Znów włóczyć się po krajach i szczęście podglądać,
samobójcze pokoje hotelowe, znam was!
W deszczowy wieczór lśnienia są tak czarodziejskie
na chodniku placu Lenbacha, iż sądzisz się w Paryżu..
Wezbrane fontanny szumią, o, wędrowcze:
jakaż tu melancholja w elektrycznym blasku,
wśród walców biedermayer wielkiej restauracji,
gdzie sterczysz przy stoliku, sam jeden, sam jeden,
analityk, psycholog, podpatrywacz szczęścia,
usiłujący ukryć hańbę samotności
za dymem papierosa.
Tyle już widziałeś, ale, gdy spojrzysz w lustro ukośne znienacka
w pokoju hotelowym tysiącznym i którymś
i młodość wspomnisz, oraz to, co z niej zostało:
— nie, nie ukryje tego muzyka ni lustro,
ni palmy, ni złocenia, ni szept wodotrysku,
ani słowa wykrętne, te na wszystkich drogach
Europy rozwalonej zebrane kamyki: —
bledniesz.