Zdarzenie prawdziwe (Tarnowski, 1869)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Zdarzenie prawdziwe
Pochodzenie Piołuny
Wydawca Jana Ignacego Kraszewskiego
Data wyd. 1869
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Drezno
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zdarzenie prawdziwe.
Mundus vult Schundus.[1]
(dictum.)

Pastuszkiem owiec bywał zbiedzony chłopczyna –
Raz pobiegł w las – dla ojca zbierać na paliwo
Parę suchych gałązek, do chaty komina,
Bo zima była mroźna, wicher dął co żywo –
I spotkało go w lesie – może wilków stado?
Co głodne, z głodu tylko, a nie z okrucieństwa
Wietrzy za swą ofiarą… on z ludzi gromadą
Spotkał się – co łaknęli krwi świętéj meęczeństwa!..
W borze zaszło mu drogę kilku dzikich zbirów,
Co od wieku w męczeńskiéj krwi maczają dłonie,
Potém je z urąganiem nad śniegi Sybirów
Wznoszą w niebo, i hańbą wieńczą własne skronie!
Żołdaki napotkawszy nędznego chłopczynę
Co drzący z lasu, wiązkę drzewa niósł do domu,
Stają – z bagnetem wiary pytają dziecinę,
Jaką wyznaje, jak się żegna?...

I bez sromu
Ja katolik! Chłopczyna rzekł, i krzyża znakiem
Przeżegnał się, jak matka zdawna nauczła.
Nie tak! po prawosławiu! Z ściśniętym kułakiem
Wrzasnął Moskal, aż mu się warga zapieniła!
Wprzód w prawo, potém w lewo, krzyża naznacz znamię!
Zaraz mi się tak żegnaj!...
„Nie!”
Rzeknie chłopczyna.
Żegnaj się prawosławiem, lub kości połamię!
A jak pies będziesz zdychał, ścierwo sukinsyna!
Chłopczyk głową pokiwał, rzekł: matka uczyła
Tak!...
I rzekła że każdy włos mój policzony!
Tu się patrol moskiewskich zbirów rozwściekliła;
Wiążą chłopca do drzewa, sami z drugiéj strony
Nabili karabiny, mierzą, zbladł chłopczyna!
Lecz się cichym pacierzem Bogu przypomina.
Psie! Od carskiego ginąć, tyś niegodzien prochu!
Krzyknął oficer, kazał odwiązać małego,
Powiesić go! Zawrzeszczał na swoich żołdaków,
I powróz mu na białą szyjkę założyli.
Jeden wlazł na dęba — —
Zgraja dzikich ptaków
Pierzchła ku niebu z skargą carskiéj krotochwili!
Czarną gerlandą kruki i wrony wzlatały
Wołając: biada! wrogów naszych przeklinały!...

A chóru ich skargi w wichrach rozszlochane
Chmury poczęły płakać w drobny deszcz wezbrane;
I jak święty Sebastian, jak Izak mały
Czekał śmierci — wichry mu włos rozwiewały…
A dwóch zbirów w powietrzu trzymając chłopczynę
Czekali na ostatniéj komendy godzinę!...
Przeżegnasz się?! Zazgrzytał oficer zajadły.
Chłopiec głową pokręcił, jak marmur pobladły,
Lecz niezgięty jak marmur, był świątynią Boga
Co cierpiał w jego sercu potężny nad wroga!...
Tyś i postronka tego niewart! sukinsynu!
Odwiążcie i utopcie!
Jak rzekł, zrobili,
Na lodzie już pacholę martwe postawili —
Wyrąbali przerębel, ochotni do czynu! —
I chłopczynę z łachmanów odarłszy do naga
Po szyję zanurzyli! lecz dziecko nie błaga
Litości u szatana, co właśnie w tj chwili
Urągał mu, i pytał, czy się nie przeżegna
Znakami prawosławia? Lecz chlopiec, choć gaśnie
W nim życie, jeszcze pod wodą zakwili:
Owo się żegnam na śmierć jak matka uczyła!
Oficer nadbiegł — i chciał zanurzyć mu głowę —
Wtém lód trzasnął jak działo — rozpękł się w połowę
A szklanna toń ofiary obydwie pokryła! —
I pod lodem przy sobie usnęły dwa trupy!
Bóg niech je tak rozróżni, i tak je osądzi
Jako te dwa narody!... nad dzieły własnemi

Niechaj się wzdrygnie ludzkość, nim krwawemi łupy
Zszargana ją na wieki wstecz pchnie i odsądzi,
Dłoń żelazna – co grozi i urąga ziemi!
Rumieńcie się o ludy! – rozczula się szatan!
I niech ziemia przepadnie! Jeżeli zabłądzi
W kole dróg swych ku Bogu!
Urąga Lewiatan!...

∗             ∗

Są chwile – kiedy serce tak pełne goryczy
Jak czara co już kropli więcéj niedoliczy!
A wtedy się przelewa – i gorzkiemi łzami
Przepełnia oczy – usta strutemi słowami!
A skargi skamieniałe w niebo piorunowe
Rosną – nieme – tysiąców wymowne głosami,
Grzmotem trąb co podziemia rozedrą cmętarzy,
Od których drzą w powietrzu ręce aniołowe
Trzymając trąbę pomsty, skalanych ołtarzy!...
Gorzkie!!! Jak z samobójcy grobu piołunowe
Rośliny, co woń straszną w niebo szlą z wichrami!...
Tobie pieśń tę zbyt gorzką piołunową zgrozą
Świecę ojczyzno nasza! Mater doloroso!
Zbledniejcie światy Danta! Zbledniejcie Cezary.
Od marzeń tych straszniejsze wymarzyły Cary
Co marzyć zakazują!.. Polski nasza święta!..
Wiekszaś ty jest od Nioby!.. bo nie kamieniejesz!
Owszem!.. z kamieni, jasna! ty obudzisz „ludzi!”

Błogosławiony kto się w imię twoje trudzi,
Święty! Kogo ty krwawą purpurą odziejesz!..
Nad kłosy pól wiejący!.. i nad gwiazd miliony!..
Nad burze mórz i dziejów burze wyniesiony;
Spiesz się ku nam o królu cierniowéj korony!..
Polska dziś twoim grobem! Ona zmartwychwstaniem
Będzie gdy z łez odmętu –
Tęczę dziejów wstaniem![2]

Weimar 1869.







  1. Schundus – zlatynizowane słowo niemieckie: Schund, hańba.
  2. Zdarzenie powyższe z dziennika Niemieckiego Westfälisches Volksblatt, wychodzącego w Paderborn, wyjął i powtórzył Nr. 15. Dziennika Poznańskiego, Roczn. XI. 1869.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.