Przejdź do zawartości

Żabusia (dramat, 1903)/Akt I/Scena II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Żabusia
Podtytuł sztuka w trzech aktach
Część Akt I, Scena II
Pochodzenie Teatr Gabryeli Zapolskiej
Wydawca Redakcya Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Akt I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała sztuka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SCENA II.
BARTNICKI sam, później MANIEWICZOWA
(ściemnia się).

Bartnicki. A! a!... koty dwa ... Ściemnia się a Żabusia nie wraca. Już dziś nie pójdę na czarną kawę do cukierni, bo będzie zapóźno... szkoda... ciekawy jestem co się dzieje we Francyi. Czy Arton już przyjechał? Kto jest na liście panamczyków!... Ciekawe bardzo, jak Boga kocham!... Żebym choć kuryera mógł przeczytać, ale boję się poruszyć, żeby się dziecko nie rozkrzyczało...

(Przez drzwi z lewej wchodzi Maniewiczowa, owinięta szalem).



Maniewiczowa (wesoło). Dzień dobry sąsiedzie!

Bartnicki (zażenowany). A!... pani daruje.. ale moje ubranie domowe...

Maniewiczowa. Cóż znowu? sąsiedzi?... wszak pan widzisz, że i ja przychodę w domowem ubraniu. Zresztą jest tak ciemno, że nie widzę nawet kostyumu pana.

Bartnicki. Niechże pani siada.

Maniewiczowa. Chętnie, przychodzę dotrzymać panu towarzystwa. Wychodziłam przed chwilą i spotkałam Żabusię... prosiła mnie, ażeby przyjść i zabawić pana. Co za poczciwe serduszko, jak ona myśli zawsze o panu...

Bartnicki (z dumą). Och! Żabusia!...

Maniewiczowa. Jak to pan mówisz... no, no! po pięciu latach małżeństwa!... To rzadko spotkać można.

Bartnicki. Bo też i Żabusia jest istotą wyjątkową...

Maniewiczowa (tłumiąc uśmiech). Zapewne!

Bartnicki. Wszyscy to mówią!

Maniewiczowa. Wszyscy!

Bartnicki. Jak Bóg miły, wszyscy!

Maniewiczowa. Wszyscy!

(Chwila milczenia).

Co mnie najwięcej w Żabci zachwyca, to jej wielka szczerość i prawdomówność.

Bartnicki. Moja żona nigdy nie kłamie!

Maniewiczowa. Nigdy!

Bartnicki. Nigdy!

Maniewiczowa. A pan?... kłamiesz pan kiedy?...

Bartnicki (szczerze). Ja? po co?

Maniewiczowa. Często się kłamie z przyzwyczajenia, z potrzeby, z dobrego serca, z dobrego wychowania... czasem dla... przyjemności.

Bartnicki. Och! pani dobrodziejko!...

Maniewiczowa. A czy pan wiesz, panie Raku, że są kobiety, które całe życie kłamią, zwodzą i oszukują...

Bartnicki. A ich mężowie?

Maniewiczowa (śmiejąc się). Wierzą!

Bartnicki. Ci panowie godni są pogardy.

Maniewiczowa. Dlaczego?

Bartnicki. Bo mąż nie powinien się dać wywieźć w pole i znać winien dokładnie charakter swojej żony. Jakby Żabusia kiedy, co nie daj Boże, skłamała, zaraz ja, panie tego, jej z oczówbym kłamstwo wyczytał...

Maniewiczowa. Tak pan sądzi?

Bartnicki. A jakże.

Maniewiczowa. Z pana taki psycholog?

Bartnicki. Tego nie wiem, ale wiem, że jak byłem posesorem, to panie tego, złapię parobka koło spichlerza i mówię: „Zbierałeś ziarno“ on „nie, panie posesorze“. A ja mu tylko w oczy spojrzę i wiem, że bestya łże... (miarkując się). Przepraszam panią dobrodziejkę za takie słowo... I co pani powie, zawsze na prawdziwego złodzieja natrafiłem. To samo i teraz w biurze... woźny, nie woźny, każdy prawdę musi powiedzieć a nigdy mnie nikt nie okpi. A cóż dopiero kobieta!

Maniewiczowa. Widzi pan, pomiędzy kłamstwem parobka, albo woźnego, a kłamstwem kobiety — to cała przepaść. Kobieta kłamie tak delikatnie i artystycznie, jak pająk umie dzierzgać sieć swoją.

Bartnicki. Nie! nie!... już mnie tam nikt okłamać nie jest w stanie.

Maniewiczowa. Tem lepiej.

Bartnicki. A przytem widzi pani dobrodziejka... kłamstwo to ściąga kłamstwo drugie. Ja nigdy przed Żabusią nie kłamię, więc też i Żabusia przedemną nie kłamie. O! widzi pani dobrodziejka, w tem jest cała filozofia naszego pożycia.

Maniewiczowa. A ja kłamię.

Bartnicki. Daruje pani dobrodziejka, ale w takim razie i maż pani musi także kłamać.

Maniewiczowa. Jak najęty!

Bartnicki (z szerokim gestem) A w takim razie, proszę siadać!...

Maniewiczowa. Już siedzę... Ale dajmy temu pokój! Weszliśmy na bardzo śliską ścieżkę! Nam dobrze z naszemi kłamstwami, pan zaś cieszysz się szczerością... Błogosławieni ci, którzy wierzą...

Bartnicki. Czy to znaczy, że Żabusia?...

Maniewiczowa (szybko) Cóż znowu? Helenka jest najlepsze, najszczersze na świecie stworzenie. Dość na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że jest chodzącą prawdą, takie ma jeszcze oczy, takie niewinne, prawdziwie dziecięce spojrzenie.

Bartnicki (uszczęśliwiony). Prawda?

Maniewiczowa. Ot!... Nabuchodonozor przy niej wydaje się istotą dojrzalszą i przewrotniejszą, niż ona.

Bartnicki (całując rękę Maniewiczowej). Jaka pani dobrodziejka poczciwa!

Maniewiczowa. Jestem tylko w tej chwili szczera!

Bartnicki. A widzi pani... jak to pięknie i miło nie kłamać.

(Chwila milczenia).


Maniewiczowa. Nie nudno panu?

Bartnicki. Czekam na Żabusię.

Maniewiczowa. Ale ja pytam czy panu nie nudno wogóle, w mieście... pan przyzwyczajony do wsi, do gospodarki... jak się pan mógł zgodzić na zamieszkanie w mieście i na pracę biurową.

Bartnicki. Żabusia wsi nie lubi... a potem babcia i dziadzio chcieli, żebym z posesora poszedł do biura. Niby to było w oczach ludzkich lepiej. Mnie tam nieraz jeszcze do wsi ciągnęło i ciężko było w biurową pracę się włożyć, ale teraz to mi już tęsknota za wsią odeszła (po chwili). Przytem bardzo lubię politykę.

Maniewiczowa. A! to także zajęcie.

Bartnicki. Spodziewam się. Codzień chodzę do cukierni na gazety. Wszystkie czytam. Czasem, panie tego, i „Timesa“ całego rznę od deski do deski choć nie umiem po angielsku. Potem w biurze dyskusya... panie tego, umysł się wyrabia, poglądy szerokie... Moje zdanie nawet specyalnie cenią i szanują (po chwili). Nie! ja się nie nudzę.

Maniewiczowa. Nie przeczę, iż polityka to rzecz wysoce zajmująca, ale Żabusia wychodzi często z domu, czy nie czujesz się pan wtedy osamotnionym?

Bartnicki (wskazując dziecko). Mam Nabuchodonozora.

Maniewiczowa (z ironiczną kokieteryą). To dobre dla kobiety... ale mężczyźnie niańczenie dziecka nie wystarcza...

Bartnicki (do siebie z niepokojem). Czego ona chce odemnie?

Maniewiczowa. Czytałeś pan Baudelaire’a?

Bartnicki. Nie, pani dobrodziejko!

Maniewiczowa. To go przeczytaj! Potrafisz wtedy czytać w swem własnem sercu a może i... w sercach innych kobiet.

(Chwila milczenia).


Bartnicki. Ja zawołam Franciszkę, niech lampę zapali!

Maniewiczowa. Nie trzeba! szara godzina, to godzina marzeń i... pokus.

Bartnicki (na stronie). Gorąco mi!

Maniewiczowa. Przed chwilą mówiłam panu, że często w życiu mojem... kłamię. Czy sądzisz pan, że jestem szczęśliwą? Nie! tysiąc razy nie... Chcę przed panem uczynić spowiedź...

Bartnicki (przerażony). Pani dobrodziejko, wstrzymaj się... ja nie mam prawa słuchać twoich zwierzeń, ja lampę każę zapalić...

Maniewiczowa. Są ludzie, którzy budzą mimowoli sympatyę w tych, którzy się do nich mają szczęście zbliżyć... Takim człowiekiem jesteś pan. Ja nie chcę, ażebyś miał jakiekolwiek wątpliwości, co do prawości mojego charakteru, ja...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.