Przejdź do zawartości

Spowiedź (Tołstoj)/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Spowiedź
Data wyd. 1929
Druk „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Исповедь
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

„Może ja czegoś nie dostrzegłem, nie zrozumiałem? — powtarzałem sobie nieraz. Niepodobna, żeby ten stan rozpaczliwy był udziałem ludzi.” I szukałem objaśnienia, odpowiedzi, na moje wątpliwości, pytania, we wszystkich naukach, które wytworzyli ludzie. Szukałem długo i z wysiłkiem, nie ze zwykłej ciekawości, nie powierzchownie szukałem, ale szukałem w udręczeniu, z uporem dni i noce — szukałem, jak szuka człowiek ginący, ratunku, — i nic nie znalazłem.
Szukałem we wszystkich naukach i nietylko nie znalazłem, ale przekonałem się, że wszyscy, którzy tak jak ja szukali że to co mnie doprowadzało do rozpaczy — bezmyślność życia, jest jedyną, niezbitą prawdą, dostępną dla człowieka.
Szukałem wszędzie i dzięki temu, żem życie poświęcił nauce, a również dzięki temu, że przez stosunki ze światem literackim znałem osobiście uczonych wszystkich gałęzi wiedzy, którzy mi objaśnień udzielali chętnie w książkach swych i w rozmowie — dowiedziałem się wszystkiego, co na pytania o życiu odpowiada wiedza. — Długo nie chciałem wierzyć że wiedza nic innego nie odpowiada na pytania życiowe. Długo zdawało mi się, sądząc z poważnego tonu nauki, głoszącej pewniki, nie mające nic wspólnego z życiowemi pytaniami ludzkimi, że czegoś nie zrozumiałem. Długo ogarniała mnie nieśmiertelność wobec wiedzy i zdawało mi się, że jeżeli nie mogą znaleść odpowiedzi na moje pytania, to nie z winy nauki, a z winy mojego nieuctwa
Kwestja ta była dla mnie nie igraszką, ale kwestją życia lub śmierci, mimowoli więc doszedłem do wniosku, że moje pytania powinny stanowić podstawę każdej nauki i że nie ja jestem winien a wiedza, jeśli ma pretensję do odpowiadania na te pytania.
Pytanie to, które w pięćdziesiątym roku życia pchało mnie do samobójstwa, było to najprostsze pytanie, leżące w duszy każdego człowiek, od głupiego dziecka do mądrego starca — to pytanie, bez rozwiązania którego życie nie jest możliwe, jakem tego w istocie doświadczył.
Pytanie owo formułuje się tak: „na co się zda to co robię dziś, co będę robił jutro — na co się zda całe moje życie?” Inaczej można to wyrazić: „poco ja żyję, poco czegoś pragnę, poco mam coś robić?” Jeszcze inaczej da się to wyrazić tak: „czy jest w życiu mem cel, któregoby nie zniszczyła nieunikniona, czekająca śmierć?”
Na to jedyne, rozmaicie wyrażone pytanie szukałem odpowiedzi w ludzkiej wiedzy. I doszedłem do wniosku, że w stosunku do tych pytań cała nauka dzieli się na dwie jakby przeciwległe półkule, na których są dwa bieguny: jeden — dodatni, drugi — ujemny, ale że ani na jednym, ani na drugim biegunie niema odpowiedzi na kwestje życiowe.
Jedne gałęzie wiedzy jakoby nie uznają pytania, ale zato jasno i wyraźnie odpowiadają na swe pytania, postawione niezależnie: są to — gałęzie nauk doświadczalnych, a na ich punkcie krańcowym stoi matematyka; inne gałęzie wiedzy uznają pytanie, ale nań nie dają odpowiedzi są to — gałęzie nauk teoretycznych, a na ich punkcie krańcowym — metafizyka.
Od wczesnej młodości zajmowały mnie nauki, ale później nauki metafizyczne i przyrodnicze pociągnęły mnie ku sobie i dopóki jasno nie sformułowałem tego pytania, póki to pytanie nie wyrosło we mnie, póty zadawalały mnie te falsyfikaty odpowiedzi, które daje nauka.
W dziedzinie nauk ścisłych, doświadczalnych mówiłem sobie: „Wszystko się rozwija, różniczkuje, staje się coraz bardziej złożonem i doskonałem i są prawa, kierujące tym rozwojem. Ty jesteś częścią całości. Poznawszy, o ile to jest możliwe całość i prawa jej rozwoju, poznasz i samego siebie i swoją rolę w tej całości”. Jakkolwiek wstyd mi to wyznać, był czas kiedy mnie to pozornie zadawalniało. Był to czas, w którym sam się rozwijałem. Muskuły moje rosły i tężały, pamięć wzbogacała się, zdolność myślenia i pojmowania powiększała się, rosłem i rozwijałem się, i czując ten rozwój, uważałem za naturalne, że takiem jest prawo wszechświata, w którem znajdę rozwiązanie i pytanie mego życia. Ale przyszedł czas, w którym rozwój mój się zatrzymał, — poczułem, że się nie rozwijam, a więdnę, że muskuły moje słabną, zęby wypadają, — i spostrzegłem, że prawo to nietylko nic mi nie wyjaśniło, ale że prawa takiego nigdy nie było i nie mogło być; a ja wziąłem za prawo to, co się do mnie jedynie odnosiło w pewnym tylko okresie życia. Zacząłem poważniej badać to prawo i zrozumiałem jasno, że praw nieskończonego rozwoju być nie może, że powiedzieć: w nieskończonej przestrzeni i czasie wszystko się rozwija, doskonali, staje się bardziej złożonem, to znaczy nic nie powiedzieć. Wszystko to są słowa bez znaczenia, gdyż w nieskończoności niema ani złożonego, ani prostego, ani dobrego, ani złego.
Co najważniejsza, moja osobista kwestja: czem jestem i jakie są moje pragnienia? — zostawała już zupełnie bez odpowiedzi. I zrozumiałem, że wiedza bardzo jest interesującą i ociągającą, ale że jej dokładność i jasność jest odwrotnie proporcjonalną do jej życiowego zastosowania; im mniej odnosi się do kwestji życiowych, tem jest dokładniejszą i jaśniejszą, im bardziej stara się odpowiadać na pytania życiowe, tembardziej staje się niejasną i niezajmującą. Jeśli się zwrócić do tych gałęzi wiedzy, które starają się odpowiadać na pytania życiowe — do fizjologji, psychologji, bijologji, socjologji, spotkamy tu uderzające ubóstwo myśli, wielką niejasność, niczem nieusprawiedliwioną pretensję do rozwiązania nienależących do rzeczy pytań i nieustanne wpadanie w sprzeczność jednego myśliciela z drugim lub nawet z samym sobą.
Jeśli zwrócić się do gałęzi wiedzy, które się nie zajmują rozwiązaniem kwestji życiowych, ale odpowiadają na swe specjalne naukowe zagadnienia, zachwyca nas siła ludzkiego rozumu, ale z góry wiemy, że nie znajdziemy odpowiedzi na życiowe pytania. Te nauki wprost lekceważą pytania życiowe. Powiadają one: „na to, czem jesteś i poco żyjesz nie mamy odpowiedzi i nie zajmujemy się tem, ale jeżeli chcesz znać prawa rządzące światem, związkami chemicznemi, prawa rozwoju organizmów, jeśli chcesz znać prawa ciał, form i stosunek liczb i wielkości, jeśli chcesz znać prawa rządzące twym rozumem to na to wszystko mamy jasne, ścisłe i niezbite odpowiedzi”.
Wogóle stosunek nauk ścisłych do kwestji życiowych może być tak wyrażonym: Pytanie: Po co żyję? — Odpowiedź: w nieskończenie wielkiej przestrzeni, w nieskończonym okresie czasu, nieskończenie małe cząsteczki zmieniają się w nieskończenie złożonych formach i kiedy zrozumiesz prawa tych zmian, wtedy zrozumiesz poco żyjesz.
W sferze teoretycznej mówiłem sobie: „ludzkość cała żyje i rozwija się na podstawie moralnych zasad, ideałów, które nią kierują. Te ideały znajdują wyraz w religji, w nauce, sztuce, formach państwowych. Ideały te stają się coraz wyższe ludzkość dąży do coraz lepszego dobra. Ja jestem cząstką ludzkości, a więc powołanie moje polega na współdziałaniu do uświadomienia i urzeczywistnienia ideałów ludzkości”. I w czasie mojego umysłowego ograniczenia zadawalniałem się tem; ale kiedy we mnie jasno powstały życiowe pytania, cała teorja momentalnie runęła. Nie mówiąc o tym nieustannym braku ścisłości, z którym nauki tego rodzaju podają wnioski, wyprowadzone z badań nad małą częścią ludzkości, za wnioski ogólne, nie mówiąc o sprzecznych sądach różnych stronników tego poglądu, na czem mianowicie polegają ideały ludzkości, — dziwactwo, żeby nie powiedzieć głupota tego poglądu, polega na tem, że dlatego, aby odpowiedzieć na pytanie, które zajmuje każdego człowieka: „czem jestem”, albo: „poco żyję”, albo „co mam robić” — człowiek naprzód musi rozwiązać pytanie „co to jest życie całej, nieznanej mu ludzkości, z którego nie zna nawet jednej drobniutkiej cząsteczki, w najkrótszym okresie czasu. Dla tego aby pojąć czem jest sam, człowiek ma wprzód pojąć, czem jest ta cała tajemnicza ludzkość, składająca się z takich jak i on ludzi, nie pojmujących samych siebie.”
Muszę przyznać, że był czas kiedym temu wierzył. Był to czas, w którym miałem ideały, usprawiedliwiające moje zachcianki, i starałem się wynaleźć taką teorję, któraby mi pozwoliła uważać moje zachcianki za prawo ludzkości. Ale gdy w duszy mojej powstało pytanie życiowe w całej swej jasności, odpowiedź ta rozsypała się jak proch. I zrozumiałem, że tak jak w naukach doświadczalnych są prawdziwe nauki i półnauki, usiłujące dać odpowiedź na nienależące do nich zapytania, tak i w tej dziedzinie zrozumiałem, że jest cały szereg najbardziej rozpowszechnionych nauk starających się całkowicie lub nawpół tylko odpowiadać na nienależące do nich pytania.
Półnauki tej dziedziny wiedzy — nauki prawne, socjalne-historyczne — starają się rozwiązać pytania człowieka w ten sposób, że nibyto każda po swojemu rozwiązuje pytania życiowe całej ludzkości.
Ale jak w dziedzinie nauk doświadczalnych człowiek szczerze szukający odpowiedzi na pytanie jak ma żyć, nie może zadowolnić się frazesem: poznaj w nieskończonej przestrzeni nieskończone co do czasu i nieskończenie złożone zmiany cząsteczek, a wtedy zrozumiesz swoje życie, — tak samo nie może szczery człowiek zadowolnić się odpowiedzią: poznaj życie całej ludzkości, którego początku, ani końca znać nie możemy, którego nie znamy ani w małej części, a wtedy zrozumiesz swoje życie. I zupełnie tak samo, jak w pół-naukach doświadczalnych i te pół-nauki tembardziej stają się niejasne, niedokładne, pełne głupstw i sprzeczności, im bardziej się odchylają od swoich zadań. Zadaniem nauki doświadczalnej jest przyczynowa kolejność zjawisk materjalnych. Wystarcza do nauki doświadczalnej wnieść pytanie o naturalnej przyczynie, a — wypadnie nonsens. Nauka teoretyczna przyznaje bezprzyczynową istotę życia. Wystarcza wprowadzić badanie przyczynowych zjawisk, jak np. zjawisk społecznych, historycznych, a wyjdzie głupstwo.
Nauki doświadczalne póty tylko dają pozytywną wiedzę i wykazują wielkość ludzkiego umysłu, póki nie wprowadzają do swych badań ostatecznej przyczyny. I naodwrót teoretyczna wiedza — póty tylko jest wiedzą i wykazuje wielkość ludzkiego umysłu, póki omija zupełnie pytanie o następstwie przyczynowych zjawisk i zajmuje się człowiekiem tylko w stosunku do ostatniej przyczyny.
Taką jest nauka, stanowiąca biegun tej dziedziny nauk: metafizyka albo filozofja. Nauka ta jasno stawia pytanie: czem jestem, czem jest świat cały i poco jestem, i poco jest świat cały? I odkąd powstała, odpowiada zawsze jednakowo.
Czy to idee, czy substancje, ducha czy wolę, filozof nazywa treścią życia, znajdującą się we mnie i we wszystkiem co istnieje, filozof mówi jedno, że ta treść istnieje, i że ja jestem tą treścią; ale poco istnieje, tego nie wie i nie odpowiada na to pytanie, jeśli jest prawdziwym myślicielem. Pytam: pocóż ta treść? Cóż z tego wyniknie, że ona jest i będzie?.. A filozofja nietylko, że nie odpowiada, ale sama właśnie o to pyta. I jeśli jest prawdziwą filozofją, to całe jej zadanie polega na tem jedynie, aby jasno postawić to pytanie. I jeśli nie chce odstąpić od swego zadania, to nie może odpowiadać inaczej, jak na pytanie czem jestem ja i świat cały — wszystkiem i niczem, a na pytanie: dlaczego? „nie wiem”.
Więc żebym nie wiem jak obracał te teoretyczne odpowiedzi filozofji, nie otrzymam nic podobnego do odpowiedzi, i nie dlatego, żeby jak w dziedzinie nauk ścisłych, doświadczalnych odpowiedź nie odnosiła się do mego pytania, a dlatego że tu, choć cały wysiłek umysłowy skierowany jest właśnie na moje pytanie, odpowiedzi niema, a zamiast odpowiedzi, otrzymuje się toż samo pytanie, w formie bardziej złożonej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.