Zazulka/Rozdział piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Zazulka
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Abeille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIĄTY.
O WYCIECZCE DO PUSTELNI I SPOTKANIU Z OKROPNĄ BABKĄ Z POD KOŚCIOŁA.

Pewnego poranku, było to w Przewodnią niedzielę, księżna dosiadła pięknego gniadosza i eskortowana przez kilku uzbrojonych jeźdźców, podążyła z dziećmi do Pustelni na nabożeństwo. Po lewej jej ręce kłusował Jantarek na karym ogierze, którego kształtną głowę znaczyła strzałka biała, po prawej jechała Zazulka, trzymając obu rączkami trendzle utkane z różowych wstążek. Za orszakiem tym ciągnął tłum wieśniaków, nie mogących oczu oderwać od księżny i dzieci. Bo zaiste trudno wypowiedzieć, jak piękni byli wszystko troje. Blask majestatu bił od księżny, odzianej w długi powiewny płaszcz i zasłonę, haftowaną w srebrne kwiaty, zaś perły, zdobiące jej włosy, przedziwnie harmonizowały z wyrazem słodyczy, rozlanym na jej szlachetnem obliczu. Jantarek, z rozrzuconymi w nieładzie włosami i oczami rozbłysłymi odwagą i radością, wyglądał dzielnie, jak na przyszłego rycerza przystało. Największy jednak podziw budziła mała Zazulka. Trudno było oderwać oczu od jej cudnej twarzyczki o cerze tak delikatnej, że przebijała po przez nią sieć błękitnych żyłek i od jej puszystych, jasnych włosów, przepasanych nad czołem złotym dyademem, zdobnym w trzy piękne kwiaty i spływających na jej ramiona, niby płaszcz królewski. Poczciwi ludziska, składali ręce z zachwytu i szeptali w głębokim podziwie — „Niema to, jak nasze jasne paniątko!“
Majster Fastryga porwał na ręce swego wnuczka Piotrusia i wysoko uniósł go w górę. Przyjrzawszy się Zazulce, Piotruś zapytał, czy księżniczka jest naprawdę żywa, czy też może jest zrobiona z wosku jak figury, które widywał w kościele? Piotruś nie mógł pojąć, żeby coś tak białego i delikatnego, jak Zazulka, było ulepione z tej samej gliny, z której ulepiony był on sam wraz ze swoją czerwoną opaloną buzią i koszulką ze zgrzebnego płótna, na wiejski sposób związaną tasiemką na karku.
Księżna życzliwem spojrzeniem i skinieniem głowy dziękowała za hołdy i pozdrowienia poczciwych wieśniaków, a widząc, że dzieci rosną jak na drożdżach z dumy i zadowolenia, odezwała się w te słowa:
— Jak wam się zdaje, dzieci, dlaczego ci ludzie witają nas tak serdecznie?
— Dlatego, że nas kochają — odparła Zazulka.
— I że to jest ich obowiązkiem — dodał Jantarek.
— Obowiązkiem, powiadasz? a czemuż to jest ich obowiązkiem?
Widząc, że Jantarek napróżno szuka odpowiedzi, księżna mówiła dalej:
— Posłuchajcie mnie uważnie, dzieci. Od trzystu lat książęta Żyznych Pól, mieczem i lancą bronili wrogom przystępu do tych ziem, by rolnicy mogli w spokoju siać, orać i zbierać plony znojnej swej pracy. Od trzystu lat księżne Żyznych Pól tkają wełnę na odzież dla ubogich, pielęgnują chorych i trzymają do chrztu niemowlęta wieśniaków. Oto dlaczego ludzie ci witają nas tak życzliwie.
— Gdy dorosnę, będę, jak moja matka, przędła wełnę dla ubogich — przyrzekła sobie w duchu Zazulka.
I jechali przez łąki umajone kwieciem, to gwarząc, to dumając naprzemian. Na widnokręgu ciemniał łańcuch gór o poszarpanych szczytach. Jantarek wyciągnął ku nim rękę:
— Czy to ogromny puklerz stalowy, to, co tam błyszczy w oddali? — zapytał.
— To raczej klamra srebrna, lśniąca, jak tarcza księżyca — powiedziała Zazulka.
— To nie jest ani puklerz stalowy, ani klamra srebrna, moje dzieci — odrzekła księżna. — To Błękitne Jezioro błyszczy w promieniach słońca. Powierzchnia jego wydaje się wam zdaleka gładką jak zwierciadło, ale przebija ją nieustannie niezliczona ilość fal. I wybrzeże jeziora nie jest tak równo wykrojone, jak sądzicie, bo porasta je trzcina o puszystych kitach i kosasiec o liściach, jak miecz ostrych i kwiatach podobnych do źrenic ludzkich. Każdego poranku jezioro skryte jest pod mleczną zasłoną mgieł, — natomiast w godzinie południa gra tysiącami blasków, jak zbroja rycerza. Nie należy jednak nigdy przybliżać się doń zbytnio, bo Błękitne jezioro zamieszkują Boginki wodne, które wciągają nieostrożnych przechodniów w głąb swych pałaców kryształowych.
W tej chwili w Pustelni zadźwięczała sygnaturka.
— Tu się zatrzymamy — rzekła księżna — i pieszo dojdziemy do kaplicy. Bo nie na osłach, ani wielbłądach jeno pieszo zbliżyli się trzej królowie do Żłobka Świętej Dzieciny.
W skupieniu wysłuchali Mszy Św. Nieopodal księżnej klęczała okropna dziadówka w łachmanach. Kiedy po skończonem nabożeństwie księżna wychodziła z kaplicy, umoczyła dłoń w kropielnicy i podała wodę święconą dziadówce, mówiąc:
— Pokój z wami, matko.
Jantarek spojrzał na nią zdziwiony.
— Czy nie wiesz synu, że w każdym nędzarzu należy uczcić wybrańca Chrystusowego? — zapytała księżna. Żebraczka podobna do tej trzymała cię do chrztu, razem z zacnym diukiem czarnych skał. Nędzarz także był chrzestnym ojcem twojej siostrzyczki Zazulki.
Dziadówka odgadła widać myśli Jantarka, bo pochyliła się ku niemu i zaskrzeczała szyderczo:
— Życzę wam, piękny paniczu, byście posiedli tyle królestw, ile ja ich straciłam. Byłam władczynią Wysp Perłowych i królową Złotodajnych Gór. Czternaście gatunków ryb ukazywało się codzień na mym biesiadnym stole, murzyn dźwigał tren mojej szaty...
— Jakiż los nieszczęśliwy pozbawił was majętności, biedna kobieto? — zapytała księżna.
— Naraziłam się na gniew Karłów, i oni to przez zemstę, wysiedlili mnie z mych włości.
— Czyżby Karły były tak potężne? — zdziwił się Jantarek.
— Potęgę swą zawdzięczają swej wiedzy, bo, żyjąc w podziemiach, posiedli władzę odkrywania źródeł, odnajdywania najcenniejszych klejnotów i obrabiania wszelakich kruszców — odparła żebraczka.
A na to księżna:
— Wolnoż wiedzieć, czem naraziliście się na ich zemstę, moja matko?
— W pewną noc grudniową — odrzekła dziadówka — przybył do pałacu mego stary krasnolud, prosząc o pozwolenie urządzenia uroczystego przyjęcia w kuchni pałacowej, która, jak twierdził, była znacznie większa od największej z ich sal podziemnych. Kuchnię moją zdobiły liczne rondle, kociołki, makutry, kraty do smażenia ryb, patelnie, złote formy do ciast i pasztetów, tortownice, dzbany mosiężne, kadzie, kufle srebrne i złote, misy pstro nakrapiane, moździerze, że nie wspomnę już o przepięknym rożnie, wykutym artystycznie z żelaza i olbrzymim kotle czarnym, zawieszonym na haku nad kominem. Pomimo, że wysłaniec krasnoludków zapewnił mnie, że ani jeden przedmiot nie zginie i wszystko oddane będzie w największym porządku, odmówiłam jego żądaniu, i karzeł oddalił się pełen gniewu. Śmiałam się z jego pogróżek, gdy nagle w sam dzień Bożego Narodzenia, poseł Krasnoludków zjawił się w mej sypialni o północy, otoczony całą zgrają swych współbraci. Nieprzytomną z przerażenia, wywlekli mnie z komnaty i porzuciwszy w gieźle nocnem w jakiejś zupełnie obcej krainie, oddalonej o tysiące mil od Wysp Perłowych, rzekł:
— Tak karzemy bogaczy, którzy odmawiają cząstki swych skarbów, pożytecznemu plemieniu Krasnoludków, w pocie czoła pracującemu w łonie gór i darzącego ludzi bezcennymi kruszcami i źródłami słodkiej wody.
Oto, co opowiedziała na progu Pustelni bezzębna dziadówka. Księżna pożegnała ją serdecznymi słowy i obdarzywszy hojną jałmużną, skierowała się wraz z dziećmi na drogę do zamku Żyznych Pól.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jacques Anatole Thibault.