Przejdź do zawartości

Marja Rodziewiczówna i jej dzieła/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anna Zahorska
Tytuł Marja Rodziewiczówna i jej dzieła
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Wdzięczne społeczeństwo dwukrotnie (w 1911 i 1927 roku) obchodziło wśród uznania i sympatji jubileusz autorki, którą zbywali krótko i ironicznie krytycy, traktowali pobieżnie i lekceważąco historycy literatury, o której nie chcieli wiedzieć czytelnicy Przybyszewskiego i Tetmajera.
A ona, jak owa marszałkowa z Grel w powieści „Byli i będą“, trwała i trwała na zajętym przez siebie posterunku. Była niewiastą kresową z forteczki na Dzikich Polach, z mohortową niezmożonością broniącą się przed wrażym zalewem.
Teraz wracamy do niej. Wracamy, by wydobyć z jej pism to, co przeoczyły krytyki i przyjazne, jak Zdzisława Dębickiego w „Portretach“ lub Cecylji Walewskiej w broszurce jubileuszowej, i niechętne, jak Feldmana, Potockiego i innych. W Rodziewiczównie szukano walorów patrjotycznych i społecznych. Nie widziano w niej, nie chciano widzieć tego, co tak jaskrawo rzuca się w oczy naszemu pokoleniu, co jest jak chleb długo odtrącany: idei katolickiej.
Rodziewiczówna, która swój obchód jubileuszowy rozpoczęła od wysłuchania mszy św. w katedrze, podczas której przystąpiła do komunji św., przez całe życie wierna była ideałom Kościoła. Nawet wtedy, kiedy nie wymawiała słów wiary, kreślone przez nią charaktery i czyny ujęte były po chrześcijańsku, dawały świadectwo prawdzie.
Zdawałoby się, że powinno to było zapewnić uznanie autorce. Działo się wprost odwrotnie. Podczas gdy Orzeszkowa, poruszająca nieraz podobne tematy, jak Rodziewiczówna, miała zupełne uznanie najwybitniejszych umysłów swego pokolenia, Rodziewiczówna stale była niedoceniana. Bo też Orzeszkowa miała za sobą atuty, które musiały zjednać jej głosy postępowców, trzymających wówczas pierwsze skrzypce. Broniła Żydów, akcentowała silniej od Rodziewiczówny potrzebę samodzielnej pracy kobiet, potępiała przesądy kastowe, uczyła pojętej postępowo „tolerancji“, kazała szukać wszędzie przedewszystkiem człowieka.
Nietylko forma bardziej wyrobiona artystycznie jednała jej aprobatę. W obozie pozytywistycznym była „swoją“. Nie była nią nigdy Rodziewiczówna.
Co prawda, jak świadczy O. Pawelski T. J., będący w posiadaniu odnośnych materjałów, a świeżo w artykule swym w „Przeglądzie Powszechnym“ ks. Czeczott, Orzeszkowa pod koniec życia skłaniała się ku Kościołowi. Jednak całkiem chrześcijańskie pojęcie ofiary i cichego heroizmu pracy u Orzeszkowej było uzasadnione najczęściej argumentami czysto ludzkiemi. Studjum o Renanie, lekkie ironizowanie „obłudy religijnej“ w „Cnotliwych“ jednało jej sympatje wolnomyślicieli. Chociaż wkońcu odczuwać zaczyna niedostateczność ziemskich odpowiedzi, nonsens istnienia bez przedłużenia w wieczności i woła: — Ale cel istnieje niezawodnie! — to już jej marka ustalona zachowała jej łaskawość koryfeuszów krytyki.
Artykuł ks. Czeczotta zwraca Orzeszkową idei chrześcijańskiej — warto odebrać tę autorkę o naprawdę wysokim poziomie etycznym tym sferom umysłowym, które zanadto bezprawnie ją zaanektowały. Ale na stosunku do tych obu autorek widać wszechwładzę krytyki t. zw. „postępowej“ w pewnym okresie życia polskiego.
Rodziewiczówna po Kraszewskim najbardziej jest religijna z powieściopisarzy polskich. I jej bohaterowie wśród ciężkich prób zawsze mają na ustach słowo boże, ono ich krzepi, ono spływa na dusze zamęczone wśród pustyni świata lub na jego bezlitosnych pobojowiskach. Ono kieruje ludźmi i dusze wyjałowione i upadłe zapładnia i odradza. Dlatego autorowie o mniejszych zasługach i polocie zdobyli lepsze wzmianki o sobie od Rodziewiczówny.
Wilhelm Feldman w Literaturze swej, aprobując jedynie „Dewajtisa“, pisze: „Co wprzódy było jędrnością i zacięciem — stało się manierą, w dodatku podszytą coraz grubszą, coraz obskurniejszą tendencyjnością“: „...panuje zawsze ta sama droga ciernista, prowadząca ostatecznie cnotliwych do raju na ziemi, a grzeszników do piekła“; „Rodziewiczówna nie poprzestaje na zabawianiu próżniaczych umysłów awanturami, wobec których bledną opowieści Coopera i Mayne Reid’a, lecz przyłącza się do wielkiej krucjaty przeciw hydrze nowoczesnego postępu i nowoczesnych mędrków.“
Bohaterom Rodziewiczówny zarzuca Feldman nawet materjalizm: „Zato jak Rodziewiczówna wynagradza swych bohaterów sympatycznych, tych, którzy mądrość swą czerpią głównie z książek i ust prababuni, wystrzegają się djabła i jego pokus i wśród poświęceń i abnegacji, piekąc się na wolnym ogniu i kostniejąc na lodowcach, pełnią „służbę bożą“! Gdy cierpliwością i pokorą przemogą bramy piekielne, czeka ich niepokalana, żadną myślą zdrożną nietknięta cud-dziewica oraz skarb nieoszacowany w gotówce lub ziemi.“
Że nie w smak był Feldmanowi idealizm Rodziewiczówny — nie dziwota. Ale Antoni Potocki, w owe czasy szczery narodowiec, podobne bardzo wyraził poglądy, chociaż pisał swą literaturę właśnie dla przeciwstawienia się Feldmanowi:
„Był czas, kiedy wierzono, że doktór medycyny może uzdrowić ludzkość, a inżynier zbudować dla niej raj podług najnowszego systemu. Rodziewiczówna pozostała przy tej wierze, uważała tylko za potrzebne bohaterów swoich pozytywnych wyposażyć cechami... fantastyczności. W ten sposób powstały powieści, jakoby nieprawdopodobny dalszy ciąg, poruszające tematy z pierwszego okresu twórczości Orzeszkowej. A gdy taki bohater po urojonych trudach dobija nareszcie i do pozytywnej fortunki i żony, smażącej konfitury — to czyż nie słusznie go powitać okrzykiem Bartoszewicza — Ave Caesar, confituri te salutant!“
Charakterystyczną jest bardzo przedmowa do jednego z wydań „Magnata“ (w „Bibl. Dzieł Wyborowych“). Niepodpisany autor przedmowy usprawiedliwia się z zażenowaniem, że oddaje się do czytania publiczności powieść autorki, niedość postępowej.
Ruch katolicki podnosi głowę w Polsce, wychodzi z powijaków częstochowszczyzny, zagarnia ludzi coraz to wybitniejszych. Potrzebne są utwory katolickie. Możemy już nie przemilczać wstydliwie, lecz śmiało podkreślać katolickość pewnych książek. Dość jest już ludzi uświadomionych i wierzących, by poprzeć dobrą literaturę i osłonić ją przed naganką bezwyznaniowej lewicy. Już teraz przekrzywiania i sarkazmy „postępowców“ nie wpłyną na nasze zdanie. Potrafimy odróżnić zdrowe ziarno od plew.
Afirmujemy więc jeszcze raz głęboką, katolicką religijność Rodziewiczówny. Religijność ta ma szczególne, kresowe zabarwienie. Wszak kresy — to ziemia męczeńska Unitów. Wszak wiara — to cement, spajający owo rozbite, steroryzowane społeczeństwo. Każdy z zaprzańców, rzucających swój szary, smętny kraj dla świetności i karjery Moskwy i Petersburga — odwracał się nietylko od mowy i tradycji, lecz i od wiary swych ojców. I ta wiara pozostawała najgłębszym korzeniem w duszy, który wyrwać było najtrudniej. Jakże charakterystycznie opisuje Rodziewiczówna zgon Barcikowskiego-stryja w Petersburgu. Odszedł od ziemi, od swoich. Otoczył się złem, obcem towarzystwem. Ale w godzinę śmierci zażądał księdza i rozgrzeszenia. To była więź, łącząca go najsilniej z narodem.
W „Byli i będą“ opisuje Rodziewiczówna łzawe dzieje Unitów, nie dających się oderwać od Kościoła i tradycji narodowej.
Nawet narodowcy bezwyznaniowi sympatyzowali zawsze z katolicyzmem, jako z czynnikiem, utrzymującym w spójności naród. Takie jego znaczenie określił pierwszy płomienny kaznodzieja, wielki pater patriae, ks. Skarga. W żadnym też narodzie nie była tradycja plemienna tak spojona z religją narodową, jak u nas. Bo naród nasz przeznaczony na placówkę w wielkim boju o schrześcijanienie świata odczuł, choć nieświadomie, czem jest narodowość. Jest to wspólnota duchów najpodobniejszych, kroczących tą samą drogą do królestwa Bożego. Siłą moralną narodu jest wyczucie tej ewolucji w imię Chrystusa. Istotą narodowości jest związek przez wspólne objawienie, przez wspólny, nieświadomy pęd ku niebieskiej wyżynie. Najwyższą potęgą narodu jest taki stan, gdy realizacja celów narodowych utożsamia się z realizacją prawdy Bożej na ziemi.
Przedstawiciele bujnego renesansu, renaniści, pozytywiści i wszelkiego autoramentu agnostycy lubili oskarżać chrześcijaństwo o gnębienie porywów osobniczych, o zacieranie indywidualności. Ale zbliżenie się do Chrystusa Pana, który był indywidualnością, osobą odrębną w samym sobie, wymaga stania się również indywidualnością. Krasiński rozumiał to dobrze. Rozumiał, że ofiara jest potwierdzeniem osobowości, zarówno jednostkowej, jak zbiorowej, czyli narodu. Wiedział on, że odkąd Chrystus umarł na Golgocie, żaden lud nie może przestać być narodem. Ofiara narodowa jest na ziemi świadectwem ofiary Chrystusowej.
Żaden z narodów nie był bliższy prawdy świata od polskiego, gdy łączył w walce o niepodległość, o uchowanie indywidualności zbiorowej patrjotyzm z wiarą. Rodziewiczówna tę prawdę wyczuwa i wyraża. Jej kresowcy, jak mówi w „Dewajtisie“, walczą o uchowanie „ziemi i świątyni.“ I dlatego wśród polityki eksterminacyjnej zaborców uchowali się, jak dęby stuletnie w puszczach, nietknięte wrażą siekierą, z korzeniami nie stoczonemi przez robactwo.
Katolickiemi w książkach Rodziewiczówny są liczne momenty, gdy bohater w ciężkich chwilach szuka siły i pociechy w modlitwie. Myśl o Bogu podtrzymuje powstańców pośród wypadków, które mogłyby złamać i doprowadzić do obłędu ludzkie dusze. Modli się w okresie ciężkiej próby Marek Czertwan, i idealista z powieści „Na wyżynach“ wraz ze swą babką, i Szymon w „Klejnocie“, i Marta w „Jerychonce“. Rodziewiczówna chętnie opisuje uroczystości religijne i nabożeństwa zbiorowe. Sceny modlitwy zbiorowej przy konających (np. przy starym Czertwanie) albo w momentach podniosłych, jak na mogile powstańca Hrehorowicza, wychodzą z pod jej ręki silne i sugestyjne.
Opisuje wyjątkowo ciężkie zmagania się dusz w okresie najgorszej niedoli narodowej i gorzkie, uwikłane w nędze i krzywdę istnienia ludzi czystych. Myśl o Bogu idzie za nimi w ślad i częstokroć za czyny wyrzeczenia i miłości jest jedyną nagrodą, jedynem uciszeniem. Czyżby siostrzeniec starego Fusta („Na wyżynach“) wytrzymał niesprawiedliwość, trud, ciężkie ofiary, nędzę i straty najukochańszych, gdyby nie niosła z nim razem tego krzyża — prawda boża? Czyżby malarz w „Jerychonce“ nie zmarnował na zawsze swej duszy, uwikłanej w miłość beznadziejną, gdyby nie pociągnęło go zacisze klasztoru, gdzie jest na wszystko jasna odpowiedź, a niema burz?
Niewiastom kresowym, marszałkowej z Grel („Byli i będą“), Basi z Horodyszcza („Klejnot“), Taidzie Skarszewskiej („Kądziel“), babce i siostrze Barcikowskich wiara pomaga dźwigać trudne brzemię ofiar, walk o utrzymanie ziemi, wyrzeczeń, trudu nad siły.
Kiedy w naszych czasach osobowość ludzka rozpiera się, żądając dla siebie praw, mienia, miejsca jak najwięcej, ze straszliwą bezwzględnością odsuwając z drogi wszystko, co na niej stoi, Rodziewiczówna każe swym bohaterom gardzić walką wydzierczą. Skrzywdzono ich materjalnie — znoszą to w milczeniu. Wyzyskują ich — oni na to pozwalają. Ich dążeniem jest nie zabrać, a dać, a im więcej dają, tem czują się bogatszymi. Gorycz, która zalewa ich dusze, zmienia się nietylko w ciche zadowolenie z własnej siły i prawości, ale i w radość, że wykonali prawo boże.
Przypominamy sobie przecudne opowiadanie z „Kwiatków św. Franciszka“, jak Biedaczyna z Assyżu tłumaczył bratu Leonowi, co to jest prawdziwe szczęście. Gdyby ich spotkało to, co można pomyśleć najgorszego, to byłoby dopiero rzeczywistą błogością. Tą ideologją przejęta jest Rodziewiczówna, która kilkakrotnie na kartach swych powieści wspomina Świętego Serafickiego. Jej bohaterowie nie są świętymi — miewają chwile upadków i zwątpień, gdy nie mogą odrazu opanować cierpienia. A przecie wkońcu biorą swój krzyż i niosą.
Taka postawa wobec życia, kiedy się bliźnim daje, kiedy się im ofiarnie służy jest oczywiście chrześcijańska. Głęboki altruizm Rodziewiczówny nie ma w sobie nic ze zrównoważonego rozsądku ludzi przeciętnych i egoistycznych. Jest nadmierny i heroiczny, posunięty aż do samozatraty.
„Ratuj od zguby bliźniego, wtedy poczujesz, że Bóg i tu jest“, — takiem hasłem kierują się ci heroiczni cnotliwcy, ludzie przerastający miarę dzisiejszego świata. Nieprawdopodobny altruizm Niemirycza i ks. Michała („Ragnarök“), siostrzeńca Fusta w słabej zresztą powieści „Na wyżynach“, Hieronima Białopiotrowicza („Straszny Dziadunio“) wychodzi poza szranki samozachowawczości i zdrowego rozsądku. Staje się egzaltacją, porywającą innych, a jednak dla większości niezrozumiałą.
To wybujanie serca i wyobraźni drażniło krytykę, tem bardziej że tego romantyzmu w pozytywizmie nawet, w pracy u podstaw nie mogli wciągnąć w rubrykę neo-romantyzmu, ponieważ był okraszony „wstecznictwem“, grał „na katarynkach tanich, tradycyjnych uczuć i nie wymagał zbyt dużo krytycznego myślenia“ (Feldman).
Bo czyż nie wstecznictwem jest wdzięczność dla bogatszych i poczucie obowiązku wiernej służby, w czasach coraz to rozpętującej się walki klasowej? Tylko Buskin ośmielał się w wieku XIX gloryfikować taki feodalizm. W tem oddaniu się pracodawcy, dobroczyńcy, lub wodzowi duchowemu Rodziewiczówna zdaje się czasem przeholowywać, o ile rzecz tę bierzemy z punktu widzenia społecznego, z punktu widzenia godności pracownika. Ale jeżeli weźmiemy ją z chrześcijańskiego punktu widzenia, stanowisko takie staje się niezbite, jasne, zrozumiałe. Nie brać, a dawać, nie panować, a służyć — oto, co więcej duszę podnosi od dóbr i zaszczytów tego świata.
I wtedy nie razi nas służenie pracodawcom tych wiernych, zacnych rządców — Szymona w „Klejnocie“, Niemirycza w „Ragnarök“, Grzymały w „Błękitnych“, Kalinowskiego w „Magnacie“. Wtedy rozumiemy, że można w miłości i oddaniu tak się zapamiętać, żeby aż zginąć w kopalni syberyjskiej zamiast swego pana („Pożary i Zgliszcza“).
Wtedy, gdy w powieści europejskiej nieodłącznym i uprawnionym tematem była dzika zemsta za zdradzoną lub zawiedzioną miłość, Rodziewiczówna rzucała na tę sprawę białą zasłonę ewangelicznego przebaczenia. Motyw z „Chama“ Orzeszkowej, przebaczenia jawnogrzesznicy, zdradzającej ognisko domowe, powtarza się w „Joan VIII. 1-12“, w „Czaharach“, gdy Wacław i jego siostra Zosia przebaczają przeszłość żonie Wacława, w „Ragnarök“, gdy Niemirycz odradza duchowo na pewien czas śpiewaczkę, Willę Mora. Dusze wybrane przebaczają w powieściach Rodziewiczówny krzywdy najcięższe — dusze zbyt wielkie, by szukać zemsty, Sumorok ocala wroga swojego rodu, Czertwan przebacza swej rodzinie, która chciała go skrzywdzić na majątku i honorze, Basia z Horodyszcza nie ma złych uczuć dla swego stryja-wampira, Szymon oddaje pracę i miłość zaściankowi Dubinkom, Białopiotrowicz za wszystkie udręczenia odpłaca „strasznemu dziaduniowi“ dobrocią, która roztapia jego zastygłe, zmartwiałe serce.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Anna Zahorska.