Przejdź do zawartości

Spokój Boży/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Peter Nansen
Tytuł Spokój Boży
Wydawca Przegląd Tygodniowy
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz M. M.
Tytuł orygin. Guds Fred
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Dnia 5 czerwca.

Mam zatem opuścić stolicę. Piętnaście lat byłem do niej przykuty — a ona, podstępna zalotnica, wmówiła we mnie, że żyć nie mógłbym bez jej trującego, wonnego powietrza, bez jej zmysłowych podrażnień, bez jej wyczerpujących wstrząśnień, bez jej przesubtelnionych wygód. Ugrzązłem w jej przędzy, złożonej z tysiąca pochwytujących nitek — i sądziłem, że omotały mię na wieki. Właściwie i mnie się zdawało, że stolica bezemnie żyć nie będzie mogła. Czyż i ja z biegiem czasu nie stałem się sprężynką tej wielkiej maszyny, uważającej wszystko za cząstkę siebie samej? Brałem udział w różnobarwnem, mieniącem się życiu — raz w świąteczne, raz w żałobne przyodziany szaty. Dawałem swój głos przy rozwiązywaniu kwestyi życiowych, bywałem poszukiwanym i pytanym, bywałem pomocnikiem i doradcą, przyjacielem, na którym polegać można, wrogiem, którego przeoczyć nie wolno. Ach, jakże często męczyło mnie to wszystko! Byłem spracowany jak stara, popędzana batem dorożkarska szkapa, któraby z radością leżała na bruku, oczekując śmierci.
Śmiertelnie jestem zmęczony i wyczerpany zabawą, pracą, obroną swego stronnictwa, napastowaniem przeciwnego; śmiertelnie zmęczony i w głębi serca obojętny, czego mi przecież ani słowem, ani zachowaniem zdradzić nie wolno. Najbardziej jednak zmęczony tą wieczną walką o pieniądz — o ten pieniądz, który zdobytym być musiał w męce, pożyczany, opłacany procentami, oddawany z rosnącym trudem, ciągle powiększająca się lawina, coraz groźniejsza, przytępiająca w dzień zdolność do pracy, spędzająca w nocy sen z powiek, coraz trudniejsza do wytrzymania. Dziwią się mniej lub więcej wzrastającej liczbie rozgoryczonych, między ludźmi nie należącymi do klas niższych. Wyjaśnienie jest łatwem. Cóż do stracenia ma dziewięciu, albo dziesięciu z nas, należących do wyższej klasy, przy jakiejś zmianie ekonomicznych warunków? Najmniej dziewięciu, lub dziesięciu z nas należy do proletaryatu, prowadzącego beznadziejną walkę, by zrównoważyć dochody, jakie mamy przy dzisiejszym porządku społecznym — z wydatkami, jakich wymaga od nas tenże porządek społeczny, jeśli pozostać chcemy w naszej sferze. Z małemi wyjątkami żyjemy wszyscy nad stan — urzędnicy i artyści, uczeni i kupcy, duchowni, aktorzy, oficerowie, literaci, burmistrze i poeci. Cóż utracilibyśmy, gdyby nagle wielki nastąpił przewrót, zamienił weksle, zobowiązania, zapisy, na świstki, kwalifikujące się na podpałkę? Stosunkowo najlepiej jest tym, którzy z codziennego utrzymują się zarobku. Wymagania ich są skromne — od nich również mało wymagają.
Niedawno stanowczą powziąłem decyzyę. Sprawy majątkowe powierzyłem zdolnemu adwokatowi, ułożyłem się z wydawcą, który pensyę wypłacać mi będzie miesięczną, mając zaufanie do mych zdolności. Zapakowałem kufry i dziś po obiedzie wyjeżdżam, nie żegnając się z nikim, na prowincyę, do miasta, gdzie swe dzieciństwo spędziłem. Dwadzieścia lat nie widziałem rodzinnego gniazda; w chwilach zmęczenia tęskniłem za niem. Nie wahałem się w wyborze, wiedziałem, kędy się zwrócić. Stare miasto wzywało mię, jak matka, która stale wierzy i czeka powrotu wędrującego dziecka. W starem mieście nic niema takiego, o czem zapomniećbym pragnął. Znamy się z tych czasów, kiedy ono było przedmiotem mej dumy i zachwytu a ja pieszczonem jego dzieckiem. Woła mię wołaniem matki, bo tam leży ma rodzicielka. Z pojęciem starego miasta łączy się cała miłość macierzyńska, której wtedy więcej doznałem, niż ktokolwiek na ziemi a którą, niestety, tak prędko utraciłem. Jeśli nie do starego grodu — dokądże podążyć miałem? Odnajduję go, by znów stać się dzieckiem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Peter Nansen i tłumacza: anonimowy.