Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VI/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Miłość, jaką nasz kommissant pałał dla Eufrozyny, odznaczała się taką młodzieńczą silą i ufnością, że ten związek, który z początku zdał się być śmiesznym dla Tristana, późniéj wzbudził w nim szacunek, z powodu szczęścia jakie sprawiał dla obojga kochanków; i Tristan zamiast wyśmiewać, więcéj się jeszcze przywiązał do swego przyjaciela. Zresztą, zupełna spokojność w tym domu, zdawała się spoczywać na tej miłości i zgoda panowała wszędzie. Van-Dick, zapewne z obawy zgorszenia, wszystko co robiła służąca znajdował doskonaleni, ona też robiła co chciała; Eufrozyna, mając swój własny interes aby oszczędzać męża, pochwalała postępowanie Van-Dicka; Willem, którego oczy, myśl i dusza zwracały się do kochanki, nazywał arcydziełem wszystko co taż zrobiła; Tristan zaś, jako potrzebujący ich wszystkich, zjadał przysmaki służącéj, pochwalał spekulacye męża, podziwiał dowcip pani, i uwielbiał uczciwość kochanka.
Jednakowoż czasem musiał szukać roztargnienia zewnątrz domu, bo nie miał w nim tak poufałéj zażyłości ani miłości, i kiedy Van-Dick poszedł do kuchni a Willem do salonu, nie pozostawało mu jak utworzyć oddzielną gruppę z Edwardem, chłopcem nie bardzo przyjemnym. Zatém nasz przyjaciel, który nie złorzeczył opatrzności, że mu zesłała także towarzyszkę, chociaż nie podobną do żadnego z dwóch typów jakie mu się przedstawiały, wychodził po obiedzie zapaliwszy cygaro, i patrząc w obłoki szukał zawsze jakiegoś bóztwa.
Na nieszczęście, jego nadzieje równie jak cygaro ulatywały z dymem, i zawsze ukazywały mu się postacie Ludwiki, Henryki i Lei.
Ciągle jednak ta ostatnia go ścigała. Im więcéj upływało czasu i stawiało zaporę między nimi, tém więcéj jéj żałował, i więcéj niż kiedyś ukazywała mu się milszą, przyjemniejszą i bardziéj oryginalną. Wyrzucał więc sobie często, że ją tak nagle porzucił, powtarzając sobie: że nie takie powinno nastąpić rozwiązanie, na tyle poświęceń ze strony téj dziewczyny. Musimy tu wyznać, na zawstydzenie nas samych, że człowiek wtenczas dopiero jak zostanie sam, opuszczony od wszystkich, przypomina sobie swą kochankę i słodkie godziny z nią przepędzone, a jednak; kiedy się było szczęśliwym kochankiem tego drogiego cienia, którego dziś żałujemy, tak dalece przywykamy do tego szczęścia codziennego, jakie nam sprawia miłość drogiéj nam osoby, że ona nas czasem nudzi, i uważamy ją za zbyt jednostajną. Tak też i życie Tristana będąc zbyt jednostajne, nie miało w sobie nic oryginalnego, ani nie obfitowało w żadne wypadki. Tak więc, praca w tym nowym domu, tak szczęśliwym w porównaniu z innymi, gdzie trwają kłótnie i niezgody, zrazu była dlań zajmującą, ale ponieważ i miłość często nudzi, zatém i ciągiem zajęciem musimy się utrudzić, zwłaszcza, kiedy to zajęcie koncentruje się między kucharką, kupcem płótna, jego żoną i kommissantem.
W wieku Tristana, przy jego, wychowaniu i charakterze, nie dosyć było prowadzić życie jednostajne i regularne, potrzebował on koniecznie jakiegoś zewnętrznego wynagrodzenia, uosobionego w kobiecie, w takiéj, któraby mu przypominała: Henrykę, Ludwikę i Leę.
O tém to wszysikiém marzył Tristan, robiąc portret pani Van-Dick, i gdy jego oczy, szukające niedotykalnego punktu na którym utkwił swą myśl, spotkały przypadkiem Willema i Eufrozynę, którzy jeżeli nie dotknięciem ręki, to choć spojrzeniem zbliżali się do siebie, naówczas, podziwiał szczęśliwą naturę tłustego kommissanta, że potrafił wybrać sobie na kochankę istotę tak śmieszną, jak pani Van-Dick.
Pojmiecie łatwo, że pozycya jakiéj szukała Eufrozyna do miniatury, nie była małą rzeczą. Malarz musiał jéj dać poznać wszystkie, jakie miały Madonny Rafaela, w innéj bowiem postawie nie chciała się ukazać oczom Willema. Nasz przyjaciel z trudnością zdołał jéj to odradzić, że wszystkie dziewice Rafaela trzymały na ręku Dzieciątko Jezus, i że zatem pani Van-Dick musiałaby wziąść na kolana swego Edwarda, jeśli by chciała koniecznie mieć podobieństwo do Najświętszéj Panny.
Zrobiła przegląd wszystkich malarzy i ich dzieł sławniejszych. Tristan ją oczarował, i chciałaby być dla Willema tą Magdaleną, któréj obnażone łono pokrywają złote włosy, ale musiałaby okazać malarzowi swe cuda ukryte; wstyd Eufrozyny przewyższył chęć podobania się, gdy już miała objawić ten zamiar Tristanowi.
Przebiegli więc wszystkich, a Eufrozyna jeszcze się wahała; obrazy jednych, jak Perugina Holbeina i Rafaela były za nadto niewinne na portret miłości tajemnéj; drugich, jak Titiana, Giorgiona i Albana za nadto były obnażone na portret miłości sentymentalnéj.
Musiała zatém poprzestać na położeniu dziewiętnastego wieku, w sukni z téjże epoki, głowa w papilotach, z kwiatem we włosach, suknia wygorsowana, ręce gole, uśmiech mdły, i oko wilgotne.
Gdy wszystko zostało ułożone, Tristan wziął się do roboty. Znał on bajkę o ośle, który chce naśladować figle psa, uważał więc za rzecz nierozsądną, to proste naśladowanie wdzięków. Z czego wynika, że gdy z konieczności utkwił wzrok w pani Van-Dick, myśl jego bujała gdzie indziéj, w wspomnieniach i pamiątkach; gdy więc te myśli i wspomnienia opanowały i niepokoiły jego serce, podobnie jak muchy wiecie, które szmerem swych skrzydeł przerywają naszą pracę. Tristan wzdychał, a Eufrozyna, która sądziła, że jest przyczyną i celem tych westchnień, stawała się więcéj czułą i wymuszoną.
— Co panu jest? zapytała pierwsza, słysząc go wzdychającego, zdajesz się być smutnym?
Ma się rozumieć, że przy wymawianiu tych słów, ścisnęła usta, jak mogła, aby nie okazała malarzowi swych ust wielkich.
Tristan widząc jakiéj doznawała trudności rozmawiając tym sposobem, i uważając to za rzecz nadzwyczaj śmieszną, odpowiedział:
— Nie masz pani potrzeby żenować się w rozmowie, bo mogę robić portret choćbyś rozmawiała i byłeś tylko pozostała w jednéj i téj saméj postawie, to wszystko pójdzie dobrze.
Eufrozyna cokolwiek się zarumieniła na tę uwagę malarza, poczém dodała z nieznanym wdziękiem.
— Ale to wszystko nie tłumaczy mi westchnień, jakie tylko co słyszałam. Co panu jest? Przyjmij mię za swą przyjaciółkę i powierniczkę, mój Tristanie, i powierz mi swe cierpienia, bo my kobiety lepiéj się na tém znamy niż wy: są moralne cierpienia, które my lepiéj potrafimy leczyć niż najwięksi filozofowie.
Ta myśl, tak prosta i szczera; takim głosem wymówioną została, że Tristan zdziwiony podniósł wzrok na panią Van-Dick, zapytując sam siebie, czy wśród wszystkich wad i śmieszności odkryje u niéj serce i naturę podobną do Willema.
Dla tego też chcąc wynagrodzić to odkrycie, odpowiedział Eufrozynie jak każdej innéj kobiecie:
— Rzeczywiście, jestem smutny, bo wśród szczęścia jakie panią zewsząd otacza, moje wspomnienia gnębią mnie. A niemogąc oprzéć się żądzy, tém większego jéj wynagrodzenia, dodał z uśmiechem wdzięcznym:
— Widząc cię pani tak zachwycającą i pomyślawszy, że ten portret przeznaczony jest dla osoby cię kochającej, mówię sobie, że ja i pani sprawimy komuś szczęście, które mnie pewno nigdy nie spotka. Wzrok gorący pani Van-Dick wysunął się z pod powieki na pół przymkniętéj, jak promień słoneczny, gdy się przebija przez szpary okiennicy, nie jest bardziej gorętszy i silniejszy.
Ponieważ, ciągnął daléj Tristan, który był tego zdania, że na tym świecie trzeba szukać rozrywki gdzie się zdarzy, i który w téj chwili zakładał całą przyjemność na zabawieniu się kosztem pani Van-Dick, ponieważ, gdy cię widzę pani tak młodą i piękną, przypominam sobie widmo, również piękne które mi znikło z przed oczu, i którego już nigdy nie ujrzę!
Słowo, również piękne jak pani Van-Dick działało tak silnie na jéj próżność że doszło aż do głębi serca, i wywołało rumieniec z radości na twarz Eufrozyny.
— O! nie, odrzekła, wdzięcząc się, ja nie jestem tak piękna, pan żartujesz ze mnie, ja jestem najmniéj piękną z kobiet, któreś kochał, bo przypuszczam, żeś kochał ich wiele; najmniéj piękna z nich, była pewnie jeszcze piękniejszą odemnie, ale wdzięk twarzy nierówna przymiotom serca, i można być pocieszonym po miłości i przyjaźni; opowiedz mi więc swe zmartwienia.
— Otóż! pomyślał Tristan, ta kobieta może być szczęśliwą.
I patrzył na nią bacznie, jakby szukał w jéj twarzy jakiegoś rysu ukrytego, i którego pędzel nie jest w stanie oddać dopóki oczy malarza doskonale go nie uchwycą.
I pani Van-Dick na dopełnienie myśli i ulepszenie postawy przybrała uśmiech mdlejący.
— Czy pan nie masz już matki? dodała.
— Nie mam.
— Am braci, ani sióstr?
— Nie, pani.
— Ani familii?
— Nie, odrzekł smutno nasz przyjaciel, bo to wyliczanie jego samotności pogrążyło go w zamyślenie.
— Biedny młodzieńcze! A więc chcę, abyś tu znalazł przywiązanie, jakiego ci nie dostaje. Van-Dick będzie twoim bratem, ja siostrą. Pozwalasz na to?
Pani Van-Dick wyrzekła to tonem tak szczerym i serdecznym, że Tristan zaczął żałować, że ją uważał za śmieszną, nie poznawszy się co w niéj było dobrego, i został przekonanym, że ją źle sądził.
— Dziękuję pani, odpowiedział, z szczerością, dziękuję za wszystko co chcesz dla mnie uczynić, bo chociaż jestem trochę uleczony z cierpień jakich doznałem na tym świecie, przychodzą jednakże chwile smutniejsze od innych, i wówczas ośmielę się korzystać złego, co mi dziś pani ofiarujesz.
— To tak, i będziemy prowadzić miłą gawędkę a pan będziesz jedyny, dla którego moje marzenia dawniejsze i myśli teraźniejsze nie będą tajemnicą. Aż dotąd nie znalazłam duszy, któraby odpowiadała mojéj, i zdolnéj pojmować wszystko co ja doświadczam; mój syn jest zbyt młody, a mąż... jest moim mężem. Będziesz mi opowiadał swoje zmartwienia, a ja panu opowiem moje cierpienia; widzisz więc, że egoizm z méj strony wyrównywa sympatyi w domaganiu się o twą przyjaźń i ufność. W tém wszystkiém było trochę przysądy i pretensyi, w oczach jéj można było wynaleść chęć podobania się; obawa także, aby nie wymówić imienia Willema, była dość widoczną: ale kobiety nie są istoty zupełnie doskonałe, i to już dość za nią przemawiało, w porównaniu z wyobrażeniem jakie Tristan powziął o niej przy pierwszém spotkaniu.
— Chętnie przyjmuję, odpowiedział Tristan, ale czy przyjmując to, nie zrobię komuś przykrości? i czy nasze rozmowy i zwierzenia się, powiedz mi pani szczerze, ponieważ od téj chwili jestem twoim przyjacielem, nie zniszczą komuś szczęśliwych i oczekiwanych chwil, jeżeli ten ktoś nie będzie naszym trzecim przyjacielem?
— O kim chcesz mówić, mój kochany Tristanie? zapytała Eufrozyna z podziwieniem.
— O osobie dla któréj robię ten portret.
— I dla kogóż sądzisz że będzie ten portret?
— Czy pozwolisz mi pani powiedzieć wszystko co myślę?
— Mów proszę.
— Dla Willema.
— A więc, mogęż pana prosić o jedną przysługę.
— Żądaj pani jakiéj chcesz.
— Oto iżbyś nic niewspominał o portrecie Willernowi.
— A więc chcesz mu pani sprawić niespodziankę?
— Nie, odparła Eufrozyna rumieniąc się, ten portret nie dla niego.
— A dla kogóż? Widzisz pani, rzekł Tristan, jestem przyjacielem zbyt wymagającym. Jeszcze jest dość czasu do odwołania obietnicy przyjaźni i ufności, jeżeli pani uważasz mnie za zbyt wymagającego.
Eufrozyna ciągle patrzyła na Tristana, jakby chciała się zapewnić, czy może mu odkryć prawdę.
Zdaje się, że oblicze malarza było czyste, bo mu odpowiedziała:
— Ten portret będzie dla...
Ale w chwili gdy miała wymówić imię, jakaś nowa uwaga wstrzymała to imię na ustach, i powiedziała:
— Jak będzie skończony, będę prosić pana abyś go doręczył osobie dla któréj jest przeznaczony.
— Zastosuję się do woli pani, od rzeki Tristan uśmiechając się, a zlecenie to wynagrodzi mi tajemnicę. Ale, dodał, już dosyć długo jesteś pani w jednéj pozycyi, a zaczyna się ściemniać, jeżeli sobie życzysz, odłożymy robotę do jutra?
Eufrozyna podniosła się, oparła głowę na ramieniu Tristana, i wdzięcząc się przypatrywała się portretowi.
— Pochlebco! zawołała, nie jestem tak ładną jak na portrecie.
— Ależ pani, odrzekł Tristan, zechcij przejrzeć się w zwierciedłe.
— Gniewasz się na mnie? dodała Eufrozyna wyciągając rękę do malarza.
— A to za co?
— Za to, żem ci nie powiedziała, kto będzie posiadał ten portret.
— Nie myślałem o tém.
— A więc widzę, że będziemy dobrymi przyjaciółmi.
I na znak przyjaźni, pani Van-Dick uścisnęła rękę Tristana, co i on też podobnie uczynił.
Poczém, jeszcze raz uśmiechnąwszy się, wybiegła skacząc, jakby chciała dać do zrozumienia, że licząc sobie lat dwadzieścia sześć, zaczęła się starzéć w jedenastym.
— To śmieszne, mówił do siebie Tristan, chowając ołówki i pędzle, ta kobieta nie jest ani młoda ani piękna; jest niezgrabna i śmieszna, ale zdaje się być w gruncie uczciwą, a zresztą, w wieczór w ubraniu negliżowém, nieco wygorsowana... Dalibóg, ta kobieta ma jeszcze coś takiego...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.