Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmę...
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmę... |
Pochodzenie | 1942-1943-1944 z rękopisu autora |
Data wyd. | 1942-1944 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmę
i grzbiet jak pręt rozgrzany stygnie
niech mi nie kładą gwiazd na skronie
i pomnik niech nie staje przy mnie.
Bo przecież trzeba znów pokochać.
Palce mam — każdy czarną lufą
co zabić umie. — Teraz nimi
grać trzeba i to grać do słuchu.
Bo przecież trzeba znów miłować.
Oczy — granaty pełne śmierci,
a tu by trzeba w ludzi spojrzeć
i tak, by Boga dojrzeć w piersi.
Bo przecież trzeba czas przemienić,
a tutaj ciemna we mnie siła
i trzeba blaskiem kazać ziemi,
by z sercem razem jak krew biła.
Wrócę rzemieślnik skamieniały,
pod dach rozległy jasny pogód,
do rzeźb swych — tych co już się stały,
i tych co stać się jeszcze mogą.
I dawne będą wzrok obracać —
niezdarne słupy pełne burzy,
i te których nie tknęła praca
jak oddech niewidzialnej róży.
I pośród nich jakże ja stanę
z garścią co tylko strzelać umie
z wiarą co śmiercią przeorana
z sercem co nic już nie rozumie.
Ale jeżelim spalił młodość
jak palą kraje w wielkim hymnie,
to nie zapomni czas narodu,
a Bóg jak płomień stanie przy mnie.
I wtedy, wtedy liść mi każdy
albo mi wróbel z nieba sfrunie
i jego głos — już głosem prawdy
i poznam głos, poczuję: umiem.
I szmer ptaszęcy mi przypomni,
że znałem miłość i obudzi
zdrętwiałe dłonie — jak łodygi,
i pocznę kwiaty, gwiazdy, ludzi
i ziemię w morza szum przemienię,
i drzewa w zwierząt linie miękkie,
i wtedy spadnie mi na rękę
w pieśni odrosła — wierna ziemia.