Przejdź do zawartości

Na całe życie/Strona III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Na całe życie
Podtytuł Kilka kartek z albumu
Pochodzenie „Kurjer Warszawski“, 1885, nr 197-198
Redaktor Wacław Szymanowski
Wydawca Gustaw Gebethner
Data wyd. 1885
Druk Drukarnia „Kurjera Warszawskiego“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STRONA III.

— Co za śmieszny staruszek! Zapewne ojciec tej panienki?
— Mylisz się, panno Marjo, to jej mąż.
— Pan chyba żartujesz?
— Bynajmniej, jest to moja kuzyneczka Józia, dobre i miłe stworzenie, którem się dziś jeszcze zachwycić można.
Ojciec jej, Hilary W., poczciwe człeczysko, pracował przez lat dwadzieścia kilka w jednej z rządowych instytucyj.
Dom prowadzony był porządnie, z tą nieopatrznością, która cechuje klasy urzędnicze w naszym kraju, nad stan, bez myśli o jutrze. Oboje z żoną oszczędzać nie umieli, a Józieczka, ukochana i jedyna córeczka (mieli dwóch synów znacznie starszych) odbierała edukację w jednym z pierwszorzędnych zakładów naukowych.
Przed czterema laty umiera mój kuzyn, zostawiając żonę i córkę prawie w nędzy. Pochowano go porządnie, powiedziałbym nawet zbytkownie, wziąwszy na uwagę ich fundusze, a gdy nieszczęśliwa żona wzięła się do rachunków, rezultat jej przymusowego ćwiczenia w matematyce bardzo smutnym się okazał.
Oprócz sporej sumki długów, które spłacić uważała za święty obowiązek sumienia, nic im nie pozostało, a mała emeryturka ledwie mogłaby wystarczyć na opłatę mieszkania, które zajmowali od lat kilkunastu.
Zapytywały mnie o radę. Trudna tu była odpowiedź, bo jakże powiedzieć starej kobiecie, przyzwyczajonej do wygód i dostatku: weź się pani do pracy; lub, broń Boże, każ swej córce ująć za igłę lub szukać lekcyj po mieście. Pierwsze byłoby jeszcze do wybaczenia, bo matka możeby jeszcze po ciężkiej walce z sobą i łzach w cichości wylanych, zdecydowała się nawet pójść za szafarkę lub doglądać chorych; ale Józia — ta delikatna, ciasteczkami karmiona Józia, czyż mogłaby pracować?
Matka nie chcąc jej trudzić, z powodu ciężkich czasów odprawiwszy przed dwoma laty młodszą, zajmowała się sama kołnierzykami swojej córusi, bo szkoda białych rączek, drobnych i wątłych jak u dziecka. Wie pani, że gdy patrzę na podobne wychowanie, gdy spotykam matki pracujące niemal na równi ze sługą, wobec córek grających rolę księżniczek, to mnie taka złość ogarnia, że pozapędzałbym te wszystkie damy do roboty w polu lub w ogrodzie. Jeszcze dawniej, za lepszych czasów, rozmawiałem o tym przedmiocie z panią Hilarową, która usiłowała mnie przekonać najniedorzeczniejszem dowodzeniem....
— Niech tam — mówiła — biedactwo pamięta na całe życie, że było jej dobrze w rodzicielskim domu. Kto wie, co ją czeka na świecie. Może na swoim chlebie ciężko przyjdzie pracować.
— Ale córka pani pracować nie umie — wtrąciłem, przerażony własnem zuchwalstwem.
— Nauczy się, nauczy — odparła żałośnie kiwając głową — i ja też nie umiałam, a dziś i kuchnią zarządzę i prasować się nauczyłam, i uszyję też jako tako....
Umilkłem, bo i cóż można odpowiedzieć na podobny argument?
Trzeba więc koniecznie, aby los zmuszał później kobietę do uczenia się tego, w czem przewodniczką i mistrzynią powinna być matka.
Jakim cudem przeżyły rok cały po śmierci męża i ojca, nie zmieniwszy nawet mieszkania, które w obecnych warunkach było trochę za kosztowne, Bogu to tylko wiadomo, w następnym zaś Józia wyszła za starego radcę, który był zwierzchnikiem Hilarego i często bywał w ich domu.
Na weselu znajdować się nie chciałem, tak mi żal było tego kwiatka, skazanego na smutną wegetację przy boku zgryźliwego staruszka.
Józia choć zmieniła się bardzo, jest niemal piękną, lecz ta jej uroda wydaje mi się ostatnim promieniem gasnącego słońca.
Uśmiech nigdy na jej ustach nie gości, blada twarzyczka nosi ślady łez, a w sercu zagłuszyć pragnie pierwszą miłość, którą żywiła dla innego, składając przysięgę na całe życie.
Ani wygody, któremi mąż ją otoczył, ani kosztowne kuracje, wyjazdy za granicę, nie zdołają życia jej przedłużyć.
Jestem pewny, że nie doczeka przyszłej zimy.
O Boże! jak było można zezwolić na tak niestosowny związek!
— A dlaczego pani chcesz zaślubić Alfreda?..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.