Z przeszłości 2000-1887 r./XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bellamy
Tytuł Z przeszłości 2000-1887 r.
Wydawca Nakładem drukarni Aleksandra Okęckiego
Data wyd. 1891
Druk Drukarnia Aleksandra Okęckiego
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Looking Backward: 2000-1887‎
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XX-ty.

Po obiedzie Edyta zapytała mnie, czym jeszcze nie odwiedził mojej podziemnej komnaty, w której mnie znaleziono...
— Jeszcze nie... — odpowiedziałem. — Jeżeli mam być szczerym, unikałem tego aż dotąd, gdyż odwiedziny te mogłyby odżywić we mnie dawne wspomnienia, zbyt może jeszcze silne, jak na stan obecnej równowagi mego umysłu.
— Ach, prawda... rozumie się, żeś pan zrobił dobrze, powstrzymując się od tego. Powinnabym była o tem pomyśleć...
— Nie, rad jestem, że pani mówi o tem. Jeżeli było jakie niebezpieczeństwo, to tylko w ciągu jednego lub paru dni pierwszych... Dzięki głównie i zawsze pani, czuję się już tak pewnym na tym nowym świecie, że gdyby tylko pani chciała pójść tam ze mną, aby wypłoszyć stracha, istotnie odwiedziłbym mój pokój dziś jeszcze...
Edyta zawahała się na razie, ale widząc, żem tego pragnął, zgodziła się wreszcie towarzyszyć mi.
Nasyp ziemi, wykopanej przy otworze, widać było pomiędzy drzewami już z okien domu, to też po paru chwilach znaleźliśmy się na miejscu. Wszystko pozostawało tutaj tak, jak było wtedy, gdy przerwano robotę, odkrywszy właściciela pokoju; tylko drzwi były otwarte i jedna z płyt sklepienia wyjęta. Zstępując po spadzistych bokach jamy, doszliśmy do drzwi i stanęliśmy w nawpół oświetlonym pokoju.
Wszystko tu było tak, jakem pozostawił ostatniego wieczora, 113 lat temu, przed samem zamknięciem oczu do owego długiego snu. Przez jakiś czas stałem w milczeniu, rozglądając się dokoła. Widziałem, że towarzyszka moja ukradkiem patrzyła na mnie, z wyrazem dyskretnej i współczującej ciekawości. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona podała mi swoje rączki, przyczem uścisk miękkich jej palców odpowiedział uspokajająco na moje wyzwanie.
— Możebyśmy już lepiej ztąd poszli!.. Nie powinieneś pan zanadto doświadczać siebie... O, jak panu musi być dziwnie...
— Przeciwnie... — odrzekłem — nie wydaje mi się to dziwnem i to jest najdziwniejsze ze wszystkiego...
— Nie dziwne?.. — powtórzyła, jak echo.
— Nawet nie dziwne... — odrzekłem. — Nie doznaję po prostu uczuć, jakie pani widocznie mi przypisuje, a jakich ja sam oczekiwałem przy tych odwiedzinach. Uprzytomniam sobie wszystko, co podsuwa mi to otoczenie, ale nie doświadczam wzruszenia, którego się spodziewałem. Nie możesz pani tak się temu dziwić, jak ja sam. Od owego okropnego poranku, kiedyś mi przyszła z pomocą, starałem się unikać myśli o mojem życiu dawniejszem, tak samo, jak unikałem przychodzenia tutaj z obawy wzruszeń. Jestem zupełnie podobny do człowieka, który pozwolił chorej nodze swojej leżeć nieruchomo, żywiąc wrażenie, że jest ona bardzo wrażliwa na ból, a który, spróbowawszy poruszyć nią, znajduje, iż jest sparaliżowana...
— Czy chcesz pan powiedzieć, żeś stracił pamięć?...
— Bynajmniej, przypominam sobie wszystko, cokolwiek wiąże się z mojem życiem dawniejszem, ale nie doznaję przytem żadnego głębszego wzruszenia. Przypominam sobie wszystko tak jasno, jak gdyby to się działo wczoraj, ale uczucia moje z powodu owych wspomnień, są tak słabe, jak gdyby nietylko faktycznie ale i w świadomości mojej oddzielał mnie od nich okres stuletni. Być może, iż dałoby się to również wytłomaczyć. Zmiana otoczenia oddala od nas obrazy przeszłości tak samo, jak i oddala czas... Kiedym po raz pierwszy obudził się z letargu, życie moje uprzednie przedstawiało mi się, jak dzień wczorajszy, lecz teraz, kiedym już zaczął zapoznawać się z mojem otoczeniem nowem i rozumieć cudowne zmiany, które przeobraziły świat, nie jest już dla mnie rzeczą trudną, lecz przeciwnie bardzo łatwą, przedstawić sobie, żem przespał całe stulecie. Czy może pani wyobrazić sobie coś takiego, jak przeżycie stu lat wciągu dni czterech? Mnie istotnie wydaje się, że właśnie tak było ze mną i że to przejście nadało tak odległy i nierealny pozór mojemu życiu dawniejszemu... Czy może pani wyobrazić sobie coś podobnego?..
— Mogę to zrozumieć... — odrzekła Edyta z namysłem — a sądzę, że wszyscy powinniśmy być wdzięczni za to, gdyż jestem pewna, oszczędziło to panu wiele cierpień...
— Niech pani wyobrazi sobie... — rzekłem, usiłując wytłomaczyć zarówno jej, jak i sobie samemu, dziwny mój stan umysłowy, że człowiek dowiaduje się o stracie jakiejś już po wielu, wielu latach, może po upływie połowy życia od czasu, gdy ją poniósł. Wyobrażam sobie, iż uczucia jego byłyby podobne do moich. Kiedy myślę o przyjaciołach z tamtego dawniejszego świata i o smutku, jaki musieli mieć z mego powodu, wówczas owłada mną tęskna zaduma raczej, nie zaś ból ostry, zupełnie jak gdyby jakieś dawno, dawno minione zmartwienie.
— Nie powiedziałeś nam pan nic jeszcze o swoich przyjaciołach... Czy wielu musiało opłakiwać zgon pana?..
— Na szczęście, miałem bardzo mało krewnych i to dalszych, ale był ktoś niekrewny, lecz droższy nad wszelkie więzy krwi... kobieta... Nosiła ona imię pani i miała być wkrótce moją żoną... Oh?..
— Oh!.. — westchnęła Edyta obok mnie. — Pomyśleć tylko, jaki ból serdeczny musiała cierpieć!..
Głębokie uczucie tego miłego dziewczęcia poruszyło jakąś strunę w mojem odrętwiałem sercu. Oczy me, zupełnie przedtem suche, napełniły się łzami, które dotychczas nie mogły się zjawić. Kiedym odzyskał równowagę, ujrzałem, że i Edyta rzewnie płakała.
— Dzięki pani za dobre serce... Czy chciałabyś pani zobaczyć jej obraz:?..
Mały medalijonik z portretem Edyty Bartlett, zawieszony na złotym łańcuszku, spoczywał na piersi mojej przez cały czas długiego snu; dobywszy go, otworzyłem i podałem mej towarzyszce. Wzięła go skwapliwie, a popatrzawszy przez długi czas na łagodne oblicze zmarłej, dotknęła się go wargami.
— Wiem, że była dość dobrą i miła, aby zasłużyć na pańskie łzy... — wyrzekła — ale pamiętaj pan, że ból jej serca dawno już przeminął.
Tak było istotnie. Jakimkolwiek był kiedyś jej smutek, prawie od stu lat przestała już płakać, to też po owym nagłym wybuchu namiętności łzy moje obeschły. Kochałem ja bardzo głęboko w mojem życiu dawniejszem, ale było to już przed stu laty. Może ktoś w wyznaniu mojem dopatrzy się braku uczucia, ale sądzę, że chyba nikt nie przechodził przez doświadczenie, o tyle do mojego podobne, iżby zdolnym był mnie sadzić. Kiedyśmy mieli opuścić pokój, oczy moje spoczęły na wielkiej żelaznej szafie, stojącej w jednym z rogów. Zwracając na nią uwagę mej towarzyszki, rzekłem:
— Tutaj była nietylko moja sypialnia, ale i skarbiec. Szafa tamta zawiera kilka tysięcy dolarów w złocie i pewną ilość rzeczy wartościowych. Gdybym wiedział, idąc spać owej nocy, jak długo będzie trwała moja drzemka, to i wówczas sądziłbym jeszcze, że złoto będzie dobrym środkiem zaspokojenia mych potrzeb we wszelkim, nawet najdalszym kraju i wieku. Uważałbym za najdzikszą fantazyję przypuszczenie, iż kiedykolwiek straci ono swą siłę. A jednak obudziłem się i to wśród ludzi, gdzie wór złota nie dałby mi nawet bochenka chleba...
Jak można było przewidywać, nie udało mi się wywołać w Edycie wrażenia, iż w fakcie owym było coś godnego uwagi, zapytała się tylko:

— Dlaczegóżby miało być inaczej?..




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bellamy i tłumacza: Anonimowy.