Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doszedł do bulwaru i dopiero wtedy uczuł straszne zmęczenie. Iść dalej nie mógł, a zresztą po co? Wszędzie zimno i ciemno.
Usiadł na zasypanej śniegiem ławce i zastygł w zadumie. Chaotyczne myśli wirowały bez związku.
— Jakże zimno w nogi!.. spać się chce... Nie pójdzie już stąd nigdzie... Zostanie nazawsze... Powiadają, że śmierć na mrozie jest przyjemna... Możeby spróbować... Siedziałby tu sobie, siedział, potem zasnął... i już nicby nie czuł... A jutro zbliży się policjant... popatrzy z boku, potem.ruszy za ramię i odskoczy... Ciekawe, czy żałować mnie będą, jak się dowiedzą...
Nie zastanowił się głębiej, kto go miał żałować, ale wyobraził to sobie. Widział siebie leżącego na białym całunie, na katafalku, ale nie w cerkwi i nie u siebie w domu, tylko w sali zarządu biura, gdzie zbierały się zawsze komisje. Piękna jego twarz jest blada i uroczyście spokojna... Dokoła tłumy... Na wszystkich twarzach żal, jakby wyrzut: „Nie rozumieliśmy jego cierpienia... nikt nie podał mu pomocnej ręki... teraz już zapóźno... teraz już niczego nie potrzebuje...“ E! po co mam umierać! — przywołał siebie do porządku. — Lepiej postarać się o pieniądze... to takie proste... Może znajdę na ulicy... Przecież są tacy, co znajdują!
Zdawało mu się, że wchodzi do jasno oświetlonej sali, czując na piersi ciężar grubej paczki... Przy długim stole, nakrytym zielonem suknem, siedzą znane postacie członków zarządu.. Wszyscy z podejrzliwym