Przejdź do zawartości

Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wylękłe dziewczę wyskoczyło z łóżka. Lekki okrzyk wybiegł z jej ust.
Pan Jastrząb zbliżał się ku niej z wyciągniętą ręką, bełkocząc niezrozumiałe słowa.
— Co pan tu chce? — zawołała wystraszonym głosem dziewczyna, cofnąwszy się za fotel, jak za barykadę ochronną.
— Przyszedłem życzyć pani dobrej nocy — rzekł pan Jastrząb, który odzyskał znów głos i zuchwałość — i poprosić panią o całusa.
— Precz ztąd, panie! Precz, precz! Bo będę wołać o pomoc! — zawołało dziewczę z płonącemi licami i napół gniewnym i napół wylękłym wzrokiem.
— Jaka pani dziecinna! — szeptał pan Jastrząb uspokajająco. — Przecież nic złego pani nie uczynię. Tylko piękność i chłód pani doprowadziły mnie do tego kroku. Nie umiem, jak młodzik, stać przy księżycu z gitarą w ręku pod oknem pani. Moja krew jest gorętsza, niech pani się uspokoi, pragnę tylko szczęścia pani.
Ale dziewczę krzyknęło o pomoc.
Pan Jastrząb chciał ją pochwycić oburącz, więc zrzucił świecznik na podłogę. W pokoju zapanowała ciemność.
Nastała walka po ciemku.
Napastnik, grożąc i obiecując, starał się ją pochwycić, ale brodził tylko w ciemnem, pustem powie-