Zając (Dygasiński, 1900)/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Zając
Rozdział XVII
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1900
Druk Warszawska Drukarnia i Litografja
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Cóż to jest życie doczesne zająca? Nieustanna ucieczka, przenoszenie z miejsca na miejsce swojej niedoli, bolów, pragnień i grzechów żywota. Trzeba to wszystko ukrywać, taić po różnych dziurach padołu ziemskiego. Jedynie w tajemnicy można się wypłakać, wygoić swe rany, zaspokajać potrzeby wszystkie ciała, duszy. Dopiero gdy się już utonie w grobie, w towarzystwie cichych nieboszczyków, przepada tajemnica życia, zlewa się z wielką tajemnicą wszechświata i tak poważnie milczy, że nikt jej badać nie śmie... Pomiędzy życiem a grobem stoi mur nie przebyty!
Na ziemi nie umilkły głosy ogarów, naganek, huk strzałów się rozlega, kłusownicy i lisy włóczą się po nocach; ale on już nie drży o swoją tajemnicę. Kto był zającem w życiu, ten, ginąc, znalazł nareszcie bezpieczną kotlinę w mogile. No, ale go też żywego rzetelnie tropili różni współżyjący! I to z różnych powodów: przez interes osobisty, dla dobra powszechnego, przez złość, z miłości i dla jego własnego dobra. Wziął nogi za pas i uciekł im rzeczywiście, raz na zawsze. Choć go tam jeszcze obedrą ze skóry, upieką na rożnie i zjedzą ze smakiem, on już nie poczuje.
Jakże można być nieszczerym za życia, — mieć tajemnice, zaszywać je w najgłębszych kieszeniach duszy, stawiać na ich straży całą miłość życia, całe swoje zajęcze ja powoływać do ich obrony! Czyż nie należy wyznać grzechów i pokutować, — ogłosić światu swe cnoty i stać cię sławnym? O, nie! Skończony zając musi wszystko bardzo troskliwie ukrywać, przyoblec tajemnicą caluteńkie swe życie: rozkosz, cierpienie, głód, miłość, występki, cnoty, śmieszności. On nigdzie naokoło siebie nie widzi najmniejszej podniety do szczerości. Namiętna złość otoczenia wyszczerza oto zębce chciwe kąsania, szarpania i duszenia. Ona otwiera paszczę, łaknącą krwi jego, dyszącą mordem, a ślepie jej iskrzą się straszliwie nieprzejednaną żądzą ścigania i prześladowania.
Wilki żarłoczne, lisy chytre, psy gorliwe, jastrzębie okrutne, wrony i sroki zgłodniałe, czyhają na zgubę ciągle tylko zmykającego zająca. Marna sława gracza jest jego udziałem wtedy, gdy się doskonale ukrywa i wybornie ucieka. Ale zającem nie przestaje być jednak... W gąszczach borów, na rozległych obszarach łąk i pól zbożowych, wśród bagien i moczarów zarosłych sitowiami, daremnie szukasz bezpiecznego schronienia, biedny zającu! Chciwość i żarłoczność są czynne, pracowite, nie znają wytchnienia. Oto jedni prześladowcy znużeni spać idą, a już drudzy ze snu się budzą, wstają raźni i prześladowczą pracę śpiących z zapałem biorą na siebie. Niema tam nigdy zawieszenia broni, gdzie z jednej strony są liczni nieprzyjaciele, a druga strona wojująca tylko ucieka! Psy, lisy, wilki, węszą w tropach, a po ścieżkach znowu wszędzie — zasadzki strzelców i łowców. Jakże tu odgadnąć, co jest zdradliwsze: przerażające wrzaski naganek, czy ta obłudna cisza zasadzki? Krzyki, hałasy, strzelanina, no i uciecha ogromna, gdy wypłoszą szaraka, gdy tajemnica jego ukrycia na jaw wyszła. A jak się starannie usprawiedliwiają ci, którzy spudłowali! Gotowi są dowodzić, że zając jest charakternikiem i ołów się go nie ima. Nie, nie, chytrość w życiu wyraźnie jest cnotą cnót, gdyż ona jedna zwycięstwa rozdaje! Widocznie najchytrzejsi przez własny interes za niecnotę ją podają. Gorzko drwi sobie z cnoty Brutus zwyciężony, a Kato śmiercią ją chce ocalić.
Ogary-ciućki dowodne, gorliwe, sprężyste i służbiste, jednakże po największej części-głupie: można je w kółko po lesie wodzić. Wszelkie naganki oblicza się na zupełne ogłupienie tchórzów, czyli takich zajęcy, co to dosyć jest na nie dobrze krzyknąć, aby się pozwalały zabijać. Na wnyki, sidła, można wyłowić wszystkie szaraki roztargnione, bardzo niedoświadczone, nieostrożne. Lis na łowach, zwłaszcza głodny, jest wytrwały, baczny i chytry; ale właśnie ta chytrość jego, ta podejrzliwa przemądrość, posunięta do przesądu, sama nieraz wywiedzie go w pole: lisem będąc, staje się częstokroć zającem, pragnie jak najdłużej przeżyć ze swemi tajemnicami.
Dopiero polowanie „do kotła“ jest prawdziwie zabójcze dla każdego zająca. Tak się zwie oblężenie i opasanie w około pewnej ilości szaraków, z których każdy, co się na zewnątrz wychyli, natychmiast w łeb bierze. Najgłówniejszy to wynalazek niemiecki, z wielkiem powodzeniem stosowany przez krzyżaków, kiedy szło o nawrócenie do wiary chrześcijańskiej pogan pruskich, kryjących się po borach ze swemi tajemnicami. Hasło brzmiało: „Zwężać, zacieśniać, dopóki ofiara sama nie przyjdzie pod obuch!“
Chłopi z bystrym wzrokiem, a twardem sercem, myśliwi wytrawni, uzbrojeni w nabite strzelby, ustawiają się w obręcz i miarowym krokiem suną naprzód tak, że owa żywa obręcz coraz bardziej szczupleje, staje się węższą. Zając na widok następujących strzelców rzuca się na przeciwną stronę obręczy, gdzie również spotyka nacierających w taki sam sposób i w którąkolwiek stronę się zwróci, wszędzie trafia na ludzi postępujących ku niemu coraz bliżej. Obręcz żywa wygląda jak wąż, który utworzył koło, wziął ogon w paszczę i wsuwa go w siebie nieustannie, zacieśniając owe koło. Można oszaleć w takiem zamknięciu, miarkując co się dzieje. Napór strzelców popycha zająca ku środkowi, strach ciągle wzrasta, przeczucie złowrogie szepcze: „Tam cię zguba czeka!“ Prześladowcy następują, idą jak woda, obręcz stała się obrączką... „Gwałtu, jakże tu ciasno!“
W środku tego przeklętego koła jest już kilka ofiar, które straciły głowę, kręcą się w popłochu, skupiają, szamoczą, biegają i jedne drugim udzielają swej trwogi. Ah, gdzież są duchy opiekuńcze, czuwające nad istotami żywemi! Gdzie jest jaka siła, która cudem ocalić zdoła?... Sam sobie radź, zającu, a gdy nie umiesz, to zgiń, przepadnij!
Jest w Morzelanach porębisko, zwane tu „zielanki“, gdzie po wyrąbanym lesie zostały pnie tylko, a z pni puściły się młode odrośla i kępkami rozrzuconemi zakrzewiły w części tę przestrzeń, świadcząc, że, aby wytępić życie, trzeba je do krzty wykorzenić, a ziemię zaorać i obsiać ziarnami innego życia. W środku porębiska wznosił się stos suchych gałęzi, chróstu, co Malwa „suszem“ nazywał.
Dziś jest tu polowanie „do kotła“; myśliwi obrali sobie ową kupę suszu za widomy środek swej obręczy i krokiem równomiernym zbliżali się ku niej, zgarniając jakby do matni zwierzynę, która podówczas przebywała w krzakach porębiska. Strzelec Malwa i teraz prowadził, ustawił myśliwych.
Razem z innymi szarakami oskrzydlono tu także naszego bezuchego i pędzono do kotła.
Ostatnia chwila nadeszła, kiedy osaczonym i coraz bardziej napieranym zającom nie pozostawało już nic innego, tylko rzucać się na łańcuch myśliwych, pod nóż iść z rozpaczy. Jeden jakiś niecierpliwszy, w gorącej wodzie kąpany, wyrwał się właśnie pierwszy, uderzył z rozpędem na linię bojową i, zaledwie ją przekroczył, padł rażony strzałem. „Pa-af! Pa-af!“ Zagrzmiało, a kot wrzasnął płaczem nowo-narodzonego dziecka i wśród dziwnych podrygów, mąk konania, zajęcza dusza jego wyzwalała się z ciała.
Przeciągłem echem grzmotu rozległ się w przyległym boru huk dwóch strzałów, jak straszna groźba zniszczenia poniósł trwogę mieszkańcom leśnym i zapewne niejednego postawił na nogi.
Ależ i w kotle zrobił jakiś zamęt, ruch nadzwyczajny! Osaczone zające wyskakiwały ponad krzakami, jak gdyby usiłowały zobaczyć co się wokoło nich dzieje, a widoczna w środku kupa suszu zatrzęsła się z trzaskiem i runęła z łomotem. Przez krótką chwilę dawało się słyszeć głuche dudnienie, szum krzaków, co sprawiało wrażenie trzęsienia ziemi. Jednakże prędzej niż się to daje opowiedzieć, olbrzymi odyniec wyskoczył w susach nadzwyczajnych, spojrzał na strzelców, zaledwie przystając, fuknął straszliwie: „uf!“ i rzucił się na obręcz myśliwską.
Zdumieni tem niespodziewanem zjawiskiem strzelcy szeroko się rozstąpili na prawo i na lewo, aby dać przejście królowi boru, który ze szczeciną zjeżoną na grzbiecie, groźnie połyskując białymi kłami, sadził w potężnych skokach.
Dopiero kiedy dzik już wypadł za łańcuch myśliwski, rzęsiste strzały sypnęły się na jego tyły i boki. Pod gradem szrótu zajęczego żachnął się gniewnie, zarył ziemię kłami, podskoczył tak, że z pod racic jego omszona darnina furknęła w powietrzu, i pognał do boru.
Tu odyniec na strzelców szyje, strzały grzmią za nim i cała uwaga myśliwych na niego się zwraca; a nasz szarak bezuchy za dzikiem prawie trop w trop z kotła się wynosi, pomyka za obławę i tak pędzi, jak gdyby szedł z dzikiem na wyścig.
Jeden Malwa go tam tylko zauważył, uśmiechnął się, a mimowolnie tak sięgnął do czapki, jakby znajomego chciał powitać. „A to ci się, Panie święty, zajączek na Morzelanach uchował, na gracza wyszedł! Co go gdzie spotkam, zawsze zmyka i cało... No, no!
Zapytują strzelca, skąd się tu wziął ten odyniec. „Ha, łazęga taki, uprzykrzyło mu się życie w wielkiej puszczy i idzie sobie od boru do boru, śmierci szuka.“
Dzik przybył do Morzelan, okopał się pod kupą suszu, a kiedy pierwsze strzały huknęły, powstał i bezuchego szaraka z kotła wybawił. „Pan Jezus opiekuje się najmniejszem robaczkiem, mógł sobie tego zajączka upodobać i dziś tak akurat zrządził:“ myślał w duszy Malwa.
Ileż przeróżnych a osobliwych zdarzeń potrzeba, ażeby zając wyszedł na gracza! Przechodził twardą szkołę strasznego roku i — rzecz dziwna — zachował jeszcze tyle sił w sobie, że składał dowody, co gracz-zając umie. Ale takiemu, który się już dobił sławy, wcale nie zaszkodzi, jeśli oberwiemy nieco listków z jego wawrzynowego wieńca. Nazwa „gracz“ oznacza jednostkę, która dzięki zaletom osobistym przyozdobiła swe życie pewną znaczną ilością czynów dzielnych, budzących podziw, za co pozyskała na świecie należne uznanie, sławę rozgłośną. O vanitas vanitatum! Przecież te wszystkie znakomite czyny są tylko dziełem zbiegów okoliczności, przypadków. Każdy najpospolitszy zając niezawodnie ucieknie, jeżeli mu się uda, jeżeli ma szczęście, jeżeli go nie zawodzą jego najgłupsze przeczucia. Że się właśnie tak szczęśliwie składało w życiu bezuchego, przeto pozyskał on sławę genialnego zająca na całym obszarze Morzelan. Ba, znaleźli się nawet skłonni przypisać mu i przymioty nadprzyrodzone, nadzajęcze!
Przyczyną sławy jest to, że jej potrzeba tym, którzy sławnych robią.
Pochodzić z rodu mających uszy, a nie mieć uszu, jest to już zadatek na dobrą lub złą sławę. „Znaczony w bożej oborze“ posiada tem samem pierwszy warunek, aby go wyróżniać, a następnie — uwielbiać albo nienawidzieć.
Wół czarny z białą gwiazdką na czole, z białą łatą na boku i z guzem na języku, używał w Egipcie sławy i nawet taką cześć odbierał, że po jego zgonie cały naród chodził w żałobie. A woły gniade, białe, srokate, dostawały baty i musiały chodzić w pługu. Bezuchy zając nie różnił się niczem od swoich przodków i współczesnych, odziedziczył przez urodzenie wszystkie wady i zalety zajęcze. Zające bowiem stanowią kastę zamkniętą, nie dopuszczają żadnego postępu: kluczują, wymykają, kicają, kołtują, stają słupka, dotrzymują w kotlinie, dają psom obroty, kniażą — podług odwiecznej tradycyi.
Więc tylko szczęście wyniosło naszego szaraka do godności gracza, a brak uszu zwrócił nań uwagę w Morzelanach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.