Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VI/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
O CZEM ROZMAWIAŁA PANI VAN-DICK WÓWCZAS KIEDY TRISTAN WYKAŃCZAŁ PORTRET.

Tristan jakeśmy wyżej powiedzieli przy obiecał Willemowi wykończyć portret Eufrozyny jak najspieszniéj. Nazajutrz więc po śniadaniu udał się do pokoju pani Van-Dick, kazawszy ją uprzedzić, że na nią oczekuje malarz, i ona też natychmiast się ukazała w tém samem ubraniu co dnia poprzedniego.
Tristan mając już żonę, będąc kochankiem Henryetty i Lei, mógł z wszelką pewnością sądzić z powodzenia jakiego doznawał, że pani Van-Dick chce mieć z niego kochanka, podobnie jak te dwie ostatnie.
Na nieszczęście pani Van-Dick nie wiedziała, że Tristan nie znalazł ją piękną, i że przyrzekł Willemowi usunąć z umysłu żądze posiadania dobra cudzego.
Skoro weszła Eufrozyna, podała zaraz rękę Tristanowi i uśmiechnąwszy się zapytała?
— Jakże mnie dziś znajdujesz?
— Zachwycającą, i dla tego uwielbiam panią i zarazem obawiam się?
— A czegóż?
— Bo widząc cię pani tak piękną, lękam się czym cię zrobił podobną.
— Dziecko jesteś, jak umiesz pięknie zmyślać.
A słysząc ten wyraz dziecko, wymówiony tonem poufałéj przyjaźni, pomyślanoby, że pani Van-Dick przez całą noc marzyła o tym, do któego to wyrzekła.
— A więc znajdujesz mnie pan tak dobrze?
— Nie mam wyrazów aby ci pani odpowiedzieć.
— Czy mam zdjąć te chusteczkę z ramion?
— Alboż Pan Bóg pyta się ludzi, czy chcą aby chmury rozpędzić z obłoków.
— Wiesz co panie Tristan odrzekła pani Van-Dick zarumieniwszy się z próżności, że kiedy ty zalecasz się kobiecie, ona musi być bardzo silna, aby potrafiła oprzeć się temu. A ponieważ posiedzenie dzisiejsze będzie dość długo trwało, jeżeli zechcesz porozmawiamy sobie o różnych dawnych miłostkach, bo my kobiety będąc narażone na tysiączne sidła ze strony tych ludzi, nazywamy się szczęśliwe gdy znajdziemy przyjaciela podobnego panu, człowieka światowego i który nam potrafi odkryć złe zamiary drugich. Mam ochotę zostać kokietką, cóż pan sądzisz o tém?
— Sądzę że kiedy jest się młodą piękną i kochaną, kokieterya nie stosuje się do tej potrójnéj korony, równie jak fałszywy kamień do dyademu królewskiego; ale jeśli kobieta mówiła daléj pani Van-Dick, unosząc jedwabnéj sukni z obawy iżby się nie powalała, jeżeli kobieta jest jeszcze młodą, ale nie piękną i nie kochaną, w braku prawdziwych brylantów musi się kontentować fałszywymi.
Nie znam kobiety takiéj o któréj mi pan wspominasz. Nie podobna, żebyś jéj nie znał, co mi nastręcza pytanie, jak byś sobie postąpił, gdybyś od jutra się rozkochał?
— Naprzód pozwól pani sobie powiedzieć, że jest niepodobieństwem, abym się znajdował w podobnym przypadku.
— A dla czegóż by nie? zawołała pani Van-Dick z uśmiechem kobiety z zranioném sercem.
— Ponieważ zużyłem całą miłość jaką posiadałem w mcm sercu, i teraz jestem zrujnowany.
— Czy pan wątpisz o Bogu?
— Wątpię o sobie.
— Ale gdyby jaka kobieta pokochała cię?
— Żałowałbym téj kobiety.
— A gdyby panu wyznała swą miłość?
— Jeszcze bardziej bym jéj żałował.
— A jeżeli by to była kobieta, która nigdy nie kochała i która by położyła w panu wszystkie swe nadzieje i marzenia?
— O wówczas nadzwyczajnie bym jéj żałował.
— Ale czybyś pan nie próbował rozpłomienić swego serca przy tym ogniu tak młodym i czystym?
— Nie.
— Pan chcesz być mężniejszym, niż jesteś w istocie.
— Zresztą nie byłbym nigdy zmuszony przyjść do téj ostateczności, żebym miał jéj powiedzieć, że ją nie kocham, gdyby wyznała mi swą miłość.
— Dla czego?
— Ponieważ kobieta, która nigdy nie kochała, która jest młodą i niewinną, nie zakochała by się z pierwszego wejrzenia we mnie, gdybym jej się nie starał podobać, a chociażby się i zakochała, nie ośmieliłaby się nigdy mnie o tém powiedzieć, bo my mężczyźni zaledwie śmiemy to powiedzieć kobiecie którą kochamy.
Pani Van-Dick nieznacznie ugryzła się w usta.
— Pan jesteś zanadto surowy, powiedziała.
— Nie pani, tylko wierzę w cnotę kobiet.
Tu nastąpiło milczenie, w czasie którego Tristan, który zdawało się. że zapomniał o téj rozmowie, wzniósł oczy na panią Van-Dick jak na posąg, i spuścił je znowu na portret z miną najobojętniejszą.
— Czy w téj saméj mam być pozycyi co wczoraj? powiedz pan proszę, może potrzeba inaczéj usiąść.
— Tak jak teraz zupełnie dobrze odparł Tristan.
— Cóżeś pan robił wczoraj wieczorem? po obiedzie nam zniknąłeś.
— Widziałem, że jedna z pani przyjaciółek przybyła ją odwiedzić, nie chciałem zatém być natrętnym i poszedłem do ogrodu porozmawiać z Willemem.
— O tak, przypominam sobie.
— Potém udałem się za obstalunkiem medalion u tak pani wiesz, i wróciłem do swego pokoju aby trochę poczytać.
— I dobrze pan spałeś?
— Doskonale.
— Jesteś więc szczęśliwy, a ja przez całą noc oka nie zmrużyłam.
— Czyś pani była cierpiącą?
— Nie, tylko jakieś smutne myśli.
— A któż może, mówił Tristan machinalnie i nie zwracając uwagi na słowa z ust jego wychodzące, a któż może cię pani tak zasmucać, ciebie stworzoną do szczęścia? Racz pani cokolwiek pochylić się na lewo.
— Czy tak?
— Tak.
— Mówiłeś mi pan?
— Mówiłem odparł Tristan mięszając dwa kolory na palecie, i wstrzymując się za każdém słowem, aby zwrócić większa uwagę, pytałem się, skąd mógł przyjść taki smutek?
— Czyż panu już ze sto razy nie mówiłam, że nie jestem szczęśliwą?
— A, bo widzisz pani, ja nie wierzyłem temu.
— Pan byłeś w błędzie, bo to jest prawdą i to dopiero od kilku dni.
I pani Van-Dick, aby ukryć wzruszenie jakiego doznała w téj chwili, schyliła się chcąc podnieść chustkę na ziemi leżącą.
— Ah! doprawdy? dodał Tristan, usuwając się nieco aby mógł lepiéj zobaczyć effekt pędzla, doprawdy?
— Cóż więc takiego się pani przytrafiło?
— Nie wiem, czy mam panu to powiedzieć?
— Czy wczoraj nie przyrzekliśmy sobie przyjaźni i ufności?
— Pani Van-Dick jeszcze wahała się.
— I cóż? zapylał malarz.
— A więc...
— Wybacz pani, że przerywam, ale racz cokolwiek podnieść głowę i patrzeć na mnie, tak, tak, bardzo przepraszam. Mówiłaś pani?...
— Pani Van-Dick zaczęła prowadzić rozmowę dość śmieszną, ze względu na obojętność tego, które mu to wszystko mówiła, a nie mając dosyć dowcipu aby z niéj się wycofać, i niechcąc też nagle jéj zaprzestać, coraz więcéj w niéj się zatapiała, co nadzwyczaj bawiło Tristana, który jak to już wiemy, przyrzeł sobie zostać zimnym jak marmur. Mówiłam, ciągnęła daléj pani Van-Dick, że tylko młode panienki mogą doświadczać miłości szczeréj i prawdziwéj; mężatki zaś, gdy wypadkiem poddadzą się jednéj z tych namiętności, któréj nicnime jest wstanie powściągnąć, są dwa razy nieszczęśliwsze: raz, że nie są już wolne, drugi raz, że uważa świat im to za występek.
— Muszę tu jednak wyznać, odparł Tristan, który sobie widać wziął za cel sprzeciwiać się téj biednéj pani Van-Dick, muszę wyznać, że, wiele kobiet myli się, sądząc, że zgodność w pożyciu domowém, jest jednostajnością i chorobą serca. Są kobiety, które rozumiejąc, że szczęście zawiera się w namiętnościach excentrycznych, są wstanie pokochać się w pierwszym lepszym młodzieńcu, blondynie lub brunecie którego napotkają nie pomyślawszy o mężu i dzieciach; nie myślę ja tu nikomu robić wyrzutów, jest to czyn przezemnie sprawdzony; a późniéj, czy to okoliczności, które je ochroniły od błędu, bądź też gdy już go popełniły, zapóźno spostrzegą się, że są oszukane, i nawet nie dziwią się, że nie poumierały z miłości.
— Jesteś pan jeszcze więcéj surowszym niż poprzednio, odparła pani Van-Dick, boleśnie dotknięta, i to coś mi powiedział, nie powinieneś mówić każdéj kobiecie, bo mógłbyś napotkać taką, która by się znalazła w podobnym przypadku, jaki dopiero co wymieniłeś, a tym sposobem sprawiłbyś jéj wielką przykrość, na którą ona nie zasłużyła.
— Tristan poznał, że się posunął za daleko, i że oczy biednéj pani Van Dick zaszły łzami. Muszę tu jeszcze dodać, mówił Tristan, że mówiłem to o kobietach w ogólności, a że żadnéj reguły nie ma bez wyjątku, może zatém się przytrafić, że czasem familja młodéj panienki zawiedzie się, łącząc sny i marzenia młodości z przykrościami starego wieku, serce kochające z sercem obojętném, osobę charakteru delikatnego, z osobą zbyt prostą i bez wychowania: wówczas wyznaję że nie będąc skrupulatem, mam taką kobietę za wymówioną, gdy jéj serce wiecznie odpychane wstrętem i odrazą od tego kogo jéj narzucono, szuka innéj podpory, któréj nie może znaleść w domowém pożyciu, szuka miłości, któréj koniecznie potrzebuje, a w sercu swego męża wynaleść jéj nie może. Wówczas pojmuję, że ona się cała oddaje temu, którego serce uważa za odpowiednie swojemu, i nie tylko że wytłaczam takiéj kobiecie, ale jeszcze ją szanuję i bronię.
— Ta mowa cokolwiek mnie pogodziła z panem, bo chociaż ojciec i matka téj młodéj osoby, ludzie w wieku i z doświadczeniem, oszukali się wydając ją za mąż, może się zdarzyć, że ta panienka mając tylko trzecią część ich wieku, a żadnego doświadczenia, sama się znowu zawiedzie w wyborze kochanka, a stąd podwójnie cierpi i znosi podwójną1 niewolę.
— Rzeczywiście, to może się przytrafić a nawet często następuje jako chwilowa kara za błąd popełniony, bo cudzołoztwo pod jakimkolwiek bądź pozorem ukrywane, jest zawsze grzechem, sama pani to przyznasz, a stąd wszystkie grzechy wymagają pokuty. W takim przypadku kobieta tak ma sobie postąpić:
— Jak?
— Oto błagać Boga o przebaczenie za błąd popełniony: zerwać stosunki z kochankiem, unikając zgorszenia jakie by mogło stąd wyniknąć dla męża i dzieci, a przekonawszy się, że każda miłość nieprawa, sprowadza udręczenia i zgryzoty sumienia, stać się zoną i kobietą jaką być powinna, a po upływie pewnego czasu, zapomni nawet jaką dawniéj była. Pani Van-Dick nie wiedziała co Tristan przyrzekł Wiliamowi, i nie tłumaczyła sobie ciągłego i loicznego oporu. Na nieszczęście, kobiety podobne Eufrozynie, kiedy o czém rezonu ją sądzą że od razu i bez żadnéj przeszkody dojdą do celu jaki sobie zamierzyły, złego zatém wynika, że gdy cel ten ich chybi, a spotykając silne przeszkody w zaprzeczeniach i odpowiedziach których nie odeprzeć nie potrafi, ten którego pragną przekonać staje się, że tak powiem ich przeciwnikiem: upokorzone, widząc że nie mogą mieć słuszności, i że cały stos namiętności jaki sobie zbudowały, jedno zdanie loiczne obala, wpadają w drażliwość nerwów, którym gniew i łzy towarzyszą. Tak też i Eufrozyna ze złością i goryczą odpowiedziała.
— Wy mężczyźni, jesteście bardzo szczęśliwi, szczególniéj zaś ty panie Tristan, że możecie dysputować ozięble o przedmiotach dotyczących serca i w chwili, kiedy namiętności są najwięcéj rozognione i uniesione, potraficie im nałożyć jarzmo woli i rozsądku; ale my kobiety jesteśmy zbyt słabe i nasze biedne serce mniéj silne od waszego, a żalem więcéj poświęcone nie zawsze rozumuje i czuje często niedostatek rad tak mądrych i szczerych jakie pan umiesz dawać, z czego wynika, że kobieta w położeniu podobném mojemu, jest bardzo nieszczęśliwą, kiedy będąc już raz zawiedzioną i chcąc postąpić tak jak pan przed chwilą jéj radziłeś, widzi się zmuszoną wyznać, że nie jest wstanie tego uczynić, Im pokochała tego, co nie jest ani jéj mężem ani kochankiem: zresztą, osądź pan, ile musi cierpieć, kiedy wszystko robi co może chcąc dać mu poznać, że kocha, a widzi, że ten pan nie tylko nie jest jéj wzajemnym, ale nawet odmawia wszelkiego współczucia i pobłażania.
Otóż już jesteśmy, pomyślał Tristan. Do kata, moja pani, przez tę sprzeczkę zostałaś wymowną, i nie sądziłem abyś mogła złego wszystkiego wyciągnąć taki wniosek; wprowadziłaś mnie w djabelny kłopot bo niewiem co ci na to odpowiedzieć, żeby cię zbyt nie oburzyć.
I Tristan rak mówiąc sam do siebie, nie przestawał malować, a Ęuftozyna widząc że milczy, tryumfowała z wygranéj jaką nad nim odniosła — Na to wszystko, jeżeli pani pozwolisz, odpowiem w dwóch słowach, dodał nasz malarz.
— Mów pan.
— Na to wszystko co dopiero słyszałem, jest jeszcze lepsza wymówka, jeżeli ta kobieta o któréj pani wspominasz jej potrzebuje, oto: że jest kobietą rozwiązłą.
— Tą razą, cios był za silny, była to ostatnia kula dopełniająca wyłomu.
— To szkaradne. co mi pan mówisz.
I to było wszystko co odpowiedziała pani Van-Dick, mając zranione serce i obrażoną miłość własną: poczém zasłoniła oczy chustką.
Tristan poznał dopiero, że za daleko się po sunął, i że postąpił sobie jak człowiek bez wychowania znajdując przyjemność w udręczaniu téj biednéj kobiety, któréj serce podbić nie było sławą. Przejął się więc litością, a zapomniawszy o jéj śmiesznościach, i zobaczywszy łzy w jéj oczach, podniósł się spiesznie, podszedł ku niéj i wziąwszy ją za rękę wyrzekł:
— Czy panią obraziłem? na imię Nieba nie chciałem tego uczynić!
I oglądał się na wszystkie strony, czy kto nie nadchodzi, bo byłby w rozpaczy gdyby go kto znalazł w tak śmiesznéj pozycyi. Był on w położeniu, jak starsze dzieci, kiedy wybiją młodszego a potém drżą z obawy aby matka nie nadeszła.
— Oh! panie Tristan, źle, bardzo źle uczyniłeś.
— Ale przysięgam pani, że wtém co powiedziałem nie było żadnéj osobistości.
— Choćby i tak: od samego początku rozmowy, pan udajesz, że nie rozumiesz tego co ci chcę powiedzieć, a nie widzisz ile na tém cierpię.
I mówiąc to Eufrozyna obcierała oczy, i z tém było jéj dosyć do twarzy.
— Bądź, pani przekonaną, że gdybym wiedział, że sprawię pani najmniejszą przykrość, nie byłbym tego mówił: rozumiałem, że każda rozmowa jest tylko grą.
— Grą... cóż jeszcze?
Tu Eufrozyna rzuciła wzrokiem jakby chciała powiedzieć:
Czy więc zawsze będziesz nieubłaganym?
— No, mówił daléj Tristan, podaj mi pani swą rękę na zgodę.
— Czyż mogę co panu odmówić?
I ścisnęła rękę. Tristana, jeszcze silniéj niż przeciwnik pragnący się pogodzić.
— Czy przyrzekasz mi, dodała. odtąd nie być ze mną tak złośliwym?
— Przyrzekam.
— Wierzyć wszystko, co panu powiem?
— Tak.
— I odgadnąć czego nie będę śmiała powiedzieć?
— Zrobię wszystko z siebie co będę mógł.
— No teraz przebaczam panu, rzekła, ocierając jeszcze raz oczy, potém podniosła się; jakże jestem brzydką, powiedziała, oczy mi się czerwienią, ale to pańska wina; pokaz no pan mój portret, niech zobaczę jak wyglądałam przed chwilą, bo teraz nie śmiem na siebie spojrzeć.
Kazała usiąść Tristanowi przed portretem, a położywszy obie ręce na ramieniu malarza oparła głowę na ręku. Przecudownie, zawołała, ale ja nie jestem tak piękną.
— To mogę inny zacząć, rzekł z uśmiechem nasz mularz, ale uprzedzam panią, że zawsze cię odmaluję, taką jaką jesteś.
Eufrozyna patrzyła Tristanowi w oczy z miłością.
— Kochasz mnie choć trochę, przyjacielu? zapytała.
— Ja pani? możesz że wątpić o moich szczerych uczuciach.
— I powinieneś mnie kochać, bo ja cię bardzo kocham; i wymówiła te słowa z głębokiém westchnieniem.
— Czy mam jeszcze usiąść? zapytała.
— Widzisz pani, że portret jest prawie ukończony: mam tylko jeszcze zrobić suknią, a do tego nie ma potrzeby abyś siedziałaś.
— A więc mogę się rozebrać?
— Zaraz, ja się ztąd oddalę.
— Możesz pan zostać, przejdę do gabinetu.
— A więc do zobaczenia wieczorem.
— Do wieczora, pani.
Tu Eufrozyna podała rękę malarzowi, patrząc na niego z całym ogniem, jaki się w jéj oczach przebijał.
— Nie będziesz już więcéj żartował ze mnie? zapytała.
— Pani wiesz sama, że nigdy nie miałem téj myśli.
— A teraz wiesz pan dla kogo ten portret jest przeznaczony? rzekła z udaną obawą.
— Wiem, odparł Trisian z udaném wzruszeniem.
— Więc do widzenia.
— Żegnam panią, i pocałował rękę Eufrozyny.
Tristan zabrał całą robotę, i spojrzawszy kilka razy na drzwi pokoju, w którym się rozbierała pani Van-Dick, wyszedł, rozmyślając nad tém co zaszło.
Kobieta! jakąż jest nie pojętą zagadką, mówił sam do siebie; ta co zdaje się być najgłupszą w potoczném życiu, gdy jéj serce zapłonie miłością lub jaką żądzą, staje się najbardziéj wymowną. Zarzuć zasłonę na jéj osobę, a słuchaj tylko jéj głosu; o jakże się zdziwisz, gdy odrzuciwszy takową; ujrzysz z jakiego ciała wychodziły te słowa, coś przed chwilą je słyszał. Pojmiesz dopiero, dla czego ktoś dał się uchwycić w jéj sidła, i pokochał tę kobietę. Nie może być już stworzenie więcéj niezgrabne i śmieszne jak pani Van-Dick, przecież ona mówi takie rzeczy co i Henryeta, osoba młoda, zgrabna i dowcipna. Dopiero zatém od wczoraj to pojąłem, że Willem ma się za wytłumaczonego, i gdyby nie to, żem mu uroczyście przyrzekł, gotów byłbym sam się nią zająć. Kiedy zobaczysz, mówił daléj sam do siebie Tristan, kochanka kobiety brzydkiéj, nierozsądnéj, lub złośliwéj, która na pierwszy rzut oka ma coś w sobie odpychającego, naprzód zadziwisz się, że ta kobieta jest kochaną, starasz się zbadać przyczynę téj miłości, bo powierzchowność téj osoby nieokazuje aby można ją było pokochać; naówczas zobaczysz, że Bóg wlał w to stworzenie coś takiego, czego ty nie jesteś wstanie dostrzedz, a co się odkrywa przed tym, którego ona wybrała. Będzie to jak magnes przyciągający, bądź serce, bądź smak, bądź rozum: podobnie jak ziemia, co ci się dziś wydaje czarną, błotnistą i nieurodzajną, a wewnątrz niéj znajdziesz kiedyś kopalnią złota lub drogich kamieni.
Gdy tak sobie rozmyślał nadszedł Willem.
— I cóż, zapytał kommissant, czy skończyłeś?
— Oto jest, i Tristan pokazał mu portret.
— Cudownie! zawołał Willom; jestem ci nieskończenie wdzięczny, kochany P. Tristan, kiedyż zupełnie będzie ukończony?
— Jeszcze tylko z godzinę roboty.
— Czy Eufrozyna przyznała się panu, że ten portret ma być dla mnie?
— Tak jest, ale mi zaleciła jedną rzecz.
— Jakąż?
— Aby ci o tém nie wspominać: udaj że zatém, jakbyś o tém nic nie wiedział.
— Bądź pan spokojny.
— Ona nie tutaj go ci ofiaruje.
— Oho!
— A nawet nie ona sama ci go odda.
— Dla czegóż?
— Ponieważ chce zrobić ci kompletną niespodziankę.
— Ach jak to dobrze!
— I ja to podjąłem się, odprowadzając cię do powozu, wsunąć ci go w rękę, w chwili gdy już konie ruszą.
— O jakże ją polem poznaję.
— A więc cicho, albo pogniewamy się.
— Nic się pan nie obawiaj; a teraz, odchodzę do bióra. Dzięki, dzięki ci panie Tristan!
Willem wyszedł z pokoju z czołem wypogodzęném, z uśmiechem na ustach i radością w sercu.
Otóż jeden szczęśliwy, rzekł sobie Tristan patrząc za odchodzącym kommissantem. Ah! kochana pani Van-Dick, napróżno się silisz, nie dozwolę ci zniszczyć szczęścia tego poczciwego i otwartego chłopca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.