Z poematu „Marchołt gruby a sprośny, jego narodzin, życia i śmierci misterjum tragikomiczne“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor anonim
Jan Kasprowicz
Tytuł Z poematu „Marchołt gruby a sprośny, jego narodzin, życia i śmierci misterjum tragikomiczne“
Pochodzenie Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ SA
Data wyd. 1920
Druk Warszawska Drukarnia Wydawnicza
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały Przegląd
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z POEMATU
„MARCHOŁT GRUBY A SPROŚNY, JEGO
NARODZIN, ŻYCIA I ŚMIERCI
MISTERJUM TRAGIKOMICZNE“.
(Sceny środkowe z obrazu trzeciego: Marchołt-Król czyli tryumf i upadek Marchołta).
RADCA, PIERWSZY I DRUGI OBYWATEL, MARCHOŁT, KTOŚ.

RADCA. Majestacie!
Wielki królu miłościwy,
w nieskalanej lśniący szacie —
Nieskalanych niema szat —,
Czy nie rzekłeś, że ten świat,
że te nasze ziemskie niwy
to szulernia,
gdzie brat brata w ferbla kładzie?
MARCHOŁT. Tak!
RADCA. Że ten świat nasz to kawiarnia
pospolita, aż ogarnia
człeka strach.
MARCHOŁT. Tak!
RADCA. O, tak!
I me słowa są te same!...

Słuchaj, oto,
co Ci powiem: Królu!... Ach!...
szedłem zawsze pośród ciernia —
męczeństwa to mego znak —
chciałem, królu, wymieść błoto,
lecz na radzie — — —
dzisiaj zwrot nastąpił nowy!
Niema co już łamać głowy,
dziś mnie losy z tobą skuły — —
PIERWSZY OBYWATEL. I ja jestem strasznie czuły
na zło wszelkie, a że lubię
zgłębiać prawdę i, o zgubie
świata myśląc, na sposoby
rozmaite — —
DRUGI OBYWATEL. Prosta rzecz:
wszyscy pójdziem w swym orszaku,
wszyscy weźmiem palmy w ręce,
całe drzewa,
i w podzięce,
że nam pan nasz ulgę czyni,
że nas zbytnio na przetaku
nie przesiewa,
że choć wie on, co jest ziarno,
a co plewa,
to zbyt czarno
na nas ludzi — — —
więc też wkroczym razem z tobą
do świątyni,
która, słyszę, niema krat,
ani nawet żadnych bram,
a jeżeli, to otwarte
przez dzień cały i przez noc,
jest przestronna,
wielce wonna...

MARCHOŁT. Jeno że was dobrze znam,
jeno że mam na was bat,
wy pełzacze i pływacze,
pańskiej śliny zlizywacze,
gdy na waszą splunie kartę
jakiś możny, mocny pan,
na rachunki te powszednie,
na te cyfry, pospolicie
z ksiąg patrzące,
na te liczby, które we dnie,
które w nocy
pośród ciasnych mrocznych ścian
ustawiacie!

Zdaje wam się, że w pokorze
przyjmujący tę pogardę,
którą życie wasze darzą
twarde, harde
one duchy, ach! od gniewu
i nadziei w przyszłe dnie,
w zwycięstw czar,
płomienistą lśniące twarzą —
zdaje wam się, że snadź w sobie
sił nie mając, by ich zgnieść,
potraficie
na godzinę albo dwie
uchronić się od zalewu
ognistego, który tamci
wszcząćby mogli i na zawsze
przy tym waszym, pełnym żłobie
w te płomienie, w te najkrwawsze,
najognistsze.
strąci rzeki,
wszystkich was!

Znam-ci ja was; dobrze znam-ci,
wy rachmistrze,

tacy sprytni, tacy chytrzy,
a tak głupi:
nikt przyszłości nie przekupi,
chociaż w norze
jaknajskrytszej
każdy z was się ukryć może,
choć mijają wam tygodnie,
choć uchodzą wam miesiące,
całe lata, całe wieki!...
Iżby było wam wygodnie
spać i jeść,
co wam honor, co wam cześć?!...
Co wam znaczy
wielka duma?!
Pychę macie,
dąs prostaczy,
jeśli w szacie
postrzępionej
zobaczycie
swego kuma,
nędzne życie!
Ale gdy przed wami stanie
w swej postaci
żywot równie, jak wasz, marny,
albo może i marniejszy,
jeno odzian w tkań i haft,
w złotogłowia i robrony,
w materyję,
która plecy jego kryje
zdobniej, suciej i bogaciej,
niżli wasze,
wówczas sobie pluć dajecie
w lichą kaszę
i słodziutko, uniżenie
sami się chowacie w cienie!...
Chciałem sobie w czas dzisiejszy,

gdy się z jego kołowrota
nowa, złota
snuje nić,
tylko kpić z was, tylko drwić,
a wszelako gniew mną miota,
może nawet ból i żal,
że tak chełpić się lubicie,
iż umiecie patrzeć w dal,
a patrzycie w ciemną noc!
Wy, z rozumu swego proc
puszczający, o, nie kule,
jeno jakiś piasek mnogi,
który spada wam pod nogi!
Wy, tak czule
grzebiący się w własnym mule,
własnych celów omamiacze,
przerabiacze
na swój sposób wszelkich prawd,
jeśli prawd tych święta moc
do drzwi waszych zakołacze
i wy wpuścić ją musicie —
nie, że wiecie,
iż to wasze nędzne gnicie
jest jak śmiecie —
o, jak bagno, w którem grzęźnie
życia wóz
i na twarde świata drogi
wyjść nie może
w tym oporze
błota, trawska, trzcin i łóz,
tylko z lęku, tylko z trwogi,
iż daremny opór wasz
albo zbytnio wstrząśnie wami,
lub zawiedzie was pod straż
dni, iż idą i iść będą
bezlitośnie

pod koniecznych praw komendą,
z wichrami, piorunami,
i przemienią tych na więźnie,
którzy sami,
obłąkanie
czy zaprzańce,
opierają się ich wiośnie!...
RADCA. Panie! Królu! Każdy z nas
i naprawia i urabia,
jako umie,
ludzką rzecz — —
PIERWSZY OBYWATEL. Każdy, panie, w swym rozumie
przy ogólnym staje kotle
i tak warzy i tak smaży,
i tak smaży,
jak go tylko na to stanie — —
DRUGI OBYWATEL. Niema tęgich dziś kucharzy,
a tem sobie to tłomaczę,
królu, panie — — —
MARCHOŁT. Lecz jest tęgość w mojej miotle,
urabiacze,
naprawiacze
ludzkiej sprawy,
gdy profitu wam nie dawa
ludzka sprawa!
Puste garnki, a nie puste,
to nie mięso w nich się tłuste
na biesiadę świata warzy,
jeno jakiś chudy płyn
tak! wodnista jakaś ciecz,
wstrętna zgoła,
która zdoła
najgłodniejszych dziś nędzarzy

doprowadzić do wymiotów!
Świat ten spuchnie,
gdy uwierzy w waszą kuchnię,
a uwierzyć ponoć gotów,
bo mu los dopieka srogo,
bo mu zbawców dzisiaj trzeba,
a zaś zbawcą jest mu ten,
kto go kłamem wprawia w sen!
O, ty lęku, o ty trwogo,
jakżeż słodko, jakżeż błogo
usypia nas marny kłam!...
Was, podjadki wy bez czoła,
was przypuścić do kościoła — —
dla was mi budować tyn,
boży chram,
który sięgać ma do nieba?
Precz mi, precz!

Radca i obaj obywatele znikają. Zjawia się

KTOŚ. A dla kogo?
MARCHOŁT. A dla kogo? Dla — człowieka!..
KTOŚ. Ci nie ludzie?
MARCHOŁT. Ale jacy?
KTOŚ. Tacy, królu, i owacy:
Z jednakowej wyszli pracy,
na jednakim ich warsztacie —
w jednakowym wszystkich trudzie — —
MARCHOŁT. Tania mądrość, bardzo tania!
KTOŚ. Zawsze-ć mądrość...
MARCHOŁT. Nikt nie wzbrania,
abyś wasan z przekonania
czy z przekory naśladował
mądrość — radców...
KTOŚ. Mądrość świata!
MARCHOŁT. Dla mądrości takiej bata

dziś potrzeba — mam ją gdzieś!
Zrozumie to każdy Grześ,
nawet owce, nawet ciele!
KTOŚ. Mam ją gdzieś: Przepraszam wielce,
że śmiem, królu, wpaść w twój ton,
w niedomówień twoich nutę —
pragnę przecie
zauważyć, iż wyzute
są z szczerości
obchodzenia, omijania,
gdy się prostą chce iść drogą.
Zawsze-ć lepiej, godniej, szczerzej,
jeśli taki król uderzy
w pełny dzwon!...
Prawda, człek i tak pochwyci,
ale po co taka, królu,
delikatność w niciach twych.
MARCHOŁT. A więc dobrze: mam ją w rzyci
tę ich mądrość, a jeżeli
trzeba jeszcze nieco śmielej,
iżby mieli — —
byś miał złoto, a nie szych,
to mnie mogą -
to możecie,
ty i oni — — —
KTOŚ. Niech Bóg broni!
dosyć! dosyć!... Mam ją, królu,
mniejsza o to, gdzie — — — A czemu
na wspomnienie tej mądrości
skaczesz, królu pozłocony,
aż do pował?
Sfolguj złemu,
bo już całkiem pękniesz z bólu
gdy potrzaskasz sobie kości,
gdy rozbijesz sobie twarz — —

MARCHOŁT. Wasan jesteś, co? konował,
że tak o me kości dbasz?..
Skąd pan? na co?.. Z jakiej strony? — — —
KTOŚ. Jakiego tu masz — człowieka...
MARCHOŁT. Nie żądamy, nie wzywamy...
wścibskie, widać, są wasany,
chociaż na nich nikt nie czeka...
skąd?.. zdaleka?
KTOŚ. Czy zdaleka,
czy też zbliska, toć to chyba
rzeczą jedną!
A czym człowiek, pies, czy ryba,
czy też jakiś inny „ktoś“,
nie zmieni się świata oś,
gwiazdy na to nie pobledną,
słońce na to nie zagaśnie...
MARCHOŁT. Właśnie, właśnie,
ale przecie...
Powiedz waćpan w krótkiem słowie...
KTOŚ. Albo w długiem, toć to równie...
Rzecz wiadoma
na tym świecie:
ziarno, słoma,
kłos, czy źdźbło...
MARCHOŁT.
Wszystko w końskiem ujrzysz g.....!...
KTOŚ. O! o! o
Czy pan w szkole
zawsze byłeś tak pojętny?
Ale prawda: nie mów, wole,
ca się działo...
MARCHOŁT. Ktoś wykrętny —
Nie wykręcaj, nie zagaduj!
Chwyć za wymię
mądrość świata, mleka nadój,

lecz dla innych! Ja w tym dymie
skąpałem się już za młodu —
o, tam w lesie, tam na błoni,
na polanie...
pod szumiących drzew namiotem...
KTOŚ. Lub pod cichych — wiem coś o tem!
Nie uczynisz pan zawodu
tej mądrości...
MARCHOŁT. Owszem, może wręcz otwarcie
wrócę do niej,
gdy mię siły już opuszczą,
gdy połamię sobie kości,
gdy nie będę mógł już powiek
wznieść, mój Ktosiu... gdy na karcie
mego życia palec boski
już ostatnie będzie głoski
mazał, ścierał...
ale dzisiaj...
KTOŚ. Gdy z tą tłuszczą...
bo dla ciebie każdy człowiek,
może inny, niźli ty,
jest po trochu
lub też całkiem zgniły, zły,
niewart ani wiązki grochu,
zalicza się do motłochu...
MARCHOŁT. Kłamiesz wasan!...
KTOŚ. Krzyknij raczej
po swojemu: „Precz, sobaczy
Bierzpomordzie“... Bijesz w mordę
ludzką hordę
i wraz w pysk walisz bezlitośnie,
gdy ku twojej nie chce wiośnie!
KTOŚ. Daruję ci!
KTOŚ. Zbytnia łaska! zbytnia cześć
Trzeba znieść!...

Tak się dzisiaj oto święci:
dawniej, dawniej,
za ginącej już pamięci,
różni, sprośni Marchołtowie,
sprośni, panie, lecz zabawni,
przed królewskie szli się trony
swą mądrością w grubej głowie
popisywać, zawezwani,
a dziś Króle Salomony
nieproszeni...
MARCHOŁT. Jak to piecze,
jak to rani!
Ale jednak, mój ty — człecze,
czy nie człecze, wyznać muszę:
Król Salomon już jest w ciupie
swoją mądrość, panie, chrupie,
swą mądrością w piecu pali,
bo mu drewien...
KTOŚ. Dali, dali
albo dadzą!
Zresztą inni pozostali,
co się władzą
dzieląc z swymi
poddanymi,
jak przystało
na tych mędrców, którzy ciało...
MARCHOŁT. Ja na duszę ludzką dybię
i nie chybię...
KTOŚ. Chybisz wasan, bo w swym trybie,
w swem pędzeniu oszalałem
mądrość twoja nie pamięta,
że jest — ziemia obok nieba,
że na wieki jest sprzągnięta
dusza z ciałem
i że liczyć się potrzeba...

MARCHOŁT. Z ludzkiem łajnem!
KTOŚ. Rzecz zwyczajna...
MARCHOŁT. I z naturą tego łajna...
KTOŚ. Jeśli nie chcesz w nadzwyczajnem
ugrząść łajnie!...
MARCHOŁT. Nadzwyczajnie!
Deklinacja prawie moja!
KTOŚ. Jak ci się to raz zdarzyło...
MARCHOŁT. Nieraz, Ktosiu!
KTOŚ. Tem ci lepiej!
MARCHOŁT. Za to człowiek rad im wrzepi...
KTOŚ. Albo oni człowiekowi...
MARCHOŁT. No i będą wszyscy zdrowi!...
KTOŚ. Wszyscy, panie? Tak jest pewna
twa ostoja,
tron twój z drewna?
MARCHOŁT. Z drewna? z drewna? Może, panie
Królowanie...
KTOŚ. Tak! Nie z tego jest-ci świata
twe Królestwo, bo to, zda się,
mój grubasie,
chciałeś rzec...
Rzuć to w piec!
Puść do kata,
mój ty Królu malowany,
te nieludzkie twoje plany...
MARCHOŁT. Nie skusisz mnie
KTOŚ. Ja nie kuszę,
jeno mówię:
na prawdziwym siądziesz tronie,
wykowanym z srebra, złota,
nie złożonym z kołków, z płata,
czy też z desek, czy też z pali,

z których ongi wyciosali
i ciosają jeszcze dalej
szubienice albo krzyże...
MARCHOŁT. Na co złota, na co srebra?
Jeśli tylko moje żebra
nagą kością mi nie świecą —
czyż świecidła mnie oblecą?
K’temu dusza ma nie płonie,
nie rozpali się tem lice!...
A twe, panie, szubienice...
KTOŚ. Trza się, królu, ubezpieczyć,
bo gdy tylko człek przewącha,
że chciałbyś go odczłowieczyć...
A te skronie?..
O, ja prawdzie nie ubliżę,
jeśli powiem, że mizernie
wyglądają w tej koronie,
która raczej przypomina
głóg i ciernie...
MARCHOŁT. To, czy owo,
toć to przecie jednakowo
ciśnie zawsze,
a czy mniej lub więcej krwawsze...
KTOŚ. A to berło, wszak to trzcina,
którą ongi...
MARCHOŁT. Albo kij!
Bij mnie waćpan, dalej, bij!
KTOŚ. A ten płaszcz twój — o, mocarzu...
MARCHOŁT. Mów: nędzarzu,
jeślić to przyjemność sprawia
nie mam w sobie pychy pawia...
KTOŚ. Ktoś tam kiedyś wlókł się w górę
w taką samą skry t purpurę...
ja nie kuszę, jeno radzę —
nie! ja mówię: chcę rzetelną

posiąść władzę,
która ludzi uspokoi
i po ludzku ich napoi
i nakarmi i gotową
zawsze będzie szyć im nową
suknię, panie, na ich plecy,
albo starą im połata
na ich arcyludzkie ciało —
wybór kutej i bez świecy
znajdziesz łatwo: albo, albo —
albo spokój, albo bój,
papierowy królu mój!...
MARCHOŁT. Już się stało!
Już wybrałem... kroczę dalej,
choćby tron ten potrzaskali!
Mych zamiarów nic nie zmieni!
Jedna dla mnie, nie dwie bramy:
KTOŚ. Śmieszna chwalbo!
Idą twoi — uwiedzeni,
z których chciałeś mieć — olbrzymy!
Adieu, addio,
caro mio!
Dziś się jeszcze zobaczymy!...

(znika)

MARCHOŁT. Caro mio?... Mniejsza a to!...
Chociaż nikt mnie nie podtrzyma,
otwartemi ja oczyma,
pewnym krokiem,
a nie chyłkiem, a nie bokiem...

(na scenę wchodzą)

MINISTROWIE. My cię, władco, podtrzymamy

— — — — — — — — — — —

JAN KASPROWICZ.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .