Przejdź do zawartości

Historia Polski (Henryk Zieliński)/Rozdział 2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Zieliński
Tytuł Historia Polski 1914-1939
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Data wyd. 1982
Druk Prasowe Zakłady Graficzne, Wrocław
Miejsce wyd. Wrocław
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

2
rozdział
drugi
Niepodległości trudne początki
Ogólna charakterystyka sytuacji i najważniejsze zadania

Wolność zawitała do Polski w ostatnich dniach października i pierwszych dniach listopada 1918 r. Z końcem października zaczął się rozpadać austriacki zlepek narodów, 3 listopada cesarz austriacki Karol I zdecydował się na rozejm i wycofanie się z wojny, w tymże dniu bunt marynarzy niemieckich w Kilonii zapoczątkował rewolucję listopadową w Niemczech, 9 listopada rewolucja ogarnęła Berlin i zmusiła do abdykacji cesarza Wilhelma II, w dwa dni później Niemcy skapitulowały.
Gen. Beseler uciekł z Warszawy. W niemieckich oddziałach okupacyjnych pogłębiał się proces rozprzężenia, który wcześniej już ogarnął oddziały armii austriackiej. Na ulicach Warszawy i innych miast zaczęto rozbrajać żołnierzy niemieckich i austriackich. Czyniła to z wielkim zapałem i satysfakcją przeważnie skupiona w POW młodzież, często uczniowie, nie napotykając na ogół oporu rozbrajanych żołnierzy. Jedynie w warszawskiej Cytadeli i paru innych punktach doszło do ostrzejszych zbrojnych starć.
Wzruszenie i radość z odzyskanej niepodległości zepchnęły w tych dniach na plan dalszy troski i dolegliwości, pod których brzemieniem uginał się naród. „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma »ich«: Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili... Cztery pokolenia nadaremno na tę chwilę czekały, piąte doczekało. Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast; robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę i leciał do miasta, na rynek dowiedzieć się, przekonać, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba, na widok polskich policjantów i żandarmów“. Tak pisał świadek wydarzeń, premier i minister Jędrzej Moraczewski. Głęboko i na długo w pamięć współczesnych zapadły te nastroje. Jeszcze w wiele lat później wspominał te chwile inny świadek tych wydarzeń, wówczas 21-letni młodzieniec, Marian Romeyko: „Dzień 9 listopada przyniósł od dawna oczekiwaną przez wszystkich wiadomość: kapitulacja Niemiec. Warszawę ogarnął szał entuzjazmu. Był to pierwszy dzień rozbrajania Niemców, a właściwie mówiąc samorozbrajania [...]. Warszawa poczuła się wolna. Radość wylegających na ulice tłumów była bezgraniczna. Nikomu nie przychodziło do głowy, by w podobnej chwili zajmować się polityką. Umysły wszystkich zajęte były wydarzeniem o kapitalnym znaczeniu: klęska Niemiec [...]. W nocy z 9 na 10 listopada cała Warszawa wyległa na ulice w nieprawdopodobnym podnieceniu. Zapomniano o wszystkich waśniach. Odezwa nowego rządu »lubelskiego« [o czym niżej – H.Z.]. nie znajdowała oddźwięku w szerokich masach. »Warszawka« odkuwała się na Niemcach za trzy i półletni okres okupacji [...]. Tłumy urządzały polowania na Niemców, szukały trofeów”.
Jest zrozumiałe, że w świetle napięć uczuciowych i emocjonalnych, towarzyszących wielkiej chwili dziejowej, jaką w oczach narodu polskiego było odzyskanie niepodległego bytu po 123 latach niewoli oraz zakończenie pełnej cierpień i wyrzeczeń wojny, reakcje tego rodzaju były czymś naturalnym. Niemniej jednak chłodniejsza refleksja pozwalała już wówczas dostrzec, jak wielkie i ważne niewiadome trzeba było wyjaśnić i rozwiązać, aby odrodzone państwo odpowiedziało nadziejom i pragnieniom z jego odrodzeniem wiązanym.
Wśród tych niewiadomych na czoło, jako najważniejsze i najpilniejsze, wysuwały się dwa zasadnicze problemy: kształtu terytorialnego i kształtu ustrojowego państwa.
W końcu 1918 r. zasięg terytorialny powstającego państwa polskiego obejmował tylko tę część ziem polskich, na których faktycznie ustała władza okupantów i zaborców. W praktyce były to ziemie b. Królestwa i Galicji — a i to nie wszystkie. Od wschodu przytykały do Królestwa tzw. obszary etapowe nad Bugiem, pozostające pod władzą administracji wojskowej niemieckiej na wschodzie (tzw. Oberost). W Galicji Wschodniej rozwijał się ukraiński ruch zbrojny, tak że jedynie Lwów pozostawał pod władzą polską, sprawowaną przez Tymczasowy Komitet Rządzący. Na Śląsku Cieszyńskim funkcjonowały władza polska i czeska. Na mocy porozumienia między polską Radą Narodową w Cieszynie a czeskim Narodnim Vyborem z 5 listopada 1918 r. władzy polskiej podlegała część polska, a władzy Narodniego Vyboru część czeska Śląska Cieszyńskiego. Przede wszystkim jednak poza zasięgiem władzy polskiej znajdował się cały zabór pruski. W sumie więc u progu niepodległości powstające państwo polskie obejmowało zaledwie ok. 140 tys. km² i ok. 14, 5 mln ludności. Nie miało ono nigdzie określonych granic, nie było jeszcze zjednoczone z trzech byłych zaborów.
Wbrew nastrojom radości i euforii perspektywy w tej dziedzinie nie przedstawiały się bynajmniej dobrze. Przypomnijmy, że 13 punkt Wilsona, mówiący o utworzeniu niepodległej Polski, obejmującej ziemie „zamieszkałe przez bezspornie polską ludność”, z „wolnym i bezpiecznym dostępem do morza”, wcale nie przesądzał powrotu ziem b. zaboru pruskiego i Górnego Śląska do Polski już choćby dlatego, że germanizowane przez dziesięciolecia ziemie te miały silny niekiedy nalot niemiecki, a urzędowe statystyki niemieckie fałszywie pomniejszały siłę żywiołu polskiego. „Nie należało się bowiem łudzić — pisał na ten temat Marian Seyda — jakoby w Waszyngtonie na kwestię polską tak patrzono, jak to sobie wyobrażało społeczeństwo nasze w kraju i zagranicą. Przeciwnie, potwierdzały się nasze obawy, że, gdy w Ameryce mówiono o państwie polskim, jego ludności »bezspornie polskiej« i jego »wolnym, bezpiecznym« dostępie do morza, myślano nie o wcieleniu do Polski ziem, dających jej bezpośrednie oparcie o morze, lecz o neutralizacji Wisły”. Potwierdza to w całej pełni koronny świadek tych wydarzeń, Roman Dmowski. We wrześniu 1918 r. spotkał się on z prezydentem Wilsonem, przedstawiając mu stanowisko polskie w sprawach granic. Po rozmowie stwierdzał: „Obawialiśmy się, że sprawa w Ameryce stoi źle, ale nie przypuszczaliśmy, że tak źle, jak się okazało. Sekcja polska Komisji House’ a [jednego z najbardziej zaufanych doradców prezydenta — H.Z.] miała z góry instrukcję, ażeby się ziemiami zaboru pruskiego wcale nie zajmowała. Znaczy to — zauważał dalej Dmowski — że ci, od których instrukcja wyszła, nie mieli wcale zamiaru poruszać na konferencji pokojowej sprawy oderwania ziem Zaboru pruskiego od Niemiec i spodziewali się, że ta sprawa nie przyjdzie wcale pod dyskusję”.
Rozejm w Compiègne z 11 listopada obaw tych bynajmniej nie rozpraszał. Mimo zabiegów polskich pomijał także całkowicie sprawę zaboru pruskiego. Co więcej, na zasadzie wyjątku przewidywał, że ewakuacja wojsk niemieckich ze wschodu, zagrożonego przez „bolszewizm”, nastąpi w terminie późniejszym, niż z innych obszarów okupowanych, mianowicie „z chwilą — jak to formułował art. XII rozejmu — gdy alianci uznają moment ewakuacji za właściwy, biorąc pod uwagę sytuację wewnętrzną tych obszarów”. W ten sposób w pierwszych, najtrudniejszych tygodniach organizowania się państwa i kształtowania jego granic otaczały je z trzech stron kleszcze niemieckie.
W sposób nie mniej palący domagał się rozwiązania problem kształtu ustrojowego państwa. I w tym wypadku radosny entuzjazm pierwszych dni niepodległości nie mógł przytłumić na dłuższą metę potrzeb i dążeń mas ludowych, w miarę upływu wojny coraz donośniej manifestowanych, a w roku 1918 przybierających charakter zapalny. Powszechna bieda, często głód, brak pracy, spekulacja, niepokój o rozproszone rodziny, głęboka troska o niepewne jutro — wszystko to sprawiało, że ogólna radość z odzyskanej niepodległości mieszała się z niepokojem, nadzieje z obawami, wiara w Polskę wolną i sprawiedliwą z niepewnością, jaka będzie ona naprawdę. Wincenty Witos odnotował w swych wspomnieniach — jeszcze w czasie wojny — swego rodzaju dwugłos chłopski na temat przyszłej niepodległej Polski. Był to najpierw głos polskiego chłopa spod Wadowic, żołnierza austriackiego, któremu — nawet na froncie — wiosenne zmartwychwstanie w przyrodzie przywodziło na myśl zmartwychwstanie swej Ojczyzny. W liście do żony przekazywał jej słowa nadziei, że ta „nasza Polska” także zmartwychwstanie, a wojna rychło się skończy. „Teraz — pisał — podczas majowego nabożeństwa proście tej Matki Boskiej o zmartwychwstanie dla naszej Polski i jak najrychlejszy koniec wojny”. Nieco później, w czasie swej podróży w pierwszych dniach listopada 1918 r. z Krakowa do Lublina i z powrotem, odnotował Witos głos inny, chłopa spod Brzeska, który nie ukrywał charakterystycznych obaw: „Wiesz co ci powiem, 53 prezesie — mówił — ja też jestem dobry Polak, pragnę całą duszą, by Polska powstała, cieszę się na ten dzień, w którym się to stanie, nie żałuję naszej krwi i ofiar, ale radość moją wciąż mąci obawa, że my dostaniemy własne państwo, ale niewoli się nie pozbędziemy. Tak ja jak i wszyscy chłopi są przekonani, że niewola może być jeszcze większa niż teraz, bo chłopi jeszcze teraz są za głupi, a panów i urzędników będzie za dużo. Byłoby może lepiej, by to nastąpiło później, gdy chłopi zmądrzeją”.
Silne i masowe oparcie miała idea niepodległości w klasie robotniczej. Najbardziej dobitnie wyrażało się ono w sposób pośredni — poprzez coraz bardziej zdecydowane i masowe wystąpienia robotnicze przeciwko rabunkowym rządom okupacyjnym w Polsce. Z czasem, zwłaszcza po rewolucjach rosyjskich, wystąpienia te w coraz większym stopniu przybierały charakter walki politycznej i coraz wyraźniej odbiegały od bezdroży polityki aktywistycznej, którą przez pierwsze lata wojny uprawiało kierownictwo PPS. W parze z tym szła społeczna radykalizacja haseł i dążeń robotniczych, do czego w niemałej mierze przyczyniły się powroty Polaków z rewolucyjnej Rosji. Gdy w listopadzie 1918 r. rewolucja wybuchła i w Niemczech — Polska znalazła się niejako na skrzyżowaniu dróg rewolucji europejskiej, w sensie nie tylko politycznym, lecz także geograficznym. Już w początkach października 1918 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rządu Rady Regencyjnej podnosiło w jednym z raportów — zapewne nie bez przesady — alarm na ten temat. „Położenie, w którym znalazło się Królestwo za sprawą wojny — czytamy w tym raporcie — z samej natury rzeczy i już od samego początku musiało sprzyjać rozwojowi agitacji radykalnej i socjalistycznej [...]. Ale najgwałtowniejszej, bezpośredniej podniety robocie przewrotowej dostarczył dopiero — jak zresztą należało się spodziewać niechybnie — ruch reemigracyjny. Wielotysięczne, dziś już na setki tysięcy obliczać się dające rzesze wygnańcze niosą z sobą do kraju dwie rzeczy groźne i niełatwo dające się opanować: rozprzężenie społeczne, jako dominują cą cechę własną i celową, zorganizowaną agitację przewrotową, jako naleciałość rosyjską [...]. To awangarda przewrotu, bo kraj nie może im dać ani chleba, ani przytułku”. W podobnych nastrojach wracali reemigranci polscy z Niemiec, a także jeńcy rosyjscy lub uciekinierzy z niewoli niemieckiej, śpieszący do domu, by otrzymać kawał ziemi z dzielonych w Rosji obszarniczych majątków. Z pewnością bynajmniej nie wszyscy oni mogli być uważani za świadomą, zorganizowaną „awangardę rewolucyjną”. Nie zmienia to faktu, że stanowili szczególnie podatną glebę dla haseł rewolucyjnych, a zarazem ich świadomych lub nieświadomych propagatorów. Toteż nie jest przypadkiem, że już wtedy wprowadzono w Polsce coś w rodzaju kwarantanny politycznej, określanej w wielu dokumentach urzędowych jako ważniejsza niż kwarantanna sanitarna.
Nawet w dniach listopadowych, w dniach największego patriotycznego napięcia, hasła i dążenia społeczno-wyzwoleńcze nie zeszły z porządku dziennego. W środowiskach robotniczych i wtedy ponawiały się mniejsze lub większe wystąpienia strajkowe, wiece i manifestacje, dochodziło do starć z żandarmerią i wojskiem. W Dąbrowie Górniczej przybrały one postać strajku powszechnego dla poparcia wybranej 8 listopada Rady Delegatów Robotniczych i zakończyły się krwawo. Z punktu widzenia walki o władzę tworzenie Rad Delegatów Robotniczych miało szczególne znaczenie. Wzmagały się też niepokoje na wsi, gdzie problemem najbardziej palącym był chłopski głód ziemi oraz dotkliwy wyzysk robotników rolnych. Również oni już w listopadzie podejmowali strajki, niekiedy o gwałtownym przebiegu. W kołach zbliżonych do Narodowej Demokracji charakteryzowano te nastroje w październiku 1918 r. w słowach pełnych niepokoju (i w swoistej stylizacji): „zauważono już od paru miesięcy, że chłop na wsi w Królestwie przede wszystkim zhardział, że stał się nieszczery wobec duchowieństwa i właścicieli ziemskich, że patrzy spode łba na wszystko, co dworskie, i że w głowach szerokich mas ludowych lęgnie się bezwarunkowo jakaś ukryta myśl zaborcza i destrukcyjna, choć wyraźnie dotąd nie skrystalizowana”. W czasie kampanii wyborczej do Sejmu Ustawodawczego na przełomie 1918/1919 r. „punkt główny — jak wspomina Maciej Rataj — i bodajże jedyny, który obchodził i animował wyborców włościańskich, to było hasło reformy rolnej, nie w jakiejś formie sprecyzowanej, choćby zarysowanej w konturach, lecz jako »ziemia dla tych, którzy na niej pracują«. To wystarczało! O reszcie kandydat nie potrzebował myśleć i mówić, bo go o to nie pytano. Małą niesłychanie rolę w akcji wyborczej odgrywały (także w miastach) zagadnienia konstytucji, choć danie konstytucji państwu było pierwszym celem i zadaniem, dla którego miał się zebrać sejm. Wyborca wiejski kierował się raczej wyczuciem, instynktem, komu można więcej osobiście zaufać, kto nie oszuka i »nie zaprzeda panom«”.
Nastroje w masach robotniczych i chłopskich przenikały różnymi kanałami do wiadomości szerszej opinii publicznej. Sprzyjało to pogłębionej refleksji nad problemami charakteru ustrojowego państwa także w kołach nie związanych bezpośrednio z ruchem robotniczym czy ludowym, czego wyrazem był m.in. pogląd na te sprawy wyrażony na krótko przed końcem wojny w warszawskim „Przeglądzie Porannym”: „Czas najwyższy, aby uświadomić sobie w Polsce, że dotychczasowego ładu utrzymać się nie da. Reforma agrarna i jak najdalej idąca reforma stosunku kapitału do pracy [...] oto dwa naczelne wskazania, które wśród zagadnień społecznych wysunięte być winny”.
Nie był to głos odosobniony. Ale nie brakowało też głosów o jednoznacznie odmiennej wymowie, wymierzonych przeciwko „radykalnym eksperymentom”, nawołujących w tym kontekście do tworzenia „energicznej własnej organizacji”, ostrzegających przed „terrorem zmobilizowanej ulicy” itd. itd. Sygnalizowało to, że wśród ugrupowań zasadniczo zgodnych co do burżuazyjnego charakteru ustrojowego nowo powstającego państwa, istniały jednak poważne rozbieżności co do modelu tego państwa — mniej lub więcej demokratycznego bądź też raczej zachowawczego i klerykalnego.
Walka o kształt terytorialny i ustrojowy państwowości polskiej toczyła się nie tylko na ziemiach polskich. Wyniki tej wałki zależały w dużej mierze od układu sił na arenie międzynarodowej — zwłaszcza gdy chodzi o granice Polski. Najważniejsze było jednak oczywiście to, co działo się nad Wisłą, w szczególności, jakie siły polityczne i jakie koncepcje polityczne brały tutaj górę. Decydujące znaczenie pod tym względem miały zwłaszcza początki niepodległości, które poniekąd wyznaczały koleiny dalszego rozwoju II Rzeczypospolitej.

Zaczątki polskiej władzy państwowej.
Lubelski rząd Daszyńskiego

Pierwsze próby tworzenia władzy polskiej podejmowano jeszcze pod koniec okupacji, na krótko przed kapitulacją Niemiec. Dnia 28 października 1918 r. powstała w Krakowie Polska Komisja Likwidacyjna, składająca się z przedstawicieli stronnictw polskich, działających w Galicji. Stawiała ona sobie za zadanie przejęcie władzy na terenie okupacji austriackiej. W Cieszynie powstała wspomniana już polska Rada Narodowa.
Jeśli chodzi o Królestwo, to szerzące się tu już od pewnego czasu strajki, ruchy chłopskie i inne fermenty społeczne — podobnie zresztą jak w Galicji — sprawiały, że wszelkie próby stworzenia tu rządu o charakterze burżuazyjno-obszarniczym groziły wywołaniem daleko idących komplikacji społecznych. W jeszcze większym stopniu dotyczyło to wysiłków podejmowanych przez skompromitowaną całkowicie Radę Regencyjną. Zdawano sobie z tego sprawę, zwłaszcza w partiach tzw. lewicy niepodległościowej — PPS i PSL „Wyzwolenie”. Od nich to wyszła inicjatywa stworzenia rządu o charakterze lewicowym i zdecydowanie wrogim wobec okupantów oraz ich marionetkowych tworów w rodzaju Rady Regencyjnej i jej instytucji. W ten sposób powstał w nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, na którego czele stanął przywódca PPSD Ignacy Daszyński, a w którego skład weszli również głównie przedstawiciele PPS i PSL „Wyzwolenie”. Kompetentne potwierdzenie tej właśnie genezy rządu lubelskiego dał sam Daszyński, gdy pisał: „Najprostszą było rzeczą dążyć do utworzenia rządu koalicyjnego [podkr. Daszyńskiego — H. Z.]. Ale położenie masy polskiej było w listopadzie 1918 roku takie, że nie można było o czymś podobnym zamarzyć. Dokoła Polski panowała zwycięska rewolucja. Rosja i Ukraina miały już od roku rząd bolszewicki, w Niemczech doszli do władzy najskrajniejsi socjaliści lewicowi (wraz z prawicowymi), na Węgrzech gotowali się do objęcia rządów komuniści. Polskie klasy posiadające skostniały w »pasywizmie«: chłopi, robotnicy i patriotyczna inteligencja znajdowali się w stanie silnego podniecenia rewolucyjnego [podkr. Daszyńskiego — H. Z.]. Objęcie rządu przez kapitalistów miejskich czy wiejskich wywołałoby tak silne fermenty w masach, że rozumiały to nawet konserwatywne społeczne sfery w Królestwie i Galicji i nie szły do rządu”. Odmiennie od PKL w Galicji oraz Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu (o czym niżej), mających charakter władz regionalnych, rząd Daszyńskiego od początku aspirował do roli rządu centralnego, rządu dla całego powstającego państwa polskiego.
Stosunkowo najpóźniej, bo dopiero w połowie listopada, powstał zalążek polskiej władzy rządzącej w Poznaniu w postaci Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej (która wybrana została w grudniu). Naczelna Rada Ludowa stanowiła centralne przedstawicielstwo społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim, włącznie z Górnym Śląskiem i Pomorzem, gdzie jej ekspozyturami były tzw. Podkomisariaty NRL w Bytomiu i Gdańsku. Trzyosobowy Komisariat, w którym dominującą rolę odgrywał Wojciech Korfanty, był instytucją o orientacji zdecydowanie endeckiej, mającej w Wielkopolsce i na Pomorzu szczegól nie szerokie wpływy.
Odrębne miejsce wśród tych zespołów politycznych zajmował Komitet Na rodowy Polski w Paryżu, kierowany — jak już o tym była mowa — przez Romana Dmowskiego i również oparty w zdecydowanej przewadze na Narodowej Demokracji i jej sojusznikach. Nie dysponując możliwościami wykonywania władzy w kraju, KNP miał silną pozycję w zakresie polityki zagranicznej Polski. Aspirował do tego, by być wyłącznym jej reprezentantem na arenie między narodowej, co ułatwiała mu znakomicie tradycja proalianckiej orientacji w czasie wojny i silne poparcie rządu francuskiego. Sprzyjało tym aspiracjom i to, że siedzibą Komitetu był Paryż — miejsce, gdzie zbiegały się wówczas nici polityki międzynarodowej i gdzie miała się odbyć konferencja pokojowa.
Kluczowe jednak znaczenie w walce o objęcie i ukształtowanie władzy w Polsce miały nie czynniki emigracyjne, ale siły i ośrodki działające w kraju, wśród nich zaś te, które działały w Królestwie. Wobec całkowitej już kompromitacji Rady Regencyjnej wchodził tu w rachubę przede wszystkim rząd lubelski. Na jego korzyść przemawiał też niewątpliwie najbardziej radykalny program, sformułowany w manifeście z 7 listopada, ogłaszający m. in. wprowadzenie wszystkich podstawowych swobód demokratycznych, postępowego ustawodawstwa socjalnego z 8-godzinnym dniem pracy na czele, upaństwowienie lasów itp. oraz zapowiadający w dalszej przyszłości przymusowe wywłaszczenie wielkiej własności ziemskiej, upaństwowienie najważniejszych gałęzi przemysłu, wprowadzenie powszechnego, bezpłatnego i świeckiego nauczania itp. Był to w sumie najbardziej radykalny program społeczno-polityczny, na jaki zdobyła się kiedykolwiek niekomunistyczna lewica polskiej demokracji. Była to jednak równocześnie demokracja burżuazyjna. Przeciwstawiając się siłom reakcji społecznej w rodzaju Narodowej Demokracji, lewica ta była też zdecydowanie przeciwna perspektywie rzeczywistej rewolucji socjalistycznej. Zajmowała stanowisko jak gdyby dwufrontowe i w chwilach krytycznych swój główny wysiłek koncentrowała na froncie antyrewolucyjnym. Po latach napisze o tym jeden z czołowych przywódców PPS, Mieczysław Niedziałkowski, iż rząd lubelski „skierował stanowczo, po męsku, nieodwołalnie budownictwo państwowe na szlak demokracji, ściśle mówiąc demokracji parlamentarnej. W Lublinie — pisał — w dniu 7 listopada r. 1918 zadano cios śmiertelny komunizmowi w Polsce”.
W kraju dojrzewała sytuacja rewolucyjna. Wyrażało się to nie tylko w mnożących się strajkach robotników przemysłowych, próbach opanowania przez nich niektórych fabryk czy kopalń i w innych manifestacjach, lecz także w sytuacji na wsi, gdzie już w listopadzie rozpoczęły się masowe strajki robotników rolnych, wypadki wyrębu lasów państwowych. Szczególnym jednak niepokojem napawały burżuazję i obszarnictwo tworzące się licznie od pierwszych dni listopada rady delegatów robotniczych, często nader radykalne, niekiedy na stawione zdecydowanie rewolucyjnie. Pierwsza z tych rad powstała 5 listopada w Lublinie, a wkrótce po niej powstały dalsze we wszystkich większych skupiskach robotniczych, przede wszystkim w Zagłębiu Dąbrowskim, Warszawie, Łodzi i w szeregu innych miast. Z czasem liczba rad delegatów w Królestwie przekroczyła 100. Do najbardziej rewolucyjnych należała Rada Delegatów Robotniczych w Zagłębiu Dąbrowskim, w której przewagę miała SDKPiL i PPS-Lewica (później komuniści). W innych radach przeważali najczęściej delegaci z PPS i innych, mniejszych partii. Jednakże i w tych radach komuniści mieli z reguły poważne wpływy i stanowili najczęściej największą po PPS siłę polityczną. Tak było m. in. w Radzie Warszawskiej. W postaci rad robotnicy polscy stworzyli instrument, który w toku dalszej ewolucji i konsolidacji mógł się stać zaczątkiem centralnej władzy ludu pracującego w skali nie tylko regionalnej, ale i ogólnokrajowej. Zjawiska podobne, choć znacznie rzadziej i na mniejszą skalę, występowały też na wsi, gdzie również — tu i ówdzie — powstawały lokalne władze rewolucyjne spośród robotników rolnych i biedoty chłopskiej.

Władza oddana w ręce Piłsudskiego

Dnia 10 listopada przybył do Warszawy, zwolniony przez rząd niemiecki z twierdzy magdeburskiej, Józef Piłsudski. Już od pewnego czasu zabiegi o jego zwolnienie czyniły zarówno Rada Regencyjna, jak i PPS. Na prawicy i na lewicy bowiem zdawano sobie dobrze sprawę z tego, że do opanowania pełnej napięcia sytuacji w kraju potrzebna jest jednostka o dużej popularności w społeczeństwie, zdolna skupić wokół siebie maksimum zaufania możliwie szerokich rzesz ludności.
Piłsudski miał szczególnie wiele danych po temu. Od szeregu lat był silnie związany z ruchem robotniczym, organizował „czyn zbrojny” na rzecz nie podległości w czasie wojny, w końcowym jej okresie stał się przedmiotem represji ze strony okupantów, co Jeszcze silniej podniosło jego autorytet. Miał w kraju rzesze oddanych sobie zwolenników, częściowo już zorganizowanych w szeregach Polskiej Organizacji Wojskowej. Inni działali w różnych partiach i ugrupowaniach politycznych, zwłaszcza spośród tzw. lewicy niepodległościowej. Koordynował te poczynania powołany do życia jeszcze w czasie wojny przez Piłsudskiego wspomniany już tzw. Konwent A. Także ugrupowania i osobistości z prawicy społecznej oczekiwały przybycia Piłsudskiego z radością i nadzieją. Jeden z regentów, ks. Zdzisław Lubomirski, witał go osobiście na dworcu w Warszawie. Z westchnieniem ulgi powtarzał kilkakrotnie: „Wreszcie przyjeżdża, ach, jak to dobrze”. Wyrażał w ten sposób nie tylko swój osobisty pogląd. „Wtedy wszystkie stronnictwa — stwierdzał później — od najskrajniejszej prawicy od lewicy żądały od nas oddania władzy Piłsudskiemu”. Według drugiego regenta, arcybiskupa Aleksandra Kakowskiego, „Piłsudski był wtedy człowiekiem opatrznościowym [podkr. w oryg. — H.Z.], jedynym, który mógłby stać na czele odradzającej się Polski”. Nawet Narodowa Demokracja, skądinąd zdecydowanie wroga wobec Piłsudskiego, tolerowała go wówczas — świadoma, że był on rzeczywiście „mężem opatrznościowym” burżuazji polskiej w tym trudnym dla niej okresie. Zresztą i zwolnienie Piłsudskiego z Magdeburga przez rząd niemiecki w dużej mierze dyktowały te względy: rządowi Scheidemanna nie mogło być obojętne, czy najbliższy sąsiad na wschodzie będzie krajem socjalistycznym, czy burżuazyjnym i jaki będzie jego stosunek do Niemiec. Do rozproszenia wątpliwości w tej sprawie przyczyniła się na pewno rozmowa, jaką z polecenia rządu niemieckiego przeprowadził z Piłsudskim jeszcze w Magdeburgu 31 października 1918 r. hr. Kessler. W rozmowie tej Piłsudski niedwuznacznie dał do zrozumienia, że po powrocie do Polski będzie przede wszystkim zwalczać niebezpieczeństwo rosyjskie i „bolszewizm”. Powiedział też, że jeśli chodzi o Poznańskie i Pomorze (pomijając zupdnie Górny Śląsk), to „obecne pokolenie Polaków z własnej inicjatywy nie zacznie o to wojny”. Nie mogło to nie wywołać zadowolenia w niemieckich kołach rządowych. Wkrótce Piłsudski został zwolniony i odjechał do Warszawy.
Zaraz po przyjeździe Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu pełnię swej władzy, przede wszystkim w sprawach wojskowych. To samo uczynił Daszyński składając na ręce Piłsudskiego dymisję w imieniu swoim i swego rządu. Pragnął w ten sposób dać „więźniowi z Magdeburga” większą swobodę ruchów w formowaniu nowego gabinetu. Sprawę skomplikowało jednak stanowisko Narodowej Demokracji, która wprawdzie gotowa była — do czasu — tolerować Piłsudskiego na czele państwa, ale nie zamierzała bynajmniej rezygnować całkowicie z udziału we władzy i z wpływu na kształtowanie jego ustrojowego modelu. W związku z tym przeciwstawiła się zdecydowanie zamiarowi powierzenia misji utworzenia nowego rządu ponownie Daszyńskiemu, któremu nie mogła darować niebezpiecznie demokratycznych treści manifestu lubelskiego z 7 listopada. Domagała się, by w nowym gabinecie, pod innym przewodnictwem, znalazło się kilka miejsc — w szczególności resort spraw zagranicznych — dla przedstawicieli „sił narodowych”.

Dwa oblicza rządu Moraczewskiego

W gruncie rzeczy — jak stwierdza Daszyński W swych pamiętnikach także Piłsudski pragnął rządu koalicyjnego, „lecz i on liczył się z przeszkodami i zdecydował się na rząd ludowy” (podkr. Daszyńskiego). Tylko taki bowiem rząd mógł wówczas, w listopadzie 1918 r. opanować narastające fermenty i załagodzić burzliwe nastroje w masach. W tej sytuacji Piłsudski — acz niechętnie — powołał do życia rząd, zbliżony swym składem i orientują polityczną do rządu lubelskiego (18 listopada 1918). Na czele nowego rządu, który na wzór lubelskiego także nazywał się „rządem ludowym”, stanął przedstawiciel prawicy PPS (i przyjaciel polityczny Piłsudskiego) — Jędrzej Moraczewski.
W porównaniu z rządem lubelskim nowy gabinet stanowił pewien krok w prawo. Kilka ważnych tek ministerialnych objęli w nim „fachowcy”, formalnie bezpartyjni, ale faktycznie bliscy ideologii i poglądom prawicy społecznej. O przesunięciu w prawo świadczył również program nowego rządu, zawarty w manifeście z 21 listopada. W porównaniu z manifestem lubelskim z 7 listopada był on hardziej ogólnikowy, bardziej wygładzony, wycofywał się z niektórych konkretnych przyrzeczeń natury społeczno-gospodarczej zawartych w tamtym dokumencie. Było to następstwo zaleceń Piłsudskiego pod adresem nowego rządu, skierowanych 14 listopada (jeszcze na ręce Daszyńskiego) i głoszących m.in., że jego prowizoryczny charakter „nie dozwala na przeprowadzenie głębokich reform społecznych, które uchwalić może tylko Sejm Ustawodawczy”. W tychże zaleceniach domagał się „zwołania go w możliwie krótkim kilkumiesięcznym terminie”. Z punktu widzenia sprawy wówczas najbardziej zasadniczej, mianowicie walki o charakter ustrojowy państwa, problemy zaakcentowane przez Piłsudskiego miały rzeczywiście podstawowe znaczenie: ustalenie struktury najwyższych władz państwowych, a następnie usankcjonowanie ich i zalegalizowanie przez Sejm Ustawodawczy stanowiło istotny krok na drodze do rozstrzygnięcia walki o charakter nowo powstającego państwa.

9. Rząd Moraczewskiego z Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim.
W pierwszym rzędzie siedzą od lewej: S. Thugutt, J. Moraczewski, J. Piłsudski, L. Supiński, L. Wasilewski

Rozumiał to dobrze i Moraczewski, rozumiał zwłaszcza konieczność pośpiechu w działaniu. Już w cztery dni po swej nominacji na prezydenta ministrów (jak wówczas brzmiała godność premiera rządu) przedłożył projekt dekretu o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej, zatwierdzony natychmiast przez Piłsudskiego. Dekret ten ustanawiał m.in. funkcję Tymczasowego Naczelnika Państwa i przekazywał ją w ręce Piłsudskiego. Tytulatura ta nawiązywała do demokratycznych tradycji „naczelnika w sukmanie” — Tadeusza Kościuszki.
Już w tydzień później, 28 listopada, ukazał się dekret o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, a wraz z nim inny dekret Naczelnika Pań stwa, zarządzający przeprowadzenie wyborów 26 stycznia 1919 r.
Dekret o ordynacji wyborczej był pierwszym w dziejach Polski dokumentem, wprowadzającym do polskiego życia politycznego demokratyczne, pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze. Przysługiwało ono wszystkim obywatelom polskim od 21 roku życia, bez względu na pochodzenie, wyznanie, narodowość itp. Prawo głosowania uzyskiwały także kobiety. Dekret o wyborach nakazywał przeprowadzić je na terenach, podlegających faktycznej władzy rządu polskiego w Warszawie. Nie oznaczało to jednak rezygnacji z innych ziem polskich, w tym ziem zaboru pruskiego, włącznie z Górnym Śląskiem i Mazurami. Zostały one również objęte dekretem (podział na okręgi wyborcze, ich numeracja), co wywołało protest rządu niemieckiego. W zestawieniu z dość obojętnym i raczej sceptycznym stanowiskiem Piłsudskiego w sprawie granic zachodnich dekret o wyborach świadczył, że pozostawało ono w wyraźnej sprzeczności z dążeniami nie tylko ogółu społeczeństwa polskiego, lecz także poglądami dominującymi w rządzie polskim i nawet w kołach skądinąd bliskich Piłsudskiemu.
Kilka innych dekretów i zarządzeń rządu Moraczewskiego dotyczyło ważnych i pilnych zagadnień społecznych. Wymienić tu należy przede wszystkim dekret z 23 listopada o 8-godzinnym dniu i 46-godzinnym tygodniu pracy. Należał on do najbardziej postępowych w ówczesnej. Europie aktów ustawodawstwa pracy. Niemałe znaczenie w tej dziedzinie miały też późniejsze dekrety wprowadzające inspekcję pracy oraz inny — o obowiązkowym ubezpieczeniu robotników na wypadek choroby. Próbował też rząd przynajmniej złagodzić najbardziej dokuczliwe plagi chwili — lichwę i spekulację w dziedzinie aprowizacji oraz godzącą w interesy najbiedniejszych i bezrobotnych samowolę kamieniczników w sprawach mieszkaniowych[1].
Posunięcia te i podobne wprowadziły budownictwo państwa na tory demokratyczne i postępowe w sensie demokracji burżuazyjnej. Równocześnie bowiem rząd Moraczewskiego nie żałował wysiłków mających na celu stłumienie lub przynajmniej zahamowanie fermentów rewolucyjnych w kraju. Nie ukrywał tego w swych późniejszych wypowiedziach i sam Moraczewski. Stwierdzał w nich m.in., że „w Warszawie na porządku dziennym było zabieranie fabryk pod zarząd robotników, którzy usuwali poprzednie dyrekcje i zarządy”. Ale — dodawał — „rząd pieniędzy delegacjom robotniczym systematycznie odmawiał, bo ich po pierwsze nie miał, a głównie dlatego, że w ten sposób zmuszał robotników do porzucenia swych zakusów na samodzielne prowadzenie produkcji. Zawsze zbywałem robotników obietnicami [...] ale nie dawałem im ani jednej marki”. Nie zawsze jednak środki tego rodzaju wystarczały. W wypadku ostrzejszych spięć trzeba było uciekać się do siły policyjnej, zwłaszcza że niektóre Rady Delegatów Robotniczych próbowały tworzyć własną egzekutywę zbrojną w postaci tzw. czerwonych gwardii. Dekretem z 5 grudnia rząd rozwiązał organizacje zbrojne o charakterze niepaństwowym i równocześnie utworzył państwową milicję ludową. Ściśle mówiąc, milicja ludowa istniała już w czasach wojny, ale była wtedy czymś w rodzaju wewnętrznej straży bezpieczeństwa w łonie PPS. Przekształcona obecnie w instytucję państwową, nie straciła przez to swego w dużej mierze robotniczego charakteru. Niejednokrotnie milicja ludowa nie pozwalała się użyć przeciwko robotnikom lub wręcz opowiadała się po ich stronie.
W następstwie tych posunięć rząd Moraczewskiego był przedmiotem ostrych ataków zarówno ze strony kół prawicy społecznej, która zarzucała mu jego „czerwony”, „socjalistyczny” charakter, jak i ze strony rewolucyjnej lewicy ruchu robotniczego, uważającej go za rząd „reakcyjny”. Nie oznacza to jednak bynajmniej, ażeby linia polityczna, a zwłaszcza ideologiczna rządu Moraczewskiego przebiegała w równej odległości od pozycji jego przeciwników tak z lewa, jak i z prawa. Oskarżając z pasją siły prawicy za ich polityczną hipokryzję i wstecznictwo, dążył Moraczewski do ograniczenia ich wpływu i znaczenia w życiu publicznym. Nie wykluczał jednak całkowicie współpracy z nimi. Na lewo od siebie widział natomiast przepaść nie do przebycia. Stanowisko to odzwierciedlało niejako dwa oblicza walki o charakter państwa: o jego burżuazyjny lub socjalistyczny ustrój (przeciwko rewolucyjnej lewicy) oraz o jego demokratyczny model w ramach ustroju burżuazyjnego (przeciwko siłom prawicy, reprezentowanej głównie przez Narodową Demokrację i wspieranej niekiedy przez PSL „Piast”).

10. Roman Dmowski
Tę szczególną i dwoistą rolę rządu Moraczewskiego, a przede wszystkim Piłsudskiego i w ogólności obozu piłsudczykowskiego w ówczesnych warunkach, uznawał poniekąd także obóz endecki, którego polityczny sztab główny w postaci KNP działał wówczas w Paryżu pod przewodnictwem Romana Dmowskiego. Dał temu wyraz przez wysłanie w grudniu 1918 r. do Warszawy swego przedstawiciela w osobie prof. Stanisława Grabskiego. Zaopatrzony w odpowiednie instrukcje Komitetu miał on tam rozejrzeć się w sytuacji i nawiązać kontakt z Piłsudskim i „kołami lewicowymi”. Uzgodnienie tych instrukcji nie przyszło Komitetowi łatwo: nieufność i wrogość do „socjalistycznego rządu” warszawskiego sięgała tak głęboko, że nawet chwilowa tylko i ograniczona współpraca z nim wywoływała w tym zespole poważne opory i rozbieżności. Ostatecznie górę wzięła argumentacja jego niekwestionowanego przywódcy, Romana Dmowskiego, który niewątpliwie najlepiej rozumiał wysokość stawki politycznej, o jaką toczyła się walka w kraju. Przeciwstawiając się głosom, żądającym podjęcia otwartej walki z rządem Moraczewskiego, Dmowski zwracał uwagę, że „prócz nas i ludzi sprawujących dziś władzę w kraju są i inne czynniki, z którymi musimy się liczyć: bolszewizm, głód i intrygi wśród Aliantów”. „Musimy — mówił — dążyć do kompromisu z żywiołami, które uchodzą za wolnościowe”. Dlatego „mając na względzie, że grozi nam dzisiaj na wewnątrz wojna domowa lub bolszewizm, zgadzamy się na kompromis i nawet na zachowanie władzy przez żywioły lewicowe, aż do chwili zwołania sejmu regularnego i przesądzenia sprawy polskiej na kongresie pokojowym”. Posunął się nawet do stwierdzenia, iż należy „cenić ten rząd” i poprzeć go. Na kolejnym posiedzeniu KNP 2 listopada 1918 r. na wiadomość o powierzeniu i Piłsudskiemu stanowiska Naczelnika Państwa, stwierdził: „Fakt ten należy uważać za pomyślny”. Parę miesięcy później wyjaśnił obrazowo motywy, jakie dyktowały mu przyjęcie takiej właśnie postawy i sformułowanie odpowiednio kompromisowych instrukcji dla Grabskiego. „Jesteśmy — mówił — otoczeni ze wszystkich stron przez rewolucje: rosyjską, węgierską, niemiecką. Nie mamy zaś armii. Zrobiliśmy więc z konieczności to, co w przyrodzie robią zwierzęta słabe, pozbawione kłów i pazurów: przybraliśmy zabarwienie ochronne”.

Przy tego rodzaju nastawieniu misja Grabskiego w Warszawie mogła zakończyć się powodzeniem, tym bardziej że i ze strony Piłsudskiego gotowości do kompromisu, opartego na podobnych motywach, nie brakowało. W szczególności nie ukrywał Piłsudski, że i on jest zwolennikiem rządu koalicyjnego. Rozumiał też pilną potrzebę pomocy materialnej (przede wszystkim w dziedzinie uzbrojenia) i politycznej ze strony Francji, co bez pośrednictwa KNP byłoby niemożliwe. Według Grabskiego, osiągnięto nawet ogólne porozumienie w sprawach polityki zagranicznej i granic wschodnich Polski. Rezultatem tej misji była m.in. zgoda KNP na dokooptowanie do swego składu przedstawicieli Piłsudskiego. Nie podważyło to dominującej roli Dmowskiego i jego przyjaciół politycznych w Komitecie, natomiast niewątpliwie podniosło jego autorytet jako organu reprezentującego obecnie nie tylko jeden nurt polityczny, lecz także rząd i opinię publiczną w kraju.
O ile rozmowy z Piłsudskim przyniosły zatem z punktu widzenia dążeń i celów KNP dobre owoce, o tyle zdecydowanie negatywnie oceniał Grabski rozwój stosunków wewnętrznych w kraju, politykę rządu Moraczewskiego i dążenia PPS. Pocieszano się jednak w KNP, że „rząd socjalistyczny się skompromituje i straci wszelkie wpływy, do czego idzie szybkimi krokami, bo według wiadomości otrzymanych z kraju nie tylko gwiazda Piłsudskiego z dnia na dzień blednie, ale w ogóle wpływ i urok PPS maleją. Eksperyment ten ma jednak to w sobie niebezpieczeństwo — ostrzegał Dmowski — że kraj tym czasem się anarchizuje”. Co więcej, alarmował, grozi niebezpieczeństwo, że w wypadku utworzenia rządu koalicyjnego PPS może przejść do opozycji i „połączy się z bolszewizmem”. Obawy te świadczyły o małym rozumieniu rzeczywistych dążeń kierownictwa PPS, były też charakterystyczne dla ówczesnej propagandy antykomunistycznej jako przykład posługiwania się straszakiem bolszewizmu przy wszelkich okazjach.
W rzeczywistości rząd Moraczewskiego zwalczał zdecydowanie ruch rewolucyjny, a i sam był ostro atakowany przez obie jego partie — SDKPiL i PPS-Lewicę, które wtedy właśnie przygotowywały się do zjednoczenia.

Zjednoczenie partii rewolucyjnych
w Komunistyczną Partię Robotniczą
Polski

W połowie grudnia 1918 r. powstała jedna, rewolucyjna partia robotnicza — Komunistyczna Partia Robotnicza Polski. Była to jedna z pierwszych partii komunistycznych w Europie i jedna z pierwszych w szeregach powstałej w 1919 r. Międzynarodówki Komunistycznej (III Międzynarodówki), zwanej potocznie Kominternem.
Powstanie KPRP przyniosło zjednoczenie, a w konsekwencji wzmocnienie polskiego rewolucyjnego ruchu robotniczego. Programowe uchwały i rezolucje I założycielskiego zjazdu KPRP podkreślały z całą siłą solidarność polskich komunistów z rewolucją rosyjską i rewolucją w Niemczech. Prokłamowały walkę o przeprowadzenie rewolucji socjalistycznej również w Polsce jako pierwsze i naczelne zadanie polskiego ruchu robotniczego. Zapowiadały energiczne poparcie i rozbudowę sieci Rad Delegatów Robotniczych miast i wsi, które powinny się połączyć „w jeden wielki scentralizowany organizm, zdolny do objęcia całej władzy w ścisłej łączności z rządami proletariackimi i Radami Robotniczymi innych krajów”.
KPRP zdecydowanie odcinała się od „rządu ludowego” Moraczewskiego, uważała go za parawan, służący celom burżuazji. W przekonaniu komunistów szkodził on interesom klasy robotniczej, tym bardziej że „otworzyła się era bezpośredniej walki o urzeczywistnienie ustroju socjalistycznego, era rewolucji socjalnej”.
Rewolucja socjalna miała też rozwiązać wszelkie problemy narodowe i po łożyć kres antagonizmom narodowym. Dlatego też za bezprzedmiotowe a nawet szkodliwe uważała KPRP wówczas dążenia do tworzenia niepodległych państw narodowych. „W okresie międzynarodowej rewolucji socjalnej — głosiła jedna z uchwał Zjazdu — burzącej podstawy kapitalizmu proletariat polski odrzuca wszelkie hasła polityczne, jak autonomia, usamodzielnienie, samo określenie, oparte na rozwoju form politycznych okresu kapitalistycznego. Dążąc do dyktatury, do przeciwstawienia wszystkim swoim wrogom swojej własnej rewolucyjnej siły zbrojnej, proletariat zwalczać będzie wszelkie próby stworzenia kontrrewolucyjnej burżuazyjnej armii polskiej, wszelkie wojny o granice narodowe: dla międzynarodowego obozu rewolucji socjalnej nie ma kwestii granic; opiera się on na zasadzie wspólności interesów międzynarodowej klasy robotniczej, wykluczając wszelki ucisk narodowy i usuwając grunt spod wszelkich zatargów na tle narodowym i językowym zarówno w obecnych terytoriach granic, jak w stosunku do rozproszonych tzw. mniejszości narodowych”.

11. Adolf Warski
Tezy tego rodzaju niezgodne były z odczuciami i dążeniami narodu od ponad 120 lat walczącego o odzyskanie niepodległości. Z punktu widzenia celów ruchu rewolucyjnego były ponadto pozbawione cech realistycznej oceny sytuacji. Wyjaśniał to później krytycznie jeden z czołowych przywódców KPRP, Adolf Warski: „historia narzucała nam kłopoty. Polska rzeczywiście »wybuchła« dla nas i nie wiedzieliśmy, co z tym fantem począć. Mówiliśmy sobie zawsze, że nas granice nie obchodzą, i nie zdawaliśmy sobie zupełnie sprawy ze znaczenia państwa, nie rozumieliśmy, że właśnie rewolucja stawia przed nami to zagadnienie”.

W sposób równie nierealistyczny oceniał I Zjazd także inne składniki ówczesnej sytuacji, w tym zagadnienie znaczenia rewolucji niemieckiej dla Polski, która — zdaniem KPRP — „zmierza z żelazną koniecznością do dyktatury proletariatu, do bezpośredniego urzeczywistnienia społecznego programu rewolucji, zwalczając wszelkie zakusy zahamowania jej za pomocą konstytuanty i parlamentów »ogólnonarodowych«.”. Rewolucyjna Rosja i rewolucyjne Niemcy „wyzwolą — jak to nieco wcześniej formułowała SDKPiL — nie tylko proletariat, lecz Polskę i ludzkość całą!” Stanowisko takie w pewnym sensie mogło demobilizować polską klasę robotniczą, kwestionując potrzebę walki o sprawiedliwe granice z Niemcami. Nie sprzyjało również dążeniom do celów ogólnodemokratycznych (czego wyrazem był m. in. bojkot zbliżających się wyborów do Sejmu Ustawodawczego, często maksymalistyczna postawa w Radach Delegatów Robotniczych, a także na polu taktyki strajkowej itp.). Wiele było w tym stanowisku improwizacji i swoistego rewolucyjnego pośpiechu, nie liczącego się z realiami.
Wpływ rewolucji rosyjskiej i niemieckiej na nastroje robotników w Polsce był niewątpliwie ogromny, ale też napotykał w Polsce specyficzne opory i bariery psychologiczne. Miały one swe korzenie w fakcie, że przykłady rewolucji przychodziły z państw zaborczych, z których do niedawna jeszcze płynęły do Polski jedynie ucisk i prześladowania. Niełatwo było przezwyciężyć narosłe przez wieki uprzedzenia i wrogą niechęć wobec wszystkiego, co płynęło „stamtąd”. Miał rację Lenin, gdy mówił, że w Polsce „straszą robotników tym, że Moskale, Wielkorusi, którzy zawsze Polaków gnębili, chcą wnieść do Polski swój wielkoruski szowinizm, osłonięty mianem komunizmu”. Propagandę antyradziecką ułatwiał fakt, że — z całkowicie różnych przyczyn — tak Niemcy, jak i rząd radziecki zdecydowanie potępiali politykę mocarstw Ententy. Ponadto izolacja polityczna pobitych Niemiec i rewolucyjnej Rosji skłaniała oba te państwa do wzajemnego zbliżenia, co w Polsce niemal automatycznie wywoływało obawy i podejrzenia.
W tych warunkach jedną z podstawowych przesłanek szerokiej recepcji haseł rewolucyjnych w społeczeństwie polskim było umiejętne zharmonizowanie jego dążeń niepodległościowych z dążeniami do głębokich przemian społecznych. Nie można było tego oczekiwać od ugrupowań burżuazyjnych. Ze swej strony część przywódców komunistycznych zbyt głęboko jeszcze tkwiła w luksemburgistowskich tradycjach ujmowania kwestii narodowej, aby uporać się z tym niezwykle trudnym zadaniem, dotychczas jedynie przez Lenina w Rosji rozwiązanym. W rezultacie programowi radykalnych i zasadniczych przeobrażeń społecznych przeciwstawiła burżuazja koncepcję państwa „narodowego” jako antidotum na „powszechną rewolucję społeczną”. W ten sposób koła te usiłowały postawić społeczeństwo przed wyborem między perspektywą socjalizmu antyniepodległościowego lub niepodległości antysocjalistycznej.
W istocie rzeczy była to alternatywa zmistyfikowana, przyjmowana w szeregach klasy robotniczej, a także wśród chłopstwa co najmniej z nieufnością, a nierzadko ze zdecydowanym sprzeciwem. W rozmowie z jedną z delegacji robotniczych premier „rządu ludowego” Moraczewski przyznawał: „Gdybym ja wierzył tak w rewolucję, jak wy [robotnicy — H. Z.] wierzycie, zaprawdę inne podpisywałbym dekrety. Ale nie wierzę w twórczość ani dobroczynność rewolucji”. Również we wspomnieniach i dokumentach z tych czasów (np. I. Daszyńskiego, M. Rataja, S. Łańcuckiego, materiałach z powstań śląskich itp.) spotkać się można niejednokrotnie ze stwierdzeniami i opiniami, mówiącymi, że w tych warstwach społecznych dominowały nastroje i tendencje do skojarzenia lub wręcz utożsamiania Polski niepodległej z Polską „ludową”, z Polską sprawiedliwości społecznej, zrodzoną na gruncie głębokich, rewolucyjnych przemian społecznych i ustrojowych. Niemniej nie należy też lekceważyć rozmiarów zamieszania ideowo-politycznego, wprowadzanego uporczywie do świadomości poważnych odłamów społeczeństwa o rzekomej przeciwstawności socjalizmu i niepodległości.
Wybór był tym trudniejszy, że kierownictwo PPS umiało przystosować się w swych wystąpieniach zewnętrznych do rewolucyjnych nastrojów w masach. Natomiast przywódcy i prasa KPRP niekiedy wręcz demonstracyjnie odcinali się od aspiracji niepodległościowych. Do wyjątków należeli jeszcze komuniści, jak Warski i nieliczni inni działacze, rozumiejący, że sprawa niepodległości narodowej, szczególnie w warunkach polskich tamtych lat, nie może być uważana za jakąś quantité négligeable.
Podobnie miała się rzecz z innym kluczowym problemem owych czasów — z problemem chłopskim i stosunków agrarnych. Komuniści głosili wprawdzie hasło odebrania ziemi obszarnikom, ale nie przewidywali jej podziału między indywidualnych chłopów. Miała ona zostać uspołeczniona. Wynikało to w nie małej mierze stąd, że traktowali chłopów — inaczej niż Lenin — jako warstwę mniej lub więcej reakcyjną. Ograniczało to poważnie ich wpływy na wsi, gdzie interesowali się w praktyce tylko położeniem robotników rolnych.

Chłopskie nadzieje i niepokoje.
„Republika tarnobrzeska”

Tymczasem i wieś me pozostawała poza zasięgiem fermentów społecznych.
Dawały one o sobie znać już w listopadzie, a przybrały jeszcze bardziej na sile i rozmiarach w grudniu. Szczególnie charakterystyczne były wypadki w kilku powiatach w widłach Wisły i Sanu, szczególnie w powiecie tarnobrzeskim. Niezwykle ostre tutaj kontrasty w strukturze posiadania ziemi na niekorzyść chłopów uwypuklały z całą jaskrawością ich krzywdę społeczną i mobilizowały do walki o większą sprawiedliwość w tej dziedzinie. Chłopi próbowali tworzyć własne władze lokalne, tworzyć coś w rodzaju milicji chłopskiej, usiłowali zawładnąć okolicznymi folwarkami, dzielić znajdowany w nich inwentarz, paszę itp. Duży posłuch i autorytet zyskali sobie jako chłopscy przywódcy radykalni działacze, ks. Eugeniusz Okoń i Tomasz Dąbal. Przez szereg tygodni rozwijał się w tych okolicach swoisty porządek ludowo-rewolucyjny, wyróżniający ten rejon kraju spośród innych jako „republikę tarnobrzeską”. Dopiero pod koniec roku 1918 i na początku 1919 udało się władzom za pomocą brutalnych represji zdławić niebezpieczną „anarchię” w „republice tarnobrzeskiej”.
Także w innych rejonach kraju występowały zjawiska podobne, choć na mniejszą skalę. Strajki robotników rolnych były na porządku dziennym w wielu innych powiatach. Przybierały one niekiedy postać „strajków czarnych”, polegających m. in. na zaniechaniu ’obsługi inwentarza żywego i innych prac nie cierpiących zwłoki. Domagano się powszechnie podwyżki płac i deputatów, polepszenia fatalnych warunków mieszkaniowych, skrócenia dnia pracy, wprowadzenia opieki lekarskiej, bezpłatnej szkoły itp. Zdarzały się wypadki napaści na dwory, a zwłaszcza wyrąb lasów. Związek Ziemian, czołowa organizacja właścicieli ziemskich, domagał się użycia wojska przeciwko strajkującym robotnikom. Skarżył się, że „z wielu okolic dochodzą ścisłe wiadomości, że włościanie rąbią lasy państwowe, majorackie i prywatne, a coraz częściej notowane są wypadki uchwał samodzielnego podziału ziemi większej własności”. Szczególnie ostro protestował on przeciwko postępowaniu milicji ludowej, która „jest klęską, od której wszystko złe pochodzi”. Obszarnicy nie ukrywali nadziei, że „przyjdą koalicyjne wojska, rząd obecny ustąpi i wtedy będzie całkiem inny porządek rzeczy”.

Mobilizacja sił prawicy: zamach na rząd
Moraczewskiego i jego upadek

Rząd Moraczewskiego nie miał zaufania ani lewicy, ani prawicy, ani w gruncie rzeczy samego Piłsudskiego. Z niemałym trudem udało mu się przełamać opór Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie przeciwko podporządkowaniu się centralnej władzy rządu w Warszawie; nastąpiło to dopiero 31 grudnia 1918 r. To samo uczyniły lokalne władze polskie w Przemyślu i Cieszynie, mianowicie tamtejsze rady narodowe. Był to niewątpliwie ważny krok naprzód na drodze jednoczenia ziem polskich, choć na polu unifikacji administracyjnej poszczególnych byłych dzielnic zaborczych wszystko jeszcze pozostawało do zrobienia.
Nadal nie rozstrzygnięta pozostawała kwestia Lwowa i znacznych obszarów Galicji Wschodniej, zamieszkanych w większości przez Ukraińców. W listopadzie 1918 r. proklamowali oni powstanie Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej, która miałaby objąć ziemie ukraińskie, wchodzące w skład b. monarchii austro-węgierskiej (po rzekę San na zachodzie) z perspektywą złączenia się z powstałą już wcześniej Ukraińską Republiką Ludową (czyli Ukrainą naddnieprzańską) pod rządami tzw. Dyrektoriatu w ramach „Wielkiej Ukrainy”. Oznaczało to wejście w konflikt zbrojny nie tylko z Polską, lecz także utworzoną w grudniu 1918 r. Ukraińską Socjalistyczną Republiką Rad, która również dążyła do zjednoczenia wszystkich ziem ukraińskich, ale pod władzą radziecką.
Już od pierwszych dni listopada rozgorzały gwałtowne walki polsko-ukraińskie we Lwowie (gdzie większość mieszkańców stanowili Polacy). W walkach tych ochotnicze oddziały polskie wyparły jeszcze w listopadzie oddziały ukraińskie, zaprowadzając w mieście władzę polską, sprawowaną przez Tymczasową Komisję Rządzącą. Jednakże na pozostałych ziemiach Galicji Wschodniej walki trwały nadal przez szereg miesięcy.
Ale i na ziemiach podlegających już władzom polskim napięcia nie ustawały. Mimo przeszkód i szykan rozwijał się ruch rad, dochodziło do krwawych starć z manifestującymi robotnikami w miastach i robotnikami rolnymi na wsi. Pod koniec listopada i w grudniu sytuacja pod tym względem wyraźnie się zaostrzyła. I tak w najsilniejszym ośrodku ruchu rewolucyjnego, w Zagłębiu Dąbrowskim, doszło w końcu listopada ponownie do krwawych starć z robotnikami (w których 5 z nich poniosło śmierć), a w parę tygodni później do wielkiego strajku powszechnego. W tym też czasie wysłane z Krakowa do Zagłębia oddziały wojska rozbroiły oddziały zagłębiowskiej „czerwonej gwardii”. Pomnożyły się i zaostrzyły różnego rodzaju wystąpienia robotnicze także w innych ośrodkach robotniczych, a nawet w mniejszych miasteczkach i wreszcie na wsi, jak m. in. w Zamościu i Kozłowie, w pow. płockim. Specyficzny charakter polityczny miała wielka demonstracja robotników Warszawy, na placu Saskim, gdzie protestowali oni przeciwko internowaniu radzieckiej misji Czerwonego Krzyża. W każdym z tych starć padły ofiary w zabitych i rannych.
Coraz ostrzejsze ataki na rząd Moraczewskiego przypuszczały siły prawicy społecznej, w szczególności Narodowa Demokracja. Była to ofensywa tym groźniejsza, że nie ograniczała się do działań i demonstracji politycznych, ale godziła także w gospodarcze podstawy polityki rządowej, nie wyłączając jej najtrudniejszego i najbardziej newralgicznego wówczas odcinka, jakim była aprowizacja miast. „Bogaci — pisał później Moraczewski — odmawiają płacenia podatków, bojkotują pożyczkę państwową, wprowadzają sabotaż na wszystkich polach gospodarki państwowej, uprawiają lichwę artykułami codziennej potrzeby, sprzedają i wywożą żywność za granicę”.
Siły te podejmowały też coraz śmielsze wystąpienia polityczne, mające na celu zahamowanie przemian demokratycznych. Przeciwstawiały się nawet przeprowadzeniu wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Niespokojne o ich wynik proponowały, by zamiast Sejmu powołać do życia Naczelną Radę Narodu Polskiego, w której zasiedliby wyznaczeni przez poszczególne partie (z wyjątkiem komunistycznej) delegaci. Ostro atakowano politykę kadrową rządu i jego poszczególnych członków, w tym zwłaszcza min. Thugutta („polskiego Robespierre’a”), uważanego wielce przesadnie za najbardziej „czerwonego” z ministrów. (Bardzo dogodnym punktem zaczepienia do tych ataków, obliczonych na wywołanie „patriotycznych” emocji, było zarządzenie Thugutta, nakazujące usunięcie korony z orła na godle państwowym, m. in. także w pierwszych seriach polskich znaczków pocztowych tego czasu.)
„Przeglądem sił prawicy” — jak to określił jeden z poufnych raportów dla rządu — stał się przyjazd do Warszawy 1 stycznia 1919 r. Ignacego Paderewskiego, wielkiego artysty i patrioty, związanego politycznie z Komitetem paryskim Dmowskiego. Przyjazd ten stał się bowiem okazją do wielkich manifestacji, wymierzonych swym ostrzem przeciwko rządowi Moraczewskiego i popierającym go siłom lewicy.
Skrajne koła endeckie, a także niektóre organizacje prawicowe o charakterze ekstremistycznym, jak Towarzystwo „Rozwój”, Konfederacja Narodu itp., uznały, że nadszedł czas ostatecznej, zbrojnej rozprawy z „rządami ludowymi”. Próbę zamachu na rząd przeprowadzono w nocy z 4 na 5 stycznia przy poparciu części wojska. Przygotowali go i kierowali nim płk Marian Januszajtis, Tadeusz Dymowski, ks. Eustachy Sapieha, Jerzy Zdziechowski i inni sympatycy endecji. Mimo aresztowania kilku ministrów (m. in. Moraczewskiego, Thugutta i Wasilewskiego) zamach skończył się żałosnym, ośmieszającym zamachowców fiaskiem. Wojsko w zdecydowanej większości stanęło za Piłsudskim, który zamachowców surowo skarcił... i zwolnił. Także rząd nie pociągnął zamachowców do odpowiedzialności. Toteż mimo operetkowego charakteru zamachu i jego niepowodzenia podważył on nie tyle pozycje polityczne sił, któremu patronowały, ile niezdolnego do energicznego działania, ślamazarnego rządu. Miarę zawodu i rozczarowania dopełniło to, że on sam (na życzenie Piłsudskiego) podał się 16 stycznia 1919 r. do dymisji. Fakt, że uczynił to na dziesięć dni przed wyborami do Sejmu Ustawodawczego, był interpretowany powszechnie jako kapitulacja lewicy przed prawicą. Stanisław Thugutt, którego dymisja rządu zaskoczyła poza Warszawą, potraktował to — jak pisze — podobnie: „ustępować na kilka dni przed wyborami znaczyło tyleż, co pewna przegrana”.

Podstawowy konflikt epoki
a miejsce Polski w Europie

Trudności w stosunkach wewnętrznych ważyły na pozycji rządu Moraczewskiego najciężej, spychając na plan dalszy problemy międzynarodowe. Jednakże i one wywierały na nią swój ujemny wpływ, choć w sprawach polityki zagranicznej rząd niewiele miał do powiedzenia. Dominującą rolę na tym polu odgrywał Komitet paryski Dmowskiego, a w kraju — osobiście Piłsudski. W praktyce minister spraw zagranicznych w rządzie, Leon Wasilewski, otrzymywał instrukcje w tej dziedzinie nie od premiera i rządu, lecz od Piłsudskiego, z którym łączyły go bliskie stosunki osobiste.
Już w pierwszych miesiącach niepodległości stanęły przed Polską zagadnienia, których rozstrzygnięcie miało znaczenie nie tylko doraźne, ale niejedno krotnie wprowadzało Polskę na tory rozwiązań długofalowych i w ten sposób przesądzało lub przynajmniej przygotowywało przesłanki do kształtowania się pewnych generalnych kierunków i koncepcji polskiej polityki zagranicznej.
Wśród zagadnień najbardziej zasadniczych na czoło wysuwała się kwestia miejsca Polski w Europie, w szczególności jej rola w podstawowym konflikcie epoki, jakim. była walka świata imperialistycznego z siłami rewolucji, która w ślad za Rosją ogarniała i inne kraje Europy. Polska, jako bezpośredni sąsiad rewolucyjnej Rosji, musiała sprecyzować swe stanowisko wobec niej jaśniej i rychlej niż większość innych państw. Dobrosąsiedzkiemu uregulowaniu stosunków z rewolucyjną Rosją sprzyjały kolejne·jej posunięcia o szczególnej wadze politycznej dla Polski. Jeszcze przed zakończeniem wojny — 29 sierpnia 1918 r. — rząd radziecki wydał dekret o anulowaniu traktatów rozbiorowych rządu carskiego z Prusami i Austrią jako sprzecznych „z zasadą samookreślenia narodów i rewolucyjnym poczuciem prawnym narodu rosyjskiego, który uznał niezaprzeczone prawo narodu polskiego do niepodległości i jedności”. Wkrótce po Compiègne uczynił dalszy ważny krok w tym kierunku, anulując także postanowienia traktatu brzeskiego, uważanego przez Niemcy za podstawę prawną okupacji niemieckiej na wschodzie, na terenach Oberostu. Rychło jednak miało się okazać, że nie wpłynęło to na stanowisko rządu Moraczewskiego — czy raczej stanowisko Piłsudskiego — w sprawach jego polityki wschodniej.
Tymczasem stosunki z Rosją Radziecką determinowały w dużej mierze także charakter powiązań i zależności Polski od innych krajów, przede wszystkim od Ententy i zwłaszcza Francji, traktującej Polskę m. in. jako narzędzie swych antyradzieckich planów na wschodzie Europy. Nie pozostawiał co do tego wątpliwości poufny memoriał, przygotowany dla rządu francuskiego (prawdopodobnie przez francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych) z dnia 20 grudnia 1918 r., w którym pisze się m. in.: „Polska jest obecnie niezbędnym ekranem między bolszewizmem rosyjskim i rewolucją niemiecką. Jest ona [Polska] jednym z solidnych ogniw kordonu sanitarnego, który trzeba rozciągać wokół Rosji chorej i niosącej zarazę. Nie skończymy z bolszewizmem inaczej jak tylko wtedy, gdy będziemy mogli oprzeć się na Polsce i posłużyć się jej armiami”.
Polityka Polski na wschodzie determinowała w nie mniejszym stopniu także ułożenie się jej stosunków z drugim wielkim sąsiadem, z Niemcami, w szczególności sprawę odzyskania ziem zaboru pruskiego i granic zachodnich budującego się państwa polskiego. Wszystkie te skomplikowane i ważne zagadnienia stanęły na porządku dziennym w całej swej rozciągłości i konkretności nieco później — szczególnie w związku z mającą się niedługo zebrać konferencją pokojową w Paryżu. Niemniej już za czasów rządu Moraczewskiego, trzeba było podejmować określone decyzje, których implikacje nie pozostawały bez wpływu na charakter i kierunki ogólnej orientacji polskiej polityki zagranicznej w niedalekiej przyszłości.
I tak np. już wtedy podjął Piłsudski zasadnicze decyzje w sprawie przygotowania ekspansji na wschód, do czego wstępem miałoby być stworzenie pewnych faktów dokonanych na Litwie. Nie sprzyjało to oczywiście unormowaniu stosunków z Rosją Radziecką. Co więcej, w celu uregulowania sprawy ewakuacji wojsk niemieckich z tych terenów Piłsudski i rząd Moraczewskiego postanowili nawiązać stosunki dyplomatyczne z Niemcami. Nastąpiło to w zaledwie tydzień po ich kapitulacji i ustaniu okupacji niemieckiej ziem polskich. Niemcy były pierwszym i wówczas jedynym państwem, z którym Polska tego rodzaju stosunki nawiązała. Wywołało to w Warszawie oburzenie tak powszechne i gwałtowne, (dochodziło np. do manifestacji ulicznych przed tymczasową siedzibą posła niemieckiego), że już w niecały miesiąc później niefortunny poseł niemiecki hr. Kessler (ten sam, z którym Piłsudski uspokajająco rozmawiał przed swym zwolnieniem z Magdeburga) musiał opuścić swą placówkę dyplomatyczną w stolicy Polski. Miało to swe reperkusje polityczne także za granicą, szczególnie we Francji, gdzie — jak pisał w liście do Piłsudskiego jeden z jego sympatyków - „uchodzi Pan powszechnie [podkr. w oryg. - H.Z.] za germanofila”.
Natomiast atmosfera naplęcia towarzyszyła rozwojowi ciągle nieuregulowanych stosunków polsko-radzieckich. Za „brutalne łamanie prawa międzynarodowego” uznał rząd polski aresztowanie w Moskwie byłego przedstawiciela Rady Regencyjnej (traktowanej przez rząd radziecki jako administracyjny „organ okupacji niemieckiej”). Protestował też przeciw zajęciu przez wojska radzieckie części Litwy i Białorusi (Mińszczyzny). Szczególne jednak zaognienie wniosło w stosunki polsko-radzieckie internowanie misji radzieckiego Czerwonego Krzyża pod przewodnictwem wybitnego polskiego działacza komunistycznego, Bronisława Wesołowskiego, a następnie jej odstawienie do granicy, gdzie tuż przed jej przekroczeniem została ona — z wyjątkiem jednego jej członka — wymordowana.
Wszystko to obciążało położenie międzynarodowe Polski dodatkowymi komplikacjami i sprawiało, że już od samego zarania niepodległości było ono nie mniej trudne niż sytuacja wewnętrzna nowo powstałego państwa. Rząd polski nie mógłby stawić skutecznie czoła tym trudnościom bez pomocy politycznej, gospodarczej i wojskowej z zewnątrz. Jedynym jej źródłem w ówczesnych warunkach politycznych na arenie międzynarodowej mogła być tylko Francja. Rozumiał to i Piłsudski. Był to niewątpliwie ważny, dodatkowy bodziec, skłaniający Naczelnika Państwa do utworzenia rządu koalicyjnego oraz porozumienia z KNP w Paryżu. Zdawał sobie sprawę, że „więcej niż kiedykolwiek jesteśmy zależni od Aliantów. Dziś są oni panami sytuacji jako zwycięzcy. Granice Polski zależne są wyłącznie od nich. Musimy nie tylko liczyć się z nimi, ale jeśli już nie schlebiać, to mieć na uwadze ich prestiż, zwłaszcza prestiż Francji”. Przypieczętowywało to rezygnację z rządu Moraczewskiego. „Kwestia pomocy Ententy — stwierdzał Piłsudski przy innej okazji — stała się sprawą najbardziej palącą i stąd konieczność gabinetu Paderewskiego, przez którego, jak liczę, pomoc ta będzie mogła być uzyskana [...] chciałem za cenę gabinetu fachowego uzyskać zgodę z Komitetem Paryskim”.

Rząd Paderewskiego i pierwsze
wybory sejmowe

Rząd Ignacego Paderewskiego objął władzę 16 stycznia i pozostawał u steru państwa do końca listopada 1919 r. W nowym gabinecie prezydent ministrów Paderewski został ponadto ministrem spraw zagranicznych, natomiast Stanisław Wojciechowski — późniejszy prezydent Rzeczypospolitej — ministrem spraw wewnętrznych. Ministrowie w nowym gabinecie w większości nie należeli do partii politycznych, ale swymi sympatiami skłaniali się przeważnie ku orientacji, którą można by określić jako centro-prawicową.
Powołanie rządu Paderewskiego złagodziło nieco antagonizm między obozem piłsudczykowskim a Komitetem Narodowym Polskim. Orientacja polityczna Paderewskiego, a także niektóre jego cechy charakterologiczne sprzyjały odegraniu przezeń roli swego rodzaju mediatora. Paderewski, choć związany ideologicznie i politycznie z KNP i w ogólności z nurtem narodowodemokratycznym (lub raczej chrześcijańskodemokratycznym), odnosił się niekiedy dość krytycznie do poczynań Dmowskiego. Jednocześnie był człowiekiem stosunkowo łatwo ulegającym nastrojom chwili i emocjom. Silna indywidualność Piłsudskiego sprawiała, że „książę pianistów” poddawał się jej w wielu istotnych sprawach i niejednokrotnie ptzyjmował za swoje życzenia i poglądy Naczelnika Państwa.
Niemal automatycznym następstwem stworzenia nowego rządu było oficjalne uznanie Polski, jeszcze w ciągu stycznia i lutego 1919 r., przez wielkie mocarstwa. Nastąpiło też, jak już wspomniano, rozszerzenie składu KNP, co z kolei wyjaśniło i uregulowało jego pozycję na mającej się w najbliższym czasie rozpocząć konferencji pokojowej w Paryżu.
Przede wszystkim jednak należało przeprowadzić rozpisane już wybory i uporządkować strukturę najwyższych władz państwowych.
Wybory odbyły się 26 stycznia 1919 r. na razie tylko na obszarze b. Królestwa i Galicji Zachodniej. Na obszarze tym wybrano ogółem 296 posłów (z czego 70 z Galicji). W kilku okręgach przeprowadzono je w miesiącach późniejszych, w Wielkopolsce, w okręgach białostockim i bielskim dopiero w czerwcu. Za przedstawicieli ludności terenów, na których wybory nie mogły się odbyć (jak Pomorze, Górny Śląsk. Galicja Wschodnia), uznano tymczasowo posłów polskich wybranych w ostatnich wyborach do parlamentów państw zaborczych. Ogółem w Sejmie Ustawodawczym zasiadało w czerwcu 1919 r. 394 posłów, w tym 359 nowo wybranych.
Frekwencja wyborcza była na ogół wysoka. Wyjątkowo tylko spadała po niżej 60%, przeważnie obracała się w granicach 70-80% uprawnionych do głosowania.
Wbrew swoim obawom największy sukces odniosła Narodowa Demokracja, na której listy padło w Królestwie 45, 5% głosów, a w Wielkopolsce (w czerwcu) nawet 97%; jedynie w Galicji, gdzie z dawien dawna silne pozycje posiadał ruch ludowy, miała wyniki słabsze (10, 5%). W mocno rozbitym ruchu ludowym stosunkowo najlepsze wyniki osiągnęły PSL „Piast” — ale tylko w Małopolsce (34%) — i PSL „Wyzwolenie” w Królestwie (22%). Niewątpliwą porażkę przyniosły wybory PPS, która w Królestwie uzyskała tylko 8, 7%, a w Małopolsce (PPSD) — 17, 9%. Mniejszości narodowe, przede wszystkim żydowska, uzyskały ok. 12% głosów. Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, wychodząc z założenia, że wybory do parlamentu „burżuazyjnego” stoją w sprzeczności z dążeniami rewolucyjnymi, zaleciła bojkot aktu wyborczego, co jednak nawet w środowiskach robotniczych nie spotkało się z szerszym odzewem.
W sumie były to — w świetle nasilających się wówczas fermentów społecznych i licznych przejawów radykalizacji — wyniki dość zaskakujące, szczególnie jeśli chodzi o głosy na listy Narodowej Demokracji i PPS. Analizując przebieg i wyniki wyborów Henryk Jabłoński zwraca m. in. uwagę na fakt, że w warunkach ówczesnych siły prawicy, zwalczając wszelkimi sposobami ruch rewolucyjny, „musiały w dalszym ciągu tolerować pewne hasła demokratyczne, a nawet same nimi się posługiwać”. Potrafiły wyzyskać nie tylko dążenia i obawy drobnomieszczaństwa, ale także „np. tradycję endeckiej pracy oświatowej na wsi oraz wpływ kleru”. Jak wynika z innych źródeł, wpływy duchowieństwa oddziaływały zwłaszcza bardzo silnie na postawę wielkiej masy nowych wyborców — kobiet, szczególnie na wsi. Wśród robotników i w miastach rozczarowanie budziły niezdecydowanie i kapitulacyjne tendencje w łonie kierownictwa PPS, ujawnione niedwuznacznie w okresie zamachu Sapiehy — Januszajtisa. Wreszcie — rzecz może najważniejsza — dała o sobie znać olbrzymia przewaga materialna i organizacyjna ugrupowań burżuazyjnych, m. in. na polu prasy, propagandy i innych form agitacji przedwyborczej.
Postawami wyborców, którzy w ogromnej większości po raz pierwszy w życiu wyrażali w ten sposób swą wolę polityczną, rządził często przypadek wyrosły z dezorientacji. To samo zresztą powiedzieć można o niemałej części wybranych posłów, rozproszonych w kilkunastu klubach poselskich. Ich mnogość tłumaczyła się nie tyle zróżnicowaniem ideologicznym czy politycznym, ile grą ambicji personalnych, nieraz zawiści, prowadzących często do rozłamów w klubach, secesji i ogólnej płynności układu sił politycznych w sejmie. Ucierpiała na tym najbardziej Narodowa Demokracja (występująca pod nową nazwą Związku Ludowo-Narodowego), której początkowy stan posiadania mandatów poselskich w Sejmie Ustawodawczym (36%) stopniał do końca jego kadencji prawie o połowę (19%), oraz PSL „Wyzwolenie” (z 15% do niecałych 6%). Płynność układów w sejmie poważnie hamowała i utrudniała jego pracę, wpływała też ujemnie na stabilność rządów i w ogólności stosunków w państwie w początkach jego niepodległości. W gabinecie Paderewskiego w ciągu niecałych 11 miesięcy jego urzędowania prawie wszystkie kluczowe resorty miały co najmniej po dwóch lub trzech ministrów.
Na jednym z pierwszych posiedzeń, 20 lutego I9I9 r., Sejm Ustawodawczy podjął uchwałę o strukturze i hierarchii najwyższych władz państwa, powierzającą Józefowi Piłsudskiemu dalsze sprawowanie urzędu Naczelnika Państwa. Uchwała ta, potocznie zwana „małą konstytucją”, odzwierciedlała wyraźnie dążenia i obawy najsilniejszego wówczas w sejmie ugrupowania — Związku Ludowo-Narodowego. Jego przywódcy zdawali sobie sprawę, że władza w państwie, ciągle wstrząsanym ostrymi fermentami społecznymi, nie może się jeszcze obejść bez lewicowej „barwy ochronnej”, którą mimo wszystko lepiej zapewniało nazwisko byłego przywódcy PPS i lewicy niepodległościowej niż któregokolwiek wodza z prawicy. Równocześnie jednak pragnęła ona roztoczyć nad Piłsudskim możliwie wszechstronną kontrolę, zwłaszcza nad jego polityką w sprawach wojskowych i zagranicznych, a także w ważnych i pilnych sprawach personalnych (np. obsada zagranicznych placówek dyplomatycznych, najwyższych stanowisk w tworzącej się armii itp.). Dlatego też „mała konstytucja” przekazywała Naczelnikowi Państwa w gruncie rzeczy funkcje przede wszystkim reprezentacyjne. natomiast rzeczywistą władzę koncentrowała w ręku premiera i rządu, z kolei bardzo silnie uzależnionych od sejmu i jego marszałka (którym został jeden z czołowych przedstawicieli narodowodemokratycznej prawicy, Wojciech Trąmpczyński).
Oblicze polityczne nowego rządu (a poniekąd i sejmu) oraz jego plany na najbliższą przyszłość odzwierciedlało w sposób charakterystyczny programowe exposé Paderewskiego, wygłoszone 20 lutego. Przeplatały się w nim słowa uwielbienia dla mocarstw Ententy z silnymi akcentami antyradzieckimi, egzaltowane, ogólnikowe zapowiedzi „polepszenia losu robotnika naszego”, oraz dania ziemi „ludowi naszemu piastowemu” z oskarżeniami pod adresem „garstki wichrzycieli porządku publicznego”, odpowiedzialnej jakoby za trudności aprowizacyjne. Równocześnie. premier pomijał palącą sprawę reformy rolnej, zalecał ufne oczekiwanie na „sprawiedliwy wyrok konferencji pokojowej” w sprawie polskich granic zachodnich, „wichrzycieli” dostrzegał tylko na lewicy itd. itd. Był to w sumie obraz rzeczywistości polskiej mocno zniekształcony, obraz, który — jak to niedawno wykazał zamach na rząd Moraczewskiego, a w niedalekiej przyszłości wykazać miała konferencja pokojowa w Paryżu — fałszywie orientował kierunki polskiej polityki tak zagranicznej, jak i wewnętrznej.

Polityka w wojsku, wojsko
w polityce

Wkrótce po uchwaleniu „małej konstytucji” sejm uchwalił ustawę o poborze rekruta do armii, której młode państwo właściwie niemal nie posiadało. Jednakże formułowane w toku dyskusji sejmowej przez przedstawicieli różnych klubów poselskich motywacje wniosku wskazywały jednoznacznie, że tworzące się siły zbrojne miały służyć przede wszystkim ekspansji na wschód. Piłsudski, główny jej promotor, dążył równocześnie do tego, by trzon kadrowy armii stanowili oddani mu oficerowie i żołnierze z legionów i POW.
Stwarzało to jeszcze jedną płaszczyznę konfliktów z Narodową Demokracją, która wolała w tej roli widzieć oddane sobie kadry i oddziały tzw. armii błękitnej (od koloru mundurów) pod dowództwem gen. Józefa Hallera. Liczyła ona około 50 tys. żołnierzy, dobrze wyszkolonych i uzbrojonych, ale ciągle jeszcze przebywała we Francji. Przyjazd tej armii do Polski budził niepokój rządu niemieckiego, który m.in. nie dopuścił, by powróciła ona do kraju drogą morską przez Gdańsk (w obawie, aby jej przemarsz przez Pomorze nie doprowadził tam do wybuchu powstania polskiego lub wręcz przyłączenia tej dzielnicy do Polski). W rezultacie dopiero w kwietniu, maju i czerwcu 1919 r. armia Hallera wróciła do kraju transportami kolejowymi przez Niemcy. Ale i wtedy jeszcze nie od razu została ona włączona do armii, tworzonej przez Piłsudskiego. W niemałej mierze było to wynikiem oporów endecji, uważającej „armię błękitną” za jeden ze swych ważnych atutów politycznych w walce z Naczelnikiem Państwa. Sprzyjał temu fakt, że podlegała ona jeszcze po powrocie do Polski naczelnemu dowództwu i rządowi francuskiemu, a 60% korpusu oficerskiego — zwłaszcza na wyższych szczeblach dowodzenia — stanowili oficerowie francuscy. Ostatecznie dopiero w październiku armia Hallera stała się w pełni częścią składową armii polskiej, podporządkowaną polskiemu naczelnemu dowództwu, tj. Piłsudskiemu.
Innym ważnym składnikiem budowanej przez niego armii miałaby się stać tzw. armia wielkopolska pod dowództwem gen. Dowbora-Muśnickiego, b. dowódcy II Korpusu Polskiego spod Mińska i Bobrujska. Jednakże i ta armia, również zresztą całkowicie podporządkowana wpływom politycznym endecji, nie mogła na razie wejść w skład ogólnopolskiej armii narodowej. Właśnie wtedy bowiem toczyła ciężkie boje z Niemcami w powstaniu wielkopolskim (o czym niżej). Zresztą rząd nie dysponował wówczas dostatecznymi zasobami uzbrojenia, umundurowania i innego wyposażenia. Nie zdołał też jeszcze zorganizować należytej sieci administracji wojskowej. Wszystko to sprawiało, że mimo wysiłków i widocznego pośpiechu w tej dziedzinie budowa nowej i silnej armii polskiej musiała potrwać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
Zebranie się Sejmu Ustawodawczego i uchwalenie małej konstytucji stanowiło ważny etap budowy państwa, a także istotną cezurę w walce o jego ustrojowy charakter. Wyniki wyborów umocniły ugrupowania burżuazyjne w przekonaniu, że niezależnie od dzielących je sprzeczności i konfliktów, generalna linia polityczna przez nie reprezentowana jest aprobowana przez większość społeczeństwa, Wyłonienie Sejmu Ustawodawczego w powszechnych wyborach oznaczało niejako legalizację charakteru ustrojowego i struktury państwa przez najwyższy, suwerenny jego organ.
Wszystko to jednak nie dawało podstaw do wniosku, iż zapadły już w tych sprawach ostateczne rozstrzygnięcia, że walka o kształt ustrojowy, a zwłaszcza terytorialny państwa jest już zakończona. Zarówno wewnątrz kraju, jak i na arenie międzynarodowej rozwijały się ważne wydarzenia i trudne procesy, których ostateczne rezultaty niełatwo było przewidzieć.

Dziedzictwo rządów zaborczych
i okupacyjnych

Najważniejsze zadania na polu gospodarczym i społecznym, przed jakimi w połowie listopada 1918 r. stanął rząd Moraczewskiego, czekały w połowie stycznia 1919 r. nadal na rozwiązanie. Należały do nich w szczególności: wydźwignięcie kraju z niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej, szczególnie krytycznej w dziedzinie aprowizacji; przeprowadzenie szeregu zasadniczych reform społeczno-gospodarczych, wśród nich przede wszystkim reformy rolnej; podjęcie niezbędnych kroków na drodze do faktycznego zjednoczenia Rzeczypospolitej z trzech byłych dzielnic zaborczych, głównie poprzez stworzenie w nich jednolitego systemu administracji, unifikację monetarną, prawną, szkolnictwa i oświaty itd.
Na krytyczne, prawie katastrofalne położenie gospodarcze Polski u progu niepodległości złożyły się czynniki i przyczyny, sięgające niekiedy w odległą przeszłość. Należał do nich opóźniony i specyficzny rozwój stosunków kapitalistycznych w krajach na wschód od Łaby, charakteryzujący się m. in. ich wejściem w nową epokę drogą pruskiego rozwoju kapitalizmu na wsi i sprawiający, że kraje te już w XIX w. pozostawały daleko w tyle za Europą zachodnią. W wypadku Polski zacofanie to pogłębiał jej podział między trzy mocarstwa zaborcze, których polityka gospodarcza, społeczna i kulturalna zmierzała celowo do degradacji położenia ludności polskiej pod każdym względem oraz podporządkowania kierunków i dynamiki rozwoju gospodarczego ziem polskich interesom państw zaborczych. Nawet ziemie polskie pod panowaniem pruskim, stosunkowo najwyżej rozwinięte, miały stanowić zgodnie z polityką zaborczego rządu – z wyjątkiem Górnego Śląska – jedynie rolno-spożywcze zaplecze nowoczesnych, uprzemysłowionych Niemiec. Polityka rządów zaborczych prowadziła do gospodarczej dezintegracji polskiego obszaru i rynku narodowego, przecinała łączące go naturalne powiązania, pogłębiała silne nierównomierności w rozwoju poszczególnych dzielnic. Przyczyniała się walnie do tego, że już wtedy zarysował się podział na „Polskę A” i „Polskę B”.
Czasy wojny i zniszczenia przez nią wywołane, a przede wszystkim rabunkowa gospodarka okupacyjna zaostrzyły niepomiernie – jak już o tym była mowa — wszystkie te niepomyślne zjawiska. W ten sposób punkt wyjścia, z którego naród polski wkraczał w czas niepodległości i pokojowego bytu, niski już przed wojną, obniżył się w jej wyniku jeszcze bardziej – do poziomu nędzy i chaosu.
Historiografia polska poświęciła wiele uwagi i opracowań – w szczególności pióra Z. Landaua i J. Tomaszewskiego — problematyce gospodarczego „startu” II Rzeczypospolitej. Wymienieni autorzy dają następującą ogólną jego charakterystykę: „Jako syntetyczny wskaźnik stanu zniszczeń w Królestwie Polskim może służyć informacja, że przemysł w 1918 r. był w stanie dać pracę tylko 14% robotników zatrudnionych w 1913 r. Wytwórczość wszystkich zasadniczych wyrobów znacznie spadła. Z chwilą odzyskania niepodległości sytuacja ocalałe go w Królestwie przemysłu uległa jeszcze dalszemu pogorszeniu. Zapanował bo wiem szalony chaos zarówno organizacyjny, jak i polityczny, który nie sprzyjał normowaniu stosunków gospodarczych. Istotne trudności wynikły również z zerwania wielu powiązań kooperacyjnych między przemysłem ziem polskich i krajów zaborczych. Szczególnie silnie wystąpiły one w zakresie zaopatrzenia przemysłu w węgiel i surowce. Również nieuregulowana sytuacja wewnętrzna i narastający ruch rewolucyjny odstraszały kapitały zarówno krajowy, jak i obcy od angażowania swych środków w uruchamianie produkcji. W tej sytuacji produkcja Królestwa w końcu 1918 r. wykazywała tendencję spadkową”.
Powyższa ogólna charakterystyka sytuacji gospodarczej państwa może być odniesiona również do roku 1919, zwłaszcza do jego pierwszej połowy. Wprawdzie wysiłki rządów Moraczewskiego i Paderewskiego na rzecz polepszenia położenia gospodarczego kraju i wyprowadzenia go z chaosu przynosiły pewne rezultaty, ale były one zbyt małe, aby w sposób istotny i odczuwalny zredukować źródła – bo o ich usunięciu w tak krótkim czasie nie mogło być mowy – głębokiego niezadowolenia i fermentów społecznych. Produkcja przemysłowa również w 1919 r. pozostawała katastrofalnie niska. Zaspokojenie potrzeb przemysłu – jakże wówczas słabiutkiego – w węgiel sięgało zaledwie 32, 5%. Wynikało to nie tylko z niedostatku węgla, lecz także niemożliwości jego przewiezienia z braku taboru kolejowego, zniszczonego lub wywiezionego przez okupantów. W Królestwie Polskim było przed wojną 1250 parowozów, po wojnie zostało 800, wagonów towarowych było 34 430 — zostało 10 975 (w znacznym stopniu niezdatnych do użytku wskutek forsownej eksploatacji wojennej bez napraw i konserwacji). Zniszczeniu uległo 41% mostów powyżej 20 m długości, podobnie wysoki stopień zniszczeń dotknął inne urządzenia kolejowe, jak parowozownie, dworce, magazyny kolejowe, wieże ciśnień itp. Pilnej wymiany. wymagała Znaczna część szyn kolejowych. Ale w Polsce szyn jeszcze nie wytwarzano —, pierwszy ich import z zagranicy przyszedł do Polski dopiero w 1922 r.
Uległy zniszczeniu wojennemu lub zostały obrabowane przez okupantów liczne fabryki, huty i inne zakłady przemysłowe. Ich produkcja w roku 1919 spadła w wielu wypadkach poniżej 50% produkcji przedwojennej: cementu — do (z pewnym zaokrągleniem) 30%, papieru — 24%, cukru — 15%, węgla kamiennego — 66%, ropy naftowej — 78%, rudy żelaza — 30%, rudy cynku — 84%, surówki żelaza — 3, 5%, stali — 3%, cynku — 22% itd. W hutnictwie pierwszy wielki piec w Królestwie uruchomiono dopiero w czerwcu 1919 r. i potem do końca roku jeszcze dwa dalsze (przed wojną było ich 11), pieców martenowskich także 3 (na 29 przed wojną). Nie ma potrzeby specjalnie podkreślać, że sytuacja w dziedzinie komunikacji, produkcji węgla i przemysłu hutnicze go i metalowego wywierała decydujący wpływ na wszystkie inne dziedziny przemysłu i w ogóle życie gospodarcze kraju. Dziedzictwo wojny i okupacji sprawiło, że np. przemysł w okręgu warszawskim pod koniec wojny cofnął się pod względem wyposażenia technicznego — jak stwierdzają historycy tych zagadnień — do poziomu z początku lat siedemdziesiątych XIX w.
Rabunkowa gospodarka okupantów objęła także wywóz surowców. Zdarzało się niejednokrotnie, że fabryki, skądinąd zdolne do produkcji, nie mogły być uruchomione z braku surowców. Nie można było ich importować, ponieważ kontrahenci zagraniczni nie mieli zaufania do wypłacalności kontrahentów polskich i w ogóle do sytuacji gospodarczej Polski. Pewna zmiana na lepsze pod tym względem nastąpiła dopiero po podpisaniu traktatu wersalskiego. Jeden z najważniejszych przemysłów w Polsce — przemysł włókienniczy — doczekał się pierwszych dostaw bawełny dopiero w lipcu 1919 r., i to w ilościach niewielkich. Nie mniejsze trudności przeżywały inne gałęzie przemysłu, uzależnione od surowców zagranicznych. Zresztą przemysłowcy polscy nie kwapili się również do szczególnej aktywności w dziedzinie uruchamiania przemysłu, uzasadniając to — za rządów Moraczewskiego — „niepewnością ogólnego położenia i obawą przed wywłaszczeniem”. I rząd Paderewskiego nie od razu zdołał przełamać te obawy. Jeszcze w czerwcu i lipcu 1919 r. minister przemysłu i handlu skarżył się w sejmie na niedostateczną „dobrą wolę przemysłowców [...] przez obecne stosunki zmniejszoną”.
Normalizacji stosunków gospodarczych i społecznych nie sprzyjało wspomniane już rozkawałkowanie gospodarcze, administracyjne, prawne itp. ziem polskich, odziedziczone po rządach zaborczych i okupacyjnych. Jaskrawe różnice wynikały nie tylko z rozmiarów zniszczeń wojennych, znacznie dotkliwszych i większych na wschodnich krańcach państwa i częściowo w Małopolsce niż w centralnych i zachodnich częściach Królestwa i Małopolski, a przede stkim w b. zaborze pruskim, zupełnie nie dotkniętym bezpośrednimi działaniami wojennymi. Różnice te sięgały swymi korzeniami — jak już wspomniano czasów dawniejszych. Rozwój i gęstość sieci komunikacyjnej nie były jedynym tego rodzaju świadectwem. W nie mniejszym stopniu odnosi się to do poziomu kultury rolnej w poszczególnych byłych zaborach, rozmieszczeniu i nowoczesności przemysłu i wielu innych składników życia gospodarczego i społecznego.
Młode państwo stanowiło zlepek różnych systemów prawnych, administracyjnych i monetarnych. I tak np. w obiegu były w nim marki polskie, marki niemieckie, korony austriackie, ruble, tzw. ostmarki i ostruble, ukraińskie karbowańce i inne. Ich wartość nabywcza była bardzo różna i ulegała ciągłym zmianom. Utrudniało to wszelką zorganizowaną wymianę handlową między dzielnicami. Nie można było ustalić względnie jednolitych cen, taryf kolejowych, wymiaru podatków itp. Wszystko to sprzyjało natomiast spekulacji, lichwie i innym czarnogiełdziarskim interesom, co z kolei odbijało się szczególnie dotkliwiena problemie wówczas najbardziej palącym, mianowicie na aprowizacji, a także sytuacji mieszkaniowej ludności miejskiej, podlegającej lichwie mieszkaniowej kamieniczników, w pewnym tylko stopniu ograniczonej przez odpowiednie zarządzenia rządowe. Ujednolicenie waluty wymagało czasu, pewnych zasobów dewizowych, a także środków technicznych (np. odpowiednio wyposażonych drukarni banknotów, mennicy itp.). Toteż przez cały rok 1919 i częściowo także 1920 stosunki monetarne w kraju pozostawały bez większych zmian, tzn. panował w nich chaos i zamieszanie. Przez szereg miesięcy aparat skarbowy w Królestwie był zupełnie niewystarczający, niewykwalifikowany, często skorumpowany. W tych warunkach rząd miał ogromne trudności ze stworzeniem realnego, długofalowego budżetu państwa.
Powszechna pauperyzacja, a także deproletaryzacja społeczeństwa zniekształcała strukturę społeczną ludności. Nasilająca się w 1919 r. masowa reemigracja ludzi, głównie z Rosji i Niemiec, którzy nie mogli znaleźć pracy i chleba, pogłębiała te zjawiska. Ludzie ci, bez pracy i perspektyw lepszego jutra, zasilali zbiorowisko lumpenproletariatu, łatwo poddawali się demagogii, hasłom nacjonalistycznym, zwłaszcza antysemickim.
Dezintegrację społeczną pogłębiały pozostałości i nawyki życia przez ponad 100 lat w różnych organizmach państwowych, co nie mogło pozostać bez wpływu nie tylko na ogólny poziom kulturalny ludności w różnych częściach kraju, lecz także na sferę obyczajowości, systemów wartości w życiu prywatnym i zbiorowym, stosunku do państwa i władzy państwowej, do praw i praworządności.
Odmienna struktura ekonomiczno-społeczna oraz różne tradycje walki narodowowyzwoleńczej pozostawiły po sobie głębokie ślady w psychice społeczeństwa polskiego w trzech zaborach. Ze stosunkowo spokojną i w ramach swoistej praworządności pruskiej utrzymaną ewolucją społeczno-ekonomiczną, narodową i polityczną w Poznańskiem kontrastowały burzliwość i dynamika wydarzeń w b. zaborze rosyjskim. Ostrość i jawność konfliktów klasowych, bogactwo i wszechstronność inicjatyw politycznych, a także zamieszanie gospodarcze i polityczno-ideologiczne w „czerwonym” Królestwie kontrastowało z poznańskim (a także pomorskim) konserwatywnym tradycjonalizmem, zamiłowaniem do porządku i gospodarnością, silnie ugruntowanymi tendencjami solidarystycznymi i wpływami klerykalnymi, odpowiadającymi chłopsko-drobnomieszczańskiemu charakterowi społeczeństwa. Niechęć „poznańczyków” do porządków i ludzi z Kongresówki czy Galicji zręcznie podsycali endeccy przywódcy, dążąc do odizolowania Poznańskiego od pozostałych zaborów i przeforsowania swych politycznych ambicji. Nie bez znaczenia były też antagonizmy na osi Poznań-Kraków i Warszawa-Kraków na tle aspiracji do duchowego i kulturalnego przewodnictwa w Polsce, wynikające z tradycji kulturalnych i naukowych Galicji. W warunkach autonomii galicyjskiej było możliwe wykształcenie kadr oświatowych, naukowych i administracyjnych — w przeciwieństwie do dwóch pozostałych zaborów, gdzie odczuwano silny ich brak. Ale jednocześnie wspomniane wyżej antagonizmy dzielnicowe oraz różnice prawno-administracyjne utrudniały wykorzystanie tych możliwości, doprowadzając do tego, że np. w b. zaborze pruskim chętniej zatrzymywano Niemców nawet na stanowiskach nauczycieli, niż przyjmowano na nie nauczycieli galicyjskich. To samo dotyczyło różnych stanowisk urzędniczych. Obawa przed zahamowaniem sprawności instytucji publicznych, niechęć do przeobrażeń gwałtownych, wreszcie nieufność polityczna przywódców endeckich w Poznańskiem do przybyszów z innych dzielnic przeważały nieraz nad względami natury narodowo-politycznej.
Wieloletni brak własnej państwowości w połączeniu z powojenną demoralizacją pogłębiły trudności i przeszkody na drodze budownictwa państwowego. Długie lata zależności i walki z zaborcami, gdy opór i przeciwdziałanie zaborczej władzy państwowej stanowiły wyraz ducha obywatelskiego i patriotycznego, przyczyniły się do tego, że osłabło poczucie dyscypliny społecznej i współodpowiedzialności za losy narodu. Egoizm klasowy warstw posiadających zamykał kanały ofiarności, a często wręcz elementarnej lojalności materialnej nawet wobec własnego, burżuazyjnego w swej istocie państwa i rządu.
Do czasu przyłączenia ziem zaboru pruskiego, a przede wszystkim kresów wschodnich, nie istniał w Polsce w zasadzie — poza kwestią żydowską — problem narodowościowy. Nieliczni Niemcy, Ukraińcy, Litwini nie przekraczali łącznie 4-5% ogółu ludności Królestwa i Galicji Zachodniej. Ale na obszarze tym mieszkało ok. 1, 7 mln Żydów, co stanowiło pożywkę do szerzenia w Polsce tendencji nacjonalistycznych. Fakt, że w kraju szalała spekulacja, że niemały w niej udział mieli handlarze i kupcy żydowscy, znakomicie ułatwiał uogólniającą propagandę antysemicką. Był to zresztą zapewne refleks zjawiska o głębszych korzeniach historycznych i społecznych, mianowicie konfliktu między zacofaną, obciążoną feudalnymi tradycjami wsią a przenikającymi w jej życie formami gospodarki kapitalistycznej, zwłaszcza kapitalistycznego handlu. W tradycjach społeczeństwa feudalnego tkwiło przekonanie, że handel to proceder oszukańczy, niegodny uczciwego człowieka i mający na celu jego wyzysk. Oburzenie chłopów kierowało się więc szczególnie łatwo przeciwko handlarzom, tj. głównie właśnie przeciwko Żydom. Propaganda antysemicka nawiązywała również chętnie do tego, że pewne odłamy społeczeństwa żydowskiego silnie podkreślały swą odrębność. a nierzadko i „neutralność” wobec państwowości polskiej. Stosunkowo słabą przeciwwagę dla tej postawy stanowiły tendencje asymilatorskie, nurtujące niektóre, głównie intelektualne, koła żydowskie.
Całokształt tej sytuacji, utrzymującej się bez większych zmian przez całą pierwszą połowę 1919 r, a w dużej mierze i w drugiej połowie, nie sprzyjał oczywiście normalizacji stosunków społecznych i politycznych w kraju. Szczególnie dotkliwie odbijały się one na położeniu klasy robotniczej, a w niemałym stopniu także warstw urzędniczych i inteligencji w miastach. Decydowało o tym przede wszystkim zagadnienie bezrobocia i zaopatrzenia miast w żywność.
Według oświadczenia ministra pracy i opieki społecznej, J. Iwanowskiego, bezrobocie sięgało w połowie 1919 r. ok. 350 tys. osób. Według innych obliczeń, uwzględniających fakt, że wielu bezrobotnych w ogóle nie rejestrowało się, a urzędy rejestrujące działały bardzo niedoskonale, liczba ta dochodziła do ponad 650 tys. Pod koniec 1919 r. zmniejszyła się ona wydatnie, choć nadal pozostawała wysoka (ponad 220 tys.). Tylko w niewielkim stopniu było to jednak następstwem wzrostu zatrudnienia, wynikało głównie z masowej rekrutacji do rozbudowywanej forsownie armii, której liczebność pod koniec 1919 r. osiągnęła około 600 tys. ludzi.
Rząd podejmował poważne wysiłki, aby choć w części zredukować ciężkie położenie bezrobotnych. Część z nich otrzymywała zasiłki, przede wszystkim jednak organizowano roboty publiczne. Miały one z reguły charakter sezonowy i oczywiście nie mogły rozwiązać całościowo i na trwałe skomplikowanego zagadnienia. Nie tylko to zresztą było ich celem. W rozumieniu rządu miały one stanowić swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa do rozładowania ciągle silnych i niebezpiecznych napięć społecznych. Minister Iwanowski nie ukrywał, że choć roboty publiczne były często źle zorganizowane i nie dawały spodziewanych wyników produkcyjnych, to jednak — jak twierdził — osiągnęły „główny cel, przyjście z pomocą zgłodniałym masom, uratowanie ich od śmierci głodowej, powstrzymanie ich od aktów rozpaczy i przemocy”. Podobnie charakteryzował sytuację minister spraw wewnętrznych S. Wojciechowski, gdy mówił: „Jeżeli do jesieni [1919 — H. Z.] nie uruchomimy w części przemysłu, to żaden minister spraw wewnętrznych nie utrzyma spokoju w kraju”.
W przeciwieństwie do tych zabiegów o charakterze raczej doraźnym, w niemałej mierze dyktowanych obawą przed „anarchią”, działalność socjalna o charakterze długofalowym rządu Paderewskiego wyraźnie osłabła. W ciągu dwóch miesięcy rządów gabinetu Moraczewskiego uczyniono na polu ustawodawstwa socjalnego znacznie więcej niż przez 11 miesięcy rządów Paderewskiego. Nieliczne jego poczynania na tym polu stanowiły najczęściej jedynie rozwinięcie niektórych dekretów i rozporządzeń z pierwszych miesięcy niepodległości.

Palące problemy wyżywienia
i rolnictwa

Krytyczna sytuacja utrzymywała się na wsi zarówno z punktu widzenia produkcji rolnej i możliwości zaopatrzenia w żywność miast, jak i stosunków własnościowych oraz socjalnych. Trudności aprowizacyjne w początkach niepodległości miały jedno ze swych podstawowych źródeł w bardzo silnym po wojnie spadku obszaru zasiewów i plonów, schodzących w niejednym wypadku poniżej 50% stanu przedwojennego.

Tab. 2
Obszary zasiewów i plony z 1 ha w roku 1918/19 w stosunku do przeciętnej z lat 1911-1913 (100%)

Dzielnica Pszenica Żyto Ziemniaki
obszar
zasiewów
(w %)
plony
z 1 ha
(w %)
obszar
zasiewów
(w %)
plony
z 1 ha
(w %)
obszar
zasiewów
(w %)
plony
z 1 ha
(w %)
Królestwo 54 78 73 95 71 98
Galicja 49 64 82 71 49 46
Zabór pruski
(1919/20)
51 64 85 40 93 82
Źródło: E. Rose. Bilans gospodarczy trzech lat niepodległości. Warszawa 1922, s. 19-23 (obl. własne).

Według przewidywań Ministerstwa Aprowizacji z wiosny 1919 r., bilans aprowizacyjny kraju miał przedstawiać się jeszcze gorzej. Szacowało ono, że w przeliczeniu na głowę ludności Królestwo da w 1919 r. tylko 37% przedwojennej ilości pszenicy, 48% żyta i 39% ziemniaków, natomiast Galicja odpowiednio 29%, 37% i 14%. Niezależnie od tego, które z obliczeń było bliższe rzeczywistości, perspektywy wyżywienia ludności w 1919 r. przedstawiały się w całym tego słowa znaczeniu ponuro. W niewielkim tylko stopniu polepszały je dostawy z Wielkopolski (która mimo własnych kłopotów dysponowała pewnymi nadwyżkami niektórych artykułów rolnych), tym bardziej że dopiero w drugiej połowie 1919 r. zniesiono bariery dzielące Poznańskie od Królestwa i Galicji.
Zmniejszenie produkcji rolnej i niedobory żywnościowe odbijały się wprawdzie bardzo dotkliwie na życiu narodu, były jednak zjawiskiem mniej lub więcej przejściowym. W miarę odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych i stopniowej stabilizacji stosunków braki te mogły zostać złagodzone lub usunięte. Jednakże na przeszkodzie temu procesowi stawały inne jeszcze zjawiska, sięgające znacznie głębiej i opóźniające tę stabilizację, a także ujemnie wpływające na produktywność rolnictwa. Mowa tu o wykrzywionej strukturze własności na wsi polskiej oraz o niesprawiedliwości społecznej, jakiej podlegał robotnik rolny w majątkach obszarniczych.
Tu znowu sięgnąć trzeba do statystyki. Strukturę własności na wsi obrazuje tab. 3, sporządzona na podstawie oficjalnych danych z 1921 r. i własnych szacunków przez M. Mieszczankowskiego (w stosunku do 1919 r. nie zaszły w tej dziedzinie żadne istotne zmiany). Należy jeszcze dodać, że wśród gospodarstw najmniejszych (do 2 ha) średnia powierzchni jednego gospodarstwa wynosiła nieco ponad 1 ha. Najgorsza pod tym względem sytuacja panowała w Małopolsce, gdzie rozdrobnienie w gospodarstwach chłopskich było najdalej posunięte – do tego stopnia, że gospodarstwa poniżej 5 ha stanowiły prawie 80% ogółu 8 I własności chłopskiej. Bardzo wysoki odsetek stanowiły gospodarstwa poniżej 2 ha w zaborze pruskim (43, 6%), ale w znacznej części należały one do robotników rolnych, traktujących je jako dodatkowe źródła dochodu obok zarobków w wielkich majątkach. Silnie reprezentowana była tutaj własność wielkokmieca (tzw. gburzy) od 10-50 ha, co w połączeniu z wysoką kulturą rolną dawało właścicielom tych gospodarstw stosunkowo wysoką stopę zamożności. Własność chłopska w Królestwie ustępowała zdecydowanie poziomem kultury rolnej i zamożnością gospodarstwom chłopskim w Wielkopolsce (i na Pomorzu), ale jej struktura była na ogół lepsza niż w Małopolsce (gospodarstwa poniżej 2 ha — 22%, od 2-5 ha — 30%), Jednakże i w Królestwie chłopski głód ziemi występował bardzo silnie, zwłaszcza w południowych rejonach.

Tab. 3
Struktura agrarna Polski w 1921 r.

Powierzchnia
gospodarstw
Liczba gospodarstw
(w tys.)
% ogółu
gospodarstw
Ogólna pow.
(w tys. ha)
% całej
powierzchni
do 2 ha
 2- 5 ha
 5-10 ha
10-20 ha
20-50 ha
Powyżej 50 ha
w tym:
własność obszarnicza[2]
własność publiczna
1 013,4
1 138,5
  861,1
  360,0
   87,6
   30,1



 29,0
 32,6
 24,7
 10,3
  2,5
  0,9



     1 060,7
     4 248,3
     6 562,6
     5 201,7
     2 611,1
    18 241,6

ok. 11 489,0
ok.  6 752,6
  2,8
 11,2
 17,3
 13,7
  6,9
 48,1

 30,35
 17,24
Ogółem 3 490,7 100,0     37 926,0 100,0
Źródło: M. Mieszczankowski. Struktura agrarna Polski międzywojennej. Warszawa 1960. s. 337-340.

Poważne różnice w strukturze własności chłopskiej komplikowały stosunki agrarne na wsi polskiej, a wielka liczba drobnych i zacofanych gospodarstw nie sprzyjała postępowi w produkcji i kulturze rolnej.
W tym świetle jako podstawowy problem całokształtu stosunków agrarnych w Polsce wysuwało się ich naczelne schorzenie, mianowicie ostra dysproporcja między stanem posiadania chłopskiego i obszarniczego. Pierwsze z nich obejmowało ogółem ponad 99% wszystkich gospodarstw rolnych w Polsce, które żywiły prawie 3, 5 mln rodzin chłopskich i dysponowały zaledwie 52% użytków rolnych w kraju. Drugie — wielka własność — składająca się z około 30 tys. gospodarstw (tj. niecały 1% ich ogólnej liczby) dysponowało ponad 30% całej powierzchni rolnej (reszta, tj. ok. 18%, stanowiła własność publiczną). Kontrast ten nabiera wyrazistości po wyodrębnieniu z kategorii wielkiej własności grupy największych majątków — latyfundiów o powierzchni ponad 1000 ha (wraz z lasami] każdy. Było takich latyfundiów w Polsce ogółem ok. 900, ale przypadało na nie łącznie ok. 21% użytków rolnych. Niektóre z nich, jak np. posiadłości Radziwiłłów, Zamoyskich czy Potockich, dorównywały powierzchnią obszarowi średniej wielkości powiatów.
Drugi wielki problem wsi polskiej u progu drugiej niepodległości to problem położenia i praw robotników rolnych. Było ich ok. 3 mln (1921), tj. blisko 18% ogółu ludności wiejskiej. Około 60% z nich stanowili robotnicy folwarczni i parobcy u zamożniejszych chłopów.
Była to zatem jedna z największych grup w polskiej klasie robotniczej i niewątpliwie grupa najbardziej upośledzona pod względem swych praw i warunków bytowych. Obok bardzo niskich płac odczuwali oni szczególnie dotkliwie ciężar praktycznie nie ograniczonego czasu pracy, pogardliwe traktowanie przez „dziedziców”, brak należytej opieki zdrowotnej, fatalne warunki mieszkaniowe w folwarcznych „czworakach”. „Hrabiowskie stajnie — mówił w sejmie jeden z posłów PS L „Wyzwolenie” — przeważnie są lepsze od mieszkań służby folwarcznej”. Pozbawieni praw i ochrony socjalnej, robotnicy ci byli w szczególnym stopniu wystawieni na samowolę. Ich życie było wegetacją — ale i tego „prawa” można było ich pozbawić.

Rady Delegatów Robotniczych.
Kongres Zjednoczeniowy PPS

W tych warunkach nie ustawały niepokoje ani w mieście, ani na wsi. Nadal też istniały i działały Rady Delegatów Robotniczych, stwarzając samym swym istnieniem potencjalne zagrożenie władzy burżuazji. Zagrożenie to powiększały dążenia komunistów w Radach do ich scentralizowania i wytworzenia w ten sposób ogólnopolskiej władzy Rad. Miały temu służyć tzw. Narady Większych Rad, których odbyło się kilka. Dyskutowano na nich problemy walki ruchu robotniczego w skali ogólnopolskiej, a w szczególności projekty zwołania ogólnopolskiego zjazdu Rad. Jednakże na przeszkodzie temu stawało rozbicie polityczne w Radach, a przede wszystkim pogłębiający się antagonizm między KPRP a PPS. Delegaci z ramienia tej ostatniej wykorzystywali zwłaszcza błędne stanowisko KP RP w sprawie niepodległości. Nie mniej głębokie sprzeczności dzieliły obie te partie we wszystkich innych węzłowych sprawach owego czasu, jak w sprawie stosunku do sejmu, stosunku do Rosji Radzieckiej, taktyki strajkowej itp., a także w wielu sprawach bieżących. PPS była w Radach ugrupowaniem największym (z wyjątkiem RDR w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie przewagę mieli komuniści) i mogła na ogół liczyć na poparcie przedstawicieli mniejszych ugrupowań w Radach, mianowicie Narodowego Związku Robotniczego oraz żydowskiego Bundu. Mimo to jej stosunek do samej instytucji RDR przesycony był nieufnością i w gruncie rzeczy niechęcią, płynącą głównie stąd, że w przeciwieństwie do komunistów, dążących do przekształcenia RDR w organy władzy politycznej przeciwstawnej władzy burżuazyjnej — PPS skłaniała się najwyżej do przyznania im charakteru przejściowych organów opiniodawczych u boku rządu i sejmu. Kolidowało to z nastrojami w masach robotniczych, wśród których idea rad dlatego cieszyła się popularnością, ponieważ widziano w nich organy władzy robotniczej, co z kolei umacniało pozycję komunistów w Radach jako rzeczników hasła „cała władza w ręce Rad”. Ale to właśnie budziło w kierownictwie PPS największe obawy.

12. Demonstracja 1-majowa 1919 r. w Płocku

W dodatku pozycję PPS osłabiła jej dwuznaczne stanowisko wobec nowej fali ruchu strajkowego, który w marcu i kwietniu ogarnął Zagłębie Dąbrowskie, a także Warszawę, okręg łódzki i niektóre inne skupiska robotnicze. Nastroje strajkowe wśród robotników były tak silne i powszechne, że na drugiej Naradzie Większych Rad w początkach marca 1919 r. nie tylko KPRP, lecz także PPS i Bund uzgodniły ogłoszenie strajku powszechnego w całym kraju na 12 i 13 marca. W świetle dotychczasowych doświadczeń i stosunków między trzema partiami było to czymś zupełnie niezwykłym i wyjątkowym. Ich solidarność stwarzała wyjątkowe również szanse pełnego powodzenia zamierzonego strajku powszechnego. W tych samych dniach niezwykle zapalne nastroje ogarniały także robotników rolnych, którym właśnie wtedy masowo wręczano tzw. terminatki, czyli wypowiedzenia pracy w folwarkach i majątkach ziemskich. Wszystko to sprawiało, że ów zamierzony wielki strajk, w którym miały zostać wysunięte nie tylko hasła ekonomiczne, lecz i radykalne hasła polityczne, zapowiadał się co najmniej jako potężna manifestacja siły i solidarności klasy robotniczej, czego polityczne następstwa trudno było przewidzieć. Ale kierownictwo PPS w ostatniej chwili odwołało swe poparcie dla strajku (jako niedostatecznie przygotowanego, grożącego „kompromitacją” itp.) i w ten sposób odciągnęło od niego znaczną część zdezorientowanych robotników. W rezultacie strajk odbył się, ale zakończył się tylko częściowym powodzeniem.

13. Grupa czołowych działaczy PPS w latach 1919-1920;
w pierwszym rzędzie siedzą od lewej: B. Ziemięcki, F. Perl, M. Niedziałkowski, I. Daszyński, N. Barlicki.

Postępowanie kierownictwa PPS wywołało oburzenie nie tylko wśród komunistów, ale wzmocniło także nastroje opozycyjne w łonie samej PPS, reprezentowane m. in. przez T. Żarskiego, A. Landy’ ego, a nawet w PPSD (B. Drobner). Ujawniły się one wyraźnie podczas XVI Zjazdu PPS (koniec kwietnia 1919), na którym dokonało się zjednoczenie PPS oraz PPSD Galicji i Śląska Cieszyńskiego (formalnie także PPS zaboru pruskiego). Mimo wspomnianej już opozycji połączenie się obu partii zapowiadało na dalszą przyszłość przesunięcie się zjednoczonej partii pod wpływem PPSD, szczególnie Daszyńskiego, na prawo. Chwilowo jednak było to jeszcze niemożliwe ze względu na ogólną sytuację w kraju i w samej partii.
Uwidoczniło się to m. in. w uchwałach Kongresu Zjednoczeniowego, dotyczących sprawy najbardziej dyskutowanej, mianowicie stosunku do Rad Delegatów Robotniczych. W rezolucji na ten temat stwierdzono m. in., że są one elementem trwałym w życiu robotniczym i powinny „skupić całokształt walki klasy robotniczej w urzeczywistnieniu socjalizmu”.
Już niedaleka przyszłość miała wykazać, że dominujące w kierownictwie partii elementy prawicowe zmierzały w kierunku wręcz przeciwnym, mianowicie rozbicia rad międzypartyjnych — tzn. rad wspólnych z komunistami. Cieszyły się one jednak ciągle zbyt dużym autorytetem w masach (jak to wykazała m. in. i dyskusja na Kongresie Zjednoczeniowym), by można było to uczynić przez proste odcięcie się od popularnego ruchu czy tym bardziej przez rozwiązanie rad lub ich likwidację środkami administracyjno-policyjnymi. Kierownictwo PPS poszło inną drogą. Poczynając od połowy maja zaczęło tworzyć tzw. rady „niepodległościowo-socjalistyczne”. Miałyby w nich zasiadać tylko partie i organizacje, akceptujące hasło „Zjednoczonej i Niepodległej Polski” jako podstawę ideowo-polityczną nowych rad. Było to równoznaczne z wyeliminowaniem z nich komunistów, którzy w radach widzieli jedynie i wyłącznie organ rewolucyjnej walki o władzę i zwycięstwo rewolucji socjalistycznej. Doszło w ten sposób do rozłamu i rozbicia w Radach, najpierw w Lublinie, a później, w końcu czerwca, także w Warszawie i w innych miastach. Niezależnie od tego władze administracyjne i policyjne podjęły represje w stosunku przede wszystkim do działa czy rewolucyjnych w Radach. Równocześnie zlikwidowano milicję ludową, która od dawna już była przedmiotem ostrych ataków partii burżuazyjnych i zdecydowanej niechęci rządu Paderewskiego. W lipcu władze aresztowały całą zagłębiowską Radę Delegatów Robotniczych, ostatnie swe posiedzenie odbyła Rada warszawska, zamarła też działalność innych rad.
Likwidacja Rad odbyła się stosunkowo szybko i łatwo. Niewątpliwie łączyła się ona z ogólnym wówczas osłabieniem masowego ruchu robotniczego. Według J. Holzera przyczyniło się do tego kilka czynników: „niepowodzenia ruchów rewolucyjnych poza granicami Polski, wzrastająca stabilizacja władzy w Polsce, brak perspektyw na rychłą, udaną akcję rewolucyjną — to jedna strona zagadnienia. Zmniejszenie bezrobocia [...] a tym samym pewne, choć wielce ograniczone poprawienie sytuacji bytowej klasy robotniczej — to druga”. Dochodziły do tego także pewne czynniki z zakresu stosunków wewnętrznych w PPS, jak niedostateczny stopień zorganizowania lewicowej opozycji w partii, przywiązanie do jej tradycji i przywódców, nieufność do komunistów itp.

Reforma uchwalona większością
jednego głosu

Nie mniej ważne rzeczy działy się w tym samym czasie na wsi, gdzie — jak już wspomniano — wszystkie myśli chłopów obracały się wokół reformy rolnej, a robotników rolnych wokół wywalczenia sobie ludzkich warunków bytu.
Polityczna mobilizacja i społeczna radykalizacja robotników rolnych znalazły swój najsilniejszy wyraz w wielkich strajkach marcowych przeciwko rugowaniu ich z pracy i mieszkań. Nie mniej znamiennie odzwierciedlały się nastroje ludzi z czworaków w ich pędzie ku organizowaniu się, ku zjednoczeniu się w obronie swych praw. W połowie marca odbył się z inicjatywy PPS pierwszy zjazd przedstawicieli robotników rolnych, w którego wyniku powstał Związek Zawodowy Robotników Rolnych. W ciągu kilku miesięcy stał się on jednym z najsilniejszych liczebnie związków zawodowych w Polsce. Sprzyjał temu wydany w lutym dekret o pracowniczych związkach zawodowych, zapewniający im prawo reprezentowania ogółu pracowników w danej gałęzi zatrudnienia, a przy tym bardzo liberalny i demokratyczny, jeśli chodzi o zasady i warunki tworzenia tych organizacji.
Już wkrótce wysiłki te dały swoje pierwsze owoce. Po tygodniach debat i oporów ze strony sił prawicowych sejm uchwalił ustawę o załatwianiu zatargów zbiorowych pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Dla robotników rolnych miała ona szczególne znaczenie, gdyż dawała im w ręce ważny instrument praw ny, chroniący ich przed samowolą obszarnictwa. Dalszym krokiem na tej drodze stała się tzw. ugoda lubelska z 5 kwietnia między Związkiem Ziemian a Związkiem Zawodowym Robotników Rolnych okręgu lubelskiego, przyznająca tym ostatnim szereg korzyści materialnych i socjalnych, o które bezskutecznie dotąd walczyli. Z czasem uzyskali je robotnicy także w innych regionach kraju. Swe postulaty formułowali oni najczęściej na wzór „ugody lubelskiej”.
Jeszcze dłużej wypadło czekać chłopom na uchwalenie przez sejm reformy rolnej. Jej projekt, skonstruowany na podstawie koncepcji stronnictw ludowych, spotkał się ze sprzeciwami i zastrzeżeniami ugrupowań prawicowych oraz posłów z kół klerykalnej reakcji, w szczególności arcybiskupa Teodorowicza. Sprzeciwiały się one zasadzie przymusowej parcelacji ziemi, opowiadając się za parcelacją „dobrowolną”, a przede wszystkim nie chciały zgodzić się na tzw. maksimum dopuszczalnego obszaru majątków rolnych, powyżej którego podlegałyby one przymusowemu wykupowi na cele parcelacyjne. Przeciwstawiały się również objęciu nim tzw. dóbr martwej ręki, czyli majątków kościelnych.
Debata sejmowa w sprawie reformy rolnej miała przebieg niezwykłe ostry i ujawniła w sposób szczególnie wyrazisty reakcyjne oblicze społeczno-polityczne poważnej części składu poselskiego w Sejmie Ustawodawczym. W głosowaniu nad kluczowym artykułem projektu reformy, określającym wspomniane maksimum na 180 ha, padła początkowo równa liczba głosów za i przeciw projektowi. Dopiero w następnym głosowaniu — 10 lipca 1919 r. — uzyskał on przewagę jednego głosu (183 do 182). U dało się jednak przeforsować siłom prawicowym m. in. poprawkę, uzależniającą parcelację majątków kościelnych od „porozumienia ze Stolicą Apostolską”, a także inną, podnoszącą „maksimum” posiadania ziemi na kresach wschodnich i w częściach b. zaboru pruskiego do 400 ha. Za sprawą tych samych kół podjęta wreszcie uchwała nie była ustawą, ale „uchwałą Sejmu Ustawodawczego w przedmiocie zasad reformy rolnej”, co nadawało temu aktowi jedynie charakter zbioru wytycznych w celu opracowania projektu ustawy. W ten sposób opóźniało się wprowadzenie w życie reformy rolnej.
Niemniej i w tej formie uchwała o reformie rolnej stanowiła dogodny punkt wyjścia do pewnej poprawy struktury agrarnej kraju. M. in. zapowiadała ona, iż pierwszeństwo w nabywaniu parcelowanej ziemi będzie miała służba dworska, chłopi bezrolni i b. żołnierze. Przewidywała, że najbiedniejsi z nowonabywców otrzymują długoterminowe pożyczki państwowe na wykup ziemi. Powierzała przeprowadzenie parcelacji wyłącznie organom państwowym, co eliminowało parcelację prywatną, a wraz z tym ograniczało poważne możliwości nadużyć, m. in. w zakresie ustalenia cen rozdzielanej ziemi.
Uchwalenie reformy rolnej wniosło uspokojenie na wieś. Jednakże po pewnym czasie, w miarę przedłużającego się daremnego wyczekiwania na praktyczną realizację reformy, napięcia znowu zaczęły wzrastać. Ogarniały one zwłaszcza najbardziej nią zainteresowanych — robotników rolnych — a wzmagała ją tzw. dzika (czyli prywatna) parcelacja, w której wyniku ziemię przewidzianą do rozparcelowania zaczęli nabywać zamożni chłopi, zdolni zapłacić ceny żądane przez właścicieli majątków. Na kolejnym kongresie Związku Zawodowego Robotników Rolnych w sierpniu 1919 r. protestowano zdecydowanie przeciwko „dzikiej” parcelacji, która „Jasnych Panów na chłopów wyzyskiwaczy, co brata swego będą gubić gorzej od obszarników” zamienia. Domagano się parcelacji ziemi bez wykupu. Jak alarmował Związek Ziemian, od czasu kongresu sierpniowego „wszyscy fornale uważają się za właścicieli folwarków, w których służą albo w których służyli”.
W parę miesięcy później doszło na tym tle do nowej fali strajków rolnych, które objęły 38 powiatów w Królestwie. (Mniej więcej w tym samym czasie przystąpili do strajków również robotnicy przemysłowi w Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim i niektórych innych ośrodkach.) Nie poparte przez stronnictwa ludowe, nie przyniosły one większych rezultatów. Były ostatnim silniejszym pogłosem rewolucyjnego wrzenia, jakie ogarniało Polskę niemal bez przerwy do połowy 1919 r. i zamykały kolejny etap walki o charakter ustrojowy państwa.
W gruncie rzeczy rozstrzygnięcie w tej walce padło już nieco wcześniej, w połowie 1919 r., kiedy zostały rozbite Rady Delegatów Robotniczych i uchwalona reforma rolna.
Rozbicie RDR oznaczało wyeliminowanie z walki o władzę jedynego w rękach klasy robotniczej instrumentu, wokół którego mogły się skrystalizować dążenia całego ruchu robotniczego i mającego potencjalne przynajmniej możliwości przekształcenia się w naczelny ośrodek dyspozycyjny wszystkich sił opowiadających się za zwycięstwem socjalizmu w Polsce.
U chwalenie reformy rolnej rozładowało w wielkim stopniu silne napięcia społeczne na wsi. Z punktu widzenia walki o charakter ustrojowy państwa redukowało to w sposób zasadniczy jej społeczną podstawę. Tymczasem bez masowego uczestnictwa chłopów walka ta na dłuższą metę nie miała szans powodzenia.
Tak więc ze zmagań o charakter ustrojowy państwa zwycięsko wychodziła burżuazja polska. Jej pozycje polityczne wzmocniło wydatnie podpisanie w tym samym mniej więcej czasie — 28 czerwca 19 19 r. — traktatu pokojowego (o czym niżej), a w ślad za tym zjednoczenie z Polską b. zaboru pruskiego, gdzie — jak już o tym była mowa — szczególnie wielkie wpływy miała Narodowa Demokracja. Kryła się w tym wprawdzie zapowiedź nawet zaostrzenia sporów wewnętrznych, ale o inne już cele i na innej płaszczyźnie.

Polityka wyczekiwania i polityka
faktów dokonanych.
Powstanie wielkopolskie

Równolegle z rozwiązywaniem ważnych spraw wewnętrznych rozstrzygały się nie mniej ważne sprawy dotyczące Polski na arenie międzynarodowej.
Jako państwo stosunkowo niewielkie, straszliwie wyniszczone gospodarką zaborców i wojną, Polska nie mogła być i nie była czynnikiem prawdziwie samodzielnym w ówczesnej Europie. Była w dużej mierze zależna ekonomicznie i politycznie od wielkich mocarstw, w szczególności od Francji i Stanów Zjednoczonych. Równocześnie jednak położenie geograficzne Polski w sercu Europy, między Niemcami i Rosją, na styku rewolucyjnej Rosji i kapitalistycznej Europy, sprawiało, że polityka zagraniczna Polski miała nader istotne znaczenie dla całokształtu sytuacji w Europie.
W następstwie rewolucji listopadowej 1918 r. w Niemczech groziło wytworzenie się w środku Europy nowego wielkiego ośrodka rewolucyjnego, czego niejako naturalną konsekwencją musiały być próby zjednoczenia rewolucji rosyjskiej i niemieckiej, a co za tym idzie — jej zwycięstwa w skali europejskiej. Polska stanowiła w oczach Zachodu, a zwłaszcza Francji, ważną przegrodę między rewolucją rosyjską a niemiecką. Jednocześnie podporządkowanie Polski Francji umożliwiało tej ostatniej szachowanie zawsze groźnych dla niej Niemiec także od wschodu. W przeciwieństwie do tego, Wielka Brytania przeciwstawiała się zbyt niemu wzrostowi wpływów i potęgi Francji na kontynencie. W związku z tym była też przeciwna „nadmiernemu” osłabieniu Niemiec na korzyść Francji i jej sojuszników, z Polską włącznie. Stanowisko Anglii znajdowało poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych. Tak więc perspektywy na uzyskanie sprawiedliwej granicy z Niemcami na konferencji pokojowej nie przedstawiały się najlepiej.
Równocześnie idee samookreślenia narodów i ich dążenia do niepodległości przybrały tak bardzo na sile, że krzyżowały one nieraz lub przynajmniej poważnie komplikowały imperialistyczne plany nawet potężnych mocarstw. Jeśli chodzi o sprawę granicy polsko-niemieckiej, to nader doniosłą rolę w jej ukształtowaniu odegrały patriotyczne powstania polskie w Wielkopolsce, a później na Śląsku, gdzie kapitulacja Niemiec i powstanie niepodległej Polski rozbudziły szczególnie silne dążenia do połączenia z ojczyzną. W grudniu 1918 r. odbył się w Poznaniu tzw. sejm dzielnicowy, w którym wzięli udział przedstawiciele Polaków z całej Rzeszy. Sejm dokonał m. in. wyboru wspomnianej już Naczelnej Rady Ludowej jako wspólnej reprezentacji i najwyższej władzy ziem polskich zaboru pruskiego. Przywódcy NRL stali na legalistycznym stanowisku wyczekiwania na „sprawiedliwy wyrok” mocarstw Ententy w sprawie Niemiec i przeciwstawiali się dążeniom do gwałtownego, zbrojnego oderwania się od Niemiec. Jednakże nastroje w społeczeństwie wielkopolskim były inne, wyrażając się m. in. w przygotowaniach powstańczych prowadzonych już od pewnego czasu przez Polską Organizację Wojskową (POW). Dnia 26 grudnia przyjechał do Poznania Paderewski, co dało powód do masowych polskich manifestacji patriotycznych i pierwszych starć polsko-niemieckich. Dnia 27 grudnia 1918 r. wybuchło powstanie.
U podstaw zrywu powstańczego ludu wielkopolskiego leżały przede wszystkim jego narodowowyzwoleńcze dążenia, a w szczególności jego pragnienie zjednoczenia prastarej kolebki państwa polskiego z macierzą. Byłoby wszakże dużym uproszczeniem nie dostrzegać w genezie tego zrywu także roli innych momentów oraz rozległych implikacji wewnętrznych i międzynarodowych, jakie on spowodował. Tak np. uwidoczniły się przy tej okazji raz jeszcze rozbieżności stanowisk w kwestii stosunku do Polski między czołowymi mocarstwami zachodnimi. N a zewnątrz występowały one przeciwko wyprzedzaniu decyzji konferencji pokojowej działaniami, mającymi cechy faktów dokonanych. Mogłoby o tym świadczyć „uroczyste ostrzeżenie” ogłoszone z inicjatywy prezydenta Wilsona podczas powstania wielkopolskiego przez rządy państw uczestników paryskiej konferencji pokojowej, wyrażające „głębokie zaniepokojenie wieściami [...] o wielu wypadkach używania w Europie i na Wschodzie siły zbrojnej dla zyskania terytoriów, zamiast zwrócenia się do Konferencji Pokojowej o orzeczenie co do ich uprawnionych pretensji”, z czego wyniknąć mogą „tylko najgorsze rezultaty”. Tymczasem rząd francuski niekiedy — poufnie — wręcz zachęcał KNP w Paryżu do takiego działania w stosunku do ziem zaboru pruskiego.
Ziemie te, a zwłaszcza Wielkopolska, stanowiły też niezwykle ważny przedmiot rozgrywki wewnętrznopolitycznej między „obozem belwederskim” a endecją. Ta ostatnia widziała w Wielkopolsce swój najważniejszy przyczółek mostowy w walce o władzę w całym kraju i nie kwapiła się do narażania tego przyczółka na niepewne losy wojenno-powstańczych perturbacji, mogących ułatwić opanowanie go przez „Warszawę”, np. poprzez udzielenie zdecydowane go wsparcia ruchowi powstańczemu (POW!) i ewentualne przechwycenie jego kierownictwa.
Trzonem polskich sił powstańczych były oddziały tzw. Służby Straży i Bezpieczeństwa, w których skład wchodzili m. in. liczni bojowcy z POW i innych tajnych organizacji wojskowych. Niezależnie od tego zarówno w Poznaniu, jak i na prowincji czekały na sygnał do powstania różnego rodzaju drużyny skautowe, sokole, straże ludowe, które już od pewnego czasu szkoliły się wojskowo i gromadziły uzbrojenie. Były to w sumie oddziały dość liczne, ale słabo uzbrojone, nie zawsze też posiadające odpowiednio wykwalifikowanych dowódców. Te braki rekompensowały jednak oddaniem sprawie wyzwolenia Wielkopolski i żarliwym patriotyzmem. Po stronie niemieckiej miały za przeciwnika dobrze wyszkolone i uzbrojone oddziały Grenzschutzu.
Już pierwszego dnia zdołali powstańcy opanować po walkach (których pierwszymi ofiarami po stronie polskiej byli F. Ratajczak i A. Andrzejewski) szereg ważnych obiektów w mieście, jak prezydium policji, dworzec kolejowy, pocztę i kilka innych. 29 grudnia zdobyto Cytadelę, później różne koszary niemieckie. 6 stycznia, nie bacząc na sprzeciwy Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej, od działy powstańcze z inicjatywy jednego z najbardziej zdecydowanych przywódców powstania w Poznaniu, Mieczysława Palucha, zajęły ostatni ważny punkt oporu Niemców w rejonie miasta — lotnisko na Ławicy.
W ślad za miastem Poznaniem powstanie rozwijało się również na prowincji. Dochodziło przy tym niekiedy do ciężkich walk (np. pod Zdziechową, pod Kargową). Jednakże większa część Wielkopolski została opanowana przez powstańców stosunkowo łatwo jeszcze w pierwszej połowie stycznia 1919 r. Jedynie wąskie pasy pograniczne, zwłaszcza na północy i zachodzie, pozostały w rękach niemieckich. Dopiero w obliczu wyraźnych sukcesów powstania, tworzącego fakty dokonane, Komisariat Naczelnej Rady Ludowej zdecydował się na kroki bardziej energiczne. 9 stycznia NRL ogłosiła publicznie przejęcie w swe ręce całej władzy administracyjnej na wyzwolonych obszarach b. zaboru pruskiego. Przystąpiono do polszczenia urzędów i szkolnictwa, a także do organizowania armii wielkopolskiej, na której dowódcę powołano gen. Dowbór-Muśnickiego — jednego z najbardziej reakcyjnych generałów w tworzącej się armii polskiej.
Ale walka nie była jeszcze skończona. W końcu stycznia Niemcy, po stłumieniu wystąpień rewolucyjnych niemieckiej klasy robotniczej w Berlinie, co poważnie absorbowało ich siły, przystąpili do akcji ofensywnych. Rozgorzały nowe zacięte walki, szczególnie na północy i zachodzie pod Kcynią, Babimostem, Kargową, w rejonie Wolsztyna, a także na południu, zwłaszcza pod Rawiczem. Mimo przejściowych strat terytorialnych powstańcy na ogół utrzymali pozycje zdobyte w pierwszej fazie powstania. Kres tym zmaganiom położył rozejm w Trewirze (luty 1919), w którym Niemcy pod naciskiem marszałka Focha musieli uznać wykreśloną przez zbrojny czyn powstańczy polsko-niemiecką „linię demarkacyjną” w Wielkopolsce; stała się ona później (z drobnymi zmianami) ostateczną granicą między Polską a Niemcami.

14. Odezwa Komisariatu i Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu

Komisariat NRL odnosił się — jak wspominaliśmy — niechętnie do polityki faktów dokonanych i początkowo z ociąganiem decydował się na energiczniejsze kroki przeciw „legalnej” władzy niemieckiej. Nadal też, i po zwycięstwie powstania, gdy cała władza znalazła się faktycznie w rękach Komisariatu, starał się on zachować maksimum samodzielności w stosunku do rządu polskiego w Warszawie. Przez szereg miesięcy utrzymywał niezależną od Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich „armię wielkopolską” (pod dowództwem gen. Dowbór-Muśnickiego). Od pozostałych części Polski oddzielała Poznańskie granica celna. Nader niechętnie widziano tam urzędników, nauczycieli i innych fachowców z pozostałych dzielnic Polski. Po podpisaniu traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 r.) znikły ostatnie preteksty do kontynuowania tej swoiście separatystycznej polityki. W lipcu 1919 r. zniesiono granicę celną, wkrótce potem wprowadzono markę polską w miejsce niemieckiej itd. Mimo wszystko i wtedy jeszcze ziemie b. zaboru pruskiego utrzymały do pewnego stopnia status specjalny, wyrażający się w utworzeniu Ministerstwa b. Dzielnicy Pruskiej, wyposażonego w szerokie kompetencje i będącego w dużej mierze władzą poniekąd autonomiczną.

„Sprawiedliwy wyrok” paryskiej konferencji pokojowej

Natomiast wyznaczenie granicy polsko-niemieckiej na innych odcinkach po zostawało ciągle sprawą otwartą, czekającą na rozstrzygnięcie przez konferencję pokojową, która zapoczątkowała swe prace w Paryżu w połowie stycznia 1919 r.
Rola i pozycja państw mniejszych na konferencji, w tym i Polski, była bardzo ograniczona. Najważniejsze decyzje, dotyczące m. in. sprawy granic, zapadały w gronie przedstawicieli wielkich mocarstw, czyli tzw. wielkiej czwórki. W jej skład wchodzili prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson, premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George, premier Francji Georges Clémenceau i premier Włoch Vittorio E. Orlando. Z głosem państw mniejszych liczyli się oni w niewielkim tylko stopniu. Poświadczają to historycy, dyplomaci i uczestnicy konferencji niezależnie od narodowości. Nawet Roman Dmowski, uczestnik konferencji z ramienia Polski, a zarazem wielbiciel „wielkich demokracji zachodnich”, pisał w swych pamiętnikach z goryczą: „Był to pierwszy wielki kongres państw demokratycznych. Na żadnym z poprzednich kongresów jednostki nie miały pozostawionej sobie takiej nie kontrolowanej decyzji o losach narodów. Nie mieli tego nawet autokratyczni monarchowie”.
Interesy Polski na konferencji pokojowej w Paryżu nadal reprezentował Komitet Narodowy Polski. Przypomnijmy, że w wyniku misji Grabskiego do Piłsudskiego i powstania rządu Paderewskiego Komitet został rozszerzony o kilku przedstawicieli Piłsudskiego (m. in. L. Wasilewskiego, K. Dłuskiego, M. Sokolnickiego) i stał się oficjalnym organem rządu polskiego, nadal jednak ulegającym całkowicie Dmowskiemu. Przy Komitecie działało także Biuro Prac Kongresowych, w którego skład wchodziło m. in. kilku wybitnych uczonych polskich. Biuro to przygotowywało różnego rodzaju materiały, ekspertyzy, memoriały itp., wykorzystywane z kolei w akcjach dyplomatycznych i propagandowych na rzecz rewindykacji polskich. Sprawom tym poświęcał Komitet Narodowy Polski, podobnie jak w czasie wojny, dużo uwagi i środków materialnych (dostarczanych w dużej mierze przez członka Komitetu, a zarazem jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, hr. Maurycego Zamoyskiego). Niezależnie od tego wiele czasu w pracach Komitetu pochłaniały liczne narady i dyskusje wewnętrzne, których przedmiotem były zarówno sprawy bieżące, jak i precyzowanie stanowiska w sprawach zasadniczych, dotyczących miejsca Polski w świecie, jej granic, stosunku do Ententy, do sąsiadów (zwłaszcza Niemiec i Rosji Radzieckiej) itp.
Wnioski w sprawie granicy polsko-niemieckiej przygotowała specjalna komisja konferencji pod przewodnictwem dyplomaty francuskiego J. Cambona. Przeważnie zgodnie z postulatami delegacji polskiej proponowały one przyznanie Polsce, bez plebiscytu, Górnego Śląska, Poznańskiego, Pomorza i Gdańska; w Prusach Wschodnich miałby odbyć się plebiscyt. Były to wnioski na ogół zgodne z zasadą historycznej sprawiedliwości i zasadą etnograficzną. Wszystkie te ziemie bowiem, od wieków polskie, dostały się pod panowanie niemieckie w wyniku bezwzględnego Drang nach Osten i rozbiorów Polski. Jeśli chodzi o najbardziej sporny teren Górnego Śląska, to nawet niemieckie statystyki narodowościowe i atlasy narodowościowe, pomniejszające sztucznie rolę i liczebność ludności polskiej, stwierdzały, że mimo wieloletniej forsownej germanizacji stanowiła ona wyraźną większość na Górnym Śląsku. Położony u ujścia Wisły port gdański mógł natomiast żyć i rozwijać się tylko dzięki temu, że był naturalnym i jedynym wyjściem na morze dla polskiego obszaru gospodarczego.

15. „Wielka Czwórka” na konferencji pokojowej w Paryżu w 1919 r. Od lewej: premier Wielkiej Brytanii Lloyd George, Włoch Vittorio Orlando, Francji Georges Clémenceau, prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson

Mimo to Lloyd George, popierany dyskretnie przez delegację amerykańską, zakwestionował wnioski komisji Cambona w dwóch najistotniejszych dla Polski punktach, mianowicie Górnego Śląska i Gdańska. Pod naciskiem dwóch mocarstw anglosaskich musiała się ugiąć Francja — najsłabszy partner w wielkiej trójce. Niemałą w tym rolę odegrały wpływy i powiązania wielkiego monopolistycznego kapitału niemieckiego z kapitałem anglosaskim, a nawet częściowo z francuskim. W rezultacie zmieniono pierwotny tekst traktatu pokojowego i zastąpiono go nowym, przewidującym m. in. przekształcenie Gdańska w Wolne Miasto, pozostające pod opieką Ligi Narodów, a także przeprowadzenie na Górnym Sląsku plebiscytu pod kontrolą wielkich mocarstw. W tej postaci traktat został też uroczyście podpisany przez zainteresowane strony w sali lustrzanej pałacu wersalskiego 28 czerwca 1919 r.
W cieniu tych sporów i kontrowersji rozwijał się jeszcze jeden spór graniczny — między Polską i Czechosłowacją o Śląsk Cieszyński. Była to wysoce uprzemysłowiona kraina, wchodząca przed wojną w skład monarchii habsburskiej. Z wyjątkiem części południowej tego regionu większość ludności stanowili tu Polacy, a po nich najsilniej reprezentowani byli Czesi. Najmniej liczni Niemcy zajmowali kluczowe pozycje w przemyśle tego obszaru. Dla Czechosłowacji miał on życiowe znaczenie gospodarcze ze względu na zasoby węgla koksującego oraz sieć komunikacyjną, w której kluczową rolę odgrywał węzeł kolejowy bogumiński. Tędy wiodło jedyne połączenie kolejowe Pragi ze Słowacją.
Jak już o tym była mowa, w listopadzie 1918 r. doszło do porozumienia między Polakami i Czechami co do podziału Śląska Cieszyńskiego, odpowiadającego na ogół zasadzie etnograficznej, na części pozostające pod prowizoryczną administracją polską i czeską. Wykorzystując trudną sytuację polityczną Polski, uwikłanej w walki przeciwko Ukraińcom w Galicji Wschodniej, oddziały czeskie wkroczyły i zajęły w styczniu 1919 r. większość polskiej części Śląska Cieszyńskiego. Od tego momentu sprawa ta stała się przedmiotem nie kończących się sporów między Polską a Czechosłowacją. Nie zażegnało ich w sposób trwały także rozstrzygnięcie, zapadłe podczas konferencji w Spa w 1920 r., przyznające sporne terytorium Czechosłowacji.
Nie było to jedyne zarzewie sporów terytorialnych między Polską a Czechosłowacją. Wiele złej krwi w stosunkach między obu narodami wywołała również stosunkowo drobna sprawa kilkudziesięciu wsi na Spiszu i Orawie, zamieszkanych przez Polaków, Słowaków oraz częściowo ludność o nieskrystalizowanej świadomości narodowej. W wyniku decyzji mocarstw (1921) i w tym wypadku większość spornego obszaru przypadła Czechosłowacji, co w Polsce przyjmowano jako krzywdzące. I ta decyzja jednak nie zamknęła sporu do końca, gdyż nie wykluczała pewnych późniejszych rektyfikacji granicznych. Pozwoliło to Polsce wysunąć żądania w sprawie Jaworzyny spiskiej, co ożywiło stare zadrażnienia, tym bardziej że kolejne rozstrzygnięcie sporu — powzięte przez Ligę Narodów w parę lat później — znowu zakończyło się porażką Polski.

„Argumenty pisane krwią”

Oczywiście jednak główna uwaga społeczeństwa polskiego koncentrowała się na sprawie granicy polsko-niemieckiej. Ostateczny tekst traktatu wersalskiego wywołał w Polsce wiele rozczarowań i goryczy, przede wszystkim na samym Górnym Śląsku, gdzie klęska Niemiec została przyjęta przez ludność polską jako zapowiedź końca znienawidzonego jarzma pruskiego i powrotu Śląska do macierzy. W kraju, w którym ludność polska rekrutowała się z reguły z warstw najbiedniejszych — robotników i biednego chłopstwa, nadzieje na wyzwolenie narodowe łączyły się nierozerwalnie z dążeniami do wyzwolenia społecznego spod panowania niemieckich junkrów i kapitalistów.
Już począwszy od listopada 1918 r. mnożyły się na Górnym Śląsku liczne wiece i inne manifestacje polskości, na których domagano się połączenia tej krainy z Polską (nieraz mówiono przy tym „z Polską Ludową”). Więź z Polską podkreślały akcje zbiórki na „polski skarb narodowy”, wybory delegatów do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, itp. Równocześnie niezwykle silnie rozwinął się ruch strajkowy, przeradzający się niejednokrotnie w akty przemocy wobec zarządów kopalń, dyrektorów i innych przedstawicieli wielkiego kapitału. Powstały też liczne rady robotnicze, żołnierskie i chłopskie, które jednak w ogromnej większości opanowane zostały przez socjaldemokratyczne elementy prawicowe, przez SPD. Począwszy od stycznia 1919 r. rozrastała się silnie organizacja śląska rewolucyjnego komunistycznego Związku Spartakusa, czyli KPD, składająca się z robotników polskich i niemieckich. Wszystko to sprawiało, że sytuacja na Górnym Śląsku w tych miesiącach była w całym tego słowa znaczeniu wybuchowa, tak ze względów narodowych, jak i klasowych.
Przygotowania do powstania zbrojnego prowadzone były wśród Polaków już do końca 1918 r. Polegały one przede wszystkim na tworzeniu tajnej Polskiej Organizacji Wojskowej, z której rekrutowali się później bojownicy wszystkich trzech powstań śląskich.
Już w początkach 1919 r. wystąpiły w szeregach POW dążenia do niezwłocznego podjęcia walki zbrojnej w celu przyłączenia Górnego Śląska do Polski i stworzenia w ten sposób faktu dokonanego jeszcze przed podpisaniem traktatu pokojowego, na podobieństwo powstania wielkopolskiego. Jednakże kierownicze czynniki na Śląsku i w Polsce, a w szczególności Korfanty, sprzeciwili się temu stanowczo. Znając siłę fermentów społecznych na robotniczym Śląsku obawiały się, że ruch powstańczy na tym terenie łatwo przekształcić się może w ruch o charakterze rewolucyjnym. Obawiały się ponadto rozdrażnienia rządów mocarstw zachodnich. Zalecały więc cierpliwe czekanie i ograniczenie wystąpień polskich w miarę możności do poczynań dyplomatycznych czy najwyżej, w ostateczności, do krótkotrwałych demonstracji zbrojnych.
W połowie 1919 r. napięcie na Górnym Śląsku znowu silnie się zaostrzyło. Przyczyniła się do tego w dużej mierze wiadomość o podpisaniu traktatu wersalskiego i przewidzianym w nim plebiscycie na tym obszarze. Mimo oporu Korfantego i innych polskich przywódców politycznych oraz rządu polskiego nie dało się pohamować wybuchu w sierpniu 1919 r. Poprzedzone krwawymi zajściami na terenie kopalni „Mysłowice”, a następnie potężnym strajkiem powszechnym rozgorzało I powstanie śląskie. Było to typowe powstanie ludowe, z udziałem przede wszystkim robotników. Powstańcy, pełni patriotycznego zapału i ofiarności, byli wszakże źle uzbrojeni, pozbawieni doświadczonego dowództwa, przeważnie słabo wyszkoleni. Przeciwko sobie mieli przeważające liczebnie, a przede wszystkim górujące pod względem uzbrojenia, wyszkolenia i organizacji oddziały regularne, w szczególności oddziały Grenzschutzu. W tych warunkach, przy braku jakiejkolwiek wydatniejszej pomocy ze strony rządu polskiego (który odżegnywał się od powstania, aby nie narazić się na zarzuty ze strony rządów zachodnich), powstańcy po tygodniu ciężkich miejsca mi walk ulegli przewadze wroga. Chcąc uniknąć brutalnych represji (nieraz na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej) wielu powstańców musiało schronić się po stronie polskiej. N a Górnym Śląsku natomiast rozwinął się bezwzględny terror wobec ludności polskiej, zahamowany dopiero pod naciskiem Francji jesienią 1919 r.
W styczniu 1920 r., w wyniku postanowień traktatu wersalskiego, przybyły na Śląsk wojska okupacyjne francuskie, angielskie i włoskie oraz Międzysojusznicza Komisja Plebiscytowa, aby przygotować plebiscyt i zabezpieczyć sprawiedliwy jego przebieg. Przedstawiciele Komisji roztoczyli ogólną kontrolę nad kluczowymi niemieckimi placówkami administracyjnymi i politycznymi na Górnym Śląsku, co niewątpliwie przyniosło pewną ulgę w położeniu Polaków. Kroki te jednak żadną miarą nie mogły zapewnić rzeczywiście bezstronnego, sprawiedliwego toku głosowania plebiscytowego. Decydujące pozycje w walce plebiscytowej, przede wszystkim ekonomiczne (kierownictwo kopalń, fabryk, wielkie latyfundia magnackie itp.) pozostały nadal w rękach niemieckich junkrów i kapitalistów — twierdzy antypolskiego szowinizmu i reakcji. Również administracja szczebla średniego i niższego — a więc organa wykonujące bezpośrednie i praktyczne rządy nad ludnością — pozostała w rękach niemieckich. Nauczycielami byli nadal prawie wyłącznie Niemcy. W ogromnej większości niemiecki był również kler katolicki. Na jego czele stał arcybiskup wrocławski Adolf Bertram, jeden z czołowych rzeczników germanizacji przez Kościół. Nawet przewodniczący Komisji Międzysojuszniczej, skądinąd przychylny Polakom francuski generał Le Rond, przyznawał podczas jednej z dyskusji w wąskim gronie: ”...niemieccy właściciele nie będą ewakuowani [z Górnego Śląska — H. Z.]. Głosowanie nie będzie zatem wolne”. I tak rzeczywiście było. Nie mógł tego również zmienić fakt, że za czasów okupacji alianckiej mógł powstać i działać na Górnym Śląsku w sposób oficjalny i legalny polski (a także niemiecki) komisariat plebiscytowy, na którego czele rząd polski postawił Wojciecha Korfantego.
Szczególnie dokuczliwa dla Polaków za czasów Komisji Międzysojuszniczej była policja bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei, Sipo}, następczyni Grenzschutzu (który w związku z okupacją musiał zostać przez władze niemieckie rozwiązany). Terror ze strony Sipo wywoływał wśród ludności polskiej coraz silniejsze wrzenie, aż stał się bezpośrednim powodem wybuchu nowego, II powstania śląskiego w sierpniu 1920 r.
Drugie powstanie było przygotowane lepiej i miało poparcie Korfantego. Z samego swego założenia nie zmierzało ono jednak do połączenia Śląska z Polską drogą faktu dokonanego, ale stawiało sobie cele ograniczone: rozwiązanie Sipo i roztoczenie ściślejszej kontroli politycznej nad administracją niemiecką. Miało odegrać rolę „demonstracji zbrojnej” na rzecz sprawy polskiej w oczach mocarstw. Wspomniane wyżej cele zostały rzeczywiście po tygodniowych walkach na ogół osiągnięte. Sicherheitspolizei została przekształcona w Abstimmungspolizei (tzw. APo), składającą się po połowie z Polaków i Niemców.

Plebiscyt i trzecie powstanie śląskie

Wkrótce po zakończeniu II powstania rozpoczął się okres najintensywniej szych przygotowań i propagandy plebiscytowej, szczególnie od czasu, gdy z po czątkiem 1921 r. stało się wiadome, że plebiscyt odbędzie się w marcu tego roku. Propaganda polska podkreślała oczywiście przede wszystkim polskość większości mieszkańców Górnego Śląska i jego historyczną przynależność do polskiego obszaru narodowego. Kontrargumenty niemieckie, jakoby Ślązacy byli „mówiącymi po polsku Prusakami”, nie mającymi nic wspólnego z narodem polskim, nie mogły przynieść i nie przynosiły większych efektów propagandowo-politycznych, były bowiem aż nazbyt absurdalne. Przedmiotem podobnych manipulacji propagandowych były kwestie religijno-wyznaniowe, mające przemawiać za pozostaniem katolickiego Górnego Sląska przy Niemczech i przeciwko jego powrotowi w granice kraju swego języka i swej wiary.
Mocno eksploatowała propaganda niemiecka niski poziom rozwoju gospodarczego Galicji i Królestwa, „niemiecki porządek” przeciwstawiała „polskiej anarchii”, straszyła robotników i chłopów górnośląskich rządami „polskich szlachciców” (Schlachzizen) po drugiej stronie Brynicy, eksponowała stosunkowo wysoko w Niemczech rozwinięte ustawodawstwo socjalne i konfrontowała je z jego zacofaniem i niedostatkami w dawnej Polsce rosyjskiej i austriackiej.

16. Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu. Siedzi trzeci od lewej Wojciech Korfanty

Była to jednak broń o tyle obosieczna, że wywoływała ze strony polskiej aż nadto przekonywającą replikę, iż niemiecka „sprawiedliwość i praworządność” bynajmniej nie szła tak daleko, by zmienić w czymkolwiek podstawową relację między Polakami i Niemcami na Górnym Śląsku, relację wyzyskiwanych i wyzyskiwaczy; przeciwnie — na każdym kroku układ ten umacniała i utrwalała.
Z większą skutecznością wykorzystywała propaganda niemiecka bieżące trudności polityczne Polski, zwłaszcza wojnę polsko-radziecką, która — jak głosiła — stawia wręcz pod znakiem zapytania niepodległy byt polskiego „państwa sezonowego”, a w każdym razie grozi ponownym wysłaniem w okopy tych, którzy znajdą się w jego granicach.
Rząd polski czynił niemałe wysiłki, aby stworzyć niezbędne przesłanki do przeciwdziałania tej propagandzie. Jednym z pierwszych ważnych kroków na tym polu było uchwalenie przez Sejm Ustawodawczy ustawy konstytucyjnej, zawierającej „statut organiczny” województwa śląskiego (lipiec 1920). Zgodnie ze statutem, włączony po zwycięskim plebiscycie do Polski Śląsk cieszyć się miał szeroką autonomią, której głównym gwarantem i zarazem symbolem miał być odrębny Sejm Śląski, wyłaniany przez mieszkańców województwa w odrębnych wyborach a także własny Skarb Śląski. Statut organiczny zapewniał też ludziom pracy na polskim Śląsku m. in. „lepsze lub przynajmniej takie samo zaopatrzenie” w dziedzinie ubezpieczeń społecznych, jak dotychczas obowiązujące na tym terenie. Niezależnie od tego swego rodzaju prawo wyjątkowe na korzyść Górnoślązaków stanowiło też zapewnienie rządu polskiego, zwalniające ich od obowiązku służby wojskowej przez 8 lat.
Doniosłe znaczenie jako wyraz stabilizacji stosunków wewnętrznych i zewnętrznych, a tym samym jako podstawa wzrostu zaufania do odradzającej się ojczyzny, miały dwa inne ważne akty państwowe, mianowicie konstytucja z 17 marca 1921 r. oraz podpisany dzień później w Rydze traktat pokojowy z Rosją Radziecką. Wiadomo dziś, że na przyśpieszenie finalizacji tych aktów wpłynęła m. in. bliskość plebiscytu na Górnym Śląsku. Wprawdzie przyszły one zbyt późno, aby zmienić tam sytuację w sposób zasadniczy, niemniej jednak przynajmniej w pewnej mierze odebrały wiatr z żagli antypolskiej propagandzie plebiscytowej.

Mimo to walka o zwycięstwo w plebiscycie, który odbył się 20 marca 1921 r., była bardzo ciężka. Przyczynił się do tego m. in. udział w nim zwiezionych tu z całej Rzeszy ok. 200 tys. emigrantów Niemców, nie związanych ze Śląskiem (urzędników, nauczycieli), przybyłych tu przeważnie do określonych celów germanizacyjnych z ramienia rządu i władz. Równocześnie z wspomnianym już faktem, że Niemcy nadal utrzymywali się przy kluczowych pozycjach gospodarczych, kulturalnych (prasa!), kościelno-religijnych (co przy dużej religijności Polaków na Śląsku miało poważne znaczenie polityczne) itp., wywarło to duży wpływ na wyniki plebiscytu. Przyniósł on wynik dość niezdecydowany. Niemcy uzyskali co prawda 59, 6% oddanych głosów, Polska 40, 4%, ale po odliczeniu wspomnianych emigrantów jako ludzi w gruncie rzeczy na Śląsku przypadkowych i obcych przewaga głosów niemieckich zmniejszyła się do 52, 7%· I ten jednak ostatni odsetek nie odpowiadał rzeczywistości narodowościowej na Górnym Śląsku. Ostatnia przedwojenna niemiecka statystyka urzędowa z 1910 r. wykazywała na tym terenie ponad 1 258 000 Polaków i 884 000 Niemców (dodajmy, że statystyka ta była silnie kwestionowana jako nieobiektywna nie tylko przez uczonych polskich, ale także przez kilku wybitnych uczonych niemieckich, jak prof. L. Bernhard, P. Weber i in.).
17. Grupa dowódców polskich oddziałów dywersyjnych w III powstaniu śląskim
Nie bacząc na te momenty przedstawiciele Anglii i Włoch w Komisji Międzysojuszniczej (którzy w przeciwieństwie do Francuzów przez cały czas wyraźnie faworyzowali Niemców) wystąpili z projektami podziału Górnego Śląska, które dawały Polsce zaledwie ok. 1/4 jego części, i to głównie rolniczą — cały przemysł pozostawiając po stronie niemieckiej.

Z inspiracji Korfantego wiadomości na temat tych projektów przedostały się do opinii publicznej. Wśród Polaków zapanowało ogromne wzburzenie. Podobnie jak przed I i II powstaniem, również i obecnie wybuchł potężny strajk powszechny, będący wstępem do III powstania, które wybuchło 3 maja 1921 r. Było to największe z trzech powstań śląskich. Zryw polskich robotników śląskich był tak powszechny, zaskoczenie Niemców tak daleko idące, że już w ciągu trzech pierwszych dni powstańcy panowali nad prawie całym obszarem plebiscytowym, z wyjątkiem wszakże miast, a zarazem głównych węzłów komunikacyjnych z uwagi na stacjonujące tam załogi alianckie. Jednocześnie jednak w tychże miastach, głównych skupiskach niemczyzny, koncentrowały się prace i przygotowania niemieckie skierowane przeciwko Polakom. Niezależnie od tego rząd niemiecki i władze wojskowe, po minięciu pierwszego szoku, przygotowały siły zbrojne do interwencji przeciwko powstańcom. Ułatwiały ją zarządzenia Korfantego, wzywające walczących robotników polskich do powrotu do fabryk i kopalń, ponieważ osiągnięte już zostało „walne zwycięstwo”, ponieważ rzekomo Komisja Międzysojusznicza zgodziła się na porozumienie, które „pozwala nam spokojnie patrzeć w przyszłość”.
W rzeczywistości żadnego takiego układu nie było. Korfanty i kierownictwo powstania natomiast ciągle obawiali się nadmiernego rozdrażnienia aliantów, a także „nieobliczalnych następstw”, „anarchii” itp., jakie mogły wyniknąć z prawdziwej, szerokiej akcji partyzanckiej aż do ostatecznego zwycięstwa.
Zarządzenia Korfantego wywołały początkowo radość, a później zamieszanie w szeregach powstańczych, skłaniając je niejednokrotnie do wycofania się z zajętych już pozycji. Tym łatwiejsze zadania miały już zgromadzone niemieckie oddziały interwencyjne, wśród których, obok wojsk regularnych, szczególnie dużą rolę odgrywały znane ze swego okrucieństwa i reakcyjnego charakteru tzw. korpusy ochotnicze (m. in. Freikorps Rossbach, Oberland, Orgesch). W drugiej połowie maja interwencja ta rozwijała się coraz silniej. Dochodziło do ciężkich niekiedy walk i bitew, jak w szczególności bitwy o Górę Św. Anny. gdzie powstańcy złożyli dowody niezwykłego męstwa i hartu ducha w walce z przeważającym wrogiem.
Przez czas trwania walk powstańczych społeczeństwo polskie w całym kraju wyrażało w różnych formach swe gorące poparcie i solidarność z walczącym ludem śląskim. Manifestowało je w licznych rezolucjach i apelach na różnych wiecach i zgromadzeniach już w czasie I i II powstania. Powstało wiele organizacji, stawiających sobie za cel udzielanie Polakom górnośląskim pomocy moralno-politycznej, a także materialnej, przeznaczonej głównie dla uchodźców z Górnego Śląska, chroniących się na terenie Polski przed terrorem niemieckim. Po I powstaniu wysłano dla nich z samej tylko Wielkopolski około 370 wagonów różnego rodzaju żywności, odzieży, obuwia i pieniędzy ze zbiórek publicznych i darów od różnych osób i instytucji. Do szeregów powstańczych napływały grupy ochotników z całej Polski.
Powstałe w tym czasie liczne komitety pomocy dla Śląska przygotowywały kadry działaczy, wysyłanych następnie na Śląsk, jak również rozwijały działalność uświadamiającą i propagandową o sprawach śląskich w Polsce. W połowie 1920 r. podjęto próbę skoordynowania tych poczynań przez powołanie do życia w Warszawie Centralnego Komitetu Plebiscytowego, na którego czele stanął marszałek Sejmu Ustawodawczego, Wojciech Trąmpczyński. Wydana przez niego w imieniu Komitetu odezwa wyrażała uczucia Polaków w całym kraju, gdy głosiła: „Pragniemy przyłączenia do Polski Górnego Śląska, lecz dla nas Ślązacy nie są tylko dodatkiem do węgla, dla nas są oni braćmi z krwi i kości, braćmi, którzy już dwukrotnie w ostatnich dwóch latach za swą polskość krew przelewali, którzy na pomoc naszą zasługują”.
Wybuch III powstania wywołał we wszystkich zakątkach Polski nową falę solidarności z ludem śląskim. Już 3 maja 1921 r. odbyły się pierwsze masowe wiece, m. in. w Warszawie i Krakowie, manifestujące ze wzmożoną siłą gotowość całego narodu polskiego przyjścia z pomocą powstańcom śląskim. W dniach następnych ogarnęły one cały kraj, a nawet.skupiska polskie za granicą. Na wiecach studentów wyższych uczelni Warszawy i Krakowa deklarowano gotowość natychmiastowego podjęcia czynnej walki w szeregach powstańców górnośląskich. W wielu wypadkach ostro piętnowano postawę rządów mocarstw Ententy, zwłaszcza Anglii i Włoch, krytykowano też niejednokrotnie rząd polski za słabość i brak determinacji w kwestii śląskiej. Wielki wiec robotniczy w Dąbrowie Górniczej 8 maja wręcz domagał się ustąpienia rządu i stworzenia innego, „który będzie miał dość siły i odwagi, by spełnić przez cały naród postawione solidarnie zadanie jak najenergiczniejszej obrony Górnego Śląska“. W ogólności klasa robotnicza w sąsiadującym z nim Zagłębiu Dąbrowskim wykazywała w tej sprawie postawę szczególnie zdecydowaną i aktywną. Wielokrotnie w obronie ludu górnośląskiego i przeciwko zakusom niemieckim wypowiadała się prasa NPR i PPS. Organ centralnej tej ostatniej, „Robotnik“, pisał jeszcze w 1919 r. na ten temat: „nie ma sprawy jaśniejszej, niewątpliwszej, lepiej uzasadnionej jak to, że Poznańskie i Górny Śląsk powinny i muszą należeć do Polski“.

18. Wkroczenie wojsk polskich do Lipin po podziale Górnego Śląska

Tymczasem na Górnym Śląsku walki ciągle jeszcze trwały. Wreszcie pod naciskiem Komisji Międzysojuszniczej doszło w czerwcu do wstępnych porozumień co do zawieszenia broni. Nastąpiło to ostatecznie w lipcu 1921 r. na zasadzie powrotu do status quo ante — tj. do przywrócenia władzy Komisji Międzysojuszniczej. W istocie rzeczy jednak prosty powrót do stanu sprzed powstania nie był już możliwy. Nawet Lloyd George i Anglicy, główni orędownicy roszczeń niemieckich, musieli sobie uświadomić, że dowolne dysponowanie Górnym Śląskiem wbrew woli jego polskiego ludu grozić może najpoważniejszymi konsekwencjami, także społecznej i gospodarczej natury. A tego mocarstwa chciały uniknąć, choćby z uwagi na doniosłe znaczenie gospodarcze Górnego Śląska dla całej Europy.
W październiku 1921 r. ustalono wreszcie decyzją Ligi Narodów i Rady Ambasadorów nową linię podziału Górnego Śląska. Choć nie tak jaskrawo krzywdząca dla Polski jak poprzednia, odbiegała ona daleko od wniosków komisji Cambona i pierwotnej wersji traktatu pokojowego. Polska otrzymała ok. 29% obszaru plebiscytowego i ok. 46% jego ludności. Jednakże po stronie niemieckiej pozostało jeszcze — według niemieckiej statystyki urzędowej z 1925 r. — 530 tys. Polaków. Pod względem gospodarczym część polska była bardziej wartościowa niż niemiecka. Polsce przypadło prawie 80% wszystkich górnośląskich kopalń węgla, 66% kopalń cynku i ołowiu, 60% wielkich pieców, większość walcowni blachy cynkowej, największa na Górnym Śląsku elektrownia w Chorzowie itp.
Ostateczny podział nastąpił w lipcu 1922 r. Wobec organicznej jednolitości górnośląskiego okręgu przemysłowego był to z konieczności podział sztuczny i gospodarczo bardzo szkodliwy. Aby choć w części uregulować wynikające stąd trudności, Polska i Niemcy pod auspicjami Ligi Narodów podpisały 15 maja 1922 r. tzw. konwencję genewską, normującą w pewnej mierze współżycie gospodarcze dwóch części podzielonego Śląski. Konwencja ta usiłowała również w jakiś sposób uregulować stosunki mniejszościowe po obu stronach śląskiej granicy, zobowiązując oba państwa do zapewnienia odpowiednim mniejszościom swobód językowych, szkolnych, kulturalnych itp. Miała nad tym czuwać Górnośląska Komisja Mieszana, z siedzibą w Katowicach, na której czele stanął b. prezydent Szwajcarii Calonder.

Koncepcje „federacyjne”
i „inkorporacyjne”

Przedmiotem obrad konferencji pokojowej w Paryżu było przygotowanie traktatu pokojowego z Niemcami i innymi państwami centralnymi. W rzeczywistości jednak zakres prac i decyzji konferencji wykraczał bardzo znacznie poza tę problematykę: obejmował w gruncie rzeczy całokształt stosunków międzynarodowych w Europie powojennej, a w szczególności odgrodzenia jej możliwie szczelnym „kordonem sanitarnym” od wpływów nowej, rewolucyjnej Rosji. Parafrazując znane słowa z Manifestu komunistycznego można by powiedzieć, że widmo bolszewickiej Rosji krążyło po salonach paryskiej konferencji pokojowej. Czołowy historyk francuski, Pierre Renouvin, stwierdzał, że zagadnienie stosunków z Rosją Radziecką było „stale obecne” w umysłach polityków Ententy podczas obrad paryskich. Wielkie mocarstwa zachodnie nie chciały się bowiem pogodzić ze zwycięstwem rewolucji socjalistycznej w Rosji i nie ustawały w zabiegach politycznych, gospodarczych, a także militarnych, aby obalić władzę radziecką. W celu realizacji tych zamierzeń nie cofały się przed interwencjami zbrojnymi w Rosji, popierały dywersyjne akcje zbrojne byłych carskich „białych generałów”. Przywiązywały też duże znaczenie do wykorzystania przeciwko Rosji rządów państw z nią sąsiadujących, w tym przede wszystkim Polski. A jednocześnie Francja, działając usilnie na rzecz odbudowania białej Rosji, jako swego najważniejszego sojusznika na wschodzie, starannie unikała zaangażowania się po stronie Polski przeciwko tej Rosji, szczególnie w kwestii granic polsko-rosyjskich. Nie chciała bowiem zrazić sobie „białych generałów”, których imperialistyczne zakusy wobec Polski były dobrze znane. Sojusznik rosyjski miał dla Francji o wiele większe znaczenie niż słaba Polska. W sumie stanowisko mocarstw (a zwłaszcza Francji) w „sprawie rosyjskiej” było wysoce dwuznaczne, a dla Polski niebezpieczne.
Przy całej wrogości do rewolucji rosyjskiej w polskich kołach rządzących zdawano sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie groziłyby Polsce w wypadku przywrócenia białej Rosji „jednej i niepodzielnej”. Był tego świadom m. in. Piłsudski, który w szczególnym stopniu interesował się polską polityką wschodnią i osobiście ją kształtował. Dążył on do stworzenia na wschodzie pewnych faktów dokonanych w postaci podporządkowania Polsce możliwie dalekich tzw. kresów wschodnich, czyli ziem ukraińskich, białoruskich i litewskich. W tym duchu i kierunku szły zabiegi polskiej wielkiej własności, posiadającej na tych terenach rozległe majątki i latyfundia, zagrożone przez rewolucję. Interesy klasowe polskiego obszarnictwa na wschodzie stawały się w ten sposób jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym bodźcem do polityki ekspansji na wschodzie, której czołowym rzecznikiem był od początku drugiej niepodległości Józef Piłsudski.
Oczywiście, nie to jednak było przedmiotem głównego zainteresowania prasy i propagandy. Ze szczególną siłą akcentowała ona problem Wilna i Lwowa i ich historycznych związków z Polską. Skupianie uwagi polskiej opinii publicznej na polskiej większości i charakterze tych miast przesłaniało fakt, że w ich otoczeniu dominowała białoruska czy ukraińska wieś oraz żydowsko-polskie miasteczka. Podkreślanie roli kulturotwórczej Lwowa i Wilna oraz polskich dworów ziemiańskich wychodziło naprzeciw silnym emocjom i sentymentom. Polskie tradycje historyczne Lwowa („semper fidelis”) i Wilna stwarzały podatny grunt do akceptacji przez poważne odłamy społeczeństwa walki o utrzymanie polskiego panowania nie tylko w tych dwóch ośrodkach, lecz tak że na rozległych, ukraińskich i białoruskich obszarach „kresowych”. Przypomniało to pod niejednym względem charakter i kierunki propagandy niemieckiej na Górnym Śląsku i innych niemieckich „kresach wschodnich”, także kwestionującej polski charakter tych ziem i także akcentującej niemiecką „misję cywilizacyjną” na tamtych terenach.
Siła prądów demokratycznych w ówczesnej Europie i popularność hasła samookreślenia narodów sprawiały, że było rzeczą politycznie trudną i nie na czasie wysuwanie haseł jawnie aneksjonistycznych. Z tego względu Piłsudski i obóz jego zwolenników opowiadali się za programem „federacji” Ukrainy, Białorusi i Litwy z Polską, przy czym Polska grałaby w tej swoistej federacji rolę oczywiście dominującą i decydującą. W liście do jednego z najbardziej zaufanych swych współpracowników, a zarazem ministra spraw zagranicznych w rządzie Moraczewskiego, Leona Wasilewskiego, Piłsudski pisał o tych sprawach z całą otwartością: „nie chcę być ani imperialistą, ani federalistą, dopóki nie mam możności mówienia w tych sprawach z jaką taką powagą — no i rewolwerem w kieszeni. Wobec tego, że na bożym świecie zaczyna zdaje się zwyciężać gadanina o braterstwie ludzi i narodów i doktrynki amerykańskie, przechylam się z miłą chęcią na stronę federalistów”.
Za parawanem tych swoiście federacyjnych koncepcji krył się w gruncie rzeczy program ekspansji na wschód i rozbicia Rosji wszelkimi możliwymi środkami. Co więcej, program ten w rozumieniu obozu piłsudczykowskiego miał, determinować zasadniczą orientację całokształtu polskiej polityki zagranicznej (i wojskowej), miał posiadać priorytet przed wszelkimi innymi zadaniami, jakie wówczas przed nią stawały, nie wyłączając i spraw tak kapitalnej wagi, jak polskie rewindykacje na zachodzie. W ten sposób raz jeszcze — jak niejednokrotnie w wiekach dawniejszych — kierownicze siły polityczne w Polsce stanęły przed brzemiennym w skutki dylematem wyznaczenia zasadniczej orientacji polskiej polityki zagranicznej i jej głównego kierunku: na wschód, ku Dnieprowi — czy na zachód, ku Odrze?
Problemy te zaprzątały umysły polskich polityków już i przed, i w czasie wojny, ale pozostawały wówczas w sferze rozważań mniej lub więcej teoretycznych. Obecnie, po odzyskaniu niepodległego bytu, trzeba było je przełożyć i to bez zwłoki — na język konkretnych, praktycznych decyzji politycznych. Musieli to uczynić zwłaszcza ci, od których zależały one w największym stopniu, to jest Piłsudski i KNP w Paryżu pod przewodnictwem Dmowskiego.
O stanowisku Naczelnika Państwa była już mowa. Jeśli chodzi o Dmowskiego i Komitet paryski, to określili oni swe poglądy na te zagadnienia w różnych dokumentach i memoriałach z końcowego okresu wojny oraz dyskusjach na forum Komitetu w początkach konferencji pokojowej. Na szczególną uwagę w tym względzie zasługuje obszerna i gruntowna debata dnia 2 marca 1919 r., w której toku doszło do bezpośredniej konfrontacji poglądów na temat polskiej granicy wschodniej między Dmowskim i jego zwolennikami a przedstawicielami Piłsudskiego, w osobach m. in. K. Dłuskiego, A. Sujkowskiego i M. Downarowicza, niedawno dokooptowanymi do Komitetu.
Dmowski gotów był zrezygnować z „granic historycznych” (tj. z 1772 r.) i zadowolić się granicami nieco na wschód od granic Polski przed II rozbiorem 1793 r. Projekt ten — zwany też „linią Dmowskiego” — włączałby do Polski m. in. Libawę nad Bałtykiem, następnie Mińsk, Mozyrz, Płoskirów i Kamieniec Podolski na południu. Dmowski był przeciwny inkorporowaniu do Polski dalszych ziem wschodnich, gdyż nie mogłaby ona „strawić” zbyt wielkich i licznych mniejszości narodowych. Liczył się też z tym, że aneksje zbyt daleko idące spotkałyby się ze sprzeciwem Francji, która ciągle nie traciła nadziei na restytuowanie „białej Rosji” i nie chciała narażać swych stosunków z nią za cenę zgody na tak drastyczną amputację jej obszaru. Był też przeciwny formule federacji, gdyż zmuszałaby ona Polskę do zapewnienia krajom „sfederowanym” z Polską pewnego minimum samorządności, ił to z koki mogłoby doprowadzić m. in. do likwidacji polskiej „większej własności” („wszystko za tym przemawia — ostrzegał — że Polacy z tej ziemi wylecą”). Nie przekonywały Dmowskiego zapewnienia piłsudczyków w KNP, że nie ma „zasadniczej różnicy zdań” między nimi, rzecznikami koncepcji federacyjnych, a zwolennikami prostej inkorporacji. (Downarowicz: „Kwestia federacji czy nie federacji jest inną sprawą — kwestią metody załatwienia tej sprawy”.) Piłsudczycy nie przeciwstawiali się wyrażonej w dyskusji tezie, iż „wschodnie kresy to nasza kolonia, która zawsze nią była w pewnej mierze i powinna nią pozostać”. Również szereg innych wypowiedzi — w tym i samego Piłsudskiego — potwierdzało, Że różnice między programem federacyjnym i inkorporacyjnym nie miały charakteru zasadniczego.
Jednakże daleko idąca zgodność ogólnych celów obu tych obozów politycznych w sprawach wschodnich nie rozciągała się (jak to w dyskusji z 2 marca podkreślał m. in. Downarowicz) na zagadnienie metod realizacji tych celów. Uczulona na hasła demokracji i samostanowienia narodów międzynarodowa opinia publiczna łatwiej przyswajała sobie i akceptowała formułę federacji niż inkorporacji (tym bardziej że w wypadku Białorusinów można było powołać się na istnienie wśród nich pewnych środowisk, które początkowo odnosiły się nie bez sympatii do koncepcji federacyjnych). Dotyczyło to m. in. Wielkiej Brytanii, co w rozumieniu Piłsudskiego przynosiło i ten zysk polityczny, że pozwoliłoby przynajmniej w części uwolnić się Polsce od kurateli i kontroli francuskiej. Niezależnie od tego idea federacji była niewątpliwie bardziej elastyczna. Nie wykluczała przy dogodnych warunkach międzynarodowych działań rozsadzających nową Rosję także na wschód od „linii Dmowskiego”, stanowiącej w świetle tych dalekosiężnych planów wyraz aneksjonizmu na swój sposób „umiarkowanego”.
Piłsudski nie zwlekał z realizacją swych zamierzeń zarówno w płaszczyźnie politycznej, jak i militarnej. Rząd polski odrzucał systematycznie wszelkie wy siłki rządu radzieckiego, zmierzające do unormowania stosunków polsko-radzieckich i nawiązania stosunków dyplomatycznych.

Konflikty z Ukraińcami i Litwinami
i problemy „kordonu sanitarnego”

Przypomnijmy tu, że już od listopada 1918 r. toczyły się walki w Galicji Wschodniej z Ukraińcami. Mimo opanowania Lwowa przez Polaków rząd („dyrektoriat”) Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej i jego armia pod wodzą atamana Petlury nie rezygnowali z rozciągnięcia swej władzy na te obszary, dążąc do odzyskania Lwowa, a także borysławskiego zagłębia naftowego. Jako twór o charakterze burżuazyjno-nacjonalistycznym dyrektoriat przeciwstawiał się zarówno Polsce, jak i władzy radzieckiej.
Mocarstwa zachodnie bardzo niechętnym okiem patrzyły na konflikt polsko-ukraiński, gdyż utrudniał on poważnie politykę „kordonu sanitarnego”, czyli wspólnego, nieprzerwanego frontu antyradzieckiego, montowanego przy pomocy wszystkich państw graniczących z rewolucyjną Rosją. W związku z tym rządy zachodnie czyniły duże wysiłki i przysyłały różne misje, by doprowadzić do porozumienia między Polską i Ukrainą — jednakże bez rezultatów. Tymczasem Polska angażowała w Galicji Wschodniej coraz większe siły i zyskiwała szybko zdecydowaną przewagę wojskową. Ułatwiała ją w dużej mierze kruchość podstaw politycznych dyrektoriatu, na domiar ciągle i szybko osłabianych przez wpływy rewolucji. W połowie lipca 1919 r. wojska polskie zawładnęły całą Galicją Wschodnią po Zbrucz. Od tej chwili musiały one wejść w konflikt z od działami Armii Czerwonej, posuwającymi się naprzód od wschodu.
Podobnie rozwijała się sytuacja na północnym wschodzie. W wyniku porozumień między władzami polskimi a dowództwem niemieckiego Oberostu na początku 1919 r. oddziały polskie zaczęły stopniowo zastępować oddziały niemieckie, pozostające jeszcze — na mocy specjalnej klauzuli rozejmu z 11 listopada 1918 r. — na wschodzie, w celu odgrodzenia Europy od „czerwonego niebezpieczeństwa“.
Wiosną 1919 r. wojska polskie pod osobistym dowództwem Piłsudskiego podjęły pierwszą większą operację na odcinku białoruskim, w której wyniku zajęły w kwietniu m. in. Wilno. Również i tutaj weszły one w konflikt bojowy z oddziałami Armii Czerwonej, zapoczątkowując w ten sposób nie wypowiedzianą wojnę z Rosją Radziecką[3].
Zajęcie Wilna wywołało zarazem ostry i długotrwały konflikt z Litwą, która uważała je (o większości, podobnie jak Lwów, polskiej), niegdyś stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego, za swoją stolicę. Wobec ostrości konfliktu powstało w ten sposób również na północy pewne nadwyrężenie ciągłości kordonu antyradzieckiego. Rządy mocarstw zachodnich, a szczególnie Francja i marszałek Foch, starały się zlikwidować ów konflikt, ale i tu nie dało to rezultatów.

Opinia publiczna w Polsce i Europie wobec wojny z Rosją Radziecką

Tymczasem ofensywa polska na froncie wschodnim rozwijała się z coraz większym impetem. Poważnie ułatwiała ją okoliczność, że w tym czasie Rosja Radziecka była gospodarczo wyniszczona wojną, a jednocześnie młoda władza radziecka wytężała wszystkie siły do złamania interwencji obcej i groźnych akcji zbrojnych białych generałów: Judenicza, Kolczaka, Denikina i Wrangla. Latem 1919 r. wojska polskie znajdowały się już daleko w głębi Białorusi i Ukrainy i posuwały się dalej.
Wojna na wschodzie wywołała w społeczeństwie polskim różnorodne uczucia i nastroje: od szowinistycznej euforii w kołach nacjonalistycznych i mieszczańskich, poprzez postawę nierozumienia sensu wojny i obojętności wobec niej, przede wszystkim wśród chłopstwa, aż po stanowisko zdecydowanego potępienia w szeregach rewolucyjnej klasy robotniczej, reprezentowanej przez KPRP. Z głęboką niechęcią, a niejednokrotnie wręcz z czynnym oporem, spotykały się polskie rządy na okupowanych ziemiach białoruskich i ukraińskich. Wynikało to z samego charakteru tych rządów, jako rządów okupacyjnych na terenach obcych i wrogich. Okupacyjna polityka gospodarczej eksploatacji i politycznego terroru wywołała tym większą nienawiść wobec polskich „panów“, że ludność tych obszarów zdołała już zetknąć się z wyzwoleńczymi hasłami narodowymi i społecznymi Rewolucji Październikowej i w szerokiej mierze przyjmowała je za swoje. „Na terenach litewsko-białoruskich podległych władzy polskiej sytuacja polityczna jest bardzo poważna — stwierdzał raport kierownika referatu politycznego dowództwa frontu litewsko-białoruskiego, M. Zyndrama-Kościałkowskiego, późniejszego premiera, z grudnia 1919 r. — gdyż ściera się tu bardzo dużo wpływów wrogich dla państwowości polskiej, a nadużycia polskie i cały szereg faktów niepożądanych stwarza warunki sprzyjające wrogiej agitacji”. „Przede wszystkim — głosił raport — trzeba podkreślić zachowanie się znacznej części miejscowego ziemiaństwa, które swą klasową polityką b. często kompromituje sprawę polską. Włościaństwo wierzyło, że żołnierz polski wyzwoliwszy kraj od bolszewików przyniesie im obiecane przez Sejm polski prawa agrarne. Tymczasem większość ziemian postawiła kwestię w ten sposób, jakby wojska polskie przyszły przede wszystkim w obronie ich majątków”. Przyjęło to postać swego rodzaju wypowiedzenia „wojny” włościaństwu, a „ponieważ jednocześnie miejscowi obywatele — pisał dalej Kościałkowski — b. często piastują wszelkie wyższe urzędy na miejscu, wytwarza się obraz z czasów pańszczyzny, gdy pan był najwyższą i ostatnią instancją. Niezbędne jest najrychlejsze wydanie odpowiednich zarządzeń”.
Nie były to bynajmniej spostrzeżenia odosobnione. Podobne raporty napływały m. in. z Brześcia nad Bugiem, Łucka, Krzemieńca na Wołyniu, gdzie — jak to określał inny raport z grudnia 1919 r. — doszło wręcz do „powstania zbrojnego” przeciwko władzy polskiej. Ludność miejscowa inaczej widziała swe „wyzwolenie od bolszewików”, niż to interpretował cytowany wyżej raport Kościałkowskiego. Ludność ta „cała wrogo niestety dla nas usposobiona [...] spodziewa się iż my, jak Niemcy zeszłego roku, z kraju ustąpimy i z upragnieniem oczekuje nowego przewrotu”.
Ujemne następstwa przyniosła wojna, jeśli chodzi o stanowisko partii robotniczych, a także części partii burżuazyjno-demokratycznych w krajach Europy zachodniej. Nierzadko zdarzało się, że robotnicy w Niemczech, Czechosłowacji, Anglii i w innych krajach odmawiali ładownia transportów wojskowych do Polski, utrudniali przesyłki kolejowe, a także w inny sposób manifestowali swą niechęć do Polski jako do państwa prowadzącego wojnę z pierwszym krajem socjalizmu.

Obawy Piłsudskiego. Rokowania
w Mikaszewiczach

Tymczasem rząd radziecki nie ustawał w wysiłkach pokojowego uregulowania stosunków polsko-radzieckich, nie cofając się przed gotowością do daleko idących, bolesnych dla siebie ustępstw. Dawał im wyraz m. in. podczas rokowań w Mikaszewiczach, prowadzonych ze strony polskiej przez I. Boernera, zaufanego przedstawiciela Piłsudskiego, ze strony radzieckiej zaś przez J. Marchlewskiego, jesienią 1919 r. Miały one charakter nieoficjalny i poufny i toczyły się w atmosferze pewnego, chwilowego odprężenia na froncie polsko-radzieckim, spowodowanego wstrzymaniem — również zresztą chwilowym — ofensywy polskiej w kierunku na wschód. Miało to dla Rosji Radzieckiej znaczenie o tyle istotne, że dzięki temu mogła ona skoncentrować swój główny wysiłek przeciwko idącej równocześnie od południa groźnej ofensywie armii Denikina i skutecznie jej się przeciwstawić.
Motywy przejściowego zmniejszenia nacisku militarnego ze strony polskiej miały przede wszystkim charakter polityczny. Najświeższe badania na ten temat — zwłaszcza silnie udokumentowane ustalenia A. Juzwenki — wykazują, że Piłsudski dobrze zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niosłoby z sobą dla Polski ewentualne zwycięstwo Denikina i innych „białych generałów” rosyjskich. Obawy te podzielali zresztą w niemałej mierze także przeciwnicy polityczni Piłsudskiego. Nie oznaczało to jednak bynajmniej rezygnacji z agresywnych zamierzeń tych kół wobec rewolucyjnej Rosji. Pragnęły one doprowadzić ją i jak naj dłużej utrzymać w stanie chaosu i słabości. W tym świetle i z tego punktu widzenia było logiczne najpierw podjęcie rokowań w Mikaszewiczach przez Boernera, a następnie ich jednostronne zerwanie na polecenie Piłsudskiego — mimo daleko idącej gotowości do ustępstw ze strony radzieckiej. Także po Mikaszewiczach rząd radziecki ponawiał swą chęć uregulowania stosunków z Polską na korzystnych dla niej warunkach, w szczególności w nocie z 22 grudnia 1919 r. Ale i te propozycje rząd polski przemilczał, zatajając je przy tym przed opinią publiczną. W tym samym bowiem czasie czynił Piłsudski ostatnie przygotowania do największej z dotychczasowych ofensywy przeciwko Krajowi Rad.
Rozmowy w Mikaszewiczach i ich zerwanie stanowiły w konflikcie polsko-radzieckim tylko epizod — ale epizod niezwykle charakterystyczny, rzucający ostre światło na mentalność polityczną polskich kół rządzących u progu drugiej niepodległości, a zwłaszcza na motywacje ich postępowania. Ogólnie biorąc, dominowały w nim motywacje społeczno-klasowe, w wyniku których ledwie odradzające się młode państwo polskie pchnięte zostało przez dzierżących władzę na tory wojny na wschodzie. Z rzadka tylko — jak np. w czasie rokowań w Mikaszewiczach — brały chwilowo górę motywacje narodowe i państwowe, nakazujące przeciwstawić się groźbie zwycięstwa w Rosji sił zdecydowanie wrogich narodowi i niepodległości państwowej Polski. Szczególne znaczenie pod tym względem miało wspomniane wyżej wstrzymanie polskich działań ofensywnych w okresie naporu wojsk Denikina na władzę radziecką. Rozejście się w tym okresie w sposób tak wyraźny dążeń i celów polskich z dążeniami „białych generałów” rosyjskich (co w postaci mniej dostrzegalnej dawało o sobie znać już i przedtem we wzajemnych stosunkach) miało swe liczne i złożone przyczyny. Idąc za rozważaniami A. Juzwenki, można by je upatrywać w następujących współczynnikach: 1. W „żywej w Polsce pamięci o niedawnej przeszłości, w której znaczna część Polski znajdowała się pod jarzmem caratu, a kontrrewolucja [sc. rosyjska] była dla Polaków symbolem starego reżimu”, 2. w „programie białej Rosji, która nie tylko chciała zamknąć państwo polskie w granicach byłych 10 guberni przywiślańskich, a często kwestionowała nawet prawo Polski do niepodległości”, 3. w „programie terytorialnym Polski na wschodzie, zwłaszcza dążeniu obozu piłsudczykowskiego do rozczłonkowania Rosji” i wreszcie 4. w „słusznych obawach wielu Polaków, że w wypadku zwycięstwa białej Rosji państwo polskie utraci na jej rzecz poparcie mocarstw zachodnich, decydujących na Konferencji Pokojowej w Paryżu o losach powojennego świata”.

Stanowisko Rady Najwyższej
Sprzymierzonych. Ugoda z Petlurą

W czerwcu 1919 r. wielkie mocarstwa upoważniły Polskę do tymczasowej okupacji wojskowej Galicji Wschodniej po rzekę Zbrucz (zobowiązując jednocześnie rząd polski do zapewnienia ludności tych terytoriów autonomii, swobód politycznych i religijnych). W deklaracji Rady Najwyższej Mocarstw Sprzymierzonych w sprawie tymczasowych granic wschodnich Polski z 8 grudnia 1919 r. mocarstwa te wyznaczyły też niejako ciąg dalszej tej tymczasowej granicy wzdłuż rzeki Bug (od Hrubieszowa po Niemirów), a potem na północ do Grodna.
Przygotowania do nowej ofensywy na początku 1920 r. objęły m. in. rokowania z atamanem Petlurą w sprawie wspólnych działań przeciwko Rosji Radzieckiej. Wymagało to uprzedniej rezygnacji Petlury z aspiracji ukraińskich do Lwowa i Galicji Wschodniej. Zostały one przekreślone jeszcze latem i jesienią roku 1919 r., kiedy armia Petlury, rozbita i rozproszona, faktycznie przestała istnieć, a jego pozycja polityczna jako ogniwa „kordonu sanitarnego” uległa zasadniczemu osłabieniu.
Wojskowe i polityczne porażki zmusiły Petlurę do podpisania we wrześniu zawieszenia broni z Polską na warunkach podyktowanych przez Piłsudskiego, tzn. przede wszystkim uznania Zbrucza jako polsko-ukraińskiej linii demarkacyjnej. W lutym 1920 r. przedstawiciele Petlury podpisali z przedstawicielami rządu polskiego porozumienie polityczne i wojskowe, dotyczące stosunków polsko-ukraińskich w tych dziedzinach. Były to porozumienia tajne, podobnie jak oficjalna umowa między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a rządem Ukraińskiej Republiki Ludowej z 21 kwietnia 1920 r. Potwierdzała ona m. in. polsko-ukraińską „linię demarkacyjną” na Zbruczu, zapewniała swobody narodowo-polityczne mniejszościom polskiej i ukraińskiej odpowiednio po obu stronach tej linii, a także brała pod ochronę interesy polskiej wielkiej własności ziemskiej pod władzą ukraińską po wschodniej stronie Zbrucza. Zawarta równocześnie konwencja wojskowa określała wojska polskie i ukraińskie za „sprzymierzone”, podlegają ce jednak kierownictwu operacyjnemu Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich. Polska zobowiązywała się kontynuować na swoim terytorium formowanie od działów ukraińskich oraz dostarczać im broń i ekwipunek wojskowy. Strona ukraińska miała zapewnić dostawy żywności armii polskiej, działającej na Ukrainie.

Wyprawa kijowska — i odwrót

Przygotowaniom politycznym towarzyszyły nie mniej intensywne przygotowania militarne, jak zakupy broni i sprzętu wojennego, szkolenie rezerw w głębi kraju, zmiany organizacyjne i personalne w armii oraz koncentracje wojsk, przede wszystkim na południowym odcinku frontu, skąd miało pójść główne uderzenie — w kierunku na Ukrainę i Kijów. Piłsudski spodziewał się bowiem, że ofensywa w tym właśnie kierunku natrafi na główne siły Armii Czerwonej i je zniszczy. Już wkrótce miało się okazać, że informacje i przesłanki, na których Piłsudski zbudował swój plan operacyjny, były mylne lub niedokładne: gros sił radzieckich skoncentrowanych było na odcinku północnym (rejon Orsza — Witebsk Borysów), podczas gdy na południu znajdowały się jednostki tylko dwóch stosunkowo słabych armii radzieckich.
Zaawansowanie i rozmach tych przygotowań nie pozostawiały wątpliwości co do zamiarów Piłsudskiego. W tej sytuacji politycznie krępujące były dlań ciągle ponawiane propozycje pokojowe ze strony radzieckiej i jej gotowość do ustępstw. Stawały się one tym bardziej kłopotliwe, że mimo prób ich zatajenia przedostawały się one jednak do wiadomości opinii publicznej w Polsce i zagranicą. Aby choć w części je zneutralizować, rząd polski zdecydował się wreszcie — po trzech miesiącach od grudniowej noty radzieckiej — na odpowiedź, w której wyrażał gotowość do rokowań pokojowych. Miałyby się one toczyć w Borysowie (na północny wschód od Mińska) i w tym rejonie miałoby też w tym czasie obowiązywać zawieszenie broni. Oznaczało to unieruchomienie skupionych na tym odcinku frontu sił radzieckich z równoczesnym pozostawieniem swobody działania głównym siłom armii polskiej na południu. Rząd radziecki przeciwstawił tej nie trudnej do rozszyfrowania pułapce propozycję zawieszenia broni na czas rokowań na całym froncie oraz oświadczał, że gotów jest przyjąć jako miejsce rokowań „każde miasto państwa neutralnego i nawet państw Ententy”. Piłsudski obstawał jednak przy Borysowie i lokalnym tylko zawieszeniu broni. Dała temu wyraz utrzymana w ultymatywnym tonie nota rządu polskiego z 7 kwietnia 1920 r., uznająca dalszą wymianę not w tej sprawie „za bezcelową”.
Na rozkaz Piłsudskiego 25 kwietnia 1920 r. armia polska ruszyła do ofensywy. Początkowo rozwijała się ona pomyślnie. Wojska polskie, nie napotykając większego oporu, stosunkowo szybko dotarły do Kijowa. Już jednak w początkach czerwca karta się odwróciła — Armia Czerwona przystąpiła do energicznej kontrofensywy. 10 czerwca armie polskie frontu ukraińskiego, dowodzone przez gen. Rydza-Śmigłego, ewakuowały Kijów i zaczęły wycofywać się na zachód. Już 16 czerwca znalazły się one z powrotem na linii, z której 25 kwietnia rozpoczęły marsz na Kijów. Pośpieszny odwrót armii polskich na froncie ukraińskim był w dużej mierze spowodowany wprowadzeniem do działań ze strony radzieckiej armii konnej Budionnego, której niezwykła ruchliwość i manewry oskrzydlające stanowiły źródło ciągłego zagrożenia dla wycofujących się armii polskich.
Jeszcze groźniejsza okazała się kontrofensywa radziecka na północnym odcinku frontu, gdzie po stronie polskiej dowodził gen. Stanisław Szeptycki. Jak już wspomniano, na tym właśnie odcinku skoncentrowano gros sił radzieckich do wodzonych przez Michaiła Tuchaczewskiego. Ich zadaniem było wykonanie uderzenia na głównym kierunku kontrofensywy radzieckiej, na Warszawę. Rozpoczęła się ona 4 lipca i czyniła szybkie postępy. Również na tym odcinku wiele zamieszania i niepokoju w odwrót wojsk polskich wnosiły szybkie, zaskakujące operacje konnicy radzieckiej (korpus konny Gaja). W połowie lipca padło Wilno, a wkrótce potem Grodno, Pińsk, Wołkowysk, Białystok, Łomża i inne miasta. Również na froncie południowym nie można było powstrzymać marszu Armii Czerwonej, nie udało się zatrzymać jej nawet na linii Bugu. Sytuacja stawała się krytyczna, w polu bezpośredniego zagrożenia znalazła się w sierpniu stolica państwa.

Najbardziej krytyczne dni.
Rada Obrony Państwa


Wydarzenia wojenne wywierały silny wpływ na ewolucję nastrojów w społeczeństwie polskim, w tym i na jego stosunek do całokształtu polityki wschodniej Piłsudskiego. Pisał o nich historyk emigracyjny, apologeta Piłsudskiego, Wł. Pobóg-Malinowski następująco: „Społeczeństwo, zmęczone sześcioletnią wojną, pragnęło pokoju; niewdrożone jeszcze do myślenia kategoriami politycznymi i państwowymi ślizgało się po powierzchni problemu; w przytłaczającej swej większości stanowiska Piłsudskiego nie rozumiało i dlatego przeważnie było mu przeciwne“. Istotnie, charakterystyka ta odpowiadała rzeczywistości, zwłaszcza w odniesieniu do roku 1919 i pierwszych miesięcy roku 1920. Potwierdzają to raporty i sprawozdania władz cywilnych i wojskowych, przytaczające nierzadkie wypadki oporu przeciwko poborowi do wojska (szczególnie na wsi), dezercji z oddziałów i inne przejawy niechęci wobec wojny, której sensu i celu naród „nie rozumiał“. Należy zresztą przypomnieć, że i w kierowniczych kołach politycznych endecji polityka wschodnia Piłsudskiego nigdy nie budziła entuzjazmu, a krytyczny do niej stosunek przybierał na sile w miarę narastania niepowodzeń na froncie. To samo w dużej mierze dotyczyło PSL „Piast“, ale i partie lewicy parlamentarnej, jak PPS i PSL „Wyzwolenie“ zaczęły wprawdzie poniewczasie — podnosić wątpliwości co do charakteru i zasięgu polityki federacyjnej Piłsudskiego.

19. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski i prezes Rady Ministrów Wincenty Witos

W obliczu coraz groźniejszej sytuacji wojennej i trudności wewnętrznych urzędujący od czasu ustąpienia Paderewskiego rząd Leopolda Skulskiego podał się do dymisji (9 czerwca 1920). Dopiero po upływie dwóch tygodni udało się utworzyć nowy rząd pod przewodnictwem Władysława Grabskiego. W ciągu zaledwie jednego miesiąca swego urzędowania musiał on podjąć szereg pilnych decyzji o zasadniczym znaczeniu dla losów państwa.
1 lipca 1920 r. sejm na wniosek nowego premiera powołał do życia Radę Obrony Państwa, rodzaj specjalnej najwyższej władzy państwowej na czas wojny, równocześnie operatywnej (19 członków) i względnie reprezentatywnej (w jej skład wchodzili wyznaczeni przez sejm posłowie, a także przedstawiciele rządu i dowództwa wojskowego kraju), działającej pod przewodnictwem Naczelnika Państwa. Jej zakres władzy i uprawnień obejmował „decydowanie we wszystkich sprawach, związanych z prowadzeniem i zakończeniem wojny oraz z zawarciem pokoju“ poprzez wydawanie odpowiednich „rozporządzeń i zarządzeń”. Rada natychmiast po ukonstytuowaniu się wystąpiła z apelem o zgłaszanie się ochotników do armii ochotniczej, na której czele stanął gen. Józef Haller. Bardzo ożywioną działalność rozwijała liczna francuska misja wojskowa pod kierownictwem gen. Weyganda. Podjęto także szereg innych kroków, mających odwrócić grożące niebezpieczeństwo. Między innymi starano się pozyskać masy chłopskie i w tym celu sejm uchwalił — tym razem jednogłośnie — 15 lipca ustawę o wykonaniu reformy rolnej (podjęta w 1919 r. uchwała o reformie rolnej — nie ustawa — miała charakter ogólnych wytycznych w tej kwestii). W parze z tymi posunięciami wewnętrznymi rozwijano też odpowiednie zabiegi na arenie międzynarodowej. Chodziło głównie o zwiększenie dostaw wojskowych do Polski oraz o uzyskanie interwencji politycznej mocarstw zachodnich. W tym celu premier Grabski udał się do Belgii, do Spa (gdzie właśnie zgromadzili się przywódcy mocarstw zachodnich na konferencję w sprawie niemieckich odszkodowań wojennych), aby uprosić o zwiększenie pomocy wojskowej oraz o pośredniczenie w zawarciu rozejmu między Polską i Rosją Radziecką. Uzyskał to za cenę bolesnych ustępstw w sprawach Gdańska i Śląska Cieszyńskiego (rezygnacja z części uprawnień Polski w zarządzie portu gdańskiego i rezygnacja z plebiscytu na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie). Lloyd George nie pominął okazji, by skarcić surowo premiera rządu polskiego za jego awanturniczą politykę zagraniczną na wschodzie. 11 lipca 1920 r. w wyniku tych porozumień brytyjski minister spraw zagranicznych, lord Curzon, wystosował do rządu radzieckiego depeszę z propozycją zawarcia rozejmu i pokoju z Polską. Granica między obu państwami miałaby przebiegać zgodnie z deklaracją mocarstw z 8 grudnia 1919 r. (wzdłuż Bugu); była to tzw. linia Curzona.


1. Odbudowa państwa polskiego 1918–1922
Zakład Narodowy imienia Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1982 Prasowe Zakłady Graficzne.
Nakład: 100 000 egz.

Ustępstwa Grabskiego w Spa zostały zaakceptowane większością głosów przez Radę Obrony Państwa. Nie przeszkodziło to jednak ostrej krytyce jego polityki zagranicznej, zwłaszcza jego „kapitulacji” wobec wielkich mocarstw. Stronnictwa lewicy parlamentarnej, przede wszystkim PPS i PSL „Wyzwolenie”, domagały się stworzenia rządu koalicyjnego, „rządu obrony narodowej”, którego charakter i skład umożliwiłby mu szersze i łatwiejsze dotarcie do mas ludowych. Pod naciskiem tych polemik i krytyki rząd Grabskiego, choć popierany przez ugrupowania centrum i prawicy, musiał ustąpić. 24 lipca Piłsudski jako Naczelnik Państwa powołał nowy rząd, w którym kierownicze stanowiska premiera i wicepremiera powierzył przywódcom PSL „Piast” i PPS, Wincentemu Witosowi i Ignacemu Daszyńskiemu.
Zmiana nastrojów w społeczeństwie.
Kontrofensywa polska znad Wieprza

Niewątpliwie przyczyniło się to w pewnej mierze do zwiększenia rezonansu apeli i innych poczynań władz w szerokich masach. Jedynie komuniści polscy nie mieli złudzeń co do społeczno-politycznego oblicza tego rządu ani co do zasadniczych kierunków jego polityki zagranicznej, szczególnie na odcinku stosunków polsko-radzieckich. Stali na stanowisku, sformułowanym jeszcze w r. 1919, że „niewykonalne jest zbudowanie wielkiego państwa drogą wojen na wszystkich kresach, wojen nie tylko grabieżczych, ale nadto wymierzonych przeciw potężnemu duchowi rewolucji, opanowującemu ludy ościenne”.
Tymczasem Armia Czerwona nadal posuwała się naprzód, coraz bardziej zbliżając się do Warszawy. Na obszarze zajętym już przez wojska radzieckie zaczęły się tworzyć zalążki polskiego rządu rewolucyjnego, mającego swą siedzibę w Białymstoku. Na jego czele stanął wybitny działacz polskiego ruchu rewolucyjnego — Julian Marchlewski. Rząd ten podjął wstępne kroki, zmierzające do przekazania ziemi chłopom oraz do stworzenia nowej rewolucyjnej władzy terenowej. Jednak późniejszy bieg wydarzeń działalność tę przerwał, tak że nie pozostawiła ona po sobie żadnych głębszych śladów.
W miarę zbliżania się armii radzieckiej do stolicy państwa, gdy wojna przeniosła się już na tereny etnicznie polskie, nastroje społeczeństwa polskiego ulegały szybkiej ewolucji. Miejsce dotychczasowej obojętności, a nawet niechęci do ekspansji na dalekie, obce ziemie, zajęła obecnie troska o własny niepodległy byt państwowy. W krótkim czasie do armii ochotniczej zgłosiło się przeszło 105 tys. ochotników, przeważnie młodzieży. Z dobrowolnych składek rósł Fundusz Obrony Państwa. Zarysowywała się sytuacja, którą w parę miesięcy później scharakteryzował Lenin w słowach następujących: „Uważano, że Warszawa jest dla Polski niemal stracona [...]. Później nastąpił przełom. Kiedy dotarliśmy do Warszawy, okazało się, że wojska nasze są do tego stopnia wyczerpane, iż zabrakło im sił, by i nadal odnosić zwycięstwa, polskie zaś wojska, poparte przez zryw patriotyczny w Warszawie, czując się we własnym kraju, uzyskały poparcie, uzyskały nową możliwość posuwania się naprzód”. Istotnie, w sierpniu opór wojsk polskich wyraźnie wzmagał się i tężał, stopniowo uwalniały się one od demoralizującego urazu wielotygodniowego odwrotu. Równocześnie podchodząc pod samą Warszawę wojska radzieckie odczuwały coraz wyraźniej trudności w zaopatrzeniu i organizacji dowodzenia, wywołane bardzo wydłużonymi liniami dowozu i komunikacji ze swymi tyłami. Skrzydła wysuniętego klina radzieckiego musiały w tych warunkach ulec poważnemu osłabieniu, co też wykorzystał Piłsudski, wspomagany radami szefa francuskiej misji wojskowej przy polskim naczelnym dowództwie, gen. Weyganda. 16 sierpnia 1920 r. dywizje polskie, skoncentrowane nad rzeką Wieprz, uderzyły od południa na odsłonięty w dużej mierze bok klina radzieckiego. Był to przełomowy moment w trwającej już od paru dni zaciętej bitwy o Warszawę. Armie Tuchaczewskiego poniosły w niej klęskę i zostały zmuszone do odwrotu. Nastąpiła z kolei kontrofensywa polska, w której wyniku w ciągu września i października znaczna część kresów wschodnich znalazła się ponownie pod panowaniem polskim. Jednakże żadna ze stron nie miała już dostatecznych sił, aby szale zwycięstwa w wojnie stanowczo przechylić na swoją korzyść.

Pokój ryski i następstwa wojny
20. Polska delegacja pokojowa na konferencję w Rydze na angielskim kontrtorpedowcu. W środku przewodniczący delegacji Jan Dąbski

Zapoczątkowane najpierw w Mińsku, a później przeniesione do Rygi rokowania pokojowe doprowadziły do ustalenia jeszcze w październiku 1920 r. preliminariów przyszłego pokoju i zostały sfinalizowane traktatem pokojowym 18 marca 1921 r. W imieniu delegacji polskiej podpisał go jej przewodniczący, wiceminister spraw zagranicznych, Jan Dąbski. Najważniejszym jego postanowieniem było ustalenie granicy polsko-radzieckiej, która nie uległa już zmianie aż do roku 1939. Pozostawiała ona po stronie polskiej znaczną część ludności ukraińskiej (ok. 3, 9 mln według spisu z r. 1921) i białoruskiej (ok. 1 mln). Stało się to jednym ze źródeł stałego napięcia w stosunkach polsko-radzieckich, a także ostrych konfliktów narodowościowych wewnątrz państwa polskiego, w zasadniczy sposób osłabiających jego spoistość i podważających jego siłę. Z innych postanowień traktatu ryskiego na uwagę zasługuje m. in. porozumienie dotyczące zwrotu dóbr kulturalnych, wywiezionych z Polski w czasach niewoli przez rządy carskie. Rewindykacja skarbów kultury polskiej, realizowana przez szereg lat w toku skrupulatnych badań i poszukiwań odpowiednich specjalistów polskich (i radzieckich) na terenach Rosji, miała doniosłe znaczenie nie tylko historyczno-kulturalne, lecz także polityczne.”
W sumie jednak niepotrzebna wojna 1919-1920 r. przyniosła Polsce straty, których brzemię obciążyło naród i państwo dotkliwie na całe międzywojenne dwudziestolecie. Ciężar wojny odbił się dotkliwie na budżecie państwa, jego życiu gospodarczym i położeniu materialnym ludności, ciężko doświadczonej już w latach wojny 1914-1918 i okupacji. Około 50% skromnego budżetu państwa szło na wydatki wojskowe, gdy jednocześnie przemysł cierpiał na brak urządzeń i surowców, utrudniający z kolei uruchomienie produkcji i zatrudnienie poważnej liczby bezrobotnych. Aby uzyskać pomoc mocarstw, Polska musiała — jak już wspomniano — zgodzić się na konferencji w Spa na ustępstwa na zachodzie, m. in. w zakresie swych uprawnień w Gdańsku. Wojna wpłynęła ujemnie na nastroje stojącej w obliczu plebiscytu ludności Górnego Śląska i jej stosunek do Polski. Szczególnie jednak ujemnie odbiła się na plebiscycie w Prusach Wschodnich, który odbywał się właśnie w lipcu 1920 r., czyli w okresie najbardziej krytycznym dla państwa polskiego. Niemiecka propaganda plebiscytowa wykorzystała to w szerokiej mierze. Istotnie, nie uśmiechała się Mazurom i Warmiakom — po przeszło czterech latach wojennych wyrzeczeń i ofiar — perspektywa ponownego przelewania krwi na wschodzie. Łącznie z innymi współczynnikami położenia Polaków w Prusach Wschodnich (zwłaszcza różnicami wyznaniowymi między Mazurami protestantami i Polakami, tudzież pewnymi specyficznymi tradycjami rozwoju historycznego Warmii i Mazur) dało to w sumie wyniki plebiscytu dla Polski katastrofalne: za Polską głosowało zaledwie ok. 3% uprawnionych do głosowania.





  1. O tej stronie działalności rządu Moraczewskiego pisał autor szerzej w Historii Polski, t. IV: 1918-1939, cz. 1: 1918-1926, pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego, Warszawa 1969, s. 131-133.
  2. W kategorii majątków powyżej 50 ha, w grupie gospodarstw 50-100 ha, znajdowały się i gospodarstwa wielkokmiece, zajmujące ok. 17% powierzchni w tej grupie.
  3. Problematykę tę przedstawił autor szerzej w Historii Polski, t. IV: 1918-1939, cz. I: 1918-1926, pod red. L. Grosfelda i H. Zielińskiego. Warszawa 1969, s. 270-274.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.


Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation.
Kopia tekstu licencji umieszczona została pod hasłem GFDL. Dostepne jest również jej polskie tłumaczenie.

Informacje o pochodzeniu tekstu możesz znaleźć w dyskusji tego tekstu.