Przejdź do zawartości

Hrabina Cosel/Tom I/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Hrabina Kosel
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1874
Druk Józef Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XV.



Gdy król August zabawiał się z obojętnością człowieka który wierzy w przeznaczenie, Karol XII także szedł naprzeciw zgotowanego mu losu. Z garścią ludzi wśród nieznanego mu kraju, rzucił się na nieznaną sobie potęgę i z męstwem lwiém, a nieopatrznością młodzieńczą stanął na polach pod Półtawą.
Bitwa ta o losach wielu krajów i ludzi rozstrzygnęła była stanowczo. Król August powracał z odwiedzin w Berlinie ciesząc się że nie został zwyciężonym przez dwór, który się wcale o przepych nie ubiegał, gdy z Polski od księżnéj Teschen wysłany kuryer przywiózł mu piérwszy wieść szczęśliwą o pobiciu na głowę Karola XII. W piérwszéj chwili król zdawał się osłupiały, zrzekł się uroczyście polskiéj korony a słowo swoje wyrzeczone w obliczu Europy chciał poszanować. W tym momencie wahania nadbiegł Flemming.
— N. Panie — zawołał — wymuszone orężem układy nic nie znaczą, potrzeba wrócić do Polski. Leszczyński nie jest królem, tysiące rąk znajdziesz na obronę praw swoich. Trzeba się zjawić tylko by zwyciężyć...
Tylu ofiarami okupiona korona była ponętną dla Kurfirsta. Wiązały się z odzyskaniem jéj plany monarchii dziedzicznéj okupionéj ofiarą prowincyj, któremiby usta zamknął zazdrosnym sąsiadom. Choćby z Rzeczypospolitéj część tylko miała pozostać zlana z Saksonią, stanowiła jeszcze wielkie państwo; odzyskać więc koronę należało bądź co bądź, aby ją z elekcyjnéj na dziedziczną przerobić.
August przyznał z Flemmingiem że pokój i układy i zrzeczenie się korony nic nie były warte, należało zebrać tylko ludzi i iść do Polski. Flemming i jego przyjaciele, dawni zwolennicy Sasa mieli mu dopomódz, nie wątpiono bynajmniéj o szczęśliwém wyprawy powodzeniu... Z Polski przybyli w zaprosiny Denhoff marszałek konfederacyi sandomierskiéj i Szaniawski biskup kujawski. Z siostrzeńcem swym Fryderykiem August miał czas w Dreznie umówić się już przeciwko Szwedowi; Brandeburgski Fryderyk nie był téż przeciwko skojarzeniu się z saskim, za czém do niego król umyślnie jeździł i tak stanęła liga, którą późniéj trzema spojonemi rękami trzech Fryderyków upamiętniły medale.
Mało miał czasu August zabawiać się w miłostki, gdy szło o odzyskanie korony. Zaledwie przybywszy do Drezna otrzymał wiadomość o bitwie pod Półtawą, którą piérwszy drukiem ogłosić kazał, pobiegł do sprzymierzeńca pruskiego aby z nim pomówić o warunki. W czasie krótkiego pobytu w Dreznie, Cosel zaledwie przywitał i pożegnał. Tu stały rzeczy gorzéj niż kiedy. Flemming czuł się silnym wypadkami. Hrabina posyłała doń kilkakroć z żądaniami różnemi w czasie niebytności króla, odpowiedziéć kazał że nie myśli ich spełniać i że ma co ważniejszego do czynienia. List ostry od Cosel zdarł w oczach posłańca i podeptał, rozkazując powiedziéć téj co go pisała że się jéj skarg i groźb nie lęka. Były to bolesne wyzywania, których Anna ścierpiéć nie mogła. Drugiego czy trzeciego dnia potém, gdy Flemming konno jadąc spotkał ją przy zamkowéj ulicy, a konia wstrzymać był zmuszony, Cosel wychyliła się z powozu i rada ze zręczności, pięścią mu grożąc, zawołała:
— Powinieneś pan pamiętać generale kim ty jesteś, a kim ja! Waćpan jesteś sługą króla, który spełniasz rozkazy; jam tu panią: chcesz waćpan wojny ze mną, przyrzekam że ją miéć będziesz.
Flemming rośmiał[1] się z pozorną grzecznością, rękę do kapelusza przykładając.
— Nie toczę wojen z kobietami — zawołał — a czynię to co mi dobro mojego pana nakazuje; ani się myślę kłaniać, ani kobiécym ulegać kaprysom.
Z okna karety posypały się wyrazy nie pohamowanego gniéwu. Flemming nie zważając na nie, konia spiął i ani patrząc na hrabinę pojechał daléj. Przyczém ludzie wojskowi będący przy Flemmingu, znieważyli ludzi hrabinéj; Zaklika się już brał do szabli i byłoby przyszło może do krwi, gdyby rozumniejszy ktoś ze dworu króla nie wpadł między nich i Flemminga służby nie rozpędził.
Rozpoczęła się tedy wojna na dobre, Cosel płacząc z gniéwu czekała na króla.
Nadjechał August rano bardzo, a na drodze znać już wiedział co zaszło, bo gdy Flemming przyszedł doń z raportami, rzekł mu:
— Że téż wy, stary żołnierz i dyplomata z jedną kobiétą w zgodzie żyć nie umiecie.
— Przepraszam N. Panie — zawołał generał — żyję z wielą w najlepszéj, ale z temi co się za boginie i królowe mają, nie umiem w istocie. Ta kobiéta rujnuje kraj! ma fantazye dziwaczne... i żadnéj zasługi uszanować nie umié.
— Ale tę kobiétę ja kocham i wymagam dla niéj poszanowania.
— Nikt jéj nieuchybiał, dopóki sama nie rozpoczęła obelżywie ze wszystkiemi się obchodzić.
Król zmilczał, Flemming rzekł w poufalszym tonie:
— Zjé Saksonię i Polskę i jeszcze głodną będzie, dziki umysł, nienasycona pycha i chciwość. Jeżeli W. Kr. Mość słabym dla niéj jesteś, my co tron otaczamy mamy obowiązek wyzwolić ją z tych więzów.
August zagadał o czém inném. Po krótkiéj naradzie poszedł do Cosel; ta go oczekiwała, ale z wybuchem gniewu i wyrzutami, czego August nie lubił.
W progu już z płaczem rzuciła się ku niemu.
— Królu mój, panie! ratuj! Flemming się obchodzi zemną jakbym była najostatniejszą z kobiét. Lży mnie publicznie, listy które piszę drze i rzuca pod nogi; oświadcza się że mnie ztąd wygna: wystawia na pośmiewisko. Wybieraj królu: albo ja lub on ustąpić musimy.
August ze śmiechem ją uścisnął.
— Uspokój się hrabino, za żywo rzeczy bierzesz; Flemming mi w téj chwili potrzebny, muszę go oszczędzać.
— A ja? — zapytała Cosel.
— A! wiész przecie że bez ciebie niéma dla mnie życia, ale jeśli mnie kochasz, coś przecie mi powinnaś poświęcić.
— Wszystko, oprócz czci méj — zawołała Cosel.
— Z Flemmingiem trzeba się zgodzić.
— Nigdy!
— On cię przeprosi.
— Ja nie żądam tego, chcę być wolną od widzenia tego człowieka.
August wziął ją za rękę.
— Moja kochana Cosel — odezwał się zimno — dziś chcesz być wolną od Flemminga, jutro toż samo będzie z Fürstembergiem, a gdy ich wypędzę, z Pflugiem i z Vitzthumem: z nikim żyć nie umiesz.
— Bo nikt prócz ciebie, N. Panie, nie sprzyja mi na dworze: wszyscy są nieprzyjaciołmi mojemi.
Zaczęła płakać, król zadzwonił i mimo protestów gospodyni, rozkazał zawołać generała Flemminga.
Dobra chwila upłynęła w milczeniu i dąsach. Cosel chodziła gniewna po sali nim generał nadszedł. Wchodząc wcale się nie skłonił gospodyni, zwrócił się do króla.
Cosel tyłem do niego stojąc cała w płomieniach, ledwie się pohamować mogła.
— Mój Flemming, jak mnie kochasz — odezwał się August — wiész jak ja w mojém gospodarstwie nie cierpię waśni, przebłagaj piękną hrabinę i podajcie sobie ręce.
— Nigdy w świecie! — przerwała Cosel — nie podam ręki nikczemnemu dworakowi, który się ważył uchybić bezbronnéj kobiécie.
— Nie lękaj się pani — zawołał Flemming — ja téż żołnierskiéj dłoni nie myślę jéj narzucać: kłamać nie umiem, a przepraszać nie będę.
Król wstał gniewny.
— Generale uczynisz to dla mnie.
— Ani nawet dla was, N. Panie. Jeśli ci się podoba, rzucam służbę.
— Waćpan jesteś podły, jesteś nikczemny — zakrzyczała zapominając się Cosel — łaski N. Pana uzuchwaliły cię... lecz z Drezna nie daleko chwała Bogu, do Königsteinu.
— Cosel, na miłość Boga! — przerwał August.
— N. Panie, pozwól mi także być szczerą, i ja kłamać nie umiem... powiem mu w oczy co o nim trzymam. Zapowiedział mi wojnę, ja mu ją wypowiadam.
— Z panią hrabiną wojować nie myślę — rzekł Flemming — mam cóś lepszego do czynienia. Miłość dla króla zmusza mnie w istocie do wypowiedzenia jéj wojny, bo pani kraj niszczysz i byłoby z czego wojsko wystawić, koronę odzyskać, gdyby waćpani zbytki ukrócić.
— Flemming, zapominasz się! — zawołał August, który całéj téj wyrazów szermierki słuchał bez wstrętu, pomimo że ją niby zahamować usiłował.
— Idź waćpań [2] precz z mojego domu! — krzyknęła Cosel tupiąc nogą.
— Dom to nie jest wasz i niéma tu ani jednéj rzeczy któraby do niéj należała; jestto pałac króla pana mego, a ja bez jego rozkazu nie wyjdę — odparł Flemming.
Cosel zaczęła płakać szarpiąc suknię na sobie.
— Widzisz, królu, słyszysz, na to ja zeszłam, że mnie w oczach twych lada służalec, najemnik bezcześci, a ty stoisz niemy, obojętny, nie umiejąc ani mnie obronić, ni mnie pomścić.
Załamała ręce. Król łagodnie i spokojnie podstąpił do Flemminga.
— Panie generale — rzekł — ja cię proszę o zgodę, to nieznośne. Oboje mi jesteście drodzy, potrzebni. Mamże ja cierpiéć za waszą popędliwość?
— W. Kr. Mość nie potrzebujesz ani słuchać, ani patrzéć na to; zostawić możesz sprawę naszą nam samym: los ją rozstrzygnie wkrótce.
Wyczerpawszy wszystko co tylko mogła powiedziéć, Cosel rzuciła się na kanapę z oznakami gniewu. Król nie widząc środka ani uspokojenia rozgniewanego także i trzęsącego się Flemminga, ani złagodzenia rozjątrzenia hrabinéj, podał rękę generałowi i odprowadził go do drzwi.
Nim wyszedł Flemming okiem pełném zemsty i gróźb rzucił na hrabinę, któréj wejrzenie odpowiedziało mu takiemiż obietnicami. August zaczął się przechadzać po sali zamyślony, znać było jednak że zajęty może sprawami ważniejszemi, całéj téj kłótni nie brał tak bardzo do serca.
Cosel i ku niemu wejrzała okiem, w którém wyrzuty gorzały.
— A! królu — rzekła — na tom ja zeszła, na to, aby mnie twoja służba w oczach twych obrzucała takiemi wyrazy! To mój los. Flemming poszedł szydzić z téj którą wybrałeś, ktorą[3] mówisz że kochasz... i ja słabszą jestem od niego.
— Kochana hrabino — odpowiedział król spokojnie — wszystko co mówisz dowodzi tylko że mojego nie znasz położenia. Flemming w tej chwili jest jak prawa ręka potrzebny w Polsce; zrazić jego dla siebie, jest wyrzec się korony. Tego po mnie wymagać nie możesz i tego ja jako król nie uczynię. Przekonałaś się że nie odmawiam ci ani najwyższéj chęci, ani miłości, ani ofiar... ale wszystko ma granice. Wprzódy nim kochankiem zostałem Cosel, byłem królem.
Namarszczona, straszna, wściekła, Cosel rzuciła się do Augusta.
— Kochankiem! Mam przecie na piśmie przyrzeczenie twe: ja nie jestem kochanką, ja drugą żoną twą jestem!
Skrzywił się August.
— Tém więcéj interesów moich, korony méj i czci strzedz pani powinnaś.
Gniew się we łzach znowu rozpłynął. August kilka razy spójrzał na zegarek.
— Nie jestem panem czasu mego — rzekł — tysiące spraw na mojéj głowie. Muszę wkrótce jechać do Polski. Kochana hrabino, uspokój się, Flemming jest porywczy, ale mnie kocha i zrobi to co mu każę...
Na tę obietnicę Cosel nic nie odpowiedziała, chmurna, w milczeniu podała dłoń królowi: August wyszedł.
Wkrótce po téj scenie, mowa już była o wyjeździe do Polski. Hrabina która zwykle towarzyszyła wszędzie królowi, tym razem dla słabości, udać się z nim w tę podróż nie mogła.
Wiedziała dobrze jakie jéj tam groziło niebezpieczeństwo. Król mógł znaleźć w Warszawie księżnę Teschen, chociaż najmniéj powrotu do dawnych stosunków lękać się było można, bo w życiu Augusta, taka zgoda była bezprzykładną, i to ją draźniło. Więcéj trwożyła się o kobiety inne, które nieprzyjaciele jéj mogli królowi stręczyć, aby go od niéj odciągnąć.
Król jakby dla oszczędzenia walk i sporów hrabinie, brał z sobą do Warszawy Flemminga. Kto wié czyby nie wolała miéć go tu w Dreźnie prześladowcą, niż przy boku króla nieustannym podszczuwaczem i wrogiem: nie było jednak środka zapobieżenia temu.
Król dosyć czułym był do ostatniéj chwili rozstania, a zapewniał że najsurowsze wyda rozkazy Fürstembergowi, aby się dla niéj jak najwzględniéj zachowywał. Dla złagodzenia gniewu przypomniał jéj z uśmiechem, że przecież mogła się uważać za zwycięzką, gdy przeciw woli i stręczeniu Flemminga chcącemu narzucić mu Wackerbarth’a, na jéj prośbę baronowi Löwendahl, krewnemu Cosel przez żonę, dał wielkie marszałkostwo dworu po Pflugu. To właśnie obudzało postrach i gniew Flemminga.
Cała klika nieprzyjaźna hr. Cosel na wieść iż Flemming towarzyszy królowi, że hrabina zostaje, przyklasnęła z radością, czując że się rzeczy zmienić muszą, że wpływ Flemminga i jego intryga, starania Przebendowskiéj, muszą kogoś w miejscu Cosel postawić. Upadek jéj był już przewidziany.
Baron Löwendahl, który winien był wyniesienie się swe kuzynce, wcale nie obiecywał jéj zawdzięczyć za to. Szło mu o utrzymanie się na dworze i w łaskach; czuł że Cosel traciła wpływ, rychło więc chwycił się strony tych, którzy go popierać mogli. Zguba hrabiny była już poprzysiężoną, gdy ona jeszcze ani się jéj domyślała, ani chciała przypuścić, aby król po najuroczystszych przyrzeczeniach, po tylu latach pożycia, mógł ją tak zdradzić jak inne.
Gdy przyjazny jéj baron Haxthausen, jedyny człowiek który jéj dobrze życzył i w przyjaźni został wiernym, stawił jéj przykłady Aurory Königsmarck i księżny Teschen, których dzieci także zostały uznane, co nie przeszkodziło rozstać się z matkami, Cosel kazała mu milczéć.
— Teschen i Königsmarck były kochankami króla; ja mam od niego przyrzeczenie ożenienia: ja jestem żoną jego.
Jeszcze przed odjazdem Augusta do Warszawy hrabina dostrzedz mogła, jak liczny niegdyś dwór jéj, przyjaciele, goście, opuszczali pałac czterech pór roku. Pustki w nim były teraz. Wymawiano się różnie, nikt nie śmiał jawnie zrywać: usuwali się wszyscy.
Jedna zjadliwa Glasenapp, która ztąd wynosiła plotki, powtarzała wyraz każdy, umiała ze słowa wysnuć to, czego w niém nie było, gościła tu najczęściéj. Znając jéj charakter, ostrzegano hrabinę.
— Znam ją — odpowiadała — wiem jaką jest, ale cóż mi ona szkodzić może? co wyszpieguje u mnie? Moje postępowanie nie lęka się ani szpiegów, ani potwarzy... nie taję się z niczém, nie potrzebuję ukrywać.
Nigdy może słodszym, milszym, czulszym nie był August jak przy pożegnaniu z hrabiną. Cały dzień spędzili razem. Cosel już wyjeżdżać nie mogła, ani mu towarzyszyć, osłabienie czyniło ją smutną, gniewy i porywczość ustąpiły; była więcéj kobietą słabą, pragnącą wspomnieniami serce do litości pobudzić.
Z Augustem wszakże najmylniejszy to był rachunek. Urokiem dlań były: żywość, wesołość, śmiałość, śmiech, zazdrość, zuchwalstwo: wszystko co na zmysły działało; uczucie dlań było rzeczą nieznaną; odgrywał je czasami, nie miał go nigdy. Po najczulszych z paniami rozmowach, których Vitzthum nie raz bywał świadkiem, za drzwiami śmiał się z nim ze swych frazesów i galanteryj, w najcyniczniejszy sposób.
Rozczulić go chciéć, było najpewniejszym sposobem odstręczenia i znudzenia. Cosel czuła w sercu nieopisaną trwogę: chwytała za ręce króla, całowała je, oblewała łzami prosząc aby się nie oddalał, aby o niéj nie zapominał: August odpowiadał wyszukanemi wyrazy, ale z tych wonnych oświadczeń wiał chłód trupi.
Był to koniec długiego kilkoletniego szału, z którego ostygli oboje. Lecz w kobiecie zostało przywiązanie, wdzięczność, pamięć, czułość: w królu panowało znużenie. Zamiast się litować jéj smutkowi, rad był uciec od niego; łzy go niecierpliwiły, nudziła boleść, wymówki męczyły.
Cosel nie umiała już być wesołą i trzpiotowatą jak niegdyś, gdy z nim razem dosiadała konia, dojeżdżała jelenia, bawiła się dobijając kordelasem dzikiego zwierza, lub strzelała do tarczy o lepszą.
Wdzięk jéj nie zmienił się wcale, lecz w oczach króla spowszedniała. Cosel miała ten rodzaj najrzadszéj piękności, która się nawet czasowi opiera, któréj ból nie może zetrzéć, wiek nie odejmuje blasku, łzy nie gaszą; lecz dziś ani czarodziejskie oczów wejrzenie, ani uśmiech co do stóp jéj ciągnął, nie miały władzy nad Augustem. Oczy te straciły moc swoją, uśmiech ponętę: kochanka stała się pospolitą kobietą, bo urok nowości i niespodzianki ją opuścił.
Zbyt téż zajmowały Augusta układy polityczne, odzyskanie korony, jednanie sobie zwolenników, zapewnienie sprzymierzeńców, ubezpieczenie na tronie, ażeby mógł myśléć w chwilach spoczynku o czém inném jak o rozrywce.
Przyszła godzina rozstania: Cosel płakała, król pocieszał, zapewniał ją o wydanych Fürstembergowi rozkazach; zaprzysięgał wierność niezłomną i zniknął.
Nigdy hrabina nie uczuła tak mocno samotności jaka ją otoczyła, nigdy się téż ona nie objawiła tak zastraszającą, tak znaczenia pełną jak teraz. Po wyjeździe króla, pałac około którego stały tłumy, przedpokoje w których o miejsce było trudno; wieczory na które się cisnęli wszyscy i mieli za szczęście być przyjętemi, wszystko to stało pustką: Cosel nie miała nikogo.
W dzień przylatywała roztrzepana, złośliwa i gadatliwa Glasenapp, na obiad przychodził poważny Haxthausen. Wśród dnia u progu zjawiło się kilku biedaków z prośbami, którzy zasłyszeli o potędze hrabiny, a nie wiedzieli o jéj zachwianiu.
Nic nie brakło napozór, przecież już tu czuć było ruiną. Pierwszych dni każdy posłaniec przynosił listy królewskie i każdy ją wiózł do niego. Ani się domyślała Cosel że nim wyszły, rozpieczętowywano je w kancelaryi księcia Fürstemberga i wysyłano pod kopertą Flemminga, aby w nich wybór mógł uczynić: król nazbyt był zajęty, żeby się o nie dopytywał.
Z ciżby przyjaciół został jeden może najwierniejszym, a ten nosił suknię i imie sługi. Był nim Rajmund Zaklika, który ze swą panią przeżył i przebolał wszystkie jéj losy... któremu nieraz ręka drżała chcąc chwycić za gardło zuchwalca, co śmiał hrabinę obrażać; trzeba było tylko skinienia jéj, by z rąk tych olbrzyma wyszedł żywym ten, kogoby one ujęły...
Kilka razy spojrzawszy nań w chwilach stanowczych, Cosel znajdowała go tak strasznym, tak wzburzonym, iż go powstrzymywać musiała.
Zaklika nie miał prawa ani się nawet odezwać z tém co czuł, lecz Cosel go rozumiała i wiedziała bardzo dobrze iż nań rachować mogła. Gdyby mu kazała zabić Flemminga, byłby z najzimniejszą krwią dopełnił rozkazu i bez jęknięcia poszedł na szubienicę. W jego oczach była ona zawsze tą samą świetną gwiazdą, którą raz piérwszy zobaczył błyszczącą z między gałęzi starych lip w Laubegaście. Owszem, stawała się dlań piękniejszą coraz, i całém szczęściem jego było, że na nią kilka razy na dzień mógł popatrzéć.
Tak smutno i milcząco było w Dreźnie, gdy król pędził wesół i najlepszych pełen nadziei do Warszawy. Flemming był z nim, a pani podskarbina Przebendowska go poprzedziła.
Nie tajono się z tém wcale, iż w Warszawie miano dla króla wyszukać nowéj pani. Nie wymagano od niéj wiele: ani tak niebezpiecznego wdzięku jaki miała Cosel, bo ten groził zbyt długiém i stałém przywiązaniem, ani wielkiego dowcipu, bo królowi dosyć było wesołości i trzpiotowstwa, coby go zabawić mogło; ani serca, bo król tylko przedwstępne sceny odegrywał z tego tonu. Dosyć było trochę młodości, śmiałości wiele, zalotności któraby się narzuciła, imienia i wychowania, aby one przynajmniéj z Cosel ważyć się mogły...
Z temi instrukcyami wyjechała pani podskarbina do Polski, a w Warszawie nie brakło jéj w czém wybierać. Serdeczna przyjaźń łączyła kuzynkę Flemminga z marszałkową Bielińską, któréj dwie córki W. podkomorzyna litewska Marya Denhoffowa i hetmanowa Pociejowa, miały dosyć wdzięku i dosyć lekkości, aby je w liczbie kandydatek śmiało można pomieścić.
Piérwszego zaraz dnia pojechała pani podskarbina do przyjaciółki. Bielińska przyjęła ją z czułością wielką. Znano jéj wpływ na Flemminga, a jego władzę nad królem; podskarbinéj służyło wszystko, co się starało o łaski pana.
Do narady poufnéj nie mogła użyć nikogo, coby ją lepiéj zrozumiał i chciał jéj usłużyć, nad w. marszałkową.
— Serce moje — rzekła — przybyłam z wielą kłopotami na głowie, sądzę że mi w nich będziesz pomocą.
— Podzielę je z tobą chętnie — odpowiedziała marszałkowa...
— Z królem mamy biédę — szepnęła Przebendowska — zakochał się i dał opanować kobiecie, która już od lat kilku nim włada.
— Komuż to mówisz, znam tę Cosel! — przerwała Bielińska. — A czemuż się król Teschen nie trzymał?
— Dlatego że on żadnéj długo nie może być wiernym. Cosel musimy się pozbyć, a w jéj miejsce dać mu inną. Król jest znudzony.
Marszałkowa zamyśliła się mocno.
— Znaleźć łatwo — odpowiedziała — lecz jakże ostrożnemi być należy, aby w nowe nie wpadł więzy.
Pani Przebendowska została u przyjaciółki na obiedzie. Obie córki marszałkowéj nań przybyły, obiedwie były młode i ładne. Pociejowa maleńka, zwinna, słabiutka się wydawała, ale z oczów jéj ogień tryskał, z ust dobywały się wybuchy śmiechu. Denhoffowa niewielkiego wzrostu, zręczna, udawała melancholiczną, chociaż podszyta była trzpiotem i ta powaga przybrana źle pokrywała charakter płochy, żądzę życia i używania niezmierną.
O obu tych paniach już naówczas szeptano sobie na ucho historye, które tylko za czasów Augusta w Polsce, pod wrażeniem przykładów jakie miano przed oczyma, prawdopodobnemi się stawały. Z oczów Denhoffowéj patrzał dowcip i złośliwość, ale przysłonione skromnością tak przesadzoną, iż się podejrzaną stawała.
P. Przebendowska mówiła o rzeczach obojętnych nie spuszczając z oka obu pięknych sąsiadek. Ciekawie dopytywano o króla... P. Pociejowa przypominała sobie jakiegoś hrabię Friesena... Mówiono coś i o Cosel, ale pocichu. Po obiedzie młode panie wyrwały się z młodzieżą na konną przejażdżkę, gdyż obiedwie namiętnie lubiły hasać i dokazywać na koniach: panie starsze zostały same.
Przebendowskiéj nie tajnym był zły stan interesów marszałkowéj... To téż zaraz nad nim utyskiwać zaczęła... Wzdychały obie.
Marszałkowa zbliżyła się poufnie, biorąc za rękę przyjaciółkę.
— Proszę cię, widziałaś córki moje? Marynia wcale jest świeża i ładna, serce ma dobre... potulna, łatwa... Jak ci się z twarzy podoba?
— Bardzo wdzięczny ma buziaczek — rzekła Przebendowska.
— Hetmanowa jéj nie ustąpi, ale to żywe srebro... jak ją widzisz drobną, słabiuchną napozór... to kozak prawdziwy...
Podskarbina myślała coś, gdy marszałkowa zniżając głos dodała:
— Przecieżeśmy przyjaciółkami od dzieciństwa, moja najdroższa, — rzekła z wynurzeniem. — Jeśli już ktoś ma być tak szczęśliwy że króla mieć będzie kochankiem... czemużby mu choć nie pokazać Marysi?
— Nie sądziłam ażebyś tego sobie życzyła?
— Dlaczego? Denhoff smutny małżonek i nie młody, jest z nim najnieszczęśliwszą... Jeśli króla rywalem mieć nie zechce... Marynia się rozwiedzie...
— Ale czy ona zechce?
— Ja ją skłonię! ja ją zmuszę! — odezwała się troskliwa matka. — Dla nas byłoby to prawdziwém szczęściem. Interesa nasze w najgorszym stanie... Uchowaj Boże co na mojego męża, runie wszystko...
Pani Przebendowska ani obiecywała, ani odmawiała.
— Obaczymy — dodała — obaczymy... Nie trzeba nic mówić Marysi, póki nie zmiarkujemy czy się królowi podoba. Cosel była porywczą i zazdrosną, po niéj potrzeba mu istoty łagodnéj, wesołéj, potulnéj.
— Nie znajdzie nic stosowniejszego nad moją Marynię, ręczę ci!
Po długich szeptach i naradach, dwie przyjaciółki rozstały się w jak najlepszéj zgodzie, a marszałkowa odprowadziła podskarbinię aż do powozu.
W kilka dni potém król i Flemming nadjechali. Przebendowska mieszkała w jednym domu z nim, mogli więc poufnie mówić tego wieczora i szepnęła mu o Denhoffowéj.
Trochę skrzywił się generał, bo zasłyszał był coś o różnych dawniejszych trzpiotowstwach; ale czyż to być mogło zawadą?
— Królowi — rzekł — dosyć pokazać się umiejętnie, dość trochę wyzwać go zalotnie; znudzony jest: weźmie go która zechce. Żeby więc inna nie wzięła... trzeba mu tę nastręczyć.
Przebendowska opisała charakter i powierzchowność swéj protegowanéj.
— Ale dasz[4] się ona skłonić? — spytał Flemming.
— Gdyby to mogło być wątpliwém, mam matkę jako sprzymierzeńca — cicho odpowiedziała kuzynka.
Nazajutrz generał chciał poznać sam panią Denhoff nimby się coś postanowiło. Wieczorem zawiozła go siostra do marszałkowéj. Bawiono do późna, Pociejowa i Denhoffowa śpiewały, ostatnia przybierała minki melancholiczne i smętne, potrzebującéj pocieszenia nieszczęśliwéj istoty. Flemmingowi się to nie podobało, bo król w tém się nie kochał. Lecz po kilku dniach poszukiwań, wrócić musiano do Denhoffowéj, znajdując ją mniéj niebezpieczną niż inne. Nauczony doświadczeniem Flemming lękał się najwięcéj ambicyi i chęci panowania. Denhoffowa płochą była, zalotną; lecz ani zazdrosną, ani marzącą o władzy: lubiła żyć.
Postanowiono próbę.
Flemming wszakże musiał się wprzódy rozmówić z Vitzthumem. Uchodził on za przyjaciela Cosel, chociaż już staraniem żony znacznie był dla niéj ochłódł. Flemming miał przewagę wielką w sprawach kraju, ale tam gdzie szło o kobiéty i rozrywki, Vitzthum przodował, król bez niego nie robił nic. Byli z sobą poufali: bez pomocy jego obejść się nie było można.
Generał przystąpił wprost do rzeczy.
— Cosel nam wszystkim dokuczyła, król nawet jest nią znużony: trzeba mu dać inną.
— Jak się wam podoba — odezwał się Vitzthum z ukłonem — wiecie że ja się do tego nie mięszam, ani mu narzucam jego ulubienic, ani go od nich odstręczam. Nie lubię palca kłaść między drzwi: dajcie mi pokój!
— A! to być nie może, wy musicie być z nami! — zawołał Flemming.
Nadchodząca Przebendowska usilnie téż nalegać zaczęła na Vitzthuma.
Nic nie pomogło.
— To nie moja rola, — odparł stanowczo — nie przeszkadzam, ale pomagać nie będę, mówię to stanowczo. Nie mogę wyjść z mojego obyczaju, nie mięszałem się nigdy do intryg, a dziś do nich jestem za stary.
— Jesteś przyjacielem Cosel — dodała Przebendowska.
— Ani przyjacielem jéj ani wrogiem — śmiejąc się rzekł Vitzthum — jestem neutralnym i chcę nim pozostać.
Próżno Flemming zabiegał, pochlebiał, ośmielał: Vitzthum pozostał nie wzruszonym i odszedł nie pokonanym.
Podskarbina znajdowała że się i bez niego obejść potrafi.
Nazajutrz u dworu zbliżyła się do króla, który ją dosyć lubił.
Miała twarz wesołą i figlarną.
— N. Panie, koléj podobno na Polskę?
— Jakto? kochana podskarbino?
— Po Lubomirskiéj Cosel... po Cosel trzeba wybrać kogoś w Warszawie.
— Ale ja hrabinie Annie chcę zostać wiernym.
— W Dreźnie — odpowiedziała podskarbina — ale w Warszawie i gdy jéj nie ma!
Król się uśmiechnął.
— Czyś się téż W. Kr. Mość w teatrze choć przypatrzył naszym paniom? — spytała.
— Nie dobrze...
— Więc ja się na jednę ośmielę zwrócić uwagę W. Kr. Mości: ładniejszéj, milszéj, lepszéj nad nią doprawdy tu nie ma... i śliczny buziaczek i młodziuchne to... i rączki ma bardzo ładne.
— Któż to taki? — zapytał król.
— Denhoffowa z domu Bielińska — szepnęła podskarbina — siostra hetmanowéj Pociejowéj.
— Nie przypominam sobie bym ją widział — rzekł August — lecz jako wielbiciel wdzięków niewieścich, przyrzekam pani iż na piérwszych assamblach postaram się o poznanie tak zachwycającéj jak mi pani malujesz istoty.
— Zasługuje na to... przekonasz się W. Kr. Mość — dodała odchodząc pani podskarbina i wracając prędko. — Gdybyś W. Kr. Mość zaszczycił mnie jutro bytnością swoją na skromnéj wieczerzy, możebym mu ją potrafiła zaprezentować.
Król August spojrzał, a zdaje się że podskarbina nie dostrzegła wzroku jakim ją zmierzył; byłaby się może zarumieniła, tak widocznie szyderskie było to wejrzenie, powiadające jéj, że wié już wszystko i że daleko otwarciéj mówićby z nim można. Uśmiech przebiegł po ustach i znikł.
Tegoż samego dnia marszałkowa Bielińska posłała po córkę i zamknęła się z nią i z podskarbiną na godzin kilka. Gdy się rozchodziły Denhoffowa zmięszana była niezmiernie, ale szczęśliwa razem i trwożna. Zapominała się ciągle, szła, wracała, szeptała coś matce, nie trafiła zrazu do powozu. Widocznie straciła głowę. Matka musiała ją upominać aby starała się być panią siebie. Maleńka osóbka nawykła do poufalszego towarzystwa, w którém królowała, zawsze pewną będąc iż co uczyni podobać się musi, lękała się tych wielkich przyborów do nowego szczęścia, które się jéj zdawało niepewném. Nie sprzeciwiała się wcale woli matki, lecz tyle z tém było zachodu! a trzpiot ów tak nie lubił wielkich przyborów!!..
Przebendowska i Flemming jako brat i siostra, mieli jedno gospodarstwo. Generał w Polsce niemal wspanialéj jeszcze występował niż w Dreźnie, miał z sobą cały dwór, służbę, a potrzebując nieraz ugościć króla, wiedział że dlań wystąpić świetnie było konieczném.
Skromna wieczerza stała się balem bardzo wytwornym. Król wchodząc znalazł już piękne kobiét grono, wśród którego wystrojona i wylękła, zmieszana, onieśmielona, a nawet mniéj pięknie niż zwykle wyglądająca siedziała pani Denhoffowa. Podskarbina tak ułożyła wszystko, że król zbliżywszy się do niéj, rozpoczął rozmowę wesołą, która poszła dosyć źle. Uważano, że król wcale nie okazał żeby mu się owa piękność podobać miała.
Po wieczerzy zagrała muzyka, zaczęto tańcować; król wziął ciągle jeszcze nie mogącą przyjść do siebie Denhoffową, która tańcowała niezręcznie, zmyliła się parę razy i zmieszana tém wydała się niekorzystnie.
Słowem wrażenie jakie zrobiła wcale nie odpowiadało temu co obiecywała Przebendowska.
Wieczorem król powracał do pałacu z Vitzthumem.
— Widziałeś — rzekł do niego — chcą mnie tu zbałamucić; ale dopóki tylko takie jak Denhoffowa będą tego próbować, hrabina Cosel nie ma się czego obawiać.
Vitzthum był w dobrym humorze.
— A! Najjaśniejszy Panie — odezwał się — nie idzie tu pewnie o zastąpienie hrabiny Cosel, która może zostać w Dreźnie, a p. Denhoff w Warszawie. W. Kr. Mość masz dwa domy i dwa państwa, jedno w Dreźnie, drugie tu; należałoby i wypada dla kompletu miéć i dwie panie. Polacy jak słyszę, skarżą się iż im się krzywda dzieje przez Cosel, chcieliby abyś W. K. Mość, kogoś téż tu sobie upatrzył. Gdyby Polka wyłącznie miała zawładnąć sercem, skarżyliby się Sasi; trzeba więc serce rozdzielić na dwoje i pół roku kochać w Saksonii, pół w Polsce, aby dwa kraje zadowolnić.
Król się śmiał.
— Żartuj sobie — rzekł — dobrze ci będąc spokojnym, a ja przez każdego posłańca odbiéram list z wyrzutami, a tu z drugiéj strony kuszą mnie... i nie wiém co z sobą zrobić.
— Niech sobie krzyczą — odparł Vitzthum — a król powinien tylko to robić co mu się podoba.
Na to nie trzeba było namawiać Augusta. Ze strony marszałkowéj, gdy raz odkryła się możność ściągnienia króla, nic nie zostało zaniedbaném. Nazajutrz proszono na wieczerzę króla z małém towarzystwem poufałych. Pani Denhoff z siostrą zabawiały go śpiewem przy klawicymbale, i dość szczęśliwie powiodła się scena z Atysa i Sangardy.
Denhoffowa ośmieloną była i szła za radą podskarbinéj, która zaleciła jéj, żeby sama króla wyzwała nieco; śpiewając swą aryę oczów nie spuszczała z niego, tak że czułe wyrazy pieśni zdawały się ku niemu skierowane. Król lubił być wyzywanym, rozczulać się począł, przystąpił i nie skąpił słówek miłych, na które Denhoffowa tylko spojrzeniami omdlewającemi odpowiadała. Usłużna matka, śmielsza siostra mówiły za nią i tłumaczyły, tak że król otoczony niemi zdawał się ze wszystkiemi trzema romans rozpoczynać. Wzięto się doń natarczywie. Nie było ceremonii, pani Bielińska naprowadzała rozmowę na wesołe przedmioty i królowi dom się podobał. Zacząwszy bywać, powoli nawykł do oczów pani Denhoff, które od jego wejrzeń nie stroniły i zakochał się o tyle, o ile August mógł się kochać. Pani Przebendowska, cierpiąca zawsze, mogła już dokonawszy wielkiego tego dzieła, położyć się w łóżko i spoczywać.
Król odbiérał ciągłe listy od Cosel, któréj umyślnie donoszono o wszystkiém; listy pełne goryczy i wymówek, na które odpowiadał zrazu pilnie, późniéj coraz rzadziéj, grzecznościami i zapewnieniami.
Z nich już mogła się ona przekonać że na serce króla rachować było złudzeniem, liczyła na jego przyrzeczenia, zobowiązania, na słowo... I ta rachuba zawieść ją miała.
W rozmowach z Vitzthumem król okazywał zniecierpliwienie, przebijała się w nim chęć uwolnienia z więzów hrabiny Cosel, któréj się obawiał. Flemming przeczuł to.
Jednego wieczora przy winie, gdy król począł wzdychać, rozśmiał się:
— Miałbym ochotę — odezwał się — przypomnieć N. Panu stare dzieje; służą one czasem na pożytek nowym.
— Naprzykład? — spytał August.
— Onego czasu — począł Flemming — elektor saski, nim jeszcze poznał piękną Aurorę, pokochał córkę Schöninga, wspaniałą Rechenberg. Dokuczyła mu ona wkrótce, trzeba się pozbyć jéj było. Naówczas elektor saski prosił o przyjacielską usługę kanclerza Beichlinga. Beichling rozpoczął romans z Rechenbergową i krola[5] ze szpon puściła...
— Chciałbyś tego samego środka użyć z hr. Cosel? — spytał król — wątpię żeby się powiódł.
— Dlaczegóżby choć nie sprobować?..
— Kogóż chcesz nią uszczęśliwić? — dodał August...
— Wybór zostawiłbym przenikliwości W. Kr. Mości, — rzekł Flemming.
Przechadzając się po pokoju milczał król i uśmiechał się szydersko.
— Wybór to trudny, bo Cosel mało ma znajomych, coby się nawet zbliżyć do niéj ośmielili. Trzebaby użyć barona Löwendhal’a, który jako krewny i protegowany ma łatwy przystęp. Gdybym mógł jéj zdradę zarzucić, miałbym wyborny pozór do zerwania.
— Sprobuję użyć Löwendhal’a — szepnął generał. — Wprawdzie zawdzięcza jéj wiele, lecz więcéj jeszcze winien królowi, a idzie mu o to, żeby upadek Cosel, jego nie pociągnął za sobą.
— Zrobi co mu się poleci...
W skutek tego pięknego planu poszedł list do Drezna, polecający Löwendhal’owi, aby usiłował hr. Cosel skompromitować. Dawano mu do zrozumienia, iż w ten sposób przysługę uczyni osobie, która się za to potrafi wywdzięczyć. Takich to środków zacni ludzie owéj epoki nie wahali się używać, gdy im szło o dogodzenie fantazyom, o spełnienie planów, o wyniesienie się i zemstę.


KONIEC TOMU PIÉRWSZEGO.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rozśmiał.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – waćpan.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – którą.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – daż.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – króla.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.