Zwyczajne życie/Prolog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Zwyczajne życie
Wydawca J. Przeworski
Data wyd. 1935
Druk B-cia Drapczyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Obyčejný život
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



— Co też pan mówi! — zdziwił się stary pan Popel. — Więc on już nie żyje? A co mu właściwie było?
— Skleroza — odpowiedział doktór zwięźle. Chciał jeszcze coś dodać, ale spojrzał zukosa na starego pana i nie rzekł już nic.
Pan Popel myślał przez chwileczkę, że z nim, chwalić Boga, jest narazie wszystko w porządku. Nie, nie czuje nic takiego, coby mogło dawać do myślenia. — Więc on już nie żyje — powtórzył roztargniony, — a przecież nie miał jeszcze chyba siedemdziesiątki, prawda? Był niewiele młodszy odemnie. Ja go znałem... znaliśmy się od czasów szkolnych, jeszcze jako chłopcy. Potem nie widziałem go przez długie lata, dopóki wreszcie nie przybył do Pragi do ministerstwa. Od czasu do czasu widywałem się z nim... raz albo dwa razy do roku. Co to był za porządny człowiek!
— Porządny człowiek — przyświadczył doktór i dalej przywiązywał różę do tyki. — Ja poznajomiłem się z nim tutaj w ogrodzie. Pewnego razu ktoś woła na mnie przez płot: „Przepraszam pana, co to za Malus kwitnie u pana?“ — Odpowiedziałem, że to Malus Halliana i zaprosiłem go do ogrodu. Sam pan wie, jak łatwo zwąchają się z sobą dwaj ogrodnicy. Czasem wstąpił do mnie, gdy widział, że nie mam akurat żadnej innej roboty, i zawsze gadaliśmy sobie o — kwiatuszkach. Nawet nie wiedziałem, co on zacz, i dowiedziałem się dopiero wówczas, gdy mnie wezwał. — — — Wtedy było z nim już bardzo kiepsko. Ale ogródek miał ładny.
— To podobne do niego — rzekł pan Popel. — Odkąd go sobie przypominam, zawsze był taki sumienny i porządny. Dobry urzędnik i solidny. Właściwie bardzo niewiele wiemy o takich ludziach porządnych, prawda?
— No, on pisał o sobie — rzekł nagle doktór.
— Co pisał?
— Życie swoje opisał. W zeszłym roku natknął się u mnie na biografję jakiegoś sławnego człowieka i powiedział, że należałoby napisać życiorys człowieka zwyczajnego. Kiedy... kiedy mu się pogorszyło, dał mi ten rękopis. Nie miał widać nikogo, żeby mu go przekazać. — Doktór wahał się przez chwilę. — Może dałbym panu tę rzecz do przeczytania, skoro byliście przyjaciółmi.
Stary pan Popel bardzo się wzruszył. — Byłbym panu bardzo wdzięczny. Rzecz prosta, że zrobię mu to bardzo chętnie... — Wydało mu się widać, że ma to być dla zmarłego czemś w rodzaju ostatniej posługi. — Więc ten biedak napisał swój własny życiorys!
— Zaraz go panu przyniosę — rzekł doktór, obłamując troskliwie dzikie pędy ze smukłego pnia róży. — Patrzcie państwo, jak gorliwie usiłuje zdziczeć ta sztamowa róża! Ciągle trzeba w niej potłumiać tamtą drugą różę — dziką. — Doktór się wyprostował. — Aha, obiecałem panu ten rękopis — rzekł roztargniony i obrzucił spojrzeniem cały ogródek, zanim się z ociąganiem oddalił.
Więc on już nie żyje, myślał z żalem stary pan Popel. Najwidoczniej śmierć jest sprawą całkiem zwyczajną, skoro zdobędzie się na nią nawet taki stateczny człowiek. Ale, zdaje się, umierał niechętnie i może dlatego napisał ten swój życiorys, że był do życia przywiązany. Ktoby to był powiedział: taki porządny człowiek i bęc! Weźmie i umrze.
— Więc służę panu — rzekł doktór. Rękopis składał się z mnóstwa starannie poukładanych arkuszy, troskliwie przewiązanych wstążką, niby fascykuł akt załatwionych. Pan Popel ze wzruszeniem przyjął rękopis i przerzucił kilka pierwszych kartek. — Co za ładne pismo — rzekł niemal z pietyzmem. Zaraz poznać starego biurokratę. Za jego czasów nie było jeszcze maszyn do pisania i wszystko pisało się ręcznie. Wtedy bardzo ceniono czysty i ładny charakter pisma.
— Tam dalej rękopis nie jest już taki ładny — mruczał doktór. — Dużo tam już kreślił i śpieszył się. — — — I charakter pisma nie jest tam już taki równy i płynny.
Dziwna rzecz, myśli pan Popel. Odczytywać pismo nieboszczyka, to tak, jakby się dotykało martwej ręki. I w tem piśmie jest coś umarłego. Nie powinienbym zabierać tego do domu. Nie należało mówić, że to sobie przeczytam.
— Czy warto przeczytać to całe? — pytał niezdecydowany.
Doktór wzruszył ramionami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.