Przejdź do zawartości

Jednostka i ogół/Epizod z rugów polskich

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Epizod z rugów polskich[1]


„Et haec meminisse juvabit.“


Przed dwoma laty radosne fanfary naszych pism obwieściły światu, że „Przegląd Pedagogiczny“, redagowany dotąd przez p. J. W. Dawida, przeszedł pod nową redakcyę, p. W. Skrzetuskiego, i że przeto należy się spodziewać większego, niż dotąd, ożywienia pisma i gruntowniejszego traktowania, zwłaszcza kwestyi etycznych.

Jeżeli nasza prasa, przepowiadająca na podstawie takich danych pojawienie się nowego światła, stanęła w roli gienialnego Le Verriera, który przepowiedział Neptuna, to ja pozwolę sobie przyjąć w tem odkryciu skromną rolę Gallego, ktory postarał się istnienie tego światła stwierdzić na drodze empirycznej.
Ponieważ zaś jasność nowego światła ocenioną została przez prasę na tle dawniejszej ciemności, więc zadanie moje sprowadza się do następujących punktów:
1). Wykazać nicość »Przeglądu Pedagogicznego« za redakcyi p. Dawida.
2). Wykazać świetność Przglądu Ped. za redakcyi p. Skrzetuskiego.
3). Wykazać, przez porównanie obu rezultatów, wielkość plusu po stronie redakcyi p. Skrzetuskiego.
4) Wreszcie, po skonstatowaniu i scharakteryzowaniu zjawiska reformy, wykazać, dlaczego ona została podjęta i dlaczego tak radośnie była przez naszą prasę powitana.

I.

P. Dawid redagował Przegląd od r. 1890 do połowy roku 1897 włącznie. Zadaniem redakcyi było: 1) powiadamianie naszej publiczności o najnowszych pracach zagranicznych na polu pedagogiki teoretycznej i praktycznej, oraz na polu psychologii i hygieny; 2) stosowanie wyników tych prac do praktyki pedagogicznej u nas; i to nietylko przez artykuły dorywcze, ale także przez umieszczanie w „dodatku“ systematycznych kursów różnych nauk dla różnych stopni nauczania.
Ażeby się przekonać, w jaki sposób redakcya zadanie powyższe spełniała, przyjrzyjmy się, choć pokrótce, artykułom Przeglądu i dodatkom.
Większe artykuły Przeglądu traktują zwykle kwestye teoretyczne i mają szeroki filozoficzny charakter. Kwestye z praktyki pedagogicznej traktowane są w drobnych artykułach pod tyt. „Z ruchu zagranicznego“ i „Luźne kartki“.
Z pierwszych artykułów w ostatnim roku 1897 (pierwszym półroczu t. j. bezpośrednio przed usunięciem p. Dawida) wymienimy następujące: „Brak woli i jej kształcenie“, krytyka dzieła Payota przez M. Komornicką (nr. 2, 3). Dalej — niezmiernie zajmujący artykuł pod t. „Integralizm“, zawierający cały szereg reformatorskich pomysłów na polu wychowania; mianowicie: wybitni uczeni francuscy i belgijscy, zawiązawszy Powszechne Towarzystwo Wychowania Integralnego, opracowali nowy system wychowawczy pod nazwą integralizmu. Głównemi punktami tego systemu są: połączenie wychowania z wykształceniem, wszechstronność, nierozdzielność pracy fizycznej i umysłowej (co stanowi dotkliwy brak we współczesnym systemie wychowania), metoda pozytywna w naukach, koedukacja płci, moralność bez przymusu, rozwijająca instynkta społeczne. Artykuł ten porusza mnóstwo kwestyi i wyrabia krytycyzm względem systemu współczesnego (nr. 2, 3, 4, 5). Artykuł L. Steina, profesora uniwersytetu w Berlinie, p. t. „Pedagogika doświadczalna“; jest to odczyt wygłoszony w rocznicę Pestalozzie'go, zawierający przegląd systematów pedagogicznych od czasów Herbarta, a przytem uzasadnienie nowego kierunku badań nad zagadnieniami pedagogiki, który stanowi „Pedagogika doświadczalna“. W nr. 8 tegoż roku spotykamy artykuł, zawierający charakterystykę „Cudownego dziecka“ przez Stumpfa, profesora filozofii w Berlinie. Artykuły o kwestyi przeciążenia szkolnego w świetle współczesnej psychologii i fizyologii („Kwestya planu szkolnego“ nr. 10, 11) na podstawie broszury Hermana Schillera, jednego z najznakomitszych pedagogów współczesnych, profesora uniwersytetu w Giessen, i Kraepelina, znakomitego psychologa, profesora psychologii w Heidelbergu. Obie broszury zawierają badania psychologiczne nad uwagą i zmęczeniem. Wreszcie w nr. 12 spotykamy artykuł: „Dziwne skojarzenia“ — szczególne zjawisko psychologiczne, opisane przez Flournoy w ostatnim roczniku »Année Psychologique«.
Prócz tych większych artykułów, Przegląd zamieszczał też mniejsze artykuły sprawozdawcze w rubryce p. t. „Z ruchu zagranicznego“ (jak „Szkolnictwo szwajcarskie“ nr. 7 i 8; „Opis politechniki w Berlinie“ nr. 1; „Nowy uniwersytet francuski nr. 11). Jeżeli dodamy do tego w „Luźnych kartkach“ mnóstwo wiadomości z pism europejskich i amerykańskich o psychologii ducha i o nowych projektach nauczania, to otrzymamy doskonały obraz ruchu zagranicznego na polu pedagogiki. Ten sam charakter noszą numery z lat dawniejszych.
W r. 1896 spotykamy przedewszystkiem prace pierwszorzędnych sił europejskich, jakie były przedstawione na 3-cim kongresie psychologicznym w Monachium (Flechsiga „O ośrodkach mózgu asocyacyjnych,“ Preyera „Z psychologii dziecka“). Przegląd Pedagogiczny zamieścił te artykuły wcześniej, niż inne nasze pisma naukowe, gdyż p. Dawid brał czynny udział w tym kongresie: przedstawił swój referat „O wahaniach w rozwoju dziecka“ (jest to część pracy, która była wydrukowana jako dodatek książkowy do Przeglądu p. t. „Zasób umysłowy dziecka“). W r. 1895: Paulsena „Na czem polega prawdziwe wykształcenie“' Gide'a „Profesye wyzwolone i praca fizyczna“; Hirtha „Dlaczego jesteśmy roztargnieni“; Queyrata „Abstrakcya w życiu i wychowaniu“; Kraepelina „Zdolność do pracy umysłowej“; Patricka „Psychologia kobiety w świetle nowych faktów i teoryi“; Karejewa „Listy do uczącej się młodzieży“; W. Langego (doktora medycyny): „O jednej z przyczyn wolnego lub upośledzonego rozwoju umysłowego“ (odczyt wygłoszony w Kopenhadze na posiedzeniu Tow. Pedagogicznego) itd. Prócz tych większych, widzimy artykuły w rubryce „Z ruchu zagranicznego“: Wychowanie w Anglii; Wykształcenie zawodowe w Anglii; Literaci i dziennikarze; Gry atletyczne we Francyi; Szkoły pracy ręcznej w Filadelfii; Międzynarodowy kongres geograficzny w Londynie. I znów mnóstwo pouczających i ciekawych wiadomości w „Luźnych kartkach“. Materyał z tych trzech lat (inne pomijamy dla braku miejsca) wystarczy chyba czytelnikowi do nabrania pojęcia, czem był Przegląd za redakcyi p. Dawida; wystarczy do zrozumienia, że czytelnik ówczesnego Przeglądu był stale informowany o wszystkich zdobyczach psychologii i pedagogiki na zachodzie.
Zdobyty tym sposobem materyał naukowy, redakcya zastosowywała w praktyce do celów naszego społeczeństwa, usiłując tym sposobem wywołać zwrot w opinii publicznej i wstrząsając zapleśniałą rutyną. Tak np. agitowała w sprawie reformy gimnastyki, radząc wprowadzenie swobodnych gier dla młodzieży, zachęcając do założenia w Warszawie placów do zabaw. Sprawą tą zajęło się obeckie Towarzystwo Hygieniczne, a w ostatnich tygodniach doczekało sią w Warszawie praktycznego urzeczywistnienia.[2]
Drugą sprawą, jaką Przegląd wprowadził do naszej praktyki pedagogicznej, jest pismo prostopadłe. W wielu szkołach i w prywatnem nauczaniu zostało ono przeprowadzone, o czem często w listach do redakcyi pisali prenumeratorzy.
Trzecią taką sprawą było naturalne nauczanie języków. Niestety jednak wpływ Przeglądu był krótkotrwały, rutyna więc w tym kierunku nie dała się przełamać; dotąd jeszcze praktykuje się zabójcze kucie reguł gramatycznych i tłumaczenie zdań, jakich nigdzieindziej się nie spotyka, prócz podręczników do tego celu przeznaczonych. Dla ułatwienia tej metody praktykom był drukowany w Przeglądzie, znakomicie przeprowadzony, kurs języka niemieckiego przez W. Osterloffa.
Wreszcie Przegląd poświęcił wiele miejsca sprawie badań nad psychologią dziecka. P. Dawid napisał o tem nawet większą pracę p. t. „Zasób umysłowy dziecka“, która wyszła jako dodatek bezpłatny do Przeglądu. W samym zaś Przeglądzie pierwszy u nas dał inicyatywę do zbierania obserwacyi nad dziećmi, w artykule swym: „Program spostrzeżeń psychologiczno-wychowawczych nad dzieckiem“. W myśl tego programu Przegląd umieścił obserwacye A. Szyc i J. Moszczyńskiej. Wyborny też pod tym względem jest artykuł A. Potockiego: „Rok dziecięcy z notatek domowego nauczyciela“.
Prócz powyższych spraw poszczególnych, redakcya przystosowała zdobycze wiedzy i refomatorskie dążności zachodu do naszej praktyki pedagogicznej przez dodatki, zawierające systematyczne kursy nauk na różnych stopniach nauczania.
Tak już w pierwszym roku objęcia redakcyi przez p. Dawida w r. 1890 Przegląd ogłasza wydawnictwo metodycznego kursu nauk w zakresie pierwszych lat nauczania. Opracowanie poszczególnych przedmiotów redakcya powierzyła najlepszym naszym siłom naukowym (Dawid, Osterlof, Szyc, Wernic, Sosnowski i Heilpern), dzieląc materyał na lekcye. W ciągu ośmioletniej redakcyi „kurs metodyczny“ drukuje się dla coraz starszej młodzieży. O ile kurs taki odpowiadał potrzebom dowodzi to, że kursy I i II-gi zostały zupełnie wyczerpane i na nieustanne dopominanie się czytelników trzeba było zrobić powtórne wydanie (i to właśnie w tym roku, w którym klika zmusiła Dawida do ustąpienia). „Kurs metodyczny“ wobec braku u nas systematycznego wykształcenia pedagogicznego, jakie dawać powinny seminarya, a stąd wobec panującej przed tem przestarzałej rutyny w domowem nauczaniu, sprowadził zupełny w tem ostatniem przewrót; stanowi małą epokę.
Obok powyższego kursu dla dzieci starszych, uczących się się już systematycznie, redakcya wprowadziła dla ułatwienia prowadzenia dzieci małych Ogródek dziecięcy, który miał również wielkie powodzenie.
Rozszerzając wciąż swą działalność, Przegląd w r. 1895 wprowadza Kurs samokształcenia. Prąd w kierunku samokształcenia przyjął w Europie zachodniej i Ameryce północnej ogromne rozmiary; u nas pierwszy Przegląd podjął to zadanie, zwróciwszy się o współudział do naszych specyalistów (Chmielowski, Dawid, Dikstein, Flaum, Heryng, Jellenta, Kozłowski, Kryński, Krzywicki i niżej podpisany). W szeregu tych kursów wyszła między innemi „Psychologia“ Dawida, „Estetyka“ Jellenty, „Filozofia“ Kozłowskiego itd. Kurs samokształcenia miał ogromne powodzenie; rok 1895, pierwszy rok wydawania kursu, był epoką w istnieniu pisma: podczas gdy przedtem pismo kończyło rok zwykle deficytem 300 — 400 rb., to rok 1895 pokrył koszta i dał nawet pewną przewyżkę.[3]
Prócz tego od dawniejszego już czasu Przegląd dawał bezpłatne dodatki książkowe: za dawniejszej redakcyi p. Łagowskiego wyszły w tych dodatkach: Nauka rysunków Flincera, Algiebra Tothuntera (tłom. Kwietniewskiego), Fizyka Avery (tłom. Kwietniewskiego), Geografia rozumowa Nałkowskiego, Nauka o rzeczach J. W. Dawida. Za redakcyi Dawida wyszły: dokończenie Nauki o rzeczach, Reformatorzy wychowania przez Quicka (tłomaczone), Zasób umysłowy dziecka p. J. W. Dawida, Wady charakteru dziecięcego p. Scholtza, Zbiór zadań Thomasa, Suggiestya w wychowaniu Thomasa.
Obok tych prac praktycznych na większą skalę, Przegląd okazał wielką ruchliwość w informowaniu o naszych praktycznych kwestyach bieżących; dowodzą tego artykuły: „W sprawie opieki nad ubogiemi dziećmi“; „O potrzebie założenia biblioteki publicznej w Warszawie“ przez J. Szczawińską-Dawid; „W kwestyi języka Polskiego“ p. J. W. Dawida (artykuł w szerszym zakresie); „Pomnik Mickiewicza;“ „Gimnazyum żeńskie w Krakowie“; „Gimnazyum żeńskie we Lwowie“ id. itd.
Jak redakcya starała się czynić zadość potrzebom swych czytelników, za dowód może też służyc wprowadzenie działu Poradnika wychowawczego, w którym redakcya udzielała porad swym czytelnikom w wypadkach poszczególnych z zakresu pedagogiki, wychowania, hygieny.
Prócz tego redakcya ogłaszała kwestyonaryusze, a ilość nadchodzących odpowiedzi może świadczyć o żywotności kwestyi, poruszanych przez redakcyę. Wymieniamy tu: „Czy i o ile wczesna nauka języków obcych przynosi pożytek“, „O położeniu nauczycielek prywatnych i ich stosunku do rodziców.“ Publiczne omawianie tej kwestyi mogło się przyczynić do polepszenia warunków pracy nauczycielskiej, a redakcya stała zawsze po stronie pracujących. Kwestyonaryusz „Co na mnie najwięcej w życiu wpłynęło“ miał szczególniejsze powodzenie, wywołał mnóstwo odpowiedzi, tak że redakcya mogła drukowac tylko najcharakterystyczniejsze. Materyał zgromadzony przez Przegląd na ten temat jest niezmiernie pouczający i interesował szerokie koła inteligencyi. Wreszcie Przegląd z wielką starannością i bezstronnością prowadził rubrykę p. t. „Kronika wydawnictw,“ w której dawał ocenę książek pedagogicznych i z pedagogią związanych.
Redakcya, pragnąc przyjść w pomoc naszym nauczycielkom w poszukiwaniu pracy, jako też i rodzicom — w znalezieniu odpowiednich wychowawców, oraz usunąć kosztowne i niemoralne pośrednictwo kantorów, urządziła u siebie pośrednictwo pracy, zamieszczając oferty obu stron bezpłatnie. Mnóstwo nauczycieli i nauczycielek korzystało z tego pośrednictwa. Redakcya i tu starała się o uzyskanie lepszych warunków dla uciążliwej pracy pedagogicznej i bywała nieraz sędzią stron obu, które się do niej z całem zaufaniem zwracały. Lokal redakcyi stał się miejscem, gdzie wychowawcy i nauczyciele znajdowali zawsze gotowe rady, oraz wskazówki co do podręczników naukowych i książek do czytania.
Plan powyższy, a w znacznej części i jego wypełnienie były dziełem p. Dawida, który przez lat 8 wkładał w Przegląd cały swój czas, całe siły, całą duszę. W nagrodę za to został usunięty od redakcyi. Nie dziw też, że wiadomość o tym brutalnym czynie dawni prenumeratorowie przyjęli z oburzeniem, wyrażonem w licznych listach do redakcyi.
Sprawiedliwość każe wreszcie zaznaczyć tu, że wielką pomocą w tej różnorodnej pracy około Przeglądu była dla p. Dawida jego żona, autorka wielu śmiałych i wybornych artykułów w tem piśmie, pełna zapału nauczycielka, indywidualność o niespożytej energii, wielce zasłużona na polu ruchu umysłowego u nas. Naturalnie, iż za to zyskała ona sobie też nienawiść wielu dusz filisterskich. Filistrom się zdaje, że ponieważ jeden z nich zrobił dobre interesy na przedsiębiorstwie restauracyjno-pedagogicznem, drugi — na zdzieraniu lokatorów, trzeci — na synekturze, czwarty — na schlebianiu możnym, piąty —na prostytucyi literackiej, szósty — na bogatem urodzeniu, siódmy — na takimże ożenku — to wszyscy oni mają prawo stroić się w togi i wydawać sądy o jednostce, która, poświęciwszy wszystkie swe siły, całe swe życie, idei, nie zdołała jak oni uciułać groszy. — W ten to sposób, przez takich ludzi, powstaje u nas „opinia“, która dąży do wybrakowania jednostek najlepszych przez paraliżowanie ich działalności, podrywanie bytu, obrzucanie błotem.

Do jakiego stopnia doszło postępowanie z Dawidem, niech posłuży za dowód to, iż po usunięciu go od redakcyi, gdy spostrzeżono się, iż trudno będzie dać sobie rady bez niego, p. Górski proponował mu miejsce subalterna — sekretarza redakcyi; praca tego sekretarza miała być ta sama, co redaktora, z tą różnicą, że wszystko, co robił, miał on przedstawiać komitetowi i zapisywać protokolarnie rozporządzenia tegoż; nawet listów nie dozwolono pisywać p. Dawidowi bez poprzedniego przedstawienia ich do skorygowania komitetowi! Za tę pracę, pochłaniającą cały czas człowieka, ofiarowywano mu 25 rubli miesięcznie!
II.

Widzieliśmy, jak wybornem pismem był Przegląd za p. Dawida, mimo to nowa redakcya usunęła go i postanowiła uczynić to pismo lepszem, a więc czemś nadzwyczajnem, jakims Ueber-Przeglądem. Zobaczymy, na czem polegają reformy, ulepszenia, nowej redakcyi, zmierzające ku tak wielkiemu celowi.
1) Pierwszem ulepszeniem była, wraz ze zmianą redaktora, zmiana komitetu redakcyjnego. Wraz z Dawidem usunięto Wernica, zasłużonego autora mnóstwa dzieł pedagogicznych, p. Weryho, popularyzatorkę metody Froebla u nas, również autorkę wielu książek pedagogicznych i książek dla młodzieży, Osterlofa, autora wielu artykułów metodycznych w dawnym Przeglądzie, jednego z autorów „kursu metodycznego“ itd.[4] Usunięto też na razie Szycównę i tylko pod pewnym naciskiem utrzymano ją nadal. Zamiast tych pierwszorzędnych sił pedagogicznych, spotykamy w nowym składzie redakcyi wiele imion bądź nieznanych zupełnie, bądź przynajmniej nieznanych na polu pedagogiki.
I tak, p. Skrzetuski, który ma stanowić „ulepszenie“ wobec Dawida, jest o tyle znany w literaturze, iż nazwiskiem tem opatrzył swego bohatera p. Sienkiewicz w jednej ze swych licznych, a „sympatycznych“ powieści. Mieć nazwisko tak sympatyczne jest to naturalnie kolosalna wyższość wobec Dawida. Zresztą p. Skrzetuski, jest tylko strohmanem; za jego plecami ukrywa się rzeczywista „dusza“ nowego Przeglądu — p. Górski, przedsiębiorca zakładu pedagogiczno-restauracyjnego, znany też w literaturze jedynie, jako bohater noweli Dygasińskiego, zresztą już nieco mniej „sympatyczny“. Za to wprawdzie p. Górski wnosi do Przeglądu wielkie zdolności administracyjno-przedsiębiorcze: znany jest on np. ze sprytu, z jakim potrafi wybrnąć z położenia, gdy nauczyciele oburzeni jego postępowaniem, postanawiają gremialnie opuścić jego szkołę.
Nowa redakcya chciała, zdaje się, uzasadnić swoją nowość przez wprowadzenie niektórych sił młodych, wolnych jednak od grzechów młodości, np. p. I. Chrzanowskiego, który rozpoczął swą karyerę literacką od Słowa i zasiadł tak młodo śród bogów Olimpu, t. j. w komitecie kasy Mianowskiego. Zresztą na polu literatury pedagogicznej pan Chrzanowski zupełnie nie jest znany i tylko na polu praktyki zdobył sobie duże powodzenie.
P. Król jest wprawdzie znany jako autor względnie najlepszego podręcznika szkolnego do „Historyi literatury polskiej“ (napisanego wraz z Nitowskim); p. Korzon — jako powazny i zasłużony badacz historyczny; ale śród nowego składu nie spotykamy, prócz p. Łagowskiego, ani jednego właściwego pedagoga (p. Szyc, jako przeforsowana pozostałość z redakcyi dawnej nie może być policzona do kategoryi „ulepszeń“ redakcyi nowej); tym mniej — ani jednego psychologa, któryby mógł zastąpić Dawida; a więc mamy nową pedagogikę, ulepszoną — bez psychologii!
2) Drugiem „ulepszeniem“ nowej redakcyi, która zapowiedziała zwiększenie się ruchu pedagogicznego, było zmniejszenie objętości Przeglądu, a to w sposób dyplomatyczny: przez wprowadzenie interlinii i usunięcie petitu, którym dawniej była drukowana „kronika wydawnictw“ i ogłoszenia nauczycielskie. Wskutek takiej „ulepszającej“ manipulacyi, każdy numer został zmniejszony średnio o 250 wierszy, co stanowi rocznie 6.000 wierszy. Tak więc prenumeratorzy nowego Przeglądu otrzymują za te same pieniądze rocznie o 3 numery mniej: zapewne nowa redakcya kieruje się zasadą pedagogiczną, że dobrych rzeczy trzeba dawać mało!
3) Trzeciem „ulepszeniem“ jest zniesienie dodatków książkowych. Oszczędność ta była zaprowadzona w imię „obsługiwania czytelników swoich żwawiej“. W stylu tym czuć inspiracyę przedsiębiorcy restauracyjno pedagogicznego; styl ten jest zresztą „sympatyczny“, taneczno-piosneczkowy: „Żwawiej chłopcy, dalej żywo, będzie wódka, będzie piwo“ itd. Dość jednego wyrazu, by poznać „nowy duch“: ex ungue leonem!
4) Czwartem „ulepszeniem“ było usunięcie dodatków dawnego Przeglądu, t. j. kursu samokształcenia, metodycznego kursu nauk i ogródka dziecięcego. Dopiero później na skutek niezadowolenia czytelników z tego „ulepszenia“ nowa redakcya zaczęła przywracać to, co z poprzedniej redakcyi odrzuciła.
5) Piątem „ulepszeniem“ było usunięcie „Kwestyonaryuszów“, gdyż nowa „żwawa“ redakcya nie miała — czasu do stawiania kwestyi.
6) Wraz z powyższemi „ulepszeniami“ formalnemi, zmieniła się też naturalnie, „ulepszył“, „umoralnił“ duch redakcyi: zamiast ducha p. Dawida zapanował, przeniknął redakcyę duch p. Woj—skiego. Zaczęły się pojawiać jego artykuły etyczne (i kilku nowych pokrewnych mu współpracownikow), które za dawnej redakcyi byłyby niemożebne. Ton tych artykułów banalny, pospolity, kumoszkowaty, „żwawy“, niezmiernie przypomina naszą sympatyczną Rolę.
Nie będziemy tu naturalnie szczegółowo rozbierali tych artykułów, dość dla charakterystyki przytoczyć kilka punktów.
P. Woj—ski odkrył nową prawdę etyczną, mianowicie, że sprawiedliwość jest w szkole potrzebna, i szeroko tę prawdę uzasadnia — bah! ja odkryłem jeszcze nowszą prawdę: Bona umarła! Sprawiedliwość zaś dla tego jest, według p. Woj-skiego, w szkole potrzebna, ponieważ „sprawiedliwość w szkole jest podwaliną spokoju społecznego“. „Prawda“ ta, tak się p. W. podobała, że wziął ją za motto do swego drugiego artykułu. Naturlanie: spokój, stagnacya to bagno, a niektóre twory żyć i prosperować mogą tylko w bagnie. Ponieważ jednak bagno nie jest wcale ideałem ludzkości, więc gdyby sprawiedliwość w szkole była podwaliną spokoju, to byłaby niepotrzebną, nawet zgubną; ale na szczęście jest ona naodwórt: podwaliną ruchu społecznego. W szkole sprawiedliwość jest łatwą do osiągnięcia: dość, aby przewodniczący szkoły był człowiekiem, a nie przedsiębiorcą-restauratorem, by zasady „uwzględniania indywidualnosci ucznia“ nie zużytkował dla forytowania pensyonarzy, by potrafił dobrać sobie nauczycieli: też ludzi o umyśle szerokim, a nie powolne narzędzia. W życiu o sprawiedliwość trudniej, życie jest bardziej skomplikowane, w niem ścierają się najrozmaitsze siły i interesy. Otóż gdy człowiek przywyknie w szkole do sprawiedliwości, to wszedłszy w życie i tam spotkawszy niesprawiedliwość, będzie na nią bardziej wrażliwy, bardziej skłonny do oburzenia, bardziej zdolny do walki w celu jej obalenia i tym sposobem stanie się czynnikiem ruchu społecznego ku wyższemu poziomowi etycznemu. Inaczej byłoby, gdyby już w szkole przywykł do niesprawiedliwości, uważał ją za stan normalny, zdemoralizował się, stępił — umiłował „spokój społeczny“.
P. Woj—ski radzi ludziom mieć jak najwięcej dzieci (przedsiębiorcy szkolni są w tem zarówno interesowani, jak akuszerki), bo „dla dobra dzieci“ ileż to ludzie już — świństw narobili. To też słusznie sądzi p. W., że „społeczeństwo złożone z samych ojców i matek, skłonniejszeby było do wszelkich ustępstw“. Naturalnie: kto miewa zatargi z nauczycielami, ten umie cenić „skłonność do ustępstw“ i wie, że nauczyciel, obarczony dziećmi, łatwiejszy będzie do powodowania. W kwestyi tej p. W., radzącej się go naiwnej nauczycielce, która się spostrzegła, że warunek karzący, przez nią postawiony, był nieproporcyonalny do winy, mówi, że „warunek raz postawiony cofnięty być nie mógł“ — coś jak francuski sztab generalny w sprawie Dreyfusa! Ale koroną rad etycznych p. W. jest, aby dzieciaka, który okrada babkę, umoralnić w ten sposób, iżby „jego ręką składać podczas mszy świętej ofiarę na tacy“. To jest właśnie owe, pożądane przez prasę, „gruntowniejsze traktowanie kwestyi etycznych!“ Jedynym pozytywnym rezultatem takiej metody byłoby przejście pieniędzy z kieszeni niewinnej babki na tacę. Ażeby jednak ten pozytywny rezultat, bezwątpienia pożądany dla p. W., był zupełnie pewny, trzebaby (w myśl przymusowej moralności p. W.) jeszcze wiązać dziecku rękę lewą, bo nużby, kierując się zasadą, że lewica nie powinna wiedzieć, co robi prawica, ściągało lewą ręką więcej pieniędzy z tacy, niż położylo prawą.
Ale żart na stronę. Więc p. W. chce w ten mechaniczny sposób umoralniać? Ależ bandyta włoski składa ofiary przed ołtarzem, aby mógł więcej narabować; a zresztą po cóż tu bandytów włoskich — iluż to kamieniczników, przedsiębiorców, grabieżców, złodziei, zebrawszy krocie, kładzie drobną cząstkę na „tacy“ dobra publicznego i zyskuje za to sławę filantropów, dobroczyńców — ba, zyskuje władzę nad duszami ludzi. Jeżeli takie rezultaty „moralne“ chcemy osiągnąć, to korzystajmy z etycznych rad pana W.
Naturalnie, że taki nowy „żwawy duch“ Przeglądu musi się wyrazić niechęcią do ducha zachodu, nauki zachodu. Tenże p. W. twierdzi, że dla nauczyciela niczem jest znastwo psychologii, pedagogiki, nauki — jeżeli nie „odbył praktyki“ (zwłaszcza pod światłem i umoralniającem, za pomocą „tacy“, kierownictwem p. Woj—skiego).
Inny autor napada w nowym Przeglądzie na literaturę zachodu, podnosząc naszą, jako wyższą czystszą moralnie. O tak: my jesteśmy najmoralniejsi, a kto to twierdzi? — my! Każdy barbarzyńca uważa siebie za moralniejszego od narodu cywilizacyjnie wyższego: Chińczyk uważa się za członka najwyższego narodu na świecie, Buszman, mieszkający w jaskiniach, stworzonych przez Boga, uważa się za moralniejszego od sąsiada Murzyna, który jest heretykiem, bo sam sobie buduje chaty itd. Ależ my rzeczywiście dziś w dobie burżuazyjnej przodujemy innym narodom. Nasi artyści są ulubieńcami cesarza Wilhelma, nasi uczeni — „ukochanymi synami papieża“, nasi powieściopisarze popłacają w całej „dobrze myślącej“ Europie, a nasze kobiety — aż w Argentynie! Nasza literatura, sienkiewiczowska, jest tak „moralna“, że tłómaczą ją obecnie na wszystkie języki, by nią umoralniać wszystkie narody. Tak, cieszmy się z tego „zaszczytu“, cieszmy się póki czas, bo wobec surowego sądu przyszłości „zaszczyt“ ten inaczej będzie wyglądał: jak za czasów reakcyi początku wieku armia „świętego przymierza“, zjawiała się wszędzie, gdzie trzeba było „umoralniać“ bezbożników, przywracać obalone „prawa boskie“ — to znaczy stłumiać dążenia ku swobodzie, tak w reakcyi końca wieku nasza literatura zjawia się wszędzie, by powstrzymać rozwój myśli ludzkiej; zastępy reakcyi innych krajów, nie znajdując u siebie dość sił do zwalczania tych prądów, przywołują do pomocy naszych pisarzy (tłómaczami są często księża) — my mamy „zaszczyt“ być — kondotierami reakcyi.
Zresztą nowemu Przeglądowi chodzi głównie o literaturę dla dzieci; cieszy się mianowicie, że nasza jest taka doskonała! Już a priori możnaby twierdzić, że z małemi wyjątkami, musi ona być licha: albowiem, by pisać dla dzieci, nie dość jest być tak głupim, jak dziecko, lub odbyć „praktykę“ moralności u p. Wojskich. Przeciwnie, na to potrzeba dwóch przymiotów: trzeba być psychologiem, mieć umysł filozoficzny, któryby obejmował wytyczne kierunki współczesnej myśli i współczesnego życia, a zarazem umieć z tej zawrotnej wysokości zstąpić do umysłowego poziomu dziecka. Takich umysłów u nas niema chyba dużo, cóż więc dziwnego, że nasza literatura dla dzieci, to, z małemi wyjątkami, zlepek jakichś martwych okruchów wiedzy, najczęściej dla dziecka za trudnych, z fabułą najczęściej nawet dla dziecka za głupią, z moralnością filisterską. Niejedno naiwne dziecko, czytając te rzeczy, przypomni sobie pewno dekalog: „nie będziesz brał imienia Boga nadaremno“, a jednak nie jest to wcale „nadaremno“, bo to właśnie napycha kieszenie wydawcom.
„Duch“ p. Woj—skiego, ucieleśnił się także w nowym współpracowniku Przeglądu, doktorze Jakubowskiej, która dowodzi, że przeciążenie szkolne jest fikcyą, wymysłem i co najwyżej dotyka jednostki niezdolne (czysto szkolne pojęcie zdolności!). Ażeby tego dowieść, dr. Jakubowska używa bardzo skomplikowanego aparatu, coś jak Bertillon dla udowodnienia winy Dreyfusa: zestawia mianowicie masy cyfr, wykazujących pomyślny przyrost wagi ciała dzieci, uczących się, u nas. Stąd wniosek, że nie ma przeciążenia umysłowego.
Przyrost wagi ciała mógłby być rozstrzygającym w kwestyi kulinarnej hodowli pulard albo świń, ale nie w kwestyi umysłowej hodowli człowieka. Po co zresztą dla skonstatowania, czy istnieje przeciążenie, używać tak skomplikowanego aparatu: dla człowieka nieuprzedzonego i posiadającego oczy dość widzieć papierowe twarze, dotkniętych blednicą, dziewcząt, dość przyjrzeć się jednemu dniu życia uczennicy lub ucznia: po pięciu lub sześciu godzinach siedzenia w szkole przychodzi ona lub on do domu z zadanemi lekcyami, po kilka kartek z każdego przedmiotu, wraz z odpowiednią dozą pisaniny; więc np. kilka kartek geografii z podziałami administracyjnemi, wyliczaniem stacyi kolejowych, nawet granicznych komór celnych i drobnych rzeczek granicznych (niby wskazówki dla przemytników); tyleż historyi z masą dat i nazwisk; tyleż literatury z bio- i bibliografią; kilka zadań matematycznych, w których chodzi o wyrobienie rachmistrzowstwa, nie — myślenia; kilka utworów do wyuczenia się na pamięć, najczęściej pisarzy starych, nie mających żadnego związku z prądami myśli współczesnej i życia współczesnego (Dr. J. twierdzi jednak, iż wymagania życia zmuszają właśnie szkołę do nakładania dużego brzemienia na uczących się) itd. Na wpakowanie sobie w głowę tego całego „dobroczynnego światła wiedzy“ trzeba znów z jakie 6 godzin. A więc uczący się ma 12 godzin pracy umysłowej i siedzeniowej (nie licząc korepetycyi uboższej młodzieży); dla wykonania jej musi on spieszyć się z jedzeniem, skracać czas snu. Według dr. J. to wcale nie jest przeciążenie. Przytem, jeżeli w końcu roku znużony umysł nie zdoła wylegitymować się z tej całej nauki, to mu ją każą spożywać przez całe wakacye, aby i tę jedyną drogę odrestaurowania sił, odświeżenia mózgu, zatamować. Dodajmy wreszcie, że wiedza ta jest podawana przez nauczycieli także znużonych nadmierną ilością lekcyi, a zrozumiemy jak dalece uzasadniony jest optymizm dr. Jakubowskiej.
Przeciążenie to przytem dotyka najbardziej nie najgorsze, jak sądzi dr. J., lecz właśnie najlepsze jednostki, bo to są aparaty delikatniejsze, wrażliwsze; są to zegarki, któremi szkoła wbija gwoździe w ściany: umysły głębsze, krytyczniejsze, trudniej znoszą pracę bezmyślnego kucia, ambicya zaś nie pozwala im przychodzić do szkoły nieprzygotowanemi lub używać wykrętów. Tym sposobem szkoła dąży do wybrakowania jednostek lepszych, umysłów wyższych. — Zamiast ludzi wytwarza fonografy. Tożsamo ma miejsce w odniesieniu do nauczycieli: umysły ciasne, maszynowe, jako zgodniejsze z ogólnym „duchem“, wypierają tu (jak i redakcyach!) umysły krytyczne, indywidualności. Te to maszynowe umysły nauczycieli przykładają się jeszcze bardziej do przeciążania uczniów, gdyż nie potrafią zapanować nad szczegółami, nie potrafią ich wiązać przyczynowo, nie potrafią uogólniać — nie potrafią ekonomizować wiedzy.
Tak wygląda ten najlepszy ze światów dr. Jakubowskiej. Metoda zaś jej, niezmiernie naukowa, robi na mnie wrażenie metody takiego meteorologa, który, schwytany przez ulewę, nie otwiera parasola; jest on bowiem ostrożny, naukowy, metodyczny; nie zwiedzie go »grüne Weide«. Stawia on sobie naprzód kwestyę: pada deszcz, czy nie pada? Zestawia i oblicza cyfrowy materyał wieloletnich obserwacyi, np. nad ciśnieniem, i na tej podstawie dochodzi do wniosku, że stosunki ciśnienia nie okazują, aby obecnie był deszcz, a więc deszcz nie pada, parasola nie potrzeba otwierać; tembardziej, że mógłby zaczepić o — nos którego ze „światłych przełożonych“.
Kwestya postawiona przez dr. Jakubowską ma jednak nietylko naukowe, ale i społeczne znaczenie, a pod tym znów względem „duch“ jej artykułów przypomina ekonomistów burżuazyjnych, którzy dowodzą, że wyzysk pracy jest fikcyą, długość dnia roboczego — prawidłowa, a narzekania na to pochodzą od próżniaków i „niezdolnych“.


∗             ∗

Naturalnie, że powyższe „ulepszenia“ formalne i taki ulepszony „duch“ nowej redakcyi nie mogły nie być zauważone przez czytelników. Wprawdzie prasa, o ile jest prostem przedsiębiorstwem, stanowi odbicie umysłowe czytelników (u nas zresztą rozpęd reporterski idzie tak daleko, że prasa bywa głupsza od czytelników), ale dawny Przegląd nie był przedsiębiorstwem i był kierowany przez człowieka nauki, więc przodował swym czytelnikom i postawił ich na wysokim umysłowym poziomie, uczynił wymagającemi, niedogodnemi dla Przeglądu nowego. Protestowali oni też często przeciw „ulepszeniom“ Przeglądu; protesty te, jak widać z odpowiedzi redakcyi, przyjmowały nawet rzadki u nas charakter zbiorowy. W nr. 18 z r. 1898 jedna z nauczycielek w liście do redakcyi, zamieszczonym w rubryce „Głosy publiczne“, pisze, co następuje: „Nie wątpię, że każda z prenumeratorek Przeglądu chętnie złożyłaby jakąś opłatę, by zaznajomić się z najnowszemi systemami uczenia na zachodzie, i za małem wynagrodzeniem lub zupełnie filantropijnie podjęłaby chętnie trud przekładu dzieł cudzoziemskich; w ten sposób możnaby rzucić między nauczycielki dużo jasnych promieni zachęty i świeżej myśli“.
Jest to więc protest przeciw zaniedbaniu zaznajamiania czytelników z ruchem naukowym zachodu.
W nr. 1 z roku bieżącego znajdujemy odpowiedź redakcyi aż „23-em podpisanym czytelnikom“. W odpowiedzi tej redakcya na swe usprawiedliwienie skarży się na brak piszących (usunąwszy pierwszorzędną siłę na polu psychologiczno-pedagogicznem!), zarzuca swym czytelnikom, że nie nadsyłają jej korespondencyi, wskazówek z zakresu stosunków miejscowych, „wiadomości z dziedziny ruchu naukowego“ itd. Wywnętrza się z wyrzutem, że przecież „na samem czytaniu nie opiera się byt żadnego czasopisma na świecie“ (ba, naturalnie: trzeba je przedewszystkiem pisać!) — jednem słowem redakcya zanosi pretensye do czytelników, że oni nie redagują pisma, jak należy.
Jeżeli odezwa 23 czytelników stanowiła votum nieufności dla „nowego kursu“, to odpowiedź redakcyi była dla niej testimonium paupertatis.
To też w kilka miesięcy później, w nr. 11 b. r. spotykamy nową odpowiedź redakcyi, nowemu gronu nauczycielek. W odpowiedzi tej redakcya zaleca przedewszystkiem odczytanie swej, tak wybornej, odpowiedzi poprzedniej, a z zarzutami takiemi, jak ten, że Przegląd „milczy w kwestyach szerszych a istotnie ważnych, tudzież w rzeczach, tyczących się ruchu zagranicą“, redakcya załatwia się krótko i węzłowato, oświadczając, że „zarzutu tego stanowczo do siebie stosować nie będzie“. Dla czego? — tego już nie wyjaśnia; z tego zaś wszystkiego, cośmy wyżej powiedzieli, wynika, że zarzut ten stanowczo do siebie stosować powinna, i że koła czytelników, występujące do redakcyi z zarzutami, mają zupełną słuszność.
Że zresztą wiele zarzutów co do „nowego kursu“, któremi od samego początku nowa redakcya była atakowana, uznała ona sama za słuszne, znajdujemy dowód w tem, że z biegiem czasu zaczęła, jak już wspominaliśmy, stopniowo przywracać to, co z dawnej redakcyi odrzuciła. Naprzód zaczęła przywracać odrzucone dodatki:
I tak: w nr. 2 z r. 1898 w odpowiedziach od redakcyi czytamy: „Kurs samokształcenia“ będzie dołączony w zeszytach. W nr. 6 b. r. czytamy: „Dalszy ciąg metodycznego kursu nauk z językiem niemieckim wyjdzie napewno w bieżącem półroczu“, a gdy ten się ukończył, redakcya nie znalazła żadnego środka, aby dalej prowadzić kurs metodyczny. W nr. 22 tegoż roku r. redakcya pisze: „czyniąc zadość licznym życzeniom, rozpoczynamy ponownie druk „Ogródka dziecięcego“.
I pocóż więc nowa redakcya zadawała sobie trud „ulepszań“, obalań tego, co rozpoczęła redakcya dawna, gdy teraz pod naciskiem żądań czytelników powraca do rzeczy dawnych, korzysta z pracy i myśli redakcyi poprzedniej, którą obaliła i którą poprawić rościła sobie pretensye? Przytem nowa redakcya zapewne w myśl tego, że więcej niż poprzednia interesować się ma etyką, przypisuje sobie to, co jest dziełem redakcyi poprzedniej; tak np. nowa redakcya „pośpiesza podzielić się z czytelnikami przyjemną wiadomością, że prof. Chmielowski przyrzekł nam opracować metodykę literatury polskiej“; tymczasem przyrzeczenie to dał prof. Chmielowski redakcyi dawnej. Podobnież nowa redakcya chwali się obietnicą p. Dawida (którego usunęła), co do dalszego ciągu Psychologii, tymczasem on dalszego ciągu odmówił.
Wraz z przywracaniem dawnych rubryk, nowa redakcya przybiera sobie z biegiem czasu współpracowników z poprzedniej redakcyi: obok pozostawionej poprzednio Anieli Szyc, przybiera następnie Moszczeńską i Karpowicza (a ostatnio dr. Kamińskiego), chcąc się ratować ich gruntowną wiedzą i wybornemi piórami, jakkolwiek pisarze ci wyraźnie potępili postąpienie nowej redakcyi z p. Dawidem. Przystając na wezwanie nowej redakcyi, członkowie ci wychodzą zapewne z zasady, że trzeba zmniejszać zło przez domieszanie doń dobrego. Co do mnie, nie podzielam tego poglądu, ani ze względów etycznych, ani nawet praktycznych.
Etycznie bowiem nie mogę pojąć ochoty częstowania ludzi wybornemi potrawami na stole, gdzie tu i owdzie stoi siekanina z padliny, przyrządzona przez panów Wojskich. — Zapach od niej może się udzielić i potrawom dobrym.
Praktycznie zaś sądzę, że lepiej „nie sprzeciwiać się złu“, choć w znaczeniu różnym od tołstojowskiego — w znaczeniu, że im gorzej tem lepiej: niech zło szybko wybuja i dojdzie do stadyum skandalu, bo — „skandale to czynniki ewolucyi“.

III, IV.

Po powyższem skonstatowaniu i scharakteryzowaniu reformy możemy, zdaje się, pozostawić już samym czytelnikom ocenienie wielkości owego plusa, jaki przedstawia redakcya nowa, to nowe światło, w porównaniu z dawną (punkt III. naszego zadania).
Zajmiemy się więc teraz ostatnim punktem (IV), to jest wyświetleniem przyczyny tego dziwnego faktu, że pewne grono ludzi usuwa jakąś jednostkę od keirownictwa pisma, burzy wniesioną przez nią budowę na to, aby tę samą budowę potem fuszerką odbudowywać oraz — że prasa przyjmuje czyn taki jako nowinę radosną.
Przyczyna jest tu, jak sądzimy, podwójna: jedna bliższa, bezpośrednia: druga dalsza, ogólniejsza.
Naprzód dla przedsiębiorcy pedagogicznego, który robi interesa na istniejącym porządku rzeczy („spokoju społecznym“), solą w oku musi być pismo, wskazujące wady takiej rutynicznej pedagogiki, uświadamiające ogół o reformach, jakie w tym kierunku przeprowadzają się zagranicą; musi być solą w oku człowiek, stojący na czele takiego pisma, odrzucający idyotyczne artykuły Wojskich et comp. Trzeba go więc wyrzucić, a gdy się dało coś pieniędzy „na tacę“, t. j. na pismo, to dokonało się takiego czynu etycznego (w myśl rady Wojskiego co do kierownictwa dziecka), że to już daje zupełne prawo wyrokowania o kwestyach myśli ludzkiej, daje władzę nad jej reprezentantami.
Powtóre, drugą, ogólniejszą przyczyną, jest ogólny prąd reakcyjny, który używa wszędzie rozpaczliwych środków do powstrzymania rozwoju myśli ludzkiej, stara się rugować zewsząd brutalnie jednostki ewolucyjne, umysły niepodlegle (np. usunięcie Chmielowskiego z Ateneum!), a stawia w to miejsce swoje kreatury. Dla tego to u nas psychologowie muszą być rachmistrzami w kantorach, a prawdziwi rachmistrze, rachmistrze z serca, z powołania, pisują za nich artykuły psychologiczne lub etyczne — co za świetna przyszłość czeka takie społeczeństwo!
Jasną też jest rzeczą, że i prasa nasza, tak w szczególności, rozgniewana na dawny Przegląd za ostrą nieraz krytykę jej bezsensownych reporterskich wydawnictw; jakoteż wogóle — ulegając prądowi reakcyjnemu, musiała przyjąć z radością wieść o „ulepszeniu“ Przeglądu, t. j. o obniżeniu go do jej umysłowego i etycznego poziomu; musiała przyklasnąć wyrugowaniu człowieka, który przeszkadzał jej do popłatnego ogłupiania społeczeństwa.
Jeden z naszych literatów, (a czy to jeden!), z „naszych znanych“, pojmując tę wysoce altruistyczną, etyczną prawdę, że „ręka rękę myje“, w jednym ze swych licznych toastów wzniósł kielich „na cześć naszej zacnej, poczciwej prasy“. — Biorąc asumpt z powyżej wzmiankowanej radości prasy na skutek zmiany kierunku Przeglądu, pozwolę sobie i ja pójść za dobrym, „zacnym“ przykładem i wykrzyknąć z całego serca: niech żyje nasza zacna i poczciwa prasa! — »Vive l'armée, a bas Zola!«...





  1. Druk. po raz pierwszy w „Głosie“ 1899 Nr. 41. nast. („Nowy kurs Przeglądu Pedagogicznego“) — Podajemy to również tu, jako ważny dokument historyczny.
  2. Zgadzając się zupełnie na doniosłość gier na świeżem powietrzu, przypuszczam, że krytyka gimnastyki idzie za daleko, zwłaszcza u nas, gdzie ludzie wolą grać w karty, niż się gimnastykować. Jeżeli bowiem gry wyrabiają bardziej samodzielność niż gimnastyka, to ta ostatnia kształci wszechstronniej muskuły; rozwija te, które w grach oraz w życiu mało są rozwijane (np. ruchy rąk w górę, przeginanie się w tył): wprowadza ona do fizycznego chowu człowieka racyonalność i celowość; stanowi pewne ogólne fizyczne wykształcenie, które następnie przy sportach i grach swobodnych znajduje szczegółowe zastosowanie; przytem przez wykonywanie ćwiczeń na komendę wpływa bardziej na odpoczynek umysłu niż sporty i gry wodne, wymagające większego udziału umysłu. Ja z własnego doświadczenia muszę stwierdzić doniosłe skutki gimnastyki: dała mi ona wielką łatwość nauczenia się wszelkich sportów, ułatwiła radzenie sobie w życiu praktycznem (np. w podróżach pieszych), wzmogła w ciągu lat kilku moje siły przeszło w dwójnasób (ze 150 kilogr. na dynamometrze krzyżowym do 375 kgr.); wreszcie każdorazowo po godzinie gimnastyki czułem się zawsze jakby odrodzonym, a przytem skłonniejszym do pracy umysłowej, niż po jakimkolwiek sporcie.
  3. Za ten rezultat umiejętnej i ciężkiej pracy pana Dawida akcyonaryusze złożyli gremialne podziękowanie panu — Dawidowi? — ale gdzie tam — wydawcy i właścicielowi kamienicy, panu Połkotyckiemu!
  4. Usunięcie niżej podpisanego nie jest dziełem nowej redakcyi, gdyż ja sam posłyszawszy o róznych knowaniach p. Górskiego et consortes przeciw Dawidowi, napisałem do tegoż list, oświadczający, iż w razie usunięcia jego od redakcyi, ja także cofam całkowicie mój udział. O usunięcie więc mnie nie mam żadnej pretensyi do redakcyi nowej, owszem pretensyę mam tylko o to, iż wymienia nadal moje nazwisko śród autorów „kursu samokształcenia“, gdyż ja współpracownictwo moje przyrzekłem Dawidowi, a dla nowej redakcyi, jako wzrosłej na gruncie aktu krzyczącej niesprawiedliwości, ani jednej litery nie mam i nie miałem zamiaru napisać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.