Z tej strony Tatr i z tamtej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Kramsztyk
Tytuł Z tej strony Tatr i z tamtej
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z TEJ STRONY TATR I Z TAMTEJ.


Znużeni ciężkiem i sztucznem życiem, zdenerwowani, uciekają dziś ludzie, kto tylko może, od zajęć codziennych i powszednich widoków, gdzie ich odmienna natura niezwykłemi nęci urokami. Brzegi mórz i gór podnóża roją się od „letników“. I Tatry coraz silniejszy, magnetyczny wpływ wywierają, coraz więcej ludzi ciągną latem ku sobie. Od południa i od północy zjawiają się i rozszerzają rozmaite „stacje klimatyczne“ a tu i tam całkiem odmienne, inne zwyczaje, inne potrzeby, świat inny.
Od strony węgierskiej Tatry są literalnie obstawione hotelami i zakładami, które zjawiają się niespodzianie i rosną, jak grzyby po deszczu, a wszystkie jeden mają charakter i, jak bliźnięta, podobne są do siebie. Więc przedewszyskiem każdy zakład stosunkowo małą przestrzeń zajmuje, kilka, albo kilkadziesiąt domów większych i mniejszych na wspólne wielu ludzi przeznaczonych mieszkanie, restauracje i kawiarnie. W około tych domów drogi gładkie, równe i oświetlone, nie zapomniano o krokiecie i kręglach; gdzieś blizko wodotrysk i drągi, ozdobione kulami ze szkła zabarwionego. W około wskazane drogi dla blizkich wycieczek — to do strumienia jakiegoś, to do skały, lub większego drzewa. I życie w tych zakładach płynie jednostajnie. Znaczną część dnia spędzają ludzie strojnie, za strojnie ubrani, w kawiarni i restauracji, gdzie im we frakach kelnerzy usługują i cygańska muzyka przygrywa. Czas pozostały schodzi na wycieczkach lub wiejskich zabawach. Wygody i komfortu tu dużo. Dla wygody cisną się ludzie na niewielkiej przestrzeni, dla wygody po hotelach się tłoczą i, uciekając od miast, tworzą sobie nowe miasteczka.
Na północnym stoku zamiast tych licznych zakładów rozsiadło się Zakopane w olbrzymiej dolinie. Ludzie nie po hotelach, ale przeważnie w oddzielnych domach mieszkają i raczej ekscentryczny panuje tu kierunek, bo po całej dolinie rozproszyły się domy dla „gości.“ Stroje tu bez porównania skromniejsze, po kawiarniach i restauracjach mniej ludzi, bo się w domu stołują; dalekie górskie wycieczki stanowią główne zajęcie i główny powab letniego pobytu; wreszcie ogólnej charakterystyki życia podać nie można, bo każdy żyje inaczej, każdy po swojemu.
Zakopane jest jedyną miejscowością na letni odpoczynek przeznaczoną, która na tak wielkiej rozsiadła się przestrzeni i gdzie życie hotelowe tak podrzędną gra rolę; dlatego Zakopane ani dróg wygodnych, ani wygód domowych nie posiada tyle, co inne zakłady i dopóki dzisiejszy charakter swój zachowa, nigdy wygód takich nie zdobędzie. Pominąwszy tę okoliczność, dla bardzo wielu pobyt w Zakopanem bez porównania jest przyjemniejszy, niż w zakładach węgierskich. Inna też klasa ludzi tu, a inna tam lato przepędza, zdaje się, że w węgierskich hotelach osiadają głównie finansiści, których najmniej właśnie widać w Zakopanem.
Ale nietylko rozległość jest przyczyną, że Zakopane mniej ma komfortu i wygód. Zakłady węgierskie są własnością bankierów i banków; Zakopane, wraz z domami dla gości, jest prawie wyłącznie własnością górali. Tamte zakłady przygotowały naprzód wszystko, co ludzi ściągać może, gazda zakopiański, zbierając co rok trochę „papierków“, powoli, zbyt powoli, swój dom przyozdabia i w wygody zaopatruje.
Łatwo zrozumieć, jak rozmaicie oddziaływać muszą te rozmaite zakłady na lud okoliczny. W miejscowościach węgierskich kupiec, restaurator, kelner, wszyscy od właściciela zależą, jemu się opłacają, to wszystko mieszczanie, którzy z procederem swoim przenieśli się na lato do stacji klimatycznej. Lud słowacki, furmani, prowadzi na wycieczki, niektórych produktów dostarcza i wogóle bardzo podrzędną gra rolę. Wewnętrz zakładu nie widać górala; zbliża się do kraty hotelu i czeka pokornie na wezwanie, na wschodach czapkę zdejmuje, a w sali restauracyjnej wyobrazić go sobie nie można.
W Zakopanem zupełnie inaczej stosunki się ułożyły. Tam domy dla gości stoją tuż obok chat góralskich i jak stacja klimatyczna z wsią się zmieszała, tak goście z góralami przez letnie miesiące do pewnego stopnia wspólne prowadzą życie. Góral wchodzi do domu śmiało, siada i rozmawia; w wycieczkach pomiędzy turystami a przewodnikami zawiązują się węzły towarzyskie. Z wielkim taktem umieli górale utrafić we właściwy stosunek, jaki ich z gośćmi łączyć powinien; są zarazem usłużni i niezależni i godność swoją zachować umieją.
Wygoda stanowi dziś bożyszcze dla wielu, prawie dla wszystkich, i Zakopane pomyśleć o niej musi. W ielu widziałoby najchętniej zmianę Zakopanego na zakład o schematycznym, zwykłym charakterze stacji klimatycznych, to jest zmianę życia domkowego na hotelowe i ograniczenie zakładu do niewielkiej przestrzeni. Przez zamianę taką Zakopane straciłoby właściwy sobie urok, a lud miejscowy straciłby podwójnie, bo i dochody najważniejsze przeszłyby do rąk przedsiębiorców i, co gorsza, podrzędne stanowisko na charakter ich mogłoby ujemnie oddziaływać.
Jeżeli Zakopane ma swe dotychczasowe oryginalne zachować cechy, jeżeli Tatry mają być nadal źródłem dochodu wyłącznie, czy przeważnie dla górali, jeżeli lud tatrzański, tak zdolny, tak odrębny i tak sympatyczny, nie ma się zmienić w pokornych i nieśmiałych posługaczy, jak ich blizcy od południa sąsiedzi, to górale sami powinni wszystkie, od najwyższych do najniższych, zająć posterunki. Ale tego wszystkiego nauczyć się muszą, i to nie u siebie w domu, jeno po wielkich miastach, i muszą własne zebrać kapitały, lub się o nie postarać.
Górale i ich najbliżsi doradcy powinni to wziąć na uwagę, bo w przeciwnym razie, ze szkodą dla nich i dla dzisiejszego Zakopanego wyręczą ich inni.

Warszawa.Zygmunt Kramsztyk.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Kramsztyk.