Przejdź do zawartości

Kobieta bez skazy/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Kobieta bez skazy
Wydawca Oddział Warszawski Instytutu Literackiego „Lektor“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa — Lwów — Kraków
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Noc jej była głucha, dzika, pusta. Przechodziła ją całą po pokoju, bosa, anielsko piękna w swej długiej, białej koszuli.
Wstawał w niej świat pasji. Witała go trwożna, lecz nie czyniła nic, aby stłumić to w sobie. Przeciwnie, bezwiednie wyciągała ku niemu ramiona.
W ciszy nocnej dolatywały ją przeczyste, metaliczne dźwięki zegara „po Stanisławie Auguście“. Była chwila, w której jakiś sentyment przesunąć się jej zapragnął przez głowę.
Ilu tak bezsennym kobietom wydzwaniał on już godziny? Ile tak kobiet snuło się w przeźroczach swych nocnych batystów, modląc się o spokój?...
— Lub o zrozumienie stanu swego serca? — dodał jakiś głos z najtajniejszej jej głębi.
Lecz zaraz pod dreszczem, spadającym na nią jakby deszcz drobnych płomieni:
— Serca? Czy o serce tu chodzi?...
Przerażona zatrzymała się.
Zabrakło jej tchu.
Ona go nie kochała. Ona...
Dokończyć nie śmiała. Jakaś jasność przebijała się ku niej wśród mroków.
Chciała odeprzeć tę jasność, lękając się jej więcej, niż śmierci.
— Nie! Nie!... Tak nie jest...
Gdyby mogła, padłaby na kolana przed własnem sercem, przed sentymentem.
— Odezwij się! Ratuj mnie!...
Odwróciła się ku oknu, przez które znów świt leniwie zmęczony się wkradał.
— Ja ko-cham! ko-cham!... — szeptała zbielałemi usty.
I tuląc swe ręce do piersi, gniotąc i kalecząc swe ciało, dodała:
Tylko kocham! Tylko kocham! Nic więcej.

· · · · · · · · · · ·

Robiła to ustępstwo. Przyśpieszała wyznania, odrzucała formy przejściowe, aby coś stłumić w sobie, czego dopuścić na powierzchnię nie chciała. Wchodziła w układ z samą sobą. Decydowała się na ustępstwo.
— Będziesz kochać, kochać nieszczęśliwie, beznadziejnie. To ci wolno... to cię nie shańbi. Przeciwnie, to jest piękne, szlachetne, to należy do uczuć wyższych, na które zdobywać się mogą tylko doskonalsze gatunki kobiet.
Uspokoiło ją to trochę. Zdawało się jej, że walka jej skończona. Ogarnął ją teraz bezgraniczny smutek. Szło jej głównie o to, aby nadać mu ton specjalnie melancholijny.
Wydobywała na wierzch złożone do lamusa dziewczęce tkliwości. Delikatnie, z głową zwieszoną, posunęła się do łóżka, które zdało się jej być przytuliskiem marzeń.
— Myśleć o nim będę!... — postanowiła, układając się wdzięcznie na pościeli — tylko myśleć...
Chętnie byłaby się rozpłakała, ale łzy nie przychodziły. Natomiast jakby gorące strugi spływały od karku wzdłuż krzyża i bioder. Pościel powoli stawała się jej wrogą i nieprzychylną. Nie wstawała jednak, leżała uparcie, starając się pozostać nieruchomą i zapadać w trans.
Zdawało się jej chwilami, że zdaleka dolatuje ją jakiś szept dwojga ludzi, szept jakby gryzących się ust, warg, pijących pocałunki...
Halucynacja ta słuchowa płynęła jakby na fali gorąca poprzez cienie, cisze. Podkradała się do niej, wyciągając szeleszczące macki. Ona całą siłą wydzierała tylko z tego szeptu część jego głosu, druzgocąc w niebycie współudział kobiety. Nadawała mu dźwięki szlachetne i wzniosłe. Dławiła to, co mogło być charczeniem będącej u zenitu rozkoszy. Tylko wysączała zeń słodycz i harmonję melancholji i poiła się niemi, oddychając ciężko.
— On jest sam! Sam! — szeptała mimowoli kłamstwa zbielałemi wargami, którym kazała się uśmiechać.
I z rezygnacją przybierała pozę ukrzyżowanej — oczekującej na mękę ducha, która już dla niej jako rozkosz przedstawiać się zaczynała. Nie tłumaczyła sobie tego stanu, który był przecież nadzwyczaj łatwy do zrozumienia.
Tak negowała i bała się rozkoszy cielesnej, iż oczekiwała z niecierpliwością na męczarnię duchową, chcąc bólem przygłuszyć siłę i moc pragnienia, które wielkiem pożądaniem z głębin jej biły w więzienne bramy jej ciała, gotowe; zdrowia i odczucia pełne.
Jak pensjonarka ofiarowywała sobie bukiet sentymentów, czując, że już bezsilną jest i że tam na dnie bunt straszny gotów jest do zerwania tam, nałożonych tak sztucznie przez przygotowane i przyrządzone szabloniki umów społecznych. Więc jeszcze sięgała do romantycznych katarynek i uniesień i nakręcała się na pozytywkowy ton czułości, sądząc, że zaspokoi to, co przypuszczała chwilową, chorobliwą chimerą.

· · · · · · · · · · ·

Prawie sennie zdołała ukołysać w sobie te gniewliwe, instynktowne porywy. Tuląc się w myśli w morze uczucia, brała już je za rzecz realną i kładła je jako kres swej rozterce wewnętrznej.
— Kocham... kocham...
Fałszywo, zgrzytliwie jednak było jej z tem. Półnaga, płonąca — i ona i rzeczy martwe, które ją otaczały, całe aż kładły się pod stopy zmysłowości, bezbronne i stęsknione. Dziewczęce uroki nocnych tęsknot, białe i niewyraźne, dysharmonją tu były i prawie śmiesznością. I człowiek, do którego szarpało się to pragnienie idealnych uniesień, tak mało był im podatny i odpowiedni, że raczej zdawał się mściwie odpychać od siebie podobnie jękliwe i anemiczne zachcianki. Dziewicom na nocne tęsknice nie był przedmiotem ten Halski o ustach płonących kwiatem, purpury kaktusa, w jedwabiu brody. Myśl o tych ustach nagle szarpnęła ciałem Reny. Jedną sekundę wydało się jej, że są tuż nad nią, pochylone, uśmiechnięte, dyszące. Jedną sekundę czuła w dyszeniu tem woń świeżo skoszonego siana, w połączeniu z lekkim zapachem tytoniu. Było to wrażenie zupełnie realne, doskonałe, ludzkie — wnikało w nią przez jej otwarte usta i zatrzymało się wzdłuż krzyża pomiędzy łopatkami, jak pchnięcie noża. Zatamowało jej oddech. Porwało ją, Zniszczyło jej doskonałą pozę cierpiącej romantyczki.
Jak obłąkana usiadła na łóżku.
Poznała wrażenie owej nocy, wrażenie chwili, gdy giął ją w swych stalowych objęciach.
— Jezus Marja! — jęknęła — Jezus Marja!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.