Dziś, u wezgłowia była mi zjawiona Wśród mroków pola
Szydercza postać z sztyletem u łona,
Z błyskiem w źrenicy. Struchlałam. A ona: — »Jam jest Niedola!
»Już cię nie rzucę, o, trwożne ty dziecię, Póki pierś dycha...
Aż w śmierć, aż w nicość, przez głogi i kwiecie
Pójdę za tobą, gdzie los cię pomiecie!» — — Precz! — jękłam zcicha.
A ona szeptem, tuż u mojej głowy: — »Tak stoi w górze!
Blady kwiat jesteś, i kwiat cyprysowy,
Kwiat śniegu, grobu, kwiat grzechu niezdrowy... — Tak stoi w górze!« —
Porwę się, krzycząc: — Ja chcę mojej wiosny! Chcę mego prawa!
Chcę upojenia dreszcz uczuć miłosny!
Geniusz i słońce — to świat mój radosny... — Precz, maro krwawa!
A ona: — »Temu, kto cierpi i tworzy, Sława jest tylko wzajemną.
W bólu najwyższy lot bierze ptak boży...
Kto noc przewalczy, zwycięża o zorzy«. — Rzekłam: — Bądź ze mną!