Przejdź do zawartości

Przed burzą (Kraszewski, 1876)/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Przed burzą
Podtytuł Sceny z Roku 1830
Wydawca Księgarnia J. K. Żupańskiego
Data wyd. 1876
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz po tym wieczorze z rana wyszedł pan Kalikst do biura. Noińska, w bramie stojąc, z filuternym uśmiechem dała mu dobry dzień, patrząc śmiało w oczy. Ciekawą była szczęśliwego zobaczyć, wydał się, jak późniéj mówiła — ’dyby nigdy nic!
Miała go za wielkiego filuta....
Dostrzegła bowiem, że, wyszedłszy z kamienicy w ulicę, podniósł głowę do góry, uśmiechnął się, zdjął kapelusz i przywitał się z kimś. Juściż pomyślała, nie z kim — tylko z nią, która tam już go wypatrywała.
Brenner, późno w nocy powróciwszy, bardzo rano znowu wyszedł z domu....
Kalikst, choć się stołował na Nowym Świecie, zwykle po obiedzie do domu zachodził, spoczął trochę i dopiéro ztąd do biura powracał.... Tego dnia jednak nie widziano go w domu. Ku wieczorowi na pewno gotowała się go spotkać Noińska, ale — co jakoś wydało się wszystkim bardzo dziwném po wczorajszém — do późna go się nie doczekały kumoszki. Majstrowa miała posądzenie, iż go chyba nie dopilnowała, że już na górce musi być. Dla wyjścia z przykréj niepewności szepnęła chłopcu Fryckowi, aby się podkradł podedrzwi na górce i zobaczył, czy jest klucz w zamku. Fryckowi w to było grać. Kopnął się pędem i jak burza potém z góry spadł, niosąc matce zapewnienie, że w dziurce klucza jako żywo nie ma i że nią zajrzawszy puste tylko widział mieszkanie....
Kumoszki głowami kiwały mocno. Kucharka mówiła, że panna cały dzień chodziła zamyślona i smutna; wyglądała oknami, siadała grać, nie mogła, czekała z herbatą, a ciocia posyłała Agatkę na górę zobaczyć, czy pana Kaliksta nie ma....
Pana Kaliksta nie było....
Ciekawość Noińskiéj i kucharki do najwyższego stopnia była zaostrzoną. — Co to jest? co to może być? szeptały... boć... ano....
Godzina dziewiąta. Kumoszki siedziały na straży w bramie, nuż go zobaczą powracającego, kucharkaby była znać dała na górę — nie przyszedł jednak. Już zmrok padł zupełny i komentarze najosobliwsze na ucho sobie podawano, czyniąc rozmaite uwagi, gdy dwóch mężczyzn, za którymi zaraz nadciągnął trzeci, w płaszczach, z minami jakiemiś urzędowemi — zjawili się w bramie, obejrzeli po siedzących tam, coś poszeptali i jeden z nich, jakby u siebie w domu — nie pytając nikogo o nic — poszedł szybkim krokiem w głąb do Dygasa.
Noińska, choć niby się nie przypatrywała, widziała, jak wszedł do izby stróża, zabawił tam kilka minut i wyszedł z nim razem. Dygas alias pan Lasanty — który względem obcych przybierał zawsze postawę człowieka niezależnego, bo w kamienicy, prawdę rzekłszy, on rządził i panował i dla tego musiano go szanować. Dygas, wychodząc z nieznajomą ową figurą, przybrał minę taką pokorną, że niemal zdawał się przestraszony. Szedł z głową spuszczoną, jak na ścięcie. Obaj nie mówili do siebie słowa. W sieni téż panowało milczenie. Aramowicz, który był wyszedł z fajką w gębie ze swéj izby — spojrzał tylko na stojących w bramie i fajkę w garść wziąwszy schował do kieszeni. Dopiéro teraz Noińska się domyśliła, że przybyli ichmoście bodaj należeli do policyi. Strach paniczny ogarnął wszystkich. Aramowicz, jak prędko się wysunął, tak jeszcze prędzéj nazad do mieszkania się swojego schował... Chłopcy instynktem czując jakąś grozę, poukrywali się w kątach. Majstrowa z kucharką wytrwały wprawdzie na stanowisku przez ciekawość, ale się późniéj przyznawały, że i po nich ciarki chodziły.
Jak tylko ów trzeci z Dygasem nadciągnął do dwu oczekujących w bramie, puściwszy przodem stróża, w milczeniu zaczęli wchodzić na wschody.... Kucharka, nie śmiejąc iść za nimi, posunęła się tylko na posterunek obserwacyjny taki, aby mogła widzieć, czy idą na pierwsze piętro... czy na górkę. Minęli pierwsze... zaraz i poszli daléj.
Cisza głucha panowała w kamienicy... z dołu słychać było tylko, jak Dygas swoim kluczem odmykał mieszkanie pana Kaliksta.
Słysząc to kucharka zbiegła do majstrowéj, ścisnęła ją mocno za rękę, głowę podniosła ku górze, a sama pospieszyła do kuchni. Nie wypadało jéj z żadną plotką występować, ale wzdychając i pokaszlując poczęła się przechadzać po kuchence, a że tuż był pokój pani Małuskiéj, wywabiła ją z niego.
Ciocia wyszła do niéj zobaczyć, co się dzieje; — poznała zaraz z miny służącéj, iż coś się przytrafiło, o czémby powiedzieć miała ochotę, gdyby była zapytaną. Stanęła przed nią... Kucharka pokiwała głową i palcem wskazała na górę.
— Co? spytała Małuska...
Ta schyliła się jéj do ucha.
— Policya — trzech...
— Gdzie?..
— U pana Kaliksta na górze...
— A on?
— Nie ma go...
— A jakże weszli?
— Kazali Dygasowi otworzyć.
Małuska załamała ręce. Żywa i ciekawa sługa natychmiast, spełniwszy, co ją korciło, wybiegła dla dalszych obserwacyi.
Stanęła tą razą na dole... pod wschodami wiodącemi na pięterko, ale w téj chwili przyszło jéj na myśl, że miała bieliznę rozwieszoną na strychu podle górki, chwyciła więc koszyk, aby mieć pretekst, i, choć bielizna była jeszcze mokrą, cichuteńko wdrapała się na górę. Myślała, że u drzwi znajdzie Dygasa, ale ten znać był wewnątrz. Idąc zatrzymała się nieco podedrzwiami, nasłuchując...
Żadnych jednak głosów wewnątrz słychać nie było, tylko wyraźnie bardzo stukot jakby otwieranych szuflad i szelest dobywanych papierów. Na tém miejscu długo stać było niebezpiecznie, przypomniała sobie kucharka, że obok na strychu ściana była cieniusieńka, dzieląca go od poddasza, a w ścianie u góry szpara... przez którą raz zastała Agatkę, stojącą na wywróconym ceberku i podpatrującą nieprzyzwoicie czynności pana Kaliksta... bo to była dziewczyna... ciekawa „jak żywe srebło“ wedle wyrażenia kucharki, która jéj prorokowała, że na nic dobrego nie wyrośnie.
Tymczasem sama postanowiła użyć środka, za który dobrze w kark dała Agatce, i wcisnęła się na poddasze, gdzie znalazłszy gotowy ceberek stary.. z bijącém sercem oko przyłożyła do szpary... Świece, pomimo że nie było jeszcze bardzo ciemno, stały pozapalane na stoliku; książki, papiery, rzeczy porozrzucane widać było po stolikach i kanapie. Milczący ci dwaj ichmoście uwijali się po mieszkaniu. Trzeci z Dygasem stał u drzwi. Dygas ponury, z głową spuszczoną, stał jak winowajca u progu, myśląc zapewne, jak ta nieszczęśliwa jakaś historya dobréj reputacyi całéj kamienicy zaszkodzi...
Dwaj ichmoście, gospodarujący nie u siebie, niezmiernie byli czynni, pruli krzesełka, darli kanapę, próbowali podłogi, zaglądali za piec, na piec, rewidowali belki u pułapu, macali stoliki pod spodem, słowem zdawali się czegoś szukać, czego znaleźć nie mogli. Jeden z nich nawet pruł odzienie, myśląc, że w niém trafi na coś zaszytego. Kupka papierów i trochę książek już były na bok odłożone.. Z niezmierną wprawą i biegłością przybyli goście systematycznie dokonywali inwentarza całego mieszkania.... Szufladki pozamykane otwarto wytrychami, które trzeci, stojący u drzwi miał w pogotowiu, co mu kose wejrzenie Dygasa ściągnęło — szczęściem przez nikogo nie dostrzeżone... Liczono znalezionych trochę pieniędzy, zaczęto wiązać listy i papiery — a jeden jeszcze skrzętnie obchodził najmniejsze zakątki ze świecą. Zajrzano do pieca, gdzie były podarte papiery i zrzynki i te z niego wydobyto... słowem nie było myszéj dziury niemal, do któréjby nie zajrzał który z tych panów...
Pozapalali potém cygara i między sobą zaczęli coś mówić żywo, zabierać corpora delicti, ale kucharka nie mogła dosłyszeć ani słowa...
Zalecono potém Dygasowi, aby o tém, co zaszło, zachował milczenie pod karą najsroższą.
— Proszę jaśnie panów — odezwał się stróż frasobliwie — co ja mam tam gadać, a przez to się nie utai, że panowie tu byli i szukali... Ludzie stali na dole... ta tu w kamienicy języków dosyć.
— Niechże je trzymają za zębami — zawołał jeden z bakembardami w półksiężyce — bo... będzie źle — I pogroził na nosie. Dygas już zmilczał.
— Powiedzieć im, żeby nie paplali, a nie, to ich poprowadzą tam, zkąd nie rychło wrócą — rozumiesz....
Nie było co z nimi rozmawiać i rozprawiać, Dygas utarł gębę i zamilkł.
Dopiéro zaczęli zabierać książki i papiery, Dygas widział, jak jeden pieniądze do kieszeni włożył, drugi zegarek na ścianie wiszący uprzątnął, spojrzeli i rozśmiali się do siebie, jakby sobie mówili: — Gdy go uwolnią, jeżeli do tego przyjdzie, pieniądze i zegarek nie będą mu już w głowie. Związano papiery w serwetę, zdjętą ze stolika, na dwa grube węzły, paczkę wziął jeden pod płaszcz... i zaczęli się wynosić.... Jednę świecę zgasili, drugą dano Dygasowi.
Już mieli wychodzić, gdy kucharka, wyjście ich uprzedzając, cicho się ze strychu wykradła, zapomniawszy o koszyku od bielizny, wpadła do kuchni i padła na stołek dysząc, ledwie żywa....
Na trzask drzwi nadbiegła Małuska — chciała się dowiedzieć, co się stało, lecz kucharka ze strachu i wzruszenia nie rychło odzyskała mowę.... Posypały się potém słowa przerywane chwytaniem się za głowę i piersi. Małuska tyle tylko zrozumieć mogła, iż u pana Kaliksta w niebytności jego rewizya się odbyła.... Z tego domyśleć się trzeba było — że albo młodzieniec uszedł i skrył się, czując się winnym, albo go już aresztowano.
Biedna ciotka, acz nie była wcale wtajemniczoną w to, co Brenner robił i czém się zajmował, załamała ręce, nie wiedząc sama, czy ma o tém oznajmić Julii czy nie. Przeczuwała, jak okropne wrażenie ta wiadomość zrobi na niéj, choć nie domyślała się wszystkich następstw jéj i — wniosków.
Julia już i tak dzień cały chodziła, coraz bardziéj ku wieczorowi będąc rozgorączkowaną i niespokojną.... Wchodzenie i wychodzenie ciotki, szepty z kucharką jakieś w niéj podejrzenia budziły. Co tu było począć?
Małuska jeszcze w kuchni była, gdy ztąd usłyszano wyraźnie zamykanie drzwi — potém upłynęła chwila jeszcze (jak się późniéj okazało, pieczętowano je) i na wschodach dały się słyszeć kroki. Czterech gości niespodziewanych schodziło na dół.... W kamienicy — gdzie się już rozeszła wieść o policyi, cicho było jakby mak siał. Józiek, który miał niezupełnie czyste sumienie, zaszył się na wyżki nad Aramowicza składem i przycupnął.
Jedna Noińska, trochę brawując a nie mogąc się oprzeć wrodzonéj ciekawości, stała w bramie, dzieci zapędziwszy do stancyi. Frycek i reszta jéj potomstwa nagradzała to sobie, siedząc w oknie z poprzypłaszczanemi o szyby nosami.
Policya uroczyście zeszła do bramy, przeprowadzona przez Dygasa.... Milczenie trwało jeszcze może, dopóki nie doszła na dobre staje, a tuż, wszystkie drzwi razem otwarły się z trzaskiem i jak burza wysypały się dzieci i starzy w bramę.... Aramowicz z całym dworem, Noińszczuki, sam kulas nawet, pierwszy czeladnik, Matusowa, Agatka.... Ze strychu dobywał się wisus Józiek.
Wszyscy jak oszaleli wpadli na Dygasa, który stał niewzruszony jak opoka.... Noińska miała go pierwsza zagadnąć, gdy, przerywając jéj ledwie rozpoczęty wyraz, pan Lasanty kluczami brzęknął.
— Jest przykazanie, rzekł, żeby o tém gadaniny żadnéj nie było... a kto paplać ino będzie — pójdzie tam!! Wskazał dramatycznym ruchem na miasto i, nie wdając się w żadne dalsze wyłuszczania sprawy, pełen godności i powagi, cofnął się do swojego mieszkania....
Cała owa hałaśliwa ludność kamieniczki oniemiała — spoglądali po sobie; Noińska, która była patryotką, ruszyła ramionami w sposób tak rewolucyjny, że Aramowicz się zląkł, żonę nazad do mieszkania wepchnął, na czeladź mrugnął i natychmiast się cofnął...
Noińska pozostała w bramie, silnie poruszona... Tradycye poczciwego Kilińskiego były w warsztacie pana majstra żywemi dotąd. — Tu jeśli nie konspirowano, przynajmniéj wszyscy do ostatniego chłopca Moskalom pokazywali figi w kieszeni a ręką się zakrywając — języki...
Wytrwałość Noińskiéj miała i ten cel, że się spodziewała, bądź co bądź, iż kucharka do niéj zejdzie, a ta z pierwszego piętra mogła mieć dokładniejsze wiadomości, niż oni z dołu, o tém, co się działo na górce... Dygasa pytać, choćby z pomocą środków pobudzających, jakim mógł być kieliszek okowity — było próżnem. — Dygas, jako zwierzchnia władza w kamienicy, czuł się niemal urzędnikiem i nie mógł zdradzić tajemnic stanu... Po długiém a próżném oczekiwaniu Noińska, kołując, przesunęła się do Dygasa... i popróbowała go spowiadać, ale się ofuknął.
— Abo co? abo co? jeszczeby téż... nie wiem... nic... odczepcie się odemnie... Ne widaju, ne znaju.
Tych wyrazów nauczyło go obcowanie z Rosyanami.
Noińska wychodząc tyle tylko, że trzasnęła drzwiami, aż się szyby zatrzęsły... Tymczasem noc nadeszła...
Kucharka jeszcze na dół zejść nie mogła, tylko Agatka, która była jak w rogu, przyleciała z wiadomością, że na drzwiach pana Kaliksta był kawałek płótna i dwie pieczęcie — ot takie!
Dygas zamknął bramę... w kamienicy cisza była, Brennera przez cały dzień nikt nie widział, ale na niego z zamykaniem bramy nie czekano, bo miał swój klucz od furtki.
Ktoby był widział Noińskiego wieczór, zatopionego w myślach i smutnego — musiałby go był uznać nieodrodnym Kilińskiego potomkiem. Poczciwe szewczysko nie mówił nic ale wzdychał jak miech i klął po cichu. Jejmość spać się nie mogła położyć... język świerzbiał, a co zaczęła coś mówić — to mąż jéj nakazywał natychmiast milczenie.
U Aramowiczów było gorzéj jeszcze, bo tam pary puścić zakazywał majster... Był tchórz nad wszelkie pojęcie...
Dygas, którego duszy wnętrza nikt nie zbadał, zamknięty w sobie, pięść zaciskał, ale niepostrzeżenie mruczał coś, tak że nikt nie słyszał.
Matusowa, wróciwszy od straganu, naprzód miała jak zwykle do czynienia „z tym bestyą“ — jak go nazywała — Józkiem, który wisusował cały Boży dzień, od którego wódkę i tytuń czuć było i który w dodatku Agatkę... prześladował... Ale ta bodaj się na to prześladowanie narażała... Nieszczęśliwa matka byłaby może syna poczęstowała po swojemu w plecy, bo miała pięść silną — ale Józiek uczynił strategiczną dywersyą i zaraz jéj opowiedział, co się stało w kamienicy. Matusowa należała téż do patryotek — wysłuchała więc z ciekawością i oburzeniem powieści i skrupiło się na policyi a mądry Józiek plecy uratował... Wyszła Matusowa, nie kontentując się tém, co słyszała od syna, do Dygasa, ten gadać z nią nie chciał a Noińska ręką zaczęła trząść i nakazywać milczenie.
— Moja jejmość — szepnęła — uchowaj Boże gadania... oni nas tu wszystkich gotowi pobrać na ratusz i do starego cuchthauzu... Niechaj ich tam...
— A niechaj ich!! daj — karki pokręcili... psia...
Słownik jędrnych wyrażeń miała Matusowa jako przekupka obfity, barwny i dosadny... wysypała co mogła i wróciła do mieszkania, gdzie już Józiek fajkę smalił kołysząc się na starém krześle.
Noińską, ile razy za długo przesiedziała w bramie, zawsze potém zęby bolały; téj nocy znowu mimo użycia kropel pani Małuskiéj spać nie mogła... Słyszała więc, jak dobrze z północy... otworzyła się furtka, domyśliła się łatwo, iż Brenner powracał... potém chód na wschodach doszedł jéj ciekawych uszu, odmykanie drzwi... i... na górze coś się stało... czego nie mogła dobrze zrozumieć...
Ponieważ w staréj kamieniczce przez sufity wszystko było słychać... Noińska wyraźnie bieganie po górze poznała, potém zdało jéj się, że głosy podniesione... krzyk i płacz słyszała... i stuk... i znowu odmykanie, zamykanie... niepokój jakiś nadzwyczajny.
Trwało to niemal do dnia...
Z niecierpliwością oczekiwała majstrowa, aby się dzień zrobił i kucharka z góry zeszła po bułki do piekarza, bo nie mogło to być, aby nie wstąpiła choćby na jednę chwileczkę do niéj i nie objaśniła jéj, co się tam na górze w nocy działo. A że się działo coś nadzwyczajnego, na to majstrowaby była przysięgła.
Nie wiele się snem pokrzepiwszy, Noińska zwlokła się zawczasu z łóżka, podsłuchując, azali się drzwi na górze nie otworzą. Jakoż około siódméj... w istocie poznała krok kucharki, która zwykle chadzała żywo, ale teraz wlokła się w przydeptanych trzewikach, noga za nogą, jakby jéj cały świat i wszystkie plotki świata stały się obojętnemi.
Noińska otworzyła drzwi w bramę w czas, spotkały się oko w oko.
Kucharka smutna była jak noc... chustką ogromną zakryta szła posępna, nie okazując nawet najmniejszéj ochoty do konwersacyi.
— A cóż tam u was? — zapytała Noińska — coś w nocy... strasznie chodzili i gadali...
Kucharka pokiwała głową.
— Co! moja pani majstrowa — już ja ani mogę ani wiem, co gadać. Panna leży, ’dyby trup, chora; ojciec nie kładł się spać, chodzi jak waryat, Małuska klęczy, przed N. Panną zapaliła światło i szlocha a modli się... Wszystko przez to nieszczęście, co spotkało pana Kaliksta...
— Ale cóż jego spotkało? czy nie wiecie? jużci nie kryminał popełnił?
— Proszę mojéj majstrowéj, kto to może wiedzieć, pod te czasy — co się dzieje... Dosyć, że ten bez-nosy... kazał jego wziąć... A kogo oni wezmą — temu nie prędko dzień zobaczyć...
Słuchałam pode drzwiami, jak ojciec z panną rozmawiał — to nic nie zrozumieć... Wszystko się przeklinał na Boga, na świętych pańskich, że on nic nie winien — a panna Julia na ziemię padała a on ją podnosił... Strach brał... patrzeć, bo się chciała oknem rzucić, aż ją ojciec porwał i kląkł przed nią a począł modlić i prosić, że on to będzie się starał naprawić...
Abo ja wiem — kochana majstrowa — człek jak w rogu. Życie obmierzło — nic nie wiedzieć — a tylko słuchać, jak jęczą i płaczą...
Mówiły z sobą jeszcze, gdy po wschodach usłyszeli chód żywy, umilkły wnet, bo tuż szedł Brenner, czapka nasunięta na oczy, jak z krzyża zdjęty... nic nie widząc, nie patrząc, dopadł bramy i znikł. Kobiety za nim popatrzały, pokiwały głowami — i kucharka poszła po bułki a Noińska rozbierając, co słyszała, wróciła na łono rodziny, bo Frycek już siostrzyczkę czubił i okropny lament dawał się słyszeć u szewca a w strachu była, ażeby ojciec, pan Noiński, nie domierzył na synu sprawiedliwości pocięglem, miał bowiem ten zły zwyczaj, iż Frycka niemiłosiernie chłostał. Matka zaś biednego robaka broniła, bo był chłopiec wielkich nadziei. Jóźkowi się nie dawał — a sprytu miał więcéj niż wzrostu...
Dzień ten zresztą na dole kamienicy przeszedł zupełnie normalnie.... Policya już się nie ukazała. Wszyscy niemal chodzili na górę patrzeć na drzwiach przyłożonych pieczęci — Aramowicz tylko nie chciał się ciekawością taką kompromitować względem rządu i nawet czeladnika nie puścił.
— Co ty tam będziesz nosa wtykał? po co? Co zobaczysz? pieczęcie? no to co? Potém gotowi śledztwo prowadzić, jeżeli je kto naruszy, żebyś w kozie siedział o chlebie i wodzie. Patrzajcie go! Ciekawość pierwszy stopień do piekła...
Noińska mogła sobie pozwolić zajrzeć, gdyż miewała na strychu wiszącą bieliznę, choć właściwe jéj miejsce było w dziedzińcu — kucharka ją doprowadziła do samych drzwi...
Pieczęcie były z orłami obie. Z jednéj się laku trochę zlało. Płótno zakrywało dziurkę od klucza, lecz przez szparę widać było nieład w mieszkaniu — i ślady przejścia „nieczystéj siły.“
Los nieszczęśliwego Kaliksta obudzał powszechne politowanie, Agatka aż płakała nad nim.
Tego dnia znowu dr. Borzęcki zaczął chodzić, — panna Julia leżała w łóżku i — rozwinęła się gorączka.
Pod noc była nieprzytomną.. zrywała się, płakała, krzyczała, tak że kucharka i Małuska ani na chwilę jéj odstąpić nie mogły... Borzęcki téż siedział prawie ciągle, a Agatka biegała do apteki Śto. Krzyskiéj co moment....
Brennera nie było cały dzień, ale ku wieczorowi nadbiegł doróżką i już został w domu... pilnując łóżka córki.... Noińska została prawie bez żadnych świeżych wiadomości, bo te, których jéj Agatka udzielała, nie miały żadnego znaczenia.... Na dole i Józiek téż czatował na swą ofiarę, ale dziewczyna tego dnia ani spojrzeć nań nie chciała...
W warsztacie Aramowicza ile razy starszy czeladnik coś dwuznacznego powiedział, majster heblem walił w warsztat i nakazywał milczenie... Nadeszła noc i Dygas, który przez cały Boży dzień prawie był niewidzialnym, poszedł bramę zamknąć wcześniéj niż zwykle... I tego dnia nic go do rozmowy nie mogło skłonić, fajkę trzymał w zębach, cmokał a na nikogo nawet nie patrzał....
O losie pana Kaliksta i następnego dnia się nie dowiedziano, lecz zaszła okoliczność ważna.. Z południa przybiegł pan Ludwik, brat Ruckiego, ze szkoły podchorążych... którego znano z tego, że niekiedy odwiedzał Kaliksta..... Zdaje się, że musiał już coś zasłyszeć o losie brata i że się chciał ostrożnie przekonać, czy w istocie Kalikst został aresztowany... Spostrzegła Noińska przebiegającego pod oknem i poznawszy wyszła w bramę... ale nim robotę położyła, nim pospieszyła do drzwi, młody wojskowy spiesznemi krokami, po dwa wschody na raz robiąc, wpadł już był na pierwsze a potém na drugie piętro... Tu jednak nie zabawił długo, znać zobaczywszy pieczęcie... miał już dosyć i zbiegł pospieszniéj jeszcze niż wchodził... Noińska czekała na dole... i gdy ją mijał, skinęła mu głową, aby wszedł do nich... Obejrzał się chłopak do koła, nie było nikogo i wsunął się do izby... Majstrowa go z warsztatu zaprowadziła do swojego alkierza...
— Wszak pan brat pana Ruckiego?
— Tak jest — odezwał się Ludwik, który był zresztą tak podobnym do niego, iż pytanie prawie było zbyteczném...
Noińska głową pokiwała, westchnęła, rękami zakryła twarz i zaraz je założyła na piersiach...
— Przyszły te szelmy z policyi wieczór, strzęśli, zrewidowali het do najmniejszego kłapcia... pozabierali papiery...
Ludwik słuchał drząc i nie mówiąc słowa...
— A co się z panną dzieje!
— Z jaką panną?? zapytał zdziwiony brat... z panną?
— Abo to pan nie wie?...
— A nie...
— No, to długo proszę pana oficera rozpadać... bo on się kochał z panną Brennerówną z pierwszego piętra... że strach... panna leży w gorączce... majaczy... mówią, dostała duru z téj aprensyi..
— Kiedy była rewizya? zapytał Ludwik...
Majstrowa opowiedziała ściśle wyrachowawszy dzień i godzinę.
Chciała mu innych udzielić szczegółów, ale Ludwik zdawał się tak poruszonym i niecierpliwym, tak w okna wyglądał... tak się rwał, że się poczciwéj majstrowéj należycie wygadać nie dał. Podziękował jéj tylko prawie słowa nie mówiąc i mocno skłopotany wybiegł z kamienicy z pospiechem wielkim.
Chociaż ta bytność jego prawie nie była postrzeżoną, Aramowicz, który szedł po tarcicę, najrzał pana Ludwika, widział, jak wchodził do Noińskich, i nabrał się ztąd do ogromnego strachu, aby cała kamienica, uchowaj Boże, przez zuchwały postępek majstrowéj nie była skompromitowaną... Wprawiło go to w kłopot nie mały, tak że wieczorem nie mógł się wstrzymać od wymówki, i przyszło niemal do kłótni... ale noc ją przerwała... a roztropność nazajutrz nie dozwoliła rozpoczynać na nowo. Aramowicz tylko zerwał wszelkie stosunki z domem Noińskich, zabraniając żonie nawet u nich ognia dostawać...
— Oni skończą w prochowni — mówił do żony.. to zagorzali ludzie. Kulasowi w głowie Kiliński — ale dadzą mu oni Kilińskiego, jak go do taczek przykują. A ta sroka.. Noińska, byle jéj językiem mleć a wszędzie nosa wściubiać... Rzemiosła nie pilnują, ot co!!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.