Przejdź do zawartości

Fortel Pawełka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Fortel Pawełka
Podtytuł Komedya w jednym akcie
Pochodzenie Przyjaciel Dzieci, 1896, nr 15-21
Redaktor Jan Skiwski
Wydawca Jan Skiwski
Data wyd. 1896
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Karolina Szaniawska.
FORTEL PAWEŁKA.
KOMEDYA W JEDNYM AKCIE.



OSOBY:
ZOSIA BUCZYŃSKA.
FELEK, jej brat.
AMELKA ŁĄCKA, przyjaciółka Zosi.
GUSTAW PANIECKI, koledzy Felka.
KONRAD PANIECKI,
FURTALSKA, szafarka.
PAWEŁEK, lokajczyk.
MARYSIA, służąca.
(Rzecz dzieje się w Buczynku, podczas lata).
Scena przedstawia pokój skromnie umeblowany — drzwi z prawej i lewej strony.


SCENA I.
PAWEŁEK (zamiata pokój, mocno zaśmiecony papierem i różnymi skrawkami, ustawia krzesła, poprawia na stole serwetę i wazonik z bukietem świeżych kwiatów).

A to ci dopiero! Wydziwia i wydziwia... ciągle wszystko rozrzuca, a trzyma człowieka w tych pokoiskach od świtu do nocy (opiera się na szczotce i ziewa). Jużem tu dziś zamiatał. Co prawda, śmieci nie brak, ale skąd one się wzięły? (macha gniewnie szczotką i znów przystaje). Rano, wedle zwyczaju, wstałem sam, bez niczyjego gadania... tylko Wawrzyniec wrzasnął mi nad uchem: a wstawaj! póki tam będziesz się wylegiwał! (macha ręką) On tak zawsze... Rano więc, bez niczyjego gadania wstałem i uprzątnęłem, nie chwalący się — jak szklankę. Ledwie skończyłem, idę przez pokój... ażem się przeżegnał... Toć w stajni porządniej. (słychać świstanie, Pawełek zamiata prędko). Znowu panicz z tymi psiskami cudeńka wyprawia... świat się kończy, bo nieco!... dwa dni jak państwo wyjechali, a już, we dwoje, niby panicz i panienka przewracają dom do góry nogami.

(Zabiera śmietniczkę, szczotkę i zwraca się na lewo, z tej strony wbiega Felek, potrąca Pawełka, który upuszcza śmietniczkę i za głowę się chwyta)


SCENA II.
PAWEŁEK i FELEK.
FELEK (nie zważając na Pawełka).

Zagraj, do nogi! (świszcze). No, Zagraj, do pana! (rozgląda się po pokoju). Co? nie ma go tutaj? (do Pawełka) gdzieście mi psa podzieli? Pewnie jest tutaj...

PAWEŁEK (zajęty zbieraniem śmieci).

Zagraj nie ptaszek, do kieszeni go nie schowałem.

FELEK (ostro).

Trzymaj język za zębami, bardzo cię proszę!

PAWEŁEK (niby nie rozumiejąc).

Trzymać język za zębami?... A jakże mógłbym paniczowi odpowiedzieć? Przecież panicz pytał.

FELEK (stuka palcem w czoło).

Masz racyę doprawdy, powiedziałem wielką niedorzeczność.

PAWEŁEK.

Trafia się to niekiedy.

FELEK.

Co? co mówisz?

PAWEŁEK.

Ja tam paniczowi nie śmiałbym zaprzeczyć, więc kiedy panicz powiada, to i owszem.

FELEK (ułagodzony).

Dałbym ja ci, gdybyś mi odgadywał!

PAWEŁEK (potulnie).

Uchowaj Boże!

FELEK (chodzi żywo po pokoju).

Wybieram się na polowanie, a tu ani jednego psa nie ma pod ręką. Fatalność, doprawdy!

PAWEŁEK (do siebie).

Przy panach to człowiek osiwieje, a nie będzie rozumiał, czego chcą! W kuchni, jak dziewczyny zrobią szkodę, stłuką co, albo zjedzą, zaraz wszystko na kota, a panicz i panienka na mnie... Doprawdy fajtalność!... (kręci głową). Jako żywo, takiej niewiasty, ani dziewki któraby się nazywała fajtalność, nie ma w folwarku... (śmieje się). Fajtalność!

FELEK.

Czego ty się śmiejesz?

PAWEŁEK (smutnie).

Oj, paniczu, prędzej płacz mam na myśli, nie śmiech.

FELEK (bierze torbę myśliwską i fuzyę).

Płacz? masz tobie, nowa historya!... Doprawdy, ten chłopak ma bardzo bujną wyobraźnię (zawiesza na sobie torbę).

PAWEŁEK.

Nie obraźnię mam, proszę panicza, jeno czuprynę. Będzie ona w robocie, jak pan przyjedzie.

FELEK (z ciekawością).

Cóżeś zbroił? No, powiedz, dochowam sekretu.

PAWEŁEK (rozżalony).

Com zbroił? jeszcze panicz pyta? Ja przez panicza będę cierpiał niewinnie, a nasz pan, jak się rozgniewa, to nie ma żartów!... (po chwili) Przecież panicz wie, że pan nie pozwolił ruszać nabojów ani fuzyi... Niechby sobie wisiała zamknięta w pana gabinecie... (z wielkim żalem). Teraz ja za wszystko odpowiadam, bo w moich rękach został klucz od gabinetu.

FELEK.

No, bądź spokojny, moja w tem głowa!...

PAWEŁEK.

Ale moje plecy...

FELEK (śmieje się).

No, no, możesz na mnie liczyć... Już ja ojcu powiem, jak się stało. (po chwili). Tylko gdzie mi się psy podziały? (świszcze przez okno). Zagraj! Walet! Nora! (wychodzi na prawo).

SCENA III.
PAWEŁEK (przedrzeźniając).

Zagraj! Walet! Nora! A juści! (słychać za sceną: „Pawełek! Pawełek!“) Chryste Panie! znów mnie wołają! Człek nie ma chwili odetchnienia! Dopiero co tu wszedłem, przecież nie próżnuję... (chwyta krzesła i przesuwa to w tę, to w ową stronę). A bodaj was! i tak źle, i tak nie dobrze. (bierze szczotkę i śmietniczkę, wchodzi Zosia, skromnie ubrana, w krótkiej sukni, włosy zaplecione w jeden warkocz przewiązany wstążką).


SCENA IV.
PAWEŁEK i ZOSIA.
ZOSIA.

Jesteś tutaj?

PAWEŁEK (niby się spiesząc).

Dopiero co wpadłem, proszę panienki, zabrałem tę trochę szmatków i biegnę, bo mam roboty pełne ręce.

ZOSIA.

Poczekaj.

PAWEŁEK (wracając).

Słucham panienki!

ZOSIA.

Poszukasz pana Felicyana.

PAWEŁEK (do siebie).

Masz tobie! Ani wiem, gdzie go szukać!

ZOSIA.

Czekaj-no!

PAWEŁEK (wraca znowu).

Słucham panienki!

ZOSIA.

Zawołasz mi tutaj Furtalską.

PAWEŁEK.

Biegnę duchem (chce wyjść).

ZOSIA.

Wyrywasz się gdzieś, jak szalony. Czekaj-że! miałam ci coś powiedzieć.

PAWEŁEK (wracając).

Słucham, panienko!

ZOSIA.

Nie da mi myśli zebrać! (po chwili) Aha! już wiem.. Będziemy mieli gości. Trzeba ten duży serwis do porządku przyprowadzić...

PAWEŁEK (niechętnie).

Dobrze, panienko! (zmierza ku drzwiom)

ZOSIA.

Stój-że, bo znów zapomnę. Pomożesz kucharzowi przy robieniu lodów, bo Jagusi pozwoliłam iść na odpust.

PAWEŁEK.

Bez urazy, panienko, ile ja mam rąk?

ZOSIA.

Cóż to za niedorzeczne pytanie!

PAWEŁEK.

Chyba panienka się przeliczyła... Jakże dam radę temu wszystkiemu?

ZOSIA.

Mój kochany, rozumu mnie nie ucz... Edukacya moja skończona, dzięki Bogu.

PAWEŁEK (zmieszany).

Ja tam, panienko, o edukacyi nic nie wiem, ale...

ZOSIA.

Idź, idź, idź!

(Pawełek wychodzi, mrucząc niechętnie).

SCENA V.
ZOSIA (chodzi po pokoju i mówi z ożywieniem).

Ach! co za radość... Skończyły się moje utrapienia, przestałam się już uczyć. Czuję się tak szczęśliwą, że słów dobrać nie mogę, aby to wypowiedzieć. (po chwili z zapałem) Bierze mnie ochota skakać, śpiewać, zdaje mi się, że latałabym w powietrzu, jak ptak. (przebiega scenę w podskokach i przystaje nagle) Książki pochowam, fortepian zamknę, znudziło mnie to wszystko... mam tego po uszy!... (przechodzi do połowy sceny i staje, przykładając palec do czoła) Ani się jednak nie domyślałam, co mnie czeka: lekcye szły zwykłym trybem... (ciszej) w dzienniku było nawet parę dwójek... gdy w sobotę, tak, w zeszłą sobotę, mama woła mnie do siebie i oznajmia, że panna Albina opuszcza Buczynek. W pierwszej chwili zrobiło mi się jakoś dziwnie... nawet trochę smutno (zamyśla się) panna Albina była u nas cztery lata, przyzwyczaiłam się do niej, kochałam ją... Najmilsza jednak nauczycielka nie może przy uczennicy wiecznie pozostać... (po chwili) A ja skończyłam rok piętnasty (uroczyście) jestem więc dorosłą panną (chodzi po scenie) mama zrobiła mi prawdziwą niespodziankę; myślałam, że jeszcze rok przynajmniej będę musiała pracować, gdy tymczasem... (z radością) dobra, kochana mama!... (zamyśla się) Dokąd też rodzice pojechali? Tatko mówił, że do Lublina, pewno jednak dalej.... (klaszcze w ręce) Wiem już, zgaduję!... Dla dorosłej córki trzeba nakupić różnych drobiazgów, a wreszcie i sukien (skacze po scenie) jestem szczęśliwa! bardzo szczęśliwa! (spogląda w lustro) Takie ubranie na przykład, jakie mam obecnie, jest już dla mnie niestosowne, szczególniej wobec służby. (spogląda po sobie) Sukienczyna krótka, nie modna i warkoczyk na plecach... (z żalem) Służba mnie w czasie nieobecności rodziców słuchać nie będzie, gdyż wyglądam, jak dzieciak!... (po chwili, ciągle stojąc przed lustrem) uczesanie trzeba co żywo zmienić, suknię również, zanim poczciwa Furtalska przyjdzie; zrobię to nie tracąc czasu. (wybiega na prawo, a jednocześnie z lewej wchodzi Furtalska.)

SCENA VI.
FURTALSKA (wchodzi powoli, suwając nogami i spogląda w stronę odchodzącej Zosi.)

Aniołeczek mój! Żywe to, niby iskra, woła mnie, a już tam coś nowego przyszło do głowy... (słodko) Zaczekam, kochasiu, zaczekam... (z gniewem) żeby jeno ten próżniak, Magda, zaniosła jeść kurczętom! (siada na krześle bliżej drzwi) Nożyska mnie rozbolały i nie dziw! człowiek od świtu do nocy, niby w kieracie, a już najtrudniej w jednem miejscu ustać. (kiwa głową) Dziewki się rozpanoszyły, jak nie dopilnujesz, nic nie zrobią; moje oko musi być wszędzie, a gdyby (głośniej) gdyby mnie nie czuły, oho! nicby z niemi nie wskórał... (podpiera głowę i drzemie) Magda! Jóźka gał-ga-ny (kiwa się drzemiąc) Magda... A pójdziesz, Łysek! (kiwa się). Wypędź, Franka, tego psa... Łyskowi polanem po grzbiecie! No! (zrywa się przestraszona) O, jakto się krzynkę zamyśliłam! (po chwili) Alboż to nie mam o czem myśleć? tyle drobiu, gadziny... (znów siada i drzemie; wchodzi Zosia w sukni, która wlecze się za nią, warkocz na środku głowy upięty wysoko).

SCENA VII.
FURTALSKA, ZOSIA.
ZOSIA (z dużym, czarnym wachlarzem w ręku, staje i przygląda się śpiącej).

Proszę! jak się to rozsiadła bez ceremonii! Ani myśli, że ja mogę się obrazić. (podchodzi bliżej) Co? usnęła? Doprawdy, to już zbytek lekceważenia! (bierze śpiącą za ramię) pani Furtalska!

FURTALSKA (zrywa się i przeciera oczy).

Chryste Panie! (patrzy zdziwiona) A to kto taki? (żegna się) czy mnie złe opętało?... czy źle widzę?... wszakci to nie panienka Zosia (do siebie) cudak jakiś...

ZOSIA (z uśmiechem).

Uspokójcie się, to ja...

FURTALSKA (chwyta jej rękę i patrzy w oczy z czułością).

Mój kwiatuszek! moje skarby. (przygląda się) Tak mnie coś zamroczyło.

ZOSIA.

Boście spali...

FURTALSKA.

E!... gdzie zaś!

ZOSIA.

Czegóż się wypieracie! Przecież ludzie sypiają i nie ma w tem nic złego.

FURTALSKA.

Gdzie mi tam spanie w głowie!... A zresztą nie wiem... może i spałam... może to tak ze snu...

ZOSIA.

Cóż takiego?

FURTALSKA (z wahaniem).

Bo mi się panienka wydaje niby inna...

ZOSIA.

Inną też jestem!

FURTALSKA.

Co też panienka powiada! nie rozumiem, jak mi Bóg miły!

ZOSIA.

Ponieważ... albowiem... wreszcie nie mam czasu wam tłómaczyć. Zawołałam was w innym względzie...

FURTALSKA (zaniepokojona).

Względzie?... względzie?... Nie! zgłupiałam do reszty.

ZOSIA.

Zaraz goście nadjadą, niech więc kochana Furtalska wystąpi przyzwoicie.

FURTALSKA.

To, to rozumiem! Tak było mówić od razu, a nie kłopotałabym sobie głowy próżnymi strachami. (przygląda się Zosi) Zawsze jednak...

ZOSIA (poważnie).

Idźcie już, proszę, gości tylko patrzeć (zbliża się do okna) nawet już jedzie ekwipaż.

FURTALSKA.

Kliparz! Olaboga! ja tu próżno czas tracę, a to pewnie jakieś wielkie państwo (wybiega i spotyka się z Amelką, która rzuca się zaraz na szyję Zosi).


SCENA VIII.
ZOSIA, AMELKA.
AMELKA.

Najdroższa Zosiu, otóż jestem! (spogląda na przyjaciółkę i cofa się zdumiona) przepraszam, ja sądziłam... (do siebie) Ona to, czy nie ona?

ZOSIA (z przesadą).

Widzę, że pani mnie nie poznała.

AMELKA (z radością).

Zosia! (po chwili do siebie) Mówi mi: pani?... Ach, niespodziewałam się tego! (załamuje ręce)

ZOSIA (kłania się).

Bardzo mi przyjemnie powitać panią w naszym domu.

AMELKA.

Cóż za ceremonie?... Znamy się od dziecka... byłyśmy przyjaciółkami... Dopiero, gdy rodzice umieścili mnie na pensyi, przestałyśmy się częściej widywać. Sądziłam jednak (nieśmiało i ciszej) że serce twoje, Zosiu, pamięta Amelkę.

ZOSIA.

O, możesz pani być pewną mojej życzliwości i szacunku.

AMELKA.

Szacunku?..

ZOSIA.

Bardzo proszę, niech pani spocznie. (Amelka siada, potem Zosia, ciągle poprawiając suknię) O pani, kto zasłużył na moją życzliwość, niech będzie jej pewny.

AMELKA (rozczulona).

Droga Zosieńko. (wyciąga ręce) A więc porzućmy ceremonie i zamiast tytułować się paniami, bądźmy po dawnemu: Amelką i Zosią.

ZOSIA (dotyka lekko jej dłoni).

Amelką i Zosią?... Nie pani... Moja powaga...

AMELKA.

Powaga?... nie rozumiem!... Wreszcie ja pani powagi ujmować nie mam zamiaru, lecz... (całuje Zosię w ramię) proszę mnie, jak dawniej nazywać, Amelką.

ZOSIA (etykietalnie).

I owszem jeżeli to sprawi przyjemność.

AMELKA (serdecznie).

Niezmierną! chciej mi... (poprawia się) chciej mi pani wierzyć... Wróciwszy z Warszawy, ledwie dzień jeden wytrzymałam w domu tak mi było pilno do ciebie... Lecz cóż zastaję?...

ZOSIA (poprawia suknię i włosy).

(do siebie) Chce mnie nazywać po imieniu, a nosi pensyonarski mundurek... Nie, toby mi ubliżało, w obecnem mojem położeniu osoby skończonej... (głośno) Amelciu!

AMELKA.

Zosiu! (widząc niechętną minę przyjaciółki poprawia się) Ach, chciałam powiedzieć: pani!... Czy pamiętasz, cośmy razem wyprawiały, jak płatałyśmy różne figle?...

ZOSIA (ozięble).

Nie, nie pamiętam nic takiego...

AMELKA.

Ależ jeszcze w przeszłym roku, podczas wakacyi...

ZOSIA.

O, bardzo przepraszam! Dawniej może, ale już tak dawno, że wyszło mi z pamięci... W przeszłym roku jednak nie byłam już dzieckiem. (z powagą) Tak, tak, tak, lata mijają, czas upływa... Jako dorosła panna, nie myślę już o figlach... A ty, moja Amelciu, jeżeli chcesz wrócić do dawnej zażyłości...

AMELKA (składając dłonie).

Czy chcę?... mój Boże!... Powiedz, Zosieńko, jakich dowodów żądasz, że kocham cię, jak siostrę.

ZOSIA (chłodno).

Co tu mówić o dowodach... Doprawdy jesteś tak dziwną, że z tobą nawet nie można zacząć rozmowy o kwestyach poważniejszych.

AMELKA.

Ach, Zosiuniu, wysłucham cierpliwie i spełnię wszystko co każesz. (do siebie) Żeby mi tylko na dowód posłuszeństwa nie kazała jeść kalarepy, bo tego, jak mamę kocham, nie znoszę... (głośno, całując Zosię z czułością) Droga Zosieczko, powiedz mi szczerze, czem potrafiłabym zasłużyć. (słychać ruch za sceną)

ZOSIA.

Jeżeli chcesz, powiem... (zakłopotana spogląda ciągle w stronę drzwi z lewej strony) Tylko uważaj pilnie... (bierze ją za rękę i mówi tajemniczo ciągle patrząc w stronę drzwi) Przyjadą tu zaraz panowie Gustaw i Konrad.

AMELKA (ucieszona).

Gutek i Koniuś! ach, doskonale!... dopiero się ubawimy!...

ZOSIA (puszcza rękę Amelki).

Słuchaj-że, ja jako panna dorosła w nieobecności rodziców muszę czynić honory domu, a przy tem...

AMELKA (żywo).

Pomódz ci? O, moja Zosiu, to bagatelka! biegnę do kuchni... umiem trzy nowe leguminy i pięć galaretek... Jedna szczególniej (przykłada palec do ust) pyszna! (biegnie do drzwi)

ZOSIA (zatrzymując Amelkę).

Poczekaj... O potrawach dla gości nie myśl, to należy do szafarki... Miałam na myśli twój wiek młody... Możesz mnie skompromitować w oczach tych panów...

AMELKA.

Jakich panów, Koniusia i Gutka? Wreszcie, jeśli cię kompromituję, mogę natychmiast wrócić do domu (idzie ku drzwiom, Zosia biegnie za nią).

ZOSIA.

Przeciwnie, bardzo cię proszę, zostań... Byłaś tak dobrą dla mnie, a nie chcesz nawet wysłuchać mojej prośby.

AMELKA.

Mów-że nareszcie... (do siebie) zjadłabym nawet dla niej talerz kalarepy... Bardzo to jest dziwne. Gdybyś mi chociaż wytłómaczyła, Zosiuniu.

ZOSIA (z żywością).

Jak najchętniej, byle nie teraz. Możemy rozmawiać o tym przedmiocie cały dzień, tydzień, miesiąc, od jutra zacząwszy, ale obecnie czasu niema.

AMELKA.

Kiedy tak, to ja pójdę do poczciwej Furtalskiej, przywiozłam jej prezent (wychodzi).


SCENA IX.
ZOSIA (sama).

Dzięki Bogu! kamień spadł mi z serca. (słychać ruch za sceną) Gdyby została jeszcze chwilę, byłoby za późno... Koniuś! Gutek! (śmieje się) wyborna.


SCENA X.
ZOSIA, KONRAD, GUSTAW i FELEK.
Konrad i Gustaw kłaniają się z przesadą, Felek wchodzi za nimi, niosąc wędkę i mówi płaczliwym tonem.
FELEK.

Jak mamę kocham, nic mi się dziś nie wiedzie... Najprzód polowanie...

GUSTAW.

Jakie polowanie? kto teraz poluje? Co ci też przyszło do głowy!

FELEK (nie zważając na Gustawa).

Później poszedłem nad staw, usiadłem, zapuściłem wędkę i miałbym rybę, powiadam ci, Zosieczko, o, taką (pokazuje na stole).

KONRAD (żywy, wesoły, trochę rubaszny).

Odrobinę, mój chłopusiu, przesadzasz...

FELEK (mierząc na stole).

No, taka napewno była. Co mówię? Pewno większa (pokazuje) o, taka...

ZOSIA.

Zaniosłeś ją Jacentemu?

FELEK.

Ale gdzież tam!...

ZOSIA.

Cóż więc zrobiłeś?

FELEK (rozżalony).

Co zrobiłem! już trzymała wędkę... miałbym połów doskonały... Wtem Konrad wrzasnął, lecz tak głośno, jak to tylko on potrafi...

KONRAD (przerywając).

Mój Felku! panna Zofia mogłaby pomyśleć, że krzyczę dla zabawy. Nigdy nie bawię się w ten sposób... Tem bardziej zaś teraz, gdy już mam pojęcie, com winien sobie i drugim.

FELEK.

W rachunkach z samym sobą jest może sumienny, ale mnie to już od pół roku winien paczkę piór stalowych...

(zajmuje się wędką, przez cały ten czas Gustaw robi różne miny, szasta się po scenie, naśladując młodzieńca dojrzałego).
ZOSIA.

Niechże, panowie, siadają (zajmuje miejsce wprost sceny, obok niej Konrad, dalej Gustaw. Felek siada z daleka i ciągle wędkę naprawia). Wkrótce każę podać obiad, proszę tylko o pobłażliwość, gdy będzie spóźniony lub nie bardzo smaczny... Jeszcze nie przywykłam do nowych obowiązków... (z przesadą) Rola gospodyni taka trudna!

FELEK.

Moja Zosiu, przecież sama nie gotujesz, tylko szafarka wszystko załatwia.

GUSTAW (patetycznie).

Co za grube pojęcie o gospodarstwie kobiecem! Rozumna administracya — to grunt... Jedno spojrzenie wystarczy nieraz, tylko trzeba być osią, około której wszystko się obraca.

FELEK (do siebie).

Porozpędzać wszystkich, jak to robi moja siostrzyczka, a będą się obracali.

ZOSIA (gorąco).

O, panie Gustawie, gdyby wszyscy tak rozumieli naszą pracę.

KONRAD (z zapałem).

I ja rozumiem, panno Zofio, doskonale to rozumiem, zwłaszcza gdy się najem, a potrawy są smaczne...

GUSTAW (trącając Konrada).

Tylko żak może się tak wyrażać!

KONRAD (cicho do Gustawa).

Czyżbym głupstwo powiedział? (z rezygnacyą) trudno, stało się... wybaczą przyjaciele...

FELEK (niedosłyszawszy).

Cielę?... Tak, zgadłeś. Na pierwszy obiad swego gospodarstwa, siostrzyczka kazała zrobić cielęcinę i to w potrawie. Dobrze jej wiadomo, że nie lubię cielęciny, ale cóż ją to obchodzi!

ZOSIA.

Przestań, Felciu, mówmy o rzeczach poważniejszych.

GUSTAW.

Ma pani słuszność.

KONRAD.

Znajdzie się czas na wszystko. (do siebie) Te kwestye poważniejsze w rozmowie z panną Zofią są bardzo nudne. (wchodzi Amelka, bardzo śmiesznie ubrana, w powłóczystej sukni z binoklami u oczu).


SCENA XI.
CIŻ, AMELKA.
GUSTAW (do siebie).

A to co za cudak?

AMELKA (kłania się z powagą i przypatruje się przez binokle).

Witam panów!

ZOSIA (przedstawiając ją).

Panowie Panieccy, Gustaw i Konrad.

(ukłony).
KONRAD (półgłosem do Gustawa).

Osobliwe czupiradło!

GUSTAW (do siebie).

I Zosia też dziwacznie wygląda. Widocznie trafiliśmy na maskaradę.

ZOSIA (do siebie).

Boże, co ona z siebie zrobiła!... czyżbym i ja również? (spogląda w lustro i poprawia włosy)

AMELKA.

Nie poznaliście mnie, panowie? Czyż tak bardzo się zmieniłam? Amelka Łącka (kłania się i przydeptuje sobie suknię).

GUSTAW (do siebie).

Amelka... to Amelka?... Ależ do siebie nie podobna! (głośno) Istotnie, cokolwiek zmieniła się pani (dusi się od śmiechu, a chcąc to ukryć wstaje i chodzi żywo po scenie).

KONRAD (zasłaniając sobie usta).

Umrę, zginę (parska śmiechem).

FELEK (zajęty wędką).

Cóż ci tak wesoło, Konradzie? (podnosi głowę i spojrzawszy na Amelkę, wybucha śmiechem) Ha! ha! ha! pyszne! ha! ha! ha! paradne! Jak mamę kocham! ha! ha! ha!

AMELKA (do siebie).

Dają dobrą nauczkę mojej przyjaciółce. Wygląda tak samo, jak ja... Niechże się zawstydzi... Umyślnie przesadziłam trochę, aby większy śmiech wzbudzić (głośno, zwracając się do obecnych). Bardzo się cieszę z wesołości, panującej w naszem kółku... Niech ten krótki czas swobody zejdzie nam wśród żartów i śmiechu.

ZOSIA (do siebie).

Wstydzę się za jej śmieszny strój... (głośno) Bardzo proszę, niech pani siada.

KONRAD.

Nie rozumiem o jakich to dniach swobody pani mówiła.

AMELKA.

Nie rozumie? (poprawia się) pan nie rozumie? Wspomniałam o wakacyach, które przeminą, jak jedna chwila.

KONRAD.

Nie ma obawy!

AMELKA.

Jakto?

GUSTAW.

Konrad ma nas dwóch na myśli...

AMELKA.

A więc...

GUSTAW.

Wakacye szkolne nie obchodzą nas ani trochę (z dumą) gdyż wstępujemy w szeregi ludzi dojrzałych, aby zająć należne nam miejsce w społeczeństwie...

FELEK.

Co on gada?

AMELKA.

Społeczeństwo, mój Felciu...

ZOSIA. (wstaje z żywością.)

Dajcie pokój! przecież nie lekcya. (do Felka) Mój Feluniu, jeżeli chcesz się uczyć, masz w swoim pokoju całą szafę książek (pokazuje mu drzwi) nie przeszkadzamy.

KONDRAD (do Gustawa, z którym chodzi po scenie).

A to osa! Doprawdy co się też zrobiło z dawnej miłej Zosieczki! trudno poznać...

GUSTAW (przystając, zwraca się do Amelki).

Otóż my, proszę pani, panna Zofia już o tem wie, rzuciliśmy szkolne mundury.

FELEK (dobitnie).

Bo nosicie bluzki.

KONRAD.

No, tak chwilowo, ponieważ krawiec..

GUSTAW.

Pierwszorzędny krawiec warszawski, tak zarzucony obstalunkami, że otwiera specyalne biuro zamawiań, na słowie się nie stawił.

KONRAD (do siebie).

Pyszny! wyborny! (głośno) Cóż mieliśmy robić. Czy można było wyrzec się sąsiadów i czekać, aż ten pan ubrania nadeśle.

GUSTAW.

To nad moje siły!

KONRAD (do siebie).

Lubię gawędzić, w tej chwili wszakże, jeśćbym wolał. (do Felka) Prędko będzie obiad?

FELEK.

Ano, niech Zosia rozstrzyga z wami kwestye poważniejsze, a ja pójdę do Furtalskiej i zapytam o rosół, mięso i jarzynkę...

KONRAD (głaszcząc go po głowie).

Idź, idź, mój drogi...

FELEK.

Bardzo chętnie. (wybiega).

SCENA XII.
AMELKA, ZOSIA, KONRAD i GUSTAW.
AMELKA.

Nie wrócicie już, panowie, do gimnazyum?

KONRAD.

Za nic! za nic! Ta poczciwa kucharka nasza na stancyi, pani Bułkiewiczowa, żywiła nas tylko marchwią i burakami...

GUSTAW.

Tyle lat zmarnowanych!...

AMELKA.

Po cóż było je marnować?...

GUSTAW.

Jakto?

ZOSIA (do siebie).

Oho! znowu morał! (głośno) Amelko!

AMELKA (nie zważając na Zosię).

Przechodząc corocznie z klasy do klasy, lat nie marnujemy. Tylko trzeba w drodze nie ustawać...

ZOSIA (trąca Amelkę).

Obraża się! (do siebie) Impertynentka!

KONRAD.

Jeżeli do nas pani to mówi, bardzo się dziwię...

AMELKA.

Mam zwyczaj mówić otwarcie.

GUSTAW (żywo).

Ach! co za szczęście, żem sobie przypomniał! (chwyta się za głowę) Taka moja głowa! bo też tyle mam na niej kłopotów...

AMELKA (do siebie).

I czuprynę niezgorszą...

KONRAD.

Cóż tam nowego?

GUSTAW.

Ach, powtarzam, że zawsze mam na głowie tyle kłopotów, że mój przyjaciel, hrabia Swiatowid, mówi nieraz: Guciu, ty osiwiejesz od takiego nawału interesów, jak honor kocham, osiwiejesz?...

AMELKA.

Swiatowid?... ależ to bóstwo dawnych Słowian!

GUSTAW (z żywością).

Bóstwo?... bardzo być może! Joachim, Anna, Marya, Filipina, Krystyn, tyle ma imion, hrabia Swiatowid pochodzi z rodziny bardzo starożytnej. Kto wie, może jego przodkowie byli stawiani na ołtarzach.

AMELKA (wybucha śmiechem).

Przodkowie Swiatowida! ha! ha! ha! to wyborne!

ZOSIA.

Nie przeszkadzaj, moja droga, pozwól niech pan Gustaw mówi.

KONRAD (do siebie).

Pewno znowu jakie kłamstwo.

GUSTAW.

Bo ja nawet umyślnie przyjechałem, choć mogłem był bawić się znakomicie, gdyż hrabina-matka zaprosiła mnie na dziś do loży. Ona ma abonament w teatrze... Odpowiedziałem telegraficznie, że muszę załatwić sprawy bardzo pilne...

AMELKA. (z żalem).

I nic pan nie mówi, straciliśmy tyle czasu!

KONRAD (do siebie).

A to kłamie, jak najęty... Jednak to wygląda niezgorzej... Gdzie on wyłowił tych Swiatowidów? Prawdziwe perły!... Nic podobnego nie przyszłoby mi na myśl, a on tak... na poczekaniu. (głośno) Mówże dalej, Gustawie! (do siebie) Już dawno minęła pora obiadu, co się znaczy, że obiadu nie dadzą (trze czuprynę).

ZOSIA.

Umieram z ciekawości!

KONRAD.

I ja... (do siebie ciszej) z głodu...

GUSTAW (tajemniczo).

Jest to kwestya bardzo ważna. Wymaga długich narad i nie załatwi się w jednej chwili.

KONRAD (do siebie).

Zaciekawia mnie coraz bardziej.

ZOSIA.

Proszę, niech pan siada i mówi, a my w skupieniu ducha, słuchajmy.

GUSTAW (siada — Konrad staje za nim).

Wybaczcie mi, państwo, że zamiast od razu przystąpić do rzeczy, wypowiem kilka słów w formie wstępu.

ZOSIA.

Bardzo prosimy.

AMELKA.

I owszem... wstęp nie zawadzi.

ZOSIA.

Przerywasz, Amelko!

GUSTAW (z przesadą).

Pokolenie, starzejące się już dzisiaj, zgnuśniało w dziwny sposób.

AMELKA (oburzona, do siebie).

Co on wygaduje!

GUSTAW.

Zgnuśniało, powiadam i zdradza osobliwą niechęć do czynu.

AMELKA (poważnie).

Przepraszam, tak panu żartować nie wolno... Pański ojciec pilnuje gospodarstwa i mój również (wstaje oburzona i chodzi po scenie).

KONRAD (do siebie).

A to mu odcięła!

ZOSIA.

Amelko, nie przeszkadzaj!... Panie Gustawie, czekamy dalszego ciągu...

GUSTAW (ironicznie).

Panna Amelia raczyła oponować...

AMELKA.

Ależ bo obraziłeś pan moich rodziców (po chwili) i swoich.

GUSTAW.

Ani trochę. Składam hołd pracy rolniczej i jeżeli panie pozwolą, będę mówił dalej...

ZOSIA.

Ach, panie Gustawie, mów pan, mów!

GUSTAW.

Miałem na myśli działalność w szerszym zakresie.

AMELKA (do siebie).

Ciekawa jestem bardzo...

GUSTAW.

Ożywienia ruchu towarzyskiego, organizowania zabaw...

ZOSIA (z zachwytem składa ręce).

Ach, jak ślicznie mówi...

GUSTAW (uroczyście).

Praca to wielka, a zaniedbana zupełnie... Brak jej przewodników, którzyby siłą młodości, zapału...

(Felek wpada).

SCENA XIII.
CIŻ, FELEK.
FELEK (przerażony z włosami w nieładzie).

Zbrodnia! (krzyczy) Zbrodnia w folwarku! (wszyscy się zrywają i otaczają Felka).

ZOSIA.

Co mówisz?

AMELKA.

Co się stało?

GUSTAW.

Wytłómacz się jaśniej!

KONRAD (z żalem).

Pewno obiad ukradli! (chwyta się za głowę) O, ja mam zawsze takie szczęście!

FELEK (oddycha ciężko).

O, mój Boże!

ZOSIA (szarpiąc go).

Czyś rozum stracił? Przeraziłeś nas i stoisz, jak drewno...

AMELKA (do Zosi).

Przedewszystkiem pozwól mu się uspokoić.

GUSTAW.

Tak... będziemy czekali, a może nam grozi jakie niebezpieczeństwo...

ZOSIA (biegając po scenie).

Ja się boję. Ach, rodziców nie ma! (po chwili) Cóżby nam groziło?

KONRAD.

Mówił przecież o zbrodni.

GUSTAW.

Mogą nas wszystkich pozabijać.

ZOSIA (z gniewem do Felka).

No, czy straciłeś mowę?

FELEK (załamując ręce).

Wszystkie psy potrute!

GUSTAW, KONRAD i ZOSIA.

Ach!

AMELKA.

Czy tylko jesteś pewny, mój Felciu?

FELEK.

Ależ jak najpewniejszy!... Od rana miałem złe przeczucie, szukając psów... (po chwili) Chciałem iść do lasu — nie było żadnego. Teraz przypadkiem w wozowni...

ZOSIA (mocno wylękniona).

W wozowni... więc tam dostali się zbrodniarze?...

FELEK.

Przykryte słomą, leżą biedne psiska... (z rozpaczą) ciepłe jeszcze!

GUSTAW (przerażony).

Ciepłe, mówisz!?... Zbrodnia została zatem spełniona przed chwilą...

KONRAD (biega po scenie)

Sprawcy muszą być niedaleko!

AMELKA.

Chodźmy, trzeba wysłać ludzi, a nadewszystko przeszukać wszystko w ogrodzie i zabudowaniach (chce iść).

GUSTAW (zatrzymując ją).

Nie pozwolę! tu można stracić życie...

AMELKA (spokojnie)

Cóż znowu!

ZOSIA (chwyta się za głowę).

Ach, mój Boże, mój Boże, czemuż rodziców nie ma! Jesteśmy bez opieki.

KONRAD.

Wybiją nas, jak muchy... nie doczekamy jutra...

GUSTAW.

A łatwo im to przyjdzie: pewno się ukryli i czekają nocy.

KONRAD.

Otrucie psów poprzedza napad... zawsze napad.

FELEK.

Ach, wszystkie potruli!... (kryje twarz w dłoniach).

(wszyscy biegają po scenie i potrącają się).
GUSTAW (przystając)

Należy jednak radzić.

KONRAD.

I cóż poradzimy?

GUSTAW (na stronie mówi cicho do Konrada)

To coś dziwnego... psy potrute...

KONRAD (również tajemniczo).

Nie traćmy odwagi... Trzeba im być pomocą...

GUSTAW.

Masz słuszność, lecz śmieszy mnie ich przestrach... (występuje na środek sceny) Tak, nie ma innej rady, musimy się bronić...

ZOSIA.

Ach, panie Gustawie, jaką bronią?

FELEK.

Zaraz przyniosę strzelbę tatki (chce wyjść).

GUSTAW (ostro).

Ani się waż stąd wychodzić! Może właśnie w sieni czatują zbójcy...

(Felek wraca i chwyta się za głowę).
KONRAD.

Na czem więc będzie polegała obrona?

ZOSIA (płaczliwie).

Alboż mamy siły do walki z całą bandą!

FELEK.

Jest ich zapewne co najmniej dwudziestu.

AMELKA.

Moi drodzy, nikt przecież na folwarku rozbójników nie widział.

ZOSIA.

Oho! tegobyś jeszcze chciała... O, byłoby już po tobie...

FELEK.

Zamordowaliby cię natychmiast, Amelciu złota...

GUSTAW (uderza palcem w czoło).

Już wiem.

ZOSIA (biegnie do niego).

Ratuj, ocal nam życie!

FELEK.

Co on tam wie!... po strzelbę iść mi nie dał...

KONRAD (do Gustawa).

Jeżeli ci przyszła do głowy myśl szczęśliwa, nie kryj się z nią, mów prędko...

GUSTAW.

Doskonała myśl.

KONRAD.

Mów-że!

GUSTAW.

Urządzimy barykady.

FELEK.

Jakto? nie rozumiem...

GUSTAW (tłumiąc wesołość, która go ogarnia).

Dalej! do dzieła! (przesuwa stół do drzwi, na nim umieszcza krzesło, przy drugich drzwiach również stawia kilka krzeseł) O, tak, nie damy się! Przy tych drzwiach, za barykadą, staną dwie osoby, trzy zaś przy tamtych, gdzie są same krzesła.

ZOSIA.

Wybornie! (ustawiają się).

GUSTAW.

Gdy usłyszymy co podejrzanego, nastąpi walka...

ZOSIA.

Dzielny nasz obrońco! (wyciąga rękę do Gustawa, wtem słychać ruch od strony krzeseł).

GUSTAW (energicznie).

No, dalej pod barykadę!

KONRAD.

Mówże wyraźnie, kto ma iść...

GUSTAW.

Panie i Felek.

ZOSIA (drżąc).

O, mój Boże, śmierć pewna!...

AMELKA.

Ja idę.

(postępuje parę kroków, nagle drzwi się otwierają, krzesła się przewracają i wpada Pawełek).

SCENA XIV.
CIŻ, PAWEŁEK.
PAWEŁEK.

Proszę paniczów i panienki na obiad. (uderza nogą o przewrócone krzesła i kuleje) Czy licho nasłało! (ździwiony patrzy dokoła)

GUSTAW.

Kto cię wołał? Narobiłeś zamieszania i popsułeś fortyfikacye...

PAWEŁEK (trze się po głowie).

Paniczu... doprawdy... zbiłem sobie piętę, aż mi ćmi w oczach (kuleje).

KONRAD.

Daj mu pokój!... Nic złego nie zrobił... będzie nas więcej...
FELEK (do Pawełka). Rozbójnicy zaraz tu przyjdą.

PAWEŁEK (przestraszony).

O, Jezu! (chowa się pod stół).

ZOSIA.

Nie mamy żadnej obrony, wszystkie psy potrute, bandyci je tak urządzili...

PAWEŁEK (usłyszawszy to, wychodzi z pod stołu, załamuje ręce i pada na kolana przed Felkiem).

Paniczu, to ja!

GUSTAW (tłumiąc śmiech, chwyta Pawełka za ramię).

Łotr, pewno przekupiony, związać go!

KONRAD (grzmiącym głosem).

Związać! żeby im drogi nie pokazał, gdy przyjdą nas rabować. (wszyscy obstępują Pawełka) Powroza dajcie!

FELEK (wyjmuje sznurki z kieszeni).

Masz, są to sznurki od wędki... Jak go rozwiążemy, niechże mi je odda...

PAWEŁEK.

Paniczu, ach, paniczu, wódką...

AMELKA (załamując ręce).

Wódką go upoili i pewno po pijanemu na wszystko się zgodził. (Chłopcy wiążą Pawełka, który wcale się nie broni. Amelka i Zosia chodzą po scenie, narzekając)


SCENA XV.
CIŻ, MARYSIA.
MARYSIA (wbiega z listem).

O, rety! A cóż to panicze wyrabiają z tym zbereźnikiem?...

GUSTAW.

To zbrodniarz!

MARYSIA.

Oj, co zbereźnik, to zbereźnik i zawdy go się głupstwa trzymają. (po chwili) Jest tu, proszę panienki, liścik... pachciarz dopiero co wrócił.

ZOSIA (z radością).

List od mamy! daj prędko.

PAWEŁEK (cicho do Marysi).

A toć mnie związali, nikiej cielę. Maryśka, ratuj!

MARYSIA (grożąc mu).

Dobrze ci tak, kiedy powiedziałeś przed gospodynią, żem ja ser zjadła... dobrze ci, dobrze!

(wychodzi, śmiejąc się)

SCENA XVI.
AMELKA, ZOSIA, FELEK, KONRAD, GUSTAW, PAWEŁEK.
ZOSIA (otwiera list).

Ach, mój Boże, tak się stęskniłam do rodziców drogich (do obecnych) Przepraszam, wolno przeczytać?

GUSTAW.

Niech się pani nie krępuje. Teraz to doprawdy niema strachu, ale gdy noc zapadnie, zbójcy przyjść gotowi...

ZOSIA (czyta głośno).

Moje drogie dziecko, znalazłam dla ciebie miejsce na pensyi. (ździwiona przestaje czytać) Co? miejsce na pensyi, dla mnie?... Wcale nie było o tem mowy... nigdybym się tego nie spodziewała! (na wpół z płaczem) Doprawdy, nie rozumiem, co rodzicom przyszło do głowy (milczy, zasłoniwszy twarz rękami).

FELEK.

E! moja Zosiu, nic złego się nie stanie, tylko utracisz miny i grymasy i uczeszesz się, jak człowiek, bo zrobiłaś z siebie czupiradło.

AMELKA.

A ja?

FELEK (zmieszany).

No, nie wypada mówić gościom niegrzeczności...

ZOSIA (czyta w dalszym ciągu).

„Znalazłam dla ciebie miejsce na pensyi, gdzie od lat paru kształci się Amelka Łącka“

AMELKA.

O, jak to dobrze! będziemy razem (całując ją), moja droga, serdeczna Zosiu!

ZOSIA (obciera oczy).

Ach, Amelko, miałam inne marzenia!

AMELKA.

Cóż robić! tymczasem wypoczęłaś i będziesz miała świeży zapas sił do nauki (wysuwa się nieznacznie).

ZOSIA (do siebie).

Ach, co za wstyd!... jakie upokorzenie!...

FELEK.

Proszę cię, przeczytaj list do końca albo mi oddaj (Zosia oddaje mu list, Felek czyta) Spotkaliśmy się na ulicy, przypadkiem z panem Apolinarym.

KONRAD.

To nasz stryj.

GUSTAW (zaniepokojony).

Macie! wszystko się teraz wyda!

FELEK (czyta).

„Zakłopotany jest bardzo zmianą mieszkania, które musi powiększyć, gdyż Koniuś i Gutek zamieszkają u niego, bo mają tutaj chodzić do gimnazyum...

AMELKA (już we własnej sukni i dawnem uczesaniu).

Gnuśniejące pokolenie zostanie na swojem stanowisku... (śmiejąc się) wszak prawda... Guciu?

(Gustaw i Konrad nie wiedzą, co z sobą zrobić).
KONRAD (cicho do Gustawa).

A widzisz! mówiłem, że to się nie ukryje...

GUSTAW (do siebie).

Chciałem zadać im szyku. Kto mógł przypuścić, że stryj wejdzie mi w drogę...

PAWEŁEK.

Jak szarpnę mocno, wszystkie sznurki porozrywam.

FELEK.

Aj, nie rób tego, to od wędki...


SCENA XVII.
CIŻ, MARYSIA.

Proszę panienki i paniczów na obiad. (do siebie) List czytają (zbliża się do Pawełka i nieznacznie podaje mu jakiś przedmiot).

KONRAD.

Oj, dobrze, bo umieram z głodu!

FELEK.

Moi drodzy, przepraszam, tylko jeszcze kilka wyrazów (czyta) „A więc wszystko dobrze. Spodziewam się, że Felek strzelby nie nabijał, gdyż o wypadek łatwo, fuzya stara, popsuta, może ją proch rozerwać. Pawełek mi przyrzekł, że dopilnuje.

PAWEŁEK (głośno).

I dotrzymałem słowa.

FELEK, GUSTAW i KONRAD (biegną do niego).

Co? co ty mówisz?

PAWEŁEK (zrywa się z ziemi, sznurki opadają).

A tak.

GUSTAW (odskakując przerażony).

Chyba czary!... związaliśmy mocno.

KONRAD.

Oczom swoim nie wierzę!

FELEK (do siebie).

Doskonale! wybornie! bo mi biedaka żal było, tylko szkoda, mój sznurek od wędki zniszczony!...

MARYSIA.

Ha! ha! ha! czary! Toć nożyk przyniosłam, bo panicze zadługo żartowali, a chłopaka bolało...

KONRAD (surowo).

To wcale nie żarty. Sam się przyznał, że pozwolił psy otruć.

MARYSIA.

O rety!

PAWEŁEK.

Tego nie powiedziałem, jako żywo!

AMELKA (łagodnie).

Wytłómacz się, mój kochany!

PAWEŁEK.

Ano tak było. Pan przykazował na odjezdnem... słuchaj, Pawełek, żeby mi strzelby nie ruszali... popsuta, jeszcze rozerwie... rób co chcesz, a pilnuj... Jak ja miałem pilnować... Zawdy panicz — młody dziedzic, a ja — sługa. Myślę, medytuje, zimno mi, to znów gorąco, a panicz woła: kto zamknął gabinet ojca? gdzie klucz? (po chwili) chciałem perswadować, jak huknie: co ci do tego! Oddałem klucz, nie było innej rady. Aha, nie było! (śmiejąc się) Od czegóż mam głowę na karku. (z dumą) i to nie ladajaką! (po chwili żywo gestykulując) Panicz myk! do gabinetu, a ja skrzywiłem się niby środa na piątek i zachodzę wedle kuchni. Gospodyni mnie zobaczyła, niby, pani Furtalska, i chwyta się za głowę: „co ci jest, Paweł, bój się Boga, wyglądasz jak z krzyża zdjęty!?...“ Krzywię się jeszcze bardziej, widząc, że dobrze idzie... Toć sinieje od bólu! wrzasnęła Marysia, oho, już go kurczy! Ratuj, kto w Boga wierzy! woła gospodyni. — Najlepiej chyba po doktora, dogadują dziewki.

MARYSIA.

A zbereźniku! takeś to umiał oczy przewracać, aż mnie serce zabolało od żałości...

PAWEŁEK (śmieje się).

Strach mnie zdjął, gdy gospodyni rzekła o doktorze i niby dygotałem i prosiłem: „moja paniusiu, kapeczkę wódki, jeno mocnej... doktorowi trzeba zapłacić, państwo wyjechali, a ja, chudziak, pieniędzy nie mam.“

MARYSIA.

Toć nie co!

PAWEŁEK.

Przyniosła zaraz wódki, z dobrą kwaterkę...

MARYSIA (z uznaniem).

Sprawiedliwie!

PAWEŁEK.

Przyniosła tedy i chce mi prosto w gębę lać... Za zimna! wołam, a trzęsę się i krzywię (po chwili) Ma racyę chłopak, powiada gospodyni, wylej to Magda w garnuszek i przysuń do ognia, byle duchem! Ja flaszkę ciągnę do siebie, a ona do siebie: Ino nie grymaś! woła. Nie grymaszę, paniusiu złota, ale chciałbym się zaraz położyć. W kredensie sam przygrzeję wódkę, łyknę, owinę się derką, to gorącość mnie obejmie... Rób, jak chcesz, powiedziała, a ja co tchu z wódką do psiarni. (śmieje się) Walet trochę się krzywił, z Zagrajem, bajki!... Ale Nora do pijaństwa nie ochotna wcale... aż mnie chwyciła za rękę (ogląda rękę) myślałem, że skaleczy.

FELEK.

Co wygadujesz?

PAWEŁEK.

A juści!... Powyciągały się zaraz, czasem jeno którykolwiek z nich warknął, śniło im się cosik. (po chwili) Panicz zaczął ich wołać a wołać... Dla pewności nakryłem psiska słomą.

GUSTAW.

A to zuch dopiero! Zmyślny chłopak, trzeba mu na to przyznać... Ha! ha! ha!

FELEK (zanosząc się od śmiechu).

Jak on wszystko ślicznie urządził! ha! ha! ha! a myśmy się tak bali rozbójników, ha! ha! ha! (śmieje się ciągle i spogląda na Pawełka).

KONRAD (do Gustawa).

No, panie komendancie, żywo do fortecy!

GUSTAW.

Teraz szydzisz... Nie wielka to sztuka! Sam jednak lepszej rady nie znalazłeś.

AMELKA.

W każdym razie, Pawełek zasłużył na podziękowanie. Gdyby nie on, mogłoby z powodu strzelby stałoby się co złego Felkowi i zrobiłby przykrość ojcu przez swe nieposłuszeństwo.

FELEK.

Masz racyę, Amelciu, tyś zawsze rozumna. (do Pawełka) Serdecznie ci dziękuję... (po chwili) Byle psom nie zaszkodziło...

PAWEŁEK (śmiejąc się).

Bajki!

MARYSIA (występując na przód sceny).

Kiedy już nie ma strachu, może panienki i panicze pójdą na obiad, bo wystygnie całkiem.

KONRAD (żywo).

Idziemy, o, idziemy jak najchętniej! Umieram z głodu! (zgina ramię i przez nieuwagę rękę podaje Marysi) Służę pani.

MARYSIA (zawstydzona).

Gdzieby zaś, paniczu! (ucieka na lewo, pary się formują)

(Zasłona spada).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.