Zakrystjanin Palica/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kasprowicz
Tytuł Zakrystjanin Palica
Pochodzenie Mój świat
Pieśni na gęśliczkach i malowanki na szkle
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne Instytutu Wydawn. „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI  Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZAKRYSTJANIN PALICA
(TRYPTYK)

ZAKRYSTJANIN PALICA W GOSPODZIE
U PIETRA.
I.

„Galica, Galica,
Galicowe dzieci,
Kiej Galica umre
Syćko się ozleci.[1]

Galica, czy też Palica,
Żywie to grzeszne ciało,
Nie umarł jeszcze, a syćko,
Jak plewa, się ozleciało.

Wszysytko się rozleciało,
Wypsiał wszelaki dobytek,
Palica, jak pies pod płotem
Czeźnie, marnieje wszytek.

Jadał ci dawniej słoninkę
Na kilka cali tłustą,
Dziś rad jest, gdy da mu kto talerz
Chudego grochu z kapustą.

Pijał-ci dawniej wino,
Dziś — dolo ty nieszczęśliwa! —
Dziś kufle czyści u Pietra
Za zlewki cienkiego piwa.


Ale niech będzie! Dyć trunek,
Taki, czy taki, jest zdrowy:
Trochę zwietrzały, tem lepiej,
Mniej idzie ludziom do głowy.

„Jaśniewielmożny Panie!“
„Jaśniewielmożny? Pleciecie!
Ja nawet nie jestem wielmożny,
Wielmożnych już niema na świecie.“

„To prawda, lecz dawniej bywało
Inaczej, to każdy wam powie,
Był jasny Pan Chałubiński
I jego przyjaciołowie.

Chodziłem ja z nimi po górach,
Byłem ich przewodnikiem,
Często-m się z nimi zabłąkał
W jakiemś pustkowiu dzikiem.

Coprawda, kto inny przewodził.
Ja ich nie prowadziłem,
Jadałem tylko i piłem
W ich towarzystwie miłem.

Dźwigałem wór ciężki na plecach,
Miejsca w nim było wiele,
Tak był pakowny, że mogłem
Ukryć w nim całe cielę.

I was w nim, kochany panie,
Mógłbym umieścić w potrzebie,
Jako że sił miałem dosyć,
Dał mi je Pan Bóg na niebie.


Dziś, słyszę, chodzą inaczej,
Wnet cały świat się odmieni:
Na plecach mają pęk sznurów
I czekoladkę w kieszeni.

Haj! cóż to była za radość,
Kiedy rozpierzchłą gromadę
Gęślami zwoływał Sabała
Na postojową biesiadę.

I ja też siadywał z nimi,
Rozpakowywał z podziwem
Pękatą butlę za butlą,
Mięsiwo za mięsiwem.

Tak było dawniej, a dzisiaj,
Cóż ja dobrego robię?
Stoi przed wami kościelny
I grabarz w jednej osobie.

„Galica, Galica,
Galicowe dzieci!
Kiej Galica umre,
Syćko se ozleci!“

Galica, czy też Palica —
Jedno jest grzeszne ciało,
Żyję dotychczas, a syćko,
Jak plewa, się rozwiało!

Nikomu się na nic nie przydam,
Pustki są w moim czerepie!
Myć ciągle szklanki u Pietra?
Dobrze was, Panie, oklepię,


Pomóż mi tylko żyć jeszcze,
O, święty Majestacie!
A juści wam się przysłużę,
Bo mi się podobacie:

Mogiłka wasza mieć będzie
Ściany w zieloność bogate,
Dobrze was, Panie, oklepię,
Porządną mam jeszcze łopatę.

A może tak się wydarzy,
Iż pomknę razem z wami
Na jaki Wierszyczek Lodowy
Wślad za orłami, kozami.

Lecz jakoś mi się nie widzi,
By stać się to mogło jeszcze:
Okrutniście skapcanieli,
Życie chwyciło was w kleszcze.

Iść wam na brzyzek ostatni,
Droga stąd niedaleka,
Tam na was ze swoją łopatą
Stary Palica poczeka.“

„A może ja na was, nie wiada,
Czyje na kogo czekanie.“
„Jak to być może? Toć przecie,
Nie jesteś grabarzem, mój panie.

„Galica, Galica,
Niescęsny Galica!

Ukrołeś owiecki
Nie ujdziesz Wiśnica.“[2]

Ja ujdę, bo dotąd owiecki
Jeszcze-m nie ukradł nikomu,
Zresztą nie jestem Galica,
Tylko z Paliców domu.“




ZAKRYSTJANIN PALICA
I PAN JEZUS NA KRZYŻU ROZPIĘTY.
II.

Lat przeszło sześćdziesiąt służę
W tym naszym starym kościele,
A nie wiem, co się w nim dzieje,
A jeśli wiem, to niewiele.

Zwłaszcza mi niewiadomo,
Co jest z tym Panem Jezusem,
Co tak się kiwa i kiwa
Nad ołtarzowym obrusem.

Widać, że Pan Bóg mnie okiem
Nie obdarował zbyt biegłem,
Bo, że Pan Jezus posmutniał,
Dopiero teraz spostrzegłem.

I teraz dopiero zocyłek,
Chyba me oko nie kłamie,
Że z krzyża ramienia oderwał
Jedno swe święte ramię.

Opuścił je na dół, dłoń wygiął
Do kościelnego wnętrza,
Jakgdyby kogoś przygarnąć
Chciała ta ręka najświętsza.

Ha! myślę, — ale któż Bożą
Odgadnie tajemnicę? —
Chce podziękować staremu,
Pragnie uścisnąć Palicę.


Prawda, lat przeszło sześćdziesiąt
Służyłem Ci, Jezu, zbyt wiernie:
Nieraz i palce-m poranił,
Gdym z kurzu omiatał Twe ciernie.

Lecz za to nie myślę o żadnej
Choć zasłużonej nagrodzie:
Spełniłem swój obowiązek,
Acz lepiej, niż dziś to jest w modzie.

Ale Ci jestem wdzięczny
Za Twoją grzeczność, o Panie,
Że umiesz mnie, starowinie,
Okazać podziękowanie.

I to mówięcy, odrazu
Do jego się twarzy przytulę:
Jeszcze żadnego policzka
Nie całowałem tak czule.

O, raduj się, Panie Jezu,
Wiernego masz druha we mnie,
Lecz Chrystus się nie raduje,
Widzę, że wołam daremnie.

Wiem już, dlaczego-ś smutny,
Chciałbyś kropelkę wina;
Na Jana, mojego patrona,
Przychodzi tu pić cała gmina.

Jeno, że ja się już nigdy
Rozumu nie nauczę:
Lat służę przeszło sześćdziesiąt,
A nie wiem, gdzie ksiądz chowa klucze.


A może — ha! Cóż to ma znaczyć?
Przed sześćdziesięciu już laty
Przyszedłem Ci służyć, a widzę
Dopiero dziś, żeś brodziaty.

Ale ja złemu zaradzę,
Nie w takiej masz wisieć ozdobie,
Wyciągnę porządną skrobaczkę
I wnet Ci tę brodę oskrobię.

Masz godnie obchodzić ze mną
Święto mojego patrona,
Twa broda tak samo, jak moja,
Musi być ogolona.

Wogóle na ziemskie swe życie
Niedobrą wybrałeś ziemię:
Poco-ś się rodził nie u nas,
Lecz w obcem Betlejemie.

Stajenek u nas jest dosyć,
A znalazłby się i żłobek
Klękałby i wół, i osioł,
I gazda, i wszelki parobek.
Hej kolęda! Kolęda!

By miękko Ci było leżeć,
Mamy po strychach dość siana,
I głód byś miał czem nasycić,
Dziecino ukochana!

Nie jedna też gwiazda ogromna
Na naszem świeci niebie,
Coby trzech mędrców przywiodła,
By powitali Ciebie.


I dary by się znalazły:
Na złoto niejedna jest owca,
A gdyby szło o kadzidło,
To pełno po grapach jałowca.

Nie wiem jedynie, z tą mirrą
Co to być mogą za cuda,
Ale wystarczy, jeżeli
Bogu to wiedzieć się uda.

Podobno to jakaś żywica...
Gdzież przecie żywić nią człeka?!
Nasi mędrcowie znieśliby-ć
Dość masła, sera i mleka.
Hej kolęda! kolęda!

A są i u nas mędrcowie
Ogromnie dowcipliwi,
Choć tyle jest głupich i u nas,
Że aż się sam Pan Bóg dziwi.

Nietylko niedobrze się stało
Z Twemi narodzinami
Lepiej Ci było, o Jezu,
I umrzeć pomiędzy nami.

Tak, poco Ci było kończyć
W dalekiej Jerozolimie,
Gdzie nawet do dnia dzisiejszego
Nie wszyscy wielbią Twe imię.

A przedewszystkiem nie wiedzieć,
Zalibyś umarł tak wcześnie:

Późną ma ginąć jesienią
Kwiat wszelki, a nie we wieśnie.

Poza tem wiadomo Ci dobrze,
Jaka ta ziemia jest nasza:
Niema w niej knowań zdradzieckich,
Niema żadnego Judasza.

Lecz jeźli koniecznie Golgota
Miała być z woli Boga,
To niechby na naszą grapę
Ostatnia wiodła Cię droga.

Ja sambym się ubrał w komżę,
Wyprasowaną od święta,
I poszedł na czele pochodu,
Jakiego świat nie pamięta.“

Tak sobie dumał Palica,
Kościelny śnać wiekuisty,
Porządek robiący w kościele
W dzień Jana Ewangelisty.

Poprawił rękę Jezusa
I na te wielkie gody
Wyciągnął gnypek z kieszeni
I włosy wyskrobał Mu z brody.




ZAKRYSTJANIN PALICA
I ŚWIĘTY FRANCISZEK Z ASYŻU.
III.

Wszedł do kościoła raniutko
Zakrystjanin Palica,
Staruszek, że aż mu z starości
Krwawi się jego źrenica.

W ręku ma grubą ścierkę:
Jak obowiązek mu każe,
Z pyłu zaczyna omiatać
Obrazy i ołtarze.

Zachodzi po pewnej chwili
Ten starowina zgarbiony
Pomiędzy stare, zgarbione,
Drewniane feretrony.

„Hej, co się dzieje!“ tak woła
Pełna zdumienia dusza,
„Widzę, że dziwy się dzieją,
Feretron jeden się rusza!

Czy to ty, święty Franciszku,
Cóż to się z Tobą stało?
Jak żywy wiercisz się człowiek,
A tylko z drzewa masz ciało!“

„Okropnie mi się tu nudzi,
Aże sam sobie się dziwię,
Że mogę w tym ciemnym kącie
Przez życie stać tak cierpliwie.“


„Jakto przez życie? pamiętaj:
Nie kłamstwem święci żyją,
Raz na rok na Magdalenę[3]
„Wychodzisz z procesyją!

„Wychodzę, mówisz? nieprawda.
Wyszedłbym z wielką rozkoszą,
A tu mnie, jak trupa jakiego,
O, na tych marach wynoszą.

Nie ściskaj mnie tak swą łapą,
Puść mnie, Palico poczciwy,
Chcę sobie pójść tam nad rzekę,
Na ludzkie popatrzeć niwy.

Chcę sobie pójść i do rybek
Wygłosić mądre kazanie.
Co? nie chcesz puścić? Masz, bratku!
Jeszcze-ć się więcej dostanie!“

I poczciwinie Palicy
Policzek wymierzył srogi
I hajda, za wrota kościoła,
Na pola i na rozłogi.

Z początku chciał się obrazić
Palica; „ale“, powiada,
„Policzkowali Jezusa,
Cóż mnie, takiego dziada!“

Podyrdał za świętym Franciszkiem,
Przystanął nad brzegiem Porońca

I patrzy, jak do stóp świętego
Gromadzą się pstrągi bez końca.

A ten im prawi i prawi,
Ten święty Franciszek, bez chyby,
Że wszystko stworzone dla ludzi,
Wszelakie, jakie są, ryby.

Tem bardziej, wszak rzecz to wiadoma —
Komu-ż by przeczyć wypadło? —
Pan Jezus w postaci człowieka
Sam bardzo lubił to jadło:

„Chwytaj-że, chwytaj, Palico!
Nikt chwytać ci nie zabrania!“
„I owszem, ale któż będzie
Słuchał Twojego kazania?“

„Ha, jeśli ryb mi nie starczy,
Choć ich po rzekach bez miary,
Zostaną mi jeszcze ludzie,
Ma dosyć ich świat ten nasz stary.“

Taka to była rozmowa
I będzie chyba do skonu
Zakrystjanina Palicy
Z Franciszkiem z feretronu.







  1. Pieśń ludowa, którą słyszałem w Poroninie, gnieździe Galiców.
  2. Pieśń śpiewana w Poroninie.
  3. Na świętą Magdalenę odpust w Poroninie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kasprowicz.