Przejdź do zawartości

Halucynacje (Strindberg, 1926)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor August Strindberg
Tytuł Halucynacje
Pochodzenie Nowele obce
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Warszawskie Zakłady Graficzne i Wydawnicze Sp. z o. o.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Hallucinationer
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

AUGUST STRINDBERG

HALUCYNACJE

Mąż przybył wieczorem do domu z kajetem nut i rzekł do żony:
— Po kolacji zagramy w cztery ręce.
— Czy przyniosłeś coś nowego? — zapytała żona.
— Kupiłem „Romea i Julję“. Czy znasz to?
— Tak, oczywiście. Nie pamiętam jednak, czy widziałam to kiedyś na scenie.
— O, to wspaniałe! Przypominam sobie to, jak sen młodzieńczy. Było to przed dwudziestu laty.
Po kolacji, gdy dzieci poszły spać i cisza zapanowała w domu, zapalił mąż świecę na pianinie, ustawił nuty. Na okładce widniały litografowane słowa: „Romeo i Julja“.
— Jest to najpiękniejsza kompozycja Gounoda, mam wrażenie, że nie jest zbyt trudna.
Żona obejmuje, jak zwykle, pierwszy głos, zasiada po prawej stronie. Rozpoczynają. D-dur, cztery czwarte taktu, Allegro giusto.
— Piękne, nieprawda? — powiada mąż po ukończeniu uwertury.
— Ach tak — przyznaje żona, lecz tonem niezbyt zachwyconym.
— Zagramy teraz „marciale“ — mówi mąż — to jest świetna część opery. Przypominam sobie wspaniałe chóry w teatrze królewskim w owym czasie, gdy żył jeszcze Soederman.
Grają marsza.
— A co? nie jest to cudne? — mówi mąż triumfująco jakby sam był twórcą „Romea i Julji“.
— Nie znajduję, by to było tak nadzwyczajne — orzeka żona.
Honor i dobry gust męża są zakwestjonowane. Więc długo szuka, przewraca kartki. Wreszcie znajduje arję. Ta będzie najodpowiedniejsza!
— Wiesz — powiada żona, gdy skończyli — muzyka ta jest wcale mierna.
Mąż jest bardzo przygnębiony. Przyznaje, że muzyka ta brzmi, jak katarynka.
— Tak, miałam przez cały czas to wrażenie — oświadcza żona.
— Pomyśl, jak prędko stał się Gounod staromodny — zauważa mąż. — Czy chcesz dalej grać? Może tercet lub cavatinę? Przypominam sobie panią Michaeli, była boska.
Po odegraniu tych ustępów, ma mąż wyraz twarzy wielce przygnębiony. Odkłada na bok kajet; jakby zamykał drzwi i zatarasowywał przeszłość.
— Napijemy się piwa? — powiada.
Zasiadają przy stole i piją piwo.
— To dziwne — mówi mąż — nie uwierzyłbym, ze jesteśmy już tak starzy; postarzeliśmy się wraz z „Romeem i Julją“. Pomyśl, dwadzieścia lat upłynęło, gdy po raz pierwszy usłyszałem tę operę. Zostałem właśnie studentem, przyszłość ścieliła się przede mną w całej krasie i blaskach. Od niedawna nosiłem czapeczkę studencką. Na górnej wardze kiełkował już mały wąsik. Przypominam sobie ten wieczór, gdy z Frycem, Filipem poszedłem do opery. Przedtem już słyszeliśmy „Fausta“, Byliśmy wielkimi zwolennikami Gounoda. A jednak „Romeo“ prześcignął wszelkie nasze oczekiwania; byliśmy oczarowani muzyką. Teraz obaj moi przyjaciele nie żyją już. Fryc, marzący o najwyższych stanowiskach, zmarł jako sekretarz, Filip jako kandydat medycyny, a ja, pragnący zostać radcą stanu, musiałem się zadowolnić posadą sędziego pułkowego. Jakże prędko minęły lata! Ani się nie spostrzegliśmy... Widziałem wprawdzie, że dokoła moich oczu potworzyły się zmarszczki, że włosy moje koło skroni posiwiały, lecz że zbliżyliśmy się tak bardzo do furtki cmentarnej, tego nie widziałem...
— Tak, mój przyjacielu, zestarzeliśmy się... Możemy to poznać na naszych dzieciach. Poznać to można również i na mnie, chociaż o tem nie mówiłeś...
-— Ach, jakże możesz tak mówić!
— Tak, wiem o tem, wiem, że poczynam brzydnąć, że przerzedzają mi się włosy na głowie, że będę musiała wkrótce dać wyrwać przednie zęby...
— Zważ, moja droga — przerywa mąż — że dziś ludzie prędzej się starzeją, niż dawniej. W domu mego ojca grano Haydna i Mozarta, chociaż ci kompozytorowie pomarli o wiele wcześniej, zanim się urodziłem. A teraz... teraz jest Gounod już przestarzały! Jak to smutno natknąć się na swe ideały młodości... Jak przykre jest uczucie, że człek się postarzał...
Wstaje i zasiada znowu do pianina; bierze nuty i przewraca kartki, jakby w szufladzie szukał wspomnień młodości. Oczy jego wpatrują się w czarne nuty, wyglądające, jak małe ptaki, wydrapujące się na rząd drutów... Stara się wydobyć z nut dźwięki wiośniane, nawoływania miłosne, entuzjastyczne Szylery z owych różanych dni pierwszej miłości... Lecz te czarne punkciki spozierają nań tak obco, jakby kwiaty wspomnień młodości zarosły chwastem. Tak, tak! Struny są pokryte kurzem, dno dźwiękowe pianina zaschło, pleśń wypełzła.
Westchnienie ciężkie ulatuje z piersi.
Nagle odzywa się mąż:
— Dziwna rzecz, brak w tych rzutach wspaniałego prologu. Przypominam sobie, że opera rozpoczynała się prologiem.
Poczyna wygrywać melodję... Twarz jego rozchmurza się, usta poczynają się uśmiechać, zmarszczki znikać. Ręce jego dotykają klawiszy silnie, młodzieńczo. Dźwięcznym głosem wyśpiewuje partję basową.
Żona ocknęła się ze smętnych rozmyślań. Łzy pojawiają się w jej oczach. Wsłuchuje się uważnie. Pyta zdziwiona:
— Co to jest?
— Romeo i Julja! Nasz Romeo i nasza Julja!
Podskakuje z krzesełka i pokazuje żonie kajet.
— Patrz! To był Romeo naszych przodków, naszych babek i dziadków... to był... czytaj... Bellini! Oh! Nie jesteśmy więc tak starzy!
Żona wpatruje się w błyszczące oczy męża. Mówi uradowana;
— Wyglądasz, jakbyś miał dwadzieścia pięć lat!
— A ty? Wyglądasz, jak młoda dziewczyna. Że też stary Bellini mógł nas tak zwieść! Odrazu miałem wrażenie, że z tymi nutami było jakieś nieporozumienie.
— Nie, mój drogi, to ja pierwsza sobie pomyślałam.
— Zapewne dlatego, że jesteś młodsza ode mnie.
— Nie, ty...
Mąż i żona siedzą obok siebie i przekomarzają się, jak dzieci, kto z nich starszy. Dziwują się, jak mogli poprzednio widzieć zmarszczki i siwe włosy tam, gdzie ich wcale nie ma...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: August Strindberg i tłumacza: anonimowy.