Przejdź do zawartości

Hrabina Cosel/Tom I/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Hrabina Kosel
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Redakcya Biblioteki Warszawskiéj
Data wyd. 1874
Druk Józef Berger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



IV.





Przy Pirnajskiéj ulicy, naówczas jednéj z najparadniejszych małego, murami obwiedzionego i ściśniętego Drezna, stał pałac Beichlinga, niegdyś kanclerza a dziś więźnia stanu na Koenigsteinie. Księżna Lubomirska z domu Bokunówna, stolnikówna litewska, rozwiedziona z mężem, ukochana przez króla Augusta II, uczyniona księżną Teschen po urodzeniu słynnego kawalera de Saxe; w nagrodę zapewne iż się przyczyniła do upadku kanclerza, po którym ogromny spadek rozchwytali dworacy pańscy, dostała pałac Beichlinga darem i w nim wspaniałą swą umieściła rezydencyą. Jeżeli nie odpoczywała w darowanych jéj także dobrach Hoyerswerda i innych majętnościach na Łużycach, siedziała naówczas w pałacyku na Pirnajskiéj ulicy lub bawiła się zakładaniem ogrodów na Frydrychstadzie. Owe pierwsze lata gorącéj miłości i rycerskiéj zalotności, gdy piękny król nie mógł dnia przeżyć bez drogiéj Urszulki, gdy śliczna księżna konno wylatywała niecierpliwa na spotkanie królewskiego kochanka, strojna w saskie kolory i jaśniejąca blaskiem swych lat dwudziestu... owe lata szczęśliwe przebyte w Warszawie, przewędrowane w wycieczkach po Niemczech, prześpiewane na wspaniałych balach Drezdeńskich i Lipskich, zdawały się bezpowrotnie minione.
Od tego balu karnawałowego w Lipsku, gdy niemiłosierna królowa pruska, Zofia Karolina, karcąc zalotność Augusta II, który do znajdującéj się w jéj orszaku księżnéj Anhalt-Dessau zwrócił swe zapały, sprowadziła razem pod oczy bałamutnego Don-Żuana trzy jego dymissyonowane kochanki: Aurorę Königsmarck, hr. Esterle i panią Haugwitz... aby króla razem i księżnę Teschen Lubomirską wprawić w kłopot i zawstydzić, od tego balu co się najczulszemi późniéj ukończył zapewnieniami stałego przywiązania; księżna Teschen, jakby po straszném memento mori, nieustannie miała na myśli jedno: że może, że musi być jak inne zdradzoną przez niestałego a znudzonego Augustynka... (Augustynkiem poufale zwano króla jegomości, i „mein lieber Augustin“ piosenka popularna, do niego się stosowała...). Król wprawdzie, mimo pokątnych bałamuctw bez liku, zawsze okazywał księżnie Teschen, wielką miłość w słowach i poszanowaniu. Urszulka miała nad nim władzę i umiała nim władać ze zręcznością wielką, wodząc go na złotych paskach, białą rączką kierowanych, ale czuła w duszy że król lada chwila miał się od niéj oderwać na zawsze...
Zwierciadło pokazywało jéj jeszcze rysy twarzy wdzięczne i resztki świeżości, które starannie pielęgnowała, ale piękność ta i blaski nie miały już uroku nowości dla króla, który łatwo się nudził i coraz czegoś świeżego dla rozbawienia potrzebował. Bawiła go rozmowa pięknéj księżnéj, jéj zręczność w zabiegach dworskich, jéj polityka pokryta gazą płochości kobiecéj, jéj perfumowana przewrotność i gra poplątanych intryg, które prowadzić na swą korzyść umiała. August przyjeżdżał do niéj jeszcze na parę godzin, ale dziś już, gdyby ją jak niegdyś zapytała królowa, kiedy odjeżdża z Drezna, nie śmiałaby odpowiedziéć zuchwale, że przybyła z królem i z królem tylko napowrót wyjedzie. Mgłą smutku powlekały się jéj śliczne łzawe oczy niebieskie, pełne melancholii i łudzące charakterem łagodnym, gdy w istocie księżna żelazną miała wytrwałość w postanowieniach i zabiegach... Z każdym dniem większa opanowywała ją trwoga, ażali nie przyjdzie rozkaz opuszczenia Drezna i wiekuistego z królem rozdziału.
Nic się napozór nie zmieniło, nic jéj nie brakło, szanowano ją jeszcze jako panią na dworze, a w oczach dworaków czytała blizki swój upadek; łapała szyderskie ich półuśmiechy i ukradkowe złośliwe spojrzenia.
Urszula, był czas, że kochała Augusta, kochała go bardzo gorąco, ale naówczas sądziła, że dla niéj ustatkuje się płochy, że kiedyś może być królową; złudzenia te dziś się rozchwiały i uszły. Los wszystkich ulubienic pana miał i musiał ją spotkać. Rozczarowana, ostygła, odzyskiwała jeszcze dawną wesołość i zalotność gdy królowi podobać się chciała; późniéj zamknięta w domu, płakała pocichu kryjomo, i zemstą zawczasu już, pierś się jéj podnosiła... Coraz częstsze bywały teraz listy do prymasa Radziejowskiego... Ale król znał niebezpieczeństwo narażenia siebie siostrzenicy pierwszego dostojnika Rzeczypospolitéj i wysilał się na przekonanie jéj o swém stałém przywiązaniu. Tymczasem szpiegowano księżnę pilnie... Król nim zasłużył na pomstę, już się jéj lękał...
Miłość ze strony Augusta II zmieniła się w czczą galanteryą, czuć ją było lodem i chłodem... Księżna Teschen zajmowała pierwsze miejsce po królowéj u dworu, ale w sercu stała na równi z królową, była obojętną.
Marzenia o Koloandrowych miłościach przeciągnęły jak wiosenne obłoki, — duma po nich obrażona została.
Gdy Stolnikówna litewska rzucała rodzinną ziemię, marzyła o tronie, tron rozsypał się w próchna... pozostawał wstyd chybionéj rachuby i sromotne położenie kobiety bez męża i domu... Zapłaconéj za chwilę szału bogatemi podarki tytułów, ziemi i złota... chwila tryumfu była krótką i znikomą, wstyd został wiekuisty.
Księżna Lubomirska nie mogła tak powrócić do Polski.
Biedna kobieta lękając się co godzina opuszczenia i wyroku, co ją miał strącić z wyżyny, na któréj się chwiała, myślała o sobie... Nudziła się téż... a chłopię które jéj kilka razy na dzień przyprowadzano, przyznane dziecię królewskie, przychodziło w uścisku pić gorące łzy, z któremi się matka taiła... Księżna Teschen nim miała prawo nazwać się nieszczęśliwą, już się nią czuła... Dziecię jéj miało zapewnioną przyszłość, ona żadnéj...
Pałac przy Pirnajskiéj ulicy jeszcze dawnym obyczajem zgromadzał co dzień tłumy dworaków, pięknych pań i zalotnych kawalerów. Zwłaszcza ostatnim król zdawał się nietylko nie wzbraniać, ale ułatwiać przystęp. Możeby był rad aby który z nich pozyskał sobie serce, już mu ciężące przywiązaniem zbyt łzawém...
Niecierpliwiło to Augusta Mocnego, który w życiu nigdy nie płakał, iż księżnę widział zawsze we łzach i tam gdzie szukał roztargnienia, znajdował nieskończone wyrzuty.
Księżna jeszcze pozornie w łaskach, miała szczérych czy nie, przyjaciół i donosicieli, wiedziała codziennie o każdym króla kroku, uśmiechu i słowie... szpiegowała go zazdrośnie. Z owéj uczty nocnej, gdy wyciągnięto u Hoyma przyznanie się do pięknéj żony, gdy go na zakład wyzwano, gdy posłano do Laubegast po piękną Annę, księżna Teschen miała sprawozdanie dosłowne... Niespokojna, w gorączce chodziła myśląc, czy ma się na balu u królowéj znajdować, stanąć do pojedynku tego, lub pogardliwie rzuconą rękawicę niepodniesioną zostawić.
Rano około jedénastéj doniesiono o przybyciu pani Hoymowéj. Nikt jéj nie znał jednakże, nikt nie widział, nikt opisać nie umiał. Wszyscy zgadzali się na to, że była piękną, wiedziano że urodzona w roku 1680 była rowieśnicą[1] Lubomirskiéj, ale rodzaju i niebezpieczeństwa téj piękności nikt opisać nie umiał.
Po stolicy biegały najrozmaitsze wieści. Kyan nielitościwy miał się odezwać:
— Nie pytajcie czy piękna, byle do ostatniéj nie była podobną...
Księżna czuła to także: nie szło o piękność, tylko o wrażenie nowe...
Tego dnia ranny zastęp gości u księżnéj był mniejszy niż kiedykolwiek, wszyscy biegali po mieście nowiny roznosząc i polując na nie.
Mówiono że król, jak zwykle gdy mu szło o świetność zabawy, sam jak najstaranniéj balowy program oznaczył... i niecierpliwił się już o zakład Fürstemberga i Hoyma. Mówiono że panna Hülschen i hr. Reuss już troskliwie intrygowały, aby Hoymowę w swe sieci uwikłać i łaski jéj sobie zapewnić.
Vitzthumowa zapewniała głośno, iż jéj bratowa zagasi wszystkie urodą...
Księżna słała w miasto, odbierała raporta swych wiernych, rozpaczała i płakała. Trzy razy potrafiła króla, chcącego zerwać, zatrzymać; teraz zdawała się nadchodzić godzina stanowcza... Łamała ręce, nagle myśl dziwaczna jéj przyszła... spojrzała na zegar... Dom Hoyma nie bardzo był daleko od jéj pałacu... Szepnęła coś służącéj... zarzuciła gęstą czarna zasłonę na oczy od łez czerwone, i cicho zbiegła po wschodach do sieni. Tu stały dwie lektyki i gotowi dwaj drążnicy.... rzuciła się w jednę z nich... Ludzie, którym szepnęła słówko służąca, zamiast iść ulicą, poszli tyłem, ogrodami. Zielonych jeszcze drzew gałęzie osłaniały ścieżkę wązką i pustą, na którą wychodziła także furtka z ogrodu Hoyma. Niewidzialny ogrodowy otworzył ją dla wyskakującéj z lektyki księżny, która obejrzawszy się wbiegła wprost na górę do Hoyma pałacu... W sieniach czekał już na nią młody mężczyzna, który jéj wschody wskazał...
Przez ciemny korytarz zakwefiona i niemogąca się dać poznać, choćby ją kto napotkał, Lubomirska dobiegła do drzwi wskazanych i zapukała...
Nierychło je otwarto. Zdaje się że sługa, która ostrożnie uchylała drzwi, chciała tylko zobaczyć kto przyszedł i nie byłaby wpuściła nadbiegającéj, ale ks. Teschen jedną rączką wpuściła jéj w dłoń kilka dukatów, drugą popchnęła z lekka, obejrzała się, w które drzwi iść daléj i pobiegła.
Anna Hoym przechadzała się samotna po pokoju, który dla niéj urządzać miano, gdy nieznana postać zakwefiona ukazała się na progu... Zdumiona temi niespodziewanemi odwiedzinami cofnęła się marszcząc i gniewna.
Lubomirska odrzuciła czarny kwef, stanęła i oczy wlepiła ciekawie, słowa nie mówiąc z Hoymową, zdyszana, przejęta patrzała... wargi jéj ścinały się i drżały, bladość okrywała lica... obejrzała się lękliwie dokoła i szukając podpory, na blizką kanapkę zemdlona upadła...
Anna podbiegła ku niéj, przybyła i służąca... obie podniosły omdloną...
Osłabienie jéj trwało tylko chwilę, porwała się jak obłąkana, oczy znów wlepiła w rywalkę i milcząc wskazała na sługę, aby odeszła...
Zostały sam na sam.
Cała ta scena, po kilku rannych następująca, niepokojem napełniła przybyłą i tak już strwożoną kobietę. Po długim spokoju na wsi rozpoczynało się dla niéj gorączkowe jakieś życie, wśród którego opamiętać się było trudno.
Lubomirska wyciągnęła ku niéj bladą, zimną rączkę drżącą.
— Daruj mi, — rzekła głosem słabym — chciałam cię zobaczyć, chciałam przestrzedz. Pędził mnie tu głos obowiązku... sumienia...
Anna milczała ciekawie się w nią wpatrując.
— Patrz na mnie — dodała — rozpoczynasz dziś to życie, które ja kończę. Byłam jak ty niewinną, szczęśliwą, spokojną, szanowaną, w zgodzie z sumieniem i Bogiem... Miałam tytuł książęcy męża i lepiéj niż to, imię niepokalane ojca i rodziny... Przyszedł ukoronowany człowiek, który mi to odebrał wszystko jednym uśmiechem. Berło i koronę kładł u nóg moich, oddawał serce...
Poszłam za nim... spójrz na mnie... Ja dziś nie mam nic, imie pożyczane, złamane serce, stracone szczęście, wstyd na czole, niepokój w duszy, przyszłość groźna i troska o los dziecięcia. Na świecie niema dla mnie nikogo... Krewni się nie przyznają do mnie, ci co się czołgali u nóg mych jutro znać nie będą. On! on!.. odepchnie jak obcą...
Anna słuchając zarumieniła się.
— Pani — zawołała głosem przerywanym — dlaczegoż widzisz dla mnie niebezpieczeństwo, którego ja sama dojrzeć nie mogę? Ja cię nie rozumiem... Kto pani jesteś?
— Wczoraj królowa, dziś nie wiem kto — odparła Teschen.
— Ale ja nigdy żadnéj korony nie miałam pragnienia, każda skroń pali — zawołała Anna — dlaczegoż spotykać mnie mają te groźby?
— Przestrogi — przerwała Lubomirska — daruj mi, twéj skroni przystała korona, ludzie zawcześnie ci ją dają, jam chciała odsłonić złoty jéj wieniec i wewnątrz pokazać cierniowy...
— Mylisz się pani — rzekła spokojnie Hoymowa — nie sięgnę nigdy po żadną koronę, nadto jestem dumną. Musiałabym ją zanieść z sobą do trumny, albo jéj nie dotknę nigdy... Uspokój się pani...
Teschen padła na kanapę, spuściła głowę i zaczęła płakać rzewnie. Łkanie jéj obudziło litość w Annie, zbliżyła się z ciekawością i współczuciem...
— Wszystko co mnie tu od rana spotyka jest niezrozumiałem — odezwała się z cicha; — chciałabym się wyrwać ztąd jak najrychléj,[2] Któż pani jesteś?
— Teschen, — odparła przybyła cicho, podnosząc oczy — słyszałaś o mnie, domyśl się dlaczego cię tu ściągnięto... Świeżej twarzy potrzeba znudzonemu panu...
Anna krzyknęła z oburzeniem.
— Podli! frymarczą więc nami jak niewolnicami... a my...
— Ofiarami ich jesteśmy...
— Nie! ja nie będę, ja nie chcę być ofiarą — przerwała Hoymowa — uspokój się pani, jam tak dumna, że nędzę raczéj zniosę niż upokorzenie...
Teschen spojrzała na nią, popatrzała długo i westchnęła.
— Nie będziesz ty, będzie druga: godzina moja wybiła... lecz choć ty, choć jedna jeśli masz siłę, zaklinam pomścij nas wszystkie, odepchnij, rzuć im wzgardą w oczy. To woła o pomstę do Boga... Zarzuciła kwef na oczy, podała rękę w milczeniu. — Jesteś ostrzeżoną, broń się... — Biegła ku drzwiom z pośpiechem, a Hoymowa stała jeszcze słowa wyrzec niemogąc... Zjawisko znikło.
Na wschodach czekał na nią ten co ją wprowadził. Szybko posunęła się ku lektyce, gdy zapuszczając zasłonę w oknie jéj, ujrzała bladą twarz młodego wojskowego, który drżący i niespokojny w nią się wpatrywał.
Twarz młodego oficera była piękną i arystokratyczną, pełną wyrazu, męztwa i energii; lecz w téj chwili zgroza i ból ją zmieniały. Zdawał się oczom swoim nie wierzyć... Mimo dwóch tragarzów, którzy już lektykę podnosić mieli od ziemi, zbliżył się do okna.
— Księżna Urszulo — zawołał wzruszony — mamże oczom mym wierzyć, jestże to podobna? Wasże to widzę ukradkiem wyrywającą się na jakąś schadzkę zapewne... Mówcie, zaklinam, całą prawdę mi powiedzcie, abym natychmiast siadł na koń i więcéj nie wrócił, księżno! pani! Ja szaleję z miłości dla was... a wy...
Zakrył oczy...
— Wy szalejecie, to prawda! — popędliwie przerwała księżna, — szalejecie tak żeście ślepi, bo mogliście widzieć, że wychodzę od Hoyma, w którym się przecie zakochać nie mogłam.
Pochwyciła go za rękę.
— Chodź przy mnie, chodź ze mną, nie puszczę cię aż się wytłumaczę; nie chcę abyś i książe mnie w téj chwili opuścił i obwinił... toby już było nadto! tegobym już przeżyć nie mogła.
Piękne, załzawione oczy księżnéj zwrócone ku młodzieńcowi, którego rękę pochwyciła, mówiły tyle, iż smutek znikł z jego twarzy, która rozpromieniała.
Pobiegł więc posłuszny za lektyką aż do pałacu, u wschodów podał rękę księżnie i razem weszli na pokoje. Znużona i złamana chwytając się za głowę, księżna padła na kanapkę, rozkazując towarzyszącemu jéj, aby siadł przy niéj.
— Widzisz mnie książe w gniewie i oburzeniu! wracam od téj... od téj, którą tu sprowadzili szkaradni nieprzyjaciele moi, aby króla zająć czémś nowém, aby mnie wygnać, aby mój wpływ obalić. Słyszałeś już o Hoymowéj?
— Nie słyszałem, — odparł młody książe (którym był Ludwik Würtembergski) — nie słyszałem nic nad śmiechy z biednego Hoyma, którego spojono na to, aby go zmusić do pokazania żony...
— Tak, umiano obudzić ciekawość w Auguście, osnuto intrygę, — poczęła księżna ożywiając się coraz bardziéj. — Widziałam ją, jest piękną... jest niebezpieczną, może być dwa dni królową....
— A! tém lepiéj! tém lepiéj! — porywając się z siedzenia zawołał książe Ludwik — pani będziesz wolną...
Teschen rzuciła nań okiem badawczém, młody chłopak zarumienił się, nastąpiła chwila milczenia. Podała mu rękę, którą on pochwycił i ucałował z zapałem. Trzymał ją jeszcze przy ustach, gdy z drugiego pokoju ze śmiechem suchym, przykrym, złym.., wpadła klaszcząc w ręce osóbka mała, nie piękna, nieco do księżnéj podobna, chociaż o wiele od niéj brzydsza...
Wiek trudno było z twarzy rozpoznać, mogła zarówno mieć lat dwadzieścia kilka i o dziesięć więcéj. Znać z niéj było że nigdy świeżą nie była i mogła się téż do późna nie zestarzeć. Nosiła jednę z tych twarzy, co są staremi w dzieciństwie i niby młodemi w starości. Szare jéj oczki, złe, szpiegujące, ostre, kręciły się i biegały, usta miała pełne szyderstwa, każdy rys zdradzał ruchliwą gorączkową kwoczkę i nieznośną intrygantkę. Strój nadzwyczaj staranny i pstry, obmyślany był tak aby jedyną piękność jéj podnosił: figurkę zgrabną i w pasie przeciętą, nóżkę maleńką i kibić zręczną. Żwawo okręciła się na trzewiczku ku księżnie, klaskając w dłonie w chwili gdy zawstydzony książę Würtembergski usta od ręki odrywał.
— Bravi! bravissimi, ale niechże ja nie przeszkadzam — krzyknęła ostrym głosem Baronowa Glasenapp — nous sommes en famille, niema się co mnie wstydzić. Siostrunia, bardzo słusznie rejteradę sobie zabezpiecza wojskową osłoną... bo... bo podobno zbliżamy się do chwili, w któréj przyjdzie rejterować z serca króla i dworu!! Dobry wódz zawsze sobie zapewnia drogę do odwrotu...
Mała ta zwinna pani, niecierpiana od całego dworu, który roznoszonemi plotkami starała się kłócić i różnić, była Stolnikówna litewska, panna Bokunówna, rodzona siostra Lubomirskiéj, żona (natenczas) barona Glasenapp’a, ale tylko z imienia, gdyż w czułych była stosunkach ze sławnym Schulenburgiem.
— Z kochaną siostrunią bardzośmy się dawno nie widziały, — rzekła papląc pospiesznie — ale w chwili niebezpieczeństwa zjawiam się zawsze, tak i teraz... Słyszałaś Teschen, — dodała śmiejąc się złośliwie, — sprowadzili Hoymowę... Ja ją widziałam raz... wprzód nim król nadjechał, gdy była w Dreznie i przepowiedziałam naówczas, że jak Helena trojańska komuś będzie nieszczęścia przyczyną... Piękna jak anioł, brunetka, co dla blondynek jak Teschen, zawsze najniebezpieczniejsze... żywa, dowcipna, zła, dumna... a nosi się jak królowa! Wasze panowanie skończone...
Rozśmiała się głośno...
— Ale ty do książęcych tytułów masz okrutne szczęście, — poczęła nie dając nikomu przemówić słowa. — No! ja... ja ledwie mogłam z biedą złapać chudego pomorskiego barona, a ty miałaś Lubomirskiego, masz Teschen i już na zapas starasz się o Würtembergskiego...
Młody chłopak stał zarumieniony i gniewny, Teschen spuściła oczy, ale cicho przez zęby szepnęła:
— Znalazłabym jeszcze czwartego, gdybym tylko chciała.
— Jeśli chcesz ja ci jego imię na ucho powiem, — przerwała zrywając się i biegnąc do siostry baronowa. Przyłożyła obie dłonie do ust i rzuciła jéj w ucho:
— Książę Aleksander Sobieski, nie prawdaż? ale ten się nie ożeni!! a Ludwiczek gotów, staraj się go zatrzymać.
Ze wstrętem odwróciła się księżna Teschen od siostry, która przeglądając się w zwierciadłach, biegała już po pokoju.., oczyma śledząc dwie istoty, którym rozmowę z taką złośliwością podsłuchaną, przerwała.
— Jeśli Teschen będzie miała rozum — rzekła — może jeszcze z tego przesilenia wyjść zwycięzko. Hoymowa prostaczka zrazi króla... spodoba mu się z twarzy, ale dumą go odepchnie; po niéj Teschen znowu wyda się miłą i dobrą... Cóż robić, fantazyom króla trzeba umiéć przebaczać! Ci ludzie mają troski nadludzkie i nadludzkie przywileje... Przykro mi tylko — mówiła ciągle nieprzestając — że cię tak wszyscy już wzięli na zęby, że hrabina Reuss i Hülchen już nowemu bóstwu składają ofiary, że Fürstemberg, a nawet szwagierek Vitzthum akcyzie gotowi złote rogi przyprawić... Biedny Hoym!! jeśli go żona porzuci, doprawdy, gdyby nie pewne obowiązki, poszłabym za niego aby mu osłodzić wdowieństwo... Ale rozpustnik stary ani mnie, ani żadnéj nie zechce...
W tém miejscu nieutamowanéj gadaniny baronowéj Glasenapp, książę Ludwik pożegnał się, a uścisk ręki jakim go obdarzyła księżna Urszula, nie uszedł oczów bacznych Glasenappowéj, która mu dygnęła z daleka.
Dwie siostry zostały sam na sam, milczenie trwało chwilę.
— Nie powinnaś tego brać tak tragicznie — poczęła Glasenappowa, ruszając ramionami — rzecz była doskonale przewidziana oddawna... Król się znudził blondynką... ty masz księstwo, masz Hoyerswerdę, masz miliony, brylanty, pałac po Beichlingu, wyposażenie dla syna... masz twą piękność, masz resztkę młodości... i księcia Ludwika, który się z tobą gotów ożenić... Przyznam ci się że jeszczebym się na twój los pomieniała, oddając ci Schulemburga w dodatku.
— Ale ja go kochałam — płacząc znowu przerwała Teschen.
— I to już przeszło... wiém! — odparła baronowa Glasenapp — kochaliście się wzajemnie ja sądzę najmniéj pół roku, wśród którego on cię z dziesięć razy zdradził pocichu, a ty jego!!
— Siostro!! — zawołała z oburzeniem Teschen.
— No, ani razu!! A jednak, patrzże, wśród téj miłości dla niego umiałaś sobie na zapas w odwodzie postawić Würtemberga i dziś gdy tak się przydał, masz gotowego! Przyznam ci się, mnie złą nazywają i przewrotną, jabym tego nie potrafiła... Ja, dopiéro gdym się do podrapania skłóciła z Glasenappem, wyszukałam sobie Schulemburga. Mnie bo się nic nie wiedzie... i wszyscy mnie niecierpią, co ja im oddaję z lichwą!
Poczęła się śmiać sucho.
— Słuchaj Lubomirska — ozwała się po chwili — królowie przy rozstaniu miewają zwyczaj żądać zwrotu darowanych dyamentów... ostrzegam cię więc, byś swoje w bezpieczném złożyła miejscu...
Spojrzała na siostrę, która się jéj zdawała nie słuchać.
— Będziesz dziś na balu! — dodała...
Wyraz bal, wstrząsnął Lubomirską która powstała nagle...
— Na balu!.. tak! — poczęła zamyślona — potrzeba być na balu... tak! pójdę, cała w czerni, w żałobie, bez klejnotów, w grubéj sukni... to by było... uderzające;.. lecz — powiédz Tereniu... będzież mi żałoba do twarzy? — Glasenapp rozśmiała się.
— Niezawodnie... żałoba jest wszystkim do twarzy, lecz jeśli myślisz że tém rozczulisz Augusta i dworaków poruszysz, mylisz się mocno... Śmiać się będą! Oni tragedyi nie lubią...
— Bądź co bądź! w żałobie! pójdę w żałobie, powtórzyła Teschen... ale pójdę... stanę przed nim jak widmo milczące...
— A że Hoymowa będzie rumianą, wesołą i świeżą, znikniesz jak widmo niepostrzeżona.. Wierz mi... przeszłości powrócić niepodobna...
Spojrzała na zegar...
— A! jak późno! żegnam cię... do balu! Ja także będę na nim... ale na drugim planie, jako widz, który aktorom przyklaśnie... Bądź zdrowa!







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rówieśnicą.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.