Ze „Świecznika“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred de Musset
Tytuł Ze „Świecznika“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Musset
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZE „ŚWIECZNIKA“[1].
(Pani Joanna, żona zazdrosnego rejenta, znajduje się w czułem porozumieniu z pewnym oficerem kawalerji, zdobywcą serc dość pospolitego rodzaju. Chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo, ów Clavaroche podsuwa pani Joannie, aby rozkochała w sobie młodego dependenta i wydała go na łup mężowskiej zazdrości. Przypadkowo, ów Fortunio słyszał wszystko).
Akt III, scena 3.

JOANNA (sama). Nie, to niepodobna. Kto wie, co taki człowiek jak Andrzej, raz wszedłszy na drogę gwałtu, może wymyślić aby się zemścić? Nie wyślę tego chłopca na tak straszne niebezpieczeństwo. Ten Clavaroche nie ma serca; wszędzie jest jak na polu bitwy, nic go nie wzrusza. Poco narażać Fortunia, skoro tak prostem jest nie narażać ani siebie, ani nikogo? Wierzę, iż wszystkie podejrzenia rozwiałyby się w ten sposób; ale sam sposób jest zbrodnią, i nie chcę go użyć. Nie, to zbyt przykre i wstrętne; nie chcę, aby temu chłopcu stała się jaka krzywda; skoro mówi że mnie kocha, więc dobrze, wierzę mu; nie będę płaciła złem za dobre. (Wchodzi Fortunio). Oddano panu zapewne mój bilecik; czy go pan czytał?

FORTUNIO. Oddano mi i czytałem; może pani mną rozporządzać.

JOANNA. To zbyteczne, zmieniłam zamiar; niech pan podrze, i nie mówmy o tem więcej.

FORTUNIO. Czy mogę pani być w czem innem użyteczny?

JOANNA (na stronie). To szczególne, nie nalega. (Głośno). Nie, nie, nic mi nie trzeba. Prosiłam pana o tę piosenkę.

FORTUNIO. Służę pani. Czy to wszystko, co pani każe?...

JOANNA. I cóż! o czem pan myśli? Czeka pan, aż kto nadejdzie?

FORTUNIO. Cierpiący jestem, niech mi pani pozwoli odejść.

JOANNA. Najpierw proszę zaśpiewać, później zobaczymy czy pan jest cierpiący i czy ja pana zatrzymuję. Proszę śpiewać, powtarzam, ja chcę. Nie śpiewa pan? No, co on robi? Noo, proszę, jeżeli pan zaśpiewa, dam panu koniuszek mojej mitenki.

FORTUNIO. Pani Joanno, niech pani posłucha: lepiej było pomówić ze mną szczerze, byłbym się zgodził na wszystko.

JOANNA. Co pan powiada, o czem pan mówi?

FORTUNIO. Tak, lepiej było powiedzieć mi wprost; klnę się na Boga, wszystko byłbym zrobił dla pani.

JOANNA. Wszystko dla mnie? jak pan to rozumie?

FORTUNIO. Ach! Joanno, Joanno! widać go bardzo kochasz: to musi być ciężko tak kłamać i drwić bez litości.

JOANNA. Ja, drwię?... Kto to powiedział?

FORTUNIO. Błagam panią, nie kłam dłużej; dość już na tem, wiem wszystko.

JOANNA. Ale cóż wreszcie? co pan wie?

FORTUNIO. Byłem wczoraj w pokoju, kiedy Clavaroche był tutaj.

JOANNA. Czy podobna? byłeś w alkowie?

FORTUNIO. Tak, byłem; na imię nieba, nie mów już nic o tem.

(Milczenie).

JOANNA. Skoro pan wie wszystko, nie pozostaje mi nic, jak tylko prosić, abyś zachował milczenie. Zbyt dobrze czuję swoje winy wobec pana, abym się siliła pomniejszać je w twych oczach. Inny niż pan zrozumiałby może, do czego zmusza konieczność i dokąd może pociągnąć; mógłby, jeżeli nie rozgrzeszyć, to przynajmniej usprawiedliwić moje postępowanie; ale, na nieszczęście, jest pan tu stroną zbyt interesowaną, aby być pobłażliwym sędzią. Poddaję się i czekam.

FORTUNIO. Niech się pani zbędzie wszelkiej obawy. Raczej utnę sobie tę rękę, niżbym uczynił coś, coby pani mogło zaszkodzić.

JOANNA. Wystarczy mi pańskie słowo, nie mam prawa wątpić o niem. Winnam rzec nawet, że, gdyby pan o niem zapomniał, i wówczas nie byłoby mi wolno się skarżyć. Nierozwaga moja zasłużyła na karę. Nie znałam pana wówczas, kiedym się zwróciła do pana. Jeśli ta okoliczność pomniejsza mą winę, zwiększała ona równocześnie moje niebezpieczeństwo. Skoro się na nie naraziłam, obejdź się ze mną jak zechcesz. Tych kilka słów, które wymieniliśmy wczoraj, wymagałoby może objaśnienia. Nie mogąc usprawiedliwić wszystkiego, wolę raczej zmilczeć. Niech mi pan pozwoli wierzyć, że zranioną jest tu jedynie pańska duma. Jeśli tak jest, niechaj te dwa dni pójdą w niepamięć; kiedyś pomówimy o nich jeszcze.

FORTUNIO. Nigdy; oto pragnienie mego serca.

JOANNA. Jak pan zechce; trzeba mi być posłuszną. Jeśli wszelako nie mam już pana widzieć, chciałabym dodać jeszcze słówko. Co się tyczy pana i mnie, jestem bez obawy, skoro mi pan przyrzeka milczenie; ale jest inna osoba, której obecność w tym domu może mieć przykre następstwa.

FORTUNIO. W tym przedmiocie nie mam nic do powiedzenia.

JOANNA. Proszę, abyś mnie pan wysłuchał. Wszelki zatarg pomiędzy panem a nim, czuje to pan, byłby moją zgubą. Zrobię wszystko aby temu zapobiec. Wszystkiemu, czegobyś wymagał, poddam się bez szemrania. Niech się pan nie rozstaje ze mną, nie zastanowiwszy się dobrze; niech pan sam podyktuje warunki. Czy osoba, o której mówię, ma się stąd oddalić na jakiś czas? Czy ma pana przeprosić? Wszystko, co pan uznasz za właściwe, przyjmę jako łaskę, a tamta osoba jako powinność. Wspomnienie paru żarcików skłania mnie do zapytania w tym względzie. Czego pan żąda; niech pan powie.

FORTUNIO. Nie żądam niczego; kocha go pani, żyj w pokoju, póki on będzie cię kochał.

JOANNA. Dziękuję panu za przyrzeczenie. Gdyby pan miał go pożałować, powtarzam że przyjmę wszystkie warunki, które pan naznaczy. Proszę liczyć na mą wdzięczność. Czyż mogę w tej chwili inaczej naprawić swoje winy? Czy jest jaki sposób uczynienia panu zadość? Gdyby nawet miał mi pan nie uwierzyć, wyznaję, iż zrobiłabym wszystko w świecie, aby zostawić panu mniej niekorzystne wspomnienie. Co mogę uczynić? jestem na twoje rozkazy.

FORTUNIO. Nic. Żegnam panią. Bądź bez obawy; nigdy nie będziesz miała przyczyny użalać się na mnie. (Zbiera się do odejścia i bierze swoją piosenkę).

JOANNA. Och, Fortunio, zostaw mi to.

FORTUNIO. I cóż z tem poczniesz, okrutna istoto? Mówisz oto od kwadransa, i nic z serca nie wyszło z twoich ust. Co tutaj twoje przeprosiny, ofiary i zadośćuczynienia! Co twój Clavaroche i jego głupia próżność? co tu znaczy moja duma! Myślisz tedy, że ją zraniłaś? Myślisz, że chodzi mi o to, iż wystrychnięto mnie na dudka i zabawiono się moim kosztem? Ani nawet nie pamiętam tego. Więc kiedy mówię, że cię kocham, ty myślisz, że ja nic nie czuję? Kiedy ci mówię o dwóch latach męki, myślisz, że ja robię tak jak ty? Tak! łamiesz mi serce, twierdzisz że żałujesz tego, i w ten sposób rozstajesz się ze mną! Konieczność, powiadasz, popchnęła cię do błędu, i ubolewasz nad tem; rumienisz się, odwracasz głowę; cierpienie moje budzi w tobie litość; widzisz mnie, pojmujesz coś uczyniła, i oto jak leczysz ranę, którąś zadała! Ach! ta rana jest w sercu, Joanno, i wystarczało ci wyciągnąć rękę. Przysięgam ci, gdybyś była chciała, mimo, że wstyd przyznać się do tego, gdybyś nawet ty sama miała się uśmiechnąć, byłem zdolny zgodzić się na wszystko. O Boże! siły mnie opuszczają; nie zdołam stąd wyjść. (Opiera się o fotel).

JOANNA. Biedne dziecko! tak, bardzo zawiniłam. Powąchaj ten flakon.

FORTUNIO. Och! zachowaj, zachowaj dla niego tę tkliwość, której nie jestem godny; ona nie dla mnie! Ja nie mam tak przemyślnego dowcipu, nie jestem ani szczęśliwy ani zręczny: nie umiałbym w potrzebie uknuć piekielnej intrygi. Ja szalony! wierzyłem, że mnie kochasz! tak, dlatego żeś się uśmiechała do mnie, dlatego, że twoja ręka drżała w mojej, dlatego że twoje oczy zdawały się szukać moich oczu i zapraszać mnie, niby dwa anioły, na ucztę radości i życia; dlatego że wargi twoje rozwarły się i wyszedł z nich czczy dźwięk, tak, wyznaję, roiło mi się, wierzyłem że to miłość! O, ja głupi, naiwny! Czyż, w czasie parady wojskowej, uśmiech twój winszował mi urody mego konia? Czyż słońce, migocąc w moim kasku, oślepiło twoje oczy? Wyszedłem z ciemnej sali, skąd, od dwóch lat, śledziłem cię, gdyś się przechadzała po ogrodzie; byłem biednym pisarczykiem, trawiącym się we łzach i milczeniu. Alboż takiego można kochać?

JOANNA. Biedne dziecko!

FORTUNIO. Tak, biedne dziecko! powtórz to jeszcze, nie wiem bowiem, czy śnię, czy jestem na jawie; czy, mimo wszystko, ty mnie nie kochasz. Od wczoraj siedzę na ziemi, biję się w serce i w czoło; przypominam sobie co moje oczy widziały, co uszy słyszały, i pytam sam siebie czy to możliwe. W tej chwili jeszcze, ty mi to powtarzasz, ja to czuję, cierpię, umieram z tego, i nie wierzę, ani nie rozumiem. Co ja ci zrobiłem, Joanno? Jak to być może, abyś ty, bez żadnej przyczyny, ani mnie lubiąc ani nienawidząc, nie znając mnie, nie widząc mnie nigdy na oczy... jak to być może, abyś ty, którą wszyscy kochają, którą widziałem nieraz dającą jałmużnę albo podlewającą kwiaty, ty, która jesteś dobra, która wierzysz w Boga, której nigdy... Och! ja cię oskarżam, ciebie, którą kocham więcej niż własne życie! o nieba! czy ja ci uczyniłem wymówkę? Joanno, daruj.

JOANNA. Uspokój się, chodź, uspokój się.

FORTUNIO. I na cóż ja się zdałem, dobry Boże! jeśli nie na to, aby ci oddać życie? jeśli nie na najlichszy użytek, na jaki spodoba ci się mnie obrócić? jeśli nie na to, aby się snuć za tobą, aby cię chronić, aby usuwać cierń z pod twej nogi? Ja śmiem się skarżyć, a ty mnie wybrałaś! siedziałem przy twoim stole, miałem być czemś w twojem istnieniu! Miałaś rzec całej naturze, tym ogrodom, tym łąkom, aby się uśmiechnęły do mnie jak ty; twój piękny i promienny obraz zaczynał iść przedemną, i ja szedłem za nim, miałem żyć... Czy ja cię tracę, Joanno? czym co zawinił, że mnie wypędzasz? dlaczego nie chcesz udawać jeszcze, że mnie kochasz? (pada bez zmysłów zemdlony).

JOANNA (biegnąc ku niemu). Wielki Boże! com ja uczyniła? Fortunio, ocknij się.

FORTUNIO. Kto ty jesteś? pozwól mi odejść.

JOANNA. Oprzyj się, chodź do okna; przez litość, oprzyj się na mnie; połóż ramię na mojem ramieniu; błagam cię, Fortunio!

FORTUNIO. To nic, już mi lepiej.

JOANNA. Jaki on blady, jak mu serce bije! Chcesz, aby ci zwilżyć skronie? weź tę poduszkę, weź tę chustkę; czy jestem ci tak wstrętna, że mi tego odmówisz?

FORTUNIO. Czuję się lepiej; dziękuję.

JOANNA. Jakie on ma zimne ręce! Dokąd idziesz? nie możesz tak wyjść. Zaczekaj chociaż chwilę. Skoro ci zadałam tyle bólu, daj mi się choć pielęgnować.

FORTUNIO. To zbyteczne, muszę iść. Przebacz mi, pani, cokolwiek mogłem powiedzieć; nie panowałem nad słowami.

JOANNA. Co mam przebaczyć? Ach, to ty nie chcesz mi przebaczyć! Ale co cię tak nagli? czemu chcesz odejść odemnie? twoje spojrzenia szukają jeszcze czegoś. Czy mnie nie poznajesz? Siedź spokojnie, błagam. Przez miłość twoją dla mnie, Fortunio, nie możesz jeszcze wyjść.

FORTUNIO. Nie! żegnaj, nie mogę zostać.

JOANNA. Och, wyrządziłam ci wiele złego.

FORTUNIO. Wołano mnie właśnie, kiedy szedłem tutaj; żegnaj, pani, możesz liczyć na mnie.

JOANNA. Czy cię zobaczę jeszcze?

FORTUNIO. Jeżeli pani sobie życzy.

JOANNA. Przyjdziesz dziś wieczór do salonu?

FORTUNIO. Jeżeli pani każe.

JOANNA. Idziesz więc? — jeszcze chwilę!

FORTUNIO. Zegnaj! żegnaj! nie mogę zostać dłużej. (Wychodzi).

JOANNA (woła). Fortunio! słuchaj mnie!

FORTUNIO (wraca). Co pani każe?

JOANNA. Słuchaj, muszę z tobą mówić. Nie chcę prosić cię o przebaczenie; nie chcę wracać do tego wszystkiego, nie chcę się usprawiedliwiać. Jesteś dobry, dzielny i szczery; ja byłam fałszywa i przewrotna: nie chcę się rozstać z tobą w ten sposób.

FORTUNIO. Przebaczam pani z całego serca.

JOANNA. Nie, ty cierpisz, zło się stało. Dokąd idziesz, co chcesz uczynić? jak być może, iż, wiedząc wszystko, przyszedłeś jeszcze?

FORTUNIO. Wezwałaś mnie pani.

JOANNA. Ale ty przyszedłeś, aby mi powiedzieć, iż stawisz się na schadzkę. Czy byłbyś przyszedł?

FORTUNIO. Tak, gdyby chodziło o to aby ci oddać przysługę, a wyznaję że tak myślałem.

JOANNA. Jakto, oddać mi usługę?

FORTUNIO. Magdusia wspomniała mi...

JOANNA. Wiedziałeś o tem, nieszczęśliwy, i chciałeś przyjść do ogrodu!

FORTUNIO. Pierwszem słowem, które ci powiedziałem w życiu, było, że umarłbym chętnie dla ciebie, a drugiem, że nie kłamię nigdy.

JOANNA. Wiedziałeś i chciałeś przyjść? Pomyśl, co ty mówisz? Chodziło o zasadzkę.

FORTUNIO. Wiedziałem wszystko.

JOANNA. Mieli cię zaskoczyć, zabić może, powlec do więzienia; czy ja wiem co? to straszne powiedzieć.

FORTUNIO. Wiedziałem wszystko.

JOANNA. Wiedziałeś wszystko? Wiedziałeś wszystko? Byłeś ukryty wczoraj, tam, w tej alkowie, za kotarą? Słuchałeś, nieprawdaż? wiedziałeś też wszystko, czy tak?

FORTUNIO. Tak.

JOANNA. Wiedziałeś że kłamię, że oszukuję, że drwię z ciebie, i że cię zabijam? wiedziałeś że kocham Clavaroche’a i że robi ze mną wszystko co zechce? że gram komedję? że wczoraj wystrychnęłam cię na dudka? że jestem nędzna, podła? Wiedziałeś wszystko; byłeś tego pewny? Więc... więc... a co wiesz teraz?

FORTUNIO. Ależ... Joanno, myślę... wiem...

JOANNA. Wiesz, że cię kocham, ty dzieciaku? że musisz mi przebaczyć albo umrę; że cię błagam o to na kolanach?...








  1. Musset, Komedje, przełożył Boy. Tomów 2. Bibljoteka polska, Warszawa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred de Musset i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.