Powieści (Krasicki, 1830)/Kadur

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Powieści
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


KADUR.

Był w mieście Damaszku człowiek, który przy moście przechodzących prosił o jałmużnę, a zwał się Kadur. Każdy z przechodzących dawał mu ją ochotnie, był albowiem, można rzec, zbiorem nieszczęścia. Mały i ślepy na jedno oko, garb miał na plecach, a na jednę nogę tak chromał, iż z ciężkością wielką przychodziło mu z miejsca jednego pójść na inne. W chorobie ciężkiej wszystkie mu były zęby wypadły, a tak się jąkał, iż go ledwo zrozumieć można było. Żebrząc przez czas niemały, zebrał był dosyć znaczne pieniądze, tą myślą, iż gdy do zamierzonego kresu kwotę pieniężną przyprowadzi, kupi sobie dóm i pole, i resztę życia jakożkolwiek wygodnie i uczciwie przepędzi.
Niedaleko mostu, przy którym żebrał, był cmentarz : tam w jednym kącie pod drzewem pieniądze składał, sam zaś szedł na spoczynek do domu, blizkiego owego cmentarza. Jednego razu gdy się już zmierzchało, szedł ku cmentarzowi, chcąc przyzbierane przez dni kilka pieniądze do dawniej zakopanych przyłożyć, ale gdy przyszedł ku miejscu zbiorów swoich znalazł ruszoną ziemię i pieniądze zabrane. Pełen żalu i rozpaczy rwał włosy, i suknie swoje darł, rzewliwie płacząc. Usłyszeli jęczenie i płacz sąsiedzi, a wszedłszy do cmentarza, znaleźli Kadura ledwo żywego. Orzeźwili i pocieszyli, jak mogli, i dawszy jałmużnę odeszli. On zaś nie mogąc znieść rozpaczy i żalu, biegł ku rzece, żeby się w niej utopił. Przyszedłszy nad brzeg siadł, a rozmyślając o swojej nieszczęśliwej przygodzie, porwał się razem chcąc w rzekę skoczyć : ale w tem porwaniu, ile kulawy, padł na ziemię, a w tem ujrzał przy sobie poważnego starca, który pytając go o przyczynę frasunku, dał naprzód sowitą jałmużnę, a potem wszedłszy z nim w rozmowę, tak dalece gruntownemi dowodami przekonał go, iż odmienił myśl odjęcia sobie życia, i postanowił iść w świat.
Pożegnawszy więc starca, szedł ku Bagdatowi. Pomału szedł, ile kulawy, wszędzie się zaś po drodze jałmużną żywił. Już był większą połowę drogi odprawił, gdy potkał karawanę kupców, którzy tak jak on, zmierzali ku Bagdatowi. Spytali go, gdzie idzie? chciał natychmiast odpowiedzieć, ale jąkanie jego uczyniło, iż go zrozumieć nie mogli : śmieli się wszyscy, a on gdy się przecież na odpowiedź zdobył, zmiłowali się nad nim i pozwolili mu wsiąść na jednego wielbłąda. Podziękował, jak mógł, za tę uczynność, i jechał z nimi. Po kilku dniach postrzegli tuman prochu i pyłu naprzeciw siebie, natychmiast ile w stepie strwożyli się ludzie karawany, nie bez przyczyny : liczna albowiem zbójców gromada ich napadła, i lubo się bronili mężnie, jedni zginęli, drugich w niewolą wzięto; a między tymi Kadura. Zaczęli więc rozbójnicy trząść i obnażać jeńców, a zabrawszy kto co miał, zabijali. Przyszła kolej i na Kadura, ale ten co go trząsł i obnażał, postrzegłszy, iż i odzież jego była nikczemna, i że żadnych przy sobie nie miał pieniędzy, rzekł do współtowarzyszów : darujmy życiem tego żebraka, i zezwolili wszyscy.
Jeden z nich ślepy na jedno oko i kulawy, przybliżywszy się ku Kadurowi, gdy postrzegł, iż i z twarzy podobni sobie byli, śmiać się niezmiernie począł, a zawoławszy innych rzekł : dziękuję wam wielce, żeście tego żebraka od śmierci uwolnili, nie widziałem w życiu mojem nic do mnie podobniejszego, jak on jest : i gdybym nie był o tem przekonanym, że brata nie mam, rozumiałbym, żeśmy bliźnięta. Przystąpił zatem do Kadura, i uderzywszy go po ramieniu, rzekł : bracie! w dalekąś drogę szedł, a lekkoś się wybrał, weź moję delią i turban, a idź, gdzie ci się podoba. Włożył mu zatem turban swój i okrył go delią. Patrząc na to naśmiali się do woli zbójcy, i każdy dał mu jałmużnę, dość iż niemałą kwotę pieniędzy zebrał. Podzielili się rozbójnicy karawaną, i każdy z zdobyczą swoją odjechał : Kadur zaś szedł ku Bagdatowi. Wstępując do najbliższego ku stolicy miasta, gdy w bramę wchodził, przełożony nad strażnikami skoczył ku niemu i zawołał, oto jest Gumlach! trzymajcie go. Wypadli zatem strażnicy i wraz z przełożonym swoim poprowadzili go do Kadego. Gdy przed Kadym był postawionym Kadur, rzekł przełożony strażników : oto jest ów Gumlach, który przed kilką dniami brata mojego zabił, delią jeszcze jego i turban ma na sobie. Kazano zawołać świadków, a wszyscy znający owego Gumlacha, widząc tęż samę postać, a do tego, iż był ślepy i kulawy, stwierdzili przysięgą, iż to Gumlach. Nie bawiąc wskazał Kady na śmierć Kadura.
Odwoływał się Kadur do sądów bożych, zaklinał i sędziego i świadki; próżne były i prośby i zaklęcia. Stanął kat i gdy z klęczącego na piasku Kadura delią zrzucił, porwał za rękę kata, już się zamierzającego z mieczem, przełożony strażników, i obróciwszy się do Kadego rzekł : Sędzio wiernych! odwoływam to, com powiedział. Powierzchowność i mnie i przytomnych świadków złudziła. Gumlach, którego znam, prosty i kształtny jest, a u tego człowieka, widzę garb, którego pod obszerną delią rozeznać nie było można. Toż samo stwierdzili świadkowie, a natychmiast Kady odstąpić kazał katowi, i opatrzywszy z przytomnemi Kadura jałmużną, wolnym go być uznał. Dziękując więc panu Bogu, w dalszą podróż ku Bagdatowi wyszedł.
Wkrótce spotkał człowieka niosącego sakwy na plecach, przywitali się wspólnie, a że i tamtem szedł do Bagdatu, postanowili wspołem tę podróż odprawić. Po kilku dniach, gdy wychodzili z lasu, a słońce niezmiernie dopiekało : rzekł towarzysz do Kadura : usiądźmy w cieniu krzaczków, póki gorącość nie przejdzie, i odpocznijmy sobie. Siedli więc, a tamten położywszy przy sobie sakwy, układł się i zasnął. Gdy się przebudził, postrzegł na krzaczkach owoc w łupinie, nakształt orzecha, wstał zatem, i kilka ich zerwał : toż uczynił i Kadur, ale włożywszy w usta, że zębów nie miał, a łupina była twarda, rzucił precz od siebie z gniewem orzechy. Śmiał się patrząc na to jego towarzysz i rzekł: a widzisz niebożę, jakto dobrze mieć zęby, było swoich lepiej pilnować, byłbyś teraz gryzł orzechy. To gdy mówił, wziął jeden, zgryzł, zjadł, i padł na ziemię : skoczył ku niemu Kadur, ale już był bez duszy. Usiadł więc przy umarłym i rzewnie płakał.
Po niejakiej chwili, postrzegł jadącego na dzielnym koniu człowieka, a zanim kilku innych jechało. Ten gdy postrzegł płaczącego Kadura, a przy nim umarłego towarzysza, zsiadł z konia, i wypytywał się o przyczynę śmierci tego, którego ciało leżące przed sobą widział. Opowiedział rzecz, jak się działa Kadur, i pokazał owoc, który zjadłszy towarzysz jego, umarł. Dziękuj Bogu, żeś i ty nic* zginął, rzekł ów człowiek, ten owoc trucizną jest najzjadliwszą : skoro go kto połknie, w tym prawie momencie umierać musi. Kazał zatem sługom, aby zwłoki pogrzebli, na jednego zaś konia, na którym sługa jechał, pozwoliwszy siąść Kadurowi, wziął go z sobą. Przyjechali wkrótce przed dóm wspaniały, i wjechali na dziedziniec obszerny. Zsiedli z koni, a ten który z sobą zabrał Kadura, pan domu owego, wziął go za rękę i z sobą prowadził.
Weszli w gmachy ozdobione ze wszystkich stron rzeźbą wyborną i malowaniem : przyszedłszy nakoniec do jednej galeryi, z której się bardzo piękny widok ukazywał, usiedli na wygodnych sofach, a gospodarz domu tak mówić zaczął :
Łaska to jest Boża, kiedy raczy zdarzyć sposób, jakby ucieszyć, posilić, i wspomódz bliźniego naszego. Dowiedziałem się od ciebie o twojej przygodzie : proszę, opowiedz mi wszystkie okoliczności twojego życia. Zaczął zatem opowiadać Kadur wszystko, co mu się kiedy zdarzyło, osobliwie od owej ostatniej okoliczności, gdy mu cały zbiór jego na cmentarzu zachowany ukradziono. Zastawiono dalej stół, i gdy wieczerza skończyła się, odprowadził pan domu Kadura do pokojów jemu wyznaczonych. Nazajutrz gdy wyszedł Kadur z izby, gdzie spał, znalazł w przedpokoju wyznaczonego dla siebie sługę, i szaty nowe, w które się oblókł. Wkrótce przyszedł pan domu, i bawili się rozmowami aż do czasu obiadu, po którym wyjechali razem na koniach dzielnych, a po odprawionej przechadzce weszli do ogrodu. Zaprowadził go do bardzo pięknego kiosku gospodarz, z którego widok był na jezioro, pod sam ogród podstępujące. Przyniesiono sorbety, a gdy się niemi zasilili i ochłodzili, rozmaite się między nimi rozmowy wszczęły. A że Kadur miał rozum bystry, wszystko co mówił, zdało się wielce podobać gospodarzowi. Przez niedziel dwie przebywał w domu owym Kadur, codzień rozmaite, a bardzo wdzięczne rozrywki nastawały : zgoła nie znawszy przedtem żadnej słodyczy, mniemał się być w miejscu owem, które prorok duszom uwielbionym po śmierci oznacza. Jednego razu gdy się zabierało ku zmroku, przechodzili się nad jeziorem : zwrócił się nieco gospodarz, i zawoławszy Kadura, prowadził go krętemi ścieżkami przez gaj, zasadzony wyniosłemi drzewy, pomiędzy które szumiąc przebiegały strumyki. Noc była pogodna, a blask xiężyca, gdy się pomiędzy rozłożyste gałęzie przebijał, sprawił miłą posępność, wabiącą ku myśleniu. Po krótkiej chwili uderzył w oczy Kadura wielki blask i ujrzał znagła gmach wspaniały, z którego okien pochodziło to światło. W pierwsztm zadziwieniu krzyknął : ah! jużcito widzę ów raj, który prorok obiecał. Rozśmiał się na takowy okrzyk gospodarz, a w tem weszli na schody, drzwi otworzono sali, złotem i marmurami ozdobionej, niezliczonem światłem błyszczącej, i odezwała się wyborna muzyka.
Odchodził prawie od siebie Kadur, wtem obróciwszy się ku niemu gospodarz rzekł : W twojej jest mocy być tego wszystkiego panem : klasnął zatem w ręce; drzwi się poboczne otworzyły, i wyszło sześć Murzynek, a za niemi mała jakowaś osoba przykryta gazą złocistą, garbata i chroma. Przybliżywszy się stanęły murzynki z obu stron sofy, a osoba mała skłoniła się. To jest moja córka rzekł gospodarz : dziedziczka jedyna wszystkiego co mam, dam ci ją za żonę, jeśli twoje zezwolenie nastąpi. Chciał do nóg paść Kadur gospodarzowi, ale ten, porwawszy się z sofy przystąpił do córki, zdjął gazę pozłocistą, która ją zakrywała, i natychmiast ujrzał Kadur, lubo była w pierwszej młodości, twarz jej pełną zmarszczek, ślepa była na jedno oko, a zęby jako kły z obu stron wychodziły jej poza usta. Wzdrygnął się, przezwyciężając jednak wstręt, oświadczył gospodarzowi, iż z ochotą córkę jego weźmie za żonę. Natychmiast ze wszystkich stron odezwały się brzmienia i odgłosy wybornej muzyki; weszli do drugiej sali, gdzie stół wspaniały zastawiony znaleźli. Posadzony był Kadur koło swojej oblubienicy, i udawał się być w największej radości. Gdy się wieczerza skończyła, wziął za rękę Kadura gospodarz, i do gabinetu zaprowadził : tam usiedli na bogatych węzgłowiach, a gospodarz tak mówić począł:
Los nie chciał mnie mieć zupełnie szczęśliwym, widziałeś moję córkę. Co jednak ujął jej urodzie, nagrodził w przymiotach. Wielu było starających się o nię, ale mimo zwyczaj krajów naszych, córkę moję ukazywałem każdemu, i lubom namienił o jej rzadkich przymiotach, natychmiast z domu mojego wyjeżdżali. Spotkawszy ciebie tak niemal upośledzonego, jak ona, przyszło mi na myśl, iż może będziesz tym, którego wyroki Bozkie do uszczęśliwienia córki mojej wyznaczyły. Ale iż to, co teraz czynisz, może jest dla ciebie zbyt przykrą ofiarą, otwórz myśl : nie będę miał za złe, gdy powiesz, iż córki mojej nie chcesz. Oświadczył natychmiast Kadur, iż się na powierzchownościach nie zasadza, a gdy jeszcze o szacownych przymiotach upewniony, przekłada je nad powierzchowność, choćby i najwdzięczniejszą była.
Ucieszyło wielce to oświadczenie gospodarza; wstawszy więc wesoły do córki poszedł; że zaś były drzwi gabinetu otwarte, wyszedł przez nie Kadur do ogrodu, a rozmyślając o tem, co się z nim działo, usiadł nad brzegiem kanału, który był niedaleko gmachu owego. Zamyślenie jego trwało dość długo; w tem wstrzęsło się gwałtownie miejsce, na którem siedział, grzmot dał się słyszeć, padł Kadur twarzą na ziemię, a gdy z przestrachu ocucony wzniósł głowę i oczy otworzył, postrzegł przed sobą stojącą tęż samę osobę, którą był widział, gdy chciał w rzekę wskoczyć. Starzec ów zbliżywszy się, tak mówił do niego :
Los, słowo czcze: co Bóg przeznaczył, to jest dla ludzi wyrokiem. Wtenczas gdy dla straconych pieniędzy chciałeś się w rzece topić, pamiętasz, żem cię od tej myśli bezbożnej odwiódł; i to pamiętać masz, iż dla tego żeś był kulawym, skok twój ku rzece był przyczyną upadku, a ten upadek wybawił cię od utonienia. Wzruszony tem, com ci naówczas powiedział, przestałeś rozpaczać; jąkanie twoje rozśmieszyło kupców, i zyskałeś niem towarzystwo karawany, a dla tego żeś nic nie miał, uszedłeś śmierci. Garb twój wybawił cię, gdy już wzniesiony miecz katowski nad sobą widziałeś; żeś zębów nie miał, uszedłeś trucizny w orzechach; nakoniec żeś ślepy garbaty i kulawy, czeka cię los szczęśliwszy, niżbyś się spodziewać mógł. Uderz czołem, a wiedz, iż częstokroć, co wy ludzie nazywacie nieszczęściem, darem jest Bożym. Dotknął się zatem ów starzec Kadura; garb zginął, zęby się przywróciły, jąkanie ustało, noga się wyprostowała, a starzec zniknął.
Padł na twarz Kadur dziękując Bogu; a gdy kończył modlitwę, ujrzał bieżącego ku sobie gospodarza, z oznajmieniem, iż wszystkie kalectwa córki zleczone razem ustały. Widząc równie Kadura odmienionego, prowadził go do oblubienicy : tej nie poznał Kadur, wzrost albowiem i kształt należyty zyskała : a gdy zdjął zasłonę z twarzy ojciec, pokazała się piękność jej twarzy nadzwyczajna : z niewymowną więc radością obchodzili dzień tak szczęśliwy. Kadur cnotliwą, piękną i bogatą żonę dostawszy, żył z nią do ostatniej starości, a teść jego poczciwy i czuły, dzieci wnucząt swoich przed śmiercią oglądał.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.