Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Janina, której ani na chwilą nie opuszczała myśl o dziecku, odmówiła; hrabia nalegał, a gdy ona nie dawała się skłonić, Julian uczynił nagle gest zniecierpliwienia. Z obawy wywołania znów jego złego humoru i kłótni, przyjęła zaproszenie, pomimo że ani na chwile nie przestawała ją trapić myśl, że nazajutrz dopiero zobaczy Pawełka.
Popołudnie upłynęło cudownie. Naprzód ruszono do źródeł. Wytryskały u stóp omszonej skały, z przejrzystego basenu, ciągle wzburzonego, jakby od kipiącej wody; następnie odbyli przejażdżkę łodzią, prawdziwemi drogami, wyciętemi wśród lasu suchej trzciny. Wiosłował hrabia, siedząc pomiędzy dwoma węszącymi psami, a każdy ruch wioseł podnosił dużą łódź, rzucając ją naprzód. Janina maczała chwilami rękę w zimnej wodzie, a lodowaty chłód, biegnący od kończyn palców aż do serca, sprawiał jej przyjemność. W głębi łodzi Julian i hrabina, otuleni szalami, uśmiechali się tym nieschodzącym uśmiechem ludzi, którym niczego nie brak do szczęścia.
Wieczór nadchodził, niosąc przeciągłe lodowe powiewy, podmuchy Północy, wstrząsające schłem sitowiem. Słońce utonęło za jodłami, a niebo czerwone, pomarszczone dziwacznemi szkarłatnemi chmurkami, mroziło samym już widokiem.