Przejdź do zawartości

Rady Salomona

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Rady Salomona
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IX
Rady Salomona
Dwaj młodzieńcy proszą Salomona o radę. Jeden z nich chce pozyskać miłość, drugi wyleczyć żonę z jej wad. Pierwszemu radzi król kochać, drugiemu pójść na „Gęsi Most“.

Królowa postanowiła zachować w mocy przywilej Dionea i dlatego też na nią teraz kolej nadeszła. Gdy damy naśmiały się już dowoli z przygody Biondella, królowa w te słowa zaczęła:
— Miłe damy! Jeśli zdrowym rozsądkiem rozważymy porządek wszechrzeczy, spostrzeżemy z łatwością, że natura, obyczaj i prawo poddają wszystkie białogłowy pod władzę mężczyzn i nakazują im wedle woli męskiej postępować. Każda białogłowa, pragnąca w małżeńskiem stadle znaleźć spokój, szczęście i radość, winna nie tylko cześć swoją ochraniać (cześć ta stanowi drogocenny skarb białogłowski) ale i być uległą, cierpliwą i powolną wobec tego mężczyzny, do którego należy. Gdyby nawet prawo, ogólne dobro zawsze mające na celu, ani obyczaj, przyjęty od wieków, o prawdzie powyższej nas nie przekonywały, to dostateczną miałybyśmy wskazówkę w naturze samej, która obdarzyła nas kruchemi i wiotkiemi ciałami, bojaźliwemi i niepewnemi siebie duszami, głosowi naszemu dała miękkość powabną, członeczkom ruchy łagodne, a ciału sił niewiele. Zaliż z tego wszystkiego nie widać jasno, że ktoś nami kierować musi? Kto zasię pomocy i kierunku potrzebuje, temu rozsądek nakazuje, aby był posłuszny, uległy i powolny przewodnikowi swemu. A któż inny może nam udzielić opieki i w życiu prowadzić, jak nie mężczyzna. Obowiązkiem naszym jest tedy wysoko czcić i słuchać mężczyzn. Białogłowa, która tego przykazania przestrzegać nie chce, jest, według mnie, nietylko nagany ale i ciężkiej kary godna. Tę uwagę, którą zresztą nieraz już czyniłam, obecnie nasunęła mi na pamięć opowiedziana przed chwilą przez Pampineę historja przekornej żony Talana i kary, jaką niebo na nią zesłało, wyręczając jej męża. Historja ta utwierdziła mnie jeszcze w przekonaniu, już wypowiedzianem powyżej, że białogłowy, nie starając się być uprzejme, przychylne i uległe, jak tego słusznie natura, prawo i obyczaj wymaga, godne są przykładnej i surowej kary.
Biorąc z tego wszystkiego pochop, chcę wam tedy opowiedzieć o radzie, udzielonej pewnego razu przez Salomona, a zawierającej w sobie wyborny środek na białogłowy, nie rozumiejące swego powołania. Niechaj jednak żadna z tych, które poprawy nie potrzebują, nie bierze tej historji do siebie, chocia i mężczyźni zwykli są powtarzać przysłowie: „Dobry jak i zły koń potrzebuje ostrogi, zła jak i dobra białogłowa kija“. Ludzie, którzy do tych słów żartobliwie się odnoszą, powiedzą ze śmiechem, że do każdej białogłowy sentencja ta się stosuje. Zaprzeczyć nie lza, że ludzie ci pewną rację mają. Wszystkie białogłowy z przyrodzenia swego są ułomne i dlatego też trzeba korbacza na te, co z właściwych sobie obrębów występują. Z drugiej strony potrzeba również kija dla ukrzepienia cnoty tych, które jeszcze z drogi cnoty nie zboczyły. Dajmy jednak pokój tym rozważaniom i do samej powieści się zwróćmy. Powiem wam tedy, że w czasie, gdy cały świat napełniała sława osobliwej mądrości Salomona, której, jak zaręczano, nikomu w radach swych nie skąpił, mnóstwo ludzi z rozmaitych stron świata napływać doń poczęło po radę w ciężkich życia terminach. Owóż tedy zdarzyło się, że między wielu pielgrzymami znalazł się także pewien młodzian, nazwiskiem Melissus, szlachetny i bogaty pan z Laizzo, gdzie się urodził i gdzie zamieszkiwał. Młodzieniec ten, wyjechawszy z Antiochji, spotkał w drodze do Jeruzalem drugiego wędrowca, równego mu wiekiem, a imieniem Józef. Ponieważ w tę samą drogę zdążali, przyłączył się do niego i jak to wśród podróżnych jest w obyczaju, wdał się z nim w rozmowę. Wywiedziawszy się od Józefa o stanie jego i miejscu urodzenia, spytał go potem dokąd i w jakim celu jedzie? Józef odparł mu, że dąży do Salomona, aby go prosić o radę, jak ma poczynać sobie z żoną, najprzekorniejszą i najbardziej złośliwą na świecie kobietą, której błaganiem, pochlebstwem, ani żadnym innym środkiem złości i uporu oduczyć nie może. Poczem nawzajem spytał Melisussa, dokąd on jedzie, na co Meliseus taki respons dał:
Pochodzę z Laiazzo, gdzie równie jak i ty swoją wioskę posiadam. Bogactw mi nie brak; obracam je na okazałe życie i ugaszczanie ziomków moich. Mimo to jednak, aczkolwiek osobliwą i dziwną to jest rzeczą, nie mogę znaleźć wśród nich ani jednego, któryby mnie miłował i sprzyjał mi prawdziwie. Dążę tedy do Salomona po radę, co mam czynić, aby mnie kochano.
Po tych słowach ruszyli dwaj towarzysze w dalszą drogę i, przybywszy wreszcie do Jeruzalem, zostali przez jednego z dostojników wprowadzeni przed oblicze Salomona. Melissus w krótkich słowach wyjaśnił królowi poco przybywa, a Salomon za całą odpowiedź, odrzekł: „Kochaj“, i natychmiast odejść mu kazał. Z kolei przed Salomonem stanął Józef i powiedział, poco przybywa. Salomon odparł mu tylko: „Uważaj na Gęsi Most“ i kazał go wprowadzić do sieni, gdzie Józef, ujrzawszy czekającego nań Melissusa, opowiedział mu, jaki respons otrzymał. Obydwaj zastanawiali się długo nad znaczeniem słów usłyszanych, nie mogąc jednak jakiejkolwiek wskazówki dla siebie w nich się dopatrzeć, do tej myśli przyśli, że mędrzec zadrwił z nich sobie i pełni głębokiego nieukontentowania w powrotną drogę ruszyli.
Po kilku dniach podróży przybyli nad małą rzeczkę, nad którą wznosił się piękny most. Ponieważ właśnie w tej chwili ciągnęła przezeń wielka karawana z objuczonemi mułami i pociągowemi końmi, musieli tedy zatrzymać się i czekać aż przejdzie. Stojąc na brzegu ujrzeli, że jeden z mułów — jak to zresztą często u tych zwierząt się zdarza — nie chce ani kroku naprzód postąpić, aczkolwiek wszystkie pozostałe muły już znalazły się na moście. Mulnik, spostrzegłszy to, chwycił za bicz i począł lekko uparte zwierzę okładać. Wszystko to na nic się nie zdało! Muł skakał to w prawo, to w lewo, kręcił się w jedną i drugą stronę, cofał się nawet, jeno naprzód postąpić nie chciał. Wówczas mulnik, wpadłszy w gniew, porwał kij w obie ręce i zaczął bez litości zwierzę okładać, nie bacząc nawet, gdzie bok, a gdzie łeb. Muł nadal stał na miejscu jak wryty.
Melissus i Józef, przyglądający się temu wszystkiemu, krzyknęli na mulnika:
— Okrutny człecze, co czynisz? Chceszże zatłuc na śmierć to zwierzę? Dlaczego nie starasz się go łagodnie do postąpienia naprzód nakłonić? Tym sposobem ani chybi łatwiej coś wskórasz, niźli pastwiąc się nad nim i katując go tak niemiłosiernie!
Mulnik na te słowa obrócił się i rzekł:
— Wy, panowie, znacie przyrodzenie waszych koni, ja zasię mojego muła, pozwólcie mi tedy radzić z nim sobie jak umiem. To rzekłszy, sypnął znów gradem ciosów na grzbiet zwierzęcia i bił je tak długo i zapamiętale, że muł ustąpił wreszcie i ruszył naprzód za resztą karawany.
Dwaj podróżni mieli już zamiar odjechać, gdy Józefowi przyszło nagle na myśl zapytać starca, siedzącego u skraju mostu, jak się ten most zowie?
— Nazywa się „Gęsi Most“, panie — odparł starzec.
Usłyszawszy tę nazwę, Józef przypomniał sobie radę Salomona i rzekł do Melissusa.
— Wiesz, przyjacielu, rada Salomona nie była tak niedorzeczna, jak nam się zdawało, teraz bowiem pojmuję dopiero, że całym moim błędem w postępowaniu z żoną było to, że nie umiałem jej obić, jak należało. Aliści, dzięki Bogu, mulnik rozumu mnie nauczył.
Po kilku dniach dojechali do Antiochji. Józef, stanąwszy w swoim domu, poprosił Melissusa, aby się kilka dni u niego zatrzymał. Żona Józefa przyjęła męża i gościa niezbyt czule, a gdy Józef polecił jej przyrządzić wieczerzę według smaku Melissusa, wysłuchała tych słów z szyderczym uśmiechem. Jak się można było spodziewać, wieczerza składała się z całkiem innych potraw, niż te, których gość sobie życzył. Józef, spostrzegłszy to, spytał się z gniewem:
— Zali nie słyszałaś, co miało być na wieczerzę?
Żona spojrzała nań hardo i odparła:
— Co znaczą te grymasy? Jedz, co jest, jeśli masz apetyt, a jeśli go nie masz, nie jedz. Co się przyrządzenia wieczerzy tyczy, zrobiłam je jak mi się podobało, a nie wedle twojej woli. Jeśliś rad z tego — to dobrze, a jeśli nie, nie wiele dbam o to!
Melissus zadziwił się ogromnie tej odpowiedzi gospodyni domu i żywo ganić białogłowę począł. Józef zaś rzekł do niej:
— Jak widzę, nie zmieniłaś się ani na włosek, aliści wierzaj mi, że cię wnet całkiem przerobię.
Poczem, zwracając się do Melissusa, przydał:
— Owóż i nadeszła pora, aby przekonać się o skuteczności Salomonowej rady. Proszę cię tylko, abyś zbyt do serca nie brał tego, co obaczysz i abyś zważył, że tak być musi. A gdybyś chciał przeszkodzić mi, wspomnij na odpowiedź mulnika, gdyśmy się nad jego bydlęciem litowali.
— Jestem w twoim domu — odparł na to Melissus — słuszna rzecz zatem, abym się do twojej woli stosował.
Usłyszawszy ten respons, Józef zeszedł do ogrodu, uciął giętki pręt jodłowy, poczem wszedł do komnaty, do której żona jego, powstawszy w rozdrażnieniu od stołu, się udała — schwycił ją za włosy, rzucił na ziemię i jął bić ile wlazło. Z początku wrzeszczała jak opętana, potem przeszła do gróźb, aliści widząc, że na to wszystko Józef głuchy pozostaje, poczęła go na miłosierdzie boże zaklinać, aby jej nie zabijał i przysięgać, że już do końca swego życia nic wbrew jego woli nie uczyni.
Aliści Józef i wtedy jeszcze nie przestał, jeno bił zapamiętale po plecach i po udach, gdzie trafił, jakby chciał skórę jej silniej do kości przytwierdzić, bił, póki z sił nie opadł, tak iż po tych zabiegach biedna białogłowa jednej zdrowej kosteczki w całem ciele nie czuła. Gdy zaś skończył nareszcie, powrócił do Melissusa i rzekł:
— Jutro się przekonamy, czy Salomonowe słowa: „Uważaj na Gęsi Most“ głębsze znaczenie miały.
Poczem odetchnął nieco, umył ręce i zasiadł do wieczerzy z Melissusem. Po spożyciu jej i po krótkiej rozmowie na spoczynek się udali.
Tymczasem małżonka Józefa, niemiłą niespodzianką całkiem zaskoczona, podniosła się z trudem i rzuciła na łoże, z którego po krótkim i przerywanym bólem śnie zerwała się o świcie, aby posłać do Józefa z zapytaniem, co sobie na śniadanie życzy. Józef naśmiał się coniemiara wspólnie z Melissusem z tak niezwykłej uprzejmości, poczem wydał stosowne rozporządzenia i wyszedł z przyjacielem na przechadzkę. Po powrocie do domu zastali śniadanie, podane na czas i zgodnie z rozkazem. Niezmiernie z tego ucieszeni, poczęli wysławiać gorąco radę Salomona, którą z początku tak letko sobie brali.
Po kilku dniach Melissus rozstał się z Józefem. Przybywszy do rodzinnego miasta, powtórzył o udzielonej mu radzie pewnemu mądremu człowiekowi, którego wielką ufnością obdarzał. Ów, wysłuchawszy słów Melissusa, rzekł:
— Nie mogło być prawdziwszej i lepszej rady! Wiesz przecie sam dobrze, że nikogo nie kochasz i że przysługi, które znajomym i przyjaciołom wyświadczasz, źródło swoje mają nie w przywiązaniu twojem do nich, lecz w twojej jeno próżności. Kochaj tedy, tak jak Salomon ci poradził, a niewątpliwie wszyscy cię także miłować zaczną.
Melissus posłuchał i dobrze wyszedł na tem. Tak oto dzięki radzie Salomona przekorna żona pozbyła się wad, a młodzieniec zdobył miłość ziomków swoich.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.