Radziła wieś: „Nie rzucaj matki!“
A tyś rzuciła, poszła w świat.
Szukała matka parę lat
I nie znalazła. Płacząc, zmarła.
Przestały mówić i sąsiadki,
I wreszcie pamięć się zatarła.
Dom w pustce. Izby wiatr zakurza. Pies powędrował gdzieś z podwórza. W zwilczałym sadzie błędne owce W dzień szczypią osty i żarnowce, A w noc puszczyków smętny tren Sąsiadom z powiek płoszy sen; I ten barwinek twój krzyżowy Na ślubny wianek dla twej głowy, Łopiany zagłuszyły, szczaw; Wysycha w gaju czysty staw, Gdzieś ty nurzała pierś swą ongi; Gaj smuci się, i ptak z połągi Oddawna żaden już nie śpiewa — I ptaki z tobą odleciały; Żałobę z zielsk jar przywdział cały, Zgarbiły się wierzbowe drzewa. Już niema w jarze twej krynicy, I ścieżkę, którą stopy młode Deptały, biegnąc w jar po wodę, Krze tarnin kryją i brusznicy.