Przejdź do zawartości

Lamiel/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.

Nazajutrz łąki kąpały się w wodzie, ale czas był wspaniały. O trzeciej Lamiel znalazła się przy moście, o trzydzieści kroków od gościńca. Fedor nie miał pojęcia, że tego dnia czeka go wielki czyn, wykradzenie!
— Byłam tak smutna i tak wzruszona opuszczając dom tych biednych starych nudziarzy, że nie chcę już tam wracać.
Młody książę nie był już ten sam co wczoraj; był zdziwiony i zakłopotany oświadczynami. Ale kiedy Lamiel oszczędziła mu ich i kiedy wytłómaczyła mu ponownie, że posiadając paszport, wynajmie konia i uda się do B..., gdzie poczeka nań dzień lub dwa, książę ocknął się, Lamiel ujrzała w oczach jego radość. Spytała, czy otrzymał swoje kamizelki z Paryża. W wilję długo jej opowiadał o rozkosznym komplecie kamizelek myśliwskich, które mu krawiec ma wysłać; była między niemi jedna w szare prążki na szarem tle, wręcz cudowna, i do tego kurtka myśliwska ostatniej mody.
Kiedy młody książę obszernie opowiedział o kamizelce w szare prążki na szarem, Lamiel powiedziała sobie:
„Cóż, on lubi, kiedy mu opowiadam wszystkie moje szczegóły domowe, więc i on mówi mi o tem co go interesuje“.
Ta roztropna myśl powstrzymała jej pogardę.
— Więc dobrze, pojadę do B... sama, przyjedź jutro do B... o ile sprawa modnej kamizelki nie zatrzyma cię w zamku.
— Jaka ty jesteś okrutna! Nadużywasz cudownej inteligencji, jaką niebo ci dało! Czyż nie jesteś mą pierwszą miłością?
Mówił z wdziękiem, i nigdy nie zbrakło mu słówek, słóweczek bardzo wytwornych, bardzo uprzejmych. Lamiel oddawała mu sprawiedliwość w tej mierze, ale wspomnienie kamizelki szarej na szarem psuło wszystko.
— Lepiej będzie i bezpieczniej dla pana, gdy ja pojadę sama. W razie, gdyby moi biedni rodzice mieli tę słabość, aby się poradzić adwokata Bonel, naszego sąsiada, nie będą mogli pana oskarżyć o wykradzenie. I doprawdy, mogę panu przysiąc, że pan mnie bardzo słabo wykrada. Dla ostrożności, niech pan przejedzie jutro w powozie pod domem wujostwa i niech się pan pokaże we wsi.
Lamiel i jej amant przechadzali się po lesie; pełno było kałuż, głębokich na kilka cali; nieraz musieli okrążać. Lamiel myślała o rodzicach, była smutna i zadumana. Przerwała dość długie milczenie, aby rzec do księcia tonem głębokiego przekonania:
— Czy miałby pan odwagę wziąć mnie na konia i zawieść mnie aż do Clargeat, na drugą stronę lasu? Mogłabym chwycić w przejeździe dyliżans do Vire: w razie nieprawdopodobnego pościgu, niktby nie przypuszczał, że ja przebyłam las w takie błoto?
Fedor spuścił głowę, nie słuchał końca. Okrutne słowo: czy miałby pan odwagę? obudziło w nim francuskiego rycerza.
— Jesteś bardzo okrutna i przykra, rzekł do Lamiel; doprawdy szalony jestem aby cię kochać.
— Więc niech mnie pan nie kocha; powiadają, że miłość popycha do poświęceń; ja zaś mam grube podejrzenie, że pańskie serce zdolne jest poważnie się zajmować jedynie ślicznemi kamizelkami, które pański krawiec wysyła z Paryża.
Fedor robił w tej chwili wszystko co mógł, aby jej nie kochać, ale czuł, że nie widzieć jej już, byłoby wysiłkiem ponad jego siły; żył codzień tylko tę godzinę, którą był przy niej. Zaczął jej prawić słodkie rzeczy dość gorąco, a zwłaszcza z wdziękiem, na który Lamiel stawała się nader czuła.
Skoro się pojednali, wsadził ją na konia, nie bez pewnych szczegółów rozkosznych dla zakochanego. Niepodobna było spotkać dziewczyny ładniejszej, świeższej, a zwłaszcza ponętniejszej od Lamiel w tej chwili; jedynie była troszeczkę za chuda.
„To jedna z ujemnych stron młodości, powiadał sobie książę“.
Ponieważ jeździł konno jak woltyżer, wskoczył na konia za nią; gdy się znaleźli w gęstwinie, niejeden raz otrzymał pozwolenie ucałowania Lamiel.
Lamiel przybyła wcześnie do B...; ale nazajutrz daremnie czekała: Fedor nie zjawił się.
„Głupia jestem, że czekam; zapewnie nie mógł wyprawić swoich kufrów do Rouen. Ale na co mi ta ładna lala? Czyż nie mam trzech napoleonów? To więcej niż potrzeba aby się dostać do Rouen“.
Lamiel wsiadła śmiało do wieczornego dyliżansu; zastała w nim czterech komiwojażerów: oburzyło ją zachowanie tych panów. Co za różnica z tonem księcia! Niebawem strach ją ogarnął: w chwilę potem chwyciła nożyczki.
— Panowie, rzekła, wezmę sobie może kochanka któregoś dnia, ale z pewnością żadnego z was, jesteście za szpetni. Te ręce, które usiłują ściskać moje, to istne ręce kowala: jeżeli nie usuniecie ich zaraz, pokraję je nożyczkami.
Co uczyniła, ku wielkiemu zdumieniu komiwojażerów.
Trzeba powiedzieć na ich usprawiedliwienie: po pierwsze była za ładna aby podróżować sama; powtóre wszystko było w niej uczciwe, wyjąwszy spojrzenia. To spojrzenie miało tyle ognia, że, dla ludzi gruboskórnych i niezbyt bystrych w rozróżnianiu odcieni, mogło się zdawać wyzywające. Lamiel przybyła o dziewiątej wieczór na nocleg. Wchodząc do jadalni, zastała przy stole w oberży dwunastu komiwojażerów.
Stała się przedmiotem ogólnej uwagi, a niebawem i komplementów. Zauważyła, że w dyliżansie przycinki jej, graniczące z obelgami, wywarły większy skutek niż ostre nożyczki. Jeden z siedzących przy stole komiwojażerów zaczął ją ścigać komplementami w sposób doprawdy żenujący; twierdził że ją zna, i zaczął opowiadać swoje sercowe zdobycze.
— Zdaje się, proszę pana, rzekła, że pan jest przyzwyczajony zdobywać od pierwszego spojrzenia?
— To prawda, rzekł kupczyk, że normandzkie piękności nie bywają dla mnie okrutne.
— Z pewnością jest pan dziś nie mniej miły niż zwyczajnie; oto już godzina jak się pan do mnie umizga, szczycę się tem że jestem Normandką, czem więc się dzieje, że mi się pan wydaje śmieszny i nudny?
Rozległ się powszechny śmiech. Lowelas pchnął z wściekłością krzesło i wyszedł z sali.
Lamiel zauważyła młodego człowieka bardzo brzydkiego i widocznie nieśmiałego; zwróciła się doń z wdziękiem: zaledwie zdołał odpowiedzieć, zarumienił się po białka. W ciągu kilku minut Lamiel zyskała w nim obrońcę. Poradził jej półgłosem, aby poprosiła gospodyni o herbatę i aby go zaprosiła do towarzystwa.
— Da jej pani zarobić trzydzieści pięć su, i za tę cenę znajdzie w niej pani opiekę na całą noc.
Lamiel posłuchała rady i zaprosiła na herbatę nieśmiałego młodzieńca, który, jak się pokazało, był aptekarzem.
— Nieprawdaż, rzekł do gospodyni pochwaliwszy herbatę, że ta pani jest za ładna aby podróżować sama? Oczy ma nadto żywe; trzebaby przybrać tępszą minę, że jednak taka metamorfoza jest dla niej niemożliwa, dam jej receptę.
Wygłoszone pompatycznie słowo metamorfoza zdobyło serce gospodyni. Aptekarz ciągnął coraz to pompatyczniej:
— Aptekarze trą w moździerzu liście ruszczyku, wiecie panie, te liście z kolcami na brzegu tak pięknego zielonego koloru. Czyby to pani sprawiło przykrość, rzekł zwracając się specjalnie do Lamiel, przyłożyć taki utarty liść na policzek?
Propozycję przyjęto wybuchem śmiechu.
— A poco ta operacja? spytała Lamiel.
— Dopóki pani nie umyje policzka, będzie pani brzydka. Byleby pani kryła ten policzek chusteczką, przysięgam pani, że żaden z tych rozmownych komiwojażerów nie będzie pani nękał nadskakiwaniem.
Śmiały się z tego pomysłu aż do jedenastej.
— Zamkną aptekę, rzekła gospodyni.
Posłano po trochę ziela; aptekarz potarł palec, podszedł do lustra, umazał sobie policzek, poczem spojrzał na damy: był okropny.
— I cóż, proszę pani, rzekł do Lamiel, zalotność pani stoczy walkę z miłością spokoju; jutro rano, nim pani wsiądzie do dyliżansu, może pani (jeżeli pani zechce) być tak brzydka jak ja.
Lamiel uśmiała się bardzo z recepty, ale nim usnęła, myślała dłużej niż godzinę o Fedorze.
— Co za różnica! powiadała sobie; ten aptekarz jest rozsądny i ma coś tam w głowie, ale dudek przebija bezustanku. Co za napuszony ton przybrał, kiedy ujrzał powodzenie swojej recepty! Ci uczeni ludzie budzą we mnie tylko jedno uczucie: chęć siedzenia cicho. Mam zawsze ochotę mówić, kiedy jestem z mojem książątkiem, ale mówię mu za wiele przykrych rzeczy.
Nazajutrz książę nie przybył; ta nieobecność, która dawała mu pozór człowieka z charakterem, podniosła go w oczach Lamiel.
— Zanadto mu dokuczałam z powodu tej kamizelki, mści się, tem lepiej; nie myślałam, że jest do tego zdolny.
Większość kupczyków była jeszcze w gospodzie. Lamiel rzuciła okiem do jadalni i poszła do siebie, aby pociągnąć policzek lekką warstwą zieleni. Efekt był wspaniały: dwadzieścia razy w czasie obiadu właścicielka gospody schodziła ją oglądać i parskała śmiechem, widząc markotne miny kupczyków ilekroć spojrzeli na Lamiel. Mąż, który prezydował przy ogólnym stole, spytał pocichu o przyczynę tej wesołości, i niebawem podzielił ją. Odnosił się z wyszukaną grzecznością do biednej dziewczyny, która miała znamię na twarzy i pękał ze śmiechu za każdym razem, kiedy zwróciła się do niego.
W czasie obiadu przybył książę; mina jego, kiedy poznał Lamiel, była urocza. Biedny chłopiec nie mógł jeść, tak przejęty był rażącem znamieniem, które barwiło okropnym kolorem policzek ukochanej.
Lamiel umierała z ochoty pomówienia z nim.
— Czyżbym ja go kochała przypadkiem? Czy to co czuję, to jest duchowa strona miłości?
Nie miała zwyczaju opierać się swoim zachceniom; wstała od stołu przed deserem, wkrótce potem książę wstał również. Ale jak znaleźć pokój kochanki, jak spytać o nią? Odezwał się do posługacza przez ty, ów odrzekł śmiało:
— Czy ja z panem świnie pasłem, żebyś mi pan mówił ty?
Książę nigdy nie podróżował bez Duvala. Dał franka innemu posługaczowi, aby go zaprowadził do pokoju Lamiel, która pierwszy raz w życiu oczekiwała go z niecierpliwością.
— No, chodźże, mój piękny kochasiu, czy mnie kochasz mimo tego nieszczęścia? rzekła podając mu chory policzek do pocałowania.
Książę był bohaterski; pocałował ją, ale nie bardzo wiedział co powiedzieć.
— Zwracam panu wolność, rzekła Lamiel; niech pan wraca do domu, nie lubi pan dziewcząt które mają znamię na policzku.
— Na honor, lubię! odparł książę z heroicznem postanowieniem; skompromitowałaś się dla mnie i nie opuszczę cię nigdy.
— Naprawdę, rzekła Lamiel, więc niech pan pocałuje jeszcze raz... Przyznam się panu, że to jest ognipiór, który pojawia się co parę miesięcy, zwłaszcza na wiosnę. Czy pan ma ochotę ucałować ten policzek?
Pierwszy raz książę czuł, że ona odwzajemnia jego pieszczoty.
— Zdobyłem twoją miłość, mówił, ściskając ją z uniesieniem. Ale ta choroba, dodał ze zdumieniem, nie odbiera nic świeżości i puszku twojej cerze.
Lamiel zwilżyła chustkę, przetarła nią chory policzek i rzuciła się w ramiona księcia. Gdyby nie był tak szczęśliwy i tak nieśmiały, byłby uzyskał wszystko, czego pragnął tak gorąco; ale, kiedy się odważył, było o minutę zapóźno.
— W Rouen, rzekła Lamiel; nie wcześniej.
Zaczęła się z nim przekomarzać o spóźnienie, które byłoby ją wydało na łup komiwojażerów, gdyby nie recepta młodego aptekarza.
Młody książę opowiedział straszliwe kłopoty, w jakich się znalazł: popełnił tę niezręczność, że kłamał ze szczegółami. Wspomniał matce, że wybiera się do Hawru, aby zobaczyć morze i spotkać się z paryskimi przyjaciółmi, których wymienił: margrabia X, wicehrabia Y. Księżna znała ich wszystkich, i koniecznie chciała jechać razem. Dopiero następnego dnia Fedor wpadł na ten pomysł, aby powiedzieć, że wicehrabia jest w dwuznacznem towarzystwie: pewna panienka, która okazała wiele talentu w Varietés... Natychmiast księżna zamknęła mu usta:
— Jedź sam, albo raczej nie jedź...
Znów trzeba było strawić pół dnia, aby uzyskać pozwolenie. W końcu powiedział do Lamiel:
— Gdy nie mam Duvala, nie umiem nic robić.
— A ja nie chcę Duvala, nie chcę króla-nieroba; chcę, abyś działał sam.
— W takim razie postanawiam, rzekł książę, całując ją w rękę, abyśmy najszybciej przybyli do Rouen.
Zażądali koni, i kochankowie znaleźli się w Rouen nazajutrz o piątej rano.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.