Przejdź do zawartości

Intruz/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriele D’Annunzio
Tytuł Intruz
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aleksandra Callier
Tytuł orygin. Intrus
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Następnego ranka doktór Jemma wybadał dziecko i oświadczył, że było najzupełniej zdrowem. Nie przywiązywał żadnej wagi do faktu owego kaszlu, o którym zawiadomiła go matka. Potem, uśmiechając się z tego zbytku starań i trwogi, zalecił ostrożność przez czas dni tak mocno zimnych, radził nadzwyczajną uwagę przy myciu i kąpielach.
Byłem obecny, kiedy mówił o wszystkich tych rzeczach przy Julianie — i dwa czy trzy razy moje oczy zbiegły się z jej oczyma w błysku przelotnym.
A zatem Opatrzność nie przychodziła mi w pomoc zgoła. Trzeba było działać; trzeba było korzystać z chwili sposobnej, przyśpieszyć zdarzenia. Zdecydowałem się. Odczekałem wieczoru, aby spełnić zbrodnię postanowioną.
Zebrałem wszystko, co pozostało we mnie jeszcze energii; zaostrzyłem całą przezorność, baczyłem na każde wymawiane słowo, na każdy najdrobniejszy postępek. Nie mówiłem nic, nie czyniłem nic, co mogłoby obudzić podejrzenia, wywołać zdziwienie. Baczność ta nie opuściła mnie ani na sekundę. Nie miałem ani chwili słabości sentymentalnej. Wrażliwość moja wewnętrzna została pokonaną, przytłumioną — a umysł mój skoncentrował wszystko, co w nim było zdolności potrzebnych do przygotowania dróg rozwiązania problematu materyalnego, który przedstawiał się tak: postarać się, abym w ciągu wieczora pozostał sam z intruzem przez kilka minut, pod pewnemi warunkami bezpieczeństwa.
W ciągu dnia wchodziłem kilkakrotnie do pokoju mamki. Anna była zawsze na swoim poste runku, trzymając straż w niewzruszonym spokoju. Skoro zadawałem jej jakie pytanie, odpowiadała mi jedynie monosylabami. Głos miała gardłowy o szczególniejszym dźwięku. Jej milczenie, jej nieruchomość drażniły mnie dziwnie.
Najczęściej nie wychodziła z pokoju, prócz w godzinach posiłku; ale najczęściej także w takich razach zastępowała ją matka moja, miss Edyta lub Krystyna, albo nakoniec która inna z kobiet służebnych. W tym ostatnim wypadku mogłem bez kłopotu uwolnić się od świadka, wydając mu jakiś rozkaz. Pozostawało wszakże zawsze jeszcze niebezpieczeństwo, że ktoś może nadejść niespodziewanie w chwili stanowczej. Prócz tego jeszcze pozostawałem na łasce przypadku, ponieważ nie mianem możności wybrania zastępczyni. Tego wieczora, jak to miało miejsce od dni kilku, będzie to prawdopodobnie matka moja. Zresztą zdawało mi się niepodobieństwem przedłużać do nieskończoności moje szpiegowania i niepokój, być wciąż na czatach przez czas nieograniczony, żyć w bezustannem oczekiwaniu godziny złowrogiej.
Kiedy byłem w takim kłopocie, weszła miss Edyta z Manią i Natalką: istne dwie Gracye, ożywione spacerem po swieżem powietrzu, owinięte w płaszczyki sobolowe z futrzanemi kapturkami, nasuniętemi na włosy, z rękoma opiętemi w rękawiczki, z policzkami zaczerwienionemi od zimna. Jak tylko mnie spostrzegły, rzuciły się do mnie, uszczęśliwione, wesołe i przez kilka minut pokój cały pełen był ich szczebiotu.
— Wiesz, papo, górale przybyli — oznajmiła mi Mania. — Dziś wieczór rozpocznie się nowenna w kaplicy. Gdybyś widział, papo, żłobek, który Piotr zbudował! Wiesz, że babka przyrzekła nam drzewko na Boże Narodzenie. Nieprawdaż, miss Edyto? Trzeba je będzie ustawić w pokoju mamy... Mama będzie zdrowa na Boże Narodzenie, nieprawdaż? O! zrób tak, papo, żeby wyzdrowiała koniecnie!
Natalka zatrzymała się, aby popatrzeć na Rajmunda i od czasu do czasu wybuchała śmiechem na widok minek dziecka, które bezprzestannie wierzgało nóżkami, jakby pragnąc wyswobodzić się z pieluch. Przyszła jej dziwna fantazya;
— Ja go wezmę na ręce!
I poczęła się dopominać hałaśliwie, żeby jej pozwolono go wziąć na ręce. Zebrała wszystkie siły, aby podnieść ten ciężar a twarz jego stała się poważną, jak wówczas, kiedy bawiła się, w mamę“ ze swoją lalką.
— Teraz na mnie kolej! — wołała Mania.
I wstrętny braciszek przechodził od jednej do drugiej bez płaczu. W pewnej chwili wszakże, kiedy Mania przechodziła się z nim pod dozorem miss Edyty, stracił równowagę i omal nie wysunął się z rąk podtrzymujących go. Edyta pochwyciła go, wzięła na rękę i oddała mamce, która zdawała się głęboko zamyśloną, gdzieś widocznie zdala myślami od osób i rzeczy ją otaczających.
Ozwałem się w dalszym ciągu tajemnej mej myśli.
— A zatem dziś wieczór rozpocznie się już nowenna?
— Tak, tak, dziś wieczór.
Patrzałem na Annę, która zdawała się otrząsać ze swego odrętwienia i zwracać teraz uwagę na naszą rozmowę.
— Iluż przyszło górali?
— Pięciu — odpowiedziała Mania, widocznie szczegółowo poinformowana o wszystkiem. — Dwóch kobziarzy, dwóch flecistów i grajek na pikulinie.
I zaczęła śmiać się, powtarzając ostatnie słowo po dwadzieścia razy, aby podrażnić siostrę:
— Przybywają tu z gór — rzekłem, zwracając się do Anny. — A może który z nich jest z Montegorgo...
Jej oczy utraciły twardość emalii, ożywiły się i przybrały wilgotny blask smutku. Cała twarz jej wzburzona wyrażała niezwykłe wzruszenie. Wtedy zrozumiałem, że cierpiała i że cierpieniem jej była nostalgia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gabriele D’Annunzio i tłumacza: Aleksandra Callier.