Przejdź do zawartości

Hymn przed wschodem słońca w dolinie Chamouni

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Samuel Taylor Coleridge
Tytuł Hymn przed wschodem słońca w dolinie Chamouni
Pochodzenie Obraz poezji angielskiej — Tom IV
Wydawca Wojciech Meisels
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
HYMN PRZED WSCHODEM SŁOŃCA
W DOLINIE CHAMOUNI.

Możesz-li jakiem powstrzymać zaklęciem
Gwiazdę poranną w jej biegu? Jak długo
Zda się spoczywać nad twą łysą, groźną
Głową, królewski ty Montblanku! Arwa
I Arweiron szaleją bez końca
U twych podnóży. Ale ty, postaci

Majestatyczna, z jakimże spokojem
Ze spokojnego wyłaniasz się morza
Tych twoich świerków! Naokoło ciebie
I ponad tobą głęboki, masywny,
Ponury, czarny przestwór, jak z hebanu!
Wydaje mi się, że wbijesz się w niego,
Jakby klin jakiś! Lecz gdy spojrzę znowu,
Widzę, że jest to tylko gmach twój cichy,
Twa kryształowa świątynia, przybytek,
W którym przebywasz od czasu wieczności.
O ty szczęśliwy, groźny Wierchu! W ciebie-m
Patrzał, dopóki, cielesnemu oku
Ciągle widoczny, nie zniknąłeś moim
Myślom: i w modłach pogrążon zachwytnych
Niewidzialnego wielbiłem jedynie.

Ale jak słodka, czarowna melodja,
Snać taka słodka, że nie wiemy wcale,
Iż jej słuchamy, tyś się z moją myślą
Zlewał tymczasem, o tak, z mojem życiem,
Z mojego życia przetajną rozkoszą
Aż rozszerzona ma dusza, w zachwycie
Z tą się potężną zjednoczyła wizją,
W tej przyrodzonej, widać, już postaci
Rosła i rosła, by się stopić z niebem.

Zbudź się, ma duszo! Nie samą li bierność
Uwielbień winnaś, nie li łzy nabrzmiałe,
Milczące dzięki i nieme zachwyty!
Zbudź się ty głosie słodkiej pieśni! Zbudź się!
Zbudź się o serce! Zielone doliny,
I zwały lodu niech się w hymn mój złączą.

Pierwszy, jedyny władco tej doliny,
Ty, który z mrokiem przez noc walczysz całą,
Którego gwiazdy odwiedzają nocą,
Czy to ku niebu pnąc się, czy spadając;
Ty druhu Jutrzni w czas świtów porannych,
Ty ziemi gwiazdo różowa i świtu
Współgłosicielu, zbudź się, zbudź i śpiewaj!
Któż twe przystopy ciemne wpuścił w ziemię?
Któż licom twoim blaski dał różowe?
Któż cię uczynił ojcem wiecznych źródlisk?

Wy pięć wesołych, acz dzikich potoków!
Któż was wywołał z mgieł nocy i śmierci?
Któż z grot lodowych i mrocznych przyzywał,
Byście spadały z czarnych, stromych opok,
Rozbryzgające się, a wciąż te same?
Któż dał wam życie, dla ran nieprzystępne,
Tę moc, ten rozpęd, szybkość, wściekłość, radość?
Te nieustanne grzmoty, wieczne piany?
I kto rozkazał (i stała się cisza)
Teraz się skrzepcie, fale, i zamilczcie?

O lodozwały! Wy, co z wierchów czoła
W tych przeogromnych zwieszacie się bryłach —
Potoki, zda się, które, usłyszawszy
Jakiś potężny nagły głos, od razu
W swym najszaleńszym wstrzymały się biegu!
Umilkłe rzeki, ścichłe katarakty!
Któż was w wspaniałe zmienia barwy niebios
W tych bystrych blaskach pełnego księżyca?
Któż każe słońcu odziewać was w tęcze?
Któż z żywych kwiatów o barwach najżywszych

Wije te wieńce i do stóp wam składa?
Bóg! Niech potoki, niby krzyk narodów,
Odpowiadają! Echo pól lodowych
Niechaj zawoła: Bóg! Radosnym głosem
Śpiewajcie, rzeki, po halach: Bóg! Bóg to!
Wy lasy świerków z tą cichą, jakgdyby
Duchów melodją! A i wy snać macie
Głos, kłęby śniegu, przeto niebezpieczną
Grzmijcie lawiną: „Bóg!“ Jak piorun, grzmijcie!

Wy, żywe kwiaty, na kraju wiecznego
Rosnące mrozu! Wy, kozice dzikie,
Poskakujące naokół gniazd orłów!
Wy orły, górskich towarzysze wichur!
Wy błyskawice, groźne chmur pociski!
O wy oznaki i dziwy żywiołów,
Bożą te szczyty napełnijcie chwałą.

A i ty, Wierchu sędziwy, z którego
Czubów, sterczących w niebiosa, spadają
Milczkiem lawiny i w głębię obłoków,
Przesłonę piersi twych, leżąc, łyskliwie
W rozbłękitnionych mienią się przestworach —
I ty, przegroźny Wierchu, gdy, przez chwilę
W tem rozmodleniu nachyloną głowę
Podnoszę k’tobie i z okiem, łez pełnem,
Pnę się powoli od twych stóp ku górze,
Że mi się zdaje, jakby uroczyście
Jakiś się obłok podnosił przedemną —
Wznoś się, o wznoś się, z ziemi, jak kadzidło!
Duchu królewski, pośród gór władnący,
Ty pośredniku groźny między ziemią,

A między niebem! Wielki hierarcho,
Powiedz milczącym niebiosom, mów gwiazdom,
Ziemi i temu wschodzącemu słońcu,
Tysiącem głosów niechaj wielbią Boga.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Taylor Coleridge i tłumacza: Jan Kasprowicz.