Przejdź do zawartości

Pieśń życia (Kraszewski, 1858)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pieśń życia
Pochodzenie Podróż do miasteczka
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1858
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ ŻYCIA.
(FRAGMENT).
„Pieśni życia, wielka pieśni, po raz setny, niech cię rozpocznie człowiek; pieśni niewyśpiewana, nieskończona nigdy pieśni, zawsze jedną grobową kończąca się zwrotką, a zawsze nowa i ponętna...

„W krainie ducha, wszystko jest pieśnią życia, jak na ziemi, od pyłku do dębu wszystko jest żywotem. W pyłku śpi może świata zarodek, w dębie szumi myśl zielona, i w słowach życia pieśni co dźwięczą urwane, snują się myśli wielkie, niemowlęcym bełkocząc językiem.....
„Życie, życie, życie! po trzykroć wołam cię, zaklinam, wywołuję bym zrozumiał; chciałbym czarnoksięzką różczką zmusić cię byś stanęło przedemną, przyoblekło ciało, i odpowiedziało mi samo, czem ty jesteś? Ja cię rozumiem i nie pojmuję cię jeszcze, chwytam i pojąć nie mogę. Spojrzę w niebo, zda mi się, żem schwytał słowo wielkiéj zagadki, obejrzę się na ziemię i błąkam znowu. Toż to jest życie? do czego?
„Chciałbym zaśpiewać wam wielką wiekuistego życia pieśń, a usta zawiera zdumienie, cierpienie, bezsilność i boleść; boleję ale nie nad sobą. Usta mi zamyka szał ludzi, nędza ludzka i wszystkie życia sprzeczności, które ściąga myśl na sznur tego różańca, nie mogąc ich z sobą pogodzie, pobratać i skleić.
„Niech pieśń ta pyłkiem będzie... gdy zaszumiéć dębem nie może, — i pyłek w stworzeniu potrzebny i on nieśmiertelny.
„Pieśń życia! spytają zdumieni, — a żyłżeś ty, co ją chcesz wyśpiewać? O! żyłem, jeśli życiem nazwać się godzi to dziwne pasemko nadziei, łez, boleści, burzy i ciszy i pracy, pracy mozolnéj, na którą gdy się obejrzę, to mi żal, że tak drobna, że tak nieznacząca, że tak w obliczu myśli co ją zrodziła — niedołężna... O! żyłem, śniłem, cierpiałem, pragnąłem, pracowałem, a dziś, gdy się tak wiele przeżyło i prześniło, przecierpiało i przepracowało, nie potrafię powiedzieć, czy warto żyć było.
„Chcę jednak wyśpiewać pieśń nie mojego życia, która pyłkiem będzie tylko, bom i ja w świecie pyłkiem był zaledwie.
„Stańmyż, — oto kolebka — zagadka! Widzicie, na świat przychodzi dziedzic świata, człowiek, z jaką go witają radością, jakiemi mu sypią życzeniami! Jakby sami byli kiedy szczęśliwi, jakby kiedy spełniły się ich życzenia!
„Jedna tylko, matka jedna, wita męczennika łzą na oku, a łza to prorocza, co przepowiada cierpienia, co pierwszy chrzest boleści obmywa dziedzica ziemi...
„Srebrna kropelka błogosławieństwa i wieszczby spadła na rumianą skroń, a z nią wielka, tajemnicza siła; dziecię dotknięte nią drgnęło, poruszyło się, uczuło już może ból, który ją zrodził i błogosławieństwo które niesie z sobą... Łza to święta — chrzest to pierwszy.
„Ojciec się zbliżył i zapłakał także; ale łza jego, łza męzka, łza owoc myśli nie serca; poleciał duchem w świat i przyniósł zeń tę łzę, równie proroczą, ale chłodną. Tamta spłynęła na pierś dziecięcia — ta mu oblała głowę i znowu poruszyło się przeczuciem... Był to chrzest drugi, chrzest boju, jak pierwszy był chrztem miłości.
„Inni zamiast łez przynieśli słowa i posypali niemi kolebkę, jak szeleszczącemi liśćmi suchemi, które jesień zwarzyła.
„I spadły słowa, jedne jak martwe liście, a inne jak muchy z brzękiem przeleciały po nad kolebką, zaszemrały, uciekły i pochowały się zaraz... Słońce życia wywiedzie je kiedyś znowu z kryjówek, znowu przylecą i odlecą znowu, kołysze się, kołysze kolebka dzieciny.
„A razem z pieśnią piastunki, słychać już nad nią, nad dziecięcia głową, wiele krzyżujących się głosów... Posłuchaj sercem zdaleka, bo je sercem tylko schwytać można, jak do snu kołyszą, jak niemowlęciu śpiewają jego przyszłością.
„Zdala, zdala, dochodzi najprzód głos wojny.
„Z pól krwawych śmierci, przybiegają jęki bólu i boleści, i wpadły mu w ucho, aż się wstrząsnęła dziecina, i płacze i kwili... Czegóż to płaczesz dziecino? pyta matka. — Jakiś je szelest przebudził! — odpowiedziała piastunka, śpiewa i kołysze.
„Nie szelest sen mu przerwał, ale bój i mordy, bo ucho dziecka wszystko jeszcze słyszy, wszystko co się po świecie dzieje, ono jeszcze nie oderwało się od ludzkości, nie odcięte od niéj, czuje z nią ruch jéj każdy, drga wielką jéj boleścią. Późniéj będzie to człowiek; a człowiek już sam sobie światem całym, i nic nie usłyszy nad to, co zechce posłyszéć.
„Śpij dziecino! śpij gołąbku! woła piastunka, i znowu je usypia.
„A już mu w uszko wciska się pieśń inna, przylatająca zdaleka.
„Słyszy gwary, słyszy szmery, wrzawę i spory ludzi, bój to inny, bój drugi, bój słowa, straszniejszy może od walki rąk i piersi. Tam z pobojowiska dusze ulatujące poległych wojowników, anieli niosą do nieba; tu tylko ludzie na ludzi czatują, tu szatan dmucha, ostrzy im wyrazy, nabija myśli brato-bójcze, celują do siebie, rażą się, zabijają, powstają upiorami zabici, plwają w twarze rodzonym, i sądzą że z tego wrzątku prawda urośnie!! Ślepi! ślepi! wrzawę i spór szatan gotuje w kociołku, a Bóg jéj nigdy nie błogosławi; z boju braci rodzi się tylko nienawiść, jak ze zgnilizny robactwo.
„Znowu zbudziło się dziecię; — co ci to znowu dziecino?
„To blask ją obudził! — odpowiedziała piastunka.
„Zakołysali — usnęło, tuli znów oczęta — czemuż się tak wzdryga i rzuca?
„Na drugim krańcu ziemi, brat zdradził brata, krew, nie krew może; łza, nie łza nawet, słowo spłynęło ciche ze zranionego serca, i ot budzi się jeszcze dziecina.
„Spij dziecię, spij kochanie, kołyszą je do snu znowu — spij i marz gołąbku!
„Ale oczy otwarło, rozżaliło się i płacze.
„Cóż mu znowu sen przerwało?
„Ach! tam kiedyś daleko było dusz dwoje, które sobie przysięgły w niewiekuistym życiu wiekuistą miłość, i potargały pęta, które utkały nadzieją... a dziecię poczuło i zapłakało.
„Nie dziwcie się niemowlęciu, sen jego wszystko przerywa, zdrada, miłość, bój, modlitwa, — o miękkie jego serduszko kołaczą niewidome, miotają niém, i zasnąć nie dają.
„Śpiéw niani, cichy, drzemiący, nie zagłuszy pieśni wielkich świata; jeszcze sobą nie żyjące, żyje już drugiemi, i błąkając się po świecie, podsłuchuje cudzego życia, — kolebka się kołysze, kołyszmy się nad kolebką! Już nie jedna śpiewa niania, już jéj wszyscy śpiéwają — każdy ze swoją przyszedł piosenką, kto z czém mógł, — ojciec, matka, babka, siostra, braciszek i niania, i gość i kapłan.
„Cicho! cicho! posłuchajmy, kołyszmy się nad kolebką.
„Pieśń matki pierwsza, jest pieśnią przeczucia.
„Życie moje, aniołeczku — szepcze cicho — śpij dopóki cię nie zbudzi boleść, smutek, ręka Boża, ręka ludzka, spij, sza! cicho, cicho! cicho! Wszyscy my tu w około ciebie, ja i ojciec, przyjaciele i aniołek nad głowami. Złote skrzydła mu szeleszczą, rączki wyciąga do ciebie, szmerem kolebki kołysze... spij kochanie, spij!.. Sen twój drogi, sen posilny — daléj, daléj nie stanie czasu na sen taki. Sen dzieciństwa a sen męzki, jak odmienne, jakie różne, na dnie naszych snów trapionych męty wczoraj, wyziew jutra; w twoich są same nadzieje. Patrzysz przez ich złote wrota, i nie widzisz, że za niemi stoi wielka przepaść czarna! Spij kochanie, spij! O! gdyby mi widziéć dano tak losy twoje, jak widzę życzenia nasze! gdyby wzrok posiać można za wrota nadziei po kwiatek pociechy! Na cóż? Bóg jest i za niemi, na dnie téj czarnéj przepaści jak na niebiesiech zarówno... Może na dnie tajemnicy leży jakie gorzkie słowo, słowo nędzy, los sieroty! O, ja nie chcę tego widziéć.
„Spij kochanie, śpij aniołka, patrzaj jak ci tu spokojnie, w koło serca tarczą stoją, nic do ciebie nie dopuszczą, niczemu dotknąć nie dadzą. — Nie! mój Boże! gdybyż nie! Gdybyż zawsze jak w téj chwili, serca wieńcem w okół stały, nad głową skrzydła anioła, w piersi dusza tak niewinna i taki spokój kolebki!!!
„Tak śpiewa i duma matka, a ojciec...? Ojciec czoło sparł na dłoni, myślą goni dumy jakieś, z których dla swego dziecięcia splata wieniec i kuje korony. On marzy, on czuje. Tamta przeczuła, że za złotemi wrotami nadziei, stoi czarna przepaść, ten już ją widział, a jeszcze w nią wierzy, śniąc przyszłość dla swego syna.
Śpij dziecię, woła w swéj duszy, śpij, a wyrastaj mi w siłę, w siłę potężniéj dwoistą, duszy i ciała, śpij, bo sen także macierzyńską karmi piersią, i olbrzymiéj mi w kolebce ciałem, duszą idź w olbrzyma, bądź silnym tylko, bo silnym wszystko posłuszne na świecie, aż do losu, aż do szczęścia; odwadze wrota otwarte na rozcież, nic ci nikt nie da, czego nie wy wojujesz głową, ręką, wolą, siłą. Spoczywaj teraz za przyszłość, bo nie skosztujesz spoczynku, gdy cię raz trąba obudzi, gdy weźmiesz kosztur pielgrzyma, przypaszesz miecz wojownika. Życie jedną walką długą z ludźmi, z losem i ze światem, gdzie potu otrzéć z czoła nigdy nie ma czasu, chwili nie ma ani westchnąć, ni za siebie obejrzéć się mokrém okiem. Na zapracowanych dłoniach sam ja ciebie wykołyszę, i do uszu twoich wleję dwa słóweczka tajemnicze, dwa drobne słowa urocze, w których jest życia zagadka!
„Cierpliwość i odwaga!
„O! pamiętaj te dwa słowa, bo w nich wiele, bo w nich wszystko się zamyka.
„Śpij i rośnij... Widzę, widzę, jaką dla mnie będziesz chlubą, jak ja skarleję przy tobie, ażeby dodać ci wzrostu, jak będę stał, słuchać będę wielkich słów i czynów twoich.
„I w pośród pieśni popłynął z dumaniem daleko, a choć to była pieśń myśli, serce jéj biciem wtórzyło.
„Gdy ucichł, zbliżyła się do kolebki babka staruszka, siwo-włosa i zgarbiona, na któréj ustach oświęconych starością, wykwitał uśmiech niewinny młodzieńczego wesela. W jéj sercu tak już było błogo, jak błogo żeglarzowi co ujrzał w złotych blaskach wieczora, długo oczekiwaną ziemię. Schyliła się nad kołyską ze łzą i uśmiechem, drżącym głosem nucąc dziecinie.
„Aniołek to boży! aniołek! patrzajcie! jak on spokojnie usypia, jak mu się we snach śmieje; rzekłbyś, że widzi proroczo niebo, na które zasłuży. A! długo, długo jeszcze tobie bojować na świecie, nim jak ja dojdziesz do wrót, czekając tylko kolei, by wnijść po sąd i nagrodę, po przebaczenie i spoczynek; ale przeleci życie ptakiem, jak mnie, jak każdemu! Będą w niém godziny wiekuiste i lata błyskawiczne, a wszystko potém u proga, z wysoka wyda ci się jedną chwilą, chwilą marną i znikomą. Gdybyś jak dzisiaj pozostał aniołkiem na zawsze, w białéj chrztu twego sukience, niezwalanéj błotnistą, krwawą życia drogą!!
„Śpij mój aniołku, nad tobą wieszam ci błogosławieństwo, ja wkrótce w proch się rozsypię i pójdę gdzie Bóg przeznaczy, a ten dar mój ubogi, dar ten niewidoczny, pozostanie nad twą głową, anioł stróż trzymać go będzie. Chyba odpędzisz anioła, błogosławieństwo uniesie. Ale nie, dziecino moja, czysta krew w żyłach twoich płynie, niezmięszana krew szlachecka, mężnych rycerzy i niewiast pobożnych, nie ma w niéj żaru zbrodni, namiętności ogniów, ni sadzy gniewu i złości. A mnie Bóg życia przedłuży, ja sama za młodu zegnę jeszcze twe kolano i duszę nagnę pod rozkazy Boga. Śpij dziecino, gołąbeczku, śpij na rękach aniołów stróżów, cicho! cicho!
I głos zamarł, tonąc w serdecznéj modlitwie na ustach staruszki.
„Aż siostrzyczka uśmiechniona, skradła się do kolebki, schyliła nad nią, rączkami objęła, poruszyła dumną siłą, popatrzała w twarz braciszka, pocałowała w powietrzu i przyklękła i śpiewała.
„Śpij kochany mój braciszku, patrz jak wszyscy cię kochają, tulą, pieszczą, słonią, na paluszkach w koło chodzą, muszki nie puszczą do ciebie; komarowi zabrzęczéć nie dadzą. Śpijże a wyrastaj prędzéj, prędzéj, prędzéj. Zobaczysz miły braciszku, jak mi się dźwigniesz na nóżki, to cię bawić, bawić będę. Jakich kwiateczków narwę tobie, jak cię wozić, jak cię nosić, jak ci ślicznie będę śpiewać, tymczasem się nauczę wszystkich piosnek... całego, całego świata.
„A jak cię będę całować!! Rano, jeszcze trawy się kąpią oblane rosą, słonko wschodzi, oczkiem mruga, brzęczą pszczółki, ptaszki świergoczą, perełki w listkach migoczą; — my wsiadamy do wózeczka, starszy braciszek popycha, jedziem szparko i daleko, siedm mil za siódmą rzekę, za siódmą górę i morze do pałaców kryształowych, po ptasie mleko dla ciebie, po śpiewającą wodę, po jabłuszka złote... A tu o nas głowy łamią, mama płacze, ojciec łaje, my wracamy zwiedziwszy cudne światy, z jabłkami, mlekiem i wodą. Babunię odmładzamy, papie wszystkie złoto damy, ptasiem mleczkiem co szczęście daje, tak się równo podzielemy, że ja będę na ostatku, i mnie go chyba zabraknie.
„Aż nadleciał i brat starszy, kołyskę siostrze odbiera.
„Tybyś sama kołysała, bawiła się i patrzała — puszczaj, i mnie się coś przecież koło braciszka należy. Tyś siostrzyczka, ja brat jego, my mężczyzni! Tyś dzieweczka, tobie siedziéć w okienku za krosnami i poglądać, nam we dwóch latać po świecie! O! jak oba podrośniemy, polecim gdzie nas oczy, kędy serca nas poniosą! tak daleko, że aż ziemi nam nie stanie! A szerokie ziemie nasze sławiańskie, bo z najwyższéj Karpat góry, ani końca ich dopatrzéć, w rok ich orłem nie przeleciéć, nie przekochać całe życie, takie wielkie, a tak cudne jakby w bajce... Pojedziemy het! daleko, a powrócim tak wyrośli, tacy wielcy, że nas chyba pozna matka, — ojciec skłoni się zdaleka i zapyta się po cichu: — co to za piękni rycerze?
„Śpiewając brat rozmarzony, rozkołysał tak kolébką, że aż niania gdy spostrzegła, przestraszona przyleciała, żeby nie zbudził dzieciny — brat z bata klasnął i pojechał w pole; ona tuli zbudzonego i swoję nuci piosenkę.
„Śpij moje kochanie, tul oczki niebieskie, a nie marszcz mi czołka, a nie krzyw mi ustek... Patrz! sen idzie mimo domu, do ciebie wstąpi w gościnę, czy pijany, czy zdrzemany, ale ledwie nogi wlecze; chwała Bogu usiadł w progu, białą szatą się otulił, coś zanucił, główkę schylił, chce odpocząć w naszéj chacie. Cicho! snu nieodpędzajmy, gość to drogi w całém życiu. Czyją chatę on omija, biada ludziom, biada chacie, bez snu i szczęście nic-potém, i nie naje się człek dolą, schnie, wysycha, ziewa, nudzi się i umiera. I snu nie zakupić złotem, nie wymodlić go prośbami, nie przywabić go muzyką, gdzie chce swobodny on leci, czasem w lesie przenocuje, choć drzewa szumią nad głową, czasem w polu gdzieś na miedzy, czasem i do wsi zawita, a jak słoneczko zagrzeje, gdyby lodek roztopnieje. Znów wieczorem o zachodzie, czy spadł z rosą, czy go ptak przeniósł pod strzechę, czy na białym przybył koniu... witaj gościu! prosim, prosim! chodź do chaty, do dzieciny, do kołyski. Wlecze, wlecze się ulicą, czy pijany, czy zdrzemany, ledwie nogami dźwiga, szuka gospody sobie, a gdzie na drzwiach krzyż zobaczy, puka żądając noclegu... Inne drzwi stoją otworem, i stoją próżno noc całą, czary z nich starły krzyżyk, sen nie przestąpi progu...
„Co téż to ty śpiewasz nianiu, przerywa jéj kapłan stary — tak masz śpiewać dziecięciu? nie o gusłach, nie o czarach, nie o pogańskiem snu bóstwie; o betlejemskim mu żłobie, śpiewaj wcześnie o Golgocie. Nie zaszkodzi gdy choć we śnie Chrystus nawiedzi dziecinę, modlitwa ją ukołysze. Zawczasu uczcie modlitwy, rano pójcie słowem wiary. Ciężkie bo ciężkie jest życie. — Krzyż to pański, cierniów droga! Wzywajcie pomocy Bożéj, przeciw potędze szatańskiéj, w kolebce krzyżem go zbrójcie, osłaniajcie modlitwami, każdéj to rany lekarstwo, na wszelką nędzę ratunek.
„Chwilę ucichł głos kapłana, a oko jego znużone i zbladłe patrzaniem na świat i ludzi, zaszło mu łzą srebrną, jak włos posiwiały — nikt jednak nie śmiał milczenia przerwać i świętéj zadumy. A starzec usta otworzył i znowu szeptał po chwili.
„Dziwy cię w świecie czekają! Otworzysz oczy i znajdziesz na każdéj ścianie, na piersi, na ustach każdych i czole Chrystusa znamię... ale napróżno, napróżno, odwoływać się do niego! Nikt ci już w imię to święte nie poda dłoni, ni wody, ani słowa pociechy, ni serca braterskiego! Zmarł dla nich Chrystus pówtóre, ukrzyżowali go znowu, w niemym złożyli go grobie. A jeźli go wywołują, chcą Boga czynie wspólnikiem swych namiętności i szałów! W świętém ewangelii słowie dla nich kamień obrażenia, wyrwą z niéj martwą literę, ducha wycisną żywego, a zimném, próchnem chcą świecić na nocnéj swéj fałszu drodze! Pójdziesz ze świętego domu w świat szukać w Chrystusie braci, a znajdziesz tylko skalanych, upadłe dzieci szatana, które po wodzie chrztu czystéj, obmywają się w kałuży.
„Wielkie miłosierdzie Boże! któż wie, ty będziesz przykładem, ty im będziesz nawróceniem, możeś już napiętnowany, a Bóg naznaczył w kolebce czoło twoje na mieszkanie wielkiéj myśli, a usta na wieszczą pieśń nawrócenia!
„Może wśród ochrzczonych pogan, ty będziesz Janem, zwiastunem przyjścia ducha miłości, pokoju, ducha mądrości i zgody! Rośnij w mądrość, rośnij w siłę i w pokorę; a anioły niech ci szepczą u kolebki, co ty w życiu swém odśpiewasz zdumionemu braci światu!!
„Kolebko! kolebko! łoże największéj zagadki, ty kołyszesz tajemnicę, a nie ma czoła, choćby było jak lód chłodne i jak marmur twarde, któreby schylając się nad tobą nie zamarzyło, nie zadumało się, jakie tam ziarno choduje ta niema łupinka? Bohater to czy zbrodniarz — prorok czy milczący brat bydlęcia? człowiek czy niepostrzeżona cząstka tłumu? owoc który ma dojrzéć, czy kwiat przeznaczony na podcięcie wiosenne?
„Napróżno myśl ludzka sili się, szuka znaków, szczeblów przyszłości, odgaduje i wróży, drzwi stoją zaparte, a anioł z mieczem ognistym strzeże wnijścia do grodu tajemnicy.
„Kolebko! tyś pączkiem zielonym kryjącym barwy nieodgadnione, długo kwiat stulony w tobie spoczywa, aż zaświeci słońce, pękły zasłonki i na świat listki wybiegły malowane.
„Najprzód w świat wybiegło dziecię oczyma, patrzy niemi na cudne dzieło Boże, jeszcze ustek nie otwiera, chyba z bólu i ze łzami. I myśl się sama rozbudza w niém: zwolna jak siéć pajęcza czepia się przedmiotów i osnuwa je w uroczystém milczeniu. Milczy dziecię, patrzy i płacze.
„Ale wnet wybiegło w świat słówkiem! nowa to życia epoka; myśl co zbierała się w łonie, na świat strzeliła, ze światem je spaja i ogniwem łączy niewidomém z miljonami umarłych, z miljonami żyjących, z przeszłością i z przyszłością całą.
„W chwili gdy piérwsze słówko dziecię wybełkocze, ileż to radości w domu! zbiegli się wszyscy żeby je usłyszéć, każą powtarzać, zdumione onieśmieliło i milczy, jakby się samo głosu swojego ulękło, łza potoczyła się tylko. Znów kiedyś wśród ciszy, kiedy je matka sama lub niania słyszéć będzie, powtórzy to słowo piérwsze dziecina.
„I poleciało w świat słowo, pytaniem, skargą, żądaniem, westchnieniem, a drżąca warga co je wyrzekła, ozłociła się uśmiechem zwycięztwa. Poleciało na świat słowo, myśl z niém leci i wita wszystkie cuda ziemi, nurtuje przepaści, wzbija się na wyżyny, ciekawa, niecierpliwa, rwąc się ku otaczającemu. Słowo doleciało aż do Boga i myśl za sobą pociąga, zstępuje do otchłani nicości i zagadło o życie samo.
„O! w dzieciństwie myśl co chwila roztrąca się o wielkie zagadki, bije o zadania wieków, dopiéro późniéj zwalana, bezsilna zanurza się w kałach i gnuśnieje w nich spoczywając. Któż się kiedy nie zafrasował odpowiadając na dziecka pytanie! Kto nie zaniemiał w życiu przed mądrością dziecięcia? W pytaniach dzieciny więcéj jest często, niż w odpowiedziach starości. U kolebki myśl śmielsza i dusza raźniejsza, wprost do celu goni, a cel jéj widny jeszcze.
„Za oczyma, za słowem, zerwało się dziecię do czynu, już czuje, już myśli, już pragnie, już mówi, już wyciągnęło ręce, postawiło nóżki... idzie — i pada!
„Obraz sił ludzkich i życia.
„Takim jest rozum nasz, takiemi drogi nasze, idziemy, padamy, płaczem, podnosim się i idziemy znowu, aż do tajemnic mogiły, aż do niemylnéj śmierci.“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.