Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kami, a jasne niebieskie oczy miały spojrzenie twarde i śmiałe. Mógł wytrwać kilka nocy bez snu na największych hulankach, na rozpuście i nigdy znać po nim nie było, że był zmęczony. Natura, obdarzyła go wielkiemi siłami.
Ujrzawszy wchodzącego Ałarina, spojrzał uważnie na niego i nie przerywając gry, skinął głową. Poznał po minie, że Ałarin przywiózł pieniądze i że pewnie będzie się odgrywał.
Rzeczywiście Ałarin miał wielką ochotę odegrać się.
— To wprost nieprawdopodobne, żeby mi się nie powiodło — kombinował. — Szczęście idzie passą... Powinno wrócić do mnie... Muszę się odegrać... i już!
Wyobraził sobie, jakie to będzie szczęście, że nie będzie potrzebował zaczerpnąć z rządowych pieniędzy...
— Boże, pozwól mi wygrać tylko tysiąc — a więcej już grać nie będę — myślał. — Ach, jakaż to byłaby rozkosz uciec z tego bałaganu i położyć się do łóżka z czystem sumieniem!
Długo przyglądał się grze, blednąc i drżąc z podniecenia. Czuł, że będzie grał, ale starał się przedłużyć to silne wrażenie, jakie odczuwa każdy namiętny gracz, gdy jest w stanie rzucić wielką stawkę, ale opóźnia tę chwilę.
— Zacznę od trzydziestu rubli — myślał. — Oczywiście wygram, potem dołożę dziesięć, a potem mirandole... dwie karty małe, dwie duże...
Krukowski zaczął tasować karty do nowej tury i z boku zerknął na Ałarina.