Przejdź do zawartości

Spokój Boży/XXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Spokój Boży
Wydawca Przegląd Tygodniowy
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. M.
Tytuł orygin. Guds Fred
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.
Nowy Rok.

Mróz i śnieg odgrodziły nas od świata. Od wielu dni, żadna wiadomość do nas nie doszła, ale że zapasów jest dużo, przytem wakacye, miasto nie odczuwa nieprzyjemnych następstw oblężenia. Jeszcze więcej żyje samo dla siebie, i jak kura tuli pod swe skrzydła pisklęta, zapomina, że dąży do rozwoju, że pragnie być miastem handlowo­‑bankowo­‑eksportowem — i staje się znów dawnym, starym grodem.
Przyglądam się wesołej, dzwoniącej szlichtadzie, młodym paniom i panom, otulonym w futra; przysłuchuję się wesołym krzykom dzieci, zsuwających się z góry na dół, na drewnianych, małych saneczkach. Cały fiord, pełen ślizgających się ludzi a wieczorem za oknami rozbrzmiewają tony muzyki; wszystko to przypomina mi srogą zimę z przed wielu, wielu lat, kiedy wygrzebywać się musiano ze śniegu. Po odbytej pracy, całe miasto wyległo na fiord i urządziło zapusty, trwające kilka tygodni.
Wspomnienie tej zimy, wyryło się fantastycznemi obrazami w mej pamięci.
Przez bramę, świerkami przybraną, wchodziło się w ulicę, biegnącą między ścianami, zrobionemi ze śniegu. Nagle, dochodzimy do dużego, wolnego placu, otoczonego ze wszech stron namiotami a oświetlonego pochodniami, różnokolorowemi lampami.
W tych namiotach jedzą, piją, śpiewają i tańczą. Z placu rozchodzi się wiele ulic, utorowano je pomiędzy górami ze śniegu. Przechodzi się około czarodziejsko bengalskiemi ogniami oświetlonych jaskiń.
Koło postaci ze śniegu o gorejących oczach, koło małych bud, gdzie stare kobiety zajmują się smażeniem węgorzy i pieczeniem pączków. Koło wąwozu, wielkiego stosu palącego się drzewa, dochodzi się do gaju z choinek, gdzie zebrał się tłum wokoło kręcącej się karuzeli. Miasto jeszcze dalej się rozpościera w śniegu. Nasza gromadka dzieci nigdy nie dotarła do końca, bo straszne krążyły pogłoski o krwawej dzikości, bójkach czeladników z źle dla nich usposobionymi mieszkańcami drugiej strony Fiordu. Dzieci pozostają tam, gdzie jaśnieje światło i niewinność, gdzie nasze siostry, w towarzystwie młodzieży, przesuwają się koło nas lotem błyskawicy, lub tańczą lansiera, na łyżwach, nie bardzo poprawnie, ale nie mniej ochoczo.
W podwieczorkowej porze zbiera się całe miasto, później przychodzą matki i ojcowie, po córki i dzieci, przynoszą często w koszykach smaczną kolacyę. Zbierają się przy rozpalonym piecu znajomi i przyjaciele, nakrywają stół, częstują się wzajem przyniesionemi smakołykami. Później, my wszyscy kierujemy swe kroki ku domowi. Ponad Fiordem wznoszą się rakiety a wesołe życie karnawałowe długo jeszcze nie milknie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Urządziliśmy dziś z Małgosią, przed obiadem, wycieczkę sankami. Zatrzymaliśmy się przy Fiordzie, by zejść i zmieszać się z tłumem łyżwiarzy. Panowało tam życie i wesołość, brakowało jednak czarodziejskiego tła. Zabawa miała charakter sportowy, który mnie bardzo rozczarował. Tem więcej zagłębiłem się w rozpamiętywanie dawnych wspomnień.
Dopiero później spostrzegłem, że na Małgosi zwykle spokojnej twarzy, malował się wyraz ciężkiego bólu. Zasmucony pytałem, co jej jest, rzekła:
„Drogi przyjacielu, przebacz, to tylko dzieciństwo, spacerując tutaj między ludźmi, biegającymi bez tchu, goniącymi za przyjemnością, opanował mię ból i zdawało mi się, że cię stracić mogę, że cię wyrwać chcą, że słowa twe wraz z nimi uciekają daleko, daleko. Przebacz mi, pomyśl, żem opuściła pierwszy raz ciche swe ustronie“.
Uśmiechnęła się do mnie słodko, serdecznie uścisnęła rękę.
Odeszliśmy śpiesznie, wsiedli do czekających i sanek i powrócili do cichego ustronia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: anonimowy.