Zwierciadło morza/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Joseph Conrad
Tytuł Zwierciadło morza
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Aniela Zagórska
Tytuł orygin. Mirror of the Sea
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SZTUKA PIĘKNA
VII

Zeszłego roku przerzucałem gazetę o zdrowych zapatrywaniach, której współpracownicy upierają się jednak przy „zarzucaniu“ kotwic i wyruszeniu statku „w morze“ (brr!). Znalazłem tam artykuł na temat sezonowego jachtingu. I wyobraźcie sobie! Artykuł był dobry. Dla człowieka, który mało miał do czynienia z żeglugą dla przyjemności (choć każda żegluga jest przyjemnością), a już bezwzględnie nic z wyścigami na otwartych wodach, surowa krytyka autora, odnosząca się do wyrównywania szans jachtów, jest zrozumiała ale nic ponadto. Wyliczanie wielkich tegorocznych wyścigów nic a nic mi nie mówi. Co się zaś tyczy 52–stopowych jachtów regatowych, tak wychwalanych przez autora, wzrusza mię jego zachwyt nad ich czynami; ale jeśli chodzi o ścisłe zrozumienie treści, to opis autora, przemawiający tak jasno do człowieka który uprawia jachting, nie budzi w mym umyśle żadnego określonego obrazu.
Autor wychwala ten rodzaj żaglowców służących dla rozrywki, a ja przyłączę się chętnie do jego zdania, jak każdy człowiek, który kocha wszystkie statki na morzu. Gotów jestem podziwiać i szanować 52–stopowe jachty wyścigowe, gdyż polegam na słowach człowieka, który ubolewa z takiem współczuciem i zrozumieniem nad zagładą grożącą jachtowemu żeglarstwu.
Wyścigi jachtów są zorganizowaną rozrywką, zajęciem dla klas nie potrzebujących zarabiać, zaspakajającem prawie w równym stopniu próżność niektórych bogatych mieszkańców tych wysp co wrodzoną ich miłość do morza. Lecz autor artykułu, o którym mówię, dowodzi dalej ze zrozumieniem i słusznością, że dla wielkiej liczby ludzi (20.000, i ile pamiętam) jachting stanowi poprostu środek utrzymania — czyli według słów autora, rzemiosło. Otóż etyczną stroną rzemiosła, produkcyjną lub nieprodukcyjną, wyzwalającą i idealną postacią zarabiania na chleb jest osiągnięcie i zachowanie przez fachowców możliwie największej sprawności. Tego rodzaju sprawność techniczna jest czemś wyższem niż uczciwość, jest kategorją szerszą, obejmującą i uczciwość, i wdzięk, i zasady w jednem wzniosłem i czystem uczuciu, niekoniecznie utylitarnem, które można nazwać honorem pracy. Uczucie to powstało z nagromadzonej tradycji; podsyca je duma jednostek, ulepsza je fachowa opinja i, jak sztuki wyższe, dźwiga je i dodaje mu bodźca pochwała znawców. Oto dlaczego uzyskanie możliwie największej wprawy, baczne dociągnięcie swej sprawności do najsubtelniejszych odcieni perfekcji jest kwestją żywotnego znaczenia. Biegłość prawie nieskazitelna może być naturalnie osiągnięta wśród walki o chleb. Ale jest coś jeszcze pozatem — coś wyższego; subtelny i niezawodny rys miłości i dumy niezależny od samego mistrzostwa: niemal natchnienie, które daje każdej pracy tę skończoność co prawie jest sztuką — co jest sztuką.
Podobnie jak ludzie o wielkiem poczuciu honoru ustanawiają wysoki poziom publicznego sumienia, wznosząc go ponad przeciętną społeczną uczciwość, tak i ludzie wyróżniający się zręcznością, która staje się sztuką przez nieustanne doskonalenie się, podnoszą przeciętny, poprawny poziom rzemiosł na lądzie i morzu. Warunki sprzyjające rozwojowi tej najwyższej, żywej doskonałości, zarówno w pracy jak i w rozrywkach, powinny być zachowane z największą pieczołowitością, aby ów przemysł lub też ów sport nie zginął od zdradliwego wewnętrznego rozkładu. To też przeczytałem z głębokim żalem w tym artykule, omawiającym pewien jachtowy sezon, że sztuka żeglarska na regatowych jachtach nie jest już tem, czem była jeszcze kilka, jaszcze parę lat temu.
Bo właśnie to stanowiło teść owego artykułu, napisanego widać przez człowieka, który nietylko wie ale i rozumierzecz (zauważę tu mimochodem) znacznie rzadsza niżby się zdawało, ponieważ tego rodzaju zrozumienie jest natchnione przez miłość; a miłość, choć w pewnem znaczeniu może być silniejsza od śmierci, nie jest bynajmniej tak powszechna i tak niezawodna. Miłość właściwie jest rzadka — miłość do ludzi, do rzeczy, do idej, miłość do mistrzostwa w swym fachu. Bowiem miłość to wróg pośpiechu; liczy się z dniami, które płyną, z ludźmi, którzy przemijają, ze sztuką dojrzewającą stopniowo w ciągu lat i skazaną także w krótkim czasie na przeminięcie, na zagładę. Miłość i żal idą ręka w rękę na tym świecie, gdzie wszystko zmienia się szybciej od sunących chmur, odbitych w zwierciadle morza.
Obciążanie jachtu zależnie od prędkości jego czynów jest niesprawiedliwe w stosunku do rzemiosła i do jego wykonawców. Jest niesprawiedliwe wobec doskonałego piękna statku i wobec sprawności jego sług. Bo my, ludzie, jesteśmy w gruncie rzeczy sługami tego, cośmy stworzyli. Pozostajemy w wiecznej niewoli u wytworów naszego mózgu i u dzieł naszych rąk. Człowiek rodzi się aby wysłużyć swój czas na tej ziemi, a w służbie, która nie wyrasta z pożytku, jest coś pięknego. Sztuka, to władca bardzo wymagający. A żegluga na jachtach jest sztuką, jak mówi z chwalebnym zapałem autor artykułu, który wywołał te rozmyślania.
Chodzi mu o to, że wyścigi przy forach udzielanych jedynie ze względu na tonaż — to znaczy na objętość — doprowadziły do doskonałości sztukę żeglugi. Od kapitana żaglowego jachtu wymaga się wszelkich możliwych rzeczy — i obciążanie statku w stosunku do powodzenia jego dowódcy może być korzystne dla samego sportu, ale ma bezwzględnie ujemny wpływ na żeglarstwo. Piękna ta sztuka zanika.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Joseph Conrad i tłumacza: Aniela Zagórska.