[36]ODWIEDZINY
«Któż użyczy mi skrzydeł gołębich,
bym wzbił się i spokój odnalazł?»
(Psalm, 55)
Opancerzony anioł stanął w lśniących drzwiach
i mieczem, dobrze znanym, wpoprzek je zagrodził.
Nie rzekł nic, lecz słyszałeś jęk najdalszych gwiazd.
Liście szumieć poczęły i wabić szelestem,
strugi biły, jak serce ciemne, niestrudzenie,
w obłokach park zielony romantycznie mroczniał,
a za drzew koronami przebłyskiwał marmur.
W okręgu była ziemia, w chmury otulona,
sunące barankami po widnym błękicie
nad kolumną spękaną, nad miastem woddali,
które nad rzeką spławną, płynącą spokojnie,
rozsiadło się szeroko, ochrą farbowane.
Bliżej ku tobie, w skrócie pięknej perspektywy,
drobny świerczek ukośnie stał, bardzo samotny,
a u stóp pies zdziwiony przystanął: przyjaciel.
[37]
A tamten nieruchomo czekał. Swą prawicą
wpół wyciągniętą, w łokciu sztywno przełamaną,
i jakby wskazującą, złote puzdro dzierżył,
niewielkie, przecież cięższe od brzemienia ziemi.
Lewą płaszcz purpurowy ujął: bardzo suty,
nad opończą, leciutko w biodrach przepasaną,
aksamitno-zieloną, zwisał jak ocean.
Nad buremi skrzydłami krążek się kołysał,
koronujący kudły rude i posępną
głowę, wielce niechętną i oddawna znaną.
Wtedyś u nóg mu złożył: przełamane pióro,
i jeden kwiat z wazonu, stojący na biurku,
i wpół-rozdarte karty, przesypane piaskiem.
Wszystko, coś miał: niewiele. Aby przyjąć raczył.
On ujął cię za ręce i wiódł, jak Tobjasza.