Przejdź do zawartości

Spokój Boży/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Spokój Boży
Wydawca Przegląd Tygodniowy
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. M.
Tytuł orygin. Guds Fred
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
W nocy między pierwszym a drugim sierpnia.

Dwa dni ociągałem się z pójściem. Zapewne nie przypuszczała, że ją zaraz odwiedzę. Dziś wieczorem jednak iść musiałem. Małgosia stała we drzwiach: „Więc nareszcie! ojciec ze mnie żartował i twierdził, że pan żadnych z nami nie chce mieć stosunków“. Potem uczułem się mile widzianym a co zatem idzie — pewnym siebie i na swojem miejscu.
Pokój bawialny z oknami wychodzącemi na fiord wyglądał jak nizka kajuta. Umeblowanie składało się z żółto wypolerowanej, włosienicą krytej kanapy, dużego stołu, krzeseł skórą obitych, kilku okrętów w miniaturze i kilku kart na ścianach. W jednym rogu stał staromodny fortepian, w drugim wizerunki okrętów, na szafach i pułkach muszle i wypchane ryby, nad stołem wisząca lampa.
Tutaj mię wprowadzono, poznałem zaraz młynarza, którego olbrzymia, zgrabna postać, wzrok wygasły pod odstającemi, krzaczkowatemi brwiami utkwiły w mej pamięci. Siedział na sofie w niebieskim kaftanie i kurzył fajeczkę. Małgosia zaprowadziła mnie do niego i rzekła: „Widzisz, przyszedł obcy pan“. Obrośnięta dłoń serdecznie moją uścisnęła — po tym uścisku uczułem się, jak u siebie w domu.
Nigdy i nigdzie tak mi dobrze nie było. Siedziałem i myślałem: „Czy to senne marzenie? czy wytwór fantazyi“? Zdawało mi się, że przebywam od niepamiętnych czasów w tej atmosferze, w tej kajucie, oazie, rzuconej na puste wzgórze wraz z niewidomym, mądrze mówiącym starcem i młodą dziewczyną, zamieniającą nam samotne życie w szczęśliwe i piękne chwile. Słuchałem opowiadań starego a dusza moja cieszyła się widokiem Małgosi. W skromnej szarej sukience, chłopskim ciemnym opasana fartuszkiem, wchodziła i wychodziła, przynosiła nam kawałki smarowanego chleba, powidła własnego wyrobu, nakładała fajki, przyrządzała znakomity grog ze starego indyjskiego araku. Za każdem jej wejściem promień słońca rozjaśniał pokój. Widziałem po przebłyskach życia w zamarłych oczach starego, że tego samego, co i ja, doznawał wrażenia.
Małgosia wyszła, by przyrządzić wieczerzę. Stary rozpoczął opowiadanie: „Zanim na górze osiadłem, wędrowałem długo, długo po świecie. Kierowałem swojemi i cudzemi okrętami, żeglowałem po wielkich morzach. Pewnego jednak dnia doszedłem do wniosku, że przestać już mogę. Widziałem więcej, niż widzieć chciałem; czasy się pogorszyły, praca moja nie przynosiła należytych zysków. Wybudowałem wiatrak. Wiatrak jest pewnego rodzaju okrętem, bez wiatru i żagli poruszać się nie może a miele o wiele pewniej. Okoliczni młynarze żegnali się na widok nowego współzawodnika. Dziwili się, że pomimo niepogody i burzy wiatrak zawsze w ruchu. Wkrótce zmełł tyle, że mogliśmy żyć bez troski o jutro; zestarzałem się, ostry wiatr i kurz wzrok mój zepsuły. Uprzykrzył mi się wiecznie hałasujący, ruchliwy a jednak stojący na jednem miejscu wiatrak. Byłem znużony, zapragnąłem spokoju. Niema wtem właściwie nic dziwnego. Z opowiadań Małgosi wnioskuję, że i pan, młody jeszcze człowiek, tego samego doznaje uczucia. Więcej zadziwia mnie Małgosia. Jest dzieckiem ciszy a pomimo młodości, nie może się od niej oderwać. Jeśli pan sądzi, że z mojej winy, to się myli. Bardzo często prosiłem ją, by wyjechała, chciałem się z nią nawet udać do stolicy — nic nie pomagało. Twierdzi, że znalazła wszystko, czego serce pragnęło. Odczuwa bojaźń i niechęć przed tem, co po za domem się znajduje. Usposobienie to leży w jej krwi; nie przyszło to z wiekiem, nie wpłynęły modernistycznego kierunku książki. Gdy jeszcze była dzieckiem, posłałem ją w odwiedziny do krewnych żony, dla rozrywki. Przesiedziała grzecznie cały czas, ale po powrocie musiałem dać słowo, że nigdy jej w świat nie puszczę. W mieście byli wszyscy dobrzy, wszystko czynili, by jej sprawić przyjemność. Małgosia tęskniła za młynem, górą, pobladła i czuła się osamotnioną“.
Stary zamilkł, namyślił się, potem dodał: „Jednakże kiedyś umrę, zmuszoną będzie ztąd wyjechać. Może poślubi człowieka, który i tu z nią zamieszka. Ale na wiatrakowej górze niema młodzieży a o ile sądzić mogę, Małgosia nie myśli o małżeństwie, pomimo wielu przeczytanych książek o miłości“.
.....Siedziałem długo w pokoju młynarza; Małgosia zapaliła lampę, usiadła do fortepianu. Przez otwarte okno wpadał cień spokojnie stojącego młyna na tle jasnego nieba. A w ciszy rozlega się harmonijny, bezpretensyonalny śpiew przy akompaniamencie rozbitych tonów starego fortepianu.
W kącie kanapy drzemał stary młynarz. Blade światło lampy oświecało słodkie jego oblicze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: anonimowy.