Przejdź do zawartości

Przed sądem (Pailleron)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Édouard Pailleron
Tytuł Przed sądem
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Kraushar
Źródło Skany na Commons
Inne Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZED SĄDEM.
(Z PAILLERONA.)

Sprawa była codzienna — bez wagi publicznéj,
Nie miała — jak to mówią — treści skandalicznéj...
Niewiem dziś już na pewno z jakiego powodu
Pewien człowiek coś ukradł. (Zdaje się że z głodu.)

Podsądny był to biedak. Kradzież — mało warta...
Kradzieży w świecie mnóstwo — wszak to rzecz utarta...
Stąd w sądzie były pustki. Ciekawych zbyt mało...
Kilku gapiów zaledwie przy piecu się grzało
Ziewając ze znudzenia. Adwokaci w sali
Wiedli dyskurs po cichu. Woźni w ławach spali.

W głębi kratka sądowa — za kratką sędziowie
Siedzieli w koło stołu w biretach na głowie,
Prezes patrzył na zegar. Pisarz roztargniony
Przerzucał karty księgi pogiętej, zczernionéj.
Prokurator na stronie ziewał czasem skrycie...


Strażnik wzrokiem bezmyślnym błądził po suficie...
Jeden z sędziów już drzémał — lecz trząsł siwą głową
Jakby pełnił w skupieniu powinność surową...
Woźny tylko czasami ze swego siedzenia
„Proszę ciszej panowie!“ — powtarzał z niechcenia...
W sali mrok już panował — cisza niezmącona...

A w górze Chrystus z krzyża wyciągał ramiona...

Podsądny stał w milczeniu czekając wyroku
I ocierał rękawem łzę — co lśniła w oku...
Twarz miał chudą, zoraną, głos cichy, stłumiony,
Odpowiadał z trudnością — jakby z snu budzony...

Na spiekłych jego wargach plątały się słowa
Lecz trudno było pojąć jaka ich osnowa...
Ugięty pod brzemieniem stanowczości chwili
Czuł się niczem przed tymi — co prawo zgłębili,
Zahukany, wpół dziki, jak hiena z kniei
Widział wielkość swéj zbrodni i los — bez nadziei...
Przed prawa majestatem czuł się tak skruszony
Że choćby był niewinnym — niemiał by obrony...

A jednak sąd mógł błądzić. Tem dla więźnia gorzéj!
Pocóż w słowach się błąka, dla czego się trwoży?
Prezes sztywny, wyniosły, mierzył gniewnym wzrokiem
Zgnębionego biedaka, i pytań potokiem

Zalewał jego umysł. Czasem bez wahania
„Tak lub nie? Ani słowa!“ rzucał mu pytania,
Nie czekał odpowiedzi — w których był ratunek,
Tak, jakby miał sumować najprostszy rachunek...

A jednak ta ofiara mogła być — człowiekiem
Karmionym od dzieciństwa gorzkiej nędzy mlekiem...
Może tam — nad kolébką nieszczęsnéj dzieciny
Nigdy serce nie biło miłości matczynéj...
Może w ciemnie sieroctwa rzucone dziecięciem
Bezwiednie to stworzenie stało się — zwierzęciem?...
Może w przepaść ciemnoty rzucone za młodu
Nie umiało się oprzéć przykréj chwili głodu?...
Może mimo zboczenia z obowiązków toru,
Nie wygasła tam w sercu iskierka honoru?...
Może ręka — co własność bezprawnie stargała
Napróżno do wrót pracy, zarobku, pukała?
Zastęp pytań tych strasznych, rozpaczny, grobowy,
Odpowiedzi chciał szybkiéj, rozwagi chwilowéj,
Tkwiła ona w głębinach człowieczéj natury
Sąd jednak musiał sądzić — według procedury!

O! Te wzniosłe teorye, szlachetne wyrazy,
Czemu w życiu codziennem są to tylko — frazy!
W księgach — pełne natchnienia, w blasku dziennym — bledną
Jakby chciały wyrazić: „To nam wszystko jedno!“


A drzwi sądu skrzypiały. Stawano, wchodzono...
Każdy patrzył na więźnia postawę skruszoną,
Na oczy jego zgasłe, stérane oblicze,
Na ruchy warg spieczonych, dziwne, tajemnicze...
A każdy w duszy myślał: „Wszak to tylko złodziéj.“
A odchodząc dodawał: „Cóż to mnie obchodzi?“

Wreszcie prezes się podniósł z miną marmurową,
Powiódł wzrokiem po sędziach, szepnął jedno słowo...
Stało się... Już skazany. Szmer przeszedł po sali,
Dzwonek z lekka zajęczał. Woźni z siedzeń wstali...
Więzień tylko drgnął nagle, wyciągnął ramiona,
Szepnął z cicha: „więzienie!“ i —
sprawa skończona!

Alexander Kraushar.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Édouard Pailleron i tłumacza: Aleksander Kraushar.