Zyndbad Podróżnik/Czwarta podróż

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Zyndbad Podróżnik
Pochodzenie Nowe baśnie z 1001 nocy
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. ca. 1931
Druk „Grafia”
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały „Zyndbad podróżnik“
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czwarta podróż.

W dwa lata po tej ostatniej podróży — mówił na drugi dzień Zyndbad — wyruszyłem znów z towarami.
Jeździliśmy jakiś czas szczęśliwie, poczem rozbił się nasz okręt u brzegów jakiejś wyspy, na którą wszedłszy, otoczeni zostaliśmy czarnymi ludźmi.
Zaprowadzono nas na ogromny plac, odurzono ziołami i zaczęto zabijać. Byli to bowiem ludożercy.
Mnie nie potrafiono odurzyć, gdyż nie przyjąłem narkotyku z ziół, jaki we mnie wmuszali, ale nieszczęśliwi moi towarzysze zostali odurzeni i pożarci przez dzikich.
Zostawiono mnie na utuczenie, byłem bowiem wychudły i wycieńczony nad miarę, a ponieważ dano mi swobodę wychodzenia, przeto razu pewnego, zabrawszy trochę pożywienia uciekłem.
Idąc bez przerwy doszedłem do jakichś schludnych chat, gdzie przyjęto mnie z radością, ugoszczono a na drugi dzień zaprowadzono na drugą wyspę do króla.
Byli to ludzie bardzo dobrzy i pracowici, zajmowali się plantacjami pieprzu i nie zjadali ludzi.
Czułem się więc zupełnie bezpiecznym, tembardziej, że król tamtejszy zajął się moim losem a wkońcu namówił, żebym u nich osiadł na stałe i ożenił się.
Ponieważ przedtem, zanim wiedziałem o co chodzi, wymógł na mnie słowo, że zrobię o co poprosi, musiałem więc zgodzić się na wszystko i pojąć za żonę jedną z księżniczek tamtejszych.
Była to dziewica piękna, rozumna i bardzo bogata, pokochałem ją ale jednocześnie bardzo tęskniłem za ojczyzną.
Razu pewnego natrafiłem na smutny obrzęd, który mnie przejął do gruntu.
Zaszedłem do mego sąsiada i zastałem go w najokropniejszej rozpaczy.
Zapytany przezemnie, czegoby tak płakał i smucił, odpowiedział, że umarła mu żona, że dziś właśnie jej pogrzeb i że on, zwyczajem tutejszym razem z nią będzie spuszczony do podziemi, gdzie marną zginie śmiercią.
Dowiedziałem się po raz pierwszy o podobnie barbarzyńskim zwyczaju i ze zgrozą myślałem o tem, jaki to los mnie czeka.
Poszedłem na ów straszny obrzęd, widziałem nieszczęsnego męża umarłej, wrzucanego wraz z nią do grobu wraz z dzbankiem wody i siedmiu bocheneczkami chleba, słyszałem jego jęki i póki życia nie wyjdzie mi to nigdy z pamięci.
Z trwogą patrzałem teraz na żonę, żeby przypadkiem nie zasłabła i nie umarła, ale ani moje starania i zabiegi ani lekarze nic nie pomogli. Zachorowała pewnego dnia a na drugi dzień już jej nie było!...
Zawleczono mnie wraz z nią do grobu, zawalono kamieniem i pozostawiono w ciemności.
— O, czemuż mnie raczej nie pożarli ludożercy! — myślałem stojąc w pełnym zaduchu podziemiu.
Wolałbym umrzeć tam, jak tutaj konać powoli z głodu, pragnienia i braku powietrza!...
Ale jęki moje nic nie pomagały... Tuż koło mnie pełzało obrzydliwe robactwo, unosił się odór trupi, a wokoło rozrzucone kości, piszczele, kawałki tkanin jedwabnych i mnóstwo przeróżnych drogocennych klejnotów.
Naraz usłyszałem szmer jakiś. Wytężyłem słuch, otwarłem szeroko oczy, żeby dojrzeć i czekałem...
Ujrzałem hyenę wchodzącą do podziemi a na widok żywego człowieka uciekającą.
Znikła mi z przed oczu, ale dokąd? Musi tu być chyba jakieś wyjście!
Sunąłem się więc wciąż naprzód i naprzód, torując sobie drogę rękami, depcząc po szkieletach i kościach.
Wreszcie, o radości! zauważyłem promyk słońca wchodzący do podziemi. Padł on z otworu u góry i wskazywał, że chwila jeszcze a będę poza grobami.
I rzeczywiście widać było wąski otwór między skałami. Przecisnąłem się przez niego i o! radości! znalazłem się na brzegu morza...
O, jakże dziękowałem Bogu za wyratowanie mnie od śmierci w grobie, jakżeż oddychałem teraz swobodnie czystem, orzeźwiającem powietrzem!
Skazany na śmierć i oto znów wolny!...
Zjadłem zabrane z sobą chlebki, ułożyłem się na piasku i usnąłem. Nazajutrz spostrzegłem okręt, kapitan zabrał mnie na pokład, wypytał o wszystko i wywiózł z tej pełnej barbarzyńskich jeszcze obyczajów krainy do Bagdadu.
Po skończeniu tej opowieści, Zyndbad podróżnik ofiarował swym zwyczajem tragarzowi sto sztuk złota i zaprosił na dalszy ciąg opowiadania na drugi dzień.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.