Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że ona siedzi tuż, obok, i nie odrywa odemnie swoich zdumiewających oczu, Kiedy zaś o zmroku siadała do fortepianu, wciskałem się jak najdalej, w ciemny kąt, słuchałem jej, i gotów byłem słuchać bez końca... Ten dziwny związek duchowy nie był podobnym do zaczynającego się flirtu: było w nim coś nienaturalnego, przerażającego...
Razu pewnego w początkach lipca, pamiętam jak teraz, w niedzielę, dzień był szczególnie gorący... I ludzie i zwierzęta oddychali z trudem. W ciężkiem rozpalonem powietrzu czuć było zbliżającą się burzę, lecz burza nie przychodziła...
Nadszedł wieczór. Odblask gasnącej zorzy nadawał ciężkim sinym chmurom krwawy odcień. Ściemniało się zdumiewająco szybko. Stałem na tarasie, wsparty o słup, ogarnięty tem dręczącem omdleniem, które zawsze opanowywa nas przed burzą... Naraz zwykła, władcza moc zmusiła mnie do szybkiego obejrzenia się w tył... Obok mnie stała Wiktorja. Potem zaszło coś niezwykłego, strasznego... Dotychczas nie wiem, dlaczego to się stało: — czy winno temu wszystkiemu natężenie elektryczne bliskiej burzy, czy też wyczytałem w jej oczach namiętne wezwanie, — ręce nasze splotły się w dzikim uścisku, i usta nasze spotkały się długo i męcząco-słodko...
Nic nie powiedzieliśmy jedno drugiemu — ani słowem, ani gestem. Ocknąwszy się po nagłym pocałunku, Wiktorja uwolniła się z moich rąk, wyjęła z poza stanika swój malutki zegarek i wskazała mi z począt-