Przejdź do zawartości

Dyskusja indeksu:Karolina Nakwaska - Powiesci dla dzieci.djvu

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Dodaj temat
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

KURT I KURCZĘTA.

JACHOWICZ.
Kura pod kojcem na podwórzu siedząca miała nic mało piskląt, aż dwanaście ich liczono. Były jeszcze tuk małe, że z łatwością zdołały między patyczkami kojca do matki się dostawać i znów wychodzić; kura zaś za duża, nic mogła się wydobyć, i z trwogą na dzieci patrzała, aby się od niej nie oddalały. Gdy wyszły z pod kojca, wołała na nic, jak to kury wołają: kluk, kluk, kluk! Co kurczęta usłyszawszy wracały do kojca. Czasami kura wydziobała dla nich ziarno jakie; czasami je pod skrzydła zagarniała, aby je rozgrzać, i jakby w ciepłem gniazdeczku tuliła do łona.
Raz kura ujrzała jastrzębia strasznego w powietrzu. Wiedziała, biedna, że to ptak drapieżny, to jest, ptak co łapie małe ptaszęta i zjada je. W okropnej była trwodze, aby jastrząb jej drobnych nic porwał piskląt; zaczęła więc wołać, kluk, kluk, kluk! Lak donośnie, ile tylko stało jej głosu, i kurczęta podlatując gromadziły się pod kojec, jak tylko mogły najprędzej. Bespiecznie się tam dostawszy, pod skrzydła się pochowały, z wyjątkiem jednego, które zbyt oddalone od kojca nie mogło słyszeć wołania matki. Kurczę to poszło sobie bawić się z kaczętami, a gdy kaczka swe młode zawołała do wody, głupie kurczę udało się za niemi, ażeby się przypatrzyć, co czynić hętlą. Kaczka nie była zamknięta jak kura pod kojcem, lecz się przechadzała gdzie się* jej podobało, a kaczęta za nią. Zawiodła je do ładnej sadzaweczki 17
znajdującej się na środku podwórza. Ody do brzegu wszystkie się dostały, nic wiele myśląc poszły do wody; małe zaś kurczę zastraszone nie wiedziało co się z niemi stanic, lecz z podziwieniem ujrzało całą gromadę pływającą. Sądziło zatem, że to wcale trudnem być nic musi utrzymać się na powierzchni, kiedy kaczęta tak raźno wodę łapkami b, i nader mu się la kąpiel przyjemną wydała; umyśliło tedy iść a towarzyszami, i wlazło w sadzawkę. Chciało mu się bić łapkami podobnie jak kaczęta, lecz na próżno, — nic umiało pływać; uczuło, że na dno dostać się musi. — wyciągnęło skrzydełka i trzepało niemi, lecz niezdołało podlecieć; zmęczone, podwoiło usiłowania aby się na brzeg wydobyć, lecz łapki nie mogły dostać do ziemi, — i źle z kurczęciem belo!
Szablon:Eabr
Helenka, mała dziewczynka, córka dzierżawcy mieszkającego na folwarku i do którego drób’ należał, niezmiernie lubiła nosie kurczętom okru
18
szki pozostałego chleba ze śniadania. Poszła dnia tego naprzód do kojca, by widzieć co się z pisklętami dzieje, — były one bowiem najmilszą jej zabawą; — ujrzała kurę zapyrzoną i niespokojną, a kurczęta ściśle pod skrzydłami ukryte, — nie pojmując coby to było, zapytała dziewki:
— Dla czego one lak przestraszone?
— Panienko, powiedziała jej Jagna, jastrząb nad folwarkiem krążył, i tak popłoszył biedny drobiazg; lecz co gorzej, boję się czy nic porwał kurczęcia, bo tylko co je przeliczyłam i nie ma jak jedynaścioro!
Łzy w oczach Helenki stanęły. Matka jej widząc luk szczere zakłopoccnie uspokoiła ją, mówiąc:
— Chodźmy szukać wszędzie, może je leż znajdzicmy; lepiej to będzie Helenko, niżeli darcmnie stać na miejscu i płakać.
Poszły i patrzyły po wszystkich kątach: w kurniku, we drwalni, pod słomą; aż nareszcie ku sadzawce się zbliżyły. 19
— Tu próżno patrzeć mamo, rzckła Helenka, wszak kurczęta nie umieją pływać.
Postąpiła jednak za matką, a doszedłszy do brzegu zobaczyły biedne pisklę, z upadająccmi sitami walczące z wodą do reszty i nie mogące się wydobyć.
— Oto jest, — matko! zawołała dziewczynka nic mogąc prawie odetchnąć z bojaźni i radości.
Dzierżawczyni porwała łopatę, która się szczęściem na tein miejscu znajdowała, i podstawiając ją pod kurczę ostrożnie, umieściła je na niej i na brzeg sprowadziła. Helenka wzięła i przytuliła do łona ptaszynę drzącą — zmoczoną — i zaniosła ją do domu. Tam wysuszyła piórka, ogrzała chuchając nań, i okruszki bulki przed dziobek jej kładła.
— Pić mu dawać nie mam potrzeby, nieprawdaż, mamo? Pewna jestem że aż nadto się wody nałykało, możehy się zlękło na sam jej widok; ale patrz, nawet okruszyn się boi i jeść nie chce.
— Najlepszą otuchą, jaką ptaszynie dać potra20
fisz Helenko, będzie, włożyć ją pod kojec; kura prędzej niż ty ją odżywi.
Helence bardzo sięchciało karmić kurczę trochę dłużej; lecz widząc że staranie daremne, poniosła je do maiki.
O jakże kura była szczęśliwa na widok zgubionego pisklęcia I jak to jasno i czule okazywała biciem skrzydeł, trzepotaniem i wyciągniętym dziobem; natychmiast wzięła kurczątko do łona, tlała mu parę znalezionych ziarn; — i dopiero ujrzała llelcnka, jak ona umiała poradzić przerażonej ptaszynie.
III
{MlŚtłDOWŁME 7. ASGIELSfclBCO, rANI MlRCET.)
Gdv was do niskiej chały zaprowadzi scieszka, Pomnijcie, że w niej często piękna cnota mieszka.
JlCIlOWICZ.
Nad brzegiem Wisły, w niskiej chacie, zaledwie nad ziemią stojącej, — mieszkała uboga rodzina rybacka: ojciec, matka i dwoje dzieci. Syn starszy Jaś, jedenastoletni, silny chłopiec, i Jad wisi a, ośm lat licząca, dziewczyna. Rybak, miał małe czółno, na klórem jeździł po rzece wraz z synem dla zarzucania sieci. Gdy im się udało wiele ryb ułowić byli szczęśliwi, gdyż ryby cały ich majątek stanowiły. Rybak trzymał od dziedzica Porzeczki
22
prawo łowienia, za opłatą czynszu. Gdy nie było połowu, bieda dokuczała rodzinie, ho nie było czem płacić pana, co sprzedawać żydom do miasteczka, ani nawet co jeść; — gdyż na tym odludnym brzegu samcmi ziemniakami i rybami żyli rybacy. Od tygodnia wcale prawic nic mogli ryb łapać; trzeba więc było przestawać na samych ziemniakach i grubym chlehie, a dzieci z westchnieniem inyślały o wędzonce i mleku na śniadanie.
Dnia jednego rybak zaciągnął sieci i uczul że jakoś ciężkie były.
— Chodź synu, zawołał na chłopaka, pono Róg dat dohry połów, ho oto nic mogę sam wyciągnąć na brzeg.
Jas przybiegł; lecz zaglądając na dno sieci ujrzeli z podziwie niem że się tam tylko jeden szczupak, niezbyt duży, i dwie płotki trzepotały. Rybak naprzód wyjął szczupaka:
— A cóż to za ołowiana ryba, zawołał ważąc ją na dłoni, jeszczem w życiu takiej nic ułowił, musi tam w niej coś siedzieć.
Wziął więc szczupaka, sprawił go i znalazł — zamiast ołowiu — sakiewkę pełną złota!
— Chwała Bogu, zawołał uradowany, przecież szczęście do nas zajrzało; oto właśnie Święty Jan, — trzeba płacić dziedzicowi; a za lo, co zbędzie od czynszu, możemy mieć, ja i ty, przyodziewkę należytą.
— A czy i dla Jadwisi stanie na spódnicę? napylał poczciwy brat.
— O pewnie, i o matce nie zapomniemy.
Pobiegli do chaty ze znalezioną zdobyczą, i matka nic mniej od ojca się uradowała; lecz dobre jej serce żałowało tego, co sakiewkę postradał.
— Biedny, rzekła, musiał się okropnic zmartwić!
— Biedny? powtórzył mąż, ja sądzę że posiadacz takiej ilości złota, wcale biednym być nic może. — Pew nie nic hył biedny gdy je miał, odrzekła matka, lecz teraz, skoro stracił sakiewkę, może ubogim został.
— Może i to być, — ale zapewne to nic cały jego majątek, powiedział rybak, a potem, już nam teraz nic do tego, my go wyszukać nic potrafimy, a więc dukaty są nasze.
— Dziwna to rzecz jak się woreczek inógl do wody dostać, zawołał Jaś.
— J Jakim sposobem szczupak go połknął, powiedziała Jadwisia, bo złoto niekoniecznie smaczne do jcdzcnia.
— Złoto wprawdzie niesmaczne, odrzekl ojciee, ale służy do kupienia nic jednego przysmaku, w czem się* nic omylicie, gdy jutro wam na stół postawię kawał mięsa i kwartę piwa do obiadu.
Trzydzieści dukatów przeliczono; rybaczka wytarła je pięknie starą szmatą, bo były całkiem zaśniedziałe, wsypała je potem w trzos męża, a starą wytartą sakiewkę córeczce oddała. Były w niej dwa kołeczka mosiężne zazieleniałe. Jadwisia widząc jak matka tarła złoto aby je wyczyścić, podobnież kółka starała się wyebędożyć, ho pozłacane były, i sądziła, że jej i bratu na pierścionki się zdadzą. Gdy je z mułu otarła, ujrzała że coś na riich napisane było; pohicgla do brata, który z łaski dziedzica Porzeczki czasami do szkółki tamecznej chodził, i prosiła aby przeczytał, co to za litery wyryte. Jaś długo patrzał na nie, syłlahizował, ho jeszcze nic był bardzo biegły wf czytaniu, i na pól zgadł, na pól przeczyta! imię i nazwisko dziedzica z dmgicgo hrzegu Wisły — pana J. Życkiego.
— Wielki Boże! wykrzyknęła matka, to pana Życkiego sakiewka, to jego złoto! — Już nam teraz nie wolno je zatrzymywać, skoro nam wiadomo że do niego należy, — dodała z głęhokiem westchnieniem.
— Aleć tatunio znalazł woreczek, odparł Jaś, i gdybyśmy go nic byli wydostali, toby go pan Życki nigdy nic hył ujrzał. — Cóż to znaczy, odpowiedziała matka, znaleziona rzccz musi być powrócono prawcinu posiadaczowi, kiedy możemy wiedzieć kto nim jest. O synul....lepiej nędza poczciwa jak niesłuszne zboga cenie.
Rybak zgodził się z żoną że sakiewkę oddać należy. Żal im wprawdzie było, że się trzeba pożegnać z zapłaceniem czynszu i z dobrani rzeczami, którvch zażyć sobie obiecywali; lecz uczciwość inówiła głośniej od łakomstwa i uradzili rodzice, że dzieci dnia następnego przeprawili się przez rzekę, pójdą do pana Życkiego i wrócą mu sakiewkę, a tymczasem rybak znowu sieci zaciągnąć postanowił, próbując szczęścia dalszego. Poszły dzieci z rana, przeprawiły się na czółnie ojca, i ciągle tylko inarzyly i rozmawiały o owem piwie i zrazach, co tak smaczne być miały.
— O, gdyby tatunio choć jednego z dukatów zatrzymał, bylibyśmy mieli nowe suknie, i choćby raz dobry zjedli obiad, — mówiła Jadwisia, i pewniehy w ićm grzechu nie było, kicdyć tato znalazł woreczek l
— Ej, tato lepiej wie co ma czynić, odrzekł Jaś, wszak słyszałaś jak nam mówił, że nieuczciwie byłoby zatrzymywać cośkolwiek z tej zguby; może też. pau Życki, za odzyskane picniądzc, da nam znaleźnego.
— Opewnie! zawołała Jadwisia, jak ci się zdaje wiele też dostaniemy?
— Alhoi ja wiem, rzekł chłopak, ale niech cię Bóg broni prosić Pana o co! Patrz oto dwór lam się bieli, chodź-jeno prędzej a nie zapomnij pięknie się skłonić.
Weszły dzieci do dworu i poprosiły służącego, alty ich do Pana zaprowadził, ho mają coś mu powiedzieć. Pau Życki hył zwykle przystępny dla ubogich ludzi; licha zatem odzież dzieci rybaka nie odstręczyła starego sługi. Poszedł oznajmić ich przybycie i wkrótce wrócił dając znak aby się za nim udały. Pan Życki siedział u Itiórka w swej
pracowni; weszły dzieci. — Jas skrobnął nogą i do nóg Pana czapką się skłonił, i Jadwisia nisko dygnęła. Chłopak wyjął woreczek i wyciągając rękę rzekł:
— Oto, Wielmożny Panie, sakiewka pańska co tato znalazł w szczupaku.
— A to jakim sposobem? odparł zadziwiony pan Życki. Już dwa lala jak wpadki w Wisłę gdym na czółnie wracał z jarmarku; anim myślal więcej ją oglądać. — Wprawdzie woreczek zepsuły, ale dukaty w całości zostały.
— I obrączki niezepsule, rzekla Jadwisia, wytarłam je jak najlepiej, i tym sposobem Jaś wyczytał, że do Wielmożnego Pana zguba należy.
— Poczciwe dzieci, dziękuję wam serdecznie, odparł pan Zycki.
Jaś, nic wiedząc co dalej czynie, znowu skrobnął nogą, — Jadwisia zas powtórnie dygnęła, lecz jcj się tak żal zrobiło że p. Życki nic iin na wynagrodzenie nic dawał, że nie mogąc dłużej łez wstrzymać, głośno płakać poczęła.
— A to co takiego? zapylał p. Życki.
— Głupiał zawołał Jaś ciągnąc ją za rękaw, jak sic lv nic wstydzisz tak szlochać za sukienką i za
’ * I
zrazami.
Nic prawda! łkając odparła Jadwisia, mnie
hardziej żal że tatunio nie będzie miał czem czynszu zapłacić 1
Sądziła, że tym wykrętem pokryje niewczesną urazę.
— Co to wszystko znaczy? zapytał p. Życki.
— Wielmożny Panie, — odrzckł Jaś, — cała rzecz że lalo biedny, ubogi, nie ma zkąd płacić ani z czego żyć prawie. Gdy znalazł sakiewkę, uradowaliśmy się wszyscy, bo było czem i dług zaspokoić i za co się też odziać; ale gdy Jadwisia wytarła kółka i nazwisko pańskie się ukazało, już niepodobna l>ylo zatrzymać pieniędzy, i lala kazał Panu zgubę wrócić, nic chcąc zostać złodziejem.
— Pięknie, rzekł p. Życki, dohrzcśeie uczynili, moi ludzie. Powiedz ojcu, że u niego jutro będę, na podziękowanie.
Znowu się* Jaś pokłonił i Jadwisia z milszą Lwarzą dygnęła. Pan Życki pogłaskał ją pod hrodę i spytał czyli by sobie jeszcze życzyła jeść zrazy?
— Próżnohym zęby ostrzyła, Wielmożny Panie,
kiedy na ziemniakach przestać trzeba, — odparła

ohurkliwic, myśląc sobie, że wcale nic do rzeczy pytać się o to, co się nic daje.
Wróciły dzieci smutne do domu.
tr
Następnego ranka, nieomieszkał p. Życki uiścić się z danego słowa; przybył do chaty rybackiej, i podziękowawszy za zwrócenie sakiewki, pytał ojca, z uczuciem, w jaki sposób mógłby mu być użytecznym.
Rybak mu się nisko pokłonił i zachęcony dobrocią jego wyznał, że mu dużo bieda dokucza; gdyż żyjąc z rybołoslwa jedynie, nic może tyle zarabiać ilcby się dało, bo ma sicci zepsute.
— Cały prawic dzień trawić muszę, rzekł, na naprawianiu sieci, a tymczasem ryba ucieka i człek rzadko co złapać potrafi.
Pan Zycki obracając się do rybaczki łaskawie, badał coby Jej brakowało? Podziękowała rumieniąc się i przyznała, iż mając wieprzaka w karmniku, miałaby piękny zapas słoniny i wędzonki na zimę, gdyhy jej niezhywało na zgoninach do puszenia, i na soli do przyprawy, a nic mając ani grosza, nic mogła sobie dać w’ tem rady. Patrząc p. Zycki następnie na dzieci, zapylał:
— Czy odbierają jaką naukę’? Widać, dodał, że wasz syn chodził do szkoły, kiedy mu się udało moje nazwisko przeczytać?
— Oj chodził, rzekł z westchnieniem rybak. Nasz dobry dziedzic — daj mu Boże zdrowie — własnym kosztem utrzymuje organistę*, co dzieci czytać uczy. On to pozwolił aby i biedniejsi z włościan do tej szkółki uczęszczali, i naszego Jasia zachęcał do niej, widząc że ma dość zdatności. Jakoż ma, ho oto i na ostatnim cxaiuinic, panienki nasze, niech-im Bóg błogosławi, rozdając same nagrody za pilność, obdarzyły leż mego chło
paka ładną książeczką, co to Jaś zawsze ją nam czytuje, o dobrym Franusiu i złym Kostusiu; ale cóż, kiedy biedny chłopczysko nie może nad diamentu ślęczyć, bo mi jest potrzebny do wyciągania sieci i napędzania ryb. Tak Wielmożny Panie, biada nam, bo oto i czynszu Jaśnie Panu naszemu nie mam czem płacić, a takiemu jakon dobremu dziedzicowi, to aż żal się nie uiścić; ho on juk może lak biednym dopomaga. Gdym hył chory tej wiosny na ziemhicę, co mię ogniście męczyła, to mi dali we dworze takie proszki i wódki gorzkiej, co mi ją zgubiły. Już leż nic mam śmiałości i sumienia zawodzić to panisko, i to mię najhardziej trapi,
— Bądź spokojny, mój kochany, rzekł Życki, jużescie nic dziedzicowi nic dłużni.
Ilyhak spojrzał na niego wytrzcszczonemi oczyma, nie mogąc pojąć tej nowiny. Pan Życki rzekł dalej:
— Wczoraj, będąc bardzo rachunkami Święto
Jańskicmi zajęty, nic mogłem dużo z waszemi dzicemi mówić, jednak dowiedziałem się od Jadwisi, zeście strapieni, nie mając czem czynszu opłacie; dziś więc rano udałem się do dziedzica Porzeczki, i oto jego własnoręczny kwit wam przynoszę. To nie koniec, jeżeli możecie się obejść bez dzieci w domu, to je za pozwoleniem Pana waszego, posyłajcie do szkoły; już ja się z nim o to ułożyłem. Ateście może, dzieci leniuchy i nic będzie waiu się chcialo uczyć?
— O nie, Wielmożny Panie, nie bylibyśmy leniuchy, gdyhy tylko tato mógł dać rady ze sieciami a Jadwisia miała jaką laką przyodziewkę.
Dziewczynka na matkę spojrzała, nic wiedząc co mówić, rybaczka za nią odpowicdziała:
— Oj i dziewuchahy nie zaspała, Jaśnie Panie, i choćby mi nie na rękę hyło, wysyłać ją z chaty; jednak wiem ja jakie to szczęście przecież się czegoś nauczyć, i jaka to niewygoda, kiedy człek jak w rogu, ni /rachować nic może, ni zapisać, ani znaku sobie zostawić lego, co sprzedał; a żydziska w mieście nic mało z lego korzystają i wyłudzą nie jeden grosz z nas biednych. Gdyby Jadwisia nauczyła się też i robót w szkole, toby to dla nas pomoc była nie mała, ho ja i nie dowidzę i dziurę łatam cały dzień nie umiejąc dobrze trzymać igły, a kto umie, to mu idzie jak z płatka. Jużhym i przecierpiała w chacie, gdyby tylko dzieciska weszły na iudzi.
w
Pożegnał pan Życki rybacką rodzinę1, przyrzekając że o nich nic zapomni. Jakoż, nazajutrz przybito czółno do hrzegu nie daleko chaty, całe naładowane różnemi rzeczami. Był tam korzec zgonili dla wieprza, solówka soli obok niego; dalej pęk sieci dla rybaka, — nakoniec, duży kawał mięsa wołowego na zrazy, gąsiorek z piwem i zawiniątko, w klórem dzieci znalazły, spoduicę z nowej zielonej bai dla Jadwisi i czamarkę, jeszcze bardzo czystą po Wojtusiu, synic p. Życkiego; która, jak raz zdała się na Jasia. Gała więc
roJzina miała podostalkiem, czego sobie była życzyła.
*
O jakże w Sercu dziękowali dobremu Panu, co ich obdarzył, — jak byli wdzięczni Rogu za łaskę i pomoc niespodzianą w strapieniu; jak się cieszyli, że przyszli do takiego dobytku nie krzywdząc bliźniego.
Dzieci dostały pozwolenie chodzenia do szkółki. Rybak z podwójną gorliwością już szczęśliwiej zarzucił nowe sieci, ho z nich ryby umykać uie mogły; matka tipasła wieprzaka, i później zakłówszy należycie go nasoliła. ’lak wróciła swoboda
IV.
TAJEMNICA.
(tUsUUUWAMl K jUlGIEUKIEGOt PAWI MAtU.BT. )
.lesl tn mola nml cnotami, * Ti zymoć języ k za zębami.
{Dawne przysłowie.)
Misio, chłopczyk siedmioletni, bawił się dnia jetlnego w ogrodzie z Henrysiem, przyjacielem, tegoż wieku, synem najbliższego ich wsi sąsiada.
Ilenryś, patrząc z ostrożnością w około siebie, cichym głosem rzekł:
— Misiu, mam ci coś powiedzieć; ale to tajemnica. — musisz mi przyrzec że nikomu nie wydasz.
— Powiedz, proszę, zawołał Misio, jak to zabawnie cos ukrytego wiedzieć! O ręczę ci, że nikomu nic nic powiem.
.17
— Naprzód, mówił dalej, będziemy pić herbatę — nie taką jak co dzień, to jest mleko z wodą, — ale prawdziwą herbatę — a przy niej bulki z masłem i różne ciasteczka. Nakryją stół w ogrodzie, w tej ładnej altanie co to wiesz, dadzą też owoców, i torty i różne drobne przysmaki, co nie miara. Potem będziemy grali w różne gry; będziemy się gonić i kryć w ogrodzie i Laucować po trawniku, bo i skrzypka mama zamówiła żeby nam grał mazury i galopy. Gdy się zcieiuui, wrócimy do domu i pokażą nam Latarnią czarnoksięską. Czy ty kiedy widziałeś ją Misiu?
— O to śliczna rzecz! — Jak to wygląda? zapytał ciekawie Misio.
— Su to malowidła na szkle, i lak urządzone, że tc osóbki ruszają oczyma i rękami, lam widzisz jak piekarz chleb du pieca wstawia i młynarz babę do młyna wiezie, i różne podobne żarty. To widowisko pokazuje się na białym murse i tylko w ciemnym pokoju,
— Jakto w ciemnym, a jakże to widzieć można?
— Głupiś, ja nic mówię że całkiem nie będzie światła, lecz hę’dzic ukryte. Zresztą, trudno to opowiedzieć; ale będziesz widział, i wtedy od razu zrozumiesz jak to jest. Potem znowu do ogrodu wrócimy, jeżeli pogoda posłuży.
— A cóż my tam pocietuku robić będziemy?
— O nie lak tam ciemno będzie 1 Będą ognie sztuczne, będą race i młynki ogniste. Będą świece rzymskie co wysoko lecą w górę a polem jakby gwiazdy na ziemię spadają. Nic są to małe gwiazdy, jak tc co na niebie świecą, ale duże, jasne jakby brylantowe. 0 to śliczny widok do prawdy!
Gzy nie sądzisz że to pięknie będzie?
— Pewnie że pięknie, — ale ja nic wiem czy to
wszystko widzieć hędęl 39
Będziesz, mój kochany, i Anusia i Jadwisia
i Boleś będą zaproszeni; wiele też innych dzieci i z sąsiedztwaBędzic nas wszystkich ze dwadzie
ścia — jak mi mama mówiła.
A dla kogoż tajemnica, spytał Misio, jeżeli
tam wszyscy się znajdą?
— Mama powiada że to będzie niespodzianka, i że mi o tem naprzód mówić nie należy; więc cię znow u proszę ani słówka o tem.
— Nie bój się, odrzekl Misio, nic nic mruknę, i nic w tera też trudnego nic będzic, kiedy się nikt nie domyśla że ja coś wiem.
Rozeszli się mali przyjaciele. Ilenryś siadł na kucyka a Misio wrócił do domu. Matka go zapylała, czy się dobrze bawił w ogrodzie z Uenrysicm, i w jakie gry grali. Zamiast odpowiedzieć od razu grzecznie, jak to zwykle czynił, stał Misio
* zadumany, uie wiedząc co mówić, aby mimowol
nie nie wydać tajemnicy; niepodobna mu bowiem było zdać sprawę, w co się bawili, gdy nic innego ich nie z. i jęło, jak opowiadanie o podwieczorku czwartkowym.
W
Po chwili milczenia wyrzekł jednak nieśmiało:
— Oo prawdy nie wiem, jak nam czas zeszedł, bośmy nic nic robili, tylko rozmawiali.
— 0, to jakaś zajmująca była rozmowa, odparła matka, kicdyście o zabawie zapomnieli.
Misio się zarumienił; zdało mu się*, że już na pół zdradził tajemnicę, i nic wiedział jak się wycofać z badan matki. Spuścił oczy milcząc, — matce się zdało, ze ma coś na sumieniu, kiedy tak niespokojny się wydaje.
— Spodziewam się, dodała surowo, żeście nic niemówili takiego, czegohyś się miał wstydzić?
— (ł uie, mamo! żywo zawołał — zająknął się uie wiedząc co dodać — nic takiego, — ale cośmy mówili nic mogę powiedzieć!
— \ więc coś złego, kiedy powiedzieć nic śmiesz; nie widzę bowiem innego powodu, dla czegohyś się miał przedemną ukrywać. Gdvi — gdyi — powicdzice nie mogę* o czem
mówiliśmy, bo to tajemnica w tero.
Zatrwożył się Misio, myśląc, iż samo wspomnienie o tajemnicy, już ja wydaje, i dodał nieśmiało:
— Czyż to niejedno, mamo, przyznać się do
tajemnicy a wyjawię ją?
— Nie to samo; bo czy ja mogę w iedzieć na czem
lwa tajemnica zależy; ale lepiej będzie już nic o leni nie mówić, kiedyś się przyrzeczeniem związał; powinieneś dotrzymać słowa, choć na drugi raz nic dawaj go bez mej wiedzy i pozwolenia, a teraz dłużej o tem nie rozmawiajmy, bohym się domyślić mogła czegoś więcej, a niżelihyś sobie życzył;
9
a zatem dajmy temu pokój.
Misio się ucieszył że matka przestawała na odpo
wiedzi jego, i z wdzięcznością doda!:
— Jak też mama dobra, że mnie nic męczy. O!
żeby to Anusia wiedziała, że ja mam tajemnicę, — toby mi pokoju nie dała, i kouiceznieliy się dowiedzieć wszystkiego pragnęła. — Anusia za mała aby zrozumieć, że jest nie dobrze wyjawić powierzoną tajemnicę; lecz ja to dobrze pojmuję i wiem, że z osób wiclomównych i gadatliwych, klore nie umieją dotrzymać przyrzcczcii, każdy się* śmieje i pogardza niemi; nie łiędę więo nalegała na ciebie w tym względzie. Powtarzam ci tylko uwagę nioję, że lepiej jest nie przyjmować obowiązku zatrzymania tajemnicy, gdyż wiedzieć nic jesteśmy w stanie ile nas to kosztować może.
Siadła matka do hiórka, i hiorąc pióro w rękę z uśmiechem dodała:
— Ja, Misiu, nic chcę kryć przed tobą, że właśnie pisać zamyślam do Babuni twojej, w jednym przedmiocie t który ciebie dotyczy i który cię zapewne uraduje.
— Powiedz mamo co to będzie, powiedz proszę?
— Pisze właśnie do Babuni, że mam zamiar zawieźć was do niej we czwartek przyszły na cały dzień. Ale cóż to Misiu, — zamiast radości której
się spodziewałam, widzę łzy w twych octach Czyś tv nic rad jechać do Wilkanowa?
— O, zawsze rad jestem uśeikać kochaną Babunię, — ale dla czego we czwartek?
A dla czego nie we czwartek? odparła matka. Jest to właśnie dzień wolniejszy od pracy i nic mam żadnych innych zaprosili, a zatem....
— Mamo — zawołał Misio rumieniąc się i jąkając — może będą jakie zaprosiny!
— Gdyhy nawet były, tobym je odmówiła po wysłaniu listu mego oraz zapewnieniu Babuni że u niej będziemy.
Biedny Misio westchnął, nic wiedząc co mówić; sądził że Iłcnrysia zaprosiny pewnie za późno nadejdą, i że nic będzic już w stanie przyjąć ich; stanął więc przy piszącej matce, i z trwogą patrzył na szybko bieżące pióro.
Skończywszy list pani N. złożyła go, położyła napis i zawołała na Misia:
— Zapal mi świecę synku, chcę ten list zapieczętować. Misio tak hył zadumany, że nie dosłyszał czy niezrozumial matki, i nie ruszył się wcale.
— Cói to takiego Misiu? Co to za grymasy dziś stroisz? spytała pani N.
Wzięła siaruiczkę i sama zapaliła stoczek; następnie zadzwoniła na służącego, aby stajenny, co miał wziąsć list do Wilkanowa, okulhaczył konia. Widząc Misio że już nie ma ratunku, nie mógł dłużej zatrzymać łez, które płynąc obłicic zaczęły po twarzy, i składając rączki zawołał:
— O mamo! czy mam powiedzieć?
— Co powiedzieć? moje dziccię, — to co cię martwi? — Powiedz, wszak wiesz jak lubię pocieszyć cię, gdy mogę.
— Więc Ci powierzę tajemnicę.
— O colo, to nie, zawołała, ani słowa o tein; — obiecałeś, więc dotrzymaj, — jakkolwickln ci ulżyło wyjawienie jej przedemną.
— Już leż mnie nikt więcej nic złapie, mamo, i w życiu mojćin nie chcę przyrzekał* więcej na tajemnicę.
45
— A więc żadnej ci nic należy wiedzieć, moj Misiu, bo gdy dasz słowo że zamilczysz, to ci wydać nie będzic wolno,
— Więc i tcraz milczye muszę! Ale mamo, zmiłuj się nie wysyłaj listu.
— Cóż mój list ma spólnego z Iwą tajemnicą? Ale już cię więcej pytać nie będę, hohyś się mógł wygadać.
Dobra mama zatrzymała się i wchodzącemu słudze uie oddala listu, tylko drzewa na ogień nałożyć kazała. Misio rzucił się w objęcia matki i ściskając ją serdecznie, za tę wyświadczoną łaskę, czule jej dziękował. Po chwili wrócił służący do pokoju z bilecikiem od pani D., matki Iłcnrysia, mówiąc że posłaniec oczekuje odpisu.
— O tcraz, czytaj mamo! zawołał Misio, cały zadyszany z radości; czytaj co prędzej, ho to właśnie tajemnica która mi tyle ciąży.
Przeczytała pani N. bilet i zrozumiała o co rzecz chodzi. — Tą rasą spodziewam się że tui pozwolisz odpowiedzieć i wręczyć list Józefowi, rzekła z uśmiechem.
— O pewnie że już zatrzymywać cię nie będę, kochana mamo; ale jak się tcż bałem, gdyś tamten list wysyłała! Dzięki Bogu, że już nie mam nic do krycia. Sądziłem pierwej, że to bardzo zabawnie wiedzieć jaką tajemnicę, ale widzę że to owszem wielki klopot. Już ja nienawidzę skrylości, ale bardzo lubię podwieczorki i takiego rodzaju niespodzianki. Więc pojedziesz mamo do Hakowa? O jaka to będzie zabawa! Polem też o wszystkieiu Babimi opowiemy, ho zapewne mamo nas do niej zawieziesz. V.
PASZTECIKI 1 CIASTECZKA.
(N4ŚI UłOWANT. Z ANOIELSKIKtiO, PkNI MMM-I T. )
. Nie raz do biednej wprowul z i cię chatki, Dasz pomoc* i poltaieiz nu co »ą dost.uki.
JACHOWICZ,
Pani Micrnicka, mieszkająca w ładnym domu wiejskim, niedaleko rogatek Warszawy, korzystając pewnego poranka z pogody, wzięła córeczkę Zosię* z sobą do miasta, dla zakupienia nieklórych potrzeb w gospodarstwie; mianowicie zaś miała sprawunek w cukierni sławnego I.cssla, tak dolarze od grzecznych dzieci znanego, dla łakotck które od niego dostają.
CZJS hyl prześliczny, powietrze czyste i ciepłe, słońce jeszcze niezbyt skwarne, ttliee Ujazdowskie przez które przechodziły, dość ślicznie ładnemi kobietami i pięknie przybrancmi dziećmi zaludnione, — jednak pani Micrnicka z córeczką szybkim szły krokiem, by nie wicie czasu tracić i wracać co prędzej do zacisza miłej siedziby, które więcej im sprawiało przyjemności, niż gwar miejski. Zosia tak postępując za mamą, jednak z oczu niesptiszczala celu, w jakim się do Warszawy udają. Wzięła w woreczku swą tygodniową płacę, i marzyła sobie coś smacznego w cukierni kupie. Po długiem rozmyślaniu, coby to wybrać, — powiedziała mamie, że dla siebie weźmie pomarańczą lukrowane hiszkokty, ale i o siostrzycce niczapoimii, i spodziewa się że ją mile zadowoli przynosząc dla niej ciasteczko.
Przcchodząc przez nowy świat wstąpiła p. Miernicka do praczki, która dla niej hafty i ezepki pienia, aby jcj jakieś dać zlecenie.
Józefowa, dawnego woźnicy państwa Mierniekich żona, miała córeczkę, wieku Zosi, imieniem Magdnsię. Ta często do domu p. Miernickiej przy19
chodziła, gdy jej matka miała jaką robotę do odniesienia, i nie raz w koszyczku swym układała dziecinne kołnierzyki, ładnie pokarbowane, które Zosi i Anusi oddaw?ała. Lubiły ją też panienki, bo była grzeczna i ochędożna choć uboga, i nic raz ją jaką starą sukienką lub uadpsulą lalką, obdarowały.
Muszę’ tu dla was dodać, kochane dzieci, które tę powieść czytacie, uwagę, — ile wy, szczęśliwsze i majętniejsze od drugich, powinnyscie mice Bogu wdzięczność za dary klórc na was zlewa! Oto ubogie dzieci muszą się z waszej starzyzny radować, — |.io nigdy prawie czystej, ładnej, na nich robionej nie mają odzieży!.... Nie posiadają, jak wy, kosztownych cacek, zabawnych książeczek, nie chodzą na w idowiska i na zabawy! Cościc wv lepszego o I nich uczyniły, że was Opatrzność tak szczodrobliwic obdarzyła? Wypłacajcież się Jcj w osobie biedniejszych, aby zasłużyć na Jej dalsze błogosławieństwo. Ale wracając do Magdusi, tą rażą, biedna dziewczynka, nic wybiegła jak zwykle naprzeciwko wchodzących pań, ale siedziała skurczona i wy Wadia na stołeczku i ledwie się ruszyć liyła w stanie.
— Cóż to jest Magdusi? zapytała p. Micrnicka.
— Trudno doprawdy powiedzieć, Wielmożna Pani, odrzekła matka, wcale nie chcc jeść i nie dziw że tak osłabiona; ale tcż nic dziw, że będąc chorą, nie ma wielkiej ochoty na kapustę i ziemniaki. Pono słabość ta jcj pochodzi zląd że rośnie a nie ma przy tem należytej strawy. Oncgdaj pani Sędzina z Krakowskiego przedmieścia dla której picram, przysłała jej parę pirogów z mięsem, te chciwie zjadła; ale któż jej będzie podobne przysmaki dawał? Ja biedna lłogu dziękuję gdy mi stać na groch i kaszę.
- — A czyjej te pirogi nicszkodzily? zapytała p. Micrnicka.
— Doprawdy że nie, owszem, smacznie je zjadłszy, jakoś była raźniejsza. 51
Weszła pani Miernicka z córcezką ód praczki i dalej ku cukierni postępując, zapylała Zosi czyjej nic było żal biednej Magt lusi?
O mamo, i jak jeszczct czule odpowiedziała
dziewczynka, i z duszy raiłabym ulżyć jej cierpieniu.
Weszły nareszcie do L. gdzie p. Miernicka sprawunek swój zrobiwszy pozwoliła eóreczcc i jej również załatwić.
Pan L. sam się w cukierni znajdował, i uprzejmie zapytawszy dziewczynki coby sobie mieć życzyła, przydał świeże ciastko, jako dodatek do kupna. Zosia cichym głosem zapytała pana L. czy ma paszteciki z mięsem na ciepło? Słysząc to matka uczyniła jej uwagę, że ciastka lukrowane pierwej obrała była i z uśmiechem badała dla czego zmienia wybór?
V
— Prawda mamo, że co do nmie, lepiej lubię takie ciasteczka, — ale.... Z/os zapewne będzic wola! paszteciki, ho pożywniejsze, i spinając się do ucha maiki szepnęła imię —
— Dobre z ciebie dziecko, odpowicdziała matka seiskając Zosię serdecznie, obyś zawsze w życiu raczej o drugich niż o swej przyjemności myślała! Ale Anusia, którejś chciała dać hiszkokcik?
— O mamo, mam ciasteczko, co mi dal pan L„ zaniosę* je dla niej, pewnie będzic zadowolona, bo śliczne.
Wracając przez Nowy Świat znowu wstąpiły tło praczki. Zosia niecierpliwie po wąskich i ciemnych schodach się wydrapała do szczupłej izdebki; wchodząc ujrzała biedną Magdusię siedzącą jak pierwej, i z pospiechem otwierając paczkę wy jela z niego pasztecik i oddając go dziewczynce żywo zawołała:
— Jedz Magdusiu, jeszcze ciepły i smaczny, pewnie ci na zdrowie będzie.
Chora się mile uśmiechnęła i zarumieniały jej hlade lica, a len uśmiech jakkolwiek cierpienie oznaczał, jednak uradował dobre serce Zosi; widziała bowiem w nim radość i wdzięczność. Resztę pasztecików ustawiła Zosia przed słabą dzie
53
wczynką, prosząc praczki aby jej po trochu dawała; i aby je trzymała na piecu nie dając im wystygnąć.
— O jakże partom podziękować zdołam! zawołała Józefowa. Bóg zapłać dobrej panience! doprawdy że Magdusiu już mniej nędznic wygląda.
Zosia uradowana przyjemnością jaką jej sprawiła, hardziej się cieszyła jeszcze patrząc jak chorej pasztecik smakował, a niżelihy go Sama była zjadła.
Wróciwszy do domu oddała Anusi ciasteczko, ho Zosia była poczciwa dziewczynka, która każdemu lubiła dogodzić, a przez to sama stawała się* szczęśliwą. VI.
( niH GlMLSE. FftZTFADEIŁ FhlWhZIWT. )
.... Dziecidzieci!
Kio kikoiki zbytnie lubi, Jak dn miodku muszka leci, 1 jak muszka sit’ leż zgubi *
JACHOWICZ,
Dziś was, dzieci kochane, zaprowadzę myślą w tę piękną krainę Pokucia, która, mojćin zdaniem, od I krainy hardziej jeszcze zasługuje, aby ją nazwać miodem i mlekiem płynącą L W istocie co do mnie, przenoszę okolice Dniestru i Prutu nad brzegi Boba i Dniepru. — Tu ziemia — jakby za patryarchalnych czasów — obfity plon wydaje. Rolnik nie potrzebuje w przykrym pocie czoła ją kilkokrolnie
1 Trembecki, sławny wierszopis w poemacie Zo/S/óirJŁf.
55
przewracać, aby mu się wypłaciła. Tu, dziko prawie rosnąharbuzy, szparagi, truskawki, i tu okiem niedoścignię-le łany pszenicy, kukurudzy i lytuniu rozciągają się szeroko; a jednak nie jest to jednostajny widok; ho skały, rzeki, potoki, nawet hory urozmaicają tc obrazy. — Mnogie pasieki, bydła tysiące, stada liczne pięknych koni, wesoły i malowniczy strój kobiet, siła i zdrowie ludu, wsie czyste, choć nie pięknie zabudowane, tu i owdzie pamiątki dawnych wieków, droga żwirowa cesarską zwana, która ożywia te strony; wszystko to razem stanowi piękną całość « uprzyjemnia pobyt mieszkańcom.
W jednej dużej wsi nad Seretem położonej, w tej lak miłej okolicy, mieszkał Józef Przemyski z żoną i z czworgiem dzieci. — On sam pracą tylko i staraniem był się z ekonoma na dzierżawcę dość znacznych dóbr wyniósł. Nadzwyczajnie czynny, oszczędny, skrzętny to hyl gospodarz. Nigdy go słońce w łóżku nie zastało; najpierwszy hył na
5G
nogach rano, w wieczór sam wszędzie ognie gasił, obchodził gumna z nahajką za pasem, krzyczał na
, a hardziej jeszcze na poddanych, z niedhaloseią pańszczyznę odrabiających.
Tu wam nawiasem przytoczę uwagę, że lud nicoświccony, pracujący z przymusu, nie czuje ani obowiązku ani przyjemności w robocie, nie n»a własności rzeczywistej, nic go też żywo nic obchodzi; — wie że pan musi dać zapomogę*, uie pilnuje się w pracy, Źyjcz dnia na dzieli bez żadnej chęci polepszenia losu; dla Lego też potrzebuje tych poganiaczy, że tak rzekęj którzy zapędzają go Jo roboty, — sami prawdziwego zajęcia nie mając.
Józef Przemyski, tenże pan possesor — jak tani mianują dzierżawcę* — choć sam sobie, oprócz Bożej pomocy, hyl wszystko winien, hył jednak człowiek uczciwy i nic na krzywdzie cudzej podniósł własne mienie. Wadą jego tylko hyło zbytnie klopoccnie się* gospodarstwem; dla niego poświęcał swe życie, a rodzinie, dzieciom mało kiedy chwilkę
57
U/Vczvł. żona leż jego ciągle zajęta to krowami, to przędzeniem i tkaniem płótna, to drobiem, to sadzeniem kapusty, na wszystko umiała znaleśe czas potemu, tylko dla wychowania dzieci równie jak mąż, nie dosyć go oszczędzała. — Ciągle powtarzali że pracują dla dziatek, ale niepomni ż.e pierwsze dobro człowieka jest moralne wykształcenie,
— zostawiali je bez dozoru. — Czworo tych istotek
*
kręciło się* po domu nic mając nad sohą pilnego oka któreby je w złych nałogach powściągało. — Chodziły sobie samowolnie, to po ogrodzie, to po podwórzu, gonily gęsi lub owce wracające do dworu, biły się między sohą, — i lak, brudne, nic nie mając do roboty, pędziły dni bez użytecznie, a nawet w sposób szkodliwy dla siebie.
Nie jeszcze z mlodszemi, ho te mniej w ięcej albo matka kolo siebie trzymała, albo dziewka wzięła na rękę, lub też spały w kolebkach; lecz starszy svn Wii<nis pięcioletni chłopczyna, któremu już był czas czegoś się uczyć: otóż właśnie Wicus najgor
58
szym hyl z rodzeństwa. — Oprócz wszelkiej swawoli jakiej się dopuszczał, zaniedbanie w klórem zostawał, dało mu szkaradną wadę* łakomstwa, i tę do obrzydliwości posuwał. — Już nic raz hyło mu to powodem cierpień nieznośnych; już kilka miał krwawych biegunek z przejedzenia się niedojrzałcnii owocami, — każdego prawie lata odpokutował słabością zbytnie upodobanie w’ siadłem mleku, hih w surowych ogurkach. — Ile go leż razy bilo: — to za wyjedzone mleko z miski, to za skruszenie reszty baby, to za jabłka zielone jakie ukradkiem zebra!! — Kary te, rozdawane szczodrze, ale raczej z niecierpliwości jak dla ukarania jego nałogu, bynajmniej mu nie pomagały. — Napłakał się Wieuś często przez parę godzin, a potem znów wracał do psoty. — Już też niejcdnę śmieszną popełnił omyłkę, któreby go powinna była odslręczye od uporczywego łakomstwa, — Tak, razu jednego, usłyszał jak ojciec rano do matki mówił:
— Aeli tc sstachetyl Już dosyć długo na nie
59
czekam! Spodziewam się że dziś do obiadu będą
golowe.
Wicus, który oprócz ogromnego apetytu miał jeszcze wielkie wymysły i Iuhił nadzwyczajnie coś nowego skosztować, słysząc że ojciec obiecywał sobie dostać sztachety na południc, sądził iż to zapewnie będzic jaka smaczna, jeszcze nieznana potrawa, i ciągle sobie na nią ząbki ostrzył. — Przy stole nic chciał jeść rosotu, pominął mięso, a na naleganie matki aby przecież, trochę jarzyny dla pożywienia skosztował, odparl z wy razem chciwości na twarzy:
— O ja, matko, na sztachety czekam.
— Alboż co mają sztachety za związek z lwem jedzeniem? zapytała zdziwiona matka.
A toć tato mówił, że tło obiadu będą golowe.
Rozsmieli się rodzice, i chłopiec tą razą sprawiedliwie się wypościł za swą pożądliwość.
Jednego razu pewna z sąsiadek PP. Przemyskich chcąc \Y icnsia uleczyć z tak brzydkiej wady, zapro
siła go na podwieczorek, i lam zamiast śmietany bitej, — dano mu mydlin dobrze ucukrzonych i otoczonych ciasteczkami, a żarłoczny Wicuś nie zważając na niezbyt dobrze smakującą śmietanę, byłby ją zjadł, może jednak dla ciasteczek, gdyhy Śmiech i żarty obecnych gości nie hyly go zawstydziły. — Przecież ani własne cierpienia, ani kary, ani upominania nic ujmowały chęci do złego w dziecku, które nie czuło potrzeby poprawienia się, i nic miało nad sohą dostatecznej opieki.
Pan Przemyski pomnażał swój majątek szcze
gólniej paleniem wódki.
W kraju nudzwyozajnic tanim jakim jest Galicja, len wyrób przedstawia korzyści, ale i leż jak okropne jego skutki! — Oto: zepsucie, — bieda wieśniaków, — obrzydłe pijaństwo, między kobietami nawet i dziećmi zagęszczone, które im nadweręża zdrowie, wzrostu zabrania! Wyrób ten niszczy dohry byt i w ręce żydowskie prosty lud odda je!
O gdy dorośniecie dzieci, a da wam Bóg wsie
61
do zarządu, wystrzegajcie się* zbytniego pędzenia gorzałki, i raczej innemi sposoby przysporzajcie sobie dobre mienie, a zaniechajcie tego co z własnym grzechem, ze szkodą bliźniego, wam na korzyść przychodzi1!
Pan Przemyski nietylko miał arędarza Żyda, który w karczmie szynkował; lecz jeszcze i u siebie we dworze trzymał znaczny zapas lepszej wódki, którą żona przyprawiała różnemi olejkami z cukrem, — i lę to szlachcie okolicznej flaszkami sprzedawał, — nalewał ją gościom i przybywającym po robotę: rzemieślnikom. — Duży gąsior tej wódki anyżkowej stal koło jego hiórka na ziemi. — Zalecał on kilkakrotnie dzieciom aby nigdy nie ruszały gąsiora; — lecz jednego dnia, gdy wyszedł w pole dla pilnowania nagłego przed słotą sianożęcia, a matka płótno w ogrodzie bieliła, dziewki zaś zajęte
1 Z najwyższą uciechą dowiedziałam się iż zaprowadzone ostały, lak w Krakow&kicin jak i w Wielkopolscy, Towarzystwa wstrzemięźliwości, które się już bardzo rozszerzając niemałe przyniosą skutki.
62
hyły praniem; wszedł Wicuś do ojca pokoju i obaczył ów gąsiorek nieszczęśliwy. Nie raz widział chłopczyk jak tato nalewał i zachwalał anyżówkę, nic raz oblizywał się patrząc na wychylających duszkiem kieliszki tego smacznego napoju; za każdą razą co została kropelka, to ją Wicuś uie omieszkał na język spuścić, i bardzo mu się smak wódki podobał. — Przyciśniony pragnieniem, ho dzień hył gorący, szukał tu i owdzie coś do napicia się; — nic nic znalazł oprócz gąsiorka w pokoju; — podniół go więc Wicuś i postawił na stoiku, a sam klęcząc i uginając się jeszcze aby mu wódka prosto w usta płynęła, przechylił gąsior, i chciwie zaczął łykać płyn rozpalający.... Gąsior hył ciężki, nie mógł zalćin Wicuś utrzymać go w rączkach, i wódka go zalała!
O co za okropny widok mieli nieszczęśliwi rodzice pow racając do domu! Leżał Wicuś już bez życia obok rozbitego gąsiora; widać że nietylko z upojenia, lecz i uduszony gwałtownie w gardło
Ii-I
mu lejącym się* napojem, padł ofiarą łakomej chciwości 1
Była to okropna nauka dla rodziców, — okropny skutek zaniedbania dzieci! — Skorzystali z niej stroskani nieszczęśliwym wypadkiem państwo Przemyscy, — pozoslalą dziatwę już, staranniej wychowali. — Co do Wicusia, wiedział zapcwnc Bóg że nicby z niego dobrego nic hyło, kiedy go w lak młodym wieku ukarał i życic odebrał. VI
II



CIEKAWOŚĆ.
*ŁMJbDOWAXC Z JkSGI FL SILI EGO, r*MI MlMCZT. )
Do czego ciekawość na tym świecie służy-
F, MołUWSkl.
Elzusia Nowińska była mała dziewczynka nader miłych przymiotów; lecz jeden zły nałóg szpecił dobre zalety jakie posiadala, a tym hyła ciekawość Elzusi. Chęć wiedzenia kto co robi, co się komu z przyjaciół przytrafiło, lak ją zajmowała, że nieustannie nudziła wszystkich pytaniami. Jeżeli mówiono wtowarzystwie citszym niż zwykle głosem, to już, dziewczynka jak na szpilkach siedziała. Z tego powodu zaczęto się jej wystrzegać jako nieznośnej, i wcale niemiłej istoty, i stronić jej towarzystwa.
Nie raz zdarzyło się Elzusi nadstawie niepotrzebnie ucha, a badana o przyczynę musiata wynajdywać niezgrabne powody do ciekawości; jednak nigdy dotąd jej się nic przytrafiło kłamstwem wymówić, — chociaż możehy i do tego z czasem doszło.
Matka Elzusi, która ją czule kochała, już nic jednym sposobem starała się wyleczyć dziewczynkę z nieznośnej wady, ale bezskutecznie. Dnia jednego postała córeczkę po swą robotę do sypialni. Biegnąc tam Elzusia zatrzymała się na widok otwartego listu, który na stoliku leżał. Niesłychana chętka przeczytania napisu ją wzięła; rzuciła nań okiem i poznała pismo Babuni.
— Dziwna rzecz, pomyślała sobie, mama mi wcale o tym liście nic wspomniała, jak zawsze czyni gdy wiadomość od Babuni otrzyma; o, tu musi siedzieć jakaś tajemnica!
lo mniemanie jeszcze jej powiększyło ciekawość; wzięła więc list w ręce, przewróciła i ujrzała zła-
s
06
maną pieczątkę; wykręcając papier na wszystkie strony, czy to z przypadku czy to od niechcenia, otworzyła go, i imię Elsuti w padł o jcj pod oczy. już więc nic wątpiła, że o niej tu hyła mowa, i tem hardziej pragnęła dowiedzieć się o treści listu. Wiedziała Elzusia że nic ma szkaradniejszej rzeczy, jak obcy list przeczytać; jednak nic wypuszczając go z ręki, i niby mimowolnie ujrzała te wyrazy:» Dass ją El susi jedynie w rasie jeżeli....* Ihilej czytać nie hyło podobna bez wyraźnego otwarcia listu.
— Cóż to Babunia miała zamiar jcj darować?
Chęć dowiedzenia się o tein, prawic nieprzezwyciężoną w niej się stała; a to straszne słowo jeżeli, do takiego stopnia niespokojność jej powiększyło, iż tracąc wszelką władzę nad sohą, rozłożyła papier i przeczytała co następuje:
o Posyłam dla kochanej Elzusi na kolędę pudełko z far ha mi; wiem że od dawna życzy sobie nńec « podobne, i gdy, jak roi donosisz, tak znaczne u w rysunku uczyniła poslępy, sądzę że niedługo
67
. malować będzie. Jednak zważając, iż daleko w iek« siej wagi jest wydoskonalenie jej duszy, niż ręki, udasz więc je Elzusi jedynie w razie takim, jeżeli, przez cały miesiąc przed Różem Narodzeniem, po«trafi poskromić swą niesłychaną ciekawość, i ani « razu nic wpadnie w tę brzydką przywarę.»
— O, nic, ani razu! — zawołała Elzusia, i oczy jej zabłysły radością — wczoraj jeszcze mama mówiła że już od miesiąca....
Tu rumieniec wstydu rozszedł się po twarzy; list wypadł z ręki; uczuła dziewczynka ze przeczytanie go było wykroczeniem, za które dar musiałhy być odroczonym. Cóż tu czynić? O jakże żałowała swej ciekawościl Jednak, pomimo lego uczucia, nie mogła wstrzymać się — nie rzucie okiem w około pokoju, aby ujrzeć owe pudełko będące celem jej życzeń a mające być jcj nagrodą. Coś stało chustką przykrytego na golowalni matki; znów podniosła dziewczynka to nakrycie, i ujrzała prześliczną skrzyneczkę z wykładanego drzewa, da leko większą i piękniejszą, niż ją sobie wyobrażała. Otworzyła wieko i kilka rzędów różnobarwnych tabliczek widzieć się dało; nic mało tcż ołówków, tuszowników, kred i pędzli obok nich ułożonych leżało; wyjęła następnie szufladkę, w której znajdowały się małe porcelanowe miseczki do rozcierania farb. Widok tylu pięknych rzeczy naprzód lak zajął Etzusię, że o swym błędzie zapomniała; lecz gdy to wspomnienie powróciło, przeraziła się niem i zbladła.
— Cói tu począć? Jak przed mamą ukryć me przewinienie, przed nią, która wie wszystkie nie czynności? Jakżebym nawet mogła się cieszyć tą cudzą szkatułką, otrzymując ją po tem, com uczyniła?
Tc słowa cicho wymawiała gdy głos pani Nowińskiej dał się słyszeć i bawialni.
— Elzusiu, co lam robisz tak długo, i czemu nic przynosisz roboly na którą czekam?
Elzusia szybko zamknęła szkatułkę, rzuciła nań ehoskę, złożyła list napowról i pobiegła «lo maiki lak prędko, że się aż zadyszała. Sądziła ona, iż tym sposobem ukryje pomieszanie i na bieg nagły złoży rumieniec wstydu, który jcj lica rozpalał! Ale pani Nowińska tak łatwowierna nie hyła, i natychmiast po spuszczonych oczach córeczki poznała, że list hyl czyttny i szkatułka obejrzana. Serce dobrcj matki rozbolało na uchybienie dziecka; nic jednak jej nie mówiła, sądząc, iż lepiej będzie uważać jak z lego złego kroku się wycofa, zostawić też chciała Elzusi czas i sposobnose wyznania winy. Ranek cały zeszedł prawie w milczeniu. Elzusia źle się lekcyi nauczyła, kilka hyło błędów w jej zeszycie pięknego pisania, i na lewą strunę*’ obrąbila chustkę. Cierpienie jej widoczne było, nie raz pomyślała sobie że się musi wyleczyć z ohydnej ciekawości; nie miała tcż lepszej jak teraz pory, wyznając przed rnaLką szczerze i otwarcie całą prawdę; lecz brakło jej odwagi; szkatułka ze wszystkicmi pięknościami stała jcj w oczach i nic czuła 70
dość mocy Elzusia aby teraźniejszość przyszłości poświęcić; posiadanie tego daru Babuni lakiem jcj się zdawało szczęściem, że się nie mogła odważyć ująć go sobie.
— O dla czegóż la obrzydła ciekawość zniewoliła mnie do odkrycia szkatułki, mówiła w sercu, gdybym nie była jcj widziała, nie miałabym tyle trudności w zrzeczeniu się jej J Oh, czemużem czytała tcn list! Oto powód wszystkiego złego!...
Tak przeszły całe trzy dni, i dziewczyna zawsze w niepewności, zawsze w obawie była. Czwartego poranku gdy weszła do matki, aby jej dzień dobry powiedzieć, dowiedziała się od niej z przerażeniem, iż to właśnie wigilia Bożego Narodzenia. Powinszowała szczęśliwych świąt matce, ale głosem lak smutnym i przejętym żałością, iż pani Nowińskiej przykro hyło widzieć ją w tym stanie.
dicąc jednak dalej posunąć swą próbę, wzięła szkatułkę z komody i pokazując ją córce, rzckła jcj, pod jakim warunkiem, miesiąc temu, hyła od Babuni z Krakowa przysłaną. — Tak, — dodała z surowym lecz pełnym wyrazu głosem, który jednak czułe wejrzenie tuacierzsnskiego przywiązania łagodziło, — tak, jeżeli mogę twemu zawierzyć słowu, i spuscić się na twój sąd o własnem postępowaniu, Elzusiu; jeżeli się czujesz godną, — powiedz, Zfl/r, ja sobie zasłużyłam na tę laskę Babuni — a szkatułka będzie twoją.
Już nie mogła Elzusia dłużej znieść wzroku i czulej odezwy matki, której zaufanie do żywego ją przenikło. Padła na kolana kryjąc na łonie pani Nowińskiej twarzyczkę, i płakać głośno zaczęła.
Nie, nie, mamo, ja nic jestem godna daru
Babuni 1
Matka ją podniosła i serdecznie uściskała, a oczy jej radością zabłysły.
— Drogie dziecię, — zawołała, — z okropnej mnie wyprowadzasz obawy; przewinienie twoje od dawna wiadome mi było; tem występnicjszą 72
jcslcś, icś tak długo je ukrywała; szczęściem że wyznanie twoje zmniejsza winę1, inaczej, byłabym niepocieszoną, widząc jak niesłychana twoja ciekawość najlepsze usposobienie duszy i szczerość serca przytłumiła. Szczęściem, jak mówię, przezwyciężyłaś wstyd niewczesny, i ofiara, którą uczynisz ze szkatułki, będzie dostateczną karą, i spodziewam się że ci to na dobre posłuży.
Elzusia, uczuciem uniesiona, wy rzekła:
— O mamo! już nie stoję o szkatułkę teraz, — o twe przebaczenie, o twą miłość mi tylko idzie; oh, ja nic sądziłam że cię martwię, — ja nic rozumiałam że ci wszystko wiadome 1
— Ty, moje dziecko, nic umiesz czytać na mej twarzy lak, jak ja na twojej, — odrzekła pani Nowińska, — lub raczej brakło ei uwagi, inaczej byłabyś spostrzegła, że przez te trzy smutne dni, ani razu uśmiech na mych ustach się nic pokazał; co tło ciebie, poznałam twe przewinienie w chwili samej, jakeś z mej sypialni wróciła. Wzięła wtedy matka Elzusię do ogrodu, aby ją uspokoić; « gdy do domu wróciły, rzekla jcj:
— Teraz zapakujmy lę nieszczęsną szkatułkę i odłóżmy ją na stronę, a do Babuni napiszcmy jak się ma rzccz cała, bo przed nią ukrywać prawdy się uic godzi.
Elzusia przyniosła papier i szpagat, a nie zdołała przytłumić westchnienia, klórc jcj ostatni rzut oka na śliczny dar Babuni wzniecił; Iccz, im bardziej cierpiała pozbawiając się nagrody, jaka jcj miała być udziałem, tem mocniej przyrzekała sobie że się poprawi ze szkaradnego nałogu. Owiązując szkatułkę rzekła:
— Spodziewam się iż nic zawsze nieszczęśliwi/ szlmłulha nazywać cię będziemy; pochlebiali) sobie, że staniesz się kiedyś moją, gdy mi Bóg dozwoli uwolnić się od przywary, będącej powodem mojego z tobą rozstania, — a wtedy zapcwnc znów z sohą się zobaczymv. VIII.
RROMK.A CIII.EBA.
POWIASTKA CZUIOPZIIJSK L
(nAŚLADOWATC Z iNGIELStUZCO, PJlNI NlftCCT
Trudno pojąć, to prawda, w kaidein Boskićra dziele Skoro się zastanowisz, znajdziesz cudów wiele.
Jkcnowtcz.
Zygmunt, mały siedmioletni chtopczyna, biegal sobie dnia pewnego po ogrodzie, sporą kromkę chleha zajadając. Zmęczony rzucił się na trawnik dla spoczynku, a patrząc na słońce, nic myśląc o niczem, usnął snem lekkim, — i ujrzał, niby we śnie, niby na jawie, przcsliezną nadludzką istotę, która się Nauką być mieniła. — Suknie jej jaśniały najżywszemi kolorami tęczy, wianek z prześlicznych kwiatów zdobił jej skronie. W pra wej ręcc trzymała srebrną laseczkę, która jej służyła się wykonywania cudownych dzieł czarodziejskiej sztuki; w lewej zaś, miała książkę, u której ivszv$tkie karty L’vły zwierciadlane.
Zygmuś z razu przelękniony zjawiskiem uspokoił się, gdy z miłym uśmiechem wskazała nnu Nauka otwartą swą książkę. Na pierwszej stronnicy zobaczył Zygmunt samego siebie i otaczające go przedmioty, jakby w zwyczajnem zwierciadle; następne zaś stronnice daleko osobliwszego
hyły układu, przedstawiały bowiem rzeczy zupeł-
*
uie oddalone. — Takto ujrzał w niem chłopczyk srogie lwy i tygrysy Afryki, uganiające się za zdobyczą. Przerażony usuwał się, widząc ich ruchy i słysząc dzikie ryczenie; lecz esarodciejka go uspokoiła zapewniając, iż owe drapieżne zwierzęta nic mu złego uczynić nie mogą, gdyi to tylko ich ohrazy widzi przed sobą, tak jak widział na pierwszej stronnicy własną twarzy postać. Następnie przewrocila przed nim karlę drugą, u ogromny kłoń Indyi stanął przed Zygmusiem. Wykorzeniał on trąbą młode drzewa lak łatwo jakby zwyczajne ogrodowe warzywa. Na innej stronnicy Nauka pokazała mnogie małpy, które skacząc po amerykańskim lesie, zawieszały się na ogonach dla snadnicjszego ujęcia wyższych gałęzi orzechowych drzew, których owoce zrywały z nadzwyczajną zręcznoscią i rzucały nicnii jedne do drugich; — prześliczne różnobarwne papugi tymczasem latały sobie swobodnie po tychże drzewach. lak jak u nas najpospolitsze ptaki. W czwartym zwierciadle ujrzał nasz chłopczyna wyobrażenie podziemnej kopalni soli w Wieliczce. Na picrwszem — rzec można — piętrze stała kaplica z przezroczystej jak kryształ soli; jedna tylko lampa oświecała ten przybytek Bogu we wnętrznościach ziemi poświęcony, i odbijała blask ołtarza, słupów i posągów z tejże soli wykutych; — w niższych częściach kopalni tysiące robotników kuło, przewoziło, wysadzało prochem ogromne bryły nicoceuioncgo skarbu; — tu znowu po podzicmnćnt jeziorze bujało czółno pełne zwiedzających tc osobliwsze pieczary; — tam zaś w rzęsisto oświeconej, jakhy czarodziejskiej sali, tańcowali licznie zebrani goście. — Wszystko to jednym rzutem oka objął Zygmuś i jakby w zachwyceniu zostawał, gdy Nauka przewracając inną kartę’ ukazała mu obiad dzikich mieszkańców wyspy oceanu Wschodniego Haiti, a z równym wstrętem jak zadziwieniem ujrzał chłopczyk, iż oni tuczoneini żywią się psami; że zamiast chleha jedzą roślinę do ziemniaka podobną, która na chlebowem rośnie drzewie.
Tu, zamknęła czarodziejka swą księgę, a na prośbę Zygmusia, chcącego więcej w niej widzieć, po wyznaniu jakie jej uczynił, iż nigdy inu się nic zdarzyło coś podobnie zajmującego podziwiać, odpow iedziała, iż wiele bardzo innych dzieci jcj oczekuje odwiedzin i że dtużej przy nim bawić nic jest w stanie.
-O, droga Pani! zawołał Zygmuś, a cóż ja 78
poczuę gdy się oddalisz, czernie ja się zabawić potrafię?
— Wszakże dotąd obchodziłeś się bezeiniiie, moje dziecię, i oto leżałeś swobodnie na trawniku, smacznie zajadając tę kromkę chleha.
— Prawda, odrzekł chłopczyk, lecz od chwili jak cię poznałem, od czasu jakeś mi twą cudowną otworzyła księgę, nic już innego innie zabawie nic może i ciągle tęsknić będę póki mi ją znowu nie pokażesz; już nawet nie dbam o moję kromkę!
— Jeżeli tak, odrzekła Nauka, chcę ci i ten chleb w laki sposób przyrządzić, ahyś do niego nowego nabrał smaku. Na daję mu dar nowy, dar opowiedzenia ci własnych przygód, od początku do końca. — Czy cię to zabawi?
— Jakżeby nic zabawiła taka osobliwość, rzekł Zygmuś, jakie to dziwnem będzie słyszeć kromkę opowiadającą!
— Uważaj tylko chłopcze, ahyś ją do ucha a 79
nie do ó«3« zbliżoną trzymał, — powiedziała uśmiechając się czarodziejka, — albowiem gdybyś nieostrożnie ją podczas opowiadania ukąsił* toby zamilkła pod twcmi ząbkami i nicbyś się nie dowiedział.
To mówiąc dotknęła kromkę swoją laseczką i znikła z oczu Zygmusia.
Zadziwiony zjawiskiem chłopczyna pomyślał sobie, iż ta śliczna Nauka żartowała z niego obiecując mu, iż chleb ma mówić; — jednak ciekawością zdjęły przyłożył ją do ucha. — Znów cały zadrzał z zadziwienia, gdyż usłyszał słaby lecz zrozumiały głos, którym Kromka przemówiła te słowa:
— Pierwszy szczegół mego istnienia, jaki sobie przypomnieć mogę, jest: gdym jeszcze była prostym ziarnem żyta, leżałam sobie między wielu a wielu innemi w szpichlerzu. — Tak do kup y ze* brane, długo spokojnie przebywałyśmy, — gdy dnia jednego wszedł jakiś człowiek i nabrał nas I
znaczną liczbę w duży wór, zaniósł na plecach na pole, tylko co poorane, a wyjmując nas garściami z worka, posypywał nami rolę.
— To się siejbą nazywa, rzekł Zygmuś.
— Nigdy nic zapomnę — dalej opow iadając rzc
kła Kromka — jak przyjemnie nam było na tej chłodnej i pulchnej spoczywać roli! Gdy ją słońce rozgrzało, — wtedy życie hyło nam bardzo miłe. Przyjemność ta jednakże wkrótce w postrach się zmieniła, gdy nad nami ogromne stado wron krakać zaczęło; rolnicy się hyli oddalili, a tc drapieżne ptaki, nic jednego z mych spół braci wygrzebały z miękkiego łoża i okrutnie pożarły. O, jakaż hyła natenczas obawa moja o własne istnienie, oczekując tylko chwili w której i mnie podobny los spotka! lxrcz nim się zbliżyły wrony do miejsca w klóretn się znajdowałam, wrócili rolnicy z południowego spoczynku, i zpłoszyli nieprzyjaciół naszyciu — Wkrótce potem przyjemny deszcz zrosił pole, kilka jego kropel padło na mnie i w głąb KI
skiby mnie położyło; lam już od ptaków zabezpieczoną byłam, tam też przez czas niejaki spocząć mogłam; lecz z wielkiem zadziwieniem czułam, iż puchnę i grubieję i że dłużej skórka, która mnie pokrywa, nie wytrzyma tego rozprzestrzenienia; jakoż istotnie pękła i wypuściłam z siebie, jak włos prawie, cienki kiełek; — len się na dół obrócił, i coraz rosnąc w głąb ziemi, w korzonek się zamienił; ku górnej zaś stronic wyszła ze mnie mała trawka, — ta pomału nad powierzchnią się ukazała, lecz coraz wyżej i wyżej się wznosiła i mocniejszą się* stawała, Nakoniec wyrósł z niej śliczny kłos, otoczony długiemi listkami najpiękniejszej zieloności. — Takto z drobnego ziarna przemienioną zostałam w ładną roślinę. Mały korzeń mój, podsycany wilgocią ziemi, przesyłał mej łodydze ożywiające soki, klórenń żyłam i wzrastałam* Gdy nadeszły upały lata, słońce zmieniło, nd barwę i pozłociło kłos, który mię zdobił, — a j.i i społsioslry moje wiatrem kołysane, uginając fłr
głowy nasze na tym obszernym łanie żyta, przedstawiałyśmy jakby bałwany rozbuja lego morza, — i piękny to musiał hyć widok. Zadowolenie naszej miłości własnej nic długo trwało, gdyż dnia jednego przyszło dużo ludzi, którzy sierpami nas pościnali.
Byli to żniwiarze, rzekł Zygmuś.
— Powiązano nas w snopy i zostawiono na
polu, pókiśmy nieprzeschły; następnie zgromadzono w kopy; polem zaś, zaszły duże wozy, które Jo stodoły nas zawiozły. — Zostawiono nas przez czas niejaki spokojnie, straszyły nas tylko niekiedy szczury i myszy, które dostawszy się do stodoły okropne zniszczenie tam sprawiały, pożerając, ile mogły, najwięcej kłosów. Później przyszło kilku parobków, którzy rozciągnąwszy snop po snopie na klepisku, hih nas cepami niemiłosiernie, przymuszając w laki sposób do wydania ziarna.
— Były to młoda, klórzy młócili żyto, rzekł znowu Zygmuś, dumny ze swej wiadomości. — Szczęście to hyło dla ciebie, żeś nie czuła lych razów zadawanych ci cepami.
To prawda, odparta Kromka. Wybiwszy nas
odłączyli ziarna od słomy; ziarna zgromadzili w kupy, a nasypawszy do młynka wywiali do reszty plewy, co je otaczały.
— I tak znów wróciłaś do pierwszej postaci małego ziarna, rzekł Zygmuś,
— Nic już do jednego, lecz do trzydziestu lub czterdziestu, odparła kromka. — kłos mój był lak piękny, iż w nim zapewne laka liczba ziarn znajdować się musiata. — Jeszcze nic koniec na tej mej zmianie: omłociwrszy i wywiawszy zaniesiono nas do młyna i na mąkę zmielono. O, jakże mnie tarł srogo ten kamień, jak szybko la la lam przez pytel przepuszczana! Ostatnie nie przeistoczenie było, gdy wtasza gospodyni Werw oska, dostawszy mnie pod swą opiekę w spiżarni, wzięła wczoraj ze skrzyni i wymięszawszy na kopatice zmięszała z serwatką i drożdżami, i tak długo gniotła i męczyła, az znowu wyrosłam w ciasto gladkic i piękne; wstawiła mnie polem w gorący piec, — gdzie przyrumieniwszy się’, pulchna i smaczna, jak widzisz i jak lwe ząbki już się o Lent przekonały, — stałam się’ bochenkiem cldeha.
Tc słowa wyrzeklszy, słaby głosek który coraz eizszym się stawał, już się więcej nic dał słyszeć. — Zygmuś jeszcze trzymał chwil kilka kromkę’ przy uszku, lecz uważając iż mu więcej nic nie mówi, włożył ją do buzi; i tym ruchem obudzony, przetarł oczy, — miarkując, iż całe to wyobrażenie hyło proslćm marzeniem. — Nie mając nic więcej do czynienia, dojadł ostatni kęs swej kromki, którą teraz jeszcze smaczniejszą znalazł. ZAROZUMIAŁOŚĆ I NIEPOSŁUSZEŃSTWO.
[OHTGINILNB. — ZOShlfNCU HiWMIWB.)
Dziecię maiki nie słuchało, I widzicie co się stało.
JACHOWICZ.
Pani Kochańska, bogata obywatelka, mieszkająca na Podolu, miała jcdnę tylko dziewięcioletnią córeczkę Bronisię, którą nad życie kochała. Była ona niezmiernie słabcj budowy, przechorowała prawie wszystkie dziecinne swe lala lak, że rodzice w ciągłej o jej życie będąc obawie, mimo woli, a może i własnej wiedzy, pieścili ją, a przez to pobłażanie psuli. Bronisia nadzwyczaj żywa, tkliwa, dowcipna, była nader przyjemną dziewczynką, gdy wszystko szło po jej myśli; ale gdy się rozdąsała. gdy jej jakie dziwactwo weszło w główkę, stawała się nieznośną.
Jedynaczka majętnych rodziców, przyszła dziedziczka, już miała Bronisia swój dwór, swych pochlebców i zauszników. Będąc otoczona jedynie niższcmi od siebie osobami, nic mając przed oczyma przykładów rówicnniczek, któreby zdolniejszemi a nadewszystko lepszemi od niej były, — zrobiła sobie dziewczynka jakieś dziwne wyobrażenie o swojej doskonałości. Zarozumiała i krnąbrna, rzadko kiedy usłuchała od razu ojca łub matki, zawsze trochę* pomruczyć musiala, nim się ku ich woli skłoniła; nie raz i lak się zdarzyło, ze nic słuchała ich wcale, — takie uchybienia
if
przytrafiały się* dość często, a zwłaszcza leż przy gościach. Lfna, że zatrudniona matka nie jest w możności dawać baczenia na jej postępowanie, szła Bronisia za własnem widzimisie, chociaż wiedziała iż się to sprzeciwia całkiem rozkazom rodziców. W skutku czego, to coś przykrego powie
działa, 1° podwładnych gnębiła, to innc wyrządzała psoty!
Widzicie, moje drogie dzieci, jak pomimo dobrych przymiotów jakie z innego względu posiadała Bronisia, hyła jednak nieprzyjemną w towarzystwie. — Mało kto ją też lubił, oprócz rodziców. — Niejedna z przyjaciółek mówiła pani Kochańskiej otwarcie:« Moja droga, twoja dziewczynka » wcale w ciebie się nie wdała, i żeby nic przyjaźń,

jaka mnie z tobą wiąże, tobym tu lak często nic
bywała.

Najmilszą zabawą Bronisi było, niby coś dowcipnego starszym osobom powiedzieć, hosyć na swój
T
wiek umysłowa rozwinięta, ho się nią pilnie matka zajmowała; — a jak wszystkie dzieci, wątłego układu — mając pojęcie daleko sporsze od innych jednego z nią wieku — nic raz zadziwiała roslropną uwragą lub spostrzeżeniem. Lecz ta władza umysłu najczęściej na złe obracana była, i Bronisin używała jej ze szkodą bliźniego, wyszydzając
uchybienia, lub nawet wady przyrodzone ciała.
Dnia pewnego czas był prześliczny, a dziewczynka osłabiona chorobą, która ją była tej wiosny dręczyła, wyszła po raz pierwszy do ogrodu. Była to chwila sianożęcia. Ogród państwa Kochańskich, własnem ich staraniem założony i jeszcze niezupełnie wykończony, hyl duży, piękny, zewsząd ogrodzony lak, że przezorna matka nie miała się czego lękać pozwalając córeczce po nim się przcchadzae; jednak zawsze trwożliwa o swe dziecię, przykazała Bronisi aby nic oddalała się od dworu, by ją ciągle pod okicm mieć mogła. — Tym czasem dziewczynka, jak zwykle, idąc za własnym pomysłem a nie za wolą mamy, osądziła, iż jej w ogrodzie nic Stać się nic może, chociażby sobie i dalej poszła. — Wziąwszy więc swe małe grabie zbierała w kopy trawę, i grabiąc doszła do części ogrodu, gdzie znajdowała się dawna piwnica, którą pan Kochański zarzucić kazał, i która, już prawic do połowy kamieniami hyła zawaloną; — jakby na szczęście nieostrożnego
dziecka, świeżo lam ziemi na wierzch narzucono. Idąc ciągle w tył, trafiła Bronisia na wchód do piwnicy, i nagle z wielkiej wysokości spadła na dół. Ziemia jeszcze pulchna ochroniła ją od śmierci ale Stłukłszy się o gruzy pod tą ziemią hę-dące, leżała prawic bez czucia, — i dlugohy tak może hyła się lam męczyła, gdyby moW/trt’ wiejska, która właśnie szła do pani Kochańskiej ze slabem dzieckiem po leki, nie była przez sztachety ujrzała
zniknięcia Bronisi Przerażona krzyczeć zaczęła
wskazując nadbiegłym służącym dziurę w ogrodzie; poleciano tamże, i z biedą oraz pracą wielką wyniesiono dziecię na pół omdlałe z przestrachu i potłuczenia.
Nic dość jednak była ta nauka silną, aby nieposłuszeństwo i krnąbrność z zarozumiałej główki Bronisi wybić zdołała.
Pewna sprawa powoływała pp. Kochańskich do Kamicńca-Podolskiego na dni kilka. Była to już
’ Wyrażenie podolskie, znaczące młoda mężatko. zima, i dla tego nie chcieli wziąsć i sohą dziewczynki zawsze czuli i troskliwi o nią rodzice. Lecz Bronisia tyle dokazywała, lak przcz całą noc płakała, nie dała spać matce, tak przyrzekała że będzic grzeczną, posłuszną, i przyzwoicie się zachowa, iż przystali państwo Kochańscy aby z niemi jechała. — Otulili ją jak najstaranniej, pilnowali z największą czułością, i tak. szczęśliwie i zdrowo dowieźli Bronisię1 do miasta.
Saukowania dotąd nigdy uie używała Bronisia; pierwszy raz, w zamkniętej karecie przelatując prawic, tc mil kilka, nie czując ani trudu ani zimna, niezmiernie Len sposób podróżowania upodobała. Czule całując ręce rodziców powtarzała: « O jakże powinnam hyć grzeczną, aby tę przyje« inność Wam zawdzięczyć. — Szkoda że la dobra chęć dziewczynki niezawsze jcj hyła na pamięci! Nic raz pomimo przyrzeczenia zdarzyło się jej grymasie, fuknąć na mantę, słowem, niedopełnić danego słowa! (idy państwo Kochańscy przybyli do Kamieńca, loł to właśnie czas oztehhfw* zapust i wielkiego zimowego zjazdu. Zaledwie potrafili wynaleść sobie mieszkanie nader szczupłe, ho z jednego pokoju i małej dla służącej izdebki złożone, i to, drożej opłacać musieli jakby najobszei niesze w stolicy. Nie wiele Kamieniec dotąd domów do najęcia posiada, a przed laty jeszcze mniej, i gorzej przeto było, — tak, że ta biedna izba niewygodna, zimna i dymna, wcale angielskiego Coniforlit nic przedstawiała. — Znosili lę nieprzyjemność państwo Kochańscy w nadziei rychłego wyjazdu; Bronisia zaś wcale się tak wyrozumiałą nic okazywała, i ciągle wymyslala i żaliła się, na tę szkaradną żydowska karczmę i na niewygodę której doznaje.
Państwo Kochańscy, przyjemni i mili ludzie, wielu bardzo liczyli przyjaciół; wszyscy więc z pospiechem przychodzili ich witać; uic zamykały się prawie drzwi przed przyhywającctni, a Bronisia nie raz przymuszoną hyła, pomimo mruczeń i za92
dąsania, dla natłoku gości ustąpię z krzesła lub pójść ubierać się do przyległej izdebki.
Niepomna na to, iż rodzice nie mniej od niej cierpią niewygody, zapomniała Bronisia iż celem jej życzeń było przybyć w miejsce, gdzie teraz się jej lak przykrzy, — ciągle hyła zasępioną i wcale niegrzeczną. — W lakiem usposobieniu umysłu weszła dnia drugiego po przybyciu do Kamieńca do pokoju i zastała u matki jednego z przyjaciół domu. Pau W..., człowiek pełen dowcipu, Żarto wniś, a przytem trochę złośliwy, — hyl jednym ze sławnych uczonych naszych. Przyrodzenie dało
V v v ir
mu wszelkie wewnętrzne skarby, ale upośledziło w postaci. — Był on ułomny i zupełnie łysy. — Przedstawiono mu Bronisię, a mama chcąc ją dobrze zalecie, chwaliła, że dziewczynka niejedno mnie, i że choć nic bardzo dobrego zdrowia, uczv się doskonale.
Tą pochwałą ośmielona, zaczęła Bronisia popisywać się ze swą małą nauka; a nic przestając
93
szczchiolae, pomimo wzroku pani Kochańskiej, która jej nakazywała milczenie, zachęcona owszem „miechem pana W. — którego ta wielomowność bawiła — już hcz zastanowienia plotła, co jej przcz głowę przeszło.
— Mamo, żywo zawołała w ciągu swej roz mowy, dla czego pan W. jest łysy?
Pani Kochańska zakłopotana tak niedorzecznem pytaniem, odparła nieśmiało:
— Ludzie mądrzy i uczeni w skutku wielkich prac umysłowych i natężenia myśli prędko tracą włosy.
— O, mamo! przerwała nieznośna gadułka, co to, to nic; wszak mój papa leż ma rozum, a włosów mu przecież nie brakuje.
— Gdyby tak było, jak się mamie zdaje, Brouisiu — rzekł z przekąsem pau W. — toliyra się nie dziwił widząc u ciebie lak śliczne i gęste kędziorki, gdyż ty, jak widzę, nic łamiesz sobie główki głęboką rozwagą.
Spostrzegając wyraz zawstydzeniu i boleści na twarzy p. Kochańskiej, chcącej przerwać córeczce dalszą gadatliwość, obrócił się do niej i rzekł:
— Daj jej już pokój, droga pani, wszak widzisz że Bronisia jest w sztosie gadatliwości, widać że ją języczek świerzbi, znowu się z czem wyrwie.
— O, ja laką gadułą uic jestem jak się Panu zdaje — cała zaperzona odparła dziewczyna — i choćby nmie kto za język ciągnął, nic powiedziałabym że Pan jesteś garbaty, bo mi to mama zakazała.
— Otóż to śliczne posłuszeństwo! parschnąc ze śmiechu przerwał pau W. Ale bądź spokojną Broniszu, ja memu garbowi nic o tem uie powiem, żeś ty się na jego istnieniu poznała.
O, ileż biedna matka na tej nierozsądnej mowie dziecka cierpiała! Zarozumiałość Bronisi przywiodła ją nic tylko do nieposłuszeństwa, ale i do obrazy przyjaciela, do upokarzającej kłótni, w której cała jej krnąbrność lak widocznie się mało
93
walał Nic zaniechała przezorna nutka, po wyjściu pana W. napomnieć córeczkę i wykazać jej Śmieszność jaką się okryła. — Bronisia płakała i przepraszała mamę....Oby się poprawiła!....
Obok domu w którym państwo Kochańscy mieszkali zimowała rodzina urzędnika, z którą, dawuiejszciiii czasy, znali się rodzice Bronisi. Państwo hoztopscy mieli kilkoro dzieci prawic w równym, z naszą dziewxzynką, wieku. — Ta okoliczuosć uradowała Bronisię, — gdyż sądziła iż jej
wolno będzie bawić się z uiałcmi sąsiadami. — Zima
ciągle była ostra, a pani Kochańska troskliwa o zdrowie córeczki, mało kiedy wyjść jej na powietrze dozwalała, — Bronisia więc okropnic się nudziła, w chwilach, gdy rodzice ciągle zapraszani, na wieczory wvehodzili.
V w
— Mamo! raz wychodzącej pani Kochańskiej rzekla, ja pójdę do Bożenki hoztopskiej pobawić się troehę.
— Nie, uic pójdziesz moje dziecię, mam w tém
96
przyczynę o której ci teraz mówię nic mogę, ho czeka na mnie moja ciotka, i spieszyć się muszę*. — Siedź spokojnie, a jeżeli grzeczną będziesz, sprawię ci inną przyjemność.
Bronisia znów się zadąsala, i szemrając żegnała mamę, która, w tej chwili pospiechu, nic zważała na jej fochy.
Posiedziawszy chwil kilka bez zatrudnienia — ho »
gdy Bronisię złość opanowała, to już niczem się zająć nic mogła — przeciągnąwszy się po kanapie, nalargawszy włosy dużej lalki, poszła sobie do Zaleskiej, panny służącej, która równic jak i ona w bardzo złych sosaeli była.
— Moja pannuniu, rzekła ziewając Bronisia, jakże to nudno w tym Kamieńcu!
— O, co nudno, to nudno, odparła Zaleska, a Panience jeszcze bieda nic dokucza Lak jak mnie, — spać trza w tej dziurze jak pies na ziemi; — a jadlo, — miłosierny Boże! te zrazy co z traktyjerni przynoszą, to jak podeszwy; a pirogi na
97
dziane, — czy kodem mięsem, czy jakiem, takie niesmaczne! Ale nie wszystkim lak źle w Kamieńcu; olo, służąca państwa Roztopskich, chociaż z pokojówki na pannę się wrforowala, to ma przecież garderobę osobną, służy jcj lokaj do stołu, a dziewczyna pokoje zamiata i sprząta.
— To pannunia znasz państwa Boftopskich? Ach jabym tak rada pobawić się z ich dziećmi, — Bożenka to moja dawna znajoma; ale nie wiedzieć Ila czego mama mi zabroniła isć do niej.
— Ol zwyczajnie dziwactwo; może sobie Pani myśli że to nie hrabianka, i że Pannic koronahy z głowy spadła, gdybyś się z córką uczciwego urzędnika zadawała.
— Taka to mama dla mnie nic dobra! Poważyła się wyrzec, a niewdzięczna Bronisia. »
— Ale, Panno, czyhyśmy nic mogły na chwilkę lam zajrzeć, wjgak w tem nic złego nie będzie?
— I ak, a może Bronisia sama wszystko wypaple, i na mnie hura spadnie? — Nic powiem ani słowa, wierz mi Pannuniu, chodźmy, — a prędko żeby mama nic wiedziała.
Poszły, niebaczne, ale nie tyle się* zabawiła Bronisia ile się spodziewała; bo Bożenka, chora hyła na koklusz. Przez kilka minut tylko mówiła z przyjaciółką, wkrótce napad! ją okropny kaszel, — laki, jakiego nigdy wżyciu Bronisia nie słyszała. Słabych nerwów i lękliwa, w wielkim strachu zawoluta na pannę:« Wróćmy do siehicu*
Domyślała się tcraz Bronisia dla czego matka broniła jcj sąsiedzkich odwiedzin.
W godzinę przyszła pani Kochańska do domu, a widząc pokorną postawę córeczki, sądziła że pewnie grzecznie się sprawiała.
— Chodź Bronisiu, zawołała na nią, widzę że żałujesz porywczości dzisiejszego rana, wezmę cię na przejażdżkę; wprawdzie mróz Lęgi, ale dzięki Bogu zdrowa jcslcś, powietrze ci nic zaszkodzi.
Nic śmiała nic odrzec dziewczynka, lękając się wydać swą winę. Jużby się może była wygadała, 00
gdyhy nie obawa ściągnienia gniewu panny Zaleskiej; gdyż sądziła, iż ta nigdyhy nie darowała jej tego wyznania.
Pojechała Bronisia z matką sankami do lasku Kara *. Pani Kochańska powodowana dobrocią rzckła do niej:
Me wytłumaczyłam ci Bronisiu dziś rano
przvczvny mego zakazu, nic chcąc cię trwożyć; lecz tcraz, pomnąc iż nic mamy żadnej styczności z domem pani Roztopskiej, sądzę iż nie mamy się tcż czego lękać: — cierpią jej dzieci na koklusz. Jest to okropna choroba, która pomimo najwięk-
W
szych starań, musi trwać czas długi, a że jest nadzwyczajnie zaraźliwą
Tu krzyk głośny dziecka przerwał thimaczenic matki, która z podziwienicm spojrzała na córeczkę. Bronisia, blada i łzami zalana rę»cc założyła, i z wyrazem przestrachu rzekła:
liitm, |ni turecku czarny > lak nazwany od czasu panowania lam Turków, lasek pod Kamieńcem. — Mamo, ja będę miała koklusz, ja Ciebie nie słuchałam, jam była u Bożenki.
Struchlała pani Kochańska, lecz już wymówek za nieposłuszeństwo nie czyniąc i lak strapionemu dziecku, przerwała:
— czcniużcś nic powiedziała wprzódy? Nic byłabym cię na zimno wywoziła, — a tcraz, mój Boże! już może za późno 1
W istocie, tegoż wieczora zaczął się kaszel od mocnego krupu. — Co się z matką działo trudno opisać; niespokojna, nic kładąc się nawet, całą noc obok chorej córki spędziła. — Lekarz na czas zawołany ipekakuhauą i przystawieniem pijawek przerwał duszność; lecz już nazajutrz zanosiła się Bronisia, od kokluszowego kaszlu. — Pani Kochańska nie odstępowała jej na chwilę, już ani żadnych zaprosili nic przyjmowała, ani bywała u nikogo; wszeslkie leź matki posłyszawszy o chorobie dziecka unikały jej donm jakby zapowietrzonego. —
korzystając z przykrego ich położenia, co rano trapiła państwa Kochańskich wyrzutami że ich u siebie trzyma, że nikt z gości więcej do niej nie zajedzie, że daleko drożej najęłaby swe pokoje przybywającym na ostatki umyślnie, itp. Tylko przez nowe dodatki chwilowo uspokojona, — powracała iłnia następnego, aby znowu coś od zbyt ulegających gości wyłudzić.
— O mamo l — zawołała raz Bronisia po silnym napadzie kaszlu, cała zsiniała i krwią mając zaszłe oczy — co ja też Ci narobiłam, olo i całej zabawy pozbawioną jesteś, i tyle płacić musisz tcj szkaradnej żydówce, i tak niewygodnie i nędznic się ruicścić, a tak okropny mój słyszeć tylko kaszel! To wszystko moja wina! Moja zarozumiałość i nieposłuszeństwo tyle kłopotu sprowadziły! Ach jakże ukaraną jesieni!
— Jeżeli czujesz winę i żądasz się popraw ić z wad, które lak smutne za sobą pociągnęły skutki, to już nic żal, ani przygód przez jakie przechodzimy,
ani nawet twej Bronisiu choroby; — lepiej bowiem się okupie cierpieniem ciała, niż rosnąc zdrową, a w duszy nosić nieuleczone rany. Bądź spokojną! miłosierna Opatrzność nas nie opuści i wróci ci zdrowie, — obyś się tylko poprawiła, i hyła rodzicom pociechą!
Jakoż przechorowawszy czterdzieści dni, nakaszlawszy się aż do plucia krwią, namęczywszy biedną matkę obawą i iiiespanicu), nanudziwszy pannę* służącą (która przynajmniej choć Lem za swą nieprzczornośe ukaraną została), uie czując pociechy z użalania się na swą biedę, ho jej sama była powodem, pozbawiona wszelkich przyjemności towarzyskich i zabaw, jakie szczęśliwsze od nicj dzieci miały, — wyzdrowiała przccicż Bronisia. — Choroba la, i długie w niej chwile samotności i rozwagi, na dobre jej wyszły; — łagodnością matki aż do głębi duszy przejęta, opamiętała się, i niezachwianą przedsięwzięła poprawę, — a chociaż ją to nic mało z razu kosztowało, dopięła przccicż 103
z czasem pożądanego celu. — Jeżeli kiedy mysi krnąhiua, jeżeli niesforności nałóg na nowo jej bałamuciły główkę, — jedno zakaszlanie się, jedno spojrzenie matki z wyrazem wymówki, — na prawą drogę naprowadzało dziewczynkę: — stała się posłuszną, dobrą i potulną. Można więc powiedzieć, iż na dobre wyszedł jej hohlusz. X.
WAlIltEDAA PANIENKI.
(NAhLAT)OU A>E Z A NC.I ELSK IKIJO.)
..,. Ucz się z malej rzeczy,
Cn masz czynić, jak czynić, i en mieć na pieczy.
K,
Pani Przyjcmska, żona zacnego urzędnika w sądownictwie, zamieszkała z rodziną w Poznaniu. wybrała się pewnego lipcowego poranku w małą podróż, z dwoma swemi dziećmi, Kaziem i Ludwinką. — Siostra jej pani Luhowska, posiada jąca piękną włość o kilka mil od Poznania, zaprosiła ją hyła na parę dni do siebie.
Z wicikiem zadowoleniem i radością przyjęty dzieci żądanie Cioci, którą bardzo kochały, i przyrzeczenie rodziców, że je mama weźmie z sohą, jeżeli będą grzeczne. Przez cały tydzień podwajały więc pilność w nauce, nie kłóciły się wzajemnie,
105
aby dobrem swero postępowaniem na uiszczenie obietnicy zasłużyć
Pożegnały czule ojca wsiadając do powozu, i już. tylko marzyły, skoro woźnica zaciął konie, o przyjemnościach jakie na wsi je czeka ją. Klaskały w ręce, śmiały się i cieszyły, — jakto wy dzieci — za każdą zmianą w pospolilćm życiu, za każką nowoscią — czynicie.
Dzień hył śliczny, — prędko toczył się pojazd po pięknej zwirowcj drodze, wiodącej do Kościana, w sąsiedztwie któregoto miasteczka, pani Luhowska swą miała siedzibę. — Niebo jasne i czyste obiecywało dzień cały ciepły i pogodny, a drzewami sadzone ulice, poła zasiane zbożem, — w którem odbijały się czerwone mączki i modre bławaty, niezmiernie dzieci bawiły. Przysłuchiwały się śpiewaniu ptaszków, patrzyły na liczne trzody owiec, na pasące się bydło, na szybko mijające pocztowe wozy i podróżnych pojazdy; wszystko je — ciągle w mieście mieszkających — zajmowało, i nie prze
10(5
stawały Zadaw ać matce tysiącznych pytań, na klore ona chętnie i cierpliwie odpowiadała.
Nie dla wszystkich jednak trwało to mile urnyslu usposobienie. — Kazio, wielki lubownik koni, Otrzymawszy od mamy pozwolenie umieszczenia się obok woźnicy na kozie, z wielką je przyjemnością zacinał i zachęcał głosem do biegu; — lecz Ludwinka, która nie dzieliła owego upodobania, przykrzyć sobie niebawnie zaczęła. Nudziła matkę żaląc się to na kurz, to na gorąco, to na niewygodne w koczu siedzenie. Wszystkie te niedogodności — nieodzowne w podróży — niecierpliwie
i
znosiła. Już. uie zważała na różnobarwne kwiaty, uie przysłuehywała się świergotaniu ptasząt, ale eiągie tylko hadała *.« Czy daleko jeszcze? — Czy uic staniemy u cioci przed wieczorem? — [Ha czego lak pomału jadą pod górę, itp. Ziewała, przeciągała się. kręciła na wszystkie strony, lak, ze matka zmęczona jej pytaniami i nalręlnością już więcej odpowiadać uie chciała.
107
Przymuszona milczye, nie mniej jednak Ludwiniu niegrzeczną była. Postać jcj nosiła cechę* złego humoru. Mruczała pod nosem jakieś cierpkie wyrazy* i jak wilczek, z pod oka na wszystko i wszystkich nieprzyjaźnie patrzyła.
Kazio, — przeciwnie, byłby — jak mówiłam — przedziwnie się bawił przejażdżką i rozmową o koniach, z Józefem, gdyby mu postać zasępiona siostry, za każdym razem jak się do niej obrócił, nie hyła truła całą tę przyjemność. — Prosił ją, aby była cierpliwa, aby pamięlala ile radości będą mieli przyjechawszy do cioci, i aby siebie i drugich zaniechała trapić swym smutkiem. — Na to, Ludwinka żadnej nie dawała odpowiedzi, lecz milczeniem nawet okazywała, jak hyła zakwaszoną.
Nie byłoż to wielkim nierozsądltiem tej dziewczynki, męczyć siebie i drugich niepolrzehnem szemraniem? — Czy jej to skrócalo podróż choc na stopę? — Lub czy zmniejszało jej niedogodności? — Przeciwnie, całą uciechę niweczyła jcj
108
cierpkość; — a nie tylko sobie, ale i matce bratu zatruwała chwile oczekiwanej radości.
Około południa, dojeżdżali podróżni do miasteczka Stęszewa, a Ludwinka z wcstelinicniem ponowiła pytanie « czy to siedziba cioci?# i znowu z westchnieniem usłyszała odpowiedź mamy:
— Wszak ci już tyle razy mówiłam, że dopiero ku wieczorowi u niej staniemy.
I.udwinka tak się na to brzydko skrzywiła, że nikthy w nicj nic hył poznał ładnej panienki, tyle w Poznaniu chwalonej.
— O, gdybyśmy żelazną koleją jechali, lub gdyby konic nasze miały skrzydła, tohy lepiej hyło! — znów kwaśnym głosem się odezwała.
Lecz że parochód nie przewodniczył powozowj — a że konic skrzydlalemi nic hyły, potrzebowały więc odpoczynku. Przyszedł Józef do drzwiczek kocza, i zdejmując czapkę, oznajmił pani Przyjemskicj, że dalej jechać bez popasu nic podobna, i że parc godzin wy pa dn ie spocząć w Stęszewie.
109
— Chętnie, odrzekła pani Przyjcmska, i my też przekąsimy nieco na obiad, ranośmy wstali a do mej siostry jeszcze daleko.
Otworzy! Józef drzwiczki; wysiadła matka i Ludwinka, Kazio żywo z kozła zeskoczył i weszli <lo gościnnej izby, gdzie już kilku podróżnych przy stolach siedziało.
— Czy tu można co dostać do jedzenia? grzecznie zapytała pani Przyjcmska, gospodarza.
— Czemu nic, Wielmożna Pani, mamy obiad gotowy i zaraz państw u służyć będę.
Zakręcił się tłusty Niemiec i wkrótce dziewczyna, czysto ubrana, przyniosła gruby — lecz biały — obrus, łyszki i sohiiczki cynowe; żelazne szlutcc w drzewo oprawne i talerze lii durowe, najpospolitszej roboty; — ale wszystko w dobrym stanic i starannie wychędożone.
Patrzała na tc przysposobienia Ludwina.
— Mamo, cichym głosem zapytała, wszak lo
nakrycie nic dla nas?
I 10
— Owszem, odpowie matka, czy sądzisz że cos lepszego mają? — Przypomnijże sobie żeśmy nie w domu własnym, lecz w gospodzie.
Ludwinka odrzec nie śmiała, odwróciła się do
okna i otarła oczy pełne łez.
Przyniesiono rosół na misce polewanej. Znowu się’ to nic podobało wybrednej panience. Jednak matki przykładem i namową Kazia zachęcona, skosztowała go trochę, ale że w nim uczula smak gaiki muszkatołowej, tej wysokiej niemieckiej kuchni przyprawy, położyła łyżkę z niesmakiem. Przytomni podróżni u innych stołów siedzący, też należeli tlo stanu osób przyzwyczajony eh do dobrego bytu, jedli jednak dość smacznie, równie jak pani Przyjcmska i Kazio.
Gospodarz zdjął miskę ze stołu, a w jej miejscu postawił duży półmisek ziemniaków w słoninie smażonych, z kawałem wolowej pieczeni we śród ku. Rozdzielili lę potrawę goście między sohą. — Co do Eiidwinki, spojrzawszy nań pogardliwie wyrze
III
kła, że takiego paskuctwa nic cierpi. Naglona matki surowym wzrokiem i rozkazem, aby przecież choć skosztowała, nim potępi to jadlo, — wzięła kawałek mięsa na koniec grahki, włożyła do ust ze wstrętem, i ze Izami zapewniła, że jeść nie będzie.
Cóżhyś ty czyniła, moje dziecię, powiedziała
jej matka, gdyby ci przyszło podróżować w okolicy gdzie wcale żadnej niema dla przejeżdżających wygody, gdzie brudne żydy gospody trzymają? Ten obiad nie jest wprawdzie wyborny, jednak go jeść można. Czysto zgotowany i dość smaczny.
Poczciwy Kazio, z przyrodzenia przyjemne i powolne dziecko, zajadał co mu dano, i śmiejąc się przypominał sobie, że podobne u pani
Gończykowskiej, gospodyni cioci, jadał, gdy mu się udało trafić u niej na obiad służących. Ten jego żart równie jak przykład bynajmniej Ludwinki czoła nie wypogodził. Siedziała smutna a głodna, i nic starała się bynajmniej zwalczyć to przykre usposobienie.
112
— Wcale niczego ziemniaki, rzek, jeden z podróżnych, słonina w nich uiloda i pięknie przyrumienione.
— Prawda, odparl drugi, poczciwe z lego Wejchana człeczysko. Mamy prawdziwą wygodę z popasu’w Stęszewie; do Kościana daleko ciągnąć, a tu przecież pożywić się można, jako tako.
— Dostatecznie się najadłem, jak w podróży, dodał trzcci.
— Patrz, Lud winko, cicho do nicj powiedziała tnalka, wszyscy tu obecni zadowoleni obiadem. Ty jedna siedzisz głodna, ho wybredną jesteś. Czynie lepiej umieć się zastosować do okoliczności, jak podwajać niewygodę i nieprzyjemność, — niecierpliwćm ich znoszeniem? Sporzyj na tę* dziewczynkę owdzie siedzącą i pomysł czyby nic hyła rada skosztować tcj — przez ciebie — wzgardzonej pieczeni.
Na wązkiej ławce, w kącie izby, spoczywała para ubogich przechodniów. — Ojciec, ślepy, graniem na skrzypcach zarabiał na życic, a córeczka, dzie
113
pięcioletnia dziewczynka, śpiewem mu wtórowała. Nic musich, biedacy, dnia lego zehrae dosyć pieniędzy, aby się porządnie pożywić; nic bowiem przed niemi, na gołym stole, nic stało, oprócz kawałka czerstwego chleba razowego i gómidki sera, klórc z sobą przynieśli w płóciennej torhiehziewczynka, trochę od Ludwinki starsza, zajadała twardą kromkę, do której nie wielki przydał, k sera, jej sję dostało. Spoglądała smutnie na siedzących u siołu, a osobliwie też przypatrywała się» ciekawej, tej wybrednej panience, co obiadem wzgardziła. — Widać hyło w biedaczki oczach, iżby na jej miejscu inaczej postąpiła. — Gdy goście, dokończywszy zasiadu, zabierali się do wstawania, dziewczynka zbliżyła się ku nim, by zaśpiewać swą piosnkę, a w zamian, od nich jakie otrzymać wspar
cie. — Pani Przyjemska ją wtedy zawołała:
— Oyhys nic rada, moje dziecię, podjeść, nim za-
spiewasz?Olo talerz pcłcn mięsa i ziemniaków przed moją córką stoi. Możesz jeść jcżch ci się podoba.
«
Ili
— Bardzo chętnie — odparła dziewczynka — a dostawszy talerz wypróżniła go do reszty z widocznćm zadowoleniem.
— Patrz Ludwinko, jak to dziecię smacznie zajada, jak szczęśliwa dobrać się do takiego kąska, — rzekła matka.
Ludwinka zapłonęła, i nic nic odpowicdziała; ho choć ją nic mato zadziwił smak dziewczynki, jednak zaprzeczyć nie mogła, że jadła chciwie i z przyjemnością. Kazio przypatrywał się z uśmiechem na jedzącą. — Gdy skończyła, przystąpiła do pani Przyj emski ej, pocałowała ją w rękę, dzieciom się grzecznie pokłoniła z podziękowaniem.
— Czy dobra była pieczeń kochanko? zapylała pani Przyjemska.
— O, i bardzo dobra, smakowała mi, choc się na tém nic wicie znam, ho my tylko chlehcm, serem i ziemniakami żyjemy, — mięsa nigdy nic doslaję*.
W tej chwili ślepy zawołał córeczkę, która mu
115
wytłumaczył*1 powód nic śpiewania. — Skinął wdzięcznie głową ku pani Przyjemskiej, w znak dziękczynienia i zagrał skocznego Mazura, — potem Krakowiaka, a córeczka miłym głosem prześpiewała ładnie ułożoną piosnkę. — Skończywszy, poszła do obecnych gości z lamhurynkicin, a spuściwszy oczki prosiła o wsparcie dla niewidomego ojca. — Smutnie jej hyło zapewne domagae się* dla niego litości I — Każdy rzucił kilka groszy na lamburyn, nawet mniej możni, woźnice i rzemieślnicy, każdy inial wzgląd na kalekę i biedne jego dziccię. Ludwinka tcż rączką do kieszeni sięgnęła, hy dać srebrnika; lecz dziewczynka czy sądziła że nie wypada naprzykrzać się państwu, którzy ją tak łaskawie nakarmili? — nic zbliżyła się do nich.
Od tej chwili, znikł mars z czoła Ludwiny, znikła jej cierpkość wyrażeń. — Wsiadłszy do powozu, niesłyszano więcej jcj żalów i narzekali; a chociaż jeszcze kilka godzin nudnie spędzonych przebyć musiala w podróży, widać było, że sobie silnie
i«;
przyrzckła nie podpadać niecierpliwości, gdyż żadne szemranie z ust jej nic wyszło.
Przejeżdżając przez Kościan, kazała pani Przyjemska zatrzymać chwilkę woźnicy przed cukiernią i kupiła Ludwini ciasteczko. — Biedna, była tak głodną, ż.c je z wielkim smakiem zjadła i wdzięcznie zaii mamie podziękowała.
Chociaż, zjeżdżając z hi tego gościńca, droga stała się przykrzejszą, nie utyskiwała jednak na to Ludwinka. Wysiadła z innemi z pojazdu gdy szedł pod górę, — słowem, wszelkie niewygody już cierpliwie znosiła.
l ak, przejechali przez śliczne Choryti i Tarwin, bogate w piękności. Ludwinka ciekawie patrzyła na wszystko i pytała matki o różne szczegóły jak na początku podróży; i lak w dobrem usposobieniu umysłu przybyli do wsi Cioci. Gdy już przed nią hyli. Kazio klasnął w ręcc i głośno się radując, krzyknął do siostry:
— Już, już przecie! ciesz się Ludwiniu! Teraz, dodał z usmiechem, patrząc na nią — teraz nie ZJ| siostrzyczkę pokazać Cioci, — lak ładnie wygląda: bo grzeczna.
— Złośniku’, żywo odparta Ludwinia.
Przy tym wyrazie wymówki, tak jednak mile na braciszka spojrzała, że widać hyło, iż się nie gniewa i że swą winę puznaje.
Pani l.ubowska, radośnie przyjęta podróżnych. Dzieci jak najmilej dni kilka u niej spędziły, a za powrotem do Poznania już Ludwinka żadnych chimer uh? stroiła. Pamięć ubogiej dziewczynki skutecznie na jej usposobienie działała i broniła od wybrzydzcń. XI
MA ŁY ZŁOŚNIK.
Złoić i piękności szkodzi. (Przysłowie.)
Pewnego poranku, miesiąca czerwca, po wczesnem i spicsznem śniadaniu, siedziała rodzina państwa Ciesielskich w jadalni; już od pól godziny zdjęto obrus, oni zaś wszyscy ubrani w niecierpliwym zostawali oczekiwaniu.
Mała Olesia z kapelusikiem na głowie, z rękawiczkami na rękach, klęczała na niskim stołeczku i patrzyła pilnie przez okno. Bral jej Jacek koto drugiego siedział okna, lecz widać było, iż mu już się sprzykrzyło wyglądać, gdyż się plecami do okna obrócił, trzymał czapeczkę na kolanach a nogami tupał z niecierpliwości.
Pan Ciesielski położył laskę i kapelusz na stole, i czvlał sobie dziennik.
kogoż oni wszyscy oczekują? — zapytacie może, małe dzieci — i gdzież się udają tak rano?
Oto czekają na stryja Andrzeja, który obiecał do nich przybydź ze swemi dwoma synkami, i wszyscy mają razem odwiedzić szanownego Ojca, który w pobliskiej mieszka wiosce; tam spodziewają się dzieci bawić należycie i najeść dowoli truskawek.
Już od dawna iin tę radość przyobiecano. Lecz godzina zebrania minęła, a stryja Andrzeja jak nic widać lak nic widać, i ani pojąć mogą co to znaczy.
Jacuś, już cały zaperzony przewiduje jakiś zawód.
— Olo i stryjaszek! woła Olesia, ale konno a nic dorożką, i sam, hcz dzieci!
— Doprawdy, rzecze pan Ciesielski — zrywając
się z krzesła — tnarn nadzieję iż im sic nic nic stało! I2u
Jeszcze nic wszedł pan Andrzej <lo pokoju, a już go Jacuś przywitał kwaśnym wyrzutem, że lak późno przybywa,
— Jużeśmy sądzili że stryjaszek wcale nic przyjedzie, dodał ze zmarszczonćm czołem.
— Nic zle to czasem cierpliwości spróbować, odrzekł pan Andrzej Ciesielski, a ty, Jacusiu, zdaje się*, bardzo lego potrzebujesz.
— A gdzież synowie stryjaszka? zapylała Olesia.
— W domu, moje dziecię, w nienajlepszych sosach, i z wami tak pono będzie, gdy powiem, iż do wożenia siana, gwałtem koili potrzeba, tak, że i dworskie dać musiałem, i sam tylko wierzchowcem przybywam, aby was w zupełnej uicwiadoinośei nic zostawić. Ale wiecie co, aby użyć świeżego powietrza, udajmy się do lasku, a przejażdżkę do Ojca na inny dzień odłóżmy! Co mówisz na to bracie?
— Zgadzam się zupełnie, Andrzeju, I u innie roboty huk, i nic na rękę mi hyło na cały dzień doiu porzucać, bytem golów, bom obiecał. A więc do lasku! Zdrowa nam będzie ranna przechadzka, ntoże i matka pójdzie z nami.
— A nam czy wolno iść takżc? spytała Olesia.
— Bez wątpienia, odrzekł ojciec.
Ja nie pójdę! mruknął Jacek, z wyrazem
gniewu na twarzy. Ja do Dziadunia jechać obciąłem. Co za głupi zawód!
— Chłopcze! mierz wyrazy, odparl stryj Andrzej, a do tego dodam radę, ahys się raczej uczył lekcyi na jutro, lub pisał zadanie w zeszycie dla odepchnięcia napadu złości. Chyba że się zmiarkujesz i wolisz iść z nami, — lepiejhy ci z tem było.
Jacuś jeszcze się podąsawszy, przystał nakoniec na przechadzkę, jednak go nie opuściły zmarszczenie brwi i złość ukryta.
Olesia zas, wkrótce zapomniała o doznanym zawodzie, chociaż nie mniej od brata Dziadunia kochała, nadzieją widzenia go nieliawnic pocieszała się, a tym czasem bawiły ją otaczające przedmioty: zielone* pola, kwiaty na łące, itp.
— Pewniehym wołała — pomyśliła sobie — być u Dziadzi, ale kiedy uic można, to i lak dobrze.
\ co do Jacka, ten zawsze zakłopotany niespełnieniem chęci, nie umial się niczem rozerwać. Szedł opodal od towarzyszy, zachowując uparte milczenie, niczego też z rozmów ich nic słyszał, nic z otaczających widoków nic widział. Poczciwa siostra owszem, ciągle coś miała do mówienia; często o jaki szczegół ojca, matki, lub stryja badała; często też szła do brata, aby go rozerwać i z zadumania wyprowadzić, lecz napróżno, — on ani słowa jcj nie odpowiadał. Nareszcie Olesia uczyniła mu uwagę, że zawód z niczyjej nie pochodzi winy, i że na nikogo gniewać się nie wy-
— Wszak jeszcze nie raz do Dziadunia jechać możemy, dodała, bądź więc dobrej myśli.
— Idź sobie precz z radą. Odparl groźno Jacek i znowu się zawarł w dawneiu milczeniu i żadnej rudy z nim nic było. Na«l brzegiem łąki, przy lasku, stała chałupa leśniczego. Miał on krów kilka i ładny ogródek. Tam się grono Ciesielskieh zatrzymało. Leśniczyna uradowana państwa przybyciem wyniosła stół i ławki i pytała czy się nie raczą posilić śmietaną kwaśną i świeżym chlehcm. — Przystali na te zaprosiny z dobrą chęcią i smacznie zajadali podane przysmaki. Jacck tylko półgębkiem kosztował. Lubił on jednak bardzo śmietanę, ale zlość i upor mu ją zatruwały.
Pa i Ulwo Ciesielscy, brat Andrzej i Olesia poszli do ogródka, a Jacek sam na ławce przed domkiem został. Zabawiwszy czas niejaki w ogrodzie, pożegnali wszyscy leśniczynę i poszli do lasku. — O jakże się Olesi podobała przechadzka między drzewami, jak bvt iuiłv chłód w ich cieniu! Tu i owdzie zrywała kwiaty i wrzosy ładnie kwitnące; znalazła parę grzybów i schowała je w koszyk, po zapewnieniu matki iż się do kuchni zdadzą; przysłuchiwała się śpiewom słowika, który, podo
hno po raz ostatni tego roku, nucił swą pieśń wiosenną.
Jacek zaś coraz był w gorszeni usposobieniu; żaląc się na strudzenie, usiadł na starym pniu i dalej w las iść nic chcial. Gniewał się w duszy za to, że się tlał do przechadzki nakłonić i ciągle tylko poi głosem powtarzał: «Co za głustwo, co za nudy!»
Gdy tak mruczący dumał, przybiegła do niego Werna, ładna suczka ojca, a spinając się łapkami, wesoło, jakby dla przerwania smutnych myśli, poszczekiwać zaczęła. Jacek uie miał ochoty podzielać jej radości: « Głupi psie, u gniewnie wykrzyknął, « czego się weselisz!*
Usłyszawszy głos chłopczyka, znowu suczka ogonkiem żywo kręciła i znowu skakała mu na kolana; a Jacck, w nagrodę żywego przy wiązania, tak silnie nogą odepchnął hićdnc zwierzę, że się aż o kilka kroków potoczyło, skowycząc z przestrachu i holu. Iłfi
— To brzydko, to nielilościwie! zawołała Olesia, przybiegając do brata.
Zaledwie Jacek len czyn zdrożny popetnił względem ulubionego pieska, — aż. ci go wstyd zapłonit i zlość opadła; wziął Wierną na ręcc i pieścił jakby na zgodę1. Nic zawsze bowiem był Jacek lak złym i nieprzyjemnym; tylko gdy mu gniew rozognił głowę, to mu rady było dać trudno.
Szkoda chłopca! Ma i on cznle swe i dobre przymioty. Czynny, uczy się pilnie, nawet uprzejmy; lecz jeżeli nieszezęściem coś mu stanic na zawadzie w spodziewanej zabawie, w pożądanej chęci, — nie umie pohamować niecierpliwości, nie zdoła hyć panem siebie; traci głowę i staje się nieznośnym. Później, przychodząc do zmysłów, uznaje winę, żałuje za przewinienie, — i znowu sam na siebie się gniewa —;e tię gniewał.
I lą razj| uznał, że zgrzeszył, — i pocałował siostrę obiecując poprawę.
Obiecał, ale czv dotmma? — Obaczyme.
* V V V
Dnia następnego uczuł Jacek zaziębienie, dreszcz i lud cłowr. Gdyby był — zamiast siedzenia w cieniu — biegał po lesie jak siostra, inoże byłby uszedł kataru, który go teraz rozbiera i trapi. Przywołany lekarz oświadczył że to zapewne będzie SryPPa> która dużo w okolicy panuje, — nakazał ścisłą wslraemiężliwość i siedzenie w pokoju.
Jacek, bardzo hył dbały o zdrowie, i łatwo się zatrwożył, gdy mu ból jaki dokuczył. — Siedział więc spokojnie w domu, skracając chwile nudnej samotności pisaniem i czytaniem ładnych książek, co mu ojciec dostarczał. Jednak w nocy spał niespokojnie, miał gorączkę i pragnienie; dnia następnego musiał leżeć w łóżku.
Parę dni później, nadszedł list od dziadunia, zapraszający dzieci bezzwłocznie do Wilkanowa; gdyż ważne sprawy zmuszają go do nagłego wyjazdu dć Płocka, a żąłby mu było, gdyby wnuków nic widział przed odjazdem, i gdyby nic nasyciły się poziomkami i truskawkami, które przechodzą,
127 tak, że zapcwnc gdy powróci z Płocka, już ich nie
będzie.
Ahy niepomnażac zmartwienia choremu, niepodobną do uskutecznienia ochotą jechania do Wilkanowa, — nic Jackowi o odwiedzinach nic mówiono, — dopiero nazajutrz, gdy ojciec z Olcsią wybrali się do wyjazdu, przyszli do niego na pożegnanie. Usłyszawszy o przejażdżce, koniecznie się Jacek domagał towarzyszenia ojcu, i płacząc powtarzał:
— Ja pojadę, mnie to nie zaszkodzi, — ja chcę!...
— Wszak lekarz lepiej od ciebie wic co możesz a co nic — rzekł ojciec wychodząc — a jeszcze dziś zapylany odpowidział, żeś pokoju opuszczać nic powinien.
Tu, twarz Jacka przybrała wyraz prawdziwej wściekłości. Miotał się i krzyczał przeraźliwie. Martwił Olesię widok jcgo obłąkania, żal jej hyło zostawiać go w tym stanie, żal Lakże że siedzić w domu musiał. Zbliżając się do niego miłym rzekla głosem:
— Uspokój się, braciszku, ja poproszę Dziadunia, a on ci przyślccały koszyk truskawek; ja zaś sama ani jednej nie zjem, hy ci więcej przywieźć.
— Nie chcę, nie potrzebuję twych truskawek* odparł Jacek gniewliwic. Już. ja wiem że mi jeść ich nie dadząt — Wiem że mię* do Dziadunia nie zawiozą.
— Nic ładnie się wyrażasz Jacusiu. Czy nic wiesz ile rodzice nasi mają przyjemności w dozwalaniu nam zabaw, kiedy nic na przeszkodzie nie staje? Dla zmniejszenia twego żalu, ja chętnie z lohą zostanę, tylko się lak nic gniewaj, — powiedziała Olesia.
— Nic pragnę wcale twego towarzystwa, odparl Jacek w najwyiszem uniesieniu. Idż sobie precz, jcdż z niemi. — Już ja sobie dam radę*. — Kiedy mię brać nic clteą, — obejdę się....
I II nadszedł stryj Andrzej z dwoma synkami. — Przywitał milczącego Jacka, a obracając się do Olesi, rzeki; Ottaw tego mruka, niech sobie radzi jak może.
— Biedny! pomyślała Olesia ze smutkiem, jak mu się tcż przykrzyć będzie!
Podała przyjazną rączkę bratu na pożegnanie, lecz on jej nie przyjął; odwrócił się* owszetn pogardliwie, i ani słowa dobrego nie dał poczciwej siostrze.
Okropny był stan Jacka po odjcżdzie powozu. Znowu krzyczał, tupał nogami, sarn nic wiedział co czyni.
Ir
— Okrutnie* szkaradnie — wołał łkając — zawsze muszę w domu siedzić!
Po chwilach gniewu i rozpaczy, natężenie zbyt silne usiuierzyło się trochę. — Wziął Jacek książkę. Było to zajmujące dzido klórc dnia poprzedniego * Przyjemnością czytał; — obecnie zaś zdało mu się nudne i niezajmujące.
— O, teraz, pomyślał, w tej chwili zapewne już są u hziadunia, już truskawki w ogrodzie zbierają! 130
Rzucił książkę o ziemię aż się ćwiartki porozlatywały. W tem kanarek w klatce śpiewać zaczął.
— Zamknij dziób — nieznośny krzykaczu, zawołał chłopiec przeraźliwie, czy się urągać chcesz ze mnie?
Na te slcwa weszła pani Ciesielska do pokoju syna i z wyrazem wymówki zawołała:
— Jacusiu, Jacusiu, jakże się nieszczęśliwym czynisz! Wszak i ja zostałam, a czy mnie w złości widzisz, dla tego że zatrudnienia gospodarskie zatrzymują mnie w domu? Niewinnego ptaszka łajesz za to, że dla w łasnego twego zdrow ia, nic możesz wychodzićI O, dziecię! Jeżeli nie będziesz umiał powściągać twych namiętności, jcżch nie potrafisz znosie zmartwień, cóż będzic z ciebie? — Ileż to jest rzeczy, których dopiąć nic jesteśmy w sianie, pomimo naszych gorących życzcń 1 Bcz cierpliwości, bez znoszenia trosków na świecie, nigdy szczęścia nic osiągniemy. — Gdy się cokolwiek ułatwię, przyjdę dzielić twą samotność. Lecz pragnę
131
abyś i ty starał się o pokonanie gniewu, abyś miał siłę* w przeciwnościach. — Odnieś nad sobą zwycięstwo, na dobre ci to wyjdzie.
Jacck pomyślał nad tem co nut matka mówiła w sposób lak łagodny, — uspokoił się. — Gdy pani Ciesielska wróciła do niego, wyrzekł z uczuciem:
— Mamo kochana, Mamo droga! Już ja chcę hyć grzecznym i spokojnym, pragnę się poprawić, ale dopomagaj mi w tém.
— Dopomogę, ile będę mogła, mój synu, odrzekla. Będę cię przestrzegała, a gdy spostrzegę że się wracasz do tej przywary, przypomnę ci obietnicę jaką mi teraz dajesz. — Będę też prosiła Boga abv cię wzmacniał. — Ale wiesz, Jacku, że i tv sam nad sohą pracować musisz, bo Bóg tych tylko wspiera, klórzy własnej poprawy gorąco pragną.
Odtąd, gdy się cokolwiek zdarzyło takiego co Jacka w zapamiętałość wprowadzić mogło, poczciwa matka łagodziła jego gniewliwe usposo
132
hienie, i zapęd wstrzymywała przestrogą. Cldopczyk ze swojej strony walczył czynnie przeciwko namiętności. Z czasem ją też zdołał pokonać i stal się panem siebie*
Koku następnego wróciła wiosna i z nią pora na truskawki. Dnia pewnego zajechał stryj Andrzej dorożką przcd dwór braterski z zapytaniem czy kto z rodziny z nim do Wilkanowa nic pojedzie? Dorożka hyła wązka, tylko na dwie osoby, zaledwie trzecie dziecko zmieściehy się mogło między dwóch braci — ho pan Ciesielski chętnie się wybrał do ojca; rzekł zaś do dzieci:
— Ułóżcie się między sohą, kto z was z nami pojcdzie, ho obojga hrać lą razą niesposóh.
— Jedz Olesiu, rzekł Jacek, ja zostanę, Nic dawno z ojcem jeździłem.
Mial jednak wielką ochotę do Wilkanowa, do Dziadunia i na Iruskawki. — Widzicie jak się poprawił.
Ale Olesia nie przyjęła zrzeczenia się jego. Nie, zawołała, czy nie pamiętasz że ja ostatnia przeszłego roku byłam u hziadunia na truskawkach? Teraz kolej na ciebie.
Przyjął Jacuś wdzięcznem sercem ofiarę siostry, pojechał do hziadunia, najadł się* truskawek, lecz nie zapomniał napełnić też niemi koszyk, który siostrze przywiózł. VII.
IMIENINY.
(\ ASI.UMtWANE / ANGIELSKIEGO’)
Nic serca nie rozweseli Jak kiedy i drugim się dzieli.
Dzień 261“’ lipea, był dnicm imienin miłej Anulki, i wszyscy ją kochający dobrze o tem pamiętali, i każdy przysposobił dla nicj ładne wiązanie; ona jedna zupełnie o swćm święcie zapomniała, ho nikt jej lego — dla lepszej niespodzianki — nic przypominał.
Rano, zaledwie się* Anusia ubrała w codzienny szlafroczek, po starannem umyciu i zmówieniu pacierza, wybierała się do rodziców sypialni, aby im Dzień dobry powiedzieć. Zaskoczyli ją, Bolesław jcj braciszek, i siostra Jadwisia. Bolcś
uśmiechem jej zapylał: A wiesz ty, Anusiu, co za dzień jest dzisiaj?
— Pewnie że wiem, odrzekła, dzis Czwartek.
Boleś i Jadwisia głośno się’ roześmiali, i wielce ich baw iło, że Anulka zrozumieć nie może o czem mowa. Boleś złożył czystą chusteczkę do nosa i prosił Anusi, aby sobie dała zawiązać oczki i aby tak, jako ślepa babka, starała się trafić do mamy pokoju.
— A potrafisz ty dojść sama? Czy cię trzeba za rączkę prowadzić? dodał wspierając jej ramic na swojem.
— O, potrafię, nie bój się braciszku, nie zabłądzę! Pójdę, pójdę sama, — ale poco?
Nic nic pytaj tylko idż, a ostrożnie żebyś się
o co nic trąciła.
Z zawiązanemi oczkami poszła Anulka, macając po drodze, aby się nie uderzyć, a rodzeństwo szło za nią po cichu, tłumiąc śmiechy i tuląc usta rączkami.
lak weszli do pokoju, w którym matka zwykle rankami nauki dzieciom udzielała, luki trudniła się innemi pracami, a Anulka zrzucając chusteczkę, zawołała:
— Jestem Mamo, co Mama każc?
Mc jakież było zadziwienie małej dziewczynki, gdy zamiast jasnego dnia, w ciemności się ujrzała. — W jednym kącie tylko przedstawiał się prześliczny widok. Był to zamek na skale stojący, przez którego przezroczyste okna, światło się przedzierało, tak, że sądzić można hyło, iż się tani wielka uczta odbywa. U stóp zamku płynęła rzeka, na rzece rzucony most kamienny, który wiódł tlo bramy wchodnicj. — Ziemia w około kwiateczkami i mchem ubarwiona; a na niebie ldę-kitnein, blady księżyc całemu obrazowi przyświecał.
— Cóż to jest? — zawoła Anusia w zachwyceniu, i pojąć nie mogła zkąd się to wszystko wzięło. Zamek hył tak pięknie zrobiony, iż się dziewczynce zdawało że to prawdziwy, hyl on zupełnie podobny do opisów — jakie w małych swych książęezkach często czytywała — o średniowiecznych grodach. — O jak/elo pięknie! — Ale któż, to zrobił? — A te okna i le świece czv prawdziwe — dodała ciekawie — powiedz Bolcsiu 1?
Powiem, powiem droga siostro. Zamek jest
z papieru i drzewa zrobiony, a okna są gazą pokryte a za niemi sześć świec postawiono, aby blask przcz szyby przebijał. Skała ulepiona z ciasta, które mama, pod swem okicm, piec kazała. A kamienic, to pierniki, lukrowane cukrem różnobarwnym. Most, to moja robola, także z drzewa i z grubego papieru. Woda również z malowanego papieru. Księżyc wykrojony w tle, klórc niebo
1 Kuchmistrz, jednejo z hotelów w Heidelbergu, wyrobi! z korkowego drzewa zwaliska, tak sławne swą pięknością, Zamku llculelbcrgskiegt). — Nie nie brukowało w tym trzy-łokciowym wydatnym ohrazic. K.iźdcoknn, każdy posąg, krużganki, wieże; nawet po roz rzucane w około kamienic, drzewu, bluszcze, mchy; wszystko tam najwierniej Oddane. To dzieło, prawdziwie doskonale w swym rodzaju, kupił jakiś Anglik za 4 tO złotych reńskich, okala 1(»<>0 ztp. To jeszcze pięniejRze, niż ów zamek Anusi! przedstawia, jest pokryły cieńkiein, oliwą napuszczonym płótnem, za niem stoi latarka, która wprost księżycowi przyświeca. To wszystko ojciec
nic dobrze udało? Ale czekaj, Anusiu, ho nic lu koniec.
Poczciwy Braciszek otworzy! okienioe, — i cóż znowu Anusia ujrzała? OLO dużą, ładną lalkę, z włosami na głowie, w pięknej sukni, z zapaską czarną, bo na kolanach piastowała dziecię. A to dziecię? Śliczna lalusia z wosku, z oczkami szklanneinij w długiej sukience, w czapeczce z różowemi wstążeczkami, z pod której pokazywały się włoski jasne i jak jedwab miękkie. Za każdem poruszeniem ukrytej sprężyny, oczki się ruszały i dziecię wołało — Mamo — Mamo! — Co za cuda piękności!... Obok dużej lalki i dzieciątka, stała kolebka pleciona jak koszyk, okryta zieloną kilajką, a w nicj cala dla dziecka pościółka: poduszki, kołderka na drutach — Jadwisi roboty — i znowu sute pokrycie z muślinu na róioyćm płótnie* Oprócz lego na okrągłym stole roztozono rozmaite drobiazgi, ku użytkowi i zabawie służące. Poduszcczka z bcrlinskiego żelaza, z wierzchem haflowanem, do trzymania roboty na kanwie, znów poduszcczka na szpilki, mała gilara, kuchenka z gospodarstwem niieJzianeui pohielanem; nadto, książeczki ładnie oprawne, składana w kawałkach mappa jcograficzna, sukienka niebieska, już zrobiona dla Anusi, i w iele jeszcze innych rzeczy. Przy każdym podarku hyło napisane nazwisko osoby, która go Anusi składa na wiązanie.
Nie mogła się pojąć z zadziwienia i radości i ciągle badała, czy to ją tak obdarzają i dla czego? gdy nakoniec, klaszcząc w ręce i siniejąc zawołało rodzeństwo:
— A toć to, Anusiu, twe imieniny! Wszystko co tu widzisz jest twoje, to samc wiązania dla ciebie.
— Ach, ja zupełnie o imieninach zapomniałam! HO
Zawołała miła dziewczynka, i dopicroż zaczęła każdego całować i dziękować, a wszyscy znowu jej swe życzenia składali.
Boleś i Jadwisia z własnych pieniędzy, — jakie im mama co tydzień na drobne potrzeby dawała, — uzbierali (długo sobie odmawiając różnych przyjemności tyle, hy zakupić co było potrzeba na wybudowanie zamku i mostu. Lalki zaś i kolebka hyly przez ojca chrzestnego Anusi dane. A rodzice innc przedmioty do użytku i ubioru służące jej darowali.
Wiedząc jaką będzic miała radość kochana ich siostra, wszystko tak Boleś z Jadwisią ułożyli, aby nic czekając wieczora ujrzą, a oświecony zamek i blask księżyca, i tak jakem wam opisała, z zawiązanemi oczami ją do mamy zaprowadzili.
Szczęśliwe dzieci! Piękny to dzień dla was, — i zasłużyłyście na radość jakiej doznąjccic. Gdyby serca wasze nie hyly tak tkliwe i lak przywiązane, nie byłybyście sobie tyle zadały pracy w ukry
Ul
waniu niespodzianki, i w ułożeniu oncj. Nic oszczędzając kieszonkowych pieniędzy nic zdołałybyście tak piękne wykonać dzieło!
Nic tylko rodzina cała Anusi, dnia lego nic miała lekcyi, lecz i większa część jej przyjaciół i przyjaciółek została od nauk uwolnioną, aby z nią czas przyjemnie spędzie. Wszystko to jednak potajemnie ułożonem hyło przez rodziców Anusi, dzieci tylko wiedziały o jej święcie; i już od kilku tygo
dni o niczem jak o tem nic mówiły, i każdy wyglądał niecierpliwie spodziewanych za prosi n; każdy się tcż z wiązaniem gotował, ho każdy lubił i kochał poczciwą dziewczynkę.
Po śniadaniu Jadwisia rzekla:
— Pójdźmy do ogrodu polać mamy róże, a
potem będziemy się bawić aż do obiadu. Papa nam pozwolił narwać owoców w ogrodzie, a mama nic broni ile chcemy wziąsć kwiatów na bukiety
i wianki. O jakże oni dobrzy ci rodzice dla nas! Chodź Anusiu, chodź Bolesu, spieszcie się.
1 12
— Nie, Jadwisiu, odparła Anusia, muszę pierwej napisać do mego chrzestnego Ojca z podziękowaniem za tak śliczne podarki. Kiedy on o mnie pamiętał, to leż słuszna abym ja wdzięczność mu pismem okazała. Czy możesz mi zastrugać pióro, braciszku, i poliniować papier na liścik?
— Ej, to jutro napiszesz, odparl Boleś, teraz na to czasu nic ma.
Anusia hyła dobrego serca dziewczynka, i lak czyniła, że każdego umiała podbić serce. Zdawało jej się że ojciec chrzestny będzic bardzo zadowolony jej ryehłem podziękowaniem, i nie spóźniła się z dopełnieniem lego obowiązku. Prosiła więc powtórnie brata o pióro, dodając, że się długo nie zabawi, i że za pół godziny do nich wróci.
— Kiedy lak, to się trzeba do twego żądania przychylić, ho leż i Solenizantce, jak to mówią, nic się odmawiać nie godzi. Daj więc papier, — a oto masz śliczne nowe pióro, już golowy ołówek, poliniuję ci zaraz.
Wziął Bolcs ładną różową iwiarlke, pięknie i równo ją poliniował i oddał Anusi, a ona napisała jak następuje:
« Kochany Chrzestny Papo,
«O jakąż mi radość sprawiły Twoje podarki! « Serdecznie za nic dziękuję. Będę ochraniała lalki a i kolebkę aby się niemi długo bawić. Co ja też
< rzeczy ładnych dziś nadostawałam! Gdy do nas
< Papa Aleksander przyjedzic, to ja wszystko po« każę>. A teraz polecam się Jego — jak dotąd — łaa skawrj pamięci.
« Wdzięczna chrzestna córeczka,
« Ast.i* AIRKSSNDBS. »
Ukończony list pokazała Anusia mamie, z prośbą o zapieczętowanie, położenie nań adresu, tudzież o jego wysłanie. Co też mama uskuteczniła, mówiąc:
— Poczciwe z ciebie dziecko, Anusiu, dobrze żeś mysia, a o Ojcu chrzestnym i podziękowała mu za
HI
dary; pewnie mu twa pamięć przyjemną będzie. Teraz idźcie dzieci do ogrodu i ohaczcic czy kogo w szałasie nic ma,
— A któżby lam mógł hyć? Kzekla Anusia wybiegając do ogrodu.
Udały się dzieci prosto do szałasu, — a lam pełno już ich małych przyjaciół hyło zgromadzonych — jak mówiłam — na Anulki imieniny.
— O jakżem szczęśliwa że was tu widzę, zawołała Anulka. A w iecie że ja zapomniałam że to dziś święto mojej patronki, — i że rodzice i rodzeństwo dopiero mi (o przypomnieli. Ileż to ładnych upominków dostałam 1 Dziękuję ci Liticiu za Iwą podliszeezkę. — Dziękuję ci Władziu za książeczki
A tak obchodząc grono przyjaciół całowała i sciskala ich na dowód czutej wdzięczności. Oni również się z nią naradowali ze wszystkich doznanych uciech.
W
lak się dzieci w ogrodzie przez parę godzin bawiły, biegając i zbierając owoec i kwiaty, które I4Ó
między gości — za pozwoleniem rodziców — rozdzieliły.
Nadeszła obiadowa godzina, porzuciły dzieci zabawę, ho leż im głodno hyć zaczynało i z radością usiadły do stołu. — Mama im dohry obiad sporządzić kazała, a mianowicie dano wszystkie potrawy jakie Anulka lubiła. Była zupa z ryżem, i szluka-mięsa z musztardą, i makaron ze serem, i i potrawka z kurcząt, i groszek młody, i ryba z rakami, i wiele innych przysmaków.
Po skończonym zasiądzie poszły dzieci do pokoju mamy, gdzie znów zamknięto okiennice, spuszczono u okien zasłony, hy pokój zaciemnić, a zamek znów zahłyszczat i księżyc świecił, — jak pierwej. Mali goście się zachwycali pięknością widoku, a gdy go się dowolnie napatrzyli, zdjęto zamek z podstawy i do jadalni zaniesiono, aby przy herbacie ciasto, pierniki i inne smaczne ozdoby dzieciom za podwieczorek służyły.
Znów się odwarły okiennice; znikła światłość to UG
księżyca, a na stole ujrzano wszystkie Anulki poustawiane wiązania: lalki, kolebkę, itd.
I rudno wara opisać, mali czytelnicy, jak dobrze (
dnia tego bawiły się dzieci! Grały w różne gry, aż dano znać że podwieczorek na stole.
I znowu jadły smaczno, przcz mamę Anulki przysposobione łakolki. Skała z pod zaniku wcalc:
twardą się nic okazała, lecz przeciwnie bardzo pulchną, ho to było smaczne i doskonale ciasto.
L>o niego dodano baby, i sucharki, i śmietanę bitą, i zamrażane owoce, i jeszcze inne przysmaki, klórc Anulka grzecznie między małych gości rozdzielała, o nikim nic zapominając, a sobie zawsze ostatni i to najmniejszy zostawiała kawałek.
Po podwieczorku, usiadła mama do fortepianu
i grała ładne Mazurv, Krakowiaki i Polki, a dzieci
» I
tańcowały ochoczo aż do nocy.
Gdy po nie przyszły Bony z płaszczykami i du —,
żerni chustkami, musiały przez pól godziny czekać w pokoju Tercssy; tak się bowiem dzieci pogrzały
« t 17
w tańcu, icanttsina Mama nie chciała je puszczać, aż oddodną, aby się nie pochorowały.
Gdy się* wszyscy rozeszli, Anusia poszła do rodziców, ucałowała serdecznie ich ręcc, i rodzeństwo uściskała, stokroć dziękując za tak mile spędzone Imieniny.
XIII.
IIIP0LlTEK.
OKTóINALNG ZDARŁEM IB PIlSWDlIWB.)
’ gdy przyjdzie ta kolej, na świat stąpi nogą, Wicie ci u te nauki, wiele dopomogą.
Jak mai prawy, uczciwy, wszędzie stawi czoło; Zycie mu spłynie szczęśliwie, wesoło.
Xumowtęz.
Nic wiem, dzieci kochane, czyście hyly w owej górnej krainie, która tyle rozmaitych piękności posiada, w której co krok coś nowego, — a zawsze cudownie zachwycającego, znajduje się? — Wątpię, — abyście wszystkie zwiedzały Szwajcaryą.
ada hym wam opisać ten prześliczny kraj pod względem przyrodzenia; ale (rudno, gdyż takie opowiadanie zabrałoby nam czasu i miejsca więcej, niż należy. Zapewne czytałyście w Muzeum tłoiuflieem różne szczegóły tyczące Szwajcaryi. Jej ogromne góry, mnogie miasta i rozmaite ubiory zajęły was; a może też wain znany jest śliczny opis podróży po tym kraju w jednetn z pism czasowych wychodzących w Poznaniu? — Do tych was odsełając powiem tylko zdarzenie o małym chłopczyku, tych tam okolic.
łlipolitek, o którym tu będzic mowa, jedynym jcst synkiem jednego z najlepszych lekarzy w Genewie. Ojciec jego nie tylko biegły w swej sztuce, sławny z kilku dzieł nauki głębokiej i wielkiego doświadczenia; ale do tego i przyjaciel ludzkości, pełen ognia i najszlachetniejszych uczuć; — jest kochany i szanowany od wszystkich mieszkańców miasta owego i naw et kraju. Raiłabym wam skreślić jego obraz szczególny. Świecące małe siwe oczy; długie, też siwe, niedbale ułożone włosy; kapeluszem okryta głowa i lekko spięte futro na ramieniu choć w najcieplejszym mieszkaniu; nos zatabaezony, bez względu na białą chustkę* na szyi, jaką
ciągle nosi. Cala la postawa dziwaczna, słowa prędkie, ucinkowc, głos donośny, — tworzą układ osobliwego człowieka. Ale ileż dobrych przymiotów, ile czułości ukrywa się pod tą powłoką! To wam okaże opowiadanie, jakie mi razu jednego, o swym uczynił chłopczyku:
a Chęcią moją najżywszą hyło, ml urodzenia Hipolita, aby został lak jak ja lekarzem. już wprawdzie dość znaczny majątek, po ojcu moim odziedziczony, mógłby hył mnie samego uwolnić od pracy, a tem hardziej mego syna; jednak ani ja ani on próżniakami nie będziemy! Hipolicie: musisz sobie obrać stan użyteczny — to mu od najmłodszych lal powtarzałem. Ale on do sztuki lekarskiej wstręt okazywał niesłychany, i to nie bcz powodu. Zaraził się był w mej pracowni gorączką nerwową podczas godzin posłuchania, jakie daję* ubogim. Czę*sto po ozdrowicniu powtarzał: «O, ja nic będę lekarzem.* A czćmżcbyś chciał zostać? pytałem.

Ja chcę hyc żołnierzem, oficerem. Co za przyjemna rzecz nosić piękny ubiór, złote ozJoby i  kaszkiet, siedzieć sobie na dziale, luh dowodzić » drugim.»

« Nic myślę ubliżać, odrzekłom, wojskowemu stanowi, jest on zapewne chwalebny i użyteczny;.de ja, człowiek spokojny i ludzkość kochający, uigilybym go dla siebie nic obrał. Scrceby mię bolało zadać komu ranę, — ja, który tylko goić je nawykłem. Z resztą, nieczynne życic żołnierza. — U nas wojska regularnego nie ma, a zatem chyba w obcym kraju, daleko od domu i rodziny musiałhyś niebezpiecznej szukać służby, — ty nasza jedyna pociecho!

Z uczuciem ucałował Hipolit me ręce, mówiąc, iż nas porzucać nie myśli; ale skoro kiedy usłyszał na ulicy dobosza za każdem ujrzeniem przechodzącej milicyi — powtarza! Hipolit: * O, ja  chcę hyć żołnierzeml»

« Nigdy dobrego ojca nic będzie zamiarem sprzc
ciwiać się powołaniu dziecka. Jakkolwiek mię* martw ilo to przedsięwzięcie, nigdy nic okazywałem wstrętu dla woli Hipolita; lecz pochlchiałcra sobie, że czas go oświeci i przyniesie zmianę pożądaną w jego wyobrażeniach.
Raz na wiosnę*, gdy się u nas rozpoczynają ćwiczenia wojskowe, wziąłem syna na nic. Nadzwyczajnie go zajęły obroty. Z palasikicin w ręku, dowodził, krzyczał, biegał jak zapamiętały. W tem nieostrożnie nabiły karabin dał ognia w ręku jednego z szeregowych i ranił obok stojącego żołnierza. Krew się lać zaczęła, rozruch się zrobił
między otaczającymi, Hipolit zobaczy) zbliżającego się’ chirurga w pięknym mundurze który rannego natychmiast opatrzył, a Cóż to za oGcer, « co obwiązywał rękę biednego rannego?* spytał mnic ciekawie mój chłopczyk. To nic oficer, lecz chirurg, odparłem. « Więc można być wojskowym i lekarzem? * dodał dalej. — Widzisz że można. Chirurg naraża się podczas wrojny na większe może niebezpieczeństwo niż żołnierz, a tém więcej ma zalety, że z zimną krwią i dla tłohra ludzkosci się poświęca. Zadumał się Hipolit, i już więcej w tym przedmiocie ze mną nic mówił.
« Ja tymczasem nie Lracilem chęci i nawet nadziei nawrócenia mcgo chłopaka na drogę mych życzcń. Dawałem mu książki zabawne i nauczające o historyi naturalnej; brałem go z sobą do ogrodu i tam opowiadałem własności roślin; w odwiedzinach ubogich chorych leż mi towarzyszył. Nie raz łzami mu zaszły oczy na widok niedostatku i nędzy biednych rodzin; — boleść, cierpienie, — serce mu 1Ó4
przenikały. Bad leż widział, że nigdy nie brałem zapłaty tam gdzie nędza dokuczała, i często prosił mnie o wsparcie dla nieszczęśliwych.
o Dnia jednego wyszedłem za miasto mówiąc chłopczykowi ahv ze inną poszedł do chorego, który mię bardzo zajmu je. Był to nauczyciel szkółki, ojciec kilkora dzieci, który był zapad! na zgniłą gorączkę lak ciężko, że mała ratunku zostawała nadzieja. Weszliśmy do domu ubogiego lecz schludnie przybranego. Leżał chory’ hcz żadnej przytomności na łożu boleści; czasem w gorączce wyrzekał niezrozumiałe słowa, między klóremi: « Moje dzieci! Moje dzieci » słyszeć można hyło.
« Cały układ pokoju okazywał że ojcicc hyl duszą rodziny. Mnóstwo książek, zeszytów, prac jego rozłożonych leżało. Żona i dzieci otaczające go, prawie z rozpaczą badali mnic, jak go znajduję. « O panie G., mówila stroskana kobieta, oddaj nam « go, oddaj; ho w cói się wszyscy obrócimy! Któż < na nas zapracuje, kto da naukę’ tym sierotom!
t JÓ
, Cóż ja nędzna i nieszczęśliwa poczuę jezełi go

Stracę! » Jakby na. poparcie tych słów boleści całowała me ręcc, a dzieci czepiały się mych kolan. Wielkie wrażenie uczynił ten obraz na tkliwej duszy Hipolita. Dnia następnego przypomniał mi, gdym wychodził do chorych, aby naprzód do biednego nauczyciela wstąpić. Nie bratem go z sohą, uic chcąc mu nauk przerywać; aż następnej Niedzieli poszliśmy na przedmieście. « Ojcze, pójdźmy do chorego.
sam wyrzekł, już dawno o nim nie mówiłeś; alc
sądzę że żyje, kiedyś o zgonie nie nie wspomniał. » Za przybyciem do pokoju taki ohraz nam się przedstawił: — już. nic na łóżku, ale w wygodnćin krześle siedział nauczyciel otoczony rodziną. Zona mu posilną podawała polewkę, starszy syn czytał modlitwę a młodsze dzieci przesadzały się w usługiwaniu, to podając podnóżek, to trzymając serwetę i talerz z bułką; na wszystkich twarzach malowały się spokojność i zadowolenie. W eliwili gdy mnic ujrzano, jedep krzyk uniesienia i radości między

lad
niemi powstał: « Otóż nasz zbawca, nasz kochany
V
«lekarz!* Zarumieniły się wyhtadłe lica chorego, oddał żonie filiżankę, a złożywszy ręcc, zroszone łzami oczy w nicho wlepił i słabym lecz pełnym uczucia głosem wyrzekł: « Dzięki Bogu i tobie „Szlachetny człowieku, już się mogę mieć za wymalowanego; znowu będę w stanie pracować

dla moich, znów być użytecznym społeczności.
O dzięki Przerwałem, prosząc aby się* uspokoił, i radziłem unikać nader żywych uniesień.
O nie, dodał, wdzięczność nic zabija; pozwól
niech ci Panie wynurzę mc uczucia, lub raczej „zamilknę, prosząc tylko Tego co mi dał życic, « aby tobie — coś mi je za łaską Jego ocalił — po« błogosławił! »

O niech Panu Opatrzność to miłe dziccię za-

chowa! — przerwała matka — niech ci twój syn
odpłaci lo, co my wynagrodzić nigdy niepotra-
firny 1 Dzieci, chodźcie ucałować ręce naszego < dobroczyńcy. * I znow u rodzina cała mnic olo151

ez*ła, i znowu ściskała i szarpała na wszystkie strony, — nie już z wyrazem obłąkania i rozpaczy, ale ze łzami rozczulenia i radości....
« Wyrwałem się z ich objęcia; — serce mc hyło przepełnione.* — Hipolit szedł za mną; i jcszeześmy na ulicy nic byli, gdy ocierając Izami zalane oczy, rzekł do mnie: « Ojcze, ja będę lekarzem 1»
« O co to za chwila szczęśliwości hyła dla innie; nic dla tego że Hipolit iść chcial podlug mej woli i tym co ja torem; lecz stokroć hardziej dla lego, że to oświadczenie nastąpiło w skutku owego obrazu, i hyło dla mnie rękojmią czułości i dobroci duszy, dziecka mego l
«Tak, dodał Hipolit, namyśliłem się głęboko — « i chcę hyć lekarzem.» Od tej chwili już nigdy się nie zinieuil; a jeżeli zabłyśnie mu oko na odgłos wojennej muzyki luh bębna, to tylko n.i chwilę. Wybór jego jcst już utwierdzony, i spodziewam się iż go niu zmieni, o
Paki hyl opis poczciwego Doktora. Chociaż nic
IM
w yrowny w alu zapałowi jego, co do powołania lekarskiego, jednak wysnaję — i wy bądźcie tego zdania — dzieci, iż nie ma hardziej przydatncgo dobru ludzkości, — więcej zbliżonego do przykładu jaki dał sam Zbawiciel świata, który ciągle chorych leczył i kalekich uzdrawia!; i że wypełnienie szlachetne i z poświęceniem, lak świętych obowiązków, zasługuje na szacunek i cześć poczciwych ludzi.
w








XIV
POSTĘP.
iRULlIkOWWB t AMIlUllRiift, MII NOWIU )
Docielnjmj co możem, co dociec siq (fodzi:
Wiek imsz w wielu odkryciach dawniejsze przechodni.
Knistckt.
« Chociaż jesteś małym jeszcze chłopczykiem i nie lak bardzo wysokiego rodu* mówił — poważny w ielkością swych nauk — Szczęsny do młodszego brata Franusia, «jednak żyjesz lepiej i wygodniej mieszkasz, niż królowie dawnych czasów. — Mnogie okręta na wszystkie strony żeglują, aby dowozić co ci tylko polrzebnein luh przyjcmnem hyć może. — Śmiały i niespracowuny wyspy Ccjlan strzelec, z niebezpieczeństwem życia i po nader wielkich trudach, pokonał słonia, abyś mógł bawić się grą Domino, lub Billardu. — Na zmarzłych brzegach zlodowaciałych i samotnych rzek slrcf północnych, myśliwcy wzięli przemyślnego bobra
160
i srchrno-wloscgo lisa, ahyś z nich mial wygodny kapelusz i ciepłą czapkę; na tychże wodach, ryhołowea w skóry odziany, przebiegł na łodzi miejsca najnicdostępniejsze, aby ci przysposobić obuwia futrzane.
« W Chinach zbierają liście herbaty, a w Ameryce sadzą ha wełniane drzewa dla ciebie. — Na wyspach zachodnich Indyi, biedny murzyn pracuje naskwarnem słoiicu, aby ci dostarczyć cukru, kawy i ryżu. — We Włoszech wychowują dla ciebie jedwabniki. — W Saksonii i okolicznych krajach strzygą mnogie owce, aby ci ładną i wygodną dostarczyć odzież, — W Hiszpanii rozliczne sadzą owoce i polem je suszą, ahyś ty się ucieszył na widok baby z rozeukaini i cykatą; a kupcy tcż z tamtąil przybyli, mają dla ciebie soczyste pomarańcze i smaczne orzechy.
W chwili w której lu rozmawiamy, tysiące ludzi podróżuje na lądzie i morzu; mozolą się uczeni nad rozmailemi wynalazkami, aby swemi pracami
IGI
ci się przysłużyć, wtedy kiedy ly sobie swobodnie siedzisz w domu.
« W Anglii, tysiączne silnie (machiny parowe) przędą, obracają milionowe kola, hiją, llóką, mielą, chodzą dla ciebie. W całej prawic Europie takież parowe silnie, — to, jak ogromne olbrzymy na miejscu wykonywają nadludzkie prace, to, przesuwają się po w*odzie w kształcie statków, lo, snując się po drogach żelaznych, — jak bajeczne smoki z paszczą ognistą na czele, — zbliżając oddalone strony, dają ci prędsze wiadomości od ukochanych a nieobecnych osób. — -To znów inne ciągną wodę z kopalni, to wydobywają ogromnemi ramionami kruszce, które ci wszystkie do użytku służą: żelazo, cynę, ołów, sól, itp.; to wyłupują węgle do ogrzania cię, itd.
« Czuwają tcż urzędnicy nad lwem bezpieczeństwem, tak abyś mógł sobie spoczywać bez obawy żadnej napaści. A jakkolwiek małym jesteś chłopczykiem nikthy cię nie mógł wykraść od rodziców,
i
162
ani cię pobić niesłusznie, gdyż znaleźliby się* zaraz obrońcy prawni i sędziowie, którzyhy się twej krzywdy upomnieli.
« Oprócz lego, mnóstwo ltidzi światłych i mądrych w tej chwili pisze, układa dzieła (Ilu twej nauki i przyjemności; a drukarze, introligatorzy, księgarze idą z sohą na wyścigi, aby ci co nowego przedstawić, coby cię zająć i zabawić mogło. — O, piękny wiek nasz, doprawdy, — przyznaj braciszku!*
Karolinka, siostra tych dwóch chłopczyków, dowcipna panienka, wysłuchawszy tę Szczęsnego całą mowę, tak się odezwała:
« Prawda że się wielce Franus chlubić powinien, że się tyle istot na św iecie dla niego mozoli,
w
ale mnic się zdaje, że mu to powinno dać chęć przysłużenia się tcż z jego strony społeczeństwu i pobudzić go do naśladowania, tylu zajętych i zatrudnionych dla niego iudzi! *
« Wielką ma słuszność Karolinka, « dodała matka, która się tej rozmowie przysłuchiwała, * ale, 163
nic tylko powinniśmy pragnąć być użylecznemi spóluczęstnikami tylu trudów na świecie — tak dla pozyskania dla nas samych dobrego bytu, jako też i dla udzielenia go innym — aleśmy oraz winni dziękować Bogu, który dozwala nam używać tylu przyjemności. — Bogu, który daje zawsze nowe ludziom pomysły do wynalazków, przez co ich życic w coraz większe dostatki i wygody opływa. Nie możemy tcż ograniczać się na tych zmysłowych przyjemnościach, ala kształcić duszę, rozum i serce, — aby równie umysłowo jak zmysłowo, okazywał się w nas samych Postęp. »
t  POWIEŚCI
DLA DZIECI.


l>0 WIEŚCI
DL A DZIECI
W TRZECH CZĘŚCIACH, rnzez
PANIĄ KAROLINĘ Z POTOCKICH
N AKWASK A.
WTDA5IE OZDOBSB.
SiejfoZy Air r.j r>
«»»£«* fijynól.*  Część pierwsza zawiera Powieści dla małych Dziewczynek i Chłopczyków.
Część druga: Powieści dla starszych Panienek i Chłopców.
Część trzecia: Powieści dla dorastającej Młodzieży.  POWIEŚCI
»L*
STAItSZYCU DZIEWCZYNEK I CHŁOPCÓW.
Jcstlo wielkie i wierne twierdzenie Ze człeka zasłużone spotka przeznaczenie;
1&, w miarą swych postępków^ według przestępstw’ miary Za cnotę Łyska dobro, — za przestępstwa — kary.
(Z Poematu indyjskiego.) I.
WYBÓR
CZYLI
SAMOLUBNA CESIA.
(OIYGISULJIB’)
Chciwość żądze podnieca{ że żądze źle wiodą, — Dubry rozum po szkodzie, lecz lepszy przed szkóda.
KRASICIU
Pani Dolińska, zacna obywatelka, osiadła w Lublinie, miała dwie córki które zarówno kochała, chociaż nie równo sobie na jej przyw iązanie zasługiwały.
Starsza, Cecylia, dwunastoletnia panienka, była piękna. Oezy miała niebieskie, włosy złotego koloru, płeć białą jak śnieg, kibić wysmukłą jak łania. — Młodsza zaś Józia, dziewięć lat dopiero licząca, nic mogła iść w równi z siostrą co do
powabów zewnętrznych. Płeć jej śniada, oczy ciemne, najczęściej z nieśmiałości spuszczone, włosy nic bardzo pięknego koloru, kształt ciała niezupełnie zgrabny, — sprzeczność stawiały z powabną powierzchownością starszej siostry.
Pomimo tak nierów nych darów przyrody, P. Dolińska — jak mówiłam — równo do swych dzieci przywiązaną była, to jest, że miała dla obojga jednę i lęż sarnę czułość, starania, troskliwość. Jeżeli wdzięki Cesi macierzyńską jej miłość własną zadowolaly, — to znowu zalety scrca Józi kochać nakazywały to poczciwe i miłe dzicwcze.
Dnia pewnego — był to czas jarmarku czyli rocznego targu — przyszła P. Dolińska do córek z oznajmieniem, iż dla sprawienia im ile może przyjemności chce je z sobą wziąść do sklepów. — Dała każdej w rękę 500’zlotowy papierek, mówiąc:
— Jest to dar Dziadunia waszego, moje dzieci, nie mam więc prawa rozrządzać temi pieniędzmi; zostawiam wam użytek z nich cały, dodaję tylko, iż po waszym wyborze sądzić będę o miarze roztropności, jaką każda z was w swym wieku posiada.
O Mamo! — zawołała Cesia, — zostaw nam
wybór zupełnie wolny, proszę Cię, na tcn raz przynajmniej; zawsze jedno nam ohudwom sprawiasz, — niech więc choć raz każda, podług własnego upodobania kupi co jej przypadnie do smaku.
Dobrze, dzieci, — zezwalam. Ale pamiętajcie
iż i ja wolność będę miała sądzić o was, jak sobie na to zasłużycie.
Z wdzięcznością przystały dziewczynki na warunki podane przcz matkę, i wraz z nią poszly ku składom towarów.
W pierwszym, klóry się im przedstawił, zbiorze warszawskich gotowych strojów, podobała się Cesi niezmiernie suknia muślinowa haftowana i oszyta koronką. Spytawszy ojej cenę, hcz żadnego targu, 40 złp. 2a nią wyliczyła.
Idąc dalej, wpadły w jej oczki trzewiki z cieniutkiej bronzowanej skórki. Przymierzyła je — a
choć były przyciasne, nic słuchając żartów siostry, przepowiadającej jej, że ją uwierać będą, ani przestróg maiki, uwagę jej czyniącej, że tak lekkie obuwie rzadko się kiedy przyda na przechadzkę — kupiła bez namysłu i talara za nic ochoczo zapłaciła.
Już nic wicie — ho tylko cztery złote — zostawało Cesi z daru Dziadunia, a w przyległym kramie ujrzała wiszący z małych sztucznych róż robiony bukiecik, kióry jej się wielce podobał. Spytała kupca ocenę; a widzącże jej drugie tyle nad Loco posiada, to jest cztery jeszcze złote do kupna brakuje, nic wstydziła się prosić Józi o pożyczenie tych pieniędzy, obiecując, iż jej „się z tygodniowej płacy uiści.
— Tyś jeszcze nic nie kupiła, Józiu, — dodała Cesia, — więc ci się nic nic podoba; a ja tak żywo pragnę mieć te kwiaty, co lak ślicznie się wydadzą na mym pasterskim kapeluszu!
— Mylisz się sądząc że mi nic nie przypada do smaku, — odrzekła grzeczna Józia, — owszem, wszystkie tc piękności podziwiam, lecz się wstrzymuję z ich wyborem; ho jeżeli jeden przedmiot ładny, to drugi jeszcze ładniejszy, lub użyteczniejszy, — a ty wiesz że Mama zawsze użyteczność nad pozór przekłada.
— Prawda* prawda I lekkomyślnie odparła Cesia. Ale wiesz także, że tu mamy dozwolony wybór. A co do pożyczki, czy mam u ciebie wiarę lub nic?
— O to tu wcale nic chodzi, — słodko znowu na ostre zapytania odpowiedziała Józia, — chociażbyś nic miała czem mi zapłacić, to i tak dosyć mi zoslanic na moje potrzeby. Dam ci więc chętnie tc cztery złotówki. Pamiętaj jednak, abyś nic żałowała użytych pieniędzy.
— Ja nie o rade, ale o pieniądze prosiłam! — Oburkliwie rzekła Cesia.
Józia bez dalszego oporu zmieniła swój papierek w sklepie wyrobów na suknie; a upodobawszy sobie ładny muślin niebieski, po zapewnieniu
kupca że się dobrze prać będzie, ośm łokci za dwadzieścia cztery złote odkroić kazała.
Postępując między dwoma rzędami kramów, zawsze rozważna Józia nic dała się namówić na różne błyskotki, zachwalane przcz chciwe sprzedaży żydówki. Z niewzruszoną stałością wy trzymywała ich natarczywość. Cesia zaś przeciwnie, co chwila nęcona nowością, tylko z hojażui matki już milczała, i zwolna pomrukując pod nosem, szła za siostrą.
Józia wybrała sobie u szewca parę bucików na mocnych podeszwach. Gdy je przymierzała, przyszła do sklepiku wiejska kobieta z dzieckiem dość dużem na ręku, które — jak widać było — już z trudnością piastowała.
— Nic macic wy jakiego obuwia dla tej dsiewcyny? — spytała szewcowej, która pogardliwie nań spoglądając nic spieszyła z odpowiedzią.
— No, moja Jejmość, — powtórzyła wieśniaczka, — cy nic słysycie? Dajcie no jakie tsewiki dla mej Maryni. Dzieciak ciężki ledwie go unieśe mogę, a bosaka zal mi puscać niebogę bo jus ci i tak chrypi.
— To Maćkowa, nasza mleczarka! — zawołała Józia patrząc na kobietę.
Szewcowa podała parę trzewików, które się na dziecko przydały; lecz gdy spytana ocenę odpowiedziała, że trzewiki dwa złote kosztują, położyła je mleczarka z westchnieniem, mówiąc:
— To za wiele! A toćby tsa tzydsieści kwart mleka dać za jedno obuwie! Chodź Marychno, Jezce cię dźwigać musę, to psynajmniej nic me kosluje! — Tak mówiąc oddalała się od sklepiku.
— Weź, weź trzewiki dla Maryni! — zawołała Józia wstrzymując jej kroki. — Ja kupię je dla niej, mam pieniądze, weź....
— Wej, Panna żartuje! A za cozbyni miała taki gościniec dostawać? — odrzekła rumieniąc się kobieta.
— Co za potrzeba wyrzucać pieniądze? — sze8
pnęła Cesia w ucho siostry. — Maćkowa nie jest żeb rączką, wolisz sobie co kupić.
— Prawda że Maćkowa nie żebrze, ale musi nosie na rękach ciężkie już dziecię. Czy nie widzisz jak jej krople polu na czoło wystąpiły dzwigając je? — Patrz jak strudzona! Ach Cesiu! czy to nie miło sprawić komu ulgę i przyjemność?
Cesia ruszyła ramionami, a poczciwa Józia nalegając na mlcczarkę, zniewoliła ją do przyjęcia daru. Tysiąc podziękowań otrzymawszy od niej, obróciła się do matki z prośbą aby wrócić do domu, ho godzina rysunku nadchodzi.
— Jeszcze przecież masz pieniądze, Józiu, — zawołała Cesia, — czy nie kupisz już nic więcej, czy ci nie cięży sakiewka?
— O! pieniądze nie zginą i zdadzą się na drugi raz, — odrzekła siostra, — już dosyć na dziś. Nie należy nadużywać łaski Mamy, która oto od godziny trudzi się chodząc z nami.
W kilka dni polem dostały córki P. Dolińskiej
wraz z matką zaprosiny na podwieczorek do ogrodu Wajgarla, za miastcm, gdzie się dość liczne towarzystwo ich rówienników i rówienniczck zebrać miało. Wielką zabawę sobie obiecywały z tej niespodzianki. Ccsia nie przestawała prosić matki, aby jej kazała uszyć nową suknię. Służąca P. Dolińskiej, Joasia, zgrabna i umiejąca krawiecczyznę podjęła się wykończyć obydwa ubrania na dzień naznaczony. Józia wprawdzie jeszcze nie umiała szyć dobrze, ciągle jednak, ile jej czas pozwalał, pomagała Joasi: nawłóczyła igły, podawała nożyczki; usługiwała mamie aby służącej od roboLy nie odrywać. Przeciwnie zaś Cesia, nic tylko w niczem nie ulżyła pracy, lecz owszem bezustannie dręczyła to przymierzaniem sukni, to odmianami, to dodatkami które wiele czasu zabierały.
— Ale też Panna, mogłabyś uważać że i Józi trzeba wykończyć sukienkę, i okazać się wyrozumialszą, — powiedziała jej Joasia, razu jednego, zniecierpliwiona wymaganiami hcz końca. — Co mi tam z Józią! — Niech sobie hierze i starą, ona i lak nieładna, nikt na nią nie patrzy, — odrzekła samolubna i niewdzięczna siostra.
Ale nic lak się stało. Józia powszechnie była w domu luhioną, i choć nic nalegała jak Ccsia o doskonałe wyrobienie, Joasia sama z własnej woli, i w wieczór późno siedząc przy szyciu, ślicznie jej sukienkę na dzień naznaczony ukończyła.
Był to czwartek, piękny dzień lipcowy, słońce dopiekało mocno; a Maćkowa przynosząc rano mleko i śmietankę spotkała na schodach Józię, i całując ją w rękę, rzekła:
— Nicch Bóg da zdrowie Panience ześ mi ciężaru ulżyła kupując tzewicki Maryni. Dziś upal taki ze ledwie cłek oddycha, gdybym ją az do miasta piastować musiata toby mi sil nic stało. Zamiast tegopsynieslatn Pannie wiązkę bławatków które idąc bez pole zebrałam; nic zwiędły jesce, piękne jakby na pniu.
— Dziękuję ci, dziękuję Maćkowa, — wdzięcznie 11
odrzekła Józia, — ja te kwiaty niezmiernie lubię. Splotę je w wieniec i ustroję niemi kapelusz na dzisiejszy podwieczorek. Dziękuję, — raz jeszcze powtórzyła i biegła do mamy.
Kiedy Panie macie iść za miasto, to się dobrze opatrzcie, ho ten ognisty upal nic j/rońeysię bez descu. A cohyścic nie zmokły!
— Czy tak sądzisz, Maćkowa? — zapytała Józia. — Szkoda byłoby naszych strojów i przechadzki. Ale wiem co zrobię, pójdę kupić dcszczochron, to i słoty się nic zlęknę.
Poszła Józia prosić mamę o pozwolenie nabycia dcszczochrona. Za dwadzieścia cztery złote, zbywające z targu, kupiła czarny jedwabny, za co jej siostra tysiącznemi żartami i przekąsami się nasprzeciwiała.
— Czy też to sens myśleć o słocie kiedy taka pogoda? Ja wiem że tylko mą oinbrelkę 1 wezmę, piękna elegnneya chodzić z deszczochronem!
1 Czysto po polsku, cicnnik.
12
Niezrażona Józia naśmiewaniem siostry, idąc do ogrodu, wzięła jednak swój wzgardzony deszczochron. Kapelusz jej ozdobiony bławatkami ślicznie się wydawał przy sukience błękitnej, — i choć nie tyle ubiór jej hył wyszukany i kosztowny co Cesi, ustrojonej w swą zbytkową z koronkami suknię, w kapeluszu z rózarai; jednak tak jej było ładnie, tak wyraz zadowolenia twarzyczkę okrasił, że każdy spoglądając na nią w domu wolał: « Ach jak dziś Józia pięknie wygląda! »
Cesi się te oznaki przychylności niepodobały. Lubo kochała siostrę — bo nie kochać Józi, nic podobna było — zawiść i samohihstwo lak jej serce psuły, że przykro jej się robiło gdy chwalono Józię. — Brzydkie, nędzne usposobienie, którym tylko podłe podlegają dusze.
Liczne było zebranie zaproszonych gości w ogrodzie Wajgarla. Z początku się dzieci nie bardzo bawiły, bo nie wszystkie sobie równo znajome, — spoglądały na siebie nieśmiało. Wkrótce jednak
13
znikła ta zimna powłoka: porozhiegały się, goniły, chowały, ilp.
Przyniesiono piłki, wolanty, obręcze i w gry rozmaite grano. — Cesia zawsze chciwa pochwał, zawsze sobą zajęta, wybrała grę obręczy, sądząc iż w niej swą zgrabną kibić i zręczność pokaże. Franus D....Z nią grający, uważając przysadę Cesi, ze swawoli wysoko rzucał obręcz, tak że z trudnością ją łapać zdołała. — Zapalona zabawą i podniecana oklaskami patrzących wyw ijała się Ccsia na wszystkie strony, Nakoniec, Franus rzucił obręcz tak silnie, iż daleko w krzaku róż utkwiła. Nieuważna Cesia biegnie w to miejsce, zapomina ile kosztowny ma ubiór, niepomna na kolcc wspina się między gałęziami i po niemałych trudach dostaje obręczy, — lecz z uszkodzeniem ładnej twarzy od kolców podrapanej, ze suknią całkiem podartą i z poszarpanemi koronkami.
Zamiast pochwal jakich się spodziewała, — głośny śmiech i żarty za powrotem przyjęły Cesię
u
Ratowała ją tylko poczciwa Józia, przypinała jak mogła wiszące koronki i poodpruwanc fałdy, gdy właśnie matka nadeszła z oznajmieniem iż wracać trzeba do domu, ho się nieho chmurzy i grzmot zdaleka już słychać. — Niechętnie Cesia dała się nakłonić do porzucenia towarzystwa. Chciałaby była wprzódy odzyskać stracone śmiesznym przypadkiem poklaski; ale P. Dolińska była nieubłaganą.
W ciągu drogi Ccsia lcdwńe co mogła postępować za matką i siostrą. Trzewiki jej ciasne i cienkie uwierały nieznośnie po kamieniach. Prosiła P. Dolińskiej aby bliższą ścieszką ku miastu się udala; — lecz lam znowu było wilgotno i nierówno, suknia Cesi obszarpana co chwila po ziemi się wlokła. — Co chwila trzeba było się zatrzymywać aby ją opiąć szpilkami 1 Na lycti to zachodach zeszedł czas, i deszcz zaczął rosić.
— Otóż i burza! — zawołała P. Dolińska. — Widzisz Cesiu czego nas nabawiły twe narowy!
W kilka minut wicher powstał silny i deszcz lal
15
strumieniem. Józia swego dcszczochrona chciała litościwie siostrze udzielić; ale Cesia, to chwytając za kapelusz, to za suknię, utrudzała tylko chód Józi.
Nic daleko już miasta, — na środku ścicszki duża kałuża zatrzymała nasze Panic. — Ani podobna było tejże przebyć, — zwłaszcza z tak lekkie m Cesi obuwiem.
— Co tu czynić? — zawołała zakłopotana matka.
— Bądź Pani spokojną, — odezwał się głos który Józia zaraz poznała. — Ja pseniosę Panienkę bez bioto, — a ta więksa niech sobie radzi.
— Ach, to ty Maćkowa! — wykrzyknęła P. Dolińska spostrzegając mlcczarkę, która pod płotem płachtą odziana czekała aż deszcz trochę przestanie. — To ty, — dziękuję ci za twą grzeczność. Ale Cesia biedna z trzewikami tak cicnkicmi, hardziej jeszcze od Józi twej pomocy potrzebuje.
— A lia! — A cemu Panna spsecwiala się siostse kiedy mi dala dla Marychny pomoc? albo to ja nie miarkowałam ze jej odradzała?
IG
To mówiąc wzięła Maćkowa Józię na ręce i brnąc sama w kałużę hosemi nogami, na drugą stronę* przeniosła.
— Maćkowa — moja droga — moja poczciwa — nic porzucaj mnie! — głosem płaczliwym zawołała Cesia w niewymównej zostając obawie.
— Poczciwa, droga dziś jestemI A nigdy mi Panna dobrego nie dałaś słowa! — Ale my biedni ludzie nic jesteśmy tak źli, jak wam się może zdaje. Pójdź Panna na barana, ho inacej nic uniosę i mogłabym Pannę w błoto puścić z temi tam fafoł/rami.
Silncmi rę’kami podjęła Maćkowa Cesię która już ani słowa wyrzec nic śmiała. Przeprawiła i ją na miejsce suchsze, a niesluchając podziękowań szybko ku swej chacie się oddaliła.
Mocny katar, który dni kilka Cesię w łóżku trzymał i trapił, zniszczenie kosztownej sukni, kwiatów i kapelusza, trzewiki na nic popsute, — oto były skutki niedorzecznego wyboru 1 Józi się nieco z winy siostry, szkody zrządziło; lccz jej została wdzięczność Maćkowej oraz zadowolenie serca i sumienia! II.
WIECZÓR PAMIĘTNY.
(flULlSOWlRI 1 ANGIELSKIEGO, PA5! HOWITT.)
Tak Bóp człow ieka Pociesza w niedoli I ulgi dozwoli 1 z pomocy czeku.
JACHOWICZ.
W środku 2imy, — w wieczór 23 stycznia, w najprzykrzcjszcj porze roku, kiedy to ani mróz ani odwilż, ale wiatr wieje i ziębi członki, noga się ślizga po lodzie, śnicg oczy zaprusza, a nawet w pa tacach kobiercami wysłanych zbliżają się wszyscy do pieców i kominów; w’taki to wieczór, — żona Michalskiego, tkacza, otoczona siedmiorgiem swych dziatek, siedziała w biednym domku w Poznaniu na Chwaliszcwic, koło kuchenki, która razem izbę ogrzewała. Przy małym i dymno się palącym ogniu i mokrych gałęzi, stał duży garnck żelazny z ziemniakami. Dzieci się tuliły do matki i jak najbliżej garnęły do komina, aby rozgrzać zziębłe paluszki. — Czekali wszyscy na ugotowanie tych ziemniaków, a świeczka groszowa smutnie len obraz oświecała.
— Maluniu, czy pozwolicic trochę ogień rozdmuchać i nałożyć wiórek, — zapylał starszy syn Józio.
— Daj jeno pokój. Oj ty byś wszystkie wióry’ od razu spalił.
— Ale to Maluniu weselej kiedy się ogień płomieniem pali, — z westchnieniem rzekła Marynia, druga córeczka.
— Nie wymyślaj, — odparła matka, — dość i lak dobry, a dy to somsiadka Gertruda musiała pójść z dzicekicm pod pierzynę dzisiejszego wieczora, bo wcale czem się ogrzać nie miały.
Rozdała matka ziemniaki między dzieci, sama leż w zięła ich tylko parę, i dla męża tyleż zostawiła. 20
— Maluniu, dajcie mi trochę więcej soli do perek, — rzekła malutka Basia.
— Już ani trochy mi nic zostało, — odpowiedziała, — ostatek wr garnek wsypałam.
— Boże mój! — z płaczem zawołał Jaś, — nogi mię tak pieką z odmrożenia, że już sobie rady cłać
nic mogę; zrób mi co, Malko, żeby nic bolały.
«
— Gdybym ci lepsze dać mogła obuwie, toby ci się polepszyło; ale z temi dziurawemi bućiskami, to żadne leki ci nie pomogą.
— O, ja taką ładną parę bucików widziałem u szewca naGarbarach, Maluniu żywo rzckł chłopiec, — dobrutkieby na mnie hyły; chcc za nie półtora talara, a grube u nich podeszwy.
— Półtora talara dziecko! A wiesz ty ile to dni pracować trzeba, aby półtora talara zarobić?
— To ja pójdę do bogatych państwa co w Bazarze mieszkają i będę prosił o wspomożenie; może mi też kto stare buty podaruje.
— Żebrać ci się chce chłopcze? Bron cię Boże, do tegosmy jeszcze niedoszli, i strzcdz się musim tej ohydy ile hędziem mogli; ale nicch no ja cię opatrzę.
Jaś wyciągnął odziębniętą nogę i położył ją matce na kolanach.
— Najświętsza Panno! — rzekła z westchnieniem widząc ją, — a dy ciebie na robotę posyłać nie można, póki trochę nie wydohrzejcsz.
— Maluniu, ja jeszcze głodna, — przerwała Zuzia malutka, — dajcie kartofelka 1
— Już nie ma, odpowiedziała matka, ale mam je* szcze bochenek chleha, i tcn między was rozdzielę.
— O daj, daj Maluniu, — z krzykiem i klaskaniem w ręce zawołały młode dzieci, — a Jasiowi ukrój
kromkę kiedy go lak noga boli!
*
— Dla mnie duży kawałek, — wyciągając ramie krzyknęła Zuzia.
Pokrajała matka bochenek w kawałki, dla męża leż jeden zostawując. — Wszedł on właśnie w tej chwili, cały zziębły i zbielony.
— Śnieg okrutnie pada i zimno nieznośne, — rzeki otrząsając się.
— Może też da Bóg że cieplej będzie po śniegu, — odparła matka.
Józef Michalski był wysoki i cienki mężczyzna; wzrok jego niespokojność okazywał, nie dla tego aby jakie nowe nieszczęście mu groziło, — albowiem dzienna zapłata była taż sama co dawniej, czas pracy nie został przydłużony, nie pokłócił się Józef z majstrem o robotę; lecz życie ubogiego rzemieślnika, otoczonego ticznem potomstwem, którego potrzebom zadosyć uczynić nie może, jest życiem niepokoju, trosków, strudzenia, dolegliwości bez końca; — nie dziw więc że wyraz jego twarzy wesołości nie okazywał.
Dzieci ustąpiły od ognia aby ojcu miejsce zrobić; Zuzia i Staś na kolanach mu usiadły, a żona skromną wieczerzę przed nim postawiła.
Marysia, starsza córka, siedząc na skrzynce, okruszkami chleha żywiła wiewiórkę. Szczęśliwa
była patrząc na ładne zwierzątko i co chwila je głaskała i całowała. Zosia, młodsza siostra, obok niej siedziała, a Józef, najstarszy z rodzeństwa, trzyma, miseczkę z wodą dla napojenia wiewiórki.
— Czy tu nikt się nie upominał o wiewiórkę, — rzeki ojciec patrząc na dzieci.
— Nic, — odparła Marysia, — i spodziewam się że się też nikt nic zgłosi.
— Pewnie że już jcj nie odbiorą, kiedy oto kwartał jakeśmy ją na dachu złapali.
— Kiedy tak, toby ją sprzedać można, byłaby choć złotówka, — napomknął Michalski.
Marysia z przestrachem wiewiórkę do łona przytuliła.
— Jasia nogi strasznie bolą, mężu, — nadmieniła matka.
— Nasz dobroczynny Doktor, to prawda, był łaskaw darmo przychodzić, ale apLeka dotąd nieopłacona, a do Pani Sędziny już się pokazać nie śmiem o jej lekarstwo, — rzekł ojciec. 21
— Całotygodniowy zarobek nie wystarczyłby na zaspokojenie apteki, — smutnie odparła matka.
— Już nie śmiem przechodzić koło niej i okrążam ulicę aby mię aptekarz nie widział.
— Toć go zapłacimy jak Bóg wiosnę wróci, — mniej smutnym głosem zawołała żona, — aleć teraz ani myśleć, kiedy drzewo lak drogie, a chleh jeszcze ma podrożeć w przyszłym tygodniu.
— Boże zlituj się nad nami, — cicho mruknął tkacz.
— Marysiu, idź jeno po drugą świecę, — krzyknęła matka, gdy łojówka dogorywając w świecznik upadla i zostawiła ich w ciemności.
— Już ani jednej nie ma, Maluniu I — odrzekła Marysia, — tażeśmy spaliły ostatnią wczorajszej nocy siedząc długo przy robocie.
— A czy nie masz grosza, Józefie, na świecę, — zapytała żona.
— Nie mamszybko odpowiedział.
— Ani grosza w domu! — cichym głosem 25
westchnęła matka. — To co u mnie było pieniędzy na chich wydałam.
V
— Przyłóżże kawałek łuczywa na ogień aby nas oświecił, — rzckł Józef.
-yCzy podobna mężu, — kiedy już tak mało go mamy a drzewo tak drogie l
— Miłosierny Boże ratuj 1 — znów wyrzekł mąż przytłumiając wyrazy boleści.
W tem młodsze dzieci zaczęły kaszlać.
— Jeszcze im się nie polepszyło z tym kaszlem!
— z niejaką niecierpliwością uczynił ojciec uwagę.
Dziecko w kołysce drewnianej łcżącc obudziło się, i też ze snu wstała Basia, która się była na
ziemi położyła, i zaczęła płakać wołając:
— Maluniu, ziuziu-ziuziu-ziuziu!
— Pójdź z nią do łóżka Marysiu, — rzekła maLka,
— już też dość na dziś siedzenia kiedyś tak rano się zerwała dla prania pieluszek; połóż Basię koło siebie i odzicj ją dobrze spódniczką, aby ją rozcgrzać.
26
Marysia poszła z siostrzyczką do izdebki gdzie sypiały, a matka kołysaniem starała się uspokoić małe dziecię. Józef hył bliski rozpaczy: zimno, głód, niespokojność i bieda mu dokuczały. Siedmioro dzieci do żywienia, wszystkie na to urodzone aby cierpieć jak i on! — Krzyk niemowlęcia do gniewu prawie go przyprowadził. Nieszczęście go przyciskało!...
« Bądź dobrej myśli, Józefie, — już pociecha nie daleko od ciebie! już się zbliża tcn, co ci ją ma oznajmić; oto właśnie na rogu wraszęj uliczki się znajduje!....»
Mocno we drzwi zapukano. Józef jakby z przykrego snu się ocknął.
— Kłos stoi za drzwiami! — rzekła żona, i mały Józio pobiegł ku nim. — Jeżeli to sąsiadka Katarzyna przychodzi mąki pożyczyć, to jej mogę dać jeszcze kwaterkę na kluski, — dodała matka.
W tem nowe stukanie u drzwi się dało słyszeć. Wstał niechętnie Józef, aby otworzyć; mając ciągle
27
głowę napełnioną aptekarzem, sądził że to ktoś od niego po dług przychodzi.
— Struł Sie Joseph Michalski? — po niemiecku zapytał jakiś człowiek w mundurze, gdy wszedł do izby.
— Tak jest, — odparł Józef, cały przelękniony.
— Weźże więc to pismo i zapłać czternaściesilber groszy, — rzekł przybyły oddając mu gruby list.
— Boże mój, to pewnie pozew’1 — zawołała żona w największem pomieszaniu, — może Józcfdo kozy pójdzie, kiedy go Policjant aż tu przyszedł szukać 1 — i wziąwszy dziecko na ręce w kąt izby się skryła.
— To nie pozew, a ja nic Policjant, tylko Brieftnrger, — rzekł człowiek, — i to list do was, za który musicic zapłacić; dość was się naszukałem po tém przedmieściu, gdzie mi się nie często zdarza listy roznosić i oto aż noc zaskoczyła. List za rewersem a zatem pewnie z pieniędzmi.
— To też pewmie nie do mnie, — odrzekł Józef 28
na pół uradowany że nic będzie obowiązany gp opłacać.
— Alhościc to nie Józef Michalski, tkacz? — zapytał znów po niemiecku Pocztowy.
— Tak jest, ja sam jestem, — rzekł Józef.
— Zapłaćże więc czternaście silber groszy, a jeżeli niesłusznie je żądam, to idź upomnić się do hióra pocztowego.
— Czternaście srebrników! — powtórzył Józef zawstydzony wyznaniem ubóstwa które uczynić będzie musiał.
— No tak, już mówiłem 2 złote polskie i 24 grosze jeżeli mnie nie rozumiecie.
— My tyle pieniędzy nic mamy, — powiedziała zbliżająca się żona.
— Zapalcież raz świece, ho lak poomacku policzyć nie możecie, — rzekł Pocztowy, nie mogąc zrozumieć znaczenia wyrazów kobiety.
Józef do ostateczności będąc przyprowadzony:
— Aleć słyszysz, że my pieniędzy nic mamy,
29
krzyknął, — nie mamy nawet za co kupić łojówki.
— McinGott, was ist das! — zawołał Pocztowy, i wyjął z kieszeni złotówkę mówiąc: Idźcież kupić funt świec.
Józef i żona jego nie wiedzieli co myśleć; a Pocztowy zdjął czapkę i śnicg z niej otrząsnął. Wrócił chłopiec ze świecami, zapalono jednę i list Józefowi znów wręczony został.
— Otwórzże go przecież, — rzekł niecierpliwie oddający list.
— Ale czy to do mnie? — na nowo badał Józef.
— Czy wam sto razy jedno mówić trzeba! Co za ociąganie się z przeczytaniem listu i to jeszcze z pieniędzmi!
Złamał Józef pieczątkę, — wypad! z listu bilet kasowy na tysiąc talarów.
— Co to jest! — krzyknął opatrując go.
— Czytaj prędko Józefie, przecież się coś dowiemy, co to wszystko znaczy, — zawołała żona dodając z westchnieniem, — może to nie dla ciebie!
i
30
Józef przeczytał list z Berlina, po niemiecku napisany, który te wyrazy zawierał:
e Berlin, dnia 21 ilycmia 4844.
a Mości Panic Michalski,
o Niżej podpisany, adwokat i pełnomocnik zmarłego Szymona Weber1, wuja waszego, kióry zeszedł z tego świata nie zostawiwszy żadnego lestamcnlu, przez co Waćpan Panie Michalski, jako rodzony syn Katarzyny Weber, jedynej siostry nieboszczyka Szymona, jedynym też jego jesteś spadkobiercą; zapraszam Waćpana do przybycia do Berlina dla odebrania z rąk moich funduszy, które zmarły wuj wasz u mnie zostawił, a które sto tysięcy talarów pruskich w pfandbrifach wynoszą. Sądząc że Waćpanu może braknie pieniędzy na tę niespodzianą podróż, przyłączam tu bilet kasowy na ty-
1 Rzeczywiście pewien krawiec, Sztulz z nazwiska. ogromny zrobił raajntck, nic w Berlinie ale w Wielkiem Księstwie Badeńskićm; umarł niedawnemi czasy, zostawiając swe skarby ubogim krewnym i wielu zakładom dobroczynną-m.
31
siąc talarów, które z kapitału do Niego należącego wziąłem tym końcem, na co mi Pan dasz należny kwit za swem przybyciem.
« Co wyraziwszy zostaję z winnym szacunkiem, «JAN IIARDT,
« Doktor obojga prawa i Adwokai.»
— Czy to nie sen! — zawołał Józef. — Nie, rzecz pewna że Szymon Weber hył rodzonym brałem mej matki, udał on się hył jako krawiec do Londynu, później do Ameryki, gdzie duży zrobił majątek. Wrócił potem do Berlina. Ale że to hył kutwa nieznośny i mnie nie cierpiał za to żem za ojcem poszedł i w Poznaniu osiadł; nigdy ra się po nim nic nic spodziewał, i nic mi w życiu nie dał.
— Boże bądź pochwalon! — zawołała żona.
— Więc list jest do was pisany, — zapytał Pocztowy.

— Tak jcsl, nicch Bogu będą dzięki, — odparł Józef, ale dodał nieśmiało, — chcesz za niego zapłaty, Panie Brieftracger?
32
— Nic pilnego, — rzckł wychodząc z izby sługa pocztowy, jutro wrócę po nią.
— Zaprzéj drzwi żono, — zawołał Józef, — przy takich pieniądzach trzeba się mieć na ostrożności.
— Dołóż drzewa na komin. — Krzyknęła matka, i Józio skoczył do skrzynki, dużą wiązkę wydobył i rozpalił ogień jasny i płomienisty.
— Dzieci, pocałujcie mnie, — już więcej biedy u nas nic będzie.
Tak już ostatnia godzina boleści minęła dla ubogiego tkacza, już mu nie braknie ognia ani świecy, już nie sprzedadzą wiewiórki Marysi! Basia ciepłą koldcrkę dostanie, aptekę zapłacą, a Lekarzowi się wywdzięczą najstosowniej hojnie obdarzając biednych....
Nic zaćmi odtąd smutek oczów ojca, nic będzie on omijał idicy aby się ustrzedz oka wierzyciela!
9
Jaś już w dziurawych hutach chodzić nic będzie i zmrożone nogi mu się wygoją! Malutka Zuzia solić
33
może kartofelki ile zechce, i biedne dzieci nic pójdą spać o głodzie.
— Czy się pali? — krzyknęła Marysia wyglądając z izdebki, — że laki płomień na kuchni!
— Mamy rurkową świecę w lichtarzu, — zawołała Zosia, — i patrz jeno jaki ogień!
— Chodź Marysiuzawołał Ojciec, i dziewczynka zawinięta w stary koc wcszła do izby.
— Tato już bogaty pan! i myśmy bogaci, będziemy mieli dużo pieniędzy! — ze śmiechem rzckł Józio.
— Będziemy mieli suknie, i łóżka, i trzewiki, i huty, i pończochy, — krzyknął Jaś, — i wszystko, wszystko dohrc. — Chciał wyskoczyć z radości, ale biedne pokaleczone nogi nic dozwoliły.
— Matka da pieczeń wołową na obiad, i pirog z mięsem na wieczór! — rzekła Zosia.
— I kawy dostaniemy na śniadanie! — zawołał Stasio.
— Ojcze, dasz mi konika? — zapytał Józio. Tkaczowi się znów w głowie zakręciło; — ale jakże uczucie, które go teraz przenika, różni się od uczuć poprzedzającej chwilil — Gdyby się hvł dzieci nie wstydził, byłby się śmiał i skakał i klaskał w ręce; serce w nim drgało, — nic wiedział co czynić; — ale myśl wdzięczności oświeciła duszę, — padł Józef na kolana, żona i wszystkie dzieci podobnież uczyniły i milczącą modlitwę temi tylko przerwał słowy:« Wielki Boże, bądź pochwalon, dzięki Ci!»
Nic wszystkim tkaczom i w ogólności ubogim tak pomyślne przychodzą wieści o zmianie losu, moje dzieci; — nic każdemu, — owszem bardzo a bardzo rzadko, jakiś wuj zhogacony majątki zostawia; przeciwnie, - — pierwej skreślony wam obraz hicdy i niedostatku, nic w jednym domku Cliwa1 i szew a ale i w wielu innych domach, przedstawia się! — Pamiętajcie na ich położenie, dzieci bogatsze! — a kiedy wam się zdarzy używać pracy jakiego rzemieślnika, mając własne dochody, nie
zwlóczcic mu zapłaty; owszem proście rodziców, aby zaspakajali co winni, i nie długo w przedpokojach dali na siebie czekać tym, którym godzina jest drogą, ho praca jedynie ich żywi. Micjcic litość nad ich dziećmi! — Broń was Boże przyprowadzać robotników do niedostatku przez waszę winę, — byłby to wielki grzech przed Bogiem! III.
MARYNIA.
(ORYGINALNE. )
Bajeczna slarożyLność niech rycerzy głosi, Nędzna sława, co światu nieszczęście przynosi; Nie len godzien pociechy, co gnębił, co zdzierał, Nic tcn co Izy wyciskał, — lecz kto je ocierał.
KhASlCKl.
; Napis na grobie Ks, Baudanin, missionarza w Warszawie, w szpitalu Dzieciątka Jezus, )
W jednym z pięknych miasta Lwowa domów, które zdobią nową ulicę zwaną Pańską, mieszkała rodzina PP. Niedbalskich, świeżo z Królestwa przybyłych. Młodzi jeszcze, mieli oni jednę siedmioletnią córeczkę Marynię, którą kochali serdecznie, chociaż nic dość swej miłości dawati jcj dowodów, nic tyle się nią zajmując ile byli winni. Muszę tu wara, kochane dzieci, przytoczyć uwagę, że miłość rodziców waszych, najbardziej w staranności około was się okazuje; i że nie ci co pieszczą, cackają, a przcz to psują, są do was prawdziwie przywiązani; — lecz ci co czując świętość powołania swego, znają, że Bogu i ludziom, i wam samym będą kiedyś musich zdać sprawę, z wychowania jakie wam dali.
Państwo Nicdhalscy, sprzedawszy włość jaką mieli nic dalcko Lublina, umyślili osiąść w mieście; niby dla lepszego wychowania dziecka, a rzeczywiście aby się lepiej zabawić. Spieniężywszy swą majętność, kupili ładną kamienicę na Pańskiej ulicy, zostawiając sobie, tylko dziesięć tysięcy w listach zastawnych, — które, podług rady rodziców (statecznych i rozsądnych ludzi), trzymali od przypadku.
Mała Marynia porzucając okolicę w której przebiegała dziecinne lata, — żałowała ją serdecznie, tem hardziej że się oddalała od Babuni i Dziadunia,
którzy ją czule kochali. Ci państwo, błogosławiąc wnuczkę ze łzami, dali jej jeszcze jeden taki list zastawny na tysiąc złotych, polecając, aby go dohrze zachowała, na później, i aby odkładała także od niego prowizyą.« Będzie to początek twej wyprawy, rzekła czule Babunia, Bóg wie czy dożyję do lego czasu, a miło mi przyłożyć się do niej.»
Ucalowala nogi drogich Rodziców dziewczynka, płakała dość długo i szczerze za niemi; nic zmiana miejsca, położenie i przyrodzone jej roztrzepanie, wkrótce tcn smutek zatarły.
Przyjechawszy do Lwowa, urządzili PP. Nicdbalscy swe mieszkanie; ale że nie byli to ludzie nader porządek lubiący i staranni, myśleli nąjbar-
I
dziej o upiększeniu bawialni i innych wystawnych pokoi. Pamiętali o firankach, zwierciadłach, itp., wtedy gdy Marynia, jakkolwiek jedynaczka, na ziemi sypiała, a jej rzeczy, dla braku szaly, po stołkach się poniewierały.
I
Łatwo pojmiccie, moje dzieci, że Marynia, mając
I
takich rodziców’ i podobne przykłady, nie bardzo była Staranna. Żywa, wesoła, trzpiotowala, a przylem leniwa, jak się to nie raz zdarza, — była dziewczynka zdrobniałym wizerunkiem swej Mamy. Jak ona, nigdy na czas golowa, — przez pół dnia w papilotach, zamknięte mając włosy, — nieuniyla, rozczuchrana, nieubrana chodziła. Zabawki jej tu i owdzie rozrzucone leżały; nigdy ich nie pozbierała, nic ułożyła, nicuporządkowała. Książki miała podarte, zeszyty do pisania brudne, z powydzierancmi kartami. Sukienki Maryni niby strojne i eleganckie, jcdnak obrzydliwy widok sprawiały, ho tysiączne na nich pokazywały się plamy. Gdy wróciła z przechadzki, zamiast oddać Małgorzacie, dawnej swej ma ince, kapelusik i płaszczyk, pierwsza rzecz Maryni hyła, zrzucić wszystko z siebie na podłogę, cisnąć o ziemię zarękawek u którego często brak było — powiem nawiasem — kokardy. Co zaś o chustce do nosa, o torebce? — o tych ani słychu, bo gdzieś się zawsze zapomniały lub zgu
hily; a u rękawiczek palce poogryzane świadczyły, jak ie były Maryni, co do czystości, nawyknicnia. Aby wam jednak nie dać o niej przesadzonego wyobrażenia, dodam, że te wady nieporządku i i lenistwa ćmiły pełno dobrych przymiotów, jakie posiadała — Marynia miała sercc najlepsze, czułe, szlachetne, pełen żywości dowcip, okazywała dobre chęci w naukach; ale brzydkie przywary wszystko szpeciły 1
Już mówiłam, że rodzice Maryni byli głównym powodem złych jej nałogów, — gdyż niedbali równie o porządek domowy, jak i o kształcenie i poprawę jedynaczki. — Marynia, jak nadmieniłam, miała Bonę, która ją hyła dawniej wykarmiła. Małgorzata zapamiętale kochała wychowanicę; lecz zresztą, kobieta prosta, nic mogła nad jej wykształceniem pracować. Miała ona wprawdzie jakiś wrodzony popęd do porządku, ale ze wsi do dworu wzięta, mając tylko nieładu obrazy przed oczyma, nic dziw że przywykła do niego. 1 Małgorzacie więc nic raz się zdarzyło zaszyć dziurę u pończochy, zamiast jązaccrować, — szpilką zapiąć rozprute fałdy i z o ber wa nem i tasiemkami dać Maryni spódniczkę, — albo tcż wsunąć w łóżko pod pierzynę kromkę chicha obok grzebienia brudnego i kawałka świecy. — Jcdnak, Małgorzata z przyrodzenia nic była niechlujną, i gdyby ją Opatrzność była w dohrc oddała ręce, byłaby z nicj sługa ochędożna i staranna; czasem uczucie wrodzone odzywało się i słyszeć można było Małgorzatę gdyrzącą na Marynię — kiedy la już miarkę przebrała — w laki sposób: « Ach mój Boże, jaka tcż to Panna nicpo« rządna! A któż to widział jak żydówka z opaa dłciui chodzić pończochami? — Czemu to Panna « zabawek nic poskłada? — Doprawdy że tc lal« czyska w ogicń wrzucę, jeżeli się lak wszędzie « poniewierać będą.»
Państwo Niedhalscy, jedynie zabawom oddani, rzadko kiedy w domu przebywali. On sam od rana wyjeżdżał konno, — koło południa, ubrawszy się
nieco, chodził po męzkich odwiedzinach, — potem, przechadzka po wałach, lody w cukierni, obiad w hotelu u Georga, — nakoniec, teatr lub gruba partya wista, — cały czas jego zabijały. — Żona zaś, gdy jej się zdarzyło niewyjeżdżać którego poranka, nie hyła jcdnak u siebie, ale u Panny Kowalskiej, w garderobie, — tam pędziła chwile na targowaniu się z żydami, z modniarką, lub przymierzaniu nowych sukien.
Tak schodziła zima: hył już koniec hucznych zapust, a PP. Nicdhalscy nic wypłacili się dotąd z mnogich zaproszeń, które im czyniono, i nie dali jeszcze ze swej strony za Iławy.
Wszystkie dni ostatków już hyły zabrane, — zostawał tylko tłusty wtorek. Jakkolwiek płoche życie pędziła P. Niedhalska, miała jednak niektóre uczucia religijne, nie chciałaby hyła przedłużać tańców do wstępnej środy. Aby uniknąć żartów że skrupulatka, a razem dla zadowolenia Maryni, ułożyła z mężem, że na zamknięcie karnawału 13
dadzą dziecinny kostiumowy bulik. Niewy kończenie urządzenia domu, było wymówką, że wielkiego zgromadzenia mieć nie mogą. W istocie, bawialnia jedna tylko zupełnie hyła golowa, uboczna zaś sypialnia, wykpiona dotąd bibułą, oczekiwała obicia, które z Wiednia przyjść miało. Że w jednym pokoju nie było podobna umieścić całego towarzystwa dziatwy zaproszonej, umyśliła P. Niedhalska tc gole ściany białym muślinem okryć i tamże umieścić stoły czyli buffet i wieczerzą. — Wypróżniono ów pokój z niewielu sprzętów1 jakie dotąd w nim były, zostawiając tylko przy oknie biurko, gdzie P. Niedhalska miała swe klejnoty i owe listy zastawne, o których mówiłam. Tam tcż Marynia swą baranin skórkę, jak ją żartcm nazywała, oddala pod opiekę matki, idąc w tém za radą Babuni, która jej tyle razy zalecała, aby pilnować i nic zgubić małego skarbu. » Zapisz sobie, droga Wnu« siu — mówiła była dając te tysiąc złotych Maa ryni — zapisz sobie numer twego listu, aby ci
4i
«nieprzcpadł gdyby go złodziej ukradl, lub ogień « spalił.» Do takiej przezorności nic doszła Marynia, owszem myślała sobie: a Złodziei we Lwowie nie o ma, a fajer pikieta 1 nie dalcko, na cóż się próżno w mam mozolić.» Tak tcż myślała matka; — lub raczej nic myślała wcale o przestrodze.
W tłusty poniedziałek była I’. Niedhalska na balu. Rzeczy jej porozrzucane po ubraniu sprzątała Małgorzata, a Marynia rozespana kładła się po kanapach, gdy Małgorzata żywo na nią zawołała:
— Chodź no Panna, oto P. Smochowska przyniosła sukienkę na jutro, trzeba ją przymierzyć.
Sukienka była przcślięzna. Marynia mieszkając w Królestwie widziała była Manią N. tańcującą ładny hiszpański taniec Cachucha (Kaczucza). Zgrabna i pojętna, wkrótce potrafiła Marynia naśladować kroki i ruchy młodej imienniczki, uprosiła więc u ojca aby jej grzechotki kupił, — i lak się wprawiła w len taniec, że rodzice postanowili, dla
1 Straż ogniowa tak zwana we Lwowie.
45
przyjemności następnego wieczora, aby Marynia Cachuche tańcowała w stroju jł/m * hiszpańskiej. Spodniczka niebieska czarną koronką oszyta, na nicj krótsza z czerwonego atłasu tcż garnirowana, fartuszek krepowy ze wstążkami, gorsccik czarny aksamitny, na główkę siatka koralowa, czarne siatkowe rękawiczki, kokardy od twarzy: taki hył ów ubiór hiszpański.
Pani Niedhalska, przebrana za starą wróżkę, miała rozdawać małym swym gościom różne podarunki. Mnóstwo zabawek, drobnych fraszek i cukierków nanoszono lego już wieczora, i wszystko porozrzucane leżało w’ pokoju.
Widząc Marynię rozespaną, aby ją rozerwać, zawołała Małgorzata:
— Przcciężhyś Panna pozbierała tc rupiecie co lak zawalają kąty.
— A gdzież je podzieję? — niedbale odrzekła
1 Maja, średniego stanu Hiszpanka. dziewczynka. — Daj mi pokój, przcspię się trochę, zadatkiem na jutro.
— Tak, — jutro przyjdzie, a dość będzie hałasu i lataniny, a niewiedzieć kiedy te graty pozbierać. Weźże je zaraz Panna, i schowaj do dolnych szuflad hiórka.
Z niechęcią i ziewaniem przystąpiła dziewczynka do sprzątania zabawek, usiadła na ziemi przy hiórku, świecę obok siebie postawiła; lecz nieostrożnym ruchem podrzuciła ją pod firankę. Lekki muślin zająl się jak siarka; — przestraszona krzyknęła okropnie niebaczna Marynia, stojąc jak wryta w miejscu, — Lak, że nicochyhnic stałaby się była ofiarą ognia, gdyby Małgorzata przerażona hałasem niewpadła była do pokoju.
Na widok tak grożącego niebezpieczeństwa, powodowana przywiązaniem do dziecka, porywa je wierna sługa na ręce i zawinąwszy w swe suknie, dohrze otuloną, znosi przcz garderobę ze schodów; — przebiega wały, wpada z drogim ciężarem
tło domu Pani Dohrzalskiej, przyjaciółki swych Państwa, a widząc Marynię oswobodzoną, wraca ratować mieszkanie.
W tym czasie, zajął ogień muślinowe opięcia, świeżo pokostowane drzwi i okna zaczynają się palić 1 — Poczciwa Małgorzata, wiedząc że w hiórku są schowane klejnoty i listy zastawne, słucha tylko przywiązania do swych Państwa, — z narażeniem życia, wdziera się do sypialni, — nie uważając na odwodzące ją krzyki innych służących, którzy drzymali w przedpokoju, i dowiedzieli się dopiero o pożarze, gdy Małgorzata wrac&jąo, wołała gore! Lccz ogień już był wtedy lak silny, że nie śmieli się do niego zbliżyć.
Małgorzata prosto do hiórka dąży, nic mając klucza, chce odbić gwałtem zamek za którym się kosztowności znajdują; lccz przytomność ją odbiega, ogień otacza, siły nic wystarczają, — pada na ziemię, i w’aląc na siebie biórko, którego nogę1 złamała, szeroką ranę w1 głowę dostaje.
Bóg wie coby się było z biedną kobietą stało, gdyby młody Galicyanin, oficer od huzarów na straży ogniowej tego wieczora służbę mający, — nie był usłyszał jej wołania, gdy przez ulicę przebiegała. Pospieszył on zcswcmi żołnierzami do palącej
*
się kamienicy i właśnie za Małgorzatą dążył do
zagrożonego pokoju, gdy ona upadła.
Porwać ją na ręce, wyskoczyć, złożyć na ulicy pod dozór nadhieglych ludzi i wrócić ratować, rozdzierać i gasić, — było dziełem gorliwości i odwagi młodego Porucznika. Tym czasem raniona, bez zmysłów leżała. W niehytności Państwa i nawet Panny Kowalskiej (która dostała pozwolenie iść na redutę), nie wiedziano co z nią czynić. Ktoś w gronie palrzących zawołał: «Trzeba tę kobietę do « szpitala odnieść.» — «Tak, do Panien Miłosieru nych, rzekł drugi.” — Znalazło się kilku mężczyzn którzy na siebie przyjęli to staranie; wzięto więc zemdloną i krwią oblaną Małgorzatę na ręce, i
zaniesiono do szpitala. 49
Pożar coraz się wzmagał i już ani myśleć można było o wydobyciu hiórka. Sprzęty z innych pokoi naprędce oknami wyrzucano, nic bacząc czy się na co zdadzą, — ocalone w len sposób — Oficer dający ciągle rozkazy, pracy nicszczędził, aby już tylko od całkowitego zniszczenia bronić kamienicę. Rozerwano dach, grały sikawki, ustanowiono łańcuch do ciągnienia wody, — nieklórzy cuda poświęcenia dokazywali, — i po długich trudach i usiłowaniach otrzymane zostało zwycięstwo nad wszyslko pożerającym żywiołem.
Tym czasem PP. Niedhalscy na balu u Arcyksięcia, na lejże ulicy mieszkającego* bawili się doskonale. Ona sama, siała w gronie tańcujących Polkę. W chwili puszczenia się między skocznie kręcące się pary, — uprzejmem skinieniem głowy witała młode maiki, uśmiechające się do niej w nadziei zabaw swych dzieci, następnego wieczora. — W tém z nicnacka spojrzy na męża; — aż tu lokaj Arcyksięcia coś mu w ucho szepce. Widzi P. Niedhalska jak się on mięsza, blednie i z niespokojnością o coś bada; zatrwożona, nie zważając na otaczających, — przedziera się do męża i słyszy ostatnie słowa służącego: “Tak, dach już pochio« nął....» — « Ach, moje dzieckol » przeraźliwie krzyknęła. Nie pytając dalej wylatuje z salonu, czuje tylko że niebezpieczeństwo grozi ukochanej Maryni, której obraz najpierwej się przed jej wyobraźnią przedstawił. Nie pamiętając na siebie, nie czując trzaskącego zimna, nie zważając na gęsty śnieg okrywający ulice; — nicodziana, bo w sukni krepowej, różami tylko mając uwieńczoną głowę, w białych atlasowych trzewikach, — biegnie, zmysłów prawie pozbawiona, biedna matka, łkając i krzycząc:« Moje dziecko 1 Moje dziecko!» Gdy się zbliża ku kamienicy, co za widok okropny! — Ogicń, jakkolwiek w sile swej pokonany, trwa jeszcze; — żarzą się belki, — dach zerwany, — sprzęty leżą pod domem, — fortepian wiedeński połamany, — owe cukierki i torty, które miały służyć ku zabawie fil
jutrzejszej, — po ściekowiskach się walają; chwytają je dzieci z pospólstwa, żołnierze odpychają motłoch, mnóstwo ludzi, wojskowych, krzyku; — słowem obraz zamętu i zniszczenia!
Ale tego wszystkiego nie uważa P. Nicdbalska, bieży tylko z jedyną myślą; co się z Marynią stało?
W tej chwili zastępuje jej jeden ze służących, który z pierwszego przerażenia ocknięty, przecież sobie przypomniał, że Państwu dać znać należy o zaszłym wypadku.
— Gdzie Panna? — woła czuła matka z pomięszaniem.
— Panna Kowalska?
— Panna Marjanna, — niecierpliwie przerywa P. Niedhalska.
— Panna Marjanna?.... Nie wiemy doprawdy. Od początku gdzieś się podziała.
Któż opisać zdoła okropność tej chwili i co się w scrcu P. Niedbalskiej działo! Uczucie macic
62
rzyńskie jest najsilnicjszćm w życiu i ostatnie też z serca ustępuje przed wadami, które się w nie wkradają. Dla tego to, dzieci moje, Iłógwam kazał szanować i kochać rodziców bez wyjątku, jacyby oni Byli; Bóg bowiem wiedział, że matka bardziej, niż ktokolwiek w świccie, jcst do was przywiązaną, — i żc, pomimo przywar, jakieby mieć mogła, jeszcze na waszę miłość zasługuje!
Szczęściem, nie długo trwała lak okropna niepewność, przybliżył się do P. Niedbalskiej służący P. Dohrzalskiej z wiadomością o Maryni, i oznajmił jej i mężowi, który też z szalem nadbiegał, — że dziecko jcst spokojne, i że P. Dohrzalska ich przybycia oczekuje, prosząc aby u niej przenocowali.
Marynia na widok rodziców znowu rzewnie płakać zaczęła pytając o Małgorzatę.
— Mamo kochana, powiadali ludzie że się zabiła! O ja nieszczęśliwa, co ja też narobiłam!,...wszak to ja zapaliłam firankę! Musieli PP. Niedhalscy, jakkolwiek zmartwieni, koić żal nader silny swej córeczki. 1’. Dohrzalska spostrzegając stan w jakim przyjaciółka do niej przybyła i jak przeziębia i przemokła, — uprosiła aby się rozebrała i poszła do łóżka. Uczyniła to wprawdzie P. Niedhalska, ale sen nie zamknął jej powiek; — pamięć na klęskę która ieh dotknęła, obawa o Małgorzatę, o której losie jej dokładniej doniesiono, nakoniec ból głowy i gardła, — skutki gwałtownych wslrząsnieri i zaziębienia, zupełnie ją spoczynku pozbawiły; — dnia tcż następnego wstać z łóżka nic hyła w stanie.
Marynia, wchodząc rano do jej pokoju, ciągle jedną myślą zajęta, prosiła matki, ażeby jej wolno było pójść do szpitala odwiedzić Małgorzatę. Dla zaspokojenia zbytniej obawy dziewczynki, już przed nią prawdy nic ukrywano i dowiedziała się O wszyslkicm.
— Idź moje dziecko, — powiedziała smutna matka, — proś Panny Ignalskiej (tak się zwała nauczy
cielka dzieci P. Dobrzalskiej) aby cię zaprowadziła; ja zbyt słabą jestem. Zapytaj się Sióstr Miłosiernych, coby Małgorzata potrzebowała, i czy ma należytą wygodę.
Westchnęła głęboko myśląc o wszystkich troskach jakie na nią spadły.
— O Marnot i ty przezeninic cierpisz, i ty tyle strat ponosisz, — a ja biedna nie mam czem się wypłacić! Mój Boże, oto i listy zastawne spalone i biednej Małgorzacie nic będę mogła sama, jakbym pragnęła, wynagrodzić poświęcenia, — jeżeli jeszcze wyzdrowiejeł
Udała się Marynia z towarzyszką do szpitala. Siostra Miłosierdzia wprowadziła je do sali gdzie Małgorzata leżała. Na zapylanie jak się ma chora, trzęsła głową zakonnica.
— Gorączka niesłychana, nie ustąpiła nawet po krwi puszczeniu, widać że głowa niezmiernie zajęta.
Nigdy jeszcze dziewczynka w szpitalu nie była;
jakies uczucie obawy a razem uszanowania przejęło ją na widok tylu zebranych cierpień ohok tak wielkiego ochędóslwa. Ten ołlarz ubrany kwiatami, ta biała podłoga, te porządnie ustawione łóżka zadziwiły ją, gdyż ona wystawiała sobie, że szpital musi być coś okropnie obrzydliwego. Lecz gdy się zbliżyła do biednej Małgorzaty, już wszelkie innc myśli ustąpiły. Cóż też Marynia wycierpiała widząc swą poczciwą piastunkę bez żadnej przytomności l Oczy jej zamknięte, twarz opuchła i rozogniona, głowa związana krwią zbroczoną chustką! Gdy dziewczynka przyszła do łóżka i z płaczem wykrzyknęła: « O Małgosiu nieszczęśliwa, daruj mi! n Chora słysząc głos dohrze znany ukochanego dziecka, jakby zcsnu obudzona, ale zawsze nieprzytomna, zawołała;« Czy Marynia nie spaliła się? « Nie, oto Kaczucię tańcuje. Ale czemu Marynia tui « po głowic skacze? — Wszak Panna wie jak mnie głowa holi...Ęj Maryniu pozbieraj mi Le graty co « na mnie ciążą.» 1 tu zaczęła się rzucać po pościeli.
Tc przerywane wyrazy, które razem okazywały i boleść Małgorzaty i jej przywiązanie do niej, okropnie Marynię zasmuciły. Jeszcze hardziej łkać zaczęła, aż Panna Miłosierna hiorąc ją za rękę przestrzegła, że owym płaczem tylko pomnaża cierpienia chorej. Zaprosiła dziewczynkę do swej izdebki nie chcąc ją tak zapłakaną puścić na ulicę*.
— Oto, moja Panienko, zamiast rozpaczania, lepiej zrobisz gdy pomodlisz się Panu Bogu za twą piastunkę, — rzekła miłym głosem zakonnica. — Pan wszelkiego miłosierdzia, który może ulżyć jcj, wysłucha pewnie twą prośbę, jeżeli ją sercem czystem zaślcsz ku Niemu. Bądź dobrej myśli; a co do starań, możecie Państwo być pewni, że ich nie braknie waszej słudze; wszak my od tego jesteśmy, aby pomagając cierpiącym bliźnim, Zbawicielowi się podobać.
— CoMarynię najhardziej martwi, — powiedziała nauczycielka, — jcst to, że ona poniekąd przypadku Małgorzaty stała się przyczyną; ona to niebacznie
wznieciła pożar który też dom rodzicielski pochłonął.
— Czy tak? — odrzekła Siostra Miłosierdzia. — No, to ja ci Panienko coś poradzę. Wszak wiesz że najskuteczniejszem pośrednictwem między nami a Bogiem jest wstawienie się Matki Zbawiciela za nami do Niego. Słyszę że ci Marja na imię, idźże więc do swej świętej Opiekunki, moje dziecię, a modląc się za chorą, proś oraz o przebaczenie dla siebie; O poprawę z przywar, które tc nieszczęścia na cię zgromadziły. Możeś słyszała o Arcybraclwie Serca Maryi, dla nawrócenia grzesznych, tyle cudami słynącćm? Co sobota, zbiera się ono na modlitwę wieczorną, błagając o zdrowie dla chorych, o poprawę błądzących i występnych. Pójdź do kościoła Maryniu, zobaczysz że cię Bóg pocieszy. — A teraz dla’rozerwania twych myśli zaprowadzę
V *»
cię do naszych dzicci.
Poszły do sali gdzie sicrolki przy szyciu właśnie siedziały. Na widok wchodzących gości, wszystkie 53
powstały z chrześciańskiem powitaniem, i znowu każda oczy spuściła na robotę.
— Widzisz Maryniu, — rzekła P. Jgnalska, — jak tc dziewczynki sąochędożnie ubrane, jak każda swój koszyczek ohok siebie trzyma; — patrz jak czyste tc ławki, te stoliki. — Czy ci się to nie podoba?
— O, i bardzo, kochana Panno, ale pojąć nie mogę jak tu wszystko jest porządnie, kiedy ich tyle?
— Właśnie dla tego że ich tak dużo, musi wszystko być w porządku, — odrzekła zakonnica. — Każda z tych sierót od najniższych lat przyuczona, aby to co do niej należy, na jedno kładła miejsce; nigdy nie zejdzie z roboty nie poskładawszy jej wprzódy; nigdy nie wyjdzie ze Szkoły, książki i zeszyty rozrzucone zostawując. A cóżby to hył za zamęt, moje dziecię, gdyby u nas ładu nie było! Nasze dziewczęta podrzutki, nic znające nawet nazwiska rodziców, w cóżby się obróciły, gdyby nic miały jedynego skarbu jaki Opatrzność im dozwala: dobrego wychowania? Tego zaś pierwszym w świccie celem jest, pracowitość i porządek. Ale nic sądź aby i le dzicci nie miały swoich zabaw i swoich przyjemności. Dziś tcż właśnie u nas zapusty, tłusty Wtorek i radabyra abyś widziała jak smacznie zajadać będą swe pączki, a przekonałabyś się Maryniu, że i ubogim i pracującym Bóg wesołości udziela.
Mój Boże! — pomyślała Marynia, — dziś ja miałam mieć zapustną zabawę l A nie same tylko a pączki bylibyśmy mieli. » Na to przypomnienie westchnęła głęboko.
— Chodź moje dziecię, — zawołała na nią Panna Jgnalska, widząc że się zasępia, — Lrzeba do Mamy wrócić, gdyż czeka na nas niecierpliwie; może jutro tu przyjdziemy, a teraz upadam do nóg łaskawej Pannie Starszej; Maryniu pocałuj w rękę.
Zdała dziewczynka matce sprawę z odwiedzin, i zarazem prosiła, aby nazajutrz jcj pozwoliła wrócić do szpitala dla odwiedzenia chorej. Zezwoliła na to P. Niedhalska żałując że słabość nie dozwala jej towarzyszyć córeczce.
linia następnego, gdy Marynia z wczorajszą towarzyszką udala się do Panien Miłosiernych, Przełożona powiedziała Pannic Jgnalskiej cichym głosem, iż MalgorzaLa tak źle się ma, tak niespokojna i w tak gwalłownej gorączce, że nicrada je do niej wpuszczać. Do Maryni zaś obracając się dodała:
— Nie chciałahym, moja Panienko, do chorej cię prowadzić, boby jej to szkodzić mogło, ale abyś próżno do nas się nie trudzila, pokażę ci kilka szczegółów naszego domu.
Weszła naprzód Panna Miłosierna z Marynią do kuchni tak schludnie i pięknie urządzonej, że się dziewczynka wydziwić nie mogła.
— U nas kuchnia tak brudna, — rzekła, — że Mama nigdy rai nic pozwala tam zajrzeć, bobym sobie sukienki powalała, a tu tak ładnie, tak smaczny zapach i nic oczu nie razi! 61
Następnie poszły tlo apteki, — znowu widok porządku uderzył Marynię.
— Tu ubodzy dostają różne lekarstwa, — powiedziała zakonnica, — nawet z miasta kupować je mogą za niską cenę.
W kącie apteki stała mała postać Szarej Siostry w zupełnym ubiorze, w jej zapasce była duża kieszeń w którą osoby zwiedzające zakon datki składały.
— Trzeba bowiem ci wiedzieć, moje dziecię, — mówiła dalej zakonnica, — iż len cały zakład na miłosierdziu Boskiem i ludzkiej jałmużnie spoczywa.
Marynia cierpiała na tem, że nic lam wrzucić niebyła w’stanie! Panna Jgnalska zbliżywszy się do owej łatki, niby dla przypatrzenia się jej, nieznacznie dukata, od P.Dobrzalskiej danego, w kieszeń wpuściła1.
i Tuką posiać nic we Lwowie, ale w Genewie u Panien Miłosiernych widziałam. Inne zaś szczegóły są — co do Zakładu we Lwowie — prawdziwe.
es
Przełożona jeszcze do pralni, prasowni i do składu bielizny zaprowadziła Marynię; we wszystkich szczegółach, w każdym kącie z podziwieniem patrzała dziewczynka na cuda, jakie dobry układ i staranność dokazać mogą, — a jak najprościejsze, najmniej powabne przedmioty, urokiem swym okrasić potrafią.
Już dnia trzeciego nie wychodziła Marynia. Matka jej ciągle cierpiąca leżała jeszcze na kanapie. Panna Jgnalska opowiedziała jej szczegóły wczorajszych odwiedzin, dodając, iż nie tcn jeden zakład we Lwowie dla biednych dzicci istnieje.
— Nasze Panie szczerze się zajmować zaczynają,
— dodała, — wychowaniem ubogich; już jedna
z grona Towarzystwa Dobroczynności, nic tylko
w mieście się niemi trudni, lecz też i u siebie, na
wsi, o parę mil ztąd, urządziła salę ochrony dla
małych dzieci. Druga zaś w Tarnowie, Księżna J. S.ł,
1 Ta zacna Folia zwiedza teraz za granicą podobne zakłady, dopytując się o wszelkie szczegóły, aby stosowne ulepszenia u siebie zaprowadzić.
63
także z pomyślnym skutkiem je urządza; w początku tylko przcz rodziców dzieci na zabawę staremu dziadkowi odsyłane były, a teraz już i uczyć je zaczynają.
— Wiem że i w Warszawie wiele się zajmują lakierni ochronami, — rzekła P. Niedhalska, — przywiozłam Karolci i Jadwisi (córeczkom P. Iłohrzalskicj) dzieła Jachowicza, który tyle dokazał w tym względzie, alem ich dotąd nie czytała1.
— Ol i w książeczce P. Lcwockicj, Powiastki dla dzieci z prawdziwych wydarzeń, któreś nam Pani dala, — rzekła Karolcia, — ślicznyjcst opis Zakładu moralnie zaniedbanych dzieci. Jeżeli Pani pozwolisz, przeczytam głośno len rozdział, i może Marynię to zabawi.
i Oprócz pism lu wymienionych, są jeszcze inne wielce szacowne w tym przedmiocie: jako to np. P. Augusta Cieszkowskiego: U Ochronach po wsiach. — W książce: £)o Matek polskich znajduje się piękny ustęp o Stowarzyszeniu młodych Panien. Że to już nad wiek wasz dzieci — nawiasem tvlko o tem wspominam.
04
Wielce zajął córeczkę P. Niedbalskiej, tak dohrze oddany obraz, nawet matka z upodobaniem czytaniu się przysluchiwala. Maryni dotąd wychowanie bardzo wstecz posunięte było, jeszcze hicgle nie umiała czytać, i tym sposobem, nie miała przyjemności znania tylu ładnych i zabawnych
Z niecierpliwością oczekiwana sobola przez dziewczynkę nadeszła. Wiadomości o Małgorzacie ciągle niepomyślne były; uprosi, a więc Marynia matkę, aby się za nią modlić mogła wraz z Arcybractwem Serca Matki Bożej. Poszła z Panną Jgnatską
* %
1 Jeżeli wy, dzieci kochane » szczęśliwszo od Maryni macie matki, które same trudnią się waszćm wykształceniem, — przyjmujcie z głęboką wdzięcznością te ich starania. Nikt lepiej, troskliwiej, sumienniej od matki nie naucza! — Co <lo mnie, nigdy nie zapomną laski mej rodzicielki, która — pomimo młodego w ówczas wieku i świetnego położenia — codziennie godzin kilka ze mnn zamknięta, — udzielała mi różnych nauk. Żadne o Iwiedliny> żadna zabawa nie zdołały jej przerwać tych zatrudnień. Ja tcż, rzec mogę, najlepiej pamiętam córa w tych godzinach nie uczyła!.... 65
do kościoła, i z nabożeństwem słuchała modlilew które naprzód odmawiane były; lecz gdy przy końcu ksiądz czytający je dodał: a Teraz módl my « się za poleconą nam chorą osobę i za poprawę « i nawrócenie grzesznych. » Marynia wstydem zapłonęła; zdawało jcj się, że wszyscy wiedzą, że ona jest ową poprawy potrzebującą istotą. To uczucie jcdnak nic zajęło jej serca Lik, aby łzami oblana nie błagała Boga, za pośrednictwem Matki Jego, o wyzdrowienie Małgorzaty.
Gdy niewinne usta szkolnej młodzieży odmówiły modlitwę, dodając te słowa:« Mary u! poczęła «bez zmazy’, módl się za nami do Ciebie się uda«jącemi, Maryo! ucieczko grzesznych, módl się « za nami, » dodając modlitwę Świętego Bernarda; uczuła Marynia pewną ulgę w sercu. Mocne przedsięwzięcie poprawy samo już nicsic pociechę’; a gdy je wspiera wiara i ufność w Bogu, wszelkie trudności potrafi ono pokonać.
Wróciwszy do domu rzuciła się Marynia w ohjęCG
cia maiki, raz jeszcze ją przepraszając za swe przewinienie, obiecała że się starać będzie o zupełną poprawę.
Nazajutrz, jakby dla zachęcenia jej w dobrem przedsięwzięciu, pozwolił Bóg by otrzymała pomyślne wiadomości o Małgorzacie. Szczęśliwe nastąpiło przesilenie gorączki i odzyskała przytomność. O jakże hyła szczęśliwa dziewczynka! Ta łaska Boża była jcj poniekąd zapowiednią, że i ona wyleczy się ze swych przywar. Gdy P. Niedhalska przyszła do sił, prosiła ją córeczka, aby z nią odwiedziła Małgorzatę.
Długo jeszcze trwał stan jej osłabienia i nic rychło szpital porzuciła; — nie raz więc matka z Maryą ją odwiedzały. — «O Pani, — mówiła poczciwa « sługa, — dziękuję za twe dla mnie względy, ulecz najbardziej za to, żeś mię tu zostawiła! u O jakże ja nierozsądną byłam tyle się lękając u szpitala! Gdyby kto mi hył powiedział że się «do niego dostanę, byłabym się miała za zgu
67
« liioną. O szpitalu sądziłam, że byłby dla mnie o miejscem wstydu i największej biedy, — a mnie, < przeciwnie, lak tu dohrze było.»
W Maryni też zmieniły się wyobrażenia; coraz mniej roztrzepaną, coraz porządniejszą i gorliwszą była w naukach; co więcej, i jej rodzice nieznacznie i nie wiedząc jakim sposobem, hardziej się do domu przywiązywali, więcej trudnili się wychowaniem dziecka, i mniej ludzkim względom i światowym zwyczajom podlegali; Marynia poprawiając się sama, dobry wpływ także na nich wywierała. Nie pierwsze to dziecko które się siało aniołem opiekuńczym tych co nam dali życicl — Bóg broniąc nam zuchwałego napominania rodziców, dozwala jednak częstokroć, że to co nie zdołają najwyrnówniejsze nauki w religii, — to jedno westchnienie, jeden dobry przykład ukochanej istoty dokażc, — i do poprawy doprowadzi.
Przypadek więc, kióry wam opisałam, hył początkiem szczęśliwej zmiany w rodzinie PP. Niedhat
68
skich. Tak to miłosierna Opatrzność, umie Dobre wyprowadzać z najniepomyślniejszych zdarzeń; jeżeli się pod Jej opiekę garniemy, i sta jemy godni Jej łaski. IV.
OSOBLIWSZE ZDARZENIE.
(ORTCIHALME*)
..Lecz w niebie wysoko, Jeden Ojciec czuwa? Nigdy Jego oko Snem się nie zasuwa*
Bajki dla dzieci na dochód Ochrony, przcz BczitnicnnegO.
« Idź już z Bogiem, — bądź spokojny, a toć nas « we wszystko zaopatrzyłeś, jakbyś za morze a nie « za jezioro się wybierał; nic nam się przecież nie «stanie. — Idź, a wracaj jakeś przyrzekł.»
Temi słowy żegnała stara Magdalena swojego syna Marka, ubogiego alpejskiego pasterza, który
70
odchodził z chaty — w niedostępnym parowie Sabaudyi położonej — by sprzedać na jarmarku, w sąsicdniem miasteczku szwajcarskićm: starą kozę, wór duży kasztanów i skóry z kilku owicc, — a za to kupić soli, kawy, mąki i innych nieodzownych rzeczy.
— Widzisz Matko, — rzekł jeszcze poczciwy pasterz, — jakaś mnie niespokojność przejmuje tak Was sarnę z tem oto dzieckiem zostawiać w odludnej chacie, w lak ostrej porze; a zwłaszcza kiedy sąsicdzi także na jarmark do Vevey1 się wybierają.
— Bądź dobrej myśli, mówię, — niecierpliwie
4
odparła Magdalena, — a spiesz się abyś prędzej wrócił.
Znów ucałował Marek synka, matki rękę ścisnął, i poszedł wolnym krokiem, ohzierając się parę razy aby jeszcze widzieć starą Babkę ohok malutkiego Justysia stojącą. — Gdy ich z oczu stracił.
71
puścił się pędem z góry i w kilkunastu minutach stanął u brzegu Lemańskiego jeziora, wstąpił na łódkę która tylko już jego oczekiwała, i popłynął na brzeg przeciwny, do kantonu Wodcjskiego w Szwajcaryi, gdzie się właśnie jarmark odbywał.
Tym czasem stara Magdalena napatrzywszy się za synem, wzięła chłopczyka za rękę i przeżegnawszy się pobożnie, rzekła:
— Teraz chodźmy, ho oto zimno ostre hierzc, i pcwnic śnieg gęsty pruszyć zacznic; — trzeba nam korzystać z czasu aby znieść drzewa do chaty, ho jeżeli przypadną lawiny1, to może i parę dui wyjrzeć na dwór nic będzie podobna, — trzchaby w palce dmuchać.
— Dobrze Babulu, — odrzekł chłopczyk, śliczny
’ Lawina, Lodocwat, po francuskuaualanche albo taranie., ogromne zamiecie śnieżne, co w górach często cale wsie aż powyżej dachów spadając zasypują, — Biada wędrowcy którego w wąwozach lawina spotka! Już on się nie wydobędzie, chyba miłosierna ręka zakonnika Świętego Bernarda, lub instynkt nauczonego psa, wyratować go zdoła
wygrzebując z pod śniegu.
72
kędzierzawy, rumianej twarzy pięcioletni blądynek, — i ja Wam pomogę, i chróst przynajmniej nosić będę. — A dacie mi co za to? — Czy Tata zostawił co dobrego dla Justysia? — O, gdy wróci, to wiem że mi cacko przyniesie, ho Tata dobry, i powiada, że kiedy Matula u Bozi, to on ją zastąpić tu musi, i popieścić synka.
— O zapewne że nas bez opatrzenia nie zostawił: mamy duży bochen chicha, ziemniaków z piwnicy do izby naniósł abym się nic męczyła dzwigając je do góry, dał kwartę soli, trochę masła, kawał sera z Gruyere, wina dzban spory stoi w piwnicy, — dla ciebie mam jabłek kilka jeżeli będziesz grzeczny, — oto je tu widzisz na półce; jest tcż mięso na czwartek i kawa w pudełku. Wydoję kozę wieczorem, a tak będziem mieli każdego dnia, dobry posiłek.
Dziecię uradowane widokiem tylu dostatków, do których przydać należy kosz kasztanów, zwykłego Sabaudczyków pokarmu, — skakać ochoczo zaczęło około krzątającej się Babki.
73
— Ucisz się, — rzekła, — jakoś mi głowa cięży, i jakby muchy koło ócz latają. — Nic jestem ja tak zdrową, ani tak spokojną jakem przed Markiem udawała; gdyż nie chciałam mu bronić pójścia na jarmark, gdzie wiem że ma nie jednę sprawę* do załatwienia, i radabym nawet aby sobie trochę pozwolił roztargnienia w smutku, jakiego doznał po stracie swej żony! Pomódlmy się dziecię i za niego, i za duszę nieboszczki twej matki; a potem pójdziemy na spoczynek, bom się zmęczyła tém
4
drzewem, i mam mocny zawrót głowy.
Uklękły te dwie lak do siebie niepodobne istoty: staruszka i dziecię; a złożywszy ręce polecili się Ojcu niebieskiemu, aby nad niemi czuwał.
Chata Marka, jak już mówiłam, hyła jedną z najwyżej p dożomych, na górach Sabaudyi *. Kraj ten cały Alpami przcrznięty, jcst smutniejszy niż sąsiedzka, jeziorem od niego przedzielona Szwajcarya; obrócony bowiem na północ ponury obraz
1 Sabaudya należy do królestwa Sardynii i Piemontu.
71
przedstawia; gdy przeciwnie Szwajearyi nadbrzeża ogrzane promieniami słońca, wydają najlepsze wina, są okryte wesoło wyglądającemi domami wiejsktemi, i mnogiemi miasteczkami. Niebotyczne drzewa są prawic jedyną wyżej wspomnionych miejsc Sabaudyi ozdobą; a ogromne posępne skały, odluduość, wieczny cień, szmer szumnych potoków i w oddaleniu spadających lawin, prawdziwą sprzeczność stanowią z przeciwległych okolic Szwajcaryi widokiem.
W około zagrody naszego Marka nie raa żadnego sąsiada. Wieś o kilkaset kroków poniżej się znajduje; chata opodal od szaletów* stoi i w takim
parowie, że ją ledwie o kroków kilkanaście spo*
slrzedz podobna.
Mieszkańcy jej teraźniejsi już spoczywają: Babka w łóżku za firankami, a chłopczyk w dawnej swojej
2 Cltdlet, domek drewniany czyli serownia, gdzie letnią pora stoją krowy nie schodząc z góry. — W naszych Tatrach nazywają górale podobne budynki ódcóieAdmi.
75
kolebce, przy krótkiej dla niego, lecz w której spi doskonale, choć skurczony, oczekując łóżeczka, jakie mu ojciec od dawna przyrzeka....
Następnego rana, dość wcześnie obudził się Justyś. Słysząc wszystko w cichości, myślał sobie że Babula po wczorajszym holu głowy spoczynku potrzebuje; leżał więc nicporuszony, a naluliwszy oczki zasnął powtórnie. — Już nakoniec i drzymać mu się znudziło, i zaczął pół głoscm nucić ulubioną Sabaudczykom kominiarską piosnkę, lccz ta Magdaleny nie obudziła. — Wstał pocichu chłopczyk, poszedł do komina, zapalił siarniczkę, i z biedą, sparzywszy się parę razy, rozniecił ogicń, mówiąc do siebie; « Babuli zimno byłoby wstać, « dohrze że się rozgrzeje. * — Zawsze czułą myślą, wyręczenia staruszki powodowany, wytoczył Justyś wody1 do garnka, posLawil go na kominie, a sam
1 W każdej tak Sabaudzkiej jak Szwajcarskiej chałupie u Lei w izbie duża kamienna kadź z szyjką, w tę nalewają codzień wody na potrzebą domową, aby ciągle po nią nie chodzie; co leż czasem niepodobnem się staju dla zadymek śnieżnych.
76
zmówiwszy pacierz, począł skrobać ziemniaki oczekując Babki ocknienia.
Staruszka się jcdnak nie ruszała i biedny zgłodniały chłopczyna przybliżył się do łóżka, a odsunąwszy firankę już głośno zawołał: « Babulu! wstańcie przecie, Justyś głodny! Babulu, czy się gniewacie? wszak ja grzeczny byłem. » Nie otrzymując odpowiedzi, znów chłopczyk pomyślił że Babula chorą być musi, a zatem jeść nic będzie, poszedł do garnka z mlekiem, nalał pcłną miseczkę, i wypił oczekując drugiego śniadania. Przykrzyła się Justysiowi samotność, — przykrzyło milczenie; śpiewał wprawdzie i bawił się jak mógł strugając patyczki na bicze i rzucając marmurtri *, lecz i to nakoniec ustało, i znów pomyślał, iżhy dobrze było przekąsić cokolwiek. — Powtórnie poszedł do łóżka; a już nie tylko wołał i prosił Bahkę,
i MarmurJki kto rem i chłopcy rzucaja $ ulubiona ich to zabawa w tamtych krajach.
7T
żeby mu odpowiedziała, lecz ją potrząsnął, by ją snadniej obudzić. — Ciało jcj jak marmur zimne i nieporuszonc, przeraziło chłopczyka. Sądząc że Babula bardzo musi hyc chorą, kiedy lak zmarzła, zaczął rzewnie płakać, ciągle pytając co jcj takiego? — Nic otrzymał odpowiedzi; a napłakawszy się napróżno, przyciśniony wreszcie potrzebą pożywienia, usiadł w kącie i ziemniak po ziemniaku z garnka wybierał i zajadał smaczno. Poszedł leż do szafy po chleb, i ukroił sobie sporą kromkę; chciałby był dobrać się do sera i do rumianych jahtuszck. ale tc na wysokiej półce leżały, i nie mógł ich dosięgnąć; po jedzeniu wziął słomki i plótł je na kapelusz.
Tak zeszedł dzień cały nudny i przykry. Gdy zapadł prędki w tcj porze roku wieczór, Justyś, nic tnając co robić, położył się w kolebkę i zasnął, nie opuściwszy wieczornego pacierza.
Następny dzień, równic jak poprzedzający, zaczął się i przeszedł. — Babula zawszeć spala; już
78
nawet na nią nic śmiał patrzeć chłopczyk, ho jakiś okropny wyraz na twarzy nosiła; zasunął firankę i radził sobie jak mógł jedząc kartofle i ssiadłe już mleko.
Chciałby hył Justyś wyjść z izby, ho hył porządny chłopczyna, i wiedział, że to nieprzystojnie potrzeby w niej odbywać, ale drzwi na zasówkę Babula zamknęła, a Justyś był malutki i nic mógł do nicj dostać, — musiał więc poradzić sobie, jak mógł.
Trzeciego dnia zabrakło mleka; kozy przez pierwszą dobę się nabeczawszy, już nic dawały się słyszeć. Nic wiedział Justyś dla czego; ale że nie niógl wyjść, przestał o nich myśleć. — Pies zaś, stróż wierny, często u drzwi drapał, i całą prawic noc wył przeraźliwie. — Żal chłopcu hył o za mlekiem, za kawą którą bardzo lubił1, ale miał je*
t Cały lud tych krajów pi je kawę rano i w wieczór, to jest, zjada garnek mleka z przydatkiem cienkiej tury kawianej bez cukru; do niej, zamiast chleba, bierze pieczone ziemniaki.
r
79
szcze, oprócz ziemniaków, kasztany w popiele pieczone, chleha dostatek i masła trochę. — Babka ciągle spala.
Czwartego dnia nie stało masła. — Kilka razy rzuciwszy kijek do góry zdołał Justyś w jabłko trafić, spadło jedno i drugie, nadto kasztany, zicniniaki z solą i chleh, pożywiły chłopczyka; ale ostatni szczcrstwiał, i (rudno go krajać było; drzewa tcż prawie niestawało. — Nie oszczędzał go Justyś, ho Babula zawsze była jak lód zimna i nic dawała się rozgrzać. Ogromny śnieg lak zasunął chatę, że nic prawie okienkiem nic było widać; wicher dął nieznośnie i smutny odgłos wydawał; — poszedł Justyś do łóżeczka wieczorem, ostatnią wiązkę drew na komin włożywszy.
Dopicroż dnia piątego dokuczyła bieda Justysiowi! Już nie było czem na kominie palie; nic mógł ani gotować ziemniaków, ani piec kasztanów; zimno nieznośne kurczyło rau członki; zaczął boleśnie płakać mówiąc sobie: « Już tcż się
80
« teraz Babula nic obudzi i nie ogrzeje, kiedy taki « mróz, że ja sam prawic skościałem! — Może i ja « tak zasnę jak Babula? a Tata mnie się nie dohu« dzi!»
Ta myśl przeniknęła trwogą chlopczynę, ukląkł izclkami, rączki wyciągając ku krzyżowi wiszącemu nad kolebką, modlił się do Boga, aby go nie usypiał tak mocno! — Nadzieja powrotu ojca pokrzepiła go w tej bolesnej chwili. — « Może leż “ Tata już wróci, i mnie cacka przyniesie?» Z dziecinnera roztrzepaniem pocieszył się leni wspomnieniem Justyś, i już raźniej krzątał po izbie, aby coś do pożywienia wynaleść. Niestety! nic nie było jak tylko jeden chleh suchy, czerstwy, jak kamień, i woda zamarzła w kadzi.
Widział Justyś jak Babula kurom jeść dając maczała chleb w wodzie, aby go zmiękczyć, i on luk sobie poradził; pokruszył ośrodek, wody z pod lodu dobył, i tak, — choć niesmaczną, — zjadł polewkę, nic mając co lepszego. — Jabłuszek kilka ru
81
mieniło się na półce, ale darmo się Justyś na nic narzucał, próżno wylazł na stół, który przystawił do szafy; jabłka daleko od strony nniru spoczywały, i jakby z urąganiem jego biedy patrzały mu w oczy.
Nic mogąc dłużej znieść zimna srogiego, poszedł Justyś pod pierzynę, odział się wszyslkiemi swcmi, nawet świąlecznemi sukniami; byłby jeszcze wziął Babuli spódnicę, ale ta leżała na jej łóżku, a chłopczyk, choć sam przcziębly, nic chciał Babuli odsłaniać. — Tak przebywszy parę godzin, znów czarne myśli zaczęły krążyć mu po głowie. Bez wyraźnego przedmiotu obawy, coraz, mu się okropniej robiło. — Jakiś nieznośny swąd, jakaś okropna zgnilizna do mdłości go przyprowadzały. Głód, zimno, nudy, ‘wszystko razem uderzyło na słabe dziecię. Znów ulżył sobie Justyś łzami i modlitwą; przypomniał wszystkie jakie umiał pacierze, składał rączki, patrzał na krzyż nic spuszczając zeń oka!
82
Tu was szczęśliwych w dostatkach wychowanych dzieci zapytam: czyście zawsze Bogu były wdzięczne za Jego dobrodziejstwa? Czyście czuły pomyślność waszę? Oto patrzcie, jak mój biedny Justyś od dni pięciu sam, — a bodaj gorzej jak sam, — dzień i noc przebywa; wtedy gdy wy krzyczycie za odchodzącą od was Boną; lękacie się zostać i chw ilę w ciemności. — On musi radzić sobie: i ogień palić, i nastawiać garnck, i sporządzać jedzenie; wy potrzebujecie posługi do ubrania a może do mycia i obuwania, słowem, do każdej czynności. — Czemżyje biedny chłopczyna? — Oto ziemniakami, a nakoniec chlehem i wodą; a wy żalicie się gdy wam dla zdrowia najsmaczniejszy rosół jeść każą, krzywicie się jeżeli naleśniki trochę przypalone, kawa nic dość słodka, kurczę nie ładnie przypieczone, kaszka nie dość tłusta; z daleka odpychacie znienawidzony szpinak; słowem. macie tysiące niesmaków i wybrzydzam — Ach! dzicci kochane, pomnijcie jednak, że wy
zupełnie jesteście podohnemi Justysiowi istotami; jest on wasz bliźni, odkupiony jak wy krwią Zbawiciela, a może w Boskich Jego oczach dalcko od was milszy, ho Justyś pobożnie się modli, znosi cierpliwie swą biedę i opuszczenie; — gdy wy tym czasem, nie zawsze bogobojni jesteście, i nie umiecie przecierpieć lekkiej nawet przeciwności. Niechże wam Justyś będzie przykładem; a jeżeli jaka pokusa niecierpliwości wami miota, przypomnijcie jego cierpienia, — na dobre wam wyjdzie to wspomnieniel...
Zostawmy teraz naszego chłopczyka smutnie dumającego w kolebce, wycieńczałego głodem, skostniałego prawie od zimna; a obaczmy co się z jego Ojcem dzieje.
Przepłynąwszy jezioro, które dnia tego jak zwierciadło gładkie było, przybył Marek do Pevey we WLorck, gdy walny targ jesienny tylko co się rozpoczął. — Piękny jest widok tego handlowego choć małego miasteczka. Tu stokroć więcej jeszcze ruchu
81
i rozmaitości niż u nas na kiermaszu, choć ani pijaka nic ohaczysz, ani usłyszysz zwady i krzyku. — Szwajcarya złożona z 22*1’ kantonów 1 czyli odrębnych stanów, tyleż przedstawia ludów zupełnie od siebie różnych ubiorem, charakterem a po części i wiarą.
Na rynku przyległym do nadbrzeża jeziora, na którem się zatrzymują statki zdała przychodzące, tysiączne stoją budy i stragany. — Tu się pomiędzy sprzedającemi snują roje młodych dziewcząt Ik odejskickw czarnych czepkach, szeroką koronką obszytych, lub w szpiczastych — jakby Chińczyków — kapeluszach, z czar nem i gorsetami, w kolorowych spódniczkach. — Tu i Zte/7fezuZZe kobiety w ogromnych skrzydlastych jak motyle czepcach,
t Oto nazwy tych kantonów, pd/nocNG: Bazy I ej s ki > Soluiy, Argowii, S/afuski t Zurichski, Turgowii, Saint GaUki, Appenzelski; irednit: Neufszatchki > Berneński, Fryburgski, Lucerny, Zug, Unierwald, Szwylz, Uri, Gbrua; południotcs: Tessyński, Gryzon&ki, Walizejski, Wodejski i Genewski.
r
nisko spięte, z wąskim stanem, w czarnych spódnicach, sprzedają sery Ementalskie, patrząc z pod
oka na spółzawodniczki z kantonu Frejlntrg. które tcż ze swym Gruyerem przybyły. — Ostatnie, nie przestając na pięknych włosach jakie dostały od przyrodzenia, wplelają w nie, grube jak kiełbasy, czarne watki. — Owdzie stoi buda U’alezejeżyków sprzedających zwierzynę. Ładna dolin tych dziewica nosi na głowie maleńki kapelusik, nachylony na ucho, przcślicznemi wstążkami ozdobiony. — Ten strój nawet najbogatsze panie zachowały. — Na otwartym straganie u ogrodniczki z pobliskiej wsi Montrcux, gdzie nigdy wiatr zimowy nie dochodzi, — widzimy obok najpiękniejszych bukietów i wiązek fijołków — które lam cały rok kwitną — pełne kosze dobrze przechowanych winogron i słodkich kasztanów. — Co do tych ostatnich, jedni Sabaudczycy mają pierwszeństwo, gdyż nic w koszykach, ale w ogromnych kadziach i pcłncmi worami je sprzedają. — Jcsl to prawie jedyny owoc, który
86
się obficie rodzi w ich skalistej krainie; dla tego też Sahaudczycy — jak wam wiadomo — w’dziecinnym już. wieku daleko w świat wychodzą: to ze skaczącym bobakiem i piszczącą pozytywrką na plecach, to aby się drapać po wązkich i wysokich kominach Paryża, to nareszcie aby pracować za niska zapłatę wrękodzielniach francuskich, gdzie chciwy i nieludzki naczelnik, często najgorszem obchodzeniem się, krzywdzi te nieszczęsne ofiary nędzy, — Przy ich gromadzie licho odzianej, stoi wysoki, czerstwo wyglądający, wysmukły góral ze Szaytsu, obok równic sobie ogromnego wolu, którego uwieńczywszy kwiatami, aż lu przyprowadził ł. Ma on zawieszony gruby trzos, napełniony pieniędzmi wpłynioncmi ze sprzedaży krów; a w tej chwili targuje się z nim o tę ostatnią dobraną sztukę,
1 Bydło Sztryckie jest najpiękniejsze z całej Szwajcaryi. Właśnie dnia wczorajszego ubito z tegoż kanionu w Genewie widu, który do trzech tysięcy funtów ważył, i ceniony bvt 100 ludwików*
87
tłusty rzeźnik rodem z Jppenselu h Na środku rynku francuski szarlatan, siedząc na wysokim wozie, krzyczy i błaznuje sprzedając tysiączne na bóle zębów i inne cierpienia olejki. — Dalej, żyd z drgowii rozwija różnobarwne wstążki, i stara się przyciągnąć kupujących głośnemi zaprosinami. Obok niego stoi buda również izraelska alzackiego kramarza, który wszelkie przedmioty a 5 sous la piece daje. — Za nią ciągnie się długi szereg sklepików z rozmailcmi towarami. — Ku wodzie, pod drzewamidla złego ich zapachu, wyniesiono już same tylko składy serów, tak dużych, jak koła u wozów co je przyw iozły. — Na brzegu jeziora, piorą praczki — stojące w kadziach aby nóg nic zamaczać — i spoglądają czasami na to, co je otacza. — W około nich na łańcuchach są przywiązane łódki przybyłe z różnych stron, — do których co chwila przyłącza się nowy bacik z białym żaglem, co
1 Wszyscy prawie rzeżnicy w Szwajcaryi sn z le^oż kanionu, lak jak cukiernicy są zwykle z Grj/sonóu?, dopiero od brzegów Waletu, lub z Sabaudyi przybywa. — Nareszcie, dymi i szumi hijąc wodę kołami statek parowy, ogromna żelazna Ifelwecja, z szeroką rozwiniętą i w powietrzu bujającą flagą; ma ona na czerwonem tle biały krzyż, godło świętej wiary i zjednoczenia kraju. Statek tcn, ostatni raz w tcj późnej jesieni, przywozi z Genewy mieszkań* coni tutejszym ogromne kalafiory i innc warzywa, których lu brak w tak pięknych gatunkach. — Wysiadają z niego śliczne łabędzioszyjne Angielki, niektóre w okularach, wszystkie z tekami rysunków pud ręką;bo lu ciekawość i chęć widzenia pięknej przyrody tysiącami je przyprowadza. — Żywe, wesołe Francuzki, śmiejąc się, — na wązkiej kładcc, która im przejście na ląd ułatwia, ładnc stawiają nóżki. — Za niemi mnóstwo idzie osób różnvch narodów, płci i stanu, — co hardziej jeszcze ożywienie pomnaża.
kują żelazo w sklepie starej żclazniczki, kują w szopie kowala, kują tcż puszkarze sztucce, ową 8»
tyle ulubioną broń celnych strzelców Szwajcaryi.
Obijają co prędzej bednarze beczki dla kupców
winnych z kantonu Bazylei. — Mierzą skąpą ręką zboże pod szopą ff otlejezy/i oni, kupcy z dalekich okolic przybyli, gdyż tu, same tylko widać winnice’. — Wszędzie ruch, życie, przemysł, kupiectwo, — a żadnego nieporządku, przekleństw, rozterkow Szczęśliwy Kraj 21
Nasz poczciwy Marek, rozweselony trójgodzinną w towarzystwie miłych sąsiadów żeglugą, wita się tu i owdzie, ściska za rękę znajomych — a ma ich dużo, bo do Vevcy dawniej każdego prawic tygodnia na targ przybywa!; teraz zaś od śmierci żony pierwszy raz w niem się znajduje, — nizko się kłania proboszczowi swej parafii, który tcż do Vcvey przybył aby odwiedzić szanownego. spółlowarzysza, nowo ustanowionej kaplicy, Ple-
i Ziemia w kantonie Vaud jesL bardzo drogiej szczególniej w winnicach, prawie o sto razy jcsl drozszn od naszej.
* Niestety, od czasu gdy to kreśliłom, jędza niezgody i do tej szczęsnej zajrzała krainy! bana katolickiego * — Godny to i szanowny kapłan, ów Proboszcz z Novel, w odludnej krainie jaką mu Bóg dal pod opiekę, jest zarazem pasterzem, ojcem, lekarzem, obrońcą przeciwko drapieżnym ptakom i zwierzętom, sędzią pokoju i pocieszycielem w strapieniu; słowem, Opatrzności darem dla mieszkańców tych wysokich stref.
— Jak się masz Marku, — miłym głosem, uchylając trójgraniasly kapelusz, rzeki pleban do pasterza, — czy macie dużo do czynienia na jarmarku? a matka, a synek?
— Zdrowych w chacie wstawiłem; ale niespokojnie ten czas jarmarku przebędę, kiedy i Dobrodzieja Lu widzę; osobliwie też o dziecię się lękam.
— Biedna sierota! — rzekł pleban, — czuję ile jest nieszczęśliwą bez matki. — Wprawdzie muszę
1 W mieście zupełnie proiesi a nokiem wzniesionym został len przybytek prawdziwej wiary, Bogu poświęcony, — mianowicie staraniem jednej naszej polskiej damy Patii B. Dodać musze na pochwałę mieszkańców, iż ci, choć różnowiercy, dużo się do owej budowy przyczynili.
kilka dni z domu być oddalonym; (łojadę do Genewy korzystając ze statku, kióry już chodzie przeslaje; mam Lam w księgarni sprawunek. Już prawie wszyscy u mnie, jak wiesz, umieją czytać; trzeba ieh zasilić dobremi książkami, aby im się tych przeklętych, zdrożnych nic zachciało baśni, których po czytelniach tak mnogo; lub, ałiy nie wpadły im w ręce owe szalone Momierfou* na naszę wiarę napaści. — Ale ty bądź spokojny; jest nail twem mieszkaniem Ojciec, który nie zaśpi; czuwa On nad wdową i sierotą. — Ona, lak stara, tak pobożna, — już jej tylko potrzeba w pokoju zawrzeć powieki, i abyją Zbawiciel do swej chwały przywołał, — Ono, małe, niewinne, ukochane od Boga dziecię, czegożby się lękać miało? Jeżeli mu matki brakuje, to weź poczciwą Rózię z Saint(iengolf2, jcstto bogobojne i pracowite dziewczę,
1 Sekta szwajcarskich i angielskich nowoczesnych Faryzeuszu w.
1 St.-G»:nfjolf, wioska nadbrzeżna u stóp skały na której pokiżona wioska Noveh 92
ona ci nieboszczkę zastąpi i będzie matką sierocie.
— Oj jeszcze czas, Dobrodzieju, — odparł z westchnieniem Marek, — jeszcze mi żal za mą kochaną Klaudyną! — Buzia jcst tu na jarmarku, mało ją znam — ohaczę.
Pożegnawszy z uszanowaniem Proboszcza, poszedł wdowiec umieścić swą kozę i kasztany w bezpiecznym miejscu; a poleciwszy je staraniom sąsiadki, szukał następnie co mu do domu potrze-
e
bnem było, — może też szukał i owej ntalki dla swego opuszczonego Justysia.
Szybko zeszedł dzień pierwszy przy kupnie, sprzedaży i odwiedzinach; wieczorem poszedł Marek nad jezioro popatrzyć na rodzinne brzegi; zdawało mu się, iżby matka mogła była zapalić ogień, na szczycie skały nad chatą sterczącej, na znak pomyślnie spędzonego dnia. Tym czasem głuchość panuje na Sabaudzkiej stronie; światełka tylko rybaków migają pod St.-Gengolfcm, co znów smutną stawia sprzeczność z gwarem do późna panującym w Vevey.
Nazajutrz bardzo rano obudziły Marka osły mleczarek. Przy czepiają onc tc zwierzęta wzdłuż ulic, gdy tym czasem same obchodzą domy, którym mleka dostarczają, oraz sprawują przy tem różne dane im polecenia, — Każda mleczarka służy niejako za faktora rodzinie, w wiejskiej mieszkającej zagrodzie. Przyjemniej zaiste mieć do usług tego rodzaju skrzętną, porządną i ładną najczęściej dziewczynę, niż rudobrodego Żyda, urząd tcn u nas sprawującego.
Wracając do Marka, oprócz przykrego osłów ryku, sama niespokojność nic dala mu zmrużyć oczu. Jednak dzień drugi zeszedł mu dość szybko
O ir
w gronie przyjaciół i Rózi, którą poznał. — Trzecia doba przykrzyć mu się zaczęła; a czwartej, nie czekając ani powrotu sąsiadów ani nawet ukończenia
sprzedaży kasztanów, byłby się niezawodnie pu-
*
ścił do domu, gdyby najszkaradniejsza burza nie 94
była rau przeszkodziła przeprawić się przez jezioro.
Lcman, a inaczej jezioro Genewskie, podlega wielkim nawałnicom, i tem jest niebezpieczniejsze, iż le zmiany nadzwyczajnie prędko przychodzą. Czasem wśród najpiękniejszej pogody, jedna tylko mała chmurka, nad tyra rozdołem Novel, w którym stoi chata naszego pasterza, widzieć się daje i bywa zapowiednią niechybnej i strasznej burzy. — Wiatr północny, nazwany w tych okolicach czarną Bizą, gdy się rozhuka, wzrusza jezioro Lak silnie, iż. fale jego stają się podobne bałwanom zagniewanego morza. — Biada wtedy zabłąkanej łodzi, wicher ją pewnie rozbijel Wielkie nawet statki z trudnością przebywają przestrzeli z Genewy do \ illeneuve ku Rodanowi. Cierpią na nich kobiety słabość morską; sami majtkowie, świadomi niebezpieczeństwa, przestają śpiewać, a ha
95
czny sternik z zachmurzonem czołem uwraża na każde poruszenie statku. — Ani jednego żagla, ani jednego czółna sabaudzkiego nic zobaczysz na przestrzeni spienionej i ryczącej wody. — Drzewa nadbrzeżne się uginają wichrem miotane; kurz niesłychany zasypuje oczy; słowem, całe przyrodzenie, jakby w gwałtownym napadzie trzęsącej febry, zdaje się cierpieć i wzdrygać!....
Nie hyto więc podobieństwa puszczać się Markowi ku domowej zagrodzie. — Często po nad brzegiem w ciągu dnia się przechadzał, patrząc ku skale, która jego chatę przed okiem ukrywała. — Śnieg zbielił szczyty gór, ciemno nad padołem, a smutek w sercu pasterza. — Poszedł do kaplicy pomodlić się za swoich, i lżej niu się zrobiło. — Szczęściem, ku wieczorowi wyjaśniać się zaczęło, a zmiana wiatru zapowiadała na dzień nastę‘pnv pogodę. — Jakoż istotnie słońce, choć blade w tej późnej jesieni, jednak zabłysło w oczy uradowanego pasterza. — Prędko pozbierał swe rzeczy, po
9fi
liczył pieniądze, i łódka jego najpicrwsza odbiła od brzegu. — Było na niej kilku jego sąsiadów i owa Rózia z St.-Gengolfu.
Rózię, ładną nazwać nie można było. Jej całym powabem była niezmierna łagodność. — Potulna, skrzętna, pracowita, zdawała się żyć jedynie dla tych, co kocha. Dowiedział się Marek od niej, iż dziecinne lata wraz z jego Klaudyną w klasztorze Panien Wizytek’ w Annecy na nauce spędziła; później się przyjaciółki rozłączyły; Rózia poszła służyć u maiki księdza proboszcza z Sl.-Gengołfu, i daleko, howChambcry2 mieszkającej*, — Klaudyna zaś udała się za mężem w góry, i tak się więcej nie widziały.
Klasztor len przez Świętego Franciszka i Święta Joannę de ChanUil fundowany, zawiera w sobie złożone ciała tych dwóch tylu rudami słynących świętych,
2 Chambery, stolica Sabaudyi. Na drodze do tegoż miasta, o cztery mile od Genewy, postawiono przed para laty cudo wncgo utworu most z żelaznego drutu, 900 stóp wysoki, nad przepaścią okropną* — Mosi tak iż we Frcjburgu ma tylko 180 stóp nad poziomem, ale jest nierównie dłuższy. 97
Po dośc szybkiej i przyjemnej żegludze, pospieszył Marek ku chacie. Nie Lak lalwo mu to uskutecznić przyszło, jak gdy, kilka dni wprzódy, udawał się ku Lemanowi. Zręczny góral wprawdzie zarówno prawie stąpa pod górę jak i na dół; lecz teraz co śnieg wczorajszy gdzie niegdzie sta jat, i ryczą potoki spadające, ślizga się noga po mokrych kamicniach. Bez długiego u spodu żelazem oslrćm okutego kija, u którego wierzch rogiem giemzy zakrzywiony naksztalt haka, — nic byłby Marek żadnym sposobem mógł się dostać do chaty. Pomagał sobie, to utwierdzając kij len w śniegu, to zaczepiając rogiem o gałęzie. Tak namęczywszy się przez godzin cztery, ledwie wydrapat się przecie.
Spodziewał się Marek, iż, jeżeli nie matka z synkiem przyjdą spotkać go strudzonego, to przynajmniej pies wierny przyhicży, — ale darmo, wszystko głucho! Żaden ślad na śniegu, — nawet tropu zwierzęcego nie widać. — Niespokojnośc pasterza coraz żywsza. — Przybywa do drzwi chaty, — zam98
kniętel — Śnicg zasuł je prawie do połowy. — Biegnie do stajenki gdzie kozy, — te wszystkie powalone leżą koło gołego żłobu; — pies w kącie jednej ścierwo pożera, a jakby się wstydził swego zbrodniczego czynu, ogon na dół zwiesiwszy, — prawie czołgający, — przystępuje chwiejąc się do nóg pana, — liże je, — i pada bez życia!
< ’.o to wszystko znaczy?
r v
Wraca Marek ku drzwiom chaty, znów stuka silną ręką, — nastawia ucha, — zdaje mu się iż słaby jęk usłyszał, — woła:
— Justysiu! Dziecko! Czy jesteś tam?
— Jestem Tato, — cichym głoscm odzywa się chłopczyna.
— Chodź więc, otwórz.
— Nie mogę, drzwi zamknięte, a ja malutki, nic dostanę.
— To wyleś na stołek.
V
— Nie mant siły, Justyś bardzo słaby leży w kolebce. 99
Babula gdzież jest?
— Spi ciągłe.
Straszna, okropna prawda zabłysła oczom pasterza! — Mocuje się z drzwiami nie mogąc ich otworzyć; jakby natchnieniem wiedziony, porywa róg pasterski, którym trzodę w górach rozpicrzchnioną zwykł byt gromadzić. — Dinie silnie a odgłos tcj trąbki rozlega się po skałach i dolinie — i ccho daleko go roznosi.
Tymczasem niecierpliwy ojciec, dobywa sił co może, bierze siekierę leżącą w przysionku, — oburącz we drzwi uderza, jeszcze kolanem pomagając. — Wypada ją drzwi wraz z zawiasami i walą się na ziemię. — Jakiż obraz przed oczy mu staje! Leży trup starej Magdaleny na pół już popsuty, — leży dziecię w kolebce omdlałe z wysilenia, — blade, skurczone od zimna, i głodem wycieńczone. — Porywa je Marek i wynosi na powietrze, nie dając mu dłużej oddychać zgnilizną, jaka w izbie panuje; — potrząsa niem w rozpaczy prawic, nie wiedząc co czynić.
100
W tcj chwili nadbiega Proboszcz z Novcł — usłyszał bowiem odgłos rogu — że zaś w tej późnej porze pasterz kóz daleko nie wypuszcza, poznał litościwy ksiądz, iż to niebezpieczeństwo czy trwoga wzywa pomocy. — Pośpieszył co tchu, choć z niewypowiedzianą trudnością.
Za przybyciem, widzi stroskanego Ojca z dzieckiem na ręku. Nie jest w stanie Marek odpowiedzieć na czynione mu zapytania; jedną tylko ręką wskazuje na izbę, a drugą na dziecię. — Widok ciała zmarłej matki wszystko wykrywa. Poznaje czuły Pleban, że Justyś przeziąbł i potrzebuje posiłku; wyrywa go z rąk Ojca, a odziewając szerokim płaszczem pospiesza do plebanii, o kilkaset kroków niżej chały leżącej. — Idzie tuż za nim Marek, przychodzą do ciepłego pokoju; wlewa gwałtem Pleban trochę wina w usta ścięte dziecięcia. Rózia, — która także tylko co przybyła, — naciera mu ciałko ciepłą flanelą. — Po lakiem staraniu wraca życie w Justysiu, — twarz trochę ru
101
mieńca nabiera, otwiera oczki wołając:« Tato, czy jest cacko?* — aChwała Bogu! przytomny, » woła ksiądz, a korzystając z ocknienia, daje chłopezynie po trochu gorącego rosołu, miarkując oslróżnic, aby od razu nie przesadzić, gdyż, wie, że żołądek ściśniony brakiem kilkodniowego pożywienia, dużo mieścić nie może. — Uradowany ojciec, wzdycha do Boga, całuje dobroczynne ręce Proboszcza i dziękuje Hózi za podjęte staranie.
Po niejakiern uspokojeniu pomyślano o pogrzehie zmarłej. Włożono jej zwloki w skromną trumnę, w cichości i żalu rzuconą na nią ostatnią garstką ziemi:« Niech na lobie nic cięży, » rzekł Proboszcz ukończywszy modlitwę. « I lak będzie a zaiste, choć śmierć lwa hyła nagłą, jcdnak nie«spodziantc i nieprzygotowanie nic przyszła, boś « ty żyła aby umierać w Bogu! »
Teraz to Marek już i matki nie ma którahy mu domem rządziła. Powodowany i potrzebą gospodyni i uległością radom Proboszcza, pojmuje Bozię
102
za żonę, i tak daje matkę osieroconemu Justysiowi.
Bozia poczciwa, dobra, przychylna, nie da poznać sicrocic że on pasierbem a ona jego macochą.
Spodziewać się należy, że choć jej później Bóg da dzieci, nie zajdzie między niemi a Justysiem różnicy, i że wszyscy razem szczęśliwcmi będą; spodziewać się także trzeba, że Justyś nigdy nic zapomni dobroci Boga kióry go wyrwał z rąk głodnej śmierci, i że dobrem postępowaniem na dalsze łaski nieba zasłuży. V.
SKUTKI ZŁEGO WYCHOWANIA.
(oKTOWKUn.)
Lccz że taką obelgą od ciebie odbieram Coś jest liaiibą natury, dwa razy umieram*
Muusowicz.
Pan Rzelelski, kapitan z czasów Księstwa Warszawskiego, zasłużony w kraju żołnierz i człowiek nieskazitelnego sumienia, stojąc, za czasów Królestwa, na kwaterze w dobrach jednego z książąt R...., poznał Pannę L...., wychowankę tychże Państwa. Emilia, córka rządcy dóbr na Litwie owej znakomitej rodziny, od lat młodych u nich przebywała. Że hyła piękna i układna, zdawało się poczciwemu Kapitanowi, iż posiada wszelkie przymioty, uszczęśliwić go mogące. Pojął ją za żonę, w przekonaniu iż lepszego wyboru uczynić nie potrafi. 104
Tymczasem Emilia, tkliwa z przyrodzenia, a więcej jeszcze romansowa, choć sama nic wielka pani, jcdnak od dzieciństwa żyjąca w dostatkach, nie posiadała istotnych zalet jakie hyły potrzebne do uszczęśliwienia rozsądnego, a wcale niepoetyeznego męża. — Przymuszona opuścić dom książęcy i przejsdź na szczupłą oficerską kwaterę; mieszkać po małych mieścinach, bez towarzystwa, bez salonu, bez francuskich dzienników i książck; do lego jeszcze wątłego zdrowia, nieprzyjaciolka czynnego życia i zatrudnień które gminnemi sądziła; — więdła prawie w oczach przywiązanego męża. On, starając się jej wszelkie jakie mógł dać wygody, pojąć nawet nie był w stanie czego jej nic dostawało. — Po kilkoletniem, smutnem, ho nicdobranera pożyciu — jakby lampa, której żywiołu do jaśnienia brakuje — zgasła Emilia w kwiecie życia, zostawiając mężowi stroskanemu czteroletniego synka Michasia.
Biedny wdowiec, niewicdząc co z osicroconem
105
czynie dzieckiem, w największym się znajdował kłopocie, gdy szczęściem — jak się natenczas zdawało — napisała do niego siostra nieboszczki żony, z prośbą, aby jcj pozostałe dziecko powier*yh
Pani Niebacznicka, była wiele starszą od Emilii, nigdy z Litwy nie wyjechała; nie znał jej więc kapitan; wiedział tylko, iż poszła hyła za jednego z zastawników dóbr Radziwiłlowskich; że jest wdowa, bogata, bezdzietna, i że może los Michasia zapewnić, jeżeli się do niego przywiąże i za syna go przysposobi.
Jakkolwiek szczupłe było P. Kzetclskiego mienie, jcdnak pieniężne względy nie byłyby go nakłoniły do rozdzielenia się z jedynem dzieckiem; lccz miał on przed oczyma skutki zbyt wygórowanych wyobrażeń, chciał uniknąć tej ostateczności, — po liStach zaś jakie od siostry żona czasami odbierała, sądził iż I*. Niebacznicka musi być osoba bardzo prosta; spodziewał się zatem iż rozsądniejszą od
106
Emilii będzie. — Nieszczęściem, unikając jednego ztego wpadł biedny Ojciec w drugie!
P. Niebacznicka nie hyła wprawdzie przcsadzonenii zdaniami siostry napojoną; lecz przeciwnie, brakowało jej wszelkiego wykształcenia i znajomości świata. — Żyjąc w odległym zakątku kraju, — choć majętna, mato kogo widywała; a jako nowo zbogacona z dorobków nie zawsze godziwych męża, była bardziej wystawną na pozór, niż dobroczynną, więcej próżną, niz dobrą; do tego roztrzepaną z przyrodzenia i grubej nicwiadomości, ho źle wychowana.
Do niej się to dostał nasz Michaś. — Odwiozła go jedna z obywatelek litewskich, z królestwa tamże wracająca. — Na spoLkanic chłopczyka przybyła P. Niebacznicka do Wilna; przyjęła go jak najlepiej, i wkrótce zarzucając dziecię zabawkami i cukierkami, pieszcząc i dozwalając czynić co mu się podoba, wybiła mu z głowy wszelką pamięć ojca i zmarłej matki.
107
Niezmiernie niebaczną cieszyło ciotkę, gdy Zausznicka, poufała jej stołowa Panna, pouczywszy Michasia różnych niedorzecznych żartów, przyzwyczaiła go tcż mówić:« Nie kocham Papy tylko Cio«cię. Ciocia nie tak brzydka, jak Mama była po « śmierci.» — Po tych to kilku wyrazach łatwo sobie, kochane dzieci, wyobrazić zdołacie, co to było za wychowanie Michasia! Rósł jak chwast przy drodze, kióry tylko na to się rozwija, aby parzył lub kolcami szkodził!
Nic było rodzaju swawoli, figlów i rozpusty, jakichby się tcn niegrzeczny chłopczyk nie dopuszczał. Zbyt pobłażająca ciotka jużby się była może kiedy rozgniewała na jego postępowanie, gdyby nic Panny Zausznickiej wymówki i rady. Pojmowała pochlchnica jak dla nicj korzystną będzie przyjaźń Michasia; dla tego nic raz go wymówiła zręcznem kłamstwem gdy coś widocznie przeskrobał. Często go sama nauczyła zmyślać, często na złe namawiała, obiecując milczcć przed ciotką, w za
108
mian za jego ukrywanie różnych nadużyć jakich się* też ona dopuszczała.
Michaś, na nieszczęście, nadzwyczajnie dowcipny, zwinny, pochlebny, wykrętny, — przyjmował w swe serce jakby jad zatruty, niegodziwe nauki podłej istoty, która go psuła. Nie tylko już różnemi psotami się odznaczał, lccz oszukiwał ograniczoną swą dobrodziejkę. Nie raz w towarzystwie panny Zausznickiej, wybierał z chowalni ciotki różne łakoLki i przysmaki, nie raz kluczyki jej nieznacznie ściągnął z pod poduszki na kanapie w bawialni leżące, aby przyjaciółka — Lak Pannę służącą nazywał — mogła sobie wyjąć kawałki wstążek, tiulu albo nici, z zapasów Pani. — Nic raz wykradli razem owoce z zamkniętej szklarni lub z sadu; — często tłumaczył Michaś przed ciotką Pannę Zausznicką, gdy go badała, co Panna robiła w jej niehytności? OJpowiadał że szyła lub prasowała, — gdy mu wiadomem było, iż sobie wygodnie spoczywała na łóżku, luli z kuchmistrzową kawę piła.
190
Razu jednego wyjechała I’. Niebacznicka z Miehasiem w sąsiedztwo, do jednej ze znakomitych rodzin na wsi mieszkających. — Ubrano chłopczyka suto i wytwornie. — Upraszała go ciotka, jakby o laskę, aby się grzecznie sprawiał — lakoż, dość się Michaś umiał ułożyć przez jakiś czas odwiedzin; — lecz przy końcu zachęcony przyjacielskiein przyjęciem. już mniej na siebie uważał, — a idąc za ohydną skłonnością przez pannę Zausznicką podniecaną, wziął do kieszeni srebrny kubeczek z pięknego gospodarstwa, którym się dzieci bawiły.
Ach Boże! młodzi czytelnicy! jakież to było straszne przewinienie! Pewnie nie wiedział Michaś co czyni, pewnie nie czuł ile hańbiący był czyn jego! — Pozbawiony matki, oddalony od szanownego ojea, rzucony pud opiekę niebacznej kobiety, a powodowany przykładem drugiej, — pozwolił sobie ściągnąć rękę do cudzej rzeczy! Pewnie wzdrygniecie się na tcn czyn szkaradny
Pochwalam to szlachetne w was uczucie, prosząc,
110
abyście nigdy nie dopuścili się, nic tylko takiej zdrożności, — lccz owszem, abyście szanowali obcą własność w najdrobniejszych, najmniej znaczących przedmiotach. Komu miła uczciwość, ten szpilki, nitki, okruszyny chleba się nie tknie, gdy do niego nie należy l — Gdyby był Michaś tą razą należycie skarconym, gdyby mu otworzone były oczy na występek, którym się splamił, pcwnic byłby się poprawił, i to jednorazowe uchybienie, w dzieciństwie popełnione, byłoby w niepamięć poszło i otrzymało przebaczenie; ale niestety, Michaś za powrotem do domu, pokazał swą zdobycz niccncj powiernicy. Ta, widząc iż. na grubo przeskrobał, z obawy aby i jej samej nic dostała się hura za niewydanie przewinienia, — niby więc w żart zamieniając przywłaszczenie kubeczka, pobiegła do Pani, wołając z udnnem rozczulcnicm *. «Jakie też to « dobre scrcc u tego Panicza 1 oto przywiózł mi «tę zabawkę na gościnicc; nic wiedział biedaczek « że to ma wartość ladajaką! Nicch Pani będzie ła
tli
< skawa pochwalić mu pamięć o mnie i nie łaje 2a dziecinny dowód przywiązania.» — Nierozsądna ciotka, nie miała dość zastanowienia, aby się poznać na szalbierstwie. Uczuciem jcdnak poczciwości wiedziona, odesłała kubeczek do Państwa B...., przepraszając za omyłkę siostrzeńca, który wziął hył go do kieszeni. — Sama zaś, nie chcąc sohie dać pracy zgłębienia rzeczy, dała w siebie wmówić że młodzi B. Michasiowi tę zabawkę podobno sami dali.
Po tej pierwszej próbie nie raz zdarzyło się chłopczykowi coś podobnego uczynić; lccz już lepiej nauczony, przed samą Zausznicką ukrywał swe przestępstwa, i tak nawykał do bezccnego nałogu. Gdy Michaś doszedł lat siedmiu, P. Niebacznicka naglona prośbami Kapitana, kióry czasami do niej pisywał, aby się wychowaniem Michasia czynniej zajmowała; zaczęła szukać nauczyciela. — Tu znów Zausznicką — jakby zły duch na zgubę chłopczyka zesłany — poradziła Pani, aby przyjęła pewnego
Francuza, którego znała hyła w poprzedniej swojej służbie.
— «Pan deGercourt, — mówiła, — dawniej hył oficerem w wojsku francuskiem, został jeńcem wojennym za czasów wyprawy Napoleona na Litwie. Od tego czasu sprawiał urząd guwernera w niejednym domu i pcwnic posiada przymioty potrzebne do wychowania Michasia. O gdyby Pani siedziała — dodała Zausznicką — colo za wyborne
W
Francuzisko, wesoły, przedziwny w towarzystwie, tańczy, śpiewa i pewnie doskonale swój język posiada, bo się po polsku ani słowa nie nauczył.
— A jakże go dostać? — zapytała P. Niebacznicka zachwycona lak pochlebnym obrazem.
— Oto, właśnie pisał do mnie przez swego teraźniejszego ucznia, ie będzie wolny w’ tym miesiącu; i żc, gdyby nm dohrze zapłacono, mógłby opóźnić powrót do Francji, gdzie go matka w dawnym zamku do niego należącym oczekuje.
— A więc to szlachcic?
113
— Więcejjest on Wice-hrabiąl ale że się bil za czasów cesarstwa, nie przybiera swego tytułu. Jest leż krzyżem honorowym ozdobiony.»
Pani Niebacznicka ujęta świetnością położenia Wice-hrabiego, i zaszczytem mienia w służbie — jak się wyrażała — tak wielkiego Pana, nie mając z resztą wyobrażenia o wykształceniu jakie posiadać winien nauczyciel, dała zlecenie swej powiernicy aby do P. de Gercourt pisała, z zapytaniem, czy przyjmie miejsce guwernera i 200 dukatów rocznej zapłaty.
Aż nadto dobrze Zausznicką znała Francuza którego zalecała P. Nichacznickiej, — przepędziła bowiem z nim lat parę w domu jednych Państwa na Białorusi. Nie wyjawiła jednak wcale jego przywar, gdyż z nich sama korzystać chciała. — «Otoby pięo knie było — pomyślała — gdyby nam się lu jaki « sęsat.dostał, coby rai wszelkie połamał szyki i «tego malca na swoje przerobił kopyto! O nic! wolę
«już Francuza, — wdzięczny mi być musi za umiea
111
Mszczenie tak korzystne, i dobrze na tem wyjdę.»
Ów Wicc-hrahia, w istocie był tylko kamerdynerem porucznika huzarów deGercourt, który poległ przy Berezynie. Zabrał on papiery, konia i jakie mógł po swym panu zabytki, przybrawszy jego dostojność i nazwisko. — Śmiały, hardy i bezczelny, udawał samozwaniec dość pomyślnie swą przywłaszczoną rolę.Że mieszkał w kraju mało żaludnionyin, udawało mu się szalbierstwo pomyślnie; a brak swego wykształcenia składał na nieznajomość języka, — grubą niewiadomość na różność krajowych zwyczajów; — zresztą szukał umieszczenia w-domach gdzie po francusku nic umiano i gdzie nic potrafiono się poznać na jego oszukańslwic.
Wkrótce po odebraniu łistu panny Zausznickiej przybył do domu P. Nichacznickiej, i na wieczne może nieszczęście Michasia, utworzyło się przymierze między guwernerem, służącą i uczniem dla omamienia ciotki a ukrycia wad dziecka; wszystko zaś na korzyść niegodziwców!
115
Nic chcę się rozszerzać nad szkaradncmi szczegółami tej zhójcckicj spółki; dość powiedzieć, iż Michaś coraz się hardziej gruntował w sztuce oszukańslwa i niecnoty. Francuz i Zausznicka znali doskonale jego przewinienia; lecz ukrywając je przed P. Nichacznicką, zabezpieczali sohie leż jego milczenie na nadużycia i występki przcz nich samych popełniane. Nie przestając jeszcze na pobłażaniu złym nałogom Michasia, uczyli go lepszych wybiegów, dawali nauki szkaradnej obłudy; przyzwyczajali do grania w karty, słowem, do wszelkich zdrożności. — Nic raz Michaś przegrawszy złotych kilkanaście do Guwernera lub Zausznickiej, nie mając czem zapłacić długu, honorowym przez tych łotrów mienionego, dobywał z biórka ciotki po kilka rubli. P. Niebacznicka nicporządna, nicutrzymująca rachunków^ nie spostrzegała pomniejszych strat; jeżeli się jej zdarzyło mówić, iż brakuje coś z pieniędzy, — zakrzyczała ją Zausznicka: że jej się tak przywiduje, że Pani nie liczy co ma, nie
116
zapisuje co wydaje, a zatem, że z przywidzenia czepia się niesłusznie ludzi, i napastuje domowników; że ją opuści, jeżeli tak dalej będzie.,..Takie ostateczności i krzyki zmuszały P. Nichacznicką, nie dosyć przekonaną, do zamilczania własnej krzywiły. — Gdy później straty znaczniejszemi się stały, padła ofiarą sprzymierzonych, biedna Basia, rodzaj — jak to mówią — popychacza Panny stołowej, która, nie widząc w niej dość bezpiecznej zwolenniczki, podała jako sprawczynię kradzieży. Obito
a
i wypędzono nieszczęśliwą garderobną dziewczynę; a sprawcy złego na czas jeszcze hczpiccznemi zostali.
Tak minęło lat kilka. — Kapitan Rzelelski, ciągle służbą wojskową zajęty, nie mógł się wybrać w daleką podróż, dla odwiedzin chłopczyka. Na listy które pisywał, dowiadując się o jego zdrowiu i poslę’pach, odpowiadała P. Niebacznicka w krótkości, że 3(/róa> i dobrze mu się powodzi, w wielkie szczegóły nie wchodząc. Michasiowi owszem
r
dawał guwerner dość długie francuskie listy do przepisywania. Nie bardzo świadomy — nawet własnego języka — wybierał zwykle te listy z różnych książek i wzorów pisowni. Kapitan mało w francuzczyznic biegły nie mógł się poznać na oszukańsLwie; wprawdzie mu nie w smak szła ta obczyzna, ale oddawszy dziecko pod opiekę ciotki, która mu tak Francuza zachwalała, nie był już panem wychowania syna. Z resztą, Michaś opisywał swe nauki, a Francuz w dodawanych przypisach, zachwycał się nad dowcipem ucznia, i najlepsze dawał mu świadectwa.
W owym czasie zaszły wojny tureckie. Kapitan został wezwanym do wojsk, które przeciw Turkom bić się miały. — Pożegnał listownie hralowę w najczulszych wyrazach, — raz jeszcze jej drogiego Michasia polecając.
Przez dwa prawie lala nie było od niego wiadomości. Bil się dzielnie Rzelelski, a po ukończonej wojnie, dosłużywszy się stopnia majora, ozdobiony
118
krzyżem zaszczytnym i szablą z napisem za waleczność, — lecz razem mocno cierpiący z odniesionych ran, wrócił do Warszawy, aby prosić o uwolnienie z czynnej służby.
Pierwszą jego teraz myślą było, o ile spokojniejsze życic dozwoli, zająć się bardziej synem. Napisał w tym przedmiocie do P. Nichacznickiej w wyrazach najumiarkowańszych, wynurzając jej wdzięczność za starania, które o dziecku miała. Lccz, dodał te słowa: « Już stary i zwąllony na si* łach jeslcnt, miło mi będzie uściskać jedną pocie«chę jaka roi została, i poświęcić synowi ostatnie «dni życia megoTobie zaś, kochana Siostro, « nigdy wywdzięczyć się nie potrafię*, lecz spodzie«wam się że przywiązanie Michała i jego dohrc «sprawowanie się, będą Ci chrześciańską nagro« dą. »
Tymczasem, cóż się z naszym chłopczykiem działo? — Oto brnął w nicprawościach coraz bardziej Droga występku jcst lak śliską, że kto się
119
raz na niej znajdzie, trudno mu się zatrzymać. Jedynie łaska Boża mogła go odwrócić od przepaści,
— lccz tcj łaski nie znał Michaś, nic prosił o nią, hył jej niegodnym.
Pani Niebacznicka wcale pobożną nie hyła; odmawiała ona czasami pacierze, lccz to więcej ze zwyczaju niż z przekonania. Do kościoła jeździła gdy pogoda dość była po temu; ale przybywając po kazaniu, — ho jej się nudziło długo księdza słuchać, zajmując się tylko rozmową z sąsiadkami,
— schylała jedynie głowę na odgłos dzwonka, cóż więc mogła korzystać z nabożeństwa? — Michaś zaś, przez bezbożnego Francuza do reszty zepsuty, w nic w święcie — jak w samolubne korzyści — nie wierzył. Bywał w kościele z ciotką dla przejechania się na kucyku, pokazania nowych sukienek i czapeczki, lub powitania dzicci obywateli okolicznych; religijnych zaś zasad nie znał, a tem mniej powinności jakie z nich wypływają.
Podczas pobytu na wojnie ojca, P. Niebacznicka
120
umyśliła, aby nadać więcej świetności wychowaniu siostrzeńca, — zawieźć go do Wilna, dla nauk. — W istocie, dwie lam spędziła zimy, przezkLórc Michaś dostawał lckcve tańców, muzvki, robienia bronią i niemieckiego języka. Przy naukach jakic od guwernera odbierał, zdawało się ciotce, iż nic nic wyrówna doskonałości jego wykształcenia. W rzeczy samej, trudno było widzieć chłopczyka bardziej od Michasia obdarzonego darami przyrodzenia. Twarz miał śliczną i żywości pcłną, dowcip w towarzystwie okazywał z najświetniejszej strony, układ zgrabny; zręczne ruchy ciała w tańcu i na koniu, dawały mu pozorną wyższość nad inną młodzieżą. Takim był Michaś w ciągu dwurocznego zimowego w Wilnie pobytu.
Pani Niebacznicka, zawsze starająca się o to co mogło siostrzeńca na świetniejszej postawić stopie, szukała zapoznania go z dziećmi rodzin znakomitszych, wr Wilnie zamieszkałych; staranie to dobry byłoby przyniosło skutek, gdyby ziarno
121
było padto na dobrą ziemię; ale serce Michasia już było zepsute. Czuł chłopczyk że się trzeba ukrywać, — i lak hardziej jeszcze uczył się zmyślać. Raz w gronie bawiącej się młodzieży w grę Lisa, jeden z chłopczyków zrobił pytkę z pięknej fularowej chustki do nosa. Po skończonej zabawie posiadacz fularu, próżno szukał go po wszystkich kątach — chustka zginęła.
Gdy w wieczór powrócił Michaś tlo siebie z nauczycielem, przy rozbieraniu się wypadła skręcona pytka z pod jego spencerka; podniósł ją Francuz i surowym głoscm zawołał na ucznia;
— a Co to znaczy, czy to przcz zapomnienie się tcn fular u ciebie znajduje?
— Wcale nie, — zimno odparł Michaś, — ta chustka mi się podobała, wziąłem ją, bo wiem że małemu hrabiemu.M. nie trudno drugiej dostać, a mnie ciotka od dawna obiecuje a dotąd nie dala.
— Jak się nie wstydzisz taką drobnostkę sobie przywłaszczyć, — rzekł nauczyciel, — jeżeli nie
122
oddasz natychmiast chustki, to wszystko przed ciotką powiem.
— Mój Panie, — zawołał zepsuty chłopiec, — chyba dla tego, że lu o drobnostkę chodzi, przyganiasz mej sprawie, lccz gdyby o ruble, jak w Wronowie, tobyś się udobruchał; a co do powiedzenia Cioci, to Panu pozwalam, już ja sohrc z nią pora* dzę, — a razcm doniosę, iż Pan zeszłej nocy na reducie przesiedziałeś do rana, i tak przyszedłeś pijany, żeś bez rozebrania spal na łóżku.»
Przykro mi, drogie dzieci, tak okropne wam powtarzać szczegóły, — niech len jeden obraz zdrożności, w mym zbiorze zawarły, strzeże was od przewrotnego występku. O! niech wam obrzydzić potrafię potwór którym się brzydzi przyrodzenie.
Zamilkł Francuz na tc zuchwałe Michasia wyrazy. — On zaś ośmielony bezkarnością, już sohie otwarciej na różne pozwalał bezprawia.
Niesłychane się wam może zda zaślepienie P. Niebacznickicj, lccz wam już mówiłam, iż to była
123
osoba nicoświecona a z przyrody bardzo miernych zdolności, nie wiedziała więc o niczem i nawet zdarzenie naslę*pne oczów jej jeszcze nic otworzyło.
Przy poczynającej wiośnie poszla raz P. Niebacznicka z Michasiom na przechadzkę; że czas hył prześliczny, wstąpiła do jednej ze znajomych aby z nią korzystać wraz z pogody. Wyszli wszyscy razem z domu Pani Z. Po kilku minutach zawołała ostatnia:
— « Takeś napierała, moja Niebacznisiu, o spieszne wyliranic się, żem kluczyka od mej szkatułki zapomniała w bawialni; a nie radam go zostawić,
4
bom właśnie doslała pieniądze ze wsi i lękam się przypadku.
— Niech Pani pozwoli, — zawolat Michaś, — ja wnet pobiegnę i przyniosę jej kluczyk, lccz gdzie on leży i jak wygląda? »
Po otrzymanej odpowiedzi poleciał chłopczyk i wrócił oddając z grzecznym ukłonem kluczyk
121
Pani Z., i przepraszając że się trochę zabawił, bo go nic mógł od razu znalcść.
Wróciwszy do domu nic zaraz wzięła się Pani Z. do przcrachowania worka z przysłanemi pieniędzmi; jcdnak gdy jcj przyszło coś z niego wyjmować, spostrzegła iż daleko lżej byt związany niż pierwej. Przeliczyła całą ilość i przekonala się, iż jej sześć rubli brakuje. Szukano wszędzie, — pytano, łajano służących; ruble zginęły, — a Pani Z. została w przekonaniu że ma złodzieja w domu; — i w tcn sposób o swej stracie przyjaciółce doniosła.
W takich to okolicznościach przyszedł ów list P. Rzetclskiego, z wiadomością o jego powrocie i z prośbą o oddanie mu syna. Zapłakała P. Niebacznicka na myśl rozdzielenia się z wychowaucem; i aby dłużej go oglądać, a razem aby poznać stolicę, — postanowiła towarzyszyć Michasiowi aż do Warszawy.
Wyjechano wkrótce: P. Niebacznicka, Michaś, Zausznicka i Francuz. Ostatni już się stawał w domu
125
jcj niepotrzebnym; jednak lak sobie umiał pochlebstwami i szalbierstwem ująć słabe serce Pani Niebacznickiej, że mu świeciła nadzieja wrócenia do niej, już nie na miejsce podrzędnego nauczyciela, lecz męża, z podziałem jcj majątku; — dła tego leż nie sprzeciwiał się oddaleniu Michasia, sądząc iżby mu hył na przeszkodzie.
Czułe było spotkanie majora Rzetclskiego z przy-
£
bywającemi. Ściskał i błogosławił syna, całował siostrę, stokroć dziękując za jej dla niego opiekę. Nauczycielowi wynurzał wdzięczność w szlachetnych wyrazach; nic mógł się napatrzyć obrazu żony w> chłopezynie, płakał biedny ojciec, — dotąd z radości.
Pani Niebacznicka zachwycona hyła Warszawą. Pierwsze modniarki sute jcj przysposabiały stroje; piękne sklepy, wspaniałe domy, świetne wystawy tcalralnc, konie, powozy, bogate liheryc, — w zadumienie ją w prowadzały. Wszystko to obejrzawszy, nacieszy wszy się widokiem miasta, chciała jeszcze
126
P. Niebacznicka okolice zwiedzić i w tym cclu nająwszy dziennic ładny kocz, wraz ze szwagrem i Michasicm, objeżdżała w około Warszawy najcelniejsze okolice.
Pojechano raz do Wilanowa. Uprosił sobie Michaś pozwolenie powożenia bez pomocy; przychyliła się ku żądaniu jego ciotka, zapewniając Majora, iż nikt od Michasia nie umie lepiej koni prowadzić. Wsiedli do powozu, — chłopczyk, jak raalpeczka wydrapał się na wysoki kozioł, śmiało usiadł bokiem, jak widział że czynią woźnicy miejscy; a dawszy głośno z bicza, wielkim kluscm pędził po ulicach Warszawy, z niebezpieczeństwem rozbicia przechodniów po drodze i nabawienia przypadku przez niego wiezionych.
Wysiedli w Wilanowie dla obejrzenia pałacu, pomarańczami i ogrodu; napatrzywszy się i nachwaliwszy le godne podziwienia piękności, wsiądła P. Niebacznicka ze szwagrem do powozu i szczęśliwie wrócili do domu. — Wysiadając z kocza
127
w bramie, gdy jcj Michaś otworzył drzwiczki, bo służącego z sobą nie mieli, spostrzegła P. Niebacznicka iż jcj kosztownego naręcznika brakuje.
— « Miałam go jeszcze, — rzekła, — najpewniejszą jestem; wróciwszy z przechadzki po Wilanowskim ogrodzie, pierwsza moja myśl była, spojrzeć na rękę siadając do kocza, pewną zatem jestem iż nic zginął, gdyż nawet lokaja nic mamy, a żaden z was, — dodała z uśmiechem, — mi tej krzywdy nie uczynił, ani dla sprzeciwienia się żartcm nie schował.»
Major najuroczyściej zapewnił, iż podobnych żartów nigdy się nie dopuszcza, a Michaś zuchwale odparł, iż nic wie o niczem, ho sobie kueserował na kozie. — Tymczasem próżno szukano w pojeżdzic, przewracano poduszki, zdejmowano kobierzec, zamiatano w bramie; ani śladu naręcznika nic było; Michaś tymczasem cichym głoscm ojca zapewniał, że ciotce często się zdarzają podobne przywidzenia, że pomimo pewności iż naręcznik miała wróciwszy z ogrodu, musiała go na przechadzce zgubić.
W parę dni pożcgnała P. Niebacznicka Majora, czule ściskała Michasia, suty dar pieniężny, oprócz zupełnego oporządzenia, dla niego zostawiając; — musiata wracać na Litwę dla pozornego powodu gospodarowania, a w rzeczy samej dla ułożenia testamentu i przysposobienia wszystkiego do powtórnego z Francuzem małżeństwa. Nie chciała zawodzić nadziei Rzetelskiego dla syna, i umyśliła rozrządzić swem mieniem, dzieląc go na dwoje, to jcst między dwoma istotami, na nieszczęście, zarówno jej przywiązania niegodnemu
Będąc sam na sam z Majorem prosiła go P. Niebacznicka, ahy, jeżeli się naręcznik znajdzie, odesłał jej ten drogi upominek, — hyły w nim bowiem ukryte włosy zmarłej siostry wraz ze stosownym napisem; dała mu razem sposób odkrycia lego napisu, w przyciśnięciu sprężyny.
Napłakawszy się dość długo, pożegnawszy Frań129
cuza, który dla pokrycia pozorówr jeszcze wr Warszawie pozostał, ucałowawszy znowu Michasia, wyjechała P. Niebacznicka w towarzystwie Zausznickiej, która przy wsiadaniu do karety, z szatańskim uśmiechem coś cicho w ucho Michasia szepnęła, wskazując na Majora.
Nic uszło to zdarzenie bacznego oka czułego ojca i scrcc mu się ścisnęło, leni hardziej że nie hył w tej chwili zadowolony z Michasia, który z zimną twarzą, z suchcini oczyma rozdzielał się z dobrodziejką lat dziecinnych, i bardziej zajmował się pocztowcmi końmi i trąbką pocztyliona, niż uczuciami serca. — Westchnął Hzctelski głęboko na tę nieczulość, lccz powtórzył sohie: «Dziecko, trzeba «mu przebaczyć.»
Dnia następnego poszedł Major do wszystkich
złotników’ warszawskich by dać opis naręcznika i
w nim ukrytego napisu, prosząc o uwiadomienie
gdyby kto go przyniósł do sprzedaży. — Wszedłszy
do ostatniego sklepu gdzie chciał podać opis zguby, 9 spotkał dawnego oil serca przyjaciela pułkownika Walczyńskiego, który sobie naprawiać kazał krzyż Legii honorowej. Uściskawszy się dwaj dawni współtowarzysze, nagadawszy się dość długo o różnych życia swego szczegółach, przypomnieli sobie iż wyjść trzeba ze sklepu. Major zaprosił przyjaciela na obiad do Chovot, a Pułkownik, przystając przymówił się o dobre wino, dodając z u śmiechem:
— « Oto jest mój bracie, wszystko co mi zostało z mej francuskiej służby, znajomość wina Szampańskiego i Bordo, i Krzyż Legii; a ta nieszczęsna Berezyna dotąd mi się daje we znaki, i co zima odzywa się odmrożenie nóg, jakiegom się nabawił ratując przyjaciela, który na mym umierał ręku. Biedny de Gercourt, dobre leż to było chłopczysko! »
Tu z największem zadziwieniem i niespokojnością przerwał BzeLclski.
— «Co mówisz Pótfeowniku! de Gercourt miał
przy przejściu Berezyny? Z jakiego hył pólku, czy go znałeś?
— Jak Ciebie! — Był on porucznikiem huzarów. Skonał w mćm objęciu, — ho gałgan służący, którego był wywiózł z Francyi, wraz z końmi i bagażami gdzieś się podział w zamięszaniu, i opuścił pana swego.»
Okropna prawda w oczach Majora zabłysła; jednak nie dowierzając jeszcze spytał:
— « Jakim był Gercourt i jak wyglądał?
— By! młody, blondyn, cery bladej i rysów prawic kobiecych.»
Ani wątpić można było! Nauczyciel bowiem Michasia czarny, tęgi, zuchowaty mężczyzna, wcale do tego rysopisu nie był podobny; jednak nie pozwalając sobie o taką niesłychaną nieprawość posądzać niewinnego może człowieka, — gdyż dwóch Gercourów mogło być na święcie, — uprosił Major dawnego kamrata, aby nazajutrz był u niego z rana dla wyjaśnienia zagadki; chciał albo
wiem sprowadzić Francuza, i dla lepszego przekonania się spotkać go z Pułkownikiem.
Smutny był obiad, pomimo że wesołość Pułkownika rozerwać towarzysza usiłowała. Jakaś okropna niespokojność ciężyła jak kamień na scrcu Rzetclskiego. To spojrzenie Zausznickiej, — ta nieczułość Michasia, — la niepewność z Francuzem; — nakoniec niewyraźna, nie do wytłumaczenia obawa, tak zajęły myśl jego, że tylko półgębkiem na rubaszne żarty przyjaciela odpowiadał.
Wieczorem posłał Michasia do dawnego nauczyciela w hotelu Wileńskim mieszkającego, z prośbą, aby nazajutrz mógł być u niego dla obaczenia się z pólkownikiciu Walczyńskim, który znał doskonałe jednego porucznika nazwiskiem deGercourt, i kióry pragnie się dowiedzieć, czyli on nie jest tamtego krewnym lub bratem.
Wrócił wysłany Michaś z odpowiedzią, iż P. de Gercourt tegoż samego wieczora, tylko co wyjechał, nie zostawiając żadnej wiadomości o sobie, 133
gdzie się udaje, i że nic o jego zamiarach nie wiedzą. — Wyjechać bez pożegnania? bez uwiadomienia o swej podróży?....było to zadziwiającą rzeczą dla Majora; że jcdnak nic wcale o zamysłach bratowej nie wiedział, nie poznał się więc na prawdzie, i tylko został mu żal, że owe zdarzenie z Pólkownikicm wyjaśnić się nie dało.
Następnego ranka wyszedł Rzelelski zMichasiem do różnych professorów, w cclu przedstawienia go i badania co do nauk. — Otrzymał smutne przekonanie, że chłopiec się niczcgo nic nauczył. — Próżno składał się Michaś francuzczyzną. — Zaprowadzony do metra tegoż języka, i tu okazał grubą niewiadomość najpospolitszych prawideł; ledwie bowiem umiał wyrazy kreślić, hcz żadnej pisowni, — grammatyki nic znał; słowem, był zupełnym nieukiem 1
Zakrwawiło się serce ojcowskie na to bolesne odkrycie. Fracuz czując iż nic potrafi wytrzymać ścisłych badań Majora, pod pozorem ważnych zatrudnień, mało kiedy w ciągu swego w Warszawie pobytu mu się pokazywał. Byłby dał wicie biedny ojciec, gdyby mu podobna było przekonać się o jego rzeczywistem uposobieniu duszy, — lecz sposobność już hyła stracona!
Gdy tak Hzctelski smutnie dumał, wróciwszy do swego pokoju, nad dobrem syna, wszedł do niego zadyszany chłopiec od blisko mieszkającego złotnika, z bilecikiem w którym ten uczciwy kupiec napisał był szybko ołówkiem tc wyrazy: « Mamy «złodzieja! tylko co mi przyniesiono naręcznik! « Pospiesz Pan, abyś mógł złapać ptaszka, ja go lu « zatrzymam aż do pańskiego przybycia. » Poszedł Major za chłopcem pełen niecierpliwości, wszedł do tylnego pokoiku w którym złotnik zwykłe pracował. Jakiego wrażenia doznał, do jakiego os!u pienia hył przyprowadzony, łatwo pojmiccie, gdy wam powiem, iż w złodzieju własne poznał dziecko Tu się pióro wzdryga na opis sceny, która się w oczach patrzących odegrała. Padł nicszczę
sny ojciec hcz zmysłów. Ciało mu skosniało, siność twarzy, oczy słupem stojące, okazywały okropność wewnętrznego cierpienia. Posłano po lekarza, zaniesiono chorego do domu. — Że nikt Michasia w mieście nie znał, niewiadomy hył powód wzruszenia jakiego doznał Rzelelski znajdując złodzieja w sklepie; — że jednak widocznie mocno go obchodziło to odkrycie, nie przylrzymano złoczyńcy także i przez litość na wiek tak młody; — Michaś poszedł wolny za ojcem do domu.
Dlugo nic mógł wrócić do przytomności nieszczęśliwy ojciec, długo niepodobna mu było patrzeć na występnego syna. — Gdy uczuł dość sil i odwagi by przypuścić go do siebie, bardziej sam pełen wstydu i upokorzenia, na winowajcę wyglądał a niżeli Michaś zatwardziały w ztym nałogu, dla którego uczucie uczciwości było nieznajomem. Krótkie było badanie Majora; odpowiedzi zaś Michasia tak zuchwałe i kłamliwe, iż się przekonał Rzelelski, że jakkolwiek okropny był raz, który
padł na jego syna, jeszcze nie dość przygniótł występnego chłopca, aby go poprawić. — Już się więc ani chwili nie wahał, a ułożywszy swe sprawy, trzymając Michasia na ustroniu i milcząc o swym zamiarze, wszyslko przyspasabiał do długiej i dalekiej podróży.
Gdy tak żal okropny w swem sercu ukrywał, unikając naw’ct najściślejszych przyjacioł, — hańba bowiem syna zdawała mu się być na jego czole wyryta, — przyszedł do niego Walczyński ze zwykłą wesołością, aby opowiedzieć wypadek który mu się tylko co zdarzył.
— o Miarkuj sobie kamracie — ’rzekł parskając ze śmiechu — iż już z największą pewnością wiem, kto jcsl twój Francuz; — oto ów kamerdyner Gercoura! Lałleur, — znałem go doskonale, stojąc z jego panem na jednej kwaterze! — Powiem ci w jaki śmieszny sposób wykryłem tę prawdę. Oto bul taj, widać że mu się dobrze powodzi, ma się żenić z bogatą wdową na Litwie; wygadał się z tą
tajemnicą przed malarzem, który jego miniaturę malował dla przyszłej żony. Będąc przypadkiem u tego artysty spostrzegłem tą facjatę dobrze rai znaną, i słowo daję, że posłużył mu nasz chleb, ho choć to ośmnaście lat od kampanii 12c<* roku, jeszcze ladaco ślicznie wygląda, wypasł się najeżycie. Nic dowierzając mym oczom zapylałem malarza, kogo ten wizerunek przedstawia, — odparł mi, iż to Wice-hrabia de Gercourt. Aż nadto więc jest widocznem, iż samozwaniec przywłaszczył Sobie tytuł i nazwisko dawnego pana. Winszuję tcj mądrej wdówce co go za męża obiera sobie, ha, ha, ba!» — głośno śmiać się począł Pólkownik.
Długo jeszcze mógłby on hył żartować, bez przerwy ze strony Rzetelskiego, gdyż ten, jakby nowym gromem uderzony, w milczeniu i smutku siedział, z oczyma w ziemię spuszczonemu Spostrzegł nakoniec Walczyński, iż śmiechy jego hyły niewczesne; hiorąc więc przyjaciela za rękę, rzekł:
— « Ale ty coś źle wyglądasz Majorze 1 Słowo 138
daję żeś ogromnie zmieniony! Czyś ty chory? Czy ci dawne blizny się odnowiły?
— Tak, — odparł z westchnieniem Rzelelski, ~ mam ranę z której się nigdy nie wyleczę! Jednak Starać się będę zaradzić złemu, wyjeżdżając za gra
nicę i właśnie zamiarem moim było iść cię żegnać, gdyś mię odwiedził.»
Widząc Walczyński że nic ma mowy ani rozmowy z zadumanym i w ciężkim żalu pogrążonym przyjacielem; nie chcąc też bardziej na niego napierać, uściskał go, prosząc aby nic odjeżdżał bez widzenia się z nim jeszcze; spodziewał się bowiem w tenczas otrzymać od niego objaśnienie smutku który mu dokuczał.
Oprócz zgryzoty sumienia, którą czuł biedny ojciec, myśląc, że oddalenie Michasia i powierzenie go w tak niegodne ręce, było powodem jego zguby; dręczył się teraz niebezpieczeństwem które jego zbyt łatwowiernej ciotce groziło. — Ani wątpił Major, iż ona była ową wdową, na którą czyhał
139
samozwaniec; — aby jej więc otworzyć oczy, aby ją uwolnić od nieszczęsnego związku, napisał do niej list z wyjaśnieniem całej tajemnicy, — lak co do Michasia jako też i Francuza; — w liście tym ani jednego wyrazu nie było ubliżająoego bratowej; — kończył go wiadomością iż się z synem do Anglii udaje, aby umieszczając go w marynarce tego kraju, — przerwać złe w zarodzie i ustrzedz młodego winowajcę od hańby, jakaby go we własnym kraju zapewne spotkała, gdyby o przewinieniu, jakiem się splamił, wiedziano.
W dzień swego z Michasicin wyjazdu wysłał Rzetcłski len list do bratowej, sam zaś nie zatrzymując się nigdzie, podążył z synem do Gdańska; gdzie po królkiem oczekiwaniu na odpływający okręt, udał się do Anglii.
Przybywszy do Londynu powierzył stroskany ojciec, występne swe dziecię kapitanowi fregaty, która do Indyj żeglować miała. Kazał zapisać Michasia jako pomocnika okrętowego, — nabiegawszy się dosyć, nim i to miejsce mógł dla niego otrzymać. Pomoc niektórych znakomitych ziomków’ w’ Anglii mieszkający ch, hyła mu w tych zabiegach pożyteczną. Ukończywszy całą rzecz, trochę mu się lżej na scrcu zrobiło; jcdnak ani rozliczne kraju tego ciekawości, ani różność obyczajów, nie zajęły go, — smutne albowiem serce mogło tylko przyjąć na tym świccie pociechę od syna, który je zakrwawił; ale sprawca tylu zmartwień bardzo mało czułym na wszyslko się okazywał. — Niesłychane roztrzepanie, krnąbrność bez granic długiem przyzwyczajeniem ugruntowana, pycha i nieczulość, hyły cechy charakteru zepsutego chłopca, w którym baczny ojciec nie upatrywał ani nadziei poprawy, ani nawet cienia dobrego serca.
Nie chcąc dłużej patrzyć na sprawcę swych cierpień odjechał Major, sądząc, że może zupełne opuszczenie, w jakiem młody chłopiec na pozór się znajdzie, będzie miało pomyślny wpływ na jego — Poleciwszy go ukrytemu staraniu jednego
z dawnych przyjaciół, uprosiwszy dla niego względy u wyższych oficerów marynarki, umieściwszy go, podczas krótkiego pobytu, w domu znakomitego bankiera; popłynął.Major do Hamburga, mając zamiar tamże oczekiwać odbicia fregaty do Indyi, chciał bowictn choć z daleka czuwać na wszystkie czynności syna.
Tymczasem, niegodziwy Michaś zamiast poprawienia się, — zamiast uczucia żalu po odjcździe strapionego ojca — którego nie kochał, z powodu że go nic znał od dzieciństwa i że mu go zawsze tylko przedstawiano jako srogiego kata, który go męczyć będzie — myślał Lylko jakby się uwolnić od tcj marynarki, do której nic miał wielkiej ochoty; ho przypatrzywszy się na morzu jaki to ostry i srogi porządek panuje na okrętach, osądził że mu nie pozoslaje innego sposobu, jak próbować raz jeszcze złodziejskiego szczęścia. — Odebrał więc dnia jednego wór z pieniędzmi z rąk przynosząccgo je dla bankicra, i w tegoż imieniu się podpisał. — Oddawca, pozorem złudzony, wziął go za syna bankiera, i bez obawy powierzył tę dość znaczną summę. Umknął z nią szybko szkaradny 2brodzicń, udał się z pospiechem do przystani w celu ukrycia się przed grożąccm niebezpieczeństwcm; lccz w kilkanaście godzin odkryty i złapany, nic byłby uszedł surowości praw angielskich i straci, życic jako złodziej na szubienicy, gdyby nic tak młody wiek jego. — Wysłano go tylko wraz z inncmi złoczyńcami na wieczne wygnanie do Dotany lifty. Opatrzność zaś, jakby zmęczona, wytrwałością którą okazywał w zbrodni, pozwoliła, aby nie dojechawszy miejsca przeznaczenia, rozbił się z okrętem, który zatonął niedaleko brzegów Hiszpanii.
Wieść o tém okropnćm zdarzeniu doszła do Hamburga, podczas pobytu Rzetelskiego w Lem mieście. — Opisano nieszczęśliwemu ojcu całe zdarzenie: uci cczkę Michasia, — złapaniejcgo, — wysłanie do Nowej Holandyi, — niemniej okropny przypadek, r
jakiemu pod padł — Było to za wiele od razu, dla
serca starego żołnierza, uczuciem poczciwości przepełnionego Gorzka łza boleści skropiła jego siwe
wąsy; załamał ręce z wyrazem rozpaczy; — potem je do nieba wzniósłszy, zawrołał: «lłożc! niech to « będzie dość ukarania za mą winęl Oddaliłem u dziecię od siebie, nie byłem panem jcgo wychoa wania, nie znałem dostatecznie tych, którzy nim o kierowali. — Boże, zmiłuj się nad duszą dziecka! n — a moję, przyjm do chwały twojej! »
Od tcj chwili, cichy żal trawił siły Majora; jak cień chodził wybladły i samotny; jedną jego rozrywką hyto, udawać się do Zakładu moralnie zepsutych dzieci, istniejącego w okolicy Hamburga. Lccz nic dlugo tak cierpiał Rzelelski; ukrócił Bóg gorzkie dni życia jego; — zgasł przy końcu jesieni, a całe swe mienie, w golow iznic zebrane, i które był przywiózł z Warszawy, zapisał wyżej wymienionemu Zakładowi,
Teraz, wróćmy do P. PJichacznickicj klórąśmy zostawili jadącą na Litwę, — Na pół prawie drogi spotkał ją Francuz, dzień i noc pocztą ją ścigający.Padł jej do nóg, i tłumacząc niby uczucia, prosił aby go udarowała swą ręką; obiecując jcj w zamian wielkie dostatki we Francyi i tytuł Wicehrahiny. Łatwowierna kobieta, ujęta tym dowodem miłości, namówiona przez zdradziecką doradczynię, zezwoliła na len związek, odkładając jego obchód tylko do czasu potrzebnego do przygowań, do lak świetnego obrzędu. Za przybyciem do Wronowa, zmyślony Gercour, już jako przyszły małżonek, w jej domu hył przyjęty, i tyle zarozumiały i bezczelny, iż nic czekając nawet chwili uiszczenia się nadziei i utwierdzenia losu, zaczął sobie pozwalać rozmaite bezprawia, i nawet — jak to mówią — drzeć koty z wierną mu dotąd sprzymierzoną Zausznicką.
Pewnego rana, zatrwożona o los własny powiernica, gdyż jej Francuz — upiwszy się — odgrażał że ją wypędzi gdy będzie panem domu; przyszła do swej Pani, i powodowana na pozór przywiązaniem wydała rozmaite niewierności jakich się względem niej, kochanek dopuszczał. Niezmiernie rozgniewana tą wiadomością Niebacznicka, tak na swego przyszłego męża jak na pannę służącą, która już nicrychło o jcgo sprawkach uwiadamia; cała wzruszona, zadyszana, zapłakana, w tej samej chwili odebrała list szwagra, który jej oczy otworzyć usiłuje i opowiada całą prawdę, niweczącą nadzieje świetnego losu, — odbierającą razem tytuł Wicehrabim, — wykrywającą podłość kamerdynera, — i hańbę wychowańca. Było to zaiste zbyt wiele razem ciosów na słaby umysł i krwisty układ ciała P. Nichacznickiej. Padła rażona apoplcxyą i nie zdołano ją do życia przywrócić. — Ow zaś testament, cel tylu życzeń niecnych intrygantów, nie został podpisanym *****
Jakie się zdrożności i okropne działy rzeczy po tym zgonie, przykro mi tu skrcśjić; ale trzeba dokończyć. 146
Francuz widząc się poznanym, zdradzonym i pozbawionym losu, kióry sobie obiecywał — a który od lak dawna hył celem tylu życzeń i tylu zabiegów — Francuz, nic mając dla siebie żadnej już nadziei na przyszłość, wiedząc owszem iż w Zausznickiej ma wroga, kióry mu nigdy nie przebaczy zguby swej Pani, a zatem służby i nagrody tyluletnich intryg, — nieszczęsny, zastrzelił się w chwili rozpaczy i upojenia. — Podła zaś powiernica jego występków, i narzędzie do zguby całej rodziny, ów wąż, kióry od kolebki praw ie był wyssał z dziecięcia wszelkie prawidła moralności; — zabrawszy co się duło z Lego domu, w którym tak długic łata panowała intrygą i podłością; wyruszyła do Wilna, spodziewając się wkrótce nową znaleść ofiarę do poświęcenia. — Lecz już nadto była starą, aby jaka młoda mężatka chciała była ją, niezgrabną, już w wieku, brać za pannę służącą; nadto tcż głośnemi stały się wypadki nieszczęsnej rodziny u której zostawała, aby jeszcze potrafiła
147
znaleść kogo, coby się dał wywieść wr pole. — Wydawszy więc to, co sobie hyła przywłaszczyła w zamian niezapłaconych zasług — tych się bowiem długi czas nie upominała u Pani, aby ją tém lepiej ująć, i otrzymać zapis — nic posiadając żadnych dowodów swej należytości, postradała ją i została Zausznicka hcz sposobu do życia, jak to mówią na bruku, i w kilka lat widziano ją wyciągającą rękę i błagającą wsparcia po domach i na ulicy!
Taki hył koniec osób których wam tu skreśliłam obrazy. O, moje dzieci, pomnijcie na skutki ztego wychowania! Zastanówcie się nad okropnościami jakic ściągnął jeden występny nałóg młodego chłopaka! Michaś mógł był być pocicchą i chlubą rodziny, — a stał się jej hańbą i zgubą. Jeżeli was w dzieciństwie rodzice karcą, i surowi się dla was wydają, — zamiast uporu i krnąbrności względem nich, całujcie rękę która was karze, pomnąc że stokroć lepiej, aby ona zawsze litościwa i miłością ojcowską kierowana, was odwodziła od złego,
148
jakby później straszna nauka gorzko nabytego doświadczenia, poprawiała wasze błędy!...i srogie ukranic na was ściągała.
Jeszcze o jednej istocie w ciągu mej powieści wzmiankowanej, muszę słów kilka tu dodać. Owa Basia wypędzona jako złodziejka z domu P. Nichacznickiej dostała się do Księcia R. za wpływem swej matki, ckonomowcj w dobrach tychże państwa, i lain uczciw ie się sprawując przekonała ich o swej niewinności. Gdy wieść o nagłym zgonie P. Nichacznickiej doszła jej uszu, Basia rzuciła się do nóg Księżnej i wyjawiła, iż P. Niebacznicki krótko przcd swą śmiercią, raz ją zawołał późno w wieczór do ogrodu, i że tam, dawszy jej rydel w’rękę, kazał wykopać dół, a trzymając skrzyneczkę w ręku rzckł tc słowa: « Basiu patrzaj, ta « skrzyneczka, jak widzisz, nic ma w sobie skarbów «i klejnotów któreby cię skusić miały, jednak to « co zawiera, może się stać wielkiej wagi dla domu
« R. dla którego mam zawsze wdzięczność, bom na
149
« nim wzrósł. — Że jednak rzecz która ich dotyczę « dopiero ma być wykrytą, tak po moim jak i po

mej żony zgonie, przysięgnij iż nigdy o tej skrzy-
neczcc ani piśniesz nikomu, za naszego życia. — « Tyś młoda, więc zapewne nas przeżyjesz.*

— « Uczyniłam co mi Pan kazał z wielkiej boja-

źni — dodała dziewczyna — i zakopaliśmy ową « skrzynkę, a ja obawiając się Boga obrazić krzywo-
przysięstwem, — chociaż mi Pani nieraz dopie-
kata, a hardziej jeszcze panna Zausznicka i Panicz, u nic nikomu do dnia dzisiejszego nic mówiłam. « Teraz zdaje mi się iż Państwo mogą się o prawdzie « przekonać. Ja wskażę miejsce, pamiętam je jakby « dziś, bom częslo baczyła i strzegła, kamienic lam « gromadząc, aby pies nic odkopał, lub kto nie
dostrzegł że ziemia poruszoną była.»

Udano się z Basią do Wronowa; — odkopano skrzynkę i odkryto pismo P. Nichacznickiego, w którćm zeznawał, że dobra jakic ma, niesłusznie i z krzywdą Księcia R. posiada, że się ich zrzeka i
150
oddaje je prawym dziedzicom; lccz że nie czując odwagi odjęcia sobie nabytego mienia, lub odebrania go żonie, odkłada to zwrócenie aż do swojej i do swej żony śmierci.
Tak więc, sprawiedliwość i tu hyła spełnioną, a Basia na całe życic dostała chleh łaskawy od tych, którym tak ważną oddała przysługę. Poszła za mąż za jednego z urzędników w dobrach Księcia R. i hyła sobie uczciwą kobietą.
VI.
SZCZĘŚLIWY PRZYPADEK.
(ORYGINALNE. — TREŚĆ PRAWDZIWA, )
Jedna myśl szczęśliwa Łzy ociera, (joi ranę; Słówkiem dzieci kochane W pomoc ubogim przybywa.
JACHOWICZ.
Wick nasz jcst wiekiem podróży; — pozwólcie więc, moje kochane dzicci, abym was bez kosztu i utrudzenia oprowadziła po różnych częściach kraju naszego, opowiadając wam wypadki tu i owdzie wydarzone, i abym wam opisała okolice, które sama przebywałam. Tak i sobie i wam przypomnę przyjemnie spędzone chwile, łub piękne przed oczy przedstawię miejsca. — Dziś naszę wędrówkę ku płaszczyznom Wielkopolski i brzegom Wisły obrócimy, nim dojdziemy do cclu podróży, to jest do ujścia tej rzeki.
152
Wielkopolska jest kraj płaski, po największej części piaszczysty, i nie tyle malowniczy ile górzysta Krakowa kraina; jcdnak nie można mówić aby była pozbawioną powabu i piękności. Wiele historycznych pamiątek się nam tu przilstawia; — tu bowiem kolebka dziejów ojczystych. — Gniezno — to gniazdo Lecha — miasto najdawniejsze w Polsce, dzisiaj jednak już tak zostało przebudowane, że oprócz pięknej katedry, noszącej na sohie jeszcze barwę dawnych wieków, nic więcej starożytnego nie zawiera. — W tej katedrze znajdują się zwłoki Świętego Wojciecha, apostoła wiary naszej. Trumna jego srebrna przypomina, lak położeniem na środku kościoła iak i robotą, spoczywające w Katedrze krakowskiej zwłoki Świętego Stanisława. Oba męczennicy, — jeden ciemnych pogan, drugi bezbożnego króla ofiara! — Dla naszej, kobiet pociechy, przypomnę tu wam dziewczynki, że wszystkie prawie państwa chrzcściańskie światło wiary, przez płeć naszę otrzymały. — U nas, Dą.
153
hrowka; Helena, matka Konstantyna cesarza na Wschodzie; Klotylda we Francyi; Jadwiga na Litwie, i kilka innych którychby imiona za długo tu było wspominać, miały zaszczyt i szczęście prawego Boga dać poznać swoim poddanym.
O Poznaniu kilka tylko tu słów powiem, gdyżby to nam, nadto czasu zajęło. — Poznali jest dość ładne miasto; szpecą je jednak — jak wszystkie prawie u nas miasta — brudne żydów mieszkania, a zdobią dwa budynki nowe, równie użyteczne
choć nie w jednym rodzaju Pierwszy, duży
Bazar, jedcn z lepszych domów zajezdnych w kraju, a razcm i zakład, którego cclem jcst pobudzić i rozkrzewić przemysł w mieszkańcach chrzcścianach. Drugi, Biblioteka Raczyńskich, z której warto aby korzystano jak należy.
Postępując dalej przedstawia się nam czysta także i ładna Bydgoszcz, która równic jak Gniezno pierwotną zupełnie straciła barwę. — Jest jednak w jcj okolicy jeszcze, jeżeli tak zwać mogę,
154
Oozzi1, w której dawne gościnności zwyczaje z przyjemnością spotykamy. Kraj tcn cały wesoły i dobrze uprawna ziemia, osobliwie u gospodarzy niemieckich. Nie przepomnę tu prześlicznej Eabustronia zagrody, gdzie coraz nowe upiększenia przybywają, i gdzie goszczą cnoty obok dostatków... Ale wróćmy do Wisły, lego odwiecznego świadka tylu upłynionych wieków, a już jej nie porzucimy aż do ujścia.
Wisłę widzicie od granicy królestwa, pod murami starego miasta Torunia, wam dzieci moje, miłego dla smacznych pierników’; — widzicie ją znowu w ładnym Grudziążu, miasteczku z dużem więzieniem. — Pokazuje się wam ona pod Kwidzynem, i znów koło Malhorga, miasta z prześlicznym zamkiem Krzyżaków. — Król pruski odnowił tenże zamek wspaniałe; osobliwie w nim kolorowe szyby
>Oasa lub Onsis, lak nazywają miejsce odznaczające się żyznością wśród pustyni. Jesuo jakby wyspa na morzu piaazczysićin. — Tu sens przenośnie ma być brany.
155
w oknach są godne widzenia pod względem sztuki. W tym zamku pokazują ogromny slup na którym cała budowa czterech piątr jcst wspartą; także piękną choć teraz ubogą kaplicę rycerzy, i drugą małą zamkową, staraniem zmarłej Księżny Radziwiłłowej ozdobioną; potem studnią w, którą wrzucono Wallenroda. — Olbrzymi posąg Matki Boskiej dotąd widzicie na kaplicy, choć kawalerowie się przeniewicrzyli zakonnym ślubom; stoi posąg jako dowód ich odszczepieńslwa, a nlcwzruszoności wiary prawdziwej.
Przejdziemy tcraz żyzne Żuławy, gdzie mieszkańcy Holendrami zwani, do prawdziwych Ho
156
lendrów się zbliżają porządkiem i uprawą łąk. — Pocieszającą jest rzeczą widzieć tych wieśniaków zbogaconych pracą i staraniem, walczących ciągle z upartym jak i ich wola żywiołem, i odnoszących nad nim zwycięstwo — Nie dawno jednak, rozburzona i ciągle odznaczająca się nierównym i bystrym biegiem Wisła, sprzykrzywszy sohie dawne koryto; gdy najhieglejsi inżynierowie myśleli, po nocach nie sypiając, jakhy ją najkorzystniej wykręcić; ona, jak dziwaczka, nie radząc się nikogo, przenurtowała piaszczyste nadbrzeżne wzgórza i pomijając przystań Gdańską, poszła sobie prosto w morze! — Jcstto dziwotwór, który lubownicy przyrodzenia z ciekawością zwiedzają. — Gdybyśmy żyli za czasów mitologii, ten zapęd naszej rzeki byłby niezawodnie czułą bajkę dodał do innych przemian Owidjrusza. — Ale, olośmy zdaje się u bram Gdańska, widzimy miasto jak na dłoni a jeszcze do niego daleko, — jedziesz i jedziesz przez nudną godzinę dawnym przedmieściem upadłego
157
teraz prawie grodu*. Po lewej ręce ciągnie się wzdłuż drogi żwirowej wysoki wał broniący ją od wylewu rzeki Molawy, która wyżej od poziomu płynie, i dawniej rozlewając się wielkie zrządzała szkody. — Przykrzy się ta jazda niezmiernie3, nie dla tego aby kraj był brzydki, ale dla tego, że oko morza pragnie.« Gdzież morze? » ciągle badasz pocztarka — któremu pewnie każdy podróżny to samo czyni zapytanie — a on z flegmą Kaszubską potrząsa głową i odpowiada: «noch nicht* Prawdę mówi, bo morza wcale niczohaczysz przed Gdańskiem, ani nawet w Gdańsku; trzeba ci aż do Fahrwasseru, lub ku Zoppot wyjechać. — Ale pierwej słów kilka o mieście.
Znowu tu jakby Ilolandya, miasto prawie
1 Gdańsk liczył dawniej 100, 000 mieszkańców, (craz ani połowy nie zawiera.
2 Nigdzie nie widziałam tyle bocianów co na tum przedmieśćiu; każdy prawie z jego domów gniazdem tych ptaków uwieńczony. Gdyby prawdą było iż te gniazda rokują po* myślność, nie byłoby szczęśliwszych ludzi w świccie jak Gdańszczanie.
158
szklarnie, nic polskiego ani niemieckiego nie ma, — Ulice, oprócz głównej gdzie Giełda i Katusz, kręte, ciemne, wązkic, jcdnak czystc; nigdzie śmiecia, brudu, błota nie zobaczysz. — Wilgoć wielka jest w Gdańsku, a co pobyt w tém mieście nieprzyjemnym i niezdrowym czyni; przylem jednak do ochędóslwa mieszkańców zmusza. Giełda, o której wspomniałam; teraz ani w części zaludnioną jak przcd laty nie jest; — na miliony jednak tam liczą, a pieniędzy tyle prawic co ziarn pszenicy. — Dia Wiśle statków tysiące. W czerwonych koszulach majtki holenderskie, — kobiety ich złotemi czepcami mają ozdobione głowy. — Angielskie okręty odznaczają się porządkiem. — Co za życie, ruch, kupicclwo! Przejdźmy przcz most a znajdziemy się na wyspie, gdzie same tylko są zbożowe zsypki — Tu nie ma komina na żadnej budowli, — tu nigdy światło niepostało w ciemności, — lu ntilijony korcy pszenicy zsypane czekają na kupca. — Jcstto prawdziwie szpiklerz Europy. — Parosta
1Ó8
tkicm na Wiśle możemy się udać do portu Fahrivasser. — Tam dopiero szerokie morze przed oczyma się rozpościera. Co za w ielkość! Obraz nieskończoności! — Osobliwszem złudzeniem oka, woda się wznosi nad widokrąg, daleko, daleko wzrok szuka okrętu ż.aglistego kióry niedawno opuścił przystań; — już tylko jak biała nocna ćma miga się nad powierzchnią, i niknie w przestrzeni. — Smutno patrzeć na Bałtyk, ho jego brzegi płaskie, piaszczyste, bałwany rzadkie, nic ma przypływu, nie ma nawet ostryg, które zapewne dzieci, lubicie? — Przed oczyma ponura północ. — Okolice Gdańska są jcdnak śliczne: bogaci mieszkańcy mają ozdobne domy wiejskie. — Cała prawie droga do Zoppot nieLotyczncmi drzewami czterema rzędami sadzona. — Po bokach ciągle dwory, pałace, kawiarnie, ogrody. — Miniemy Oliwę, sławną pokojem tam zawartym, a ozdobioną pięknym kościołem, klasztorem i ogrodem. — Spieszmy do Zoppot gdzie kąpiele morskie.
160
Tu się spotkam w opisie z Szanowną Autorką Powieści z prawdziwych zdarzeń, ale jest miejsce dla każdego, i ja po niej starać się będę zebrać choć kłosek ku zabawie i pożytkowi waszemu poświęcony. Przyjeżdżamy. — Zoppot, biedna wioska przed niewiele laty; teraz dla dobroczynnych kąpieli uczęszczana, wznosić się zaczyna, i pewnie niedługo będzie miała mnogie domy i wygody. — Gdym tam hyła, wiele jednak a wiele niedostawało do nieodzownych nawet życia potrzeb; osobliwie tcż cierpieć musieli późno przybywający. Nim się mieszkanie wyszukało, niejedną godzinę przyszło spędzić na ulicy, mimo głośnego sarkania poczlatka — którego nawet obietnica dobrego trynkgieldu uspokoić nie mogła — trzeba było tu i owdzie biegać, pytać się, targować; — a co drogo, to drogo, — co niegodziwie, to niegodziwie! Wszystko 161
tu pod oczyma, całej publiczności się odbywa; na jednej ulicy, prawie pod golem niebem koczując » w namiotach, które służą niejako do pomnożenia nader szczupłych mieszkań.
Taki hył los jaki nas spotkał na wstępie. — Po długiem szukaniu dostały się nam dwie izdebki — mniejsze od cel pofailniczego więzienia — nad salami balów i koncertów, co bynajmniej spokojności nie obiecywało; jakoż niepodobna było wytrzymać gorąca i zgiełku dłużej nad tydzień. Zmieniliśmy izdebki na chatę rybacką; ale lu nam innc nieprzyjemności dokuczyły. — Ach dzicci kochane, wy patrząc na wieśniacze siedliska, nie wiecie ile lam znieść trzeba niewygód 1 — Myszy, muchy, jeszcze od niclt przykrzejsze i obrzydliwsze owady; ciasnota, skwar słońca, przeciągi, a zawsze i wszędzie nieporządek, ho brak miejsca! — Do tych niewygód dodać trzeba łóżka hcz pościeli na których, trudno spocząć; narzekanie dzieci, zły humor sług — Gdyby jeszcze jadło było zdrowe i łatwe do 162
dostania, toby się mniej na resztę uważało; ale gospody niegodziwe, pokarmy tłuste i niesmaczne, nie obiecywały dobrej dzieciom — już i tak słabym — strawności. — Trzeba było gotować na kuchence, mieć dym i upał pod szczupłą strzechą, a do lego mruczenie gospodyni niechętnej, choć za dużą zapłatą tę przysługę oddającej; co gorzej, — morze, klórc było celem podróży, morze, które nas miało uzdrowić, nie lylko nie pomagało, ale szkodziło widocznie. — Nie wszyscy jednak tak użyli niepomyślnego skutku; — kilkoro dziatek, moich znajomych, bawiło niezmiernie nurzanie się w wodzie, — trzymały się one sznura, kióry im nie dozwalał iść na dno, i śmiało dawały nurka głośno się śmiejąc gdy je bałwan przewrócił, lub gdy ma tka gwałtem główkę pod wodę wciągnęła. — Przyjemną też chwilą dla dzieci było szukanie muszli, lub bursztynu na brzcgu, — starsi łódkami jeździli, lub parostatkiem puszczali się do Gdańska. — Nasze damy śmielsze od Niemek, razu jednego
163
uparły się nie wracać z przejażdżki, pomimo wiatru i burzy, 5 dokonały zamiaru.
Nader liczne było w Zoppot zgromadzenie polskiego towarzystwa w tym czasie w którym wam to opisuję. Niejedną na całe życie lubą znajomość, niejedne przyjacielskie wspomnienie wywiozłam z nadbrzeża Bałtyku! Zle było jadło, ale powszechna i otwarta gościnność; — niewygodne mieszkanie, lecz powabu pełne chwile spędzone, w społeczeństwie tylu osób miłych!.... — W Zoppot to miałam zaszczyt i szczęście poznania nieodżałowanego pasterza, który swcmi cnotami chrzcściańskiemi stanął w równi z najświętobliwszemi mężami
wieku naszego Ale już podobno za długo was
trzymam w zawieszeniu, moje dziatki, czas przystąpić do powieści czyli raczej zdarzenia, klórc opisać wam obiecałam.
Pewnej soboty, miesiąca sierpnia, czas był śliczny, morze jak zwierciadło gładkie, mnóstwo pań i mężczyzn, roje dziatek, snuło się po długiej
16 4
ulicy. Wszystko wesołe, ożywione pogodą i nadzieją jutrzejszej rozrywki. — Niedziela bowiem, jak wspomniałam, sprowadza w to miejsce wszystko co żyje w Gdańsku, to jest co ma konie na usługi, albo dość silne nogi aby dojść do Zoppot. Zawsze jest muzyka lub jakie widowisko, fajerwerki, konccrla, słowcm, jakaś powszechna zabawa.
Osoby które jadły były w najlepszym Zoppotskim Hotelu, piły kawę przed domcm, rozmawiając wolno — jak to po obiedzie — a dzicci po ogródku biegały. — Gromadzono się w kupy dla przygotowania jazdy na jutrzejsze nabożeństwo. Zoppot. miejsce protestanckie, nie ma kościoła. Pasterz tu goszczący, pomimo swych cierpień, zawsze czuły o dobro, — chociaż rozrzuconych owieczek, — dał znać że będzie miał mszę świętą w Oliwńe; wierni umawiali się aby nie chybić godziny i dojechać do kościoła. Tymczasem co chwila przyjeżdżały od miasta to piękne powozy bogatych Gdańszczan, to bryki pełne ludzi różnego wieku, płci i stanu; —
165
ulica, o której mówię, jest bardzo spadzista i ma przykry zjazd ku morzu; właśnic koło Hotelu wspomnionego najbardziej się spuszcza. W tejże chw ili pędził ogromny Gesellsc/iaflswagon o kilku ławkach, natłoczony ciekawemiNiemcami. — Woźnica niewprawny, a podpiły, nie uważając że zjazd przykry, — puścił konie, klórc nie czując wędzidła rozbiegły się, i lecąc już jak szalone, tu i owdzie miotały powozem jakhy bałwany lekką łódką. — Krzyczały wyhladłc kobiety, stracili przytomność raężczyzni, i byłoby się na wielkiem nieszczęściu skończyło, gdyby pułkownik P.... nie hył wybiegł z naszego grona, i z narażeniem własnego życia nie wstrzymał koni; przytem jednakże nie obeszło się bez przypadku, gdyż jeden koń, pokręcony, wywrócił biedną dziewczynkę, z kwiatkami przy drodze stojącą. Mocno raniona w udo, płakać i krzyczeć przeraźliwie zaczęła. — Po wielu zapytaniach o jej imie powiedziała nakonicc że jej ojcicc, ślepy żebrak, mieszka w chacie
166
niedaleko papierni. — Tam ją więc dwóch litościwych mieszczan zaniosło, a obecni małą jałmużną obdarzyli biedaczkę.
Nie dosyć to było dla miłosiernego serca młodych Polek, które zaraz po tym przypadku szczerze postanowiły sobie biednej dziewczyny nic opuścić. Hoża Julja, żywa i dowcipna Lorcia, czuta Melanja, i cnotliwa Walentyna umyśliły zebrać składkę dla córki ślepego żebraka. — Wieczorem, gdy się do nich zeszli liczni goście, a jedni zachwycali się pięknym śpiewem Lorki i Julii, drudzy zaś żywą ich towarzyszek rozmową, i uwielbiali ich grzeczność i uprzejmość; onc tymczasem z pośród swego grona wysłały malutką Marynię, a la wyciągniętą ręką, z czułym układem, prosiła obecnych o wsparcie dla biednej skaleczonej Kasi. — Zsypały się obficie natychmiast dla niejże talary, i pcwnic nigdy ich tyle Kasia nie widziała razem. — Nie przestając na lem, ale troszcząc się ojej dalsze powodzenie, poszły młode Panie, dnia następnego wróciwszy
167
z Oliwy, do chaty żebraka, dla lepszego dowiedzenia się o wszystkiem. Leżała Kasia na skrzyni z nogą opuchłą, obłożoną pijawkami; rzewnie płakała i z hotu i ze zmartwienia; ojciec jej bowiem, pomimo swej nędzy i kilkora dziatek, ożenił się powtórnie ze złą i popędliwą kobietą. — Ta macocha, nic pełniąca świętych obowiązków jakie na się przyjęła względcni sierót, biła je niemiłosiernie; — osobliwie tcż nie mogła darować Kasi, która przez swój przypadek pozbawiła ją w chacie posługi i zarobku ze sprzedaży kwiatków. Płakała jak mówię Kasia, przepraszając matkę, niegodną tego świętego imienia. — Gdy weszło odwiedzających grono, skryła się do izdebki zawstydzona kobieta, a dziewczyna opowiadała swą przygodę: okropny hył widok nędzy tej nieszczęśliwej rodziny! — Dzieci zaledwie odziane, brudne, obszarpane. — Ojciec nielylko kaleka, lecz i nic dobrego, nie byłby zarządził należycie datkiem, jaki Panie nasze przyniosły. — Wypytawszy się o wszystkie ich życia szczegóły, 168
dowiedziały się one że właściciel papierni jest ustanowionym opiekunem tych sierót. — Do niego więc poszły, zaleciły staranie około chorej Kasi, i złożyły w jego ręce na jej teraźniejsze potrzeby, jako tcż następnie i na jej naukę kilkadziesiąt talarów, które były zebrały.
Nie raz jeszcze wciągu lego lala, czułe i litościwe panienki odwiedzały chatę Kasi. Przynosiły to dla niej jakie wsparcie, to odzież dla młodszego jej rodzeństwa. — Wyleczona dziewczynka do szkoły chodzić zaczęła. — Lecz nic tu jeszcze koniec tylu dobroci. Naslępnego roku, gdy znowu Lorka dla cierpień szanownego ojca była w Zoppot, nie omieszkała odwiedzić Kasi. Trzy zaś jej wyżej wzmiankowane towarzyszki już do kąpieli nie powróciły; każda bowiem dostała poczciwego męża kióry ją uszczęśliwia. — Lorci zaś jedynie wyboru brakuje, gdyż i wszyscy równie wielbią jak szanują, i Bóg wszechmocny błogosławi: litościwe i dobroczynne
scrca.
soaiKC części oncaiM. POWIEŚCI
DLA DZII







































POWIEŚCI
DLA DZIECI
W TRZECH CZĘŚCIACH,
PRZEZ
PANIĄ KAROLINĘ Z POTOCKICH
NAKWASKA.
I
WYDANIE OZDOBNE.
CZĘŚĆ TRZECIA.

LIPSK,
KSIĘGARNIA LEOPOLDA MICIIELSENA.

























CZĘŚĆ pierwsza zawiera Powieści dla małych Dziewczynek i Chłopczyków.
Część druga: Powieści dla starszych Panienek i Chłopców.
Część trzecia: Powieści dla dorastającej Młodzieży. POWIEŚCI
ULA
DORASTAJĄCEJ MŁODZIEŻY KILKA SŁÓW
DO MŁODYCH CZYTELNIKÓW.
Skończyłam przecież zapowiedzianą pracę! Oto część trzecia Pow ieści Wam poświęconych!..Trzeba będzie złożyć pióro, nie dla wypoczynku, bo mnie praca jeszcze nie strudziła — chociaż bolesne cierpienia duszy jej towarzyszyły — lecz dla tcgo, że dużo nakładów uczyniwszy, — muszę oczekiwać ich skutku....
Biorąc tak małą książeczkę do ręki, nie wiecie, drodzy czytelnicy, ile ona biednego pisarza kosztuje! Wy sądzicie może, iż to błaha rzecz skreślić kilkanaście arkuszy, — że się to wielce zabawnie dzieje i bardzo łatwo przychodzi; myślicie pewno także,
że to niezmierną korzyść pieniężną przynosi Otoż to wszystko mylne, — przesąd, jakich tyle u nas istnieje! — Otóż naprzód: nic łatwa to napisać dzieło, — poprawić je i podać do druku; tam znowu poprawiać, i zuowu odczytywać! W druku tyle niespostrzeżonych błędów wykazuje się i nowych namnaża! — Jeszcze kiedy przynajmniej wydanie poprawne, — to i praca milszą się staje. Sądzę że lakiem znajdziecie niniejsze dziełko? — Przeciwnie zaś, biedny Dwór ff^iejski, to pierworodne dziecię mego pióra, — w którym chciałabym była widzieć wszelką dokładność, aby go upowszechnić jak najhardziej, a przez to dopiąć zamierzonego celu: uzbrojenia zawczasu młode rodaczki te doświadczenie, jakiego sama nabyłam dopiero po różnych przykrych życia kolejach; — otóż ów Dwór Wiejski, szkaradnie wydany, z lysiącznemi
XI
omyłkami drukarskicmi, — wicie mię zmartwień nabawił! Wszakże w niejcdnem miejscu i cała moja myśl zmieniona, i pojedyricze wyrazy — często w dosyć śmieszny sposób — poprzekręcane!
Gdy wyjdzie książka na świat, — tu dopiero nowa bieda z Księgarzami! — To co pisarz sam wydaniem się trudniący musi zapłacić natychmiast i nader drogo drukarzowi, — to mu się dopiero w półtora roku wróci, — jeżeli wróci! po obrachunkach z tcmi Panami, od jednego do drugiego jarmarku lipskiego odciąganych! — Nic płacą regularnie, zawodzą, a trzeba im trzecią część, — często połowę ceny książki ustępować! — Widzicie więc,
Ali
że te mniemane korsjrści są bardzo małe. Nadto. w kraju naszym, tak nic wiele osób czyta, — a daleko mniej jeszcze książki kupuje! — Jakby z łaski lub jałmużny nabywają, — choćby i dobre dzieło!
Już Wam to powiedział lepiej odemnie Pan Michał Grabowski, powtórzył Kraszewski, wyjaśniał
Ł i inni. Świadczy o tej smutnej prawdzie
nieodżałowanej pamięci Pani Hoffman, ta nieoszacowana przyjaciołka młodzi polskiej, — która życie skończyła nic prawic nic zebrawszy z tyłu szacownych i wzorowyah dzieł! — Oj, u nas nic umieją cenić poświęcenia tego rodzaju! — gdy we Francji, Anglii pisarze do wielkich majątków i znakomitego poszanowania przychodzą, — u nas ani Bóg [zapłać nikt nie powie za najlepsze chęci i mozolne trudy!
Żeby przynajmniej istniała porządna wychodzą
Alll
cych dzieł polskich recenzja, — toby dla pisarzy hyło jakieś pocieszenie, zachęta i nawet nauka; — lecz czasem — gdzieś tylko — najczęściej niedowarzeni odzywają się krytycy, co zamiast zachęcać, odstręczają od prac literackich, — I tak, ja sama zaledwie wchodząc wzawód piśmienniczy, — już — prawda że w bardzo dobrem towarzystwie, bo z Panią Hoffman i P. Trentowskim — za cudze dzieło, wyszydzoną zostałam w Przeglądzie pod tytułem Roli, którego wydawnictwo — pomimo zgłaszali się do niego — sprostować tej omyłki nic raczyło. — Wszakże tenże sam Dwór U iejski, jedynie znalazł tylko w Przeglądzie, w niemieckim języku wychodzącym1, obszerny rozbiór, którego wydawca, dobre mojechęci ocenił, i cel mój zrozumiał...
1 JaftrbHcher fiir slavi$che Literatur, Kutui und WUtcnwkoft, redigirt von Dr J. P. Jordan. Leipzig, 1843,
\tv
Trzeba więc i mnie pióro na czas odłożyć, — mówię na czas, gdyż żywa chęć służenia Wam, droga młodzi, zawsze w mcm sercu istnieje i nie wygaśnie. Jeżeli Opatrzność da mi życic i dziełko to przynajmniej się opłaci, — to znowu przybędzie mi możności zajmowania się pisaniem; jakkolwiek przykro tak jak po omacku do Was mówić, nie wiedząc Waszego zdania o moich Powieściah i nie mając pociechy słyszeć Wasze o nich rozprawy! — Oddalona, nie mogę dostąpić lak drogiej przyjemności. — Składam i to umartwienie u stop krzyża Hożego!..,.
Jeszcze jednak słówko co do tej trzeciej części tych Powieści dodać muszę. Macic w niej obraz życia domowego, w którym starałam się jakby w czyn wprowadzić prawidła, — dane w Dworze wiejskim; chciałam oraz ohydzie w Waszych oczach wady
XV
pochodzące ze złego wychowania i ze zwichniętych zasad. — Proszę, uważajcie to jedynie jako rys ogólny, — nie przyczepiając nazwisk do tych osób,
— Ja tylko skreśliłam dwa główne typy, złego i dobrego. — Brałam, to prawda, tu i owdzie różne zdarzenia pojedyncze, przytaczałam skrzywione wyrazy, które nie raz w życiu się o moje uszy obiły, i te na karb moich bohaterów dawałam, ho ze źródła prawdy trzeba czerpać opisy, inaczej nigdy nic będą miały podobieństwa z rzeczywistością. Ale żadnych osobistości sobie nie pozwalałam. Potępiam grzechy i przywary, tysiąc razy suującc się nam przed oczyma; ho już czas z nich się wyleczyć,
— ho już nader srogie wypadki okazały, że jeszcze okropniejsze mogą zajść następstwa, — bo się nie godzi ciągle trwać w złych i zgubnych nałogach!...
ho nawet ze śmieszności wyleczyć się wypada. —
.WJ
Oby Wam moja praca dopomogła w dobrych przedsięwzięciach! Taki był ceł mego pisma, taka byłaby starań nagroda!
K.N.
Baden-lkiden. — W sierpniu 1840. I.
SPÓŁZ A WODNICY.
Siebie zwyciężyć, największe zwycięstwo.
(Dawne przysłowie.)
Rok cały pracy, pilności, zgody, Godzien pochwały, godzien nagrody.
Jsenowtez.
Nim przystąpię do powieści którą Wam opowiedzieć zamyślam, pozwólcie drogie dzieci, bym sohie i Wam przedstawiła jeden obraz lat mych młodocianych, i miło spędzonych chwil w Krzemieńcu. — Ta mała mieścina, zagrzebana prawic w niskim parowie, otoczona górami, z których skała uwieńczona zamkiem Królowej Bony, najpiękniejszy dotąd widok przedstawia; to gniazdo brudnych żydów i biednych mieszczan, było jednak swie-
I
2
Inym przybytkiem nauk; — miało porę swej sławy i wzięlości, równało się poniekąd, w umysłowym względzie, ze stolicą. — Tak, temu lat kilkanaście, Gymnazjum Krzemienieckie, staraniem uczonego Padeusza Czackiego, do rzę‘du Liceów wyniesione; — pod naczelnictwem sławnego Felińskiego było przepełnione młodzieżą zdatną i pracowitą. O, jak miło hyło spojrzeć na owych uczniów, starannie się kształcących w rozmaitych umiejętnościach! lak zachęcający stawał się przykład młodych członków, pierwszych rodzin w kraju, uczęszczających gorliwie na kursa wraz z nnjbiedniejszemi! Midi wszyscy równe cele, równe nauki, równe nagrody; — byli względem siebie tylko spółzawodnikami w cnocie i pilności!
Zarzucano Krzemieńcowi iż się w nim nadto bawiono. Może to być prawdą, może być że niektórzy młodzi ludzie miarę w tem przebrali; ale ogół był pilny i pracowity, a wyjątki wiele niestanowią. Między tą małą liczbą nawet, która miała zbyt wiele roztargnienia, zabawy były przyzwoite, w gronie rodzinnem, pod okiem rodziciclskićm używane. Co za różnica między temi rozrywkami a brudną knajpą1 uniwersytetów niemieckich, między naszą wówćzas młodzieżą a studentami tamtego narodu, słynącemi dzikością i nieokrzesaniem! Towarzystwo Krzemienieckie było wzorem przyjemności, wykształcenia, grzeczności; — choć to pomniejsze zalety, jednak nic trzeba gardzić niemi, jcżeli nic szkodzą moralności, która powinna być podstawą wychowania, — jeżeli tylko, jak kwiaty, kraszą umysł głęboką nauką uposażony.
Czyż nic był prawdziwie szkolą obyczajów ów Stary Dwór — tak nazwany dom Szanownej Starościny C... — w którym co niedziela zgromadzało się czoło towarzystwa; gdzie młody, oprócz miłej rozmowy osób wykształconych swojego wieku, spotykał jeszcze najsławniejszych owoczcsnych mężów,
* Tak nazywają rodzaje karczem, gdzie studenci niemieccy wieczory trawią przy kutiach piwa.
pisarzy, uczonych. — Tamto Feliński czytał swą liarbarr, Radamiste i Poema ziemiańs/tie: lam dowcipny i żartobliwy poeta Rropiński, pełen alyckiego wdzięku, oprócz Ludgardy, tysiączne wiersze powtarzał. — Tam Józef Drzewiecki opowiadał tyle ciekawe żołnierskie swoje przygody i wspomnienia; — tam Wojciech Mier przynosił przekłady Andromachy i Jerozolimy wyzwolonej; — tam uczęszczały PP. Tarnowskie i Malczewskie, autorki szacownych prac; — tam Gustaw Olizar, Stanisław Plater, Czacki, Janusz Iliński, Rudzki, X. Osiński i inni uczeni, literaci, profesorowie, często bywali; — tam Bogusławski, pisarz tylu dramatycznych utworów, zbierał na nie przedpłatę; — tam rozbierano nowo wyszłe dzieła Klementyny Tańskiej, oraz przekład na język Polski Mątwiny, przez Annę Na
a
kwaskąh Tam też niejedna późniejsza sława rozwijała się pod cieniem wyższego genjuszu. Wprawdzie zmienił się smak w piśmieniclwie; dziś, czem mniej zrozumiały romantyk, czem czarniejsze ma myśli i szkaradniejsze kreśli obrazy, tein go hardziej chwalą! — Ja zaś, która do dawnych lubownikow jasności należę, przyznać muszę, iż mi stokroć milej czytać ogniem dowcipu pałające — a pomimo tcgo rozsądne — wiersze Krasickiego, i inne podobnych pisarzy, — jak męczyć się nad obrazami jakichciś nadludzkich istot, nadprzyrodzonych marzeń, których ani ja rozumiem, ani sam autor pojąć nic polrafi!...
Wracając do opisu Krzemieńca: kogoż nie rozrzewnił widok dzieci modlących się w kościele, i proszących o błogosławieństwo dla rodziców?
’ Drogą matkę męża mojego. — Skromność córki nie dozwala mi mieście w tem gronie własnej matki mojej, która jednak dla nader żywego dowcipu, zalet towarzyskich, i smaku w literaturze, mogłaby być zwaną duszą owych zebrań.
Czyjeż oko mogło być suche po mowach księdza Prokopa, kaznodziei, — gdy do cnoty, do wszystkiego dobra namawiał to wzrastające pokolenie! O jakże było wzruszającem to małe grono pobożnej rodziny1 ze świętobliwą matką na czele. —
*
Ona, którą śmiało do mężnej niewiasty Salomona porównałby możnaLecz czas porzucić ogólne opowiadanie i przystąpić do rzeczy.
Już minęły nienawidzone od sęsalów zapusty,
już przeszła Majówka tyle dzieciom miła; koń-
*
czył się rok szkolny, przyjechał z Żytomierza fł izylator który ma przewodniczyć w rozdawaniu nagród. — Uczą się dniem i nocą pilni uczniowie, by je pozyskać; — truchleją matki leniwych, marszczą się czoła ojców. — Wszystko w ruchu. — Żydzi nęcą do karczem, Dobrzyjałowski2 przyciąga
1 Gdy szanowna Pani O,... ciężko zachorowała podczas Zapust, wszystkie zabawy ustały; na ulicy badali jedni drugich ojej zdrowie, jakby o klęsce publicznej, mówiono ojej cierpieniach! — Na icn liold powszechny, prawdziwa cnota tylko zasługuje.
DOskonaly cukiernik.
wystawą najsmaczniejszych łakoci; — wleką się po niegodziwym bruku kolaski rodziców przybywających po dzieci; — furmani się drożą, po popisie bowicm wszystko ucieka, każdy do swej zagrody spieszy. Ale nim wyjedzie trzeba zdać sprawę publicznie z nauk, w obecstarych i młodych, w oczach rodziców i licznie zebranych widzówCoza chwila stanowcza! — Przyjemna dla pilnych, groźna nieukom!
Między liczuemi uczniami pierwszego roku hyło dwóch młodych chłopców, różniących się stanem. lecz związanych przyjaźnią. — Mikołaj Kmita, ostatni prawic potomek dawnej, sławnej w dziejach rodziny, i Jan Durczyński, syn kuchmistrza służącego w tymże domu. — Uczęszczali oba do Liceum, a chociaż urodzeniem byli tak od*siebie różni; chor ich, pomimo tcj różnicy, przyjaźń łączyła, spółubicgali się jednak oba o pierwszeństwo w szkole. — Trzy były nagrody do otrzymania: medal srebrny1
1 Medal zloty dostawał celny uczeń, kończący nauki drugorocznie.
miał hyć dla celującego we wszystkich przedmiotach, Akcesyt przeznaczono najbieglejszcmu w nauce, a trzecią nagrodę, to jcsl list pochwalny i pięknie oprawne dzieła Felińskiego, miano oddać wzorowo prowadzącemu się przez rok cały.
Nie miał Mikołaj nadziei otrzymania pierwszej, gdyż przed nim był Wiktor O....1, który, podług powszechnego mniemania, zasługiwał na ów zaszczyt. — Wiktor, będąc już panem swcj woli, dobrowolnie wszedł napowrót do Liceum, gdy się otworzyło, aby korzystać z wykładanych w niem nauk; nielylko się uczył doskonale, lecz całe jego postępowanie tak było chwalebne, iż. przed czasem głos powszechny najpierwszą mu nagrodę przeznaczał. — l-ecz że Mikołaj był nadzwyczajnie bystry, że obdarzyło go też niebo niepospolitą pamięcią, że się uczył pilnie i z ochotą, pochlebiał sobie, że
uzyska drugą nagrodę. — Spodziewał się znowu, że przyjaciel lat dziecinnych otrzyma dar trzeci; gdyż w istocie nie hyło lepszego, post usznie jszego, łagodniejszego, pracowitszego dziecka, jak ów Jaś, syn

kuchmistrza. — Całą dumą i żądzą Mikołaja było, uchodzić za najzdatniejszego ucznia; pierwszeństwa w dobrem postępowaniu chętnie ustępował Jasiowi, czując iż mu w tem nic wyrówna.
Nadszedł nakoniec dzień pożądany, — dzień walnej próby. — Od rana już uczniowie w mundurki przybrani, umyci, wystrzyżcni, w białej bieliznie, udają się do szkolnego gmachu. Idą tam rodzice,
idą matki z sercem niespokojnem! — Poszli: Miko-
* »
łaj w gronie rodziny, a Jaś sam, bo ojciec w kuchni zatrudniony nie mógł mu towarzyszyć. — «ldź, « rzckł do niego, a powróć, Boże daj, obdarzony « nagrodą; będzie to najmilszą dla serca mego po«> ciechą.» — Te słowa głęboko utkwiły w duszy Jasia, mocniej niż kiedy pragnął pozyskać nagrodę dobrego’ postępowania. 10
W sali, gdzie się miał popis odbywać, napełnionej widzami, stoi na środku stół okryły zielonera suknem, na nim leżą nagrody, — za stołem jest krzesło dla Wizytatora, a po obu stronach siedzą professorowie i dyrektor Feliński. — Przyniesiono wykazy szkolne. — Podług osądzenia władzy i professorów, dośtaje medal Wiktor O...., ów celny uczeń, o którym wspomniałam. Wslaje Pan W., wizytator, i głosem donośnym, choć przejęty uroczystością tej chwili, woła Wiktora: « Oto jest dla « ciebie, młody człowieku — rzecze — nagroda za « wzorowe twe postępowanie: ten medal srebrny « mam prawo ci przypiąć na piersiach; sądzę je«dnak że ci go milej będzie otrzymać z rąk tej, « która cię sposobiła do cnoty i nauki, niech więc « Lwa szanowna Matka ci go odda; z jej ręki mil« szym ci się jeszcze stanie.* — Całe zgromadzenie głośnym oklaskiem potwierdziło słowa Wizytatora. — Poszedł Wiktor do ławki, na której czcigodna Pani O.... siedziała, a uginając przed nią kolano,
11
odebrał z drżącej ręki matki łzami zalanej, chwalehną oznakę swych zasług. — Nie był to ostatni zaszczyt, który miał zdobić pierś Wiktora; dziś jaśnieje u niego, w miejscu medala, godło Ducha Świętego. Poświęcony Bogu, Wiktor jest jednym z najuczcńszych naszych duchownych.
Temu rozrzewniającemu zdarzeniu przypatrywało się czule — ile mi pamięć przypomnieć dozwala — dwóch młodych ludzi, owoczcsnych c/egantów. — Jeden sekretarz Kady Stanu, z Warszawy; drugi Kamer-junker cesarski. Osohliwszem rozporządzeniem Opatrzności, są oni, równie jak Wiktor, kanonikami, lecz w różnych stronach kraju naszego 1....
Ale czas wrócić do popisu i rozdania innych nagród. — Następna, jak mówiłam, miała się dostać najbieglejszcmu w nauce i temu któryby przewyższył innych doskonałością zadanego wypra-
(
cowania. — Przez Felińskiego był podany na ten cci przedmiot, a pół godziny zostawiono uczniom
12
do wygotowania pracy. — Podczas gdy tę pisać mieli, nic wolno im było żadnej mieć styczności z sobą, i głębokie milczenie hyło im nakazane. — Siedział Mikołaj obok Jasia na jednej ławce; oba w stanic niewypowiedzianej niespokojnośoi. — Przedmiot podany był: Najcelniejsze odkrycie u nas te wieku XVP5“. Wszyscy uczniowie wzięli się do pióra i namyślali, coby lu powiedzieć? — Jaś, choć nic miał wyższych zdolności, jednak zaraz przypomniał sohie Kopernika, i opisał, co tylko wiedział o tym sławnym człowieku: — Jego urodzcnic w Toruniu1; nauki w Krakowie pod okiem professora Brudzewskicgo brane; następnie podróż po krajach obcych, i odkrycie klórćrn się dotąd szczyci nauka. — Gdy lu doszedł, usłyszał szepcącego mu do ucha Mikołaja: — Co ja pocznę! Nic
1 Słoi dotąd w tem miejscu dom w którym Kopernik się urodził; mieszka tam teraz ubogi szewc, i ten każdemu przychodzącemu odkrywa wizerunek uczonego męża na murze zawieszony, i pokazuje ciemny alkierz w którym się urodzi! wiekopomny astronom.
13
« mogę sobie nic przypomnieć! O Jasiu, dopomóż
n mi.«
Jaś się zastanowił; — nic mógł bowiem przypuścić, aby Mikołaj, który stokroć więcej niż on umiał, mógł nieotrzymać pierwszeństwa, i potrzebować jego pomocy? Lecz Mikołaj zbyt tnocnćm uczuciem miotany nie był w stanic zebrać myśli, i taki szał go opanował, iż sam nic wiedział co czynić. — Jaś więc napisał na kawałku papieru:ptjz O swym i mieni ku Mikołaju, i wsunął tcn papier pod ławkę na której wszyscy pisali. — Wyjął go spiesznie Kmita, a odczytawszy pokrzepił się tym niespodzianym zasiłkiem i całą przytomność odzyskał. Szybko już i łatwo kreślił swe pismo, i nim minęło półgodziny, już nictylko wypracowanie jego hyło gotowe, lecz jeszcze bez żadnej wątpliwości najlepsze, i nagroda zdolności, jemu się dostała. — Wziął Jkcesyl Wizytator ze slolika, wręczył go Mikołajowi, zaszczycając go pochiehncmi wyrazy. — Ucznowie znowu klasnęli w ręce, przyznając wyższość
11
zasłużoną Kmicie, i cieszyli się z jego wygranej, ho Kmita był dobrym kollegą i przyjemnym chłopcem. — Nikt jednak hardziej i szczerzej nie był zadowolony zwycięstwem jak poczciwy Jaś, chociaż on hyłhy otrzymał nagrodę, gdyby nic pomoc którą dal Mikołajowi! — Oczy Kmity jaśniały ogniem uniesienia i radości; lecz gdy spojrzał“ na Jasia i wspomniał że jemu winien swe szczęście, łzy wdzięczności zaćmiły wejrzenie; miał jednak nadzieję iż ostatnia nagroda niezawodnie Jasiowi się dostanie.
Tu znowu Komitet zaczął rozbierać postępowanie moralne uczniów, nim przystąpi do oddania trzeciego daru. — Po tem roztrząsnieniu, osądzono iż Jan Durczyński pod względem moralnego postępowania jest najgodniejszy z uczniów. Wezwał go zatem Wizytator do odebrania nagrody. — Gdy po nią Jaś spieszył, wstał z miejsca swego dyrektor Feliński, i skinieniem ręki zatrzymał przybliżającego się, a mowę obracając do Wizytatora, rzckł
15
smutnym głosem: — « Żal mi prawdziwie że muszę « powiedzieć słów kilka przeciwko postępowaniu « ucznia, którego kocham, i który dotąd wzorowie a się sprawiał, lecz to jest obowiązkiem moim, « oznajmić, iż podczas zadanego wypracowania, « spostrzegłem pisany papicr krążący między Miko«łajem Kmitą a Janem Durczyńskim. — Oba są «godni nagany za nieposłuszeństwo; jednak ze o strony Mikołaja pomoc dana mniej umiejętnemu « przyjacielowi, zasługuje na przebaczenie winy. — « Co do Jana, dodał z bardziej zasępionem czołem, “ chyba że się potrafi usprawiedliwić z uczynionego zarzutu, — inaczej, zdaniem mojent, nic powinien dostać nagrody nieskazitelnego postępowania.®
Feliński znając wyższość Mikołaja zdolności, osądził iż to on dał był spostrzeżony papier dla ulżenia pamięci Jana, gdy w istocie przeciwnie się stało.
Podczas mowy Felińskiego czerwieniły się i bladły lica Mikołaja, z trudnością oddychał; aż
I<i
nakoniec łzy obficie mu się z oczu puściły. — Jan Durczyński owszem spokojnie się zachowywały ugruntowany w przedsięwzięciu nieodkrycia prawdy, klóraby spólucznia pozbawiła nagrody. — Ze spuszczoncnii oczyma wytrzymał czynione mu pytania i zarzuty, i milczenia nic przerwał. — Miał Jaś nadzieję, iż Mikołaj wystąpi i wszystko wyzna; lecz przeciwnie się stało! Choć Kmita czute kochał Jasia, przecież nadto podlegał próżności, aby wyznać swą winę; żal mu hyło serdecznie przyjaciela, lecz mówić za nim się nic ośmielił. Nierozsądny! Nie pojął w tej chwili położenia swcgo. — O jak byłby się podniósł w oczach wszystkich obecnych, gdyby był oddał sprawiedliwość Jasiowi! — Nie myślał leż, na jaką wzgardę się wystawi jeżeli prawda inaczej się wykryje! Milczenie Jasia było osądzone za przyznanie do winy, i nagroda wzorowego postępowania przyznaną została Stasiowi Główczyriskiemu.
Już nie mógł dłużej Mikołaj wstrzymać swych uczuć; zbliżyt się ku Jasiowi, uściskał go w gwałlownem poruszeniu, i ze łzami rzeki: « Ach odbierz « inoją nagrodę! O czemuż ona nic tobie dana. » Blada by la twarz Jasia, i nic nic odpowiedział. — Tu znowu Feliński nic mogąc zrozumieć co się w sercu chłopczyka dzieje, inyślil iż on zazdrości wygranej przyjaciela, i tylko własnem pokonaniem się trapi; wstrzymał zatem Mikołaja zapęd, mówiąc: « Nadto się martwisz, zawodem — jakiego doznała * miłość własna twojego przyjaciela — Panic Kmito; «wina Jasia nie jest tak wielką, i żałuję że go « pozbawia nagrody; lecz pomnij, ile hardziej « byłby ucierpiał, gdyby przy twej pomocy otrzyo inał był nagrodę, której uiiisialby się czuć nie« godny.»
Tc słowa zamiast pocieszenia Mikołaja, tem bardziej go smutkiem przejęły; on to bowiem czuł ową zgryzotę sumienia o której Feliński wspomniał. Znów się rzucił w Jasia objęcia, i głośno łkać
począł; Jaś zaś cicho mu do ucha szepnął: « Jeżeli y
a cię tak holi moje zawstydzenie, powiedz słowo, a « wszystko się naprawi.» — « Nic mogę, odparł Ali« kołaj, nieprzeżyłbym własnej hańby; lecz ty mów « za mnie.»
Lękając się usłyszeć wyznanie, klórehy go tyle zawstydziło, wybiegł Kmita z sali w największem potnięszaniu. — Biedny Jaś nie wiedział co czynić, — gdyby był Mikołaj wyjawił tajemnicę, byłby przez to usprawiedliwił swe poprzednicze postępowanie; lecz wyjaśnienie rzeczy przez Jasia, nie mogło mieć dobrego skutku, byłoby owszem dla niego podłością wyjawić tę winę, i korzystać z niebytności Kmity dla oczyszczenia się, z jego krzywdą. — Tc myśli szybko przebiegły przez rozsądną główkę Jasia, i przyrzekł sobie nic zdradzić Mikołaja; aczkolwiek okropnem było dla jego poczciwego serca słyszeć głośne sykania, ganiące jego postępek. Westchnął głęboko i ukłoniwszy się z pokorą zgromadzeniu, wyszedł z sali wolnym krokiem, udając się do domu. Tu dopiero na łonie ojca, z niecierpliwością go wyglądającego, — wylał biedny Jaś potok łez gorzkich. — * Ach! nic ci dobrego nic przynoszę Tato, « smutną owszem wieść biedy mojej.» — I lu opowiedział swą przygodę. — «Nie trap się dziecię, rzekł « mu ojciec ściskając go serdecznie, tyś zasłuży) « nictylko na jcdnę, lecz na dwie nagrody; to lepiej « — niżelibyś ją rzeczywiście był przyniósł. Z drugiej strony, pewny jestem, że, gdy Pan Mikołaj dowie « się żeś nic odkrył jego postępku, to sam wszystko u wyzna. » — O! ale ty Ojcze nic wyjawiaj taje« mnicy 1» — « Bądź spokojny, ja, ciebie synu, nic «zdradzę.»
Niepróżnc było mniemanie Durczyńskiego. — Albowiem gdy skończył obiad dla licznie zebranych gości, którzy się zgromadzili na ten obchód i przesadzali w pochwałach dla Mikołaja, — gdy się wszyscy rozjechali, a kuchmistrz jeszcze w białym kaftaniku i szlafmycy zbierał reszty zbywające, — weszła Pani Kmicina z Mikołajem do kuchni, i prosząc Durczyńskiego aby jej towarzyszył do swego pokoiku, przeprosiła tam Jasia w imieniu syna, ’len bowiem o całej rzeczy, jak mówiła, ją uwiadomił. — « Żal mi tylko, — dodała z uczuciem, — « straty dobrego mniemania na jakie Mikołaj był « zasłużył. Achl cóż tam powiedzieli gdy Jaś odkrył « jego postępek? » — «Jaś nic nic wyjawił, odparł n kuchmistrz, nie miał serca oskarzać Pana Miko « łaja.» — « Czy być może? zapytała matka.O jakże. « Durczyński, wyższy jest syn twój od mojego! — « Lecz już dość na tem, teraz Mikołaj będzie się «starał naprawić co popsuł, i wyzna publicznie, o równic własne jako też i przyjaciela postępo« wanie. Ci którzy widzieli jego niesłusznie nabytą « chwałę, powinni być świadkami i zawstydzenia; « i takim tylko sposobem potrafi odpokutować za « winę.”
Jakoż nazajutrz, był to dzień niedzielny, zgromadzili się wszyscy uczniowie przed nabożeństwem w donni Wizytatora na pożegnanie i podziękowanie mu za trudy. — Wyszedł na środek młody Kmita, i z inęzką stałością w przedsięwzięciu, choć
z wybladłą twarzą, opowiedział co się stało Jaś
stał zawstydzony, lak żeby sądzić można hyło, iż to on jest winowajcą. — Mikołaj owszem widząc wyraz zadowolenia jaki się na twarzach malował, w miarę jak opisywał zalety przyjaciela, — śmielej i wyraźniej się tłumaczył. — Jcżeli Jan coraz wyżej rósł w szacunku spółuczniów, to znowu Mikołaj zyskiwał ich ufność i pobłażanie, szczerością swych wyznań; a tak zamiast wstydu i ponuęszania, jakich sięlękał, doznał miłej ulgi i przyjemności z dopełnionego obowiązku. — StaśGłówczyński, który był dostał trzecią nagrodę, rzucił się wtedy w Jasia objęcia, i prosił go by odebrał książki, gdyż te się jemu sprawiedliwie należą; lecz Jaś nic przyjął jego zrzeczenia się, a Wizytator rzekł do ohu: » Zacho* waj twą nagrodę Stanisławie, Jaś jest w tej chwili « tak szczęśliwy, iż mu pewnie nic nic brakuje. » — « To prawda, odparł Feliński, lecz aby sprawie« dliwośe była oddana każdemu, ja, który także «zgrzeszyłem, niesłusznie posądzając niewinnego « Jasia, — ja, ’drugi exemplarz mych dzieł ofiaruję « mu na pamiątkę tego dnia tak chwalebnego. K Spodziewam się iż mi nic odmówi tcj przyjc« inności.o — Podziękował czule Jaś Dyrektorowi, uściskali się serdecznie dwaj uradowani spółzawodnicy, i z powszechnym oklaskiem spółuczniów odeszli szczęśliwi do domu. II.
SPRZECZNOŚCI
CZYLI
DOM PAŃSTWA POCZCIWSKICH.
(OKIGIMALNC.)
Szczęśliwy taki, który wznieść się może Nad to, co szkodzi, lub co dopomoże;
A nazhyt irwożny Lermiu dla człowieka,
Spokojnie czeka*
Dobro umysłu wśród siebie gdy mnoży,
Cudza go zdrożność dolega nie sroży.
Czem jest, gdy pomni, zle sądzie nieskrzętny,
Miary pamiętny.
Ta żądza poczciwych kiedy trzyma wodze,
I bujać w szczęściu, i upadać w trwodze Broni: a tłumiąc zbytnią czucia tkliwość
Da je szczęśliwość.
KIU&ICKI.
— A czy też się nigdy wyguzdrać nie potraficie! Oto już od godziny poczta stoi na dziedzińcu i będę musiał warłgeld płacić.
Tak mówił Pan Szatnhelan Gnuśnowski do swej żony i córki, które jeszcze dalekie były od ukończenia ubioru, a jednak już jedenasta biła, one zaś na dziewiątą obiecały hyć gotowe.
— Co leż z ciebie za dziwak, mężu, — cierpko i niecierpliwie odparła Pani Szamhclanowa. — A toć mtuieliśmjr się przecież dobrze umyć dzisiaj wyjeżdżając w gościnę, i dla tcgo dłużej trwała nasza toaleta’, a ta głupia Panna nigdy wszystkiego od razu nic narządzi, zawsze czegoś trza szukać.
— Alhoż to moja wina — zuchwale przerwała panna Cdcralska — że Pani wszędzie rozrtica swe rzeczy, i że człek cały dzień sprzątać tylko musi P — A jeszcze i po Pannie Waleryi która nigdy dwie pończochy razem nie złoży, i to z jednej to z drugiej pary wyciąga, tak że już tera ażur żadnej nic ma dobranej pary.
— Milcz! — tcgo momentu! ho cię zara wypędzę, cała zaperzona rzekła P. Szamhelanowa.
O, ja i tej godziny pójdę, — choć się tak z ludżini nic wychodzi; — niech tylko Państwo mi zapłacą, już dawno zaległe zasługi.
Tu Pani Gnuśnowska, jakby zimną wodą oblana, zaraz się uśmierzyła; a mąż jej znów się mięszając w rozmowę, ponowił prośbę o pośpiech.
— Wszak słyszysz, jak pocztyljon niecierpliwie trąbi! Gdybyś jeszcze była chciała jechać furmanem, to nic mówię, ale poczta nic czeka. — Spieszcie się więc, bo i za późno przybędziemy do Lu bej wsi, a tani, wiesz dobrze, wszystko jak w zegarku.
— Wiem, wiem, mój mężu, że twa siostra jest największa oryginałka, która żyje nie wiedzieć po jakiemu, i cały świat chce przerabiać na swoje kopyto.
— Tylko proszę cię, niemów nic na moją siostrę, we wszystkicm ci, moje życic, ulegam; ale co do Pani Poczciwskiej, daj serce pokój; jcst ona rozsądną kobietą, jakich nic wiele widzimy, i bodajby ich więcej było.
— Nie przyjmuję ja to za satyrę, ona sobie na 26
wsi parafijanfia, niech dziwaczy, my osoby wielkiego świata, ’musimy się stosować do przyjętych zwyczajów. Nie chcę cię jednak driaźnić, co do siostry, ho wiem jak ją ślepo kochasz.
— Ja wcale ślepo jej nie kocham, owszem, może mam względem niej niejedno sobie do wyrzucenia. Oto już rok trzeci, jak do niej nic pisałem; prawda, nie jestem człow iek piśmienny, a dotąd nasze zawikłanc interesa, nie dozwalają mi płacić jej prowizyj od posagu; cóż więc inogłcm powiedzieć? Ale co prawda, to nie grzech: moja siostra jest zacna kobita..,. Lecz już się przecięż wybierajcie; ja pójdę uspokoić pocztyljona, ho oto konie wykłada.
Wyszedł Pan Szambelan, a żona obracając się do Waleryi, ze swojej strony naglić ją zaczęła.
— Kończ, Walerciu! bo dobrze Papa mówi, trza tę Poczciwskę menażować, i z resztą jej widzi misiom ulegnąć. Powiadają że ona dła nikogo ani na jolę nie zmienia nic w domowym porządku;
musimy się do lego stosować. — Ach co to za nudy lam będą!
— Aż mię strach hierze, odparła Walerja, a tc moje kuzynki, to, to koczkodany być muszą! Jakże oni się zadziwią, widząc we mnie takie eteganlkie. Nie darmo w Wiedniu parę lat przebyłam, pobladną z zazdrości na widok różowego kapelusza od Angeliki, i sukienki szanżant wiśniowej.
— Nie zapomnij włożyć twe prześliczne bransoletki, rzekła ma tka; nie źle będzie i m saimponować.
Naczepiała Walerja na siebie co mogła klejnotów. — Wzięła szal turecki, suknię malcrjalną mienioną, kapelusz krepowy różowy, atłasowe na cieniutkiej podeszwie trzewiczki i parasolik z nabijaną, fałszywcmi kamieniami rękojeścią.
— Niech no Panna nic nie zapomni! zawołała na służącą, koszuli brać nie ma co, ho jedzicmy tylko na parę dni, nic warto się nią inkomodować; ale suknie, szarfy, kapelusze, klórem już kazała pakować, ho to julro Niedziela, i trza suto wystąpić.
38
Tak się nabałamuciwszy, nagadawszy przez godzinę jeszcze, ruszyli przecież z hotelu pod Różą, w Krakowie, po rannem śniadaniu, Państwo Gnuśnowscy do Lubejwsi, siedziby Pani Poczciwskiej, siostry Szatnbelana, o parę mil, jeszcze w rzeczy pospolitej, położonej.
Zachwycające są okolice dawnej stolicy naszej. Cały bieg Wisły, snująccj się jakby srebrna wstęga po ślicznej dolinie, zachwyca oko. Zdała sterczą Tatry, wokoło leżą tysiączne wsie, dwory, zabudowania, a len starożytny Wawel, z przybytkiem Najwyższego Boga i pamiątkami dawnych wieków, poważnie krajobraz wieńczy. Wszystko to tak malownicze iż się równać może z najpięknicjszenii położeniami Europy.
Na tc powaby przyrodzenia nie wicie uwagi dawała Państwa Gnuśnowskich rodzina. Szambelan znudzony biegiem jednostajnym powozu, wkrótce zasnął; żona w swej ciasnej głowie układała rozrnówy z bratową, klóremihy ją zakasować potrąfila. Walerja swarzyla się z Panną za to, że ją nie dość gładko uczesała i nic dość mocno związała włosy; a Panna w najgorszym sosie z powodu tej przejażdżki, która jej przydawała pracy i kłopotu, odpowiadała półgębkiem ale ostro:
— Ol, gdyby przynajmniej Pani była uwcna dla mnic do pomocy Jagusię, do słania łóżek i noszenia żelazka! Ale lak, ja sama wszystkiemu rady niedam.
— Co się też Pannie śni, wozić się z takim taborem, jeszcze do domu, gdzie najwyższe skąpstwo panuje! Przecież to mówią ludzie: że moja Ciotka ziarnka kaszy liczy! To nie u nas w Starem Siele, co wszystko hej ha, i siedzą goście po parę tygodni, i nicht się ich nie pyta, kiedy pojadą, i tak się doskonale bawią!
— Już tcż Panna Walerja o tych balach niech nic gfttla! Dobrze Państwu zjadać i wypijać co dom ma, ależ nam, biednym sługom, dostawać pańskie ogryzki, to aż serca boli, a nicht o człeka nic dba, ani gdzie śpi, ani czy ma wygodę!
— A któżby wam naslarczył, kiedy się was taka czereda dworskich nagromadził Dacie wy sobie radę, i pewnie z głodu nie umrzecie!
— Jużci że sohie zaradzać przychodzi, i łapać co kto możc, ale to ani ładu ani składu, bakę świecić musisz gospodyni, która swoim /aowryhwn, co chce osóbek, udziela, a kogo nie cierpi, tego głodem morzy.
ZosLawmy teraz podrużujących w powozie, a tymczasem słów kilka o nich wam udzielę.
Pan Szambelan Gnuśnowski był możny obywatel, posiadacz znacznych dóbr, tak na Wołyniu jako leż w jednym z najodleglejszych ode Lwowa cyrkułów Galicyi. Człowiek dobry, lecz nader ulegający, nieprzyjaciel jakiejkolwiek bądź pracy, żył w ścisłej zgodzie z lulką, psami gończcmi i chartami; jadł dużo, pił dobre wina, grał w wista; a zresztą, we wszystkich innych życia okolicznościach, spuszczał się zupełnie na żonę. — Ona zaś, sicrota od lal dziecinnych, dziedziczka znacznego mienia z rodziny Dorohkowiczów, wychowana hyla na
przód na wsi, później na jednej z pcnsyj lwowskich, i lani przez lat kilka uczyła się grać na
gitarze i fortepianie, śpiewać wielkie aryje Tancreda i warjacyje Catalani, rysować kwiatek lub chałupkę za pomocą metra, i szczebiotać po francuzku! — Ale jaka to była lrancuzczyzna 1 Z resztą nic, albo bardzo mało umiała. N aj pierwszym celem życia, i wszystkich chęci Pani Szambelan owej, hyło: aby za parąfijankę nie uchodzić. Tym wyrazem parajijanka możnahy ją jak głową Mcduzy straszyć, i do wszelkiego uchybienia przyzwoitości
i nawet obowiązków doprowadzić. Nicwiadomość
zwyczajów wielkiego świata w ciągłej obawie i
niepewności ją utrzymywała; a chęć wziętości, dobrego tonu, ciągle nią miotając, czasem do nader śmiesznych i z sobą sprzecznych wiodła ostateczności. W młodym bardzo wieku poszła Pani
Gnuśnowska za swego męża, nic z miłości, lecz aby hyc Panią Ssambelanową, jeździć do wód i do
Wiednia, być elegantką, a może z czasem i wielką panią, damą pałacową, dygnitarzową koronną!.... Serce jej bilo, na len miły obraz przyszłych wielkości, dała więc rękę człowiekowi, który się z nią ożenił: naprzód, bo był po niej posag piękny, — następnie, aby już o uiczćm nie myślał, jak o ulubionych zabawach. Widział Szambelan jak Panna Ifu/y/da jest iywą, sądził że będzie czynną; wiedział jak lubi rzmisio’, spodziewał się że ona mn pracy oszczędzi!... Nieszczęściem tylko obojga hyło, iż zdolności Matyldy nic odpowiadały powołaniu. Z przyrodzenia tępego a dumnego umysłu, próżna, leniwa a harda, — zamiast zaprowadzenia rządu w domu męża, w którym, jak często się zdarza u starych kawalerów, wielki panował nieporządek, — czas trawiła na marnych i bezużytecznych fraszkach. — Walerja, ich córka, do lat czternastu przy rodzicach, w Slarem-Siele życie pędziła. Wzięto donicj, niby gouwernantkę, dawną bonę z jednego z możnych domów Galicyi, Szwajcarkę z niemieckiego
kanionu, która, jak to mówią, za Francuzkę służyła. Jaka to była Mistrzyni, łatwo sobie wystawić potraficie. Dano leż Panience metra do muzyki: Czccha, — len miał niby niemieckiego języka ją uczyć; ale Czech był w najwyższym stopniu pijak, dni cale trawiący w karczmie, tyle więc nauczył Walerję, że mogła zagrać mazurka lub walca, i to jeszcze nic bardzo w takt, bo ucha nie miała; a co po niemiecku, to prawic słowa wyrzec nie potrafiła. — Kłótnie ustawiczne, jakie miały miejsce* między guwernantką, panną służącą, metrem i komisarzem, lak się Państwu Gnuśnowskim sprzykrzyły, że umyślili wyjechać do Wiednia, dla dokończenia edukacyi jedynaczki córki, juzy czem tcż każde z nich obiecywało sohie, nic mało się zabawić. Pan Szambelan. nie będąc bynajmniej gospodarzem, nic sądził aby bytność jego na wsi była potrzebną; zdał w ięc rządy Komisarzowi, dając zlecenie dosyłania mu jak najwięcej pieniędzy, a jak najmniej robienia nakładu na gospodarstwo. Pani Szamhelanowa, tylko o szczęściu mieszkania w dużćm mieście marzyła; a że tcż bardzo mało dom i jcgo porządek ją zatrudniał, porzuciła swą siedzibę z największem zadowoleniem.
l ak minęły dw’a miłe lata, przez które Komisarz coraz zwiększą trudnością funduszów dostarczał, ogromne zamiast pieniędzy posyłając rejeslra. Gdy naglił Szambelan o zasiłki, odpowiadano mu przesyłką, lecz z pożyczki na dobrach zaciągniętej. — W taki sposób znaczne długi się nagromadziły, procentów nawet nie płacono Pani Poczciwskiej; Wiedeń, jego zabawy i wychowanie Panienki, wszystko pożerało.
Gdy Walerja już doszła lat szesnastu, osądził ojciec, iż czas do domu wrócić, i rozpoznać interesa; gdyż tc coraz gorszy obrót brały. Listy postronne i skargi poddanych, przekonywały Pana Gnuśnowskiego, iż rządca dóbr jcgo naduzywał powierzonej mu władzy. — Pomimo żalu córki i nalegań żony, która jeszcze jedno lato pragnęła przepędzić w Baden, blisko Wiednia, Szambelan się uparł — co mu się rzadko trafiało — i wyjechali.
że Lubawieś niedaleko Krakowa była położona, nic mogli Państwo Gnuśnowscy pominąć, oddawna należących się siostrze odwiedzin. Choć ją oboje niezbyt kochali, i mało z nią mieli stosunków, mieszkając w tak wielkiej odległości, i lak mało wzajemnego mając podobieństwa; jednak PP. Poczciwscy, tak powszechnie byli szanowani, tak ogólnie o nich dobrze mówiono, iż czuł Szambclan, że ubliżyłby samemu sohie, uchybiając siostrze. Napisał więc do niej słów parę, po trzechlelnieni prawic milczeniu, oznajmując przybycie, a wszelkie tłumaczenia i rozprawy odłożył do widzenia.
Ale otóż nasi podróżni dojeżdżają do Lubejwsi; — już od granicy posiadłości Pana Poezciwskicgo widzieć można zmiany w gospodarstwie: starannie uprawna rola, każde pole żywym płotem ogrodzone, a w kątach ostrych, gdy się droga zakręca. zasadzone małe gaiki z akacyj i drzew iglastych, i
ławki do spoczynku; łąki polewane, z mai cmi tamkami; wiśniami i gruszami wysadzany gościniec; wieś czysta, ładna, choć niezbyt duża; jedną ulicą stawiane małe domki, dla różnych rzemieślników i dworskich; nakoniec, zabudowania rolnicze: cukrownia, owczarnia, olcjnia, krowiarnie, piwowarnia i inne gospodarskie budynki; za niemi dopiero dwór. Był to dom o piętrze z ohocznemi hubynkaiui, nic duży ale piękny, choć niezbylkowego kształtu, otoczony zewsząd sztachetami, z kląbami na dziedzińcu starannie wyżwirowanym, z obszernym ogrodem w około....
Trąbił i trzaskał z bicza pocztyljon, a podróżni spodziewali się, iż zgraja służebnych, i następnie sami Państwo, wybiegną na ich powitanie. Nie tak jednak się stało. Stanęła piękna wiedeńska landara u drzw i wchodnich, lecz tc zamknięte były. Sądząc że nikogo nie ma w domu, już zamyślili Państwo Gnuśnowscy o powrocie; gorzki uśmiech na ustach P, Szamhelanuwej igrał, — gdy z boku wyjrzała
kobieta, która pokazała dzwonek. Silnie nim pociągnął lokaj przybyłych. Na ten odgłos wyszedł służący, porządnie ubrany, i natychmiast poszedł oznajmić przybycie gości. Zbiegły się w jednej chwili: P.Poczciwska, jej dwie starsze córki i dwoje mniejszych panienek. Najczulszein powitaniem przyjęła siostra Braterstwo. Męża, na polu z synami będącego, wymówiła, i wszyscy weszli razem do pokojów.
Dziwne sprzeczności przedstawiało urządzenie tej siedziby, w oczach Pani Szamhełanowcj; i z razu osądzić nie mogła, czy na pochwałę, czy na naganę zasługuje, gdyż nic podobnego dotąd w wiejskiej zagrodzie nie widziała. Sień była obszerna, piękną rogóżką cała wysłana; w około ścian wisiały różne ogrodnicze narzędzia, a na ramach przybitych: płaszcze, płaszczyki i kapelusze słomiane okrągłe dla dzieci; na ziemi stały szczotki do czyszczenia nóg. Zegar duży oznaczał godziny, sprzęty ciemną farbą powleczone; wszystko proste, ale nader czysto i dobrze utrzymywane. 38
Bawialnia daleko lepiej ubraną była: mnóstwo kwiatów w pięknych doniczkach, kilka kanap i kanapek lu i owdzie stojących — jak komu wygo* ilniej — czy przy stoliku do rysunku, czy do haftu w krosnach; piękny duży stół do pisania, inny duży okrągły na środku, z rozmaitcmi robotami; mniejszy z grami, jakie są najhardziej używane na wsi; przy ścianie fortepian angielski. — Sprzęty jednobarwnym wełnianym aksamitem obite, z jednego też drzewa; piękny marmurowy komin; firanki sute i szerokie, gustowny na całą posadzkę kobierzec; ładne, lecz nie mnogie graciki; kilka kosztownych po ścianach malowideł. — Oto ogół tcj bawialni.
Nic mało się zdziwiła Pani Szamhclanowa na ten widok, a hardziej jeszcze Walerja. Podług swych wyobrażeń, sądziła, iż u skąpych — jakicmi być mich Państwo Poczciwscy — obaczy ubóstwa, pra wic nędzy pozory. Wprawdzie, nie znalazła przepychu, ale wszystko tak ślicznie ustawione było, taka zgodność panowała w układzie, że mimowolnie wykrzyk zadowolenia wyszedł z ust młodej Panienki.
Posadziwszy ich wygodnie, zapylała Pani domu: czy nic chcą przekąsić nieco przed obiadem.
— My zawsze o czwartej jadamy, kochana siostro! rzekła. Jestlo godzina wypoczynku mego męża, koniec dziennych nauk młodszych dzieci, i moich domowych zatrudnień. Jcżchście więc głodni, to Wam każę dać śniadanie, myśmy już nasze zjedli.
Szamhelanowa odpowiedziała: że wyjeżdżając z Krakowa jedli i że czekać będą; przytem spojrzała na męża z wyrazem przekąsu, który znaczył: że w tak oszczędnym domu, nic godzi się mnożyć
zasiadów.
— Chodźmy więc na przechadzkę, rzekła Pani Poczciwska; pokażę wam moje ogrodowe prace, gospodarstwo i inne szczegóły Lubejwsi.
— O pójdźmy, kuzynko, do naszego szwajcarkiego domku; zlamtąd widok śliczny na Wisłę, 4(t
góry i mogiłę Wandy; to nasze ulubione ustronie, — żywo zawołała Zosia, młodsza córka P. Poczciwskiej.
Znów spojrzała Walerja na matkę, a widząc wyraz niechęci na jej twarzy, przeprosiła kuzynki, mówiąc: że się boi opalić, że słońce bardzo operuje, że ina bardzo cienkie trzewiki, a zatem wyjść z domu nic może.
— Jakto, odparta Zosia z zadziwieniem, to ty, Walerciu, nigdy nie wychodzisz na słońce, i nie mass trzewików do przechadzki? Oto z Ciebie zła będzie gospodyni.
— Ja się wcale wiejskiemu menaiowi nic oddaję, i kury sadzić nie będę, — z gniewem odparła Walerja, — od tego są szafarki.
Szatnhelan lękając się burzy, i znając uszczypliwość córki, przerwał, zapytując, czy nie będzie mógł stajni widzieć.
— Mój mąż, odrzekła mu siostra, nie ma zbytkowychkoni, nie przesadza się w tym względzie; je
dnak kasztan, w łasnego chowu i dwa drugie gniade, na których on i synowie nasi na folwark pojechali, są ogólnie chwalone; żałuję że ich niema, ale niebawnic do domu wrócą — Kiedy Was nie mogę prowadzić po mojem gospodarstwie, to przynajmniej chodźmy do Czytelni, może się lam zabawicie.
Poszli do obocznego pokoju, gdzie wszystkie ściany były ozdobione wielkicmi szalami; a w tych móstwo książek pięknie oprawnych. — Na środku stał duży stół suknem przykryty; na nim leżało dużo dzienników, rycin, karykatur, pamiętników, kilka tek z rysunkami, perspektywy, ołówki, pióra, kałamarze; słowem wszystko, co do pisania i rysunku należy. Po miejscach wolnych wisiały na scianach śliczne krajobrazy najpiękniejszych widoków Włoch i Szwajcaryi.
Tu znowu z zadziwieniem spojrzała Walerja na matkę; i tylko tyle złośliwość jej wynalcść zdołała do zganienia, że książki były pod kluczem; i tę uwagę malec cichym głosem uczyniła.
42
Szambclan spostrzegł że siostra usłyszała słowa Waleryi, przerażony, niebezpieczeństwem narażenia się jej, zapytał:
— Kto był autorem tych landszaftów?
— Nigdyhyś zapewne nic zgadł, mój Bracie! a że to malarz bez znanej w świecic artystycznym sławy, imię jcgo zamilczę. — Te widoki były z przyrody brane.
— Szwajcarją wara daruję, rzekła Walerja do kuzynek, nic miałabym żadnej ochoty drapać się po takich teremach, i kręcić karku w tym chłopskim kraju. — Do Włoch, rada bym jechać dla opery, bo ta, którą w Wiedniu słyszałam, daje mi najżywszą chęć ponowienia tak wielkiej przyjemności. — Ale Paryż, Paryż! oto cci najwyższy moich życzeń! — Lecz na coż wam to wszystko mówię: wy, moje biedne wieśniaczki, pewnie tego nigdy nie obaczycie.
Uśmiechnęła się żywa Zosia na testowa Waleryi, i już miała coś powiedzieć, gdy spojrzenie matki 43
ją wstrzymało. Pani Poczciwska, jakkolwiek wyraz słodyczy nigdy nie opuszczał jej pięknej twarzy, miała jednak coś tak niepospolicie nakazującego, że ani powstało w myśli żadnemu z jej dzieci, oprzeć się jej skinieniu, lub rzutowi oka.
— To ty lubownicą jesteś muzyki, Walerciu? — zapytała Aniela, starsza z córek domu; śliczna, do matki podobna, prawdziwie anielskiego wejrzenia i wysokiego wzrostu panienka.
— Ja nie wiem co to lubownicą, bom się wysokich słów po polsku nigdy nie uczyła, — odparła kwaśno zagadniona, — je suisamatrice, ho któżby muzyką nie był mtrmotwmy.
— Osobliwie kto sam ten talent posiada, rzekła Szamhelanowa. No Walerciu, pójdźmy do salonu, daj się słyszeć Cioci; zaśpiewaj tę wielką aryję Koherta: Grilce-...
— Co się tcż Mamie śni, żebym ja dziś śpiewała, z takim katarem! kiedym się tyle tego prochu po drodze nałykała. 4t
— Aleja wcale nie uważam żebyś miała chrypkę, rzekła Zosia, owszem, masz glos bardzo donośny.
— Zaśpiewaj, proszę cię, Walerko, rzckł ojciec, to przyjemności sprawi kuzynkom.
— Zaśpiewaj, powtórzyła matka, wszak ci się tak pięknie udało na koncercie Księżny L... w Wiedniu l Nic grymaś — dodała cichym głosem mówiąc do ucha córki — czyż nie widzisz, że Papa jak na szpilkach siedzi, z obawy narażenia się siostrze, a kuzynki, pewnie nic podobnego, jak twa metoda, w życiu nie słyszeli; trzeba je zadziwić.
Poszła Walerja do fortepianu niby się dąsając, wzdrygając i protestując: że nie ma głosu, że ją piersi bolą, że kaszle i tysiąc innych dając wymówek; po tych, fałszywie, i z za nadto wielkiem wysileniem wykrzyczała ów’ śpiew piękny i sławny, lecz który ani w pokoju się nie wydaje, ani w ustach młodej panienki podoba: «O Iłobert, toi que
1 Zdaje mi się że nie od rzeczy lu przytoczyć uwagę, że
45
Podziękowały panie domu Waleryi, pochwaliły muzykę, lecz ani słowna o śpiewie nie dodały; zwyczajem ich albowiem było, ściśle się do prawdy stosować; a że sumiennie, nie znajdowały głosu Waleryi przyjemnym, — wolały zamilczeć. Ona zaś, dumy i miłości własnej pełna, to milczenie za dow’ód zawiści wzięła.
Nadjechał tymczasem P. Poczciwski z synami. Dowiedziawszy się o przybyciu szwagra i jego rodziny, wpadł do bawialni, i z wyrazem szczerego zadowolenia i uprzejmości, uściskał przybyłych. Był to dawny wojskowy, pełen życia, otwartego dla wszystkich serca, przykładny chrześcijanin, niezmordowanej pracowitości człowiek, gorliwy obywatel, najlepszy, bo najstaranniejszy o dobre
równie maiki jak młode osoby powinny być baczniej szemi na śpiewy które powtarzają. Pamiętam raz, ile me uszy, na pewnym koncercie amatorów, byty obrażone, słysząc jcdnę damę, bardzo zacną, odgrywającą scenę z opery £« l’avorite, w której po kilkakrotnie do niej wyrzeczone wyrazy:
tn/ifurtc, dziwnie i przykro brzmialy.
46
wychowanie dzieci, ojciec; mąż czuły i rozsądny, gospodarz wzorowy, sąsiad sprawiedliwy, pan domu roztropny i litościwy.
Na jego tak serdeczne przywitanie odpowiedział Szambelan wyrazem zakłopoccnia się, nie szczerze zaczął się wywijać z długiego milczenia, z nieuiszczenia się względem siostry; słowem, winowajcę w nim widzieć można było.
— Dajmy dziś temu pokój, kochany Maksie, przerwał mu Pułkownik, będzie czas na wszystko, teraz się weselmy jak bracia, a potem będziemy się rachować jak żydzi.
— Chodźno lu Walerko, — ale z Ciebie, całą gębą panna!
— Winszuję ci, bracie, jedynaczki; a ly innie powinszuj mej licznej dziatwy; chwała Bogu, mam ich sześcioro, a wszystkie i każde z osobna jcst mi pociechą, a spodziewam się iż będzie i chlubą! — Oto moi synowie, Kazimierz i Ludomir byli ze mną na folwarkach, wkrótce porzucą rodzinną zagrodę.
47
Odwożę ich, przy odnowieniu roku szkolnego, do uniwersytetu Krakowskiego. Jeżdżą tcraz ze mną, aby się z wicjskiem pożegnali życiem.
— To ich wysyłasz z domu w tak nicdorosłym wieku? zapylał, aby coś powiedzieć, Szambelan.
— O, ja się o nich nic lękam, Bóg z niemi będzie, a nic odstąpi ich. Pan Janicki, dotychczasowy ich nauczyciel, będzie dla nich przewodnikiem i przyjacielem. Pannom, trzeba pilnować domowej strzechy, siedzieć przy spódnicy matki; ale dla chłopców życie publiczne, szkolne przyjaźni, przetarcie się w świecie jest nieodzownćm. Trzeba ich lylko tak zabezpieczyć, aby opoka wiary i rzetelności była w nich tyle silną, iżby żadne namiętności i zepsucie nie zdołały jej wzruszyć. — Zresztą, moi synowie wiedzą, że nie będą bogaci, że im praca tylko może zapewnić dobre mienie; do pracy nawykli od młodu, ani się jej lękają, aniby nawet żyć bez niej umieli; — a więc w imię Boże! w świat, za oczyl — Wiem, że twe, Panie Stanisławie, widzimisia zawsze się odznaczały oryginalnością; ale nie pojinuję, co za pracę naznaczasz synom — rzekła Pani Szamhelanowa — przecież oni nie mogą w ziemi grzebać; i knżden będzie miał tyle, po waszćm najdłuższćm życiu, że im chicha nic braknie, lis sont des gentilshom.-nes!....
— Mnic nie tyle chodzi, moja Pani Matyldo, aby byli gentils, jak żeby byli hontmes. To jest, aby sobie w każdej okoliczności potrafili dać radę. — Kazimierz będzie gospodarzem, bo ma do tego powołanie, i trzeba, aby się każdy przykładał do lego, co mu Bóg przeznaczył; a Ludomira, który ma dość otwartą głowę, i może się siać użytecznym nielylko sohie lecz i drugim, kieruję na inżyniera. W dzisiejszym wieku przemysłu, to chich pewny. Prawdziwe są słowa, które słyszałem z ust pewnego hicdncgo rzemieślnika w Szwajcaryi: « Hece pracują « na chleb, lecz głowa złoto daje.» Nic będą więc moi synowie, mego najdłuższego życia czekać,
— jak się to niektórym wyrodkom zdarza — życząc raczej, aby ono jak najmniej długiem było. Potrafią sohie niepodległe zapewnić utrzymanie, które ani złodziej nie skradnie, ani mól nie zejtsuje, jak mówi Ewanielija Święta.
Od początku tej rozmowy usiadły hyły panie domu do roboty. Pani Poczciwska szyła coś z bielizny, a Zosia haftowała śliczny ornat, na kanwie; Anielka wyszła, — siostra ją przed kuzynką wymówiła: « Musi się oddalić — rzekła — ho dziś się jej o tydzień właśnie kończy, trzeba aby wszędzie zaj«rżała.
— Jakto? zapytała półgłosem Walerja, aboż to wy chodzicie po gospodarstwie? Może do kuchni? Oaelle horreur! Ja, jak żyję, tam nic byłam; dobre mi dawała klapsy panna Webcl, kiedym się tylko do lego miejsca zbliżyć chciała. W cóż.hy się moje śliczne obróciły suknie, gdybym się z kocmołuchami bratała.
— Ol my się z kocmołuchami nie bratamy, moja 4
droga. A co więcej ci powiem, że u nas nie ma kocmołuchów, bo Mama nie cierpi, aby kto w domu brudno chodził; i właśnie dla tego, że do kuchni zazieramy, jest tam wszystko w porządku; — lecz nictylko do kuchni, ta która ma tydzień dojść musi, — alei do chowalni, mleczarni, pralni, piwnicy i folwarku, — słowem wszędzie. Jednak widzisz że nie jesteśmy brudne.
Zosia, która te słowa mówiła, miała suknię, wprawdziez prostego perkaliku, z czarną zapaską ale jak najochędożniejszą.
Po dość zimnej — równic ze strony starszych jak młodszych tu wymienionych osobach — rozmowie, rozeszli się wszyscy. Panic domowe dla ubrania, a goście już ubrani, aby się rozpatrzyć w mieszkaniu im naznaczonćm i wypocząć trochę prsed obiadem.
Dano Państwu Szambelanoslwu trzy pokoje, na sposób zagranicznych domów zajezdnych urządzone; to jest, że się tam, choć bez zbytku, prze-
1 FarhJJikiciu. cięż znajdowało wszystko, co tylko do wygody i ochedoslwa należy.
— Ach! moja Mamo! krzyknęła Walerja rzucając się na kanapę: Bogu dzięki żeśmy same; — w ży. ciu się tak jak dziś nic znudziłam, czyli raczej nie nagniewałam! — Z temi paralijankami nic ma mowy ani rozmowy! — Oni mają tak dzikie i różniące się od moich opinije, że mię aż gorączka bierze, słysząc je, — czy uwierzysz Mamo, że ani słowa nic mogłam mówić o moich w iedcriskieh sukcessach; oni, lak są nieczule na opisy balów i zabaw, że aż się natura wzdryga\ Wiem ja dobrze, że to z zazdrości; ale co to za nudy wieczne, lylko o rzeczach domowych myślić, i zagrzebane na wsi życie pędzić. Oni w kuchni czas trawią! — Pewno ani grać, ani śpiewać, ani żaJnej rzeczy nie uni/o, — i to tylko od parady’ stoi tu panta/ion, — Ciocia już pewnie zapomniała, co kiedyś umiała; a co jej córunie, te, do krów raczej jak do muzyki są zdalne.
Usłyszał Pan Szambelan z drugiego pokoju te ostatnie słowa i przerwał rozmowę, zapewniając: iż wie dokumentnie, że Panny Poczciwskie, hyły Starannie edukowane.
— Już tcż, mój mężu, za daleko posuwasz swą dobroć, zawołała Pani Gnuśnowska. Widoczną jcst rzeczą, że twa siostra na ekonomowe córki forjrtuje, i pewnie, żadcn magnat nie weźmie za żonę, młodą panienkę* z kuchni. Ślicznie byłoby całować w rękę, naprzykład Hrabinę, klóraby cebulę skrobała.
Tcn, tak przeważny wniosek, zupełnie P. Szambelami przekonał, a przynajmniej lak się zdawało, gdyż zamilkł; Walerja zaś, aby się lepiej zabawić, poszła sobie pogawędzić z panną Gdcralską, gdyż — zwyczajem wielu źle wychowanych osób, które czasami są dumne, a czasami znowu zbyt poufałe ze służącemi — tą razą sądziła że w jcj rozmowie znajdzie obfity plon, do obmowy. Jakoż się nic myliła. Panna jak pijana biegała po pokoju, rzucając, niby dla ułożenia, wszystkie pańskie rzeczy; i cała zaperzona, rzekła do Waleryi:
— Jeszcze rai się tcż w życiu taka zniewaga nic trafiła! Czy też wic Pani z kim, Jrt, dziś obiad jeść miałam? Oto, ze stróżem i kucharką! Za tyle mych prac i poczciwej służby, doczekałam się podobnego wynagrodzenia!
I głośno płakać poczęła.
— Kochana Pannuniu! — rzekła Walerja z udaną dobrocią. Cóż to jest? powiedz 1 i nic mięszaj nas z temi nieokrzcsanemi wieśniakami! Cóż to się przytrafiło? Mów! a już my się o Pannę upomniany.
— Ol ja byłabym sama radę sobie dała, i dobrze wykrzyczała; ale do kogoż tu gadać? Każdy, jak mruk, swą pracą tylko zajęty, — niema Panny w obowiązku, tylko pokojówka; — w kuchni, zamiast kuchmistrza, baba warzy; — a u stołu! wszyscy razem jedzą, jak groch z kapustą: i służący, i stróż, i kucharka! A mnic, mnie tcż tam miejsce dali! Ale ja wołałabym trzy dni pościć, jak z taką służbą się pospolilować, jam przecie szlachcianka! — Jakże to się działo? spyta ciekawie Walerja. A co to za wichł być musi!
— Co to, to nie, — iłem widziała, — i luby się Państwo nauczyć mogli jak to sługom dawać wygodę! Podczas obiadu, nicht człeka nie odrywał, jak to n nas, co ani łyżki zupy spokojnie do gęby nie włożysz. Jedli sobie, na czysto nakrytym stole. Piwo im szumiało butelkowe, chleb nńch żytni, dohrze wypieczony; pysznie pachniał mi pod nosem barszcz zabielany; pierogi z serem i ryby smażone do tego Ale! w takiej kompanji odcchcia
loby się każdej rzeczy.
— Jakto? doprawdy? i tcn brudny stróż tam siedział?
— Brudny? — Nie, ho porządnie był ubrany, i umyty, nazywają go pachołkiem; ale cóż, — widziałam jak drzewa do kuchni nosił! a zatem stróż... i ja, Panna stołowa, — z takim gburem jeść nie myślę.
— Ale cóż tu robić! oni Pannic ze stołu jeść nie 65
dadzą, ho mi Zofia mówiła, że nigdy po pokojach nie roznoszą, to Pannę głodem za morzą! Moja duszko, zlituj się, bądź cierpliwą, — ściany głową nie przehijesz; a wiesz, że Papa dużo siostrze winien, i musi jej ulegać.
— Taka to u Państwa służba! nie tylko że samemu nie można się zapłaty doczekać, ale jeszcze cierpieć od drugich, za pańskie grzechy, przychodzi,
— Ale przecież pokoje nam dali przyzwoite, i Panna masz dobrą garderobę.
— Rzecz osobliwsza! w tym domu wszystko idzie do góry nogami; wszystko nie tak jak u drugich ludzi; i ciągle człek nie wie czy chwalić czy ganić. Naprzykład: jakeśmy tylko przyjechali, przyszła dziewczyna, ponarządzała wszystko, posłała łóżka, i nie dała, z pańskiego tłómoka, powyciągać pościeli, mówiąc: że lu wszystko gościnę, już jest przygotowane; ani ręcznika, ani miednicy nie mogłam wyjąć, — bo każda rzecz tu się znajduje. Wiem ja, że Pani nie cierpi i brzydzi się sypiać
56
pod cuda, kol, Ir,,, le Panna Wa|crja
korala, że Pan nasz uk zabrnąi wdługi, ie raasi hićdę klep.,,.,,Jno i ja sil; p„, rauaę i powr-cę do lego obiadu, bo mi się d, w nat,,rae, i je.
«cze mi pachnie ów barszcz zabrany...., uszkaun, i pierogi z serem.
Dewooek głośny dat aię słyszeć, bjt, o Ma|t do stołu.
— fu, tak jak w klasztorze jesteś pod regułą! zwołała Walerja, poprawiając, ^, Ałeco toza obiad będzie, k.edy go kucharka gotuje! Nie masz tam, serce, jakiego ciasteczka od Cypcera, żeby
przekąsić; ho się pewnie o głodzie wstanie od stołu, jeszcze przy poście I
Znów dzwonek powtórnie zadzwonił, a Szambclan „a pól slruchłały, wpadł po Walerję, dając znak do spiesznego wybrania. Weszli do bawialni, gdzie już wszyscy domowi zgromadzeni, ich lylko’ oczekiwali.
Jadalnia zupełnie odosobnioną była; sial w niej
stół pięknie nakryty i należycie ozdolmy. Nie mało się zadziwiła Gnuśnowskich rodzina, widząc, i srebra i wszelkie inne sprzęty, najlepszego smaku. — Oprócz obojga państwa domu i starszych dzieci, usiadło u stołu czterech młodych obywatelskich synów, którzy na naukę rolnictwa wysłani, ćwiczyli się w tym zawodzie przy wzorowem gospodarstwie Pana Poezciwskicgo. Każda z młodszych panienek była pod opiekę i dozór starszej siostry oddana; i la nietylko jej służyła przy zasiadach, lecz całe jej utrzymanie, nawet naukę miała sobie powierzoną; tym sposobem, już za młodu, nawykały do starań macierzyńskich. — Ten szczegół opowiadany przez Zosię, oburzył Walerję, która jej rzekła, iżby nigdy na siebie podobnego ciężaru brać nie chciała, ani się nudzić strofowaniem dzieci. — Ale szczęściem, dodała, jedynaczką jestem.
— O, jahym to wcale szczęśliwością nie mieniła; i Bogu owszem dziękuję, że mi laką dał przyjaciółkę, jak moja Anielka! Jcszcze od urodzenia
68
nic byłyśmy na chwilę rozłączone. — Jedne mamy zabawy i ubiór jednaki; a chociaż odmienne jest naszych umysłów usposobienie, — bo ona, jak prawdziwy siniół słodka, a ja, roztrzepana dziewczyna, — kochamy się serdecznie, i żadnej myśli jedna przed drugą nic ukrywa. — A te małe dziewczynki, żebyś wiedziała, jaka to dla nas pociecha, kiedy jaki postęp w nauce zrobią! Moja uczennica, Marynia, zupełnie podobna do Anielki, a jej Karolinka, — to psotnica! i ma, jak mówią, swoję starszą siostrę Zosię przypominać.
— Jakto? zapylała Walerja, to tc małe nie mają ffUivenuin iki?
— O! jużby leż to był wstyd dla nas dorosłych, gdyby ml wiszę siostry obcym staraniom, a nie naszym, oddano, odrzekła Zosia.
— A matka wasza, to niczein się nic trudni?
— Niczein? — Z podziwicnietn i obrażoną dumą zawołała kochająca córka. 0! jakże się mylisz, ku. zynko, nasza Matka jest duszą całego domu, ona
69
wszystkiemu daje ruch i życic; — ona przewodniczy każdej czynności, — wszystko dozićra; — nam wskazuje, jak mamy drugim wydawać rozkazy, — nauki daje każdemu z nas, podług wieku; — leczy chorych, pilnuje gospodarstwa i ogrodu; — o! Matka nasza, chicha swego próżnując nic jada!
— Wszystko to pięknie, ale nic zabawnie, — odparła Walerja ziewając.
— Przeciwnie, gdybyś wiedziała jak my doskonale czas spędzamy! Przez tydzień zajęci pracą, w Niedzielę, jak julro zobaczysz, zawsze dość znaczne mamy zebranie gości, i ci młodzi panowie się schodzą do nas na herbatę; — gramy w gry, tańcujemy, biegamy po ogrodzie; słowem, jesteśmy zupełnic lu wszyscy szczęśliwi.
— Winszuję, ale nie zazdroszczę! Ja wiejskiego Życia nie nawidzę. Miasto, — wielkie miasto! — to mój żywioł, moje szczęście! Wolę stokroć przejażdżkę po Pralerte w ładnym ehwtpużu, niż wraszą bieganinę po małym ogródku.
60
— O, nasz ogród wcale nie mały, a do tego, my same w nim pracujemy, mamy wyznaczone grzędy, i tam, co nam się podoba, siejemy i sadzimy — O gdybyś ly wiedziała, co to za przyjemność dać do kościoła ładne bukiety z własnych kwiatów, lub Mamie przynieść talerz truskawek, naszcrai rękami zbieranych!
Uśmiech pogardliwy Waleryi przerwał ten opis niewinnej uciechy; ona ani uczucia poczciwej duszy pojąć, ani tem hardziej podzielać nic umiała.
Pośród żywej u stołu rozmowy, uprzyjemnianej i rozweselanej opowiedaniami P. Poezciwskicgo, goście bardzo dobrze uważali, że obiad choć postny, był jednak doskonały. Duże ryby, najlepsze warzywa, wicie przysmaczków, sute z pięknych owoców — jakie mieć można w letniej porze — wety, do których przydane ciasta i dobre wino, wszystko zmusiło — nawet niczem niezadowoloną Walerję — do przyznania, że się wielce omyliła w przesądzaniu swojem. Niewyczerpana jednak chęć wyszydzania i
Cl
zawiść, dały jcj mniemanie, które nic omieszkała, przed będącą obok niej Anielką, wynurzyć, że to zapewne jakiś najęty kuchmistrz z Krakowa, ten ohiad sporządzał na ich przybycie.
— O, co to, to nic, moja Walerko, — my nigdy nic nie zmieniamy w domowym porządku; ani przed wami, ani przed kimkolwiek bądź, nic obcięlibyśmy jaśnieć pożyczanem światłem, — odparła Anielka. Mamy lylko naszą kowalską, którą Mama nauczyła gotować, dając jej stosowne rozkazy.
Koniec obiadu przerwał rozmowę; wyszli wszyscy przed wystawą bawialni, gdzie tysiące kwiatów, zapachem napełniało powietrze. Jedna Walerja, w jadalni się zatrzymała, aby dać pić li lisiemu mopsowi, którego z sobą przywiozła, i z własnego talerza karmiła była u stołu, z obrzydzeniem obecnych. — Gdy się koło niego krzątała, zobaczyła z podziwicnietn, że ochmistrzyni małych panienek wszystko ze stołu zbierała i wstawiała do obocznego pokoiku, czyli chowalni; i znowu ta okoli
G2
czność otworzyła Waleryi pole do zlośliwego mniemania, że skąpstwo niesłychane w tym domu panuje, i że tylko przed ich oczami się ukrywa. Wychowana wśród nieporządnego zbytku, nie pojmowała rozsądnej skrzętności, która na to oszczędza, aby przysparzać; na to chowa, aby mieć do dania.
— Już też teraz, pani siostro, musisz z nami wsiąść do powozu, aby objechać naszą majętność, — rzekł P. Poczciwski do bratowej. — Wstydby nam było, gdybyście nie ohcjrzch moich budynków i owiec, mojej zaś poczciwej Maryi mleczarni i ślicznych krówek szwajcarskich. Każę zaprzęgać. Zosiu, ty powieziesz małą dorożką i osiołkiem młode towarzyszki, ho z ciebie zuch woźnica; a my po was warsztem pospieszymy.
— Ale, Panie Stanisławie, chmurzy się iwiater, ja się ekstra boję, a bardziej jeszcze Walerja; może lepiej zostać. Już ja ci wierzę na słowo, że to wszystko piekne, — rzekła Szamhelanowa.
— A ja się tak krów lękam! W tej wiśniowej
63
sukni mogłaby się też która z nich rozjuszyć;
możeby mię wsiena na rogi; ja nic pojadę, a jeszcze pod deszcz, — wtórowała córka.
— Nic bądź dzieckiem! A jeżeli za gospodarza pójdziesz, i mąż cię po folwarkach będzie woził? — Ale co do stroju masz słuszność, wcale nic do takiej wiejskiej przejażdżki się stosuje. Idź więc, rozbicrz się*, abyś twych foków oszczędziła; a prędko! ho czas jeszcze śliczny, będziemy mieli wielką przyjemność.
— Co? ja, żebym się miała rozbierać, z obawy zepsucia sukni? — Takiego pnrafijaiistwa się nie dopuszczę1! Doprawdy, niespodziewałam się lego, aby klośkołwick mógł moję toaletę krytykować;
w niej byłam na święconem u Wojewodziny Ił
w Wiedniu, i wszyscy ją bardzo elegantską znaleźli.
— Ojciec mój wżyciu, na damski ubiór nic zważał, a tém mniej mógł twojemu przyganiać, moja kuzynko, — ze śmiechem odparła Zosia, —
64
mówi on tylko, że za piękny na nasze ustronie, i to wielka prau*da.
— Piękność nigdy nie była defektem, cierpko odpowiedziała strojnicka.
— Owszem, wtedy gdy nic stosowna do okoliczności.
— Dajże mi pokój z twcini morałami 1 Już zgrzę~ dzisz jak stara, — mruknęła Walerja.
Nadeszły powozy. Panienki domowe wzięły prę*dko swe helgolandzkie muślinowe kapelusze; pozarzucały duże chustki na żaknolowe suknie, i wsiadły do dorożki ciągnionej osiolkiem, a przez Zofią powożonej. Walerja zaś przyszła w swoim krepowym kapeluszu, i jeszcze jaskrawą szarfę dodała do świetnego ubrania. — Synowie I*. Poczciwskicgo towarzyszyli im konno, a rodzice, jak mówił P, Stanisław, wurszlcin na pole za niemi podążyli; po łąkach, po folwarkach, gdzie lylko co hyło do widzenia, woził gości grzeczny gospodarz. — Szamhclanowa okropnie się hala koni,
6o
choć sam P. Poczciwski powoził i zapewniał że spokojne. Wstrzymywał jej krzyki Szambclan naprze iwko niej siedzący. — Ałe Walerja, — ta pozwalała sobie nictylko krzyczeć za najmniejszćm poruszeniem osiołka, lecz jeszcze i wszystkiemu przyganiać, choć się na niczem bynajmniej nic znała. — Nic ją ani zabawić, ani zająć nie potrafiło. — Nos w owczarni zatykała, — w oborze uciekała od krów, — na łące narzekała na wilgoć, — w cukrowni się bata obracających kół, i wyszydzała nic dość doskonałą białość cukru, — w mleczarni zawadzał jej chłód, — a w winnicy dopiekało słońce; słowem, wszędzie miała coś do zganienia, i okazywała to bez najmniejszego względu na przykre wrażenie jakie mogła 6prawić krewnym i własnemu Ojcu.
Stało się nakoniec zadość jej życzeniom. P. Poczciwski zwrócił konie, a dawszy i Zosi rozkaz do powrotu, rzekł do Waleryi:
— Muszę przyznać, moja Panno, żeś ly pierwsza z moich gości, której się nic u mnic nic podoba;
66
ly jedna nie okazujesz żadnego spółczucia dla mych prac rozlicznych
Przerwał ten wyrzut P. Szambelan, przepraszając szwagra, i wymawiając córkę: że w mieście wychowana nic może ocenić szczegółów, na których się* nie zna. Wrócono do domu. Walerja w pośpiechu swoim wyskakując z dorożki, zbyt długą suknię zawadziła lalbaną o stopień, i padła jak długa, rozdzierając kosztowny ubiór; — na nic też zgniótł się krepowy kapelusz, — już i lak wieczorną rosą uszkodzony.
— O lóż to plejzery wiejskie! zawołała, podnosząc się ze wstydem Walerja, i w największem uniesieniu. Otóż ta falbane est arrachee, i cała moja toaleta wiedeńska est ruinee pour rien.
— Wszak ja ci mówiłam, kuzynko, że strój był za piękny na nasze ustronie, — odrzekła jej Zosia, która, zamiast śmiania się z przypadku — jakby Walerja w podobnym razie była niezawodnie uczyniła — podniosła ją z pospiechem, i największego
67
dokładała starania, aby suknię, oczernioną smarowidłem koła, wyczyścić. — Pójdź rozbierz się, a ja ci to wszystko naprawię i plamy wywabię.
Po długiem dąsaniu się, wróciła Walerja wraz z rodzicami do bawialni, gdzie się wszyscy zgromadzili na herbatę.
Sprzecznie z przyjętym zwyczajem podwieczorek był zastawiony w jadalni, ho przy tej herbacie, różne przydawano przysmaki: rozmaite ciasta, baby, owoce i chłodniki, rozdawały panny domowe. Walerja, jeżdżąc po folwarkach, byłaby tu i owdzie coś przekąsiła: to sera, to wisien, to śmietany kwaśnej; i nic raz się przed matką cichym głosem użalała na głód, który zapewne do jutra cierpieć będzie musiała! Sarkała też na pańMwa domowych, że im nic na przejażdżce nie ofiarują do jedzenia! Z radością więc ohaczyła suto zastawiony stół. Przybycie uczniów gospodarskich w lepszy ją też humor wprowadziło, gdyż Walerja — jak młode osoby próżne i płoche — nie znajdowała przyje
68
mności w rozmowie z rówiennicami, lub starszemi,
— ale do udawanego hołdu mężczyzn przyuczona, smakowała raczej w ich towarzystwie.
Gdy wrócono do bawialni, Aniela i Zofija siadły do stolika, i kilka rozłożyły zaczętych czapeczek,
czepków, gorsetowi tym podobnych przedmiotów do szycia.
Go wy tu macie za gałgany! I cóż wy z temi chłopaktemi ubiorami robić myślicie? Czv wy się po wiejsku chcecie przebrać dla menażu? rzekła, dumna z dowcipnego żartu, Walerja, spozierając złośliwie na jednego z młodych ludzi, stolik otaczających.
— Alboź to tylko dla siebie robi się na świecie? odparła Anielka.
-Przecież nie sądzę abyście dla chłopek szyły same?
— Owszem. Tc ubiory są przeznaczone naszym wieśniaczkom; staną się nagrodą pilności przodow nic w żniwie, dostaną one gorsety naszcmi rękami
69
sporządzone; a wiele, wiele podobnych rzeczy przeznaczamy na loterją, która się odbywa u ttas, przy wyiynku.
— Nu! to już wielkie odstąpienie od zwykłej wam ekonomiki, z przekąsem rzekła niegrzeczna Panienka. A toć jahym wołała, już w najgorszym razie, dla siebie coś przyzwoitego uszyć, niż takicmi podłemi rzeczami się zajmować.
— Ty masz osobliwsze wyobrażenie o podłości, Walerjol odparła Zofija. Myśmy zupełnie inaczej nauczone. Z resztą, choć dla drugich pracujemy, to i dla sichic nic braknie nam czasu; wszystkie prawic nasze suknie są przy nas krajane i szyte.
— Jakto? to wy nie macic od tcgo?
— Nigdy. — Jeżeli co nic zdołamy wykończyć, to hierzemy dziennie Kastę, starszą córkę naszego rządcy, która się w Krakowie krawiectwa uczyła; także Lińcia i Marynia wiele już nam pomagają. Zwykle zaś kochana Manta wszystko nam wskazuje i przykrawa.
70
— I wy się nie wstydzicie rozciągać takie graty w salonie? bo widzę że tu wiecznie siedzicie. O, ja raz tylko pamiętam, że mnie się zaehciało obrąbie suknię, i miałam zawieszony jedwab’ na szyi, gdy rychlyk goście przyjechali, — lont trzy dni ze wstydu płakała, że mnie tak zeszli nieprzyzwoicie.
— Już też ci powiedzieć muszę, odparła śmiejąc się Zosia, żebyś mogła — jak to stara nauczycielka mojej Matki, Panna Pirin mawiała — garder vos lar mes pour une me.illeure occasion.
Tu Walerja żywo porwała się z krzesła, i wykrzyknęła z wyrazem najwyższego zadziwienia:
— Co słyszę! to ty po francusku umiesz?
— Doskonale, ręczę Pani, — odparł miody Ludomir B., którego ta rozmowa mocno bawiła, — możchyś Pani nie jednej rzeczy się dowiedziała....
Tu wzrok błagalny Zofii uprosił milczenie u przyjaciela. Czy chciała ukryć swe wiadomości? czy próbować daiej złośliwą kuzynkę? — Nie wiadomo; lecz zmieniając lok mowy, prosiła Walerję, aby nie zapomniała, że jutrzejsze nabożeństwo o dziesiątej godzinie się zaczyna.
— My jadamy spólnc śniadanie, a więc trzeba być już o dziewiątej golową.
— <b\ka. to subjekcya, odparła ruszając ramionami elegantka, ja zawdy w łóżku kawę pijam, — przecie musicie być koUalorami, i możecie księdzu kazać czekać.
— Choć mój Ojciec jest kollutoreni, jednak nic Proboszczowi naszemu nie ma do rozkazania, a jeszcze w takiej sprawie! Naszym jcst zwyczajem wszystko na czas uskuteczniać, a dopieroż względem Boga! Nie dawaliżbyśmy złego przykładu podwładnym? — Więc cię przestrzegam, kuzynko, bądź gotową, ho Ojciec cię zimną wodą w łóżku obleje.
— Oto raiłabym widziała! przecie to nie dyngus, krzyknęła obrażona Walerja,
Ruszono się właśnie z krzeseł zabierając do spoczynku, i rozeszli się wszyscy. Państwo domowi, zalccająe ranne wstanie, odprowadzili gości do ich
pokojów; lecz zamiast udania się do własnych sypialni, przeszli korytarzem, w końcu którego znajdowały się drzwi podwójne i tam znikli. Spostrzegła to Walerja, i ciekawością zdjęta, rzekła złośliwie do matki:
— Chodź Mamo, wypatrzeć musimy te Panie, co oni tam w tej ciupie robią? Zapewne poszli prządkom przewodniczyć, albo skubać drób na jutrzejszą felę. — Choż, zgasimy lampę, in gratiam naszego przybycia palącą się na korytarzu, i wypatrzymy u drswiów doskonale.
Nie miała P. Szamhelanowa dość szlachctnvch
W
uczuć, aby córce zganić podłego szpiegowania i złośliwej podejrzliwości; nic poszła sama, ho się już była rozebrała, lecz nie zabroniła podsłuchiwania Waleryi, która włożywszy paniolle, cichaczem się wzdłuż korytarza wsunęła aż do ostatnich drzwi, otwartych szeroko; i tam zobaczyła, — nie brudną izbę czeladną — jak sobie wyobrażała — lecz pięknie ozdobioną kaplicę, rzęsisto oświeconą. —
Na środku, klęczał P. Poczciwski z książką w ręku, i z niej czytał wieczorną modlitwę. Żona, dzieci starsze — bo młodsze już spały — i słudjy domowi, równie jak on, na klęcznicach schyleni, powtarzali za nim pacierze. Właśnie, gdy się Walerja zbliżała, kończył P. Poczciwski psalm: « A/o się w opiekę..., » gdzie wyrazy, tyle pocieszające dla ufających w Panu, są razem straszne grzesznikom. — Zatrwożyła się Walerja na groźbę czynioną złcmu, gdyż jej sumienie wnet wskazało, że na łaskę Niebios nie zasługuje. Lecz, nienauczona pobożności, nigdy się rzeczami religii nie zajmując, nic miała silnego uczucia wiary i miłości Boga; krótko więc trwała chwila zbawiennej bojaźni, i gdy doszła do pokoju matki, już uśmiech szyderczy po jej złośliwych ustach krążył, i z urąganiem opowiedziała matce o zebraniu jakiego była świadkiem.
Nazajutrz odgłos dzwonka zwołującego na śniadanie obudził Walerję, słodko we śnie marzącą o zabawach wiedeńskich. — « Ach, co to za przchrzy
dla metodyczność! » z gniewem zawołała. Naglona jednak przez ojca, niedbale się odziewając rannym szarafanen, z trzewikami na przyklcpki, z rozczoehrancini włosami, w papilotach, — zeszła na pół zaspana. Matka zaś, nie chcąc się pokazywać w niewykończonym stroju, prosiła aby jcj filiżankę kawy na górę przysłano.
Już w jadalni wszyscy koło śniadania się krzątali. Panny, porządnie ubrane, poczesane, umyte; nalewały kawę, herbatę i mleko, gościom, domowym i dzieciom. Różne zimne mięsiwa, jaja, sucharki, do lego zasiadu były przysposobione.
Co najhardziej zawstydziło Walerję, w lak okropnym negliżu się pokazującą, to bytność owych młodych ludzi, którzy w niedzielę pomnażali rodzinne grono. Zaperzona gniewem, wstydząc się swcgo niedbałego przybrania, odpowiadała cierpko i niegrzecznie, na uprzejme powitanie panien, i na hadanic ich rodziców’ o matkę.
— A któż w wielkim świecie o tak rannej godzinic się kiedy pokazywał! zawołała, tłumacząc swe zaniedbanie. Ja, chiba w drodze przed dwunastą jezdem gotową. — To nieznośna tjrranja P. Poczciwskicgo, wyciągać łudzi z łóżek o świcie.
— Walerja wielka Pani, jak owa Francuzka twierdzi: że słońce illa gmina stworzone, odparta Zofia z uśmiechcin. Ale, dziś idzie o Pana Boga, moja kuzynko; więc dla miłości Jego, przebacz memu Ojcu.
— Prędko, spieszcie się, — powtarzał P. Poczciwski, krzątając się i zwołując dzieci, — już oto dzwonią w kościele, powozy zaszły, siadajmy.
— O! ja się przed ubraniem ani myślę ruszyć, mruknęła Walerja, zasiedząc się jeszcze głębiej w krześle; spodziewam się że Państwo będziecie tyle grzeczni, dać nam jaką parę wjrwłoftów do naszej łandary; i my z Manią pojedzieiny, skoro będziemy gotowe. Papa zaś niech się z Wami zabiera.
— Bóg z tobą, moja Panno! rzckł P. Poczciwski, będziecie miały nasz pojazd w pogotowiu; co do nas, tam gdzie chodzi o dopełnienie powinności, tam się ceregeli nie robi; siedźcie więc, i my dla was grzeszyć nic możemy.
Gdy ksiądz po kazaniu, już się do offertorium zbliżał, w pół mszy świętej, zajechały dwie damy przcd kościół, i przez zakrystyję wejść chciały, lecz drzwi jej były zamknięte, i tak, jak inni pospolici ludzie, przcz tłum zebranych przeciskać się musiały. Suto wystąpiła Walerja, — cała koronkami okryła, w kapeluszu ustrojonym kwiatami. Tu i owdzie wzrok zwycięzki rzucała, spodziewając się ogromny — jak mówiła — sprawić effeht. Ale, ludzie prości na nią się z podziwieniem patrzyli; rodzina i domownicy Luhejwsi, głęboko nabożeństwem zajęci, ledwie się spostrzegli, że przyszła. Zrobiono matce i córce miejsce na ławce, gdzie P. Poczciwska z rodziną siedziała; a Walerja wbrew świętemu miejscu, do Szamhelanowej szeptać i czynić jej swych uwrag nic ustawała.
— Patrzno Mamo, jak te kuzynki najmniejszej idei elegancji nie mają. Kapelusze słomiane bez kwiatów,..., czarne mantylcl Jak stare panny wyglądają! I tu na ławkach między pospólstwem się duszą, jakby nie mogli <v loży siedzieć. Ci ludzie nic rozumieją pańskości. — Czy widzisz? — dodała, gdy po nabożeństwie do wyjazdu się zabierano, — Sam Pułkownik idzie księdza odwiedzać.
Obracając się do Anieli, z ląż samą szyderczą i dumną mową uczyniła jej uwagę: że u> świecie, damy książek do pacierza nie noszą, tylko je oddają lokajom.
— Kiedy waszego nie macic, to oddaj mojemu, wyręczy cię tą razą.
— Moja książka wcale mi nic cięży, odparła Aniela, a słowa Bożego się nie wstydzę; zdaje mi się owszem niewłaściwą rzeczą oddawać je służącemu.
Wrócono do dworu; każdy do swego kącika się udał. Walerja, na pół z próżniactwa, na pól z ciekawości, poszła do kuzynek, aby zwiedzić ich po7»
koiki, i podchwytać jaki szczegół, przez coby złośliwość swą nasycić mogła.
Anielka miała osobny gahinecik, ślicznie ułożony, gdzie, wraz z powierzoną sohie uczennicą, Karolinką, sypiała; lam od bywa ly się m I od szej siostry nauki, tam zatrudniała się starsza. Duża malarska slaluga, i na niej na pół ukończony olejno widok Lubejwsi, farby, pędzle, rękawek z czarneg-o płótna; wszystko to okazywało, że Anielka malarskiej się sztuce oddaje.
— Pium pium! rzekła do siebie półgłosem Walerja, wszak la dziewczyna na prawdę malować umie! Jeżeli jaki metr nic poprawia jej roboty!? O tem odkryciu ani słowra nie powiem. — O, gdyby się Mama o tym talencie dowiedziała, toby mi tylko klekotała, że nic po wiedeńskich lekcyach się nic nauczyłam.
Słysząc głosy w obocznym pokoju, poszła dalej, i zastała w nim Zofiję układcjącą w szafie bieliznę, oraz małą Marynię, taż pracą zajętą. — Cóż to? zawołała z przygryzkiem, — to ani w niedzielę próżnować nic możecie, i zawsze jakieś wymyślacie sobie nudne zatrudnienia?
— Próżnować, Walerjo! nigdy się nic godzi; — o ile wystrzegamy się same i służący nasi uchybić przepisowi Bożemu święcenia dni Świętych, o tyle staramy się próżniactwu nie podpadać, gdyż i to jest wielkim grzechem. Marny więc i na niedzielę różne użyteczne zajęcia. Dziś, wszystkie zeszyty liniujemy dła dzieci, — każda z nas układa wszystko u siebie, — ścieramy graciki, otrzepujemy z kurzu książki, strugamy pióra, ilp. Czas nam prędzej schodzi niż. gdybyśmy siedziały z założonenti rękami. Oto, kochana kuzynko, dla własnej zabawy, pomóż mi, tc nowe, darowane mi przez kochanego Ojca, dzieła umieścić w mym małym księgozbiorze.
Wzięta Walerja niedbale z rąk Zofii kilka pięknie oprawnych tomów; a otwierając jeden z nich, zawołała:
— Cóż to! Angielszczyzna! — A, już przyznaj,
moje scrcc, że to czysta fanfaronada, bo gdzieżbys ty, po angielsku umiała!
Niesprawiedliwą jesteś, Walerjol Czyś kiedy jaki fałsz we mnie spostrzegła? Miłość prawdy, a nie próżność, przymusza ranie do wyznania, że umiem po angielsku.
— Mniejsza o lo! Choć ciekawa in na co ci się ten język przydać może, sądzisz że jaki singitlczyk po ciebie aż tu przybędzie?
— Na ustroniu znajomość piśinicniclwa angielskiego i niezliczonych dzieł w tyra języku, jest nam niewyczerpanym źródłem zajęcia i zabawy; w nich są skarby wielu nam dotąd nieznanych sztuk, kunsztów i umiejętności; podróżujący, bez znajomości języków, nie ma ani w części tych korzyści, jakie odnosi len co może rozmaw iać z osobami różnych narodów, w ich właściwej mowie. Ojciec mój np. przez długi pobyt w Edynburgu, nabrał mnóstwa wiadomości gospodarskich, i tc dopiero przystosowuje z dobrym skutkiem do naszego kraju. — Już ja was nie pojmuję 1 To chwalicie języki nhce, to znowu po polsku takie górne siewa macie w używaniu, że ich prawic nie rozumiem!
— Nic w tém nie ma osobliwego, moja kuzynko! Bodziec, których kocham serdecznie, nauczyli nas przcdewszyslkicm szanować język własny, i w nim się kształcić jak najstaranniej, gdyż mają sohie za obowiązek tę szanowną spuściznę przodków święcie zachować; lecz nadto i obce mowy nie pomijają. Jednak u mnie — równie jak w czytelni ogólnej — widzisz najwięcej dzieł polskich.
Tu Walerja okiem rzuciła na otwartą książkę na stoliku do pisania leżącą, i przeczytawszy tytuł: Pamiątka po dobrej matce, pogardliwie się odwróciła, mówiąc:
— Pfc! jak też takie starzyzny jeszcze czytać możesz, wszak to dzieło od wieków napisane. Od dzieciństwa widziałam je poniewierające się u nas po garderobie.
— Bodajby takich więcej hyło, moja Walerjo! Czy stare czy nowe to jedno, ho prawidła tu kreślone są wieczne. Przeczyłam ci tylko ustęp który właśnie w pamiętniku sobie umieściłam, będzie to zarazem najlepsza odpowiedź na kilka twych zarzutów:
n Jeżeli w męiczysrtte raai wielkie zarozurnienie « o sobie, chęć okazania swych przymiotów, nauk « i umiejęności, lem więcej odstręcza to <v kobiecie. « Jej wdzięki, rozum, talentu, cnoty, wszystko « zgadywanem być powinno. Skromna tylko nie« wiasla bezkarnie umiejętną być może, i jeżeli * wielu mężczyzn sprzeciwia się oświacie naszej, « chroni od uczonych kobiet, najwięcej temu to « przypisać należy; że rzadko która połączyć umie o naukę ze skromnością. Cnoty właściwe pici naa szej tyle mają wdzięku, tak nam przystoją, lal, « nas miłemi czynią, że z żalem i niechęcią widzą « przytomni, kiedy dla nabycia obcych powabów « pozbywamy się właściwych. «
— Wszystkie le wasze koncepla to dla mnie zabi83
jającc nudy, moje serce, ja czytać zupełnie nie lubię, chyba jakie awantury romansowe, lub też straszne, jak to dzieła Zorża Sanda: Les mrsteres de Parts, itp.
— O tych mówić nie mogę bo ich nie znam.
— Jak to nic znasz? wstydź się! Oto ty nie możesz nosić sukni Fleur de Marie kiedyś Les mjrsteres nie czytała, ani czujesz kobiecej godności jeżeli Sanda nic umiesz na pamięć.
— Może być, skromnie odparła Zofia, lecz kobieta, która — jak ów czy owa Georgc Sand — kryje swe nazwisko pod inęzką zasłoną, nic daje mi rękojmi, aby umiała sama czuć godność niewieścią; a co do Mjrsteres de Paris, tc mi matka moja obrzydziła, mówiąc: że są opisem życia zbrodniarzy i kobiet złych obyczajów, a tych sprawy mnic bynajmniej nic obchodzą.
— Biedne niewiniątko! Ruszając ramionami wyrzekła Walerja, a nic chcąc dłużej rozmowy przedłużać, wyszła z pokoju. Około obiadowej godziny patrząc oknem widziała Walerja jak powoź po powozie zajeżdżał. Nad jej spodziewanie, hyły lam i karety herbami ozdobione, i piękne kocze, i młodzieży kilku konno przybywających. Ta okoliczność Walerję do potrójnej zmiany w ubiorze zniewoliła, z wielkim gniewem Panny Gderal.skiej. — Po długiej niepewności wybrała strój, w którym na jednym z wiedeńskich balów jaśniała. Był to ubiór Normy, biały muślinowy ze złotemi franzlami. Na głowę wzięła diadem złocisty, takież naręczniki i naszyjnik. — Tak bogato przybrana, spodziewała się z pewnością przewyższyć wszystkie domowe i przybyłe panny. — Ubrawszy się — weszły matka i córka do bawialni licznie napełnionej, w chwili, gdy slużący podwoje otwierając dał znak do stołu. Jakkolwiek Państwo Gnuśnowscy mogli się za domowych w braterstwie uważać, nic mieli tyle uprzejmości, aby pomagać gospodyni w przyjmowaniu obcych, i nikomu żadnej grzeczności nic okazali. Gdy usiedli wszyscy, Pani Szamhelanowa spoglądać zaczęła, czy jakiej znajomej nie zobaczy twarzy. Z wielką przyjemnością i rzewnem zadziwieniem ujrzała Księżnę L., Hrabinią P. i inne równie znakomite panie, między goszczącemi. Im więcej była ona dumna i poniżająca dla tych których niższemi od siebie mieniła, tem bardziej przesadzała się w grzeczności dla magnatek. Takąż była Walerja. — Usta jej najsłodszy przybierały uśmiech gdy je otwierała mówiąc do Hrabianki; a cała twarz jaśniała dumą i radością, jeżeli z Księżniczką jej przyszło rozmawiać.
Idąc do stołu Pan Poczciwski wszystkim wskazywał miejsca, przedzielał damy mężczyznami. Niesforna Walerja ujrzawszy swą dawną znajomą Ludomilę R., nic chciała się dać od niej odłączyć, i slarego Sędziego M. od siebie odsuwając popsuła przepisany porządek. — Ludomiła, owa obrana sąsiadka, hyla córką państwa których dobra graniczyły z Litbąwsią, i od czasu jak ją widziała Wa8ti
łerja, zahrala była wielką przyjaźń z Zolią i Anielą. Nic wiedziała o tej zażyłości Walerja, a rada że będzie miała sposobność dogodzenia złośliwym swym chęciom wyszydzania, nieustannie jej do ucha szeptała swe uwagi, lak o gościach jak i o paniach domu.
— Ach Eudmilciu! rzekła z udanćin westchnie* nicm, jakże ja cię z serca żałuję że tak musisz na pitrly/iularzu trawić swe piękue lata! Takie jak dzisiaj zgromadzenie pewnie bardzo rzadko się zdarza, i trza do lego ewenementu — jakim jest nas elegantek do lego domu przybycie — aby widzieć tyle razem ludzi. — Pospolicie zaś samotnic i nudnie pędzicie wasze chwile, aż nadto pewna jestem.
— Mylisz się Walerjo, — my często w sąsieclwie się widujemy. Państwo Poczciwscy są bardzo goscinni, i z resztą zatrudnienia ciągle czas skracają. Co do mnie, zawsze za mało go mam do tcgo, co czynić pragnę.
— Ach gdyby to można było, tobym ci moich
87
wolnych godzin nie mało ustąpiła! Ja ciągle nie wiem co robić! A tak szkaradnie się nudzę, choc w środku miasta i miejscu zabaw mieszkam! — Cóż dopiero wy wieśniaczki nieszczęśliwe!
— Trudno wątpiącego przekonać, z uśmiechem odparła Ludomiła, jednak gdybyś spróbowała, — możeby się zmieniło twe zdanie. Patrz w około siebie, a uznasz że my wieśniaczki nieszczęśliwej nie mamy postaci.
Nieod powiadając już wprost Walerja, ubocznie swe razy zadawać umyśliła.
— Któż to jest ten młody przystojny człowiek, który zdaje się dwór robie obok siebie siedzącej osobie, w niebieskiej sukni? zapylała.
— To Pan N..., narzeczony Antosi M..., niedługo się pobrać mają, i szczęść im Boże. Ona, córka przczacnych rodziców, już z tego samego względu na wszelkie dobre życzenia zasługuje, a do tego jest jedną z naszych młodych i dowcipu pełnych autorek. W tym tylko względzie szkoda że idzie za 88
mąż, ho pierścionek ślubny wytrąci jej pióro zręki.
— Dziwisz mię! Ja myślałam że na wsi same lylko stare zostają panny. A eo do autorek, to je sobie w okularach, zatabaczoue i przy sądne wystawia
łam, jak na lialikaturach.
— W tym względzie, jak wielu innych, masz fał
szywe wyobrażenie. — Co zaś do małżeństw, srautnąby rzeczą hyło gdyby się na wsi nie żeniono. Owszem sądzę, iż w miastach przebywa po większej części młodzież szkolna lub tych kilku próżniaków r, którzy o żony mało dbają. — Na wsi przeciwnie: obywatel osiadly, wkrótce uznaje potrzebę towarzyszki. — I w tém oto gronie mogłabym ci kilku zalecających się do stanu tego policzyć.
— Może i ty marzysz już o czepku?
Zazdrośnym głosem badała Walerja sąsiadki,
która spuściwszy spłonioną twarz odparła, że jeszcze za młoda, i zbyt szczęśliwa, aby sobie strzechę rodzicielską przykrzyć.
— Romansel zawołała Walerja. Każda z nas drzy
89
aby pójść gdy jej się uda! Co do mnie, już mi

prawic wstyd nie hyć mężatką. I pewnie starą panną nie uinrę.

— Nie dość iść za mąż, — ale pójść dobrze, tak | aby całe życic być zadowoloną z wyboru, to najk ważniejsza, moja kochana! Oto patrz, obok twej i kuzynki Zofii siedzi młody hrabia W., wszyscy wieI dzą że się stara o jcj miłość, a jednak....
— Tak, ho zapewne twój Hrabia musi być goły I jak światy turecki, a tacy rzadko mają szczęście | podobania się, a jeszcze podobnym osobom jak

tutejsze panie!

— Owszem! Hrabia bardzo znaczny posiada ma1 jątek.
I — Nudnaś z twemi zagadkami, jeżeli się nie żeni,
I to dla tcgo że nie chce, i Aawfa.
I — Czas okaże, spokojnie odrzekła Ludomiła. f Ciekawość Waleryi była żywszą niż okazać chciała;
* patrzyła pilnie na Hrabiego, i widziała jak był Zofią
zajęty, a jak ona mu zimno odpowiadała. Uczucie
I
9(»
niewymownej zazdrości, przeszyło zepsute serce Waleryi, i umyśliła odebrać owego pogardzonego kochanka kuzynce. Tymczasem, badając dalej, rzekła sąsiadce:
— A Aniela czyż to nic ma konkurenta? wszak to starsza i dość niczego, powinnahy mieć więcej szczęścia do ludzi.
— O! Anich nie brak jak tylko wyboru. Lecz ci tajemnic domu tcgo wyjawić nic mara prawa.
A jeżeli to nastąpi, to Państwo, jako tak bliscy krewni, pewnie o tem lepiej od innych wiedzieć będziecie.
— Prawda że bliscy, ale między nami bardzo mało sympatyk Ciotka skąpa, mąż jcj dziwak, córki parafianki..,.
— Stój Walerjo, proszę cię, jeżeli chccsz ażebym dobre mniemanie o tobie zatrzymała.
— Jakto? Czy i ly przeszłaś na Lubowszczyzne? Przecie myślałam że więcej masz rozumu. *
— Chybaby mi go całkiem brakowało gdybym
91
nie kochała z duszy tutejszych mieszkańców. Są to najgodniejsi ludzie.
— Cóż oni tak wielkiego robią?
— Są wzorem wszystkiego dobra; tak że cala okolica inną wzięta postać od ich lu osiedlenia. Pan Poczciwski wzorowym rządem przykłada się do ogólnego dobra, jest pomocnikiem, — opiekunem otaczających go obywateli. — Sam zamożny, własną pracą powiększył majątek tak....
— Kiedy bogaty czegóż mój Papa nta płacić mu procent od posagu siostry?
Tu z wyrazem mimowolnej pogardy spojrzała Ludomiła w oczy Waleryi, lak że je spuścić była przymuszoną.
— Więc dla tego że P. Poczciwski jest rządny i pracowity, to go wolno krzywdzić? Jakież wyobrażenie o słuszności masz Walerjo? Jeżeli to są nauki po miastach brane? — to błogosławię mą wiejską niewiadomośc.
Ogólne poruszenie wstających od stołu wyprowadziło Walerję z konieczności odpowiedzenia. — Nim jednak wstała, schyliła się aby nasunąć trzewik, gdyż Walerja — jak wiele mniemanych elegantek — tak ciasne nosiła obuwia, iż więcej nad jłółgodziny nie Była w stanic mieć je na nodze, i musiała to rozsznurowywać buciki, to trzewiki spuszczać na przyklepki. — Ten ruch lak nieszczęśliwie przypadt w chwili gdy się jej sąsiad ze strony przeciwnej podnosił z krzesła, — że się wzajemnie silnie w czoło trącili, a Walerja ze złością w głos prawit zawołała:
— Ca tout passe, a cóż to za niezgrabiarz ten Pisarz prowentowy!
Zatrzymała jcj zapęd Ludomiła szepcąc do ucha, iż Władysław wcale nic pisarz prowentowy, lecz jeden z najuluhieńszych obywatelskich synów, oddany pod pieczę P. Poezciwskicgo dla nauki gospodarstwa.
— Ja go przecież nie widziałam wczoraj ani dziś przy kawie? badała Walerja. — Władysław, jak mówię, jest ulubieńcem P. Poczciwskiego. Wyjeżdżał wr jakiejś sprawie i dziś dopiero wrócił, odparła Ludomiła.
— Ale dla czegóż tak niezgrabny, i do tcgo, dobrego mi nie dał słowa przy obiedzie, ino tylko z tą małą Marynią obok siedzącą rozmawiał, jakhy z kim mądrym? Jam go wcale nic zaczcpiała myśląc że to ofieyalista. Taka mina niepoczcsna!
— Taktol Często pozory zwodzą, moja droga, a dla lego hyć grzeczną dla każdego, nie zawadzi.
Tu nadbiegła Aniela, i z uczuciem zapytała kuzynki, czy nie pozwoli posmarować czoła balsamem Clliron, który w kieszeni miała dla zapobieżenia
guzowi.
— To ty kieszenie nosisz? odparła pogardliwie nieubłagana Walerja, i do tego leki w nich trzymasz? — No, to już z ciebie będzie tęga klucznica.
— -Marynia przed obiadem upadła, i dla tego pod ręką miałam tę puszkę, — łagodnie odparła Aniela podając ją też Władysławowi, któremu czoło od trącenia się czerwieniło, — jest to doskonały środek na guzy, równie użyteczny jak kieszenie, bez którychbym się obyć nie potrafiła.
Złośliwe oko Waleryi spostrzegło miły wyraz litości jaki towarzyszył Anieli przy podaniu puszki, i w zamian wdzięczne Władysława nań spojrzenie. Już. to ilość hyło ażeby jej zawiść wzbudzić, i wznieść na wyższy stopień ceny wzgardzonego dotąd młodzieńca. Podała mu więc rękę do wyjścia z jadalni, i zalotnic się uśmiechając usprawiedliwiała swą
nicgrzeczność. On zaś jak dotąd spokojne zachowywał względem niej milczenie.
Wyszli wszyscy przed dom i do ogrodu. Starsi pili kawę czarną, młodsi rozbiegli się tu i owdzie bawiąc sięchuśtawką, ściganiem się i iunemi grami, jakich hyło wiele. Walerja idąc za przykładem kilku tak nazwanych Lwic modnych, byłaby chiała zapalić cygaretę, sądząc że la wschodnią nowością wietkie wznieci podziwienie; lecz ja zatrzymał ojciec, który miał dość zdrowego rozsądku by zrozumieć,
że ten czyn wcalehy nie uszedł w gronie tu przebywających, i samą tylko pogardęby wywołał. Musiała więc zaniechać, i chcąc nie chcąc przyłączyć się do grona bawiących. Lecz wkrótce znudzona towarzystwem w klórem celować nic mogła i zawsze zmian chciwa, poszła Walerja do lortepiana i zaczęła grać piękny walec Liszta; lecz na rodzaj, — jak ktoś słusznie nazwał olbrzymiej muzyki, jaka dziś w modzie, — nie zdołały słabe siły młodej dziewczyny wydołać i wydać czysto tyle sprzecznych i dźwięcznych tonów, z czego począł się hardziej brzęczący jak dźwięczny chaos, wcale uszom nie miły.
Słuchali jednak wszyscy, to wchodząc do bawialni, to z ogrodu; lecz Walerja z nienacka grę urywając rzuciła się na kanapę obok matki. Ta korzystając z każdej sposobności, aby ją w przyjaźnem wystawić świetle, zawołała ni by z gniewnym gloscm:
— fjuet enfitnt que vous ćtes! Dla czegóż nic kończyć len Jinał, który tak pięknie ejcekwujesz? Nie daruję ci, chyba nam zaśpiewasz Cusła Diwa 2 Normy. — W tym stroju — dodała cicho — przecudnie się to wyda.
Jakkolwiek też uhior i wszystkie plany były do lego oddawna przygotowane, nie poszła jednak Walerja dobrowolnie. Musieli ją Państwo Poczciwscy i ich dzieci usilnie prosa aby śpiewała. Byłaby sądziła za ubliżenie swej arlysLowskiej godności, gdyby się nie była potargowała. A co do stroju już wprawdzie zhrudzonego, porównywając z białemi jak śnieg sukniami kuzynek, — żałowała w duchu że go sobie obrała.
Po Waleryi, którą oklaski grzeczności zadowoliły, zawołał P. Poczciwski na córki, prosząc aby zaśpiewały ów jego ulubiony duet pieśni szwajcarskiej. Poszły bez żadnego oporu i z równym talentem jak skromnością wykonały prosty lecz nader piękny śpiew. Glosy dwóch sióstr hyły tak zgodne i tak mile, lak niewymuszony ich sposób śpiewania, tak silne uczucie przenikało ich serca i odbijało się w tonach, iż wielu ze słuchaczy miało oczy łzami zroszone. Nikomu jednak nic przyszło na myśl, żeby im brawo dawać, owszem milczenie, jakhy oznaka czci i poszanowania, i cielic westchnienie, stanęły za huczne pochwały. One zaś znów podniosły głosy, i na skocznego mazurka nutę, zaśpiewały wieśniacze strofy, pełne wesołego dowcipu, po których zwrotka przcz całe młode zgromadzenie powtórzoną została:
« Hejże dalej, — hej wesoło,
« Potańcujmyż sobie w koło.
Niedarcmnc było zaproszenie, i wnet ze wszystkich stron bawialni wyskoczyły hoże pary i zbiegły się w jedno grono. — Zosię pociągnął do niego Bolesław W., Aniela została przy fortepianie. Napróżno Władysław zamawiał ją tło Mazura; — uśmiechając się wskazała mu na Walerję — siedzącą z zachnturzonem czołem, gdyż, ją nikt nie
zaprosił — lecz Władysław, nieposłuszny, został 7 U8
przy krześle wybranej przez siebie tanecznicy, a Walerja innego tancerza nic dostała.
Widząc ją tak odosobnioną i smutną, usiadła przy niej Ludomiła, a nic pytając powodu, odebrała sama kwaśne Waleryi oświadczenie, iż nie tańczy, ho z lada kim iść nie chce, a nowo przybyła nie ma znajomości między młodzieżą.
— O, my i lak możemy się ubawić patrząc na ich pląsy, odparła Ludomiła; co do mnie, zwolenniczką lanca nie jestem, lecz mant prawdziwą przyjemność przypatrywać się Mazurkowi. Jest w tym tańcu jakis urok szczególny, i nie dziwię się że go cudzoziemcy nawet ślicznym znajdują.
— Nie ma jak Ił^talce wiedeński! Loncnt wyroczni zawołala Walerja. — Ale na dwa tempa pewnie nie unitą ci wieśniacy tańczyć, a co o Polce, myślę że ani posłyszeli.
— Wszak nie tak daleko od Czech jesteśmy, śmiejąc odpowiedziała Ludomiła, i właśnie wieśniacy najlepiej umieć powinni Polkę, która od
99
skaczących na polu wzięła swą nazwę. Lecz tych kręcących tańców nie wicie w Luhejwsi zobaczysz, ho szkodzą Zosi często na głowę cierpiącej.
— Powiedz mi, przerwała, nic słuchając jej słów złośnica, zkądże się te dziewczyny śpiewać nauczyły? Wszak to do Agronomii nie należy? a — w Luhejwsi nic ma może i Organisty.
— Czyż nie wiesz że Państwo Poczciwscy niedawno wrócili z dwuletniej podróży z zagranicy? Córki ich uczyły się śpiewu lak we Włoszech jak i w Paryżu.
— Co leż ty mówisz! zawołała zapuszona Walerja. — One w Paryżu? One we Włoszech? — To nie podobna!
— I czemuż nie? Dziwi mnie że o lem nic wiesz!
— Ojciec mój wcale gdzieindziej mieszka, i nawet zerwał z siostrą korespondencyn od lal kilku; w Wiedniu siedząc nicsłyszałam o nich, i myślałam że ze wsi nie wyjeżdżali.
— Owszem, długi czas bawiły leż w Szwajcaryi. gdzie się malować uczyły. Anieli udzielał nauki w sztuce rysunku sławny i podobno pierwszy w Europie malarz, co do krajobrazów, Calame. Wszak widziałaś obrazy Czytelni?
W V’
— Te landszafty miałyby hyć jej robotą? Temu nigdy nie uwierzę!
— Żałuję cię! — Smutnym głosem odrzekła Ludomiła, która szczerze przywiązana do młodych przyjaciółek, Jz oburzeniem upatrywała w ich krewnej ohydną niesłuszność.
— Ale powiedzże mi, znówr ciekawie badała Walerja, czego len Hrabia, jak go tytułujesz, tak smutnie w oknie siedzi? Nie zbliża się do tańczących, choćby mógł dobrać sobie pary.
— O co to, to nie; to ty nie wiesz kto jest Hrabia i jakie jcgo wyznanie religijne?
— A jakżebym o tych tajemnicach mogła hyć uwiadomioną? Aboż to ja jcslcm z waszej koteryi?
— Hrabia, który dlugo przebywał w Paryżu i (Ot
tam poznał Zofija, jest na nieszczęście wielkim mistykiem.
— A przcz to się zapewnie tutejszym dewotkom podoba.
— Przeciwnie, — one są w najczylszych katolicyzmu prawidłach wychowane.
— Ja się na tém wcale nic znam, i dla mnic to wszystko jedno. Aboż to młodzi mają inicć jaką relią? Dość o niej myśleć na starość.
— Bój się Boga nie mów podobnych niedorzeczności! Któż z nas ma starość przyobiecaną? — Wszak i w młodym wieku nic jeden slanąć musi przed tronem Najwyższego!
Te wyrazy Ludomiły głosem uroczystym wyrzeczone, przeszyły chwilowo Walerję1, lecz wnet myśli jej inny wzięły obrót, i za zbliżeniem się Zofii, która lylko co mazurka skończyła, pytała ją czy bardzo zmordowana.
— Nie zupełnie, odparła Zofija wesoło, i jeszcze mi sił stanie do Krakowiaka. Zapraszam cię też do niego w imieniu ucznia Papy, Pana Bolesława, którego ci przedstawiam, moja kuzynko. Jestlo prawdziwy i zręczny Krakowianin, godzien poskakać rodzinnego tańca.
— Jam się w Wiedniu Krakowiaka nie uczyła, i zapewne wcale niezgrabną się wydam, — odrzekła Walerja, kłaniając się dumnie młodemu człowiekowi, którego Zofija przyprowadziła, — wy mając tu codzienny widok tańczących chłopów, więcej odemnie macie w tym tańcu praktyki.
Tanecznik na ten gruby żart nic nic odpowiadając, wziął grzecznie Walerję za rękę, i przyłączyli się do tańcujących. — Panny domu, uważając że Walerja niezadowolona, umyśliły zmienić zabawę i pytały towarzyszek czy chcą układać szarady z żyjących osób. — Przyjęło z oklaskiem myśl trafną i wnet zajęto się ustaw ieniem jadalni. Pani C., jako mężatka, dostała mężczyzn do ubierania, Ludomiła kobiety, a Zosia, niestrudzona wr czynności, przedsięwzięła ogólny uklad i ustawienie obrazów. 103
Po godzinnem oczekiwaniu, czas który nie bez śmiechów, żartów i zabawy młodych aktorów przeminął, zawołano widzów i kazano zgadywać słowo obrazu. *
Widownią podwyższono trochę; parawanami okrytemi bogatą makatą i kobiercami otoczono, przedstawiała ona komnatę starodawną. Niby młody król u nóg matki błogosławieństwo odbiera. Strój jcgo suty, choć tak na prędcc ułożony. — Czamara czarna aksamitna pięknym pasem litym przepasana. — Czapka czworograniasta karmazynowa z sobolem i czaplą kitą. — Futro na ramiona zawieszone, i karabela przy boku, jasno okazują do jakiego narodu i czasu należy.
Sędziwa zaś matrona, która się zdawała upominać czyli zachęcać syna, była przybrana w szaty długie i poważne. Duży łańcuch z krzyżem wisiał jej na szyi, a złocisty kołpaczek z piękną zasłoną okrywały głowę.
Głośne oklaski powitały tcn obraz. — Widzowie łamali sobie głowę, odgadując coby on miał przedstawiać, a Pani Szamhelanowa nic wielce w dziejach świata biegła, rada jednak świadomość okazać, wyrzekła że to zapewne Marya Terezya.
Na chwilę oddalono widzów; a gdy ich znowru wpuszczono, okazał się im zupełnic inny przedmiot. Sędziwy starzec w skromnej odzieży spoczywał wsparty na kolepowozowem. W ręku trzymał młot, którym zapewne to koło sporządzał. — Postać niebiańska w bieli} z rozpuszczoneini włosami, z błyszczącemi skrzytłły, palmą swą dotykając go, jakby jakieś poselstwo sprawiała. Przedstawiała ją Aniela, lak piękna i powabna, że wszyscy bez wahania zawołali, Anioł!....
Słowo całe owej szarady okazało pracownię sławnego z tylu względów w sztukach artysty. Otoczony był godłami snycerstwa, malarstwa i budownictwa; i wnet każdy poznał i. wykrzyknął: to
Michał-Anioł.
Wyszli goście na herbatę i chłodniki, a tym
czasem szybko zmieniła się widownia, i znów wprowadzeni ujrzeli mężczyznę poważnego, w sutym wschodnim ubiorze leżącego na sofie, z długim cybuchem w ręku. Długa broda twarz mu okrywała; oznaki monarsze, — zawój kilka razy wkoło głowy okręcony na perski sposób, dały poznać jego godność i kraj.
Druga zgłoska okazała kwiatami i drzewami ubrany ogród. — Duże zwierciadło w głębi podwajało ów widok, a mały Staś i śliczna Jadwisia C., przedstawiający Adama i Ewę, — których Archanioł wypędza, — lekkiemi szatami odziani i okryci wiankami z liści, ze spuszczoncnii główkami i zakrytą rączkami twarzą, — doskonale udawali wstyd i żal pierwszych rodziców naszych.
Ostatni obraz przywiódł żyda i Żydóweczkę, którzy usiłują oszukać poczciwą gospodynię wiejską. Przecudnie, choć lak sprzeczną z jej pięknością, oddała śmieszną rolę Hr. Michalina C. — Prawdziwa aktorka nie mogłaby lepiej udać dobroduszną pro10fl
stotę starej kobiety — A co do żyda, tego przebiegłość pułkownik P. tak trafnie naśladował, tak mu dobrze wtórowała dowcipna Zosia, iż słuchacze od śmiechu się zachodzili. — « Przecudny, doskonały Szachruj, » wołano zewsząd z oklaskiem.... Zasłona spadła i lak się skończyło widowisko.
Jakkolwiek Walerja do niczego należeć ni chciata, gdyż jej żadna z ofiarowanych ról przydatną nie była; — chociaż nie miłosiernie wyszydzała ubiory, urządzenie i grę przedstawiających, porównywając tę niespodziankę ze sztukami jakie widziała na teatrach wiedeńskich; — jednak, przy rozbieraniu, wyznała przed matką, iż ten dzień mniej nudnie był spędzony, niż sobie wróżyła.
— Trza przyznać że le kuzynki nic są takie prostaczki nieokrzesane jakem myślała. Jednak u nich innie wszystko oburza! — rzekła cierpko — każde ich słowo — niby łagodne — jakhy jakiś wyrzut mi czyni! — Każda rzecz w tym domu mnic gniewa, choć sama nie wiem dla czego.
107
Światła matka.znająca serca ludzkie, byłaby jej odpowiedziała: « Górko, złe to usposobienie! Owe «uczucie wewnętrznej niecierpliwości, któremu « nic umiesz dać nazwiska, jest to zawiłe. Strzeż « się jej jako trucizny, która swym jadem nietylko « napawa serce, lecz i psuje duszę; odbiera zdrowy a sąd o rzeczach, i od miłości bliźniego — tej picr« wszej z cnót chrześciańskich — odsuwa. »
Nieszczęściem, Walerja nic miała takiej matki! Szamhelanowa, zamiast słów umiarkowania i rozsądku, przydała do żalów córki swoje zlośliwe spostrzeżenia; a tak obie poszły do spoczynku, z sercami pełncmi urojonych uraz, i we śnie nawet postacie mieszkańców Lubejwsi, jako nocne mary ciężyły im na umyśle.
Następnego poranka, gdy P. Gnuśnowski zawołał na żonę i córkę do śniadania, ostatnia bólem głowy się wymówiła. Matka chętnie podobnie byłaby uczyniła; lecz mąż uroczystym głosem zawołał, iż na to nie zezwoli, dodając: o Wszak wiesz
10«
o że dziś odjechać manty; trzeba się przecież roza mówić z Braterstwem. Znasz ma nienawiść do « interesów, lecz lu orzech zgryść należy. Jcżeli nie *idagodzę Siostry i Poczciwskiego, w cóż się obróo eitny wszyscy? Zły jest stan naszego majątku, — « może o lem nie dość uwiadomioną jesteś. Gdyby * mnie teraz naglili o wypłatę, musiałhym Stare« Sioło sprzedać l A co za ambarasy, co za koszt i «jaka strata reputacyi! »
Widząc konieczność tej okropnej przeprawy, poszła Szamhclanowa za życzeniem mę*ża. Rzadkie były chwile, jak mówiłam, aby swą wolę oświadczał, lecz 6koro się to przytrafiało, żadna siła nie zdołała skłonić go do zmiany. Ludzie słabi są pospolicie nader uporczywego utworu, sami lękają się swego dobrze znanego wahania, i aby mu nie podlegać, w żelazną wolę chwilowo się uzbrajają.
Już znaczna liczba gości Luhowiejskich się rozjechała. Jedni — jeszcze wczorajszego wieczora, korzystając z pełni księżyca i dobrych dróg zaprowa
109
dzonych w dobrach P. Poczciwskiego — wrócili do sąsiednich swych dworów; drudzy, rano puścili się wpodróż nie czekając śniadania. Parę tylko rodzin, hardziej zażyłych, zostało na kawie, lecz i tc szanując chwile zajęcia gospodarzy, wkrótce się z niemi pożegnały, — a taksami lylko pozostali krewni.
Po dość zimnej rozmowie — co zwykle bywa, gdy mamy umysł zajęty przedmiotem ważnym, do którego przystępujemy niechętnie — przerwał milczenie P. Gnuśnowski, i jakby mu kamień piersi przyduszał, nie śmiało i obwijając slowa w bawełnę, oświadczył się w kilku wyrazach z przeproszeniem za dlugic nieu iszczenie się względem siostry; wy. mawiał się niemożnością, wydatkami jakie musiał ponosić na wychowanie córki, — kosztownym pobytem w Wiedniu, — i nieładem w interesach.
— Gdybym brał tę sarnę broń co ly, Panie Bracie — odparł z otwartością P. Poczciwski — mógłbym ci powiedzieć, że, jeżeli Lwa Jedynaczka dużo ci przymnaża wydatku, to i moja Szóstka darmo nie
I lo
wyrasta. Nie czynię ci wyrzutów żeś w Wiedniu bawił, gdyż każdy ojciec, jak mu się zdaje najlepiej, kształci swe potomstwo; i jam nicnieszczędził na wychowanie mej dziatwy, wzięliśmy ją z sobą, gdyśmy się oddalali z domu, po stracie ukochanego dziecka, — sądząc iż zwiedzenie krajów’ obcych, pod rodziciclskićm okiem, na całe życie im się przyda, kle, żeś Panie Maksie, wyjeżdżając na łat parę — przebacz jeżeli prawdę mówię — tak źle ułożył domowe sprawy, że twe wydalenie ogromny wyłom w majątku uczyniło, — tego ci darować nie mogę. Człowiek rządny tylko może hyć niepodległym; nicporządny nictylko siehic gubi, lecz i drugich za sobą pociąga, — Czyś się spytał kiedy, jak i z czego my żyjemy nie otrzymując — święcie się należącego — wiana twej siostry? — Czyś jcj nawet okazał łada jakie spółczucic, gdy ona we łzach utrapienia pływała? — Czyś jej choć słowo napisał?....
— Cóż pisać hyło, kiedym nic miał pieniędzy!
111
— Właśnie dla tego żeś ich nie miał naleialo się, uwiadomić o tem mą żonę, ahyśmy sobie inaczej radzili. — W stosunkach majątkowych, nic ma nic gorszego jak niewladomość. Kiedy wiem że nie posiadam jak sto złotych, będę miał tyle mocy nad sobą, że się potrafię do tcgo zastosować, — przyrobię pracą, znajdę dobrych ludzi co mnie wspomogą; lecz jeżeli mając praw o dostawać 10, 0111) w pew nym czasie, — nielitościwa ręka mi je odmawia, — jestem do najgorszego stanu przywiedziony, ho nie mam nawet i lego co najuboższy ma w swej mocy, nie mam czasu, potrzebnego do zaradzenia złcmu. — Gdybyś mi był szczerze i otwarcie wynurzył twe położenie, byłbym ci może zdołał doporaódz, radą przynajmniej, — a rada w interesach czasem więcej niż pieniądze znaczy; z resztą, nic byłbyś zakrwawił poczciwego serca twej rodzonej siostry nieczuł ością, — byłbyś nie zrywał stosunków, które samo
przyrodzenie kojarzy.
— O Bracie! dodała Pani Poczciwska ze łzami w oczach, niech ci Bóg przebaczy chwile utrapień jakich mi byłeś powodem! Twe milczenie na nasze listy w czasie lak okropnych boleści, wasze nielitościwe nas odsunięcie od wszelkiego zaufania, troski mego męża, — kłopoty jakich nic raz doświadczył, a których ja — mimowolnie — byłam powodem, nie mogąc z mej strony przyłożyć się do znoszenia ciężarów domowych; — samo nawet wychodzenie ze mną Stanisława, który podwajając swe trudy, pracą nieustanną starał się powetować ubytek w dochodach — przez ciebie zrządzony — a nigdy mi nie wymawiał swych znojów; — wszystko to razem okropnie los mój — tak z resztą w pożyciu domowein szczęśliwy — zatruwało...
— Dość już o tem Marjo, przerwał P. Poczciwski, ly wiesz, że jedno na świecie czego znieść nic mogę, to widoku łez twoich. — Jużeśmy Państwu Gnuśnowskim wynurzyli nasze żale, spodziewać się należy, że ich nie wznowią, i serdecznie im dziękuję za odwiedzenie naszej siedziby.
— Bardzobym rad, moja siostro, wyplacić tą razą całą zaległość należących ci się pieniędzy, — znów cichym glosem odezwał się Szambelan, — ale /rry/yezne czasy, nowiny jakie z domu odbieram!...
— Już naprzód wiedziałem, mój Maksie, odparł żywo z uśmiechem Pułkownik, że z tego nic nie będzie. Znam twe kłopoty i nic będę do nich no-
a
wych dokładał, nalegając o uiszczenie, w chwili w której nie jesteście w stanic uczynić zadość obowiązkom. Ja chcę porządku, mój bracie, lecz broń Boże, waszej zguby. Twoją powinnością jcst płacić siostrze, ho to jej posag, jcj sprawiedliwie należne mienie, a nie darz twej ręki. — Jako mąż i ojciec muszę się lego domagać. Jednak nigdy brudnym i nielitościwym nic stanę się oprawcą. Naznacz mi czas wypłaty, lecz nie urojony, — staraj się stosować do danego przyrzeczenia, bądź słownym, a ja — przy pomocy Opatrzności — dam sobie radę, i może wyjdę z mnogich kłopotów. — Nie taję przed tobą iż mi la zwłoka nie na rękę: — Synów wysyłam lt i
do uniwersytetu, córki dorastają, trzeba myślić o wianie, o wyprawie! Dziś każdy co się żeni pamięta już sam, choć miody, że żona jest kosztownym do utrzymania klejnotem. Należy więc ulżyć przyszłym zięciom ciężaru....
— Jakto? — czy już myślisz o córek wydaniu? odezwała się Pani Gnuśnowska.
— Myślę naprzód, — moja Pani; ho nic czas na razie. Moje córki nie będą bogate, lecz dając gotowizną kilkadziesiąt tysięcy, — zapomogę w inwcntarzu i żonę z wychowaniem gospodarskiem, — przysłużę się więcej poczynającemu zawód obywatelski, niż gdybym mu wydał milionową wyhrcdnicę. — Dla tcgo leż — już dziś, gdybyśmy chcieli — moglibyśmy córki nasze postanowić. Nie jest to przechwala, lecz dowód braterskiego zaufania, jakie się wam należy. — Dzisiejszego właśnie rana Hrabia *** prosił mnic o rękę Zofii.
— I otrzymał? ciekawie spytała Szamhelanowa.
Półkownik — jakby nie słyszał — rzekł dalej: — Hrabia, już właściciel znacznego majątku, jest młody człowiek dobrych obyczajów, kocha naszę córkę, byłby uległy co do pieniężnych urządzeń.... — Więc mu Zosię dajesz? jeszcze niecierpliwiej
badała Szamhelanowa.
— Gdybym był — jak mię sądzą ci co nic znają usposobienia mego serca — chciwym człowiekiem, gdyby mi nic hyło święte prawo Ewanielii — które mówi: « Na nic się nie przyda pozyskanie świata «ohok zguby duszy » — dałbym ją....Lecz Hrabia, zwolennik nowych zasad religijnych, sprzeciwiających się prawej wierze, mógłby pociągnąć żonę za sobą, — a zatem zgubić ją na wieki. — Na to nigdy nic zezwolę; ho chcę kiedyś rzec na ostatecznym sądzie przed ironem Boga; Oto Panie, widzisz dzieci moje, żadnego nie straciłem dla nieba.
— Jakto? znów ciekawie spytała Pani Gnuśnowska, dla różności w podobnych materiach nie wydajesz córki? A cóż ci to szkodzi, mój bracie?
— Jeżeli mi takie czynisz pytania, Pani Matyldo, 116
odrzekł P. Poczciwski, próżna byłaby odpowiedź. Komu uczucie miłości Boga i wierność ku prawu Jego, nie znane, — nadaremnie chciećhy go słowami przekonać; za tego modlić się raczej trzeba. Co do mnie, nigdy, przenigdy nie oddałbym mej córki różnowiercy, — choćby go kochała nad życie! — Lecz tu nie ma takiej ostateczności, — Zofia dzieli nasze w tym względzie zdanie, — jcst spokojna, — zupełnie się na nas zdaje; — Hrabia odjechał na zawsze. — Żal mi go serdecznie! Lccz on uparty w swym obłędzie, — a my, z łaski Bożej, silni w prawych zasadach kościoła.
— Osobliwość! cichym głoscm szepnęda Pani Szamhelanowa do męża, człowiek tak twardy w interesach....
Usłyszał Półkownik te wyrazy, i rzekł przecinając dalej mowę bratowej:
— Mienisz mię twardym, siostro, dla tego że się domagam swego; — lecz wcale inna rzecz dopominać się o sprawiedliwą należy tość, a inna znowu dobijać majątku nicgodziwcmi sposobami. — W ielu a wńclu z naszych rodaków nic umie rozróżnić tveh tak z sobą sprzecznych prawideł. Ztąd leż niezliczone nieszczęścia i klęski na nas padly, — Daj Boże, aby przyszedł czas, w klńeymhy prawo własności hardziéj u nas było święte, wnclby ustały równic zgubne utopje, marzących o spólności społecznej jak i krzywdy rozliczne czynione niewinnym. — Aleśmy się oddalili od głównej sprawy która nas zajmuje; widzę że Panią Szamhclanowę nie zadowolniają nasze spory, czyli raczej ją męczą; chodź więc, PanieMaksie, do mego pokoju, tam mam pod ręką potrzebne nam papiery, możemy się obliczyć.
Poszedł Szambelan za szwagrem, jak winowajca za sędzią. — Panie same zostały. Szamhelanowa uczuła w sobie nieudolność do poniżenia bratowej. — Wszelkie jej zamiary zaimponowania pańskością, zakasowania eleganejra, spełzły na niczem przed dobrodusznćm wychodzeniem i urokiem prawdziwej wyższości. Jest bowiem jakaś moc w cnocie
i sprawiedliwości, której żaden wykręt skrzywionych wyobrażeń, — nawet zastarzały przesąd, Lak silnie krępujący rozum, — nie zbije. aby się wydobyć z przykrego położenia, prosila Pani Matylda Pułkownikowej, aby ją miała za wytłumaczoną jeżeli się oddali, gdyż przysposobienia do podróży wymagają jej obecności, a Walerja cierpiąca na głowę, — także ją nie pokoi.
— Co do tcgo, siostro, rzekła Pani Poczciwska,
racz przyjąć mą radę, doświadczeniem wspartą, —
kaź córce więcej się przechadzać; brak ruchu w tak
młodym wieku nie jest zgodny z przyrodzeniem, *
a zatem zdrową hyć nie może. Zycie gnuśne gubi nasze młode rodaczki.
— Aboi to ja mogie to robić eo chcę z Walerją, smutnie odparła Szambdanowu. — Jeżeli cię twe dzieci słuchają, to ci winszuję! Waleryi wychowanie, na tak wysokim stopniu cywilizacji ją postawiło, że czasem gardzi nami 1
— Zl ahyto hyla cywilizacja, którahy do uchybie119
nia tak świętej powinności wiodła, siostro, wyznać raczej trzeba, że niedojście do niej, w’ prawdziwem znaczeniu, do zarozumiałości wiedzie. Doskonałość wychowania odbijać się powinna w czynach.
— Piękna to moralność j ale prawdę mówiąc, nie okazuje się to w Waleryi, która edukacyi wiedeńskiej w tcn sposób niepnyjęta/Mto krnąbrna, lak harda z nami....
— Sam Wiedeń nie potnożc, moja Matyldo, — owszem — jak mówisz — zaszkodzić może wykształceniem na próżności opartem. W dużćm mieście zdołasz dać świetne talenta, lecz jeżeli im nie przewodniczą hardziej istotne umiejętności, jcżeli sama nic byłaś mistrzynią córki, jeżeli jej serce przcd tobą zawarte, i nic posiadasz jej zaufania,..,
— Dlugoby o tem wszystkicm prawić, odrzekła Szamhelanowa, a czasu mało. Nie będę się rozwodzić nad detalami. Dałam Waleryi guwernantkę, dałam metrów, chodziła na koncertu i teatr, aby się ćwiczyć w muzyce i literaturze, — cóż jej w’ięc brakowało? Rozsądnego prowadzenia, — mogłaby była wyrzec Pani Poczciwska, lecz ten wyraz, w leraźniejszem usposobieniu umysłu biednej matki, byłby był dla niej, zbyt ostry. Zamknęła go więc w swćm sercu, a z westchnieniem litości wzięła hralowę za rękę i czule ją ścisnęła. Uczucie macierzyńskie — choć w pospolitej kobiecie — uszlachetnia jej duszę i wyższą nad siebie czyni. W tej chwili wylania znikły uprzedzenia Pani Gnuśnowskiej, i ze łzami rzuciła się* w’ objęcia bratowej, mówiąc:
— Bodaj byś nigdy nie doznała co to jcst za boleść cierpieć od własnego dziecka! Ta Walerja, lak kochana, lak pieszczona, tak szczęśliwa, nictylko że nas ma za nic, lccz nawet nic czuje dla nas prawdziwego przywiązania!
— Okropny skutek owych pieszczol, Matyldo! Nie ma prawie przykładu, aby dziecię zepsute rodzicielskiem pobłażaniem wypłaciło się wdzięcznością! Lecz, nic rozpaczaj. Walerja jcszcze lak młoda! Ggy więcej nabierze rozwagi uczuje waszą dla niej 121
dobroć. Zajmujcie ją rzeczami goduemi uwagi, <lawajcie dobre książki do czytania, przykładem własnym zachęcajcie do pobożności i cnoty, — a Opatrzność was nie opuści, — rzekła Pani Poczciwska.
Znowu uściskała ją Pani Szamhelanowa, nic już nie odpowiadając, i wyszla smutna z bawialni.
Wróciwszy do swego pokoju zastała Walerję w oknie stojącą, w zupcłneui zaniedbaniu, i ani myślącą o wyjeździć.
— A cóż to znaczy? — Czy ty sohie żartujesz tak sobie bonując, kiedy trza wybierać się w drogę! Czemuś się przynajmniej nie uczesała, nic pozbierała tych gratów? — Trzewiki porozrzucane, — biżuterie nawet niezapakowane? Toć przecie był czas do tego, — zawołała matka.
— Czy to nic ma ludzi do posługi, zuchwale odparła Walerja. Co ja się mam/atygoiiw? Widać że też już i Mamę gaz Luhowiejski opanował, i chciała byś mnie pono na ich kopyto przerobie, — abym do takiego zeszła parafiaństwa? Ale lak źle nie będzie 1 Znam com sobie winna i imieniowi jakie noszę i nie dam sobą posponować.
— A do kogoż to gadasz? z nie większą jak Wa. łerja słodyczą odezwała się matka. Ja tobie pokażę.., i z groźną postawą przystąpiła do niej.
— I to skutek braterskich narad! — No, no, nie długo tego bedzie i potrafię ja se poradzić.
Na tę pogróżkę przybył P. Poczciwski, a lękając się wielkiej burzy — gdyż znał niecierpliwość żony i zapamiętałość córki — starał się odwrócić ją, inny kierunek myślom ich nadając: oznajmił że z bralerstwcm o termin się ułożył, że nic majak wracać do Krakowa a nasiępnie — i to wkrótce — jechać do Starego-Siola dła zebrania pieniędzy. — Tytko już was proszę — a zwłaszcza ciebie Walerjo — nieoó-ywajcie się 2 niczem coby obrazić tu mogło. Bądź grzeczną, duszko, nie długie chwile naszego pobytu w tym domie i Pan Poczciwski, nad spodziewanie, okazał się dla nas uległy i przyjacielski, trzeba z naszej strony też politykę zachować.
— Tak, Papa przed niemi jak trusia, a ja mam udawać dla marnych pieniędzy? — Co mi to za niewola? Ja nie cierpię wszystkich tutejszych mieszkańców i proszę jak najprędzej jechać, ho ja jeszcze komu scene zrobię za to że Pańtswa na mnie buntują.
— Co się też tobie roi? — Ani mowy o tobie nie hyło. A to strach co to za dziewczyna 1 — Chodźże przynajmniej na pożegnanie.
Ledwie a ledwie wymogli Państwo Gnuśnowscy na Waleryi że się uda przed odjazdem do baw ialni. Musieli jcj za tę uległość przyrzec dziesięć dukatów na szpilki, i wszelkie nadal pobłażanie. Krnąbrna a nierozsądna, w fałszywych zasadach brała upór za szczerość a uprzedzenie za słuszny sąd o osobach’ Rodzice zaś, słabością jaką dla niej mieli, pomnażali narowy i cierpkość jej usposobienia.
Wyjechała rodzina Gnuśnowskich, po trzech dniach tu opisanego w Luhejwsi pobytu. Długo o nich nic niesłyszano, aż następnej zimy doszedł
rąk Pólkownika ogromny list na siwym kuchennym papierze, z podpisem Szarnhdana. Bez oznaczenia daty ni miejsca zkąd był wysłany, lecz za ulubionym galicyjskim, erga reeepisse, z odciskiem pocztowym 13 Lutego 1844 r., następującej osnowy:
Poniedziałek.
« Sercem ukochani Braterstwo!
« Przepraszam was żem nic dotrzymał dotąd danego słowa i nic uiścił się podług terminu z wypłacenia długu siostrze. Nader krytyczne położenie hyło tego powodem. Znam wasze serce, i przekonany jezdem, że poznawszy je, przebaczycie mi, i nawet zapłaczecic nad losem naszym!
« Wyjechawszy od was, pokilkolygodniowym pobycie w Krakowie, zkąd trudno hyło moje kobiety wyciągnąć, bo im perspektywa przesiedzenia zimy na wsi nie bardzo się uśmiechała; zdołałem przecie do Slarego Sioła je namówić. Lecz okropna to była istotnie przeprawa! Oprócz złego chamom matki i córki a grymasów Panny Gdcralskicj, nicwyrozumiatych na nicwczasy podróży: niegodziwe — choć na szosie — karczmy na drodze do Lwowa, wszystkich nas znużyły; w jednej dokuczali pluskwy, w drugiej odbywane wesele napełniło dom stukiem i pijanemi; lu znowu nic było co jeść, tu wiater przez wybite szyby się wkradał! — A cóż dopiero na Pokuciu! Tam nam się dała bieda we znaki! Ty, Maryniu, u ciotki Księżnej S. w Warszawie wychowana, nie znasz naszych okolic i nic możesz sc wystawić co to jest przebywać rzekę po moście ze słotny, i mierzwy, topić się prawie w błocie, być z niego przez całc wiejskie gromady wyciąganym, jechać wołami, luh czepiając po tuzinie koni do powozu, nocować na golem polu, żyć samą herhalą bez mleka z obrzydzenia dla żydów trzymających karczmy, itp., takie były nasze przeprawy! O! nie raz ja myślał o waszej gościnnej Luhcjwsi, o porządnej u was gospodzie! Co do inej żony, ta, a hardzieej jeszcze Walerja, płakała i utyskiwała za Wiedniem. Podobnoś i umie się przy
krzyć zaczynało nic dojeżdżając jeszcze do SlaregoSiofo.
o A gdyśmy lam się dostali, — Wielki Boże! Nasza nieobecność kilkolclnia okropnie się okazywała! Dum wprawdzie z drewna — choć obszerny — smutnie się nam wydal po pałacach i dworach na jakieśmy od lat kilka palrzali; zapad! na pół w ziemię. — Okna snąć nic byli otwierane przez długi czas, bo wilgoć lak się zakradła że grzyby w około tamperyj porosły! Dach wszędzie zaciekał, a deszcz popsuł malowane ściany. — Meble inóle pojedli, pomimo żem trzech Kozaków do froterowania, haftarkę mej żony, klucznicę i chłopca kredensowego, do czyszczenia i pilnowania pałacu — jak go mienią dworscy — zostawił. A ogród! wszystko pozarastało! Nic bardzo to hyło i piękne, jednak gruby szpaler zasłaniał od zachodu, byli rabaty i kwatery, ale moja żona, mając w pamięci waszę kampanią i naprzykrzywszy sohie len stan opuszczenia, wyciąć kazała szpaler, zkąilcśmy sięnaba
wili rumatyzmu nie mało. — Później się jcj sprzykrzyło sadzić klomby i pilnować na deszczu robotników; i lak co było źle, jest teraz jak najgorzej.
« Do tych domowych nieprzyjemności dodać muszę, że dobra wr najsmutniejszym zastałem stanie. — Uisus komisarz, który miał moję* plenipotencyą, wybrał naprzód pieniądze od żydów z arendy. — krestencyą, na pniu już poprzedawał co do ziarka. — Swe krowy, owce, woły i nierogacizuę na mej paszy poluczył i wyprowadził przcd moim powrotem. — Chłopi zaś tak się pohunlow’ali, że nic chcieli odrabiać pańszczyzny, — aż wojskiem ich trza było do orania napędzać! A lak pohardzich, że byle im ekonom dwadzieścia pięć w skórę* wyliczył, to zara na skargę do Mandataryusza, abo do Cyrkułu, jakby im Chamom co innego, jak bat się należało.
o Jeszcze i tu nie koniec. Trudno opisać co dokazywała Walerja! Czasem takie sceny wyrabiała, żerny sobie z matką ino lylko co włosy z głowy nie rwali, opłakując jcj niewdzięczność a nasze nic128
szczęście. Chcąc ją zabawić, musieliśmy jeździć do Kołomei na reduty, które tam oficerowie wyprąwiali, jakoż i spraszać do siebie — pomimo koszlów niepotrzebnych — to sąsiadów, to tych, w okolicy stojących garnizonem, wojskowych. Na wielką biedę naszę, był jeden między niemi w regimencie huzarów, który się baronem von Sehlange mienił. Piękny mężczyzna, ale lampart, burda, szuler i zalotnik. Tcn z razu układał się przcd nami, i zmiarkować nie potrafiliśmy jcgo zamysłów. Aż, jak pólk miał do Wiednia na konsyslencyu wyruszył-, weszła do nas Walerja i bez żadnej ogródki zapowiedziała że chce iść za niego. — Cośmy się też n«persivadowali, nawysławiali jakie robi głupstwo! Ona się tak uparła że nie hyło ratunku. Widać że on ją do nieposłuszeństwa pobudzał! — Snadno mi hyło wprawdzie — jako małoletnią — ją przymusić, wywieźć do klasztoru, itp.; ale tak ostawiać jedyne dziecko! — nie miałem odwagi, nadto mię bolało. Matka zaś czyniła uwagę, że to rzecz staroświecka i nie elegancka zamykać pannę. Bała się też, aby mię ten hajdamak nic wyzwał na pojedynek; — i przyzwolić byliśmy zmuszeni!
«tAch! moja siostro kochana, co my też to się nagryzli, widząc tyle naszych starań tak marnie straconych! — Nasze córkę oddaną człowiekowi, prawic nieznanemu, którego nawet dokładnie nie wiemy procedencyi! On się coraz pląta i nikt tej familii nic zna. A co za grymasy wyrabiała Walerja z wyprawą! Gdyby szła była za udzielnego Księcia, nie wrięccjhy miała sukien kosztownych i sutych, koronek, kwiatów i blondyn. Próżno wymawiałem się niemożnością, brakiem gotowizny; próżno przypominałem żem rozpoczął starania o tytuł Grafa, co tcż nic mało nakładu wymaga, — i że nareszcie wam święte dałcm słowo zapłacenia zaległości na Nowy Rok. — Ona śmiała się z tego wszystkiego mówiąc, że kiedy ona będzie Baronową, to mniejsza już o moje Hrabstwo; że są żydzi od lego aby dostać pieniędzy; — a co do was, że ich tyle i tak
macie, że lepiej sprawić jej aksamitne suknie i sobole, niż wam płacić należy tość.
« Takie męki przetrzymawszy, nadszedł dzień jcj ślubu. Znów hyla przeprawa z narzeczonym o intercyzę, — ho on hultaj, choć się lak roztrzepanym wydawał, dobrze się już w tabulli rozpatrzył, i trza mu było sprawiać się z każdej rzeczy; szczęście że o moich kieszonkowych długach nic nie dostrzegł, bo byłby się i do tego wściubił. — Walerja zaś, — poszła do szlubtt i wesołą twarzą. I nawet — trudno do uwierzenia niestety! — z lakiinże wyrazem od nas wyjechała. Prawda że do Wiednia, — jednak opuszczać doin rodzicielski, widzieć nas pogrążonych w smutku, tonących we łzach, — tai hyć obojętną Ł...
u Nic długo potem, napisał do nas Sehlange w sposób najzuchwalszy, domagając się posagu Waleryi i żałąc że ona tak ekspensuje, że już nie ma znaku, ani od nas danych pieniędzy pod poduszkę, ani nawet sukcesyi po jej chrzestnej matce* 13|
Tę summę, lubo nieprawnie — ho przed czasem — wypłacić jej musiałcm. Walerja, własnoręcznie i w tymże sensie do tego listu się przypisała, żadnego nie dodając wyrazu affeklu dziecinnego i żadnej nic okazując czułości!
« Otworzywszy przed wami serce moje, spodziewam się — iż na ten raz — przebaczycie niedotrzymanie obietnicy! Już nictylko zaniechałem na teraz owe staranie o tytuł, lecz i na lichwę ogromną pożyczyć musiałem od żydów summę, tak na wyprawę Waleryi, jak i na wypłacenie innych potrzeb, o których namieniłem. łntraty prawie żadnej nitnant, reperacyj pcłno! Dla zapobieżenia tylu kłopotom, umyśliłem udać się do dóbr moich za kordon, i ztamtąd cokolwiek wyciągnąć; lecz dojechawszy pod Hrubieszów — bom na Lwów dła interesów jechać musiał — takie okropne tam byli roztopy, tak nie do przebycia droga, że posiedziawszy parć tygodni wr domu przyjacielskim i gościnnym Barona R., wrócić mi przyszło do siebie. — Tu, znów żonę mocno chorą zastałem, — i nie dziw, po lak ciężkich zmartwieniach! Ja, nienawykły do tylu trudów i czynnego życia, upadam prawie pod ciężarem tradycyj, napaści wierzycieli i komorników, żadnego nic mam wypoczynku, — ho coraz nowa bieda! Ledwo lulkę zapalę, — to już. ją kłaść trzeba, a na polowanie, choć i najpiękniejsza jest ponowa, iść nie mogę, pilnując żony. — Któż ją pilnować będzie kiedy nie ma naszej jedynaczki! — Konie rwą się w stajni lak się zastali. — Wszystko w rozprzężeniu, i nie ma nawet dla nas wielkiej na przyszłość nadziei! — W żalu i samotności chwile pędzimy; ho do starych, — niezabawnych i niebawiąeych drugich, — któż zajcdzie? — kto podzieli ich cierpienie!
« Przyszło rai na myśl opisać /1’arn to wszystko. Może też pocieszycie ciężko dręczonego, lccz szczerze przywiązanego brata i sługę
Maksymiliana Gnuśnowskiego, Szarnhełana J. C.M.»
Skoro list powyższy doszedł rąk Państwa Poczciwskich, nie wahali się na chwilę w dopełnieniu tego, co mienili obowiązkiem, Choć nie jedno zatrudnienie wemagało bytności Pułkownika w domu, choć serce jego bolało nad oddaleniem się’od żony i dziatwy, jakkolwiek ostra była pora roku, wszystko porzuciwszy, do rychłej podróży się* przysposobił. Nic zatrzymywała go ze swej strony żona, acz truchlejąca na myśl niewczasów i prawdziwych niebezpieczeństw które mu groziły; polecila go Bogu, — a raz wyprawiwszy, w oddaleniu tak drogiego przyjaciela, tchnęła jedynie myślą zastąpienia go i ulżenia niespokojności, dozierając wszystkiego. Jakoż gospodarstwo Pana Poczciwskiego na takiej już było stopie, że krótka jego nichytność, nic przynosiła w niem uszczerbku.
Przebywszy szybko eilwagenem daleką drogę, polem zjeżdżając z pocztowego traktu, u znajomego obywatela pożyczywssy sanek, doznawszy trudów jakie oczekują tych, którzy zimową porą podróże u nas odbywają, — dostał się nakoniec P. Poczciwski do Slarego Sioła. Scrce mu się boleśnie ścisnęło na widok zniszczenia i nieporządku jakie lam panowały! Zaledwie wydobył się ze śniegu między murami z błota i kamieni, które w tej okolicy za ogrodzenia służą1. — Dwór stal w środku wsi, bez sztachet ani nawet plota, a brudne zwierzęta ryły ziemię w około niego. Trudno było się domyślić ii to jest siedziba dziedzica tyłu włości! Budynki gospodarskie w najgorszym stanie: owczarnia, wolarnia, — opuszczone; gumna, choć na tcj obiecanej ziemi Podola, próżne; słowem, przedstawiał się we wszy stkiera obraz nieszczęśliwych skutków długiego oddalenia właściciela, a hardziej jeszcze niedbalstwa i nierządu.
Zaledwie wysiadł Półkownik i otrząsł się ze śniegu, przybiegli braterstwo na powitanie jego. Okropną zmianę ujrzał w nich Półkownik. Czas nie tyle poora czoło, jak krótkie nawet zmartwienie! Teraźniejszy wyraz smutku, niespokojności i roztargnienia — na twarzy zwykłe tak wypogodzonej Szarnhełana — zupełnie był nowym; żona zaś jego, niedawno lak hardo spoglądająca, obecnie przygnieciona żalem i wstydem, ledwie od ziemi oczy podnieść, zdołała.
pdnie włoskie, gminne podania i mnóstwo znalezionych rzymskich parnia tek popierają zdanie, iż tu były ich osady.
Nie wszędzie Pokucie równie mdły i smutny obraz przedstawia. Nadbrzeża Dniestru i Seretu są nader malownicze. Zaleszczyki, zewsząd skalami otoczone, z szumnym Dniestrem który je od Bukowiny przedziela, mogą się do szwajcarskich przyrównywać krajobrazów, ffllczef sławne z pieczar podziemnych i jaskiń stalaktytami ozdobnych, jest także prześlicznie położone.
Pokrzepił ich P. Poczciwski, nie szczędząc słów pociechy i spółczucia; najbardziej zaś o lem myślał aby ich z toni, w której ugrzęźli, wyprowadzić. Chciał im nadać nowe życie, wpoić chęć o trząś n i enia się z ciążaru kłopotów’ pieniężnych, i ratować niknący majątek.
Kie łatwe to hyło zadanie. Ogrom długów, zabezpieczni, pozwów, procesów, dekretów, zatargów z dzierzawcami dóbr w skutku niejasno napisanych umów, itp.; słowem, nawal kłopotów spadł na P. Poczciwskiego. Głowa jego była tak otwartą, tak żywe miał chęci usłużenia braterstwu, iżby może dał był radę wszystkiemu, gdyby był znalazł w nich samych zaufanie, jakiego potrzebował i bez którego nic nie mógł dokazać. — Ale P. Gnuśnowski fałszywym wstydem powodowany, zamiast odkrycia rany jakkolwiek głębokiej, — taił połowę złego’ w zwodniczem świetle wykazywał rzeczy; eo więcej, jak dziecko przed surowym nauczycielem, potajemnie zawierał najzgubuiejsze dla siebie układy,
wikłał się do reszty i uczynił wszelką pomoc bezskuteczną.
W żalach P. Szamhelanowej także dostrzegł szwagier więcej obrażonej dumy z powodu złego postanowienia Waleryi, jak chęci jej poprawy; bardziej ją bolała samotność, jak okropne zniszczenie majątku męża. Z razu uradowana przybyciem P. Poczciwskiego, później przykrzyć jcj się poczęły jego zabiegi; z niecierpliwością już słuchała rad skoro zalecały zmianę w gospodarstwie, oszczędność w wydatkach, sumienność w uiszczeniu się wierzycielom choćby z utratą połowy mienia.
Widząc że bytność jego nie przynosi pożądanego skutku i że owszem już okiem oburzenia zaczynają patrzeć na niego ei, którym tak serdecznie byłby się chciał przysłużyć; — przekonawszy się iżw niwecz idą wszelkie dobre chęci, pożegnał P. Poczciwski swe braterstwo z scrccm holcjącem, Nie tyle mu jeszcze dokuczało ich złe z nim wychodzenie, jak niemożność podźwignienia ich z nieszczęśliwego
upadku którego ogromu nic czuli. Nie lak silnie* żałował ich zniszczenia, jak ślepoty duszy, — która wiodła do ostatecznej zguby.
Na początku miesiąca maja dostała Ludomiła l». list od Waleryi, z kilku ozdobnych ćwiartek złożony, napiżmowany, bez wyrażenia miejsca pobytu ni daty. Zdawało się iż długo po świecie krążył. Brak dokładnego adresu go tak opóźnił, gdyż Walerja zaniechała wyrazić nazwisko miasteczka w którein Państwo R. pocztę odbierali, dając tylko miejsce ich pobytu. Od jednych do drugich Glinian odsyłano pismo, aż nareszcie ktoś dodał pres de Cracotńe, i tak doszło przeznaczenia swego.
Ze nic lcpiej jak tocz poufała nic maluje wewnętrznego osoby usposobienia, daję Wam czytelnicy list Len w całości, nie zmieniając bynajmniej pisowni i mięszaniny języków. Uwagę tylko czynię, iż te błędy1 do Waleryi a nie do mnie należą.
t Błędy te, równie jak i w całej powieści, sa odmiennym drukiem oznaczone. Moja ma chere amie!
« Zapewne ci jusz wiadomo, — a jeżeli nie, to sie moim podpisem dowisz, że jezdem za mężem. Oui, ma chere, j’ai marże M. Sehlange, oficier autri-
byli żebym ja, z magnatami zkoltgacona je Passe la menage com mc une cletiere! sami zaś do tego wcale nie dawali przykładu, ho Mama do południa sypiała, a Papa lylko polowaniem, wiskiem i stajnią sajeitljr, ani zajial na folwarki. Nieszczęściem, zdoprawdy, poznałam Pana Szlange! Może ci tcn wyraz zda się osobliwszym, puisijuejćsuis derriere lui, ale tak jest nie inaczy. Of Szlange, joligaręon. c’esl vrai, i to jego największa zaleta, nie jest, jak
się przcd nami chwalił, Baronem. — La metriąuea tout ęamontre. — Niewiedzieć nawet czy jest szlachcicem, c’esl un Bavar et pas un Autrichien, et on ne sait pas de sa familie 1 Co mnie te wyznanie kosztuje, trudno wyrazić; lccz wolę sama go uczynić, jakbyś się z boku dowiedziała, que la demoiselle tłu Chambelan Gnuśnowski cst Madame la Capitain et rien des plus
« Co ci tu piszę i donoszę, proszę i zaklinam cię serce, abyś przcd nikiem nic mówiła, a osobliwie wisz gdzie.
« Po tysiącu niewygód, car Sehlangeavait seulement un kocz tout dćso/e, car il n’avait pas des ipioi s’acheter unecarosse, apres qitatre mauraises couches de Stare-Sioło a Lemherg, je mc suis retenue une semeine dans celle ville, et puis je suis venuc a Pień. Ale i tu, w miejscu mych wszystkich rsyczeri, spotkało niejedne utrapienie! Le second jour tout de suitę est venuc une femmc tres ordinaire qui a dii que je suis seur d’c!le, ho jest 111
siostro mego męża. Całowała mnie, ściskała i witała tcż w imieniu jego inatki, paralilyczki, która z tego powodu nic mogła przyjść do mnie z powita nicm.
«Co się zemno działo widząc się spokrewnioną z tako hołoto, możesz sohie wystawić. U tej malutki raz też tylko byłam, i dałam jej cośkolwiek — żeby jej gembe zmknąć — starych gratów panteńaZicA co z sobą przywiezłam. — Nic koniec tu mojej bidyl Zaledwieśmy dwa miesiące w Widniu przesiedzieli, przyszed raz do ninie Szlange i obznajinił że go do innego regimentu tv randze kapitana — bo wtedy był tejlnanlem — przeniesiono, że nam trza ffideń opuścić i jachaćdo Tyrolu pod Insprug, gdzie mu naznaczono garnizon — Ja wim że to jego sprawka, ho mi ciągle głowę suszył za ezpensa. Nie hyło o co, — tylko 3, 000 dukatów dostałam isukecssyi po ciotce Ojca; i te poszli na kupienie srebla, porceneli, ct de quelqaes paires des robes, jak przystało na pannę mego rodu. Jppartament
1 12
miałam piękny, ale nic w komparacyi pałaców magnatskich, nic było o co się warzyć. Słysząc tc nowinę, wpadłam w prwmj, powiedziałam że nie poj adę. Jakie byli sceny, nic potrafię opisać, — przyszło do lego że Sehlange na mnie cybuch podniósł! Mu siałam się submitować, bo cóż robić było? — Pieniędzy nie zostaw ało, — do rodziców wracać? — ani sposób, boby, albo nicprzyjeni, albo sekowali za maryaż, rozwodu nie można dostąpić!.... Pojechałam więc, ale w jakim chumorze? łatwo wystawisz. Comme jć suis sanguinaire, j’ai reęu la rosę zapreliensyi. Gui dopiero się lu dzieje! Panna wyprawna którą miałam z domu nic chciała zemno do tego dzikiego kraju jechać; cl le elait chimerique, mais bonne coudeuse. Mieszkam w hałupie, car ce n’est pas mćme une uilłette tylko wieś w górach.
143
Taka wilgoć u mnie w słancyi, ie suknie do ciała przylegają, żywy duszy nie znam, ani znać chcę, choć kilku mamy oficerów rżonaty ch, ho cóż mi to za sosieta? 1 trzaby pierwsza se fatyguer, sur ces petitcs routines, aby je widzieć. Je suis encore botte de ma rosę <jui m’a premićrement quitte de ęa detuc tfemeinef.Schlangeciąglc/muózzju/e, to po polowaniach, to w fnsprugu, o parę mii ztąd odległym. je ne że souffre pas deja, ho mn nawet w tym mundurze nie lak ładnie jak w huzarskim, oii Ton voyait si hien sa figurę. Nic żenuję się wcale i wymawiam mu ciągłe jego podstępy, on znowuj wyrzeka że rodzice nie dają posagu, że się zawiód na innie i podobne żale, jakby jemu nic było aż nadto chonoruinir pannę mego rodu, choćby bez grosza! Czy uwierzysz, że dla tego że się niczym zajmować nie chcę, bom tego nigdy się nie uczyła, proponował mi sprowadzenie tcj siostruni, wdowy po jakimś Rewizorze tabacznym, żeby nam gospodarowała! Ałe ja, panią w domu będę i nie pozwolę
lit
sobie przydawać kurateli. Nudzę się jak lylko można, czytać, — i nimam co i nigdy nic lubiłam; pantalion, co mi dali rodzice, w Jf’idniu sprzedałam, ho gdzież go wozić po garnizonach i w ciasnej mieścić kwaterze? — Co dali będzie? Nie wiem zdoprawdy, jusz mi się tak moja sytuacya sprzykrzyła que je regarde tres miserable quoique je suis recowalescente. Si je serais du moins asscz forte potir partir a łnsprug, on dit qu*on s’amuse hien la, mais Sehlange ne Youdra pas me prendre.
uproszę cię, moja Ludmilko, napisz rai jak się masz i jak ci się powodzi, a pociesz doniesieniem czy przecie kuzynki dobrych partyj nie porobili, boby to jeszcze więcej mnie gryzło, gdyby oni nadenuto przewodzić chcieli i imponować tytułami czy fortuną. Wiem, że donosząc ci o mych frasunkach, podaję ci broń przeciwko sohie; lecz lak jezdem sama, tak nimam nikogo komuhym się zwierzyć mogła — bo chociażbym się i zapoznała z temi koczkodanami oficerkami, to oni nie umią jak po 115
niemiecku, a ja zaledwie kilkanaście słów spamiętam ich języka — tak jezdem melancholie zna, że przynajmniej pisząc ulgę czuję! — Ale tcż w życiu tak długiego nic napisałam listu! Już mnie rę*ka holi, żegnam cię, moja duszko, au plaisir de vous cmhrasscr de vive voix,
Votre amie,
YALKAIE SCHLANGI:. »
P.S. « Pisał do mnie Jegomość że Mama bardzo /torowała, ale ja wiem że to romanse, aby nas zastraszyć, i ahyśmy nie naglili o posag. Je sais que Papa a infiniment beaucottp de mauvais inlerels, mais pourquoi qu, il est si faible pour scs officialistes ct scs possesseurs qui lont qu’est ce, qu’ils Ycuillenl? II m’a paye la provision de ma dotte, mais j’ai hesoin de plus, j’ai gagi mes petiłs brillants en cache de mon mari pour avoir de Pargent.»
Zmartwiła się poczciwa Ludomiła obrazem przy146
gód rówienniczki, — nie chcę rzec przyjaciółki, gdyż istota samolubna, jak Walerja, na uczucia przyjaźni nic zasługiwała. — A co najwięcej ją raziło w tym opisie, to nieczułość jaką okazywała Walerja na troski rodziców. — Taka niechęć dla męża przcz siehic obranego, tak zupełny hrak żalu za ciężkie wykroczenia, wszystko to poprawy nic obiecywało!
Z zasępioną twarzą poszła Ludomiła do matki aby jej udzielić otrzymaną wiadomość, gdy właśnie Pani R. trzymała w ręku list zapraszający do Luhejwsi na ślub Anich, która za Władysława Ł. iść miała. Po spńlnetn oznajmieniu otrzymanych wieści, sprzeczność losu dwóch sióstr ciotecznych mocno uderzyła Ladomiłę. Rzucając się w objęcia matki zawołała ze łzami:
— Ach! droga Mamo, co to za szczęście być dobrze wychowaną, — mieć zasady religijne i moralne! Co za różnica między Anielą a Walcrją.
— Tak, odrzekła Pani R. Ostatnia, po ludzku
147
mówiąc, miała jeszcze więcej niż pierwsza rękojmi do pomyślnego postanowienia. Jedynaczka, bogatych rodziców, ubóstwiane prawic dziecię, — do czegóż ją doprowadziły jej narowy? Oto do zniszczenia owych świetnych nadziei. Próżność, brak rozsądku, upór własny a słabość Państwa Gnuśnowskich, wpędziły ją w przepaść, z której, chyba silna Opatrzności ręka, wydobyć ją zdoła!
Pod wpływem tych bolesnych wrażeń udała się w dni parc później, rodzina Państwa R. do Luhejwsi. Czem bardziej zbliżali się do tej pięknej posiadłości, lem przyjemniejszą ich wyobraźnia przybierała barwę. Miła majowa pogoda, jakhy nowem życiem, napełniała piersi. Obraz odrodzenia całej przyrody, wiódł do wdzięczności dla Twórcy w szech rzeczy. A wńdok owych ulic z drzew owocowych, dziś w kwiecie, — jakhy się przybierały na godową uroczystość, — do weselszych zachęcał myśli. Wkrótce już tylko pamiętali o celu podróży i o tej ślicznej Anieli, której szczęścia tak serdecznie pragnęli.
148
Dzień niedzielny na jej ślub obrany był razem uroczystością Matki Boskiej Łaskawej’, wr oktawie S. Stanisława i wigilią imienin Zofii; u zatem potrójnie w rodzinie Poczciwskich uroczysty. — Już od rana włościanie — wdzięczni dziedzicom za oczynszowanic ich, na wzór tamecznego rządu — zgromadzili się* przcd drzwiami kościoła oczekując niecierpliwie nabożeństwa, po klórćrn obrząd zaślubin miał mieć miejsce. Zewsząd się tłumnie zbierały sędziwe malrony, rozmawiające między sobą o przymiotach Panny młodej. — Tu i owdzie szeptały dziewczęta ojej dobrych zaletach, a młode parobki urodę, słodycz i powab wychwalali.
’ Uroczystość: Najświętszej Panny Łaskawej jest corocznie drugiej niedzieli maja obchodzoną. W Krakowie odbywają się wieczorami proccsye do jej obrazów. Oświecają jcj ołtarze. Lud pobożny śpiewa Litanie ku cz.ci tej świętej Opiekunki, która niegdyś miasto od morowego powietrza uratowała. Dziwną jest okolicznością iż wizerunek Najświętszej Panny Łaskawej, wielkie ma podobieństwo z tym który na medalu cudownym arcybraclwa Serca Maryi się znajduje. Oba podług widzenia brane były. — Oba wystawiają Pannę niepokalaną za nas grzesznych błagającą Syna.
— Cy pamietaz, mówiła Kartkowa do żony jednego z gospodarzy, jak len aniołek pilnował mojego klej se nogę zbił z drabia spadając? Nie bzydziła się okropną raną, a tak cierpliwie ją opatrywała Zżeóyjaki celuryfe.
— Wej, cy pamiętam! A moja dziewucha, Z iej się kwapiła do dwora i chciała iść lam na posługi, to mi Panienka zbroniła, mówiąc, żeby się zepsować, broń Boże, mogła, ze lepiej ją w chacie pzy~ Izymać, a ze ona jej syć i cerować i tak pokazywać będzie,.lako prawdę miała, dziewcysko się grac/, o wyucydo, nie świecąc ocyma i nie scerząc zęby dworskiej luberyi, — Zarobek ma jednak nic lada, bo ją hiorą do Panien liiej pot zęba, a do tego i z całej wsi, jak wiecie kumo, zttosą jcj cepce i rańtucby do roboty.
— A co za walna z niej hędzic gosposia, dodała Maćkowa fornalka, — wej, na ocy* widziałam jakem do kuchni pańskiej zgsybami na pzedaj chodziła, jak ono paniąlko, wydawało z garnka krupniku dla
150
dzieci biednej wdowy po Jaśku, hsątala się i zw ijała z fartuskiem u pasa, se az miło jpojsye było, a palice jej tak sręcnie biegały, kieby wzeciono. Scośéjej Boże! dobra z niej będzie Panil
— Szczęść Boże! Błogosław! wiele głosów zawołało.
— f7oxpopuli, vox Dei, wyrzekł Pan R. poważnym głosem, gdy przechodził ze swa rodziną pomiędzy tłumem. Wątpię, dodał, aby przy zaślubinach W aleryi podobne okrzyki słyszeć się dały! 1 aby jej tak jak lu szczerze szczęścia życzono! — Jak sobie kto zasłuży tak i ma.
Nadjechali Państwo Poczciwscy z młodą parą. — Znów błogosławieństwa i radośnc okrzyki u drzwi kościoła ich powitały. — O! jakże była piękna ta dziewica z wyrazem niewinności na twarzy, — cała w bieli, z wiankiem zielonym na skroniach! Przypięła go była matka wychodząc z domu; a zamiast dukata poświęconego, który dawnerai czasy dostawała Panna niloda, zawiesiła jej na szyi medal złoty
z wizerunkiem Matki Najświętszej, aby ta patronka ją w życiu przyszlera od wszelkiego złego broniła. Lekka zasłona spadająca na suknię dodawała urok świętości tej ślicznej postaci. — Starodawnym zwyczajem zbliżając się do ołtarza przyklękła Anicla przed rodzicami. Oni wznosząc w niebo oczy, przejęci najgłębszemuczuciem religijności, błogosławili swe dziecię, błogosławili i temu przybranemu synowi, któremu najdroższy skarb swój powierzali. — Znów przed rodzicami młodzieńca ugięli Państwo młodzi kolana, i znów na ich głowach spoczęło gorące błogoslawieństwo. Podczas mszy świętej klęczeli obok siebie, tak jak już odtąd razem resztę żywota nieodstępnie mieli pędzić! Jest coś dziwnie uroczystego w ślubnym obrzędzie, jcżeli pamiętamy na ogrom obowiązków i wagę przyrzeczeń tu czynionych! W niniejszej zaś chwili, — patrząc na tę nadobną parę, młodych lccz roztropnością odznaczających się oblubieńców, na ich poważnych rodziców, na tę całą rodzinę tak zgodną i mitu
152
jąeą się, — żaden z widzów nic mógł wstrzymać łez rozczulenia!
Po spełnionem nabożeństwie, wszedł na stopnie ołtarza ksiądz kanonik R., dawny od lat dziecinnych przyjaciel Państwa Poczciwskich, był on zaproszony do odprawienia zaślubin. Przeskakawszy z niemi młodość na wielkiem święcie, dziś cały Bogu oddany, przedstawia ten kapłan wzór wszelkich cnót chrześciańskich. W wyrazach pełnych uczucia i ku czci Boga nakłaniających, przemówił krótko do zgromadzenia. Słuchali go wszyscy z uwagą i poszanowaniem; a gdy zachęcając Anielę’ do wykonywania powinności, jakie wstępując w stan małżeński hierze na siebie, przedstawił jej przykład własnej matki, — Lak podobnej do niewituty mężnej Salomona; gdy ją poświęcał w imieniu Boga Abrahama, Jakóha i Dawida, życząc szczęścia i długiego życia; — zewsząd szmer i łkania słyszeć się dały. Było to echo powtarzające jego wyrazy i ciche życzenia rodziny, unoszące pewnie do nieba te zgo
153
dne i przyjazne uczucia. Aniela łzami zalana wykonała przysięgę z wolna i dobitnie. W iedocznem hyło, pojej natchnieniu religijnem, pełnym wyrazie twarzy, po w niebo wzniesionych oczach, — że czuje poważność tej stanowczej chwili, i że nie lekkomyślnie, lecz z przekonania bierze na się obow iązki żony, — że je w’ sercu zapisuje, i również święcie wykona. — Władysław nic mniej był wzruszony, lecz głos raęzki nie zadrzał, gdy przyrzekał swej przyszłej małżonce stałą i w ierną miłość. Pełen zaufania w jej cnotach a swej dobrej woli nie lękal się przyszłości. Wiedział on że przybiera sohie nictylko powabną oblubienicę, lecz razem najszczerszą przyjaciółkę, nieodstępną towarzyszkę. — Od roku osiedlony na własnej zagrodzie, gorąco pragnął i oczekiwał dnia, którym zapewni swe szczęście. — Przekonani o jego moralnem usposobieniu Państwo Poczciwscy nie zwlekali dłużej związku swej córki, chociaż nie zgadzało się z ich prawidłami, tak młodo ją wydawać. Charakter Anieli był też wyją
154
tkiem; tak skromna, bogobojna i rozsądna przechodziła zaletami i roztropnością nierównie starsze od siebie kobiety.
Po ukończonym obrzędzie wrócono do dworu. Dzień tcn uroczysty zeszedł nictylko dla licznie zebranych przyjaciół i sąsiadów wesoło i przyjemnie — chociaż żadna nieskromność ani nieprzyzwoita mowa, miejsca tam nie miały; — ale też i dla włościan, domowników i ubogich, którzy dostali udział w powszechnej radości. O nikim nic przepomniuno; Aniela pomimo wzruszenia znalazła jednak czas do zajęcia się rozdawaniem jałmużn i podarków; a gdy siostrom wydzielono ugoszczenie przyjaciół, czuła matka przeznaczyła jej usługę ubogich!
Wsród tcgo prawdziwego wesela, nic raz pamięć Walcryi zasępiła Ludomiły czoło. Nie sądziła jcdnak aby hyło przyzwoilem mówić o odebranej wiadomości, w chwili obecnej, i zasmucać przyjaciółki opisem lak bolesnym. Z resztą, odebrany list tak
był dawny, iż myślała że zapewne późniejsze wieści Państwa Poczciwskich dojść inusialy....
Tymczasem, tegoż dnia, tejże samej godziny, inna zupełnie scena odbywała się w owej wsi Tyrolu, przez Waleję zamieszkałej.
Po górnej, skalistej drożynie jechał wóz, czarnym wytartym kirem pokryty, przez półkowego kapelana poprzedzany. — Wiózł on w miejsce ostatniego spoczynku ndodą ofiarę śmierci. — Było In ciało Waleryi!....
Nieszczęśliwa! skończyła nadcr krótki żywot oddalona od rodziny i kraju, zostawiając na obcej ziemi to ciało, które tyle pieściła! — Żadna przyjazna ręka powiek jej nie zawarta! — Żaden czuły głos jej nie pożegnał! — Nicumiejąca po niemiecku nie mogła używać pociech religijnych, gdy jeszcze przytomność posiadała 1 — Nie mająca prawdziwego wyobrażenia o powinnościach ku Bogu, nie myślała nawet uciekać się do Niego, błagać o pomoc i przebaczenie; a gdy później choroba się wzmogła i
lód
odjęła przytomność i siły, — nie było nikogo coby się o to starał i kwapił, aby ostatniem pomazaniem przynajmniej zasilona, w pokoju z niebem spoczęła. — Może nie raz — w gorączce w której jakieś niewyraźne mówiła słowa, niezrozumiane od otaczających — wzywała przebaczenia Boga i rodziców, może przepraszała męża i nawet żałowała nichytności tej — przez siebie wzgardzonej bratowej —
któraby ją była pilnowała przy śmiertelnem łożu? — Może! — Lecz niewiadomo.
Zgasła, niepłakana przez nikogo, po dość długiej chorobie. Nabawiła się jej niebacznie wyjeżdżając na zabawę do Insbruck, w dzień słotny, gdy jeszcze z róży zupełnie nie była wyleczoną. Humor len, zaziębiony, padł na mózg, — i już Walerja nie powstała więcej.
Mąż, jak zawsze, niebaczny i lekkomyślny, odstręczony tcż hardością i brakiem przywiązania — z jakiemi się nie kryła — również ją znienawidził i unikał jej widoku. Nie było go wprawdzie w domu gdy
żona skonała, lccz wiadomość o jej zgonie mało go zasmuciła. Żałował tylko, iż mu nic nic zapisała; żałował że nic zostawia potomstwa, w imieniu którego mógłby dopominać się o jej mienie....
Tu spocznę, nie dając już Wam obrazu żalu, trosków i dalszych przygód rodziców Waleryi, ho te sobie łatwo wystawić potraficie! — Dodam Wara tylko, mile czytelniczki, proźhę, abyście się chwilę zastanowiły nad dwoma obrazami które Wam skrę-
w
śliłam. Są one wprawdzie zmyślone — jak mówiłam — co do osób, lecz niezliczone przykłady snują się nam przed oczy i przekonywają o tej prawdzie żc: duma, złe wychowanie i inne przywary w Waleryi opisane, — mają niezawodnie smutne następstwa; jak równic, że zalety i cnoty podobne Poczciwskich rodzinie, — wzbudzają powszechny szacunek, noszą w sobie doczesną nagrodę; — a nie minie ich i ta, która cnotliwych oczekuje w niebie!.....
KONIEC. SPIS POWIEŚCI W CZĘŚCI TRZECIEJ.
Strona
SpóUawoduicy ... 1
Sprzccznośoi czyli Dora Pauslwa Poczciwskich. 2J