Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczy ich spotkały się i jakby sprzęgnięte jakąś czarodziejską mocą, nie mogły oderwać się od siebie.
Gdyby grom spadł z nieba tej chmurnej zimowej nocy, byłby Kaszpierow mniej zdumiony.
Ta skromna, niewinna dziewczyna, którą uważał za niezdobytą, która tak stała daleko od zwykłego życiowego błota — przyszła sama do niego i ofiarowała się za pieniądze... Czyżby mógł się tak omylić? Może jednak zna już potęgę złota i tak jak wszystkie korzy się przed niem? A może w tej upośledzonej brakiem urody dziewczynie wyobraźnia jest tak rozbudzona, że godzi się na wszystko... na upadek i hańbę?
Kaszpierow uporczywie patrzył w oczy Zeny, jakby chciał przeniknąć jej duszę — wyczytać tam wszystko, wszystko, aż do najtajniejszych błyskawicznie tylko przelatujących przez mózg myśli, aż do uczuć, które jak podziemne żmije wiją się w najgłębszych tajnikach.
— Ileż w jej twarzy jest bólu — spostrzegł naraz. — Ciężką drogą doszła do tej decyzji... może drogą walki... bezsennych nocy... O, nie lekko jej teraz.. Boi się, czy jej nie wyśmieję, czy nie potraktuję, jak sprzedajną... A więc dobrze! Ale dlaczego ten wyraz wstrętu na twarzy...? Jakby nadeptała na żmiję... Boże! ależ ona nie ukrywa, nawet wstrętu do mnie!... Nie! to nie to! To jakaś ofiara, idąca na stos, a przytem ofiara, która pogardza swym katem i nie boi się go wcale... Ach! ofiara ta jest pewnie komuś potrzebna, a ona w swem samozaparciu szczęśliwa jest...