Przejdź do zawartości

Profesor Przedpotopowicz/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Profesor Przedpotopowicz
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1898
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIII.
Świat Dewoński.
K

Koniec naszych utrapień! — wołał radośnie dnia następnego Stanisław, wstępując z towarzyszami w gąszcz bujnej zieleni.

Lord był nie mniej zadowolony, tylko geolog uporczywie milczał. Znajdowali się w tej chwili daleko od miejsca strasznej nawałnicy, która ich o mało nie zatopiła. Anglik z dziwną stanowczością przekonywał Stanisława, że pierwszą spotkaną istotą będzie bośniacka pasterka. Stanisław dał godny najwyższego uznania dowód niezależności opinii i cywilnej odwagi. Gorąco oponował on członkowi Izby Panów, zapewniając, że najpierwej zobaczą bydło a potem bośniaczkę.
Podczas gdy anglik spór w tym ważnym przedmiocie kończył zakładem, profesor wpatrywał się osłupiałym wzrokiem w zieleń paproci drzewiastych, łuszczydeł (lepidodendronów) kalamitów i widłaków.
Podążał on machinalnie za towarzyszami, zatopiony w obserwowaniu lasu.


«Jeśli to las dewoński...»
— Krajobraz wygląda mi na Dewoński, — odezwał się wreszcie, stając niespodzianie przed lordem Puckinsem.

— Mało mię obchodzi rodzaj roślinności tutejszej, — odrzekł anglik, — ale powiedz mi profesorze, czy poznajesz okolicę? — Czy prędko wyjdziemy z tych oryginalnych zarośli, aby przed zachodem dostać się do wioski?
Profesor jakby ze snu zbudzony, obrzucił powłóczystem spojrzeniem wysoką postać lorda i utkwił wzrok w jego oczach.
— Jeśli ten las jest dewońskim, — odezwał się dobitnie, — o czem zresztą najmocniej wątpię, tedy stało się z nami coś nadzwyczajnego...
— Zbłądziliśmy zapewne bardzo?
— Jeśli to las dewoński — tedy nie zbłądziliśmy wcale, — ale powtarzam stało się coś niewyłómaczonego.
— Nie odpowiadasz wprost, profesorze!
— Bo nie mogę! bo nic nie rozumiem, a choćbym rozumiał, to nie chcę rozumieć... chcę wątpić! wybuchnął nagle geolog, podnosząc głos za każdem zdaniem. Bo gdybym przestał wątpić...
— To co?
— To bym powiedział, że... że żaden z was zakładu nie wygra, że nie spotkacie nie tylko bośniaczki, ale żadnej ludzkiej istoty! Choćbyście obeszli całą ziemię dokoła!
— Oho! ho! unosisz się.
— Tak jest! — przerwał geolog z mocą. Nie spotkacie nietylko stada, ale nawet najmarniejszej myszy!
— Cóż znowu! uspokój się drogi przyjacielu, jesteś rozdrażniony...
— Mam być spokojnym, gdy nie wiem, co się ze mną dzieje! Czy tylko zmysły mię łudzą, czy też mózg uległ katastrofie. Wczoraj znalazłem Asaphusa sylurskiego, dziś znowu wszystko wygląda tak, jakbyśmy byli w dewońskim świecie. Czy wiesz, że wczoraj ten las jeszcze nie egzystował?
— Co mówisz?
Mówię, że jeśli Asaphus był prawdziwym, to wczoraj wcale nie było lasów na ziemi. Od wczoraj do dziś upłynęły miliony lat! A w morzach, miały czas wytworzyć się osady na 20,000 stóp grube! Ale wolę o tem nie myśleć, bo głowa mi pęknie!
Lord Puckins nic nie odrzekł. Znać było, że czyni wysiłki, by nie wybuchnąć. W milczeniu upłynęła długa chwila. Z wzrokiem wbitym w ziemię, z rękoma w tył założonemi, szedł geolog sztywnym krokiem automatu obok niemniej, choć z innych powodów, zamyślonego anglika.
— Zdaje mi się, że, pan powiedział, że tych lasów wczoraj jeszcze nie było? zapytał Stanisław.


Korale dewońskie i Crinoidea. 1) Cupressocrinus. 2, 3, 4) Cyathophyllum, 5) Aulopora, 6) Calceola, 7) Heliolites.

— Naturalnie! — odrzekł niespodzianie zagadnięty.
— W sylurskiej dobie roślinności lądowej prawie jeszcze nie było. Nawet mchu lub porostów nie znamy w sylurskich warstwach...
— A cóż wtedy było?
— Jedynie wodorosty. Na lądach roślinność wytwarzała się bardzo powoli. Grunt dla niej przygotować musiały najprzód niepozorne roślinki z działu niższych roślin skrytopłciowych i dopiero na ich prochach wyrastały coraz doskonalsze i wybitniejsze gatunki, może skrzypy jakieś pierwotne i pierwsza paproć zwana Psilophyton.
— A zwierzęta?
— Były tylko morskie i to bardzo nizko uorganizowane. I teraz życie zwierzęce koncentruje się głównie w oceanach.
Gdybyś mógł zajrzeć w głębie teraźniejszego oceanu Dewońskiego, ujrzałbyś niebywałą za Sylurskich czasów obfitość korali i ammonitów. Na pozór świat morski pozostał, jakim był w Sylurze, ale w rzeczywistości postąpił daleko w rozwoju. Pomijam, że mało który gatunek wymierającego rodu trylobitów przetrwał bez zmiany, pomijam, że minęły dla tych istot złote czasy i przerzedziły się ich zastępy. Pomijam, że przybyły nowe Rozgwiazdy, Jeżowce i liczne Mięczaki (Mollusca). Dokonał się w świecie morskim fakt niesłychanie ważniejszy w następstwach.
— Cóż to takiego być mogło? — zagadnął sługa, rad, że pan z nim «poważnie» rozmawia.
Profesor ciągnął dalej.


Ammonity dewońskie: Bactrites, Goniatites plebejus i G. subnautilinus.

— Wszystkie dotychczasowe zwierzęta, nie wyłączając mięczaków i pierwotnych raków zostały niespodziewanie zdetronizowane przez niepoczesnych przedstawicieli robaków pierścieniowych czyli pierścienic (Annelides) pokrewnych ze znanemi ci glistami ogrodowemi i pijawkami, a także przez Żachwy pierwotne (Ascidiae) zbliżone do dzisiejszych Osłonnic (Tunicata). Z rodu tych stworzeń, pod wpływem szczęśliwych ulepszeń w ustroju ciała, wytworzyły się istoty, posiadające grzbiet, czyli główną oś ciała złożoną z oddzielnych kręgów... Łatwo pojąć, że stworzenia owe początkowo mało się różniły od robaków, ale z każdym tysięcoleciem stawały się mniej podobnemi do przodków, aż powoli przybrały postać istot, które nazywamy rybami[1].


Niślimka, czyli Lancetnik (Amphioxus). Najmniej doskonałe zwierzę kręgowe dzisiejszych czasów.

— Są więc tu ryby? — zawołał Stanisław — Bogu dzięki!
— Są, — odparł geolog z powagą, — ale nie sądź, aby one były tak doskonałe, jak te, które widujesz na targach.
— Pan uwziął się martwić mię na każdym kroku! — przerwał strapiony sługa. — Zaledwie ucieszyłem się nadzieją skosztowania rybki, natychmiast psuje mi pan radość wiadomością, że tutejsze nie są tak smaczne, jak nasze karpie, szczupaki lub sandacze. Niech tam zresztą będą sobie i mniej smaczne; dobrze, że są jakiekolwiek!


Ryba dewońska: Holoptyhius.

— Ależ ja nie smakowitość ryb dewońskich miałem na myśli, mój drogi, mówiłem o niedoskonałości ich budowy! Z pośród ryb znanych kucharzom i zoologom, większość posiada łuskę i ości stwardniałe, tymczasem ryby dewońskie są nagie, albo okryte tabliczkami kostnemi z twardą emalią, a cały szkielet mają chrząstkowaty. Prócz tego, w budowie anatomicznej dużo mają szczegółów, zbliżających je do gadów, które później się pojawią. Takich chrząstkowatych ryb niewiele już przechowało się do naszych, ludzkich czasów i stanowią już wygasający zabytek dawnych epok. Do nich należą jesiotr i rekin. Ale i rekiny, oraz inne resztki potężnych dawniej rodów nie dają nam dostatecznego wyobrażenia o kształtach i budowie wewnętrznej ryb pierwotnych. Co było w Dewonie prawdziwie dewońskiego nie dotrwało już do czasów człowieka.
Stary Dinichtys, o ruchomej głowie, mającej metr długości, dzierżył wśród ryb dewońskich pierwszeństwo, pospołu z drapieżnym Cestracionem (Różnoząb Jar.) z rodu Rekinów. Napróżnoby zoolog szukał w morzach ryb pancerzowych (Placodermata i Perichtida), należących do kostołuskich (Ganoidci), jakie napełniały niegdyś wody ziemskie.


Pterichthys, widziany z góry.

Dziwaczne te stworzenia, niektóremi szczegółami budowy zbliżone do gadów, okryte były od czubka głowy, aż do połowy ciała bardzo mocnym pancerzem. Zabezpieczał on je od ran i napaści.
— Nie rozumiem dla czego te ryby były bezpieczne od napastników? Przecież pan powiedziałeś, że były do połowy okryte pancerzem, — przerwał Stanisław, — więc nieprzyjaciel mógł łatwo godzić na bezbronną tylną część ciała...
— Gdyby tyły Pterichtysów bywały wystawione na napaści, to bezwątpienia okryłyby się całe pancerzem, ale snadź nie potrzebne to było. Ryby te przesiadywały ukryte do połowy w mule dna morskiego i dopiero za zbliżeniem się zdobyczy rzucały się na nią, poczem znowu chroniły bezbronną część ciała przed łakomstwem innych drapieżników.
— To bardzo sprytnie, proszę pana, z ich strony. Ktoby pomyślał, że na taki dowcip zdobyć się może głupia ryba i do tego dewońska. Jednego nie mogę zrozumieć, a mianowicie, jak sobie taka ryba może dysponować: potrzebne mi są łuski na ogonie, i łuski wyrastają.


Ryba dewońska: Pterichthys cornutus, prowadząca pół­‑lądowy żywot.

— Trudno ci to wytłómaczyć mój drogi. Bez znajomości wielu nauk niezrozumiałbyś znaczenia dziedziczności cech, przystosowania się do warunków zewnętrznych i t. p. rzeczy; powiem ci tylko, że to są niewątpliwe, choć cudowne zjawiska.
— Dla czegóż nie wszystkie zwierzęta posiadają władzę wpływania na zmiany we własnej postaci?
— Wszystkie ją posiadają!
— Mój Boże! obdarzyłeś je hojniej od człowieka, — westchnął żałośnie Stanisław.
— Dla czego wyłączasz człowieka? — przecież i on podlega tym samym prawom.
— Wcale nie — proszę pana, przecież człowiek nie może dysponować podobnie jak Pterichtys: potrzebne mi tarcze na tylnej części ciała i zjawiają się zaraz tarcze. O! gdyby tak było, jestem pewny, że nie byłoby na świecie głupich, słabych i brzydkich. Jedenby sobie powiedział: potrzebny mi rozum i nabrałby rozumu; brzydki: przydałaby mi się uroda, słabemu zachciałoby się siły i mieliby ile trzeba... A tu tymczasem nic z tego!
— Na krótką metę rozważając, masz słuszność; człowiek choćby z najtęższą wolą, nic nie zmieni w sobie, ale na daleką metę, łatwo dostrzedz, że i człowiek radzi sobie podobnie jak Pterichtys, o którym mówiliśmy. Tylko zapamiętaj, że rezultaty nie przychodzą natychmiast.
Zarówno człowiek, jak każdy ptak i zwierz, takim, jakim jest, urobił się nieznacznie, w ciągu tysięcy pokoleń...
— Przerwijcie już raz gawędę o rybach, — zawołał lord, — bo jesteśmy zadaleko od morza, aby złowić i usmażyć jakąkolwiek. Jeśli upewniasz, że jesteśmy w lesie dewońskim, to już wolałbym skosztować dewońskiej zwierzyny.
— Musisz, zacny gastronomie, obejść się smakiem, — odezwał się Przedpotopowicz z uśmiechem. Nie zrodziła się jeszcze w lasach dewońskich żadna zwierzyna. Są tu zaledwie pierwsze wije, najniższe owady prostoskrzydle (Orthoptera) i skorpiony (Scorpionida) te istne raki lądowe. Kręgowych zwierząt niezna jeszcze sucha ziemia.
— Czyż to podobna? — zawołał Stanisław.
— Bezwarunkowo. Wprawdzie utrzymują niektórzy, że trafia się w nich mała jaszczurka, Telerpetonem zwana, ale niema co do tego żadnej pewności. W każdym razie choćby żyła, wątpię czy przy najstaranniejszych poszukiwaniach, znaleźlibyśmy ten rzadki gatunek.
— Więc cóż my jeść będziemy? — zapytał Stanisław.
— Nic. Położymy się spać naczczo.
— Jutro zaspokoimy głód, — odezwał się anglik tajemniczo, — jeśli przypuszczenia moje są prawdziwe.
Właściwie nie jutro, ale za lat tysiące będziemy mogli się pożywić, — dodał spoglądając znacząco na profesora, — ale to podobno na jedno wychodzi.
— Miła perspektywa! — mruknął zafrasowany Stanisław. Wątpię czy ja wytrzymam tak długo.
— Spróbujemy, może się nam uda zaćmić sławę Tannera i Succich...







  1. Porównaj jedną z najmniej wykształconych ryb, dotąd żyjących, lancetnika, u którego brak wyraźnej głowy i mózgu, członków, serca i naczyń limfatycznych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.