Z lat nadziei i walki 1861 — 1864/Macieju zawracaj!

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Anc
Tytuł Macieju zawracaj!
Pochodzenie Z lat nadziei i walki 1861 — 1864
Wydawca Księgarnia Feliksa Westa
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Brody
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
Macieju zawracaj!

Dnia 21. lutego 1863 roku, to jest prawie przed 37 laty, w jednej z dolin kujawskich, zmierzającej ku Gopłu, jechałem na małym folwarcznym koniku, w towarzystwie ekonoma, ze wsi Kamień, który służył mi za przewodnika.
Zmierzaliśmy do oddziału Mierosławskiego i Mielęckiego, którzy gdzieś nad Gopłem połączyć się mieli.
Rozbitek z potyczki pod Cieplinami z dnia 10. Lutego, ranny tam choć nie ciężko, przewożony byłem z dworu do dworu, gdzie wraz z moją osobą postrach paniczny wchodził.
I tak we wsi Katarzynie, na mój widok dzierżawca pan Zieliński w tej chwili do Warszawy wyjechał, — a pani Z. jakkolwiek odważniejsza, kazała mię choć w gorączce wywieźć, utopiwszy naprzód moje rzeczy w jeziorze, jako dowód, że ja sam się utopiłem.
Jakiś poczciwy kwestarz, Karmelita, przewoził mnie po nocach, uzbroiwszy się w trzy rewolwery, dla odparcia ewentualnego napadu włościan, bardzo źle dla powstania na Kujawach usposobionych.
W Oślęcinie u zacnej staruszki pani Ostrowskiej, pielęgnowano mię uczciwie, ale biedna pani O. umierała ze strachu, co nawet szczerze mi wypowiedziała, w sposób dość naiwny:
— Panie drogi, mówiła, pan się na śmierć poświęciłeś, to cię męka nie przestrasza, ale ja, panie! ja, co nigdy rózgą dotknięta nie byłam, ja się boję, drżę na samą myśl kozackich knutów! — Panie! ja Ojczyznę kocham, powstaniu sprzyjam, ale niech pan jedzie gdzieindziej!!
Pomimo więc {{Korekta|wstrzymymania|wstrzymywania| panny Franciszki, córki pani O., która pielęgnowała mnie z poświęceniem prawdziwej Polki, prosiłem, aby mię dalej odesłano.
I tak w dni 10, zwiedziłem coś sześć schronień, a widząc, że przy wyjeździe najwięcej mi są radzi, postanowiłem wrócić do obozu, pomimo że upływ krwi mię osłabił i oprócz płynnych pokarmów nic przełknąć nie mogłem.
Tak więc z panem ekonomem ujechaliśmy wolnym truchcikiem, z jakie półtory mili, gdy dały się słyszeć coraz wyraźniejsze strzały karabinowe, przeplatane czasami grzmotem armat.
Była to bitwa pod Nową-Wsią nad Gopłem, a jak nam powiedziano pod Trojaczkiem; po zasięgnięciu języka, okazało się, że pomiędzy nami a naszemi znajdują się Moskale.
Należało się więc cofać w porządku i koło wieczora byliśmy z powrotem w Kamieniu, we dworze pani S. (nazwiska na szczęście przypomnieć sobie dokładnie nie mogę). — Mówię u pani S., bo pana S., wcale nie było, czy też dla bezpieczeństwa wyjechał, pod opiekę Moskali. Była tam i córeczka, miła panienka, bardzo uprzejmie gruchająca z kolegą, powstańcem, rannym w rękę, także pod Cieplinami.
Nazajutrz doszła i do Kamienia wieść o pogromie pod Nową-Wsią, i rozproszeniu naszych oddziałów. Wieść przesadna, jako wynik przestrachu.
W każdym razie pani S. zdecydowała, że dwóch powstańców to trudno ukryć, w następstwie czego mnie miała ona odwieźć w bezpieczne miejsce. — Naturalnie zgodziłem się na to, zajechała kryta kareta, zaprzężona w cztery konie i sama pani S. wraz ze mną do niej wsiadła.
Dała ona znak i wąsaty Maciej (o ile sobie przypominam) — zaciął konie. — Jechaliśmy bocznemi drogami, z jaką milę i wszystko było dobrze.
Pani S. była trochę zaniepokojoną, lecz opowiadała mi, że mię do jakiegoś Lutomyśla (jeżeli się nie mylę) zawiezie.
Gdyśmy wyjechali na gościniec, dało się słyszeć kilka strzałów z poblizkich wzgórz okrytych gaikami.
Pani S. się przelękła, a Maciej z kozła coś o Moskalach zagadał. Za chwilę zatrzymał konie, twierdząc: że gdzieś na wzgórzu widzi kozaków, plądrujących w lasku a pani S. prosiła mię, abym wysiadł dla sprawdzenia tego, czego, jako krótkowidz, sprawdzić nie mogłem.
Zaledwiem wysiadł, gdy drzwiczki karety się zatrzasnęły, a głos pani S. dał się słyszeć rozkazująco: „Macieju zawracaj!!...“
I trzask z bicza się rozległ, kareta zawróciła w galopie, a ja nie mogąc wiele widzieć i nie znając wcale okolicy, zostałem z moją konfederatką na środku gościńca!........

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Już potem pani S. nigdy nie widziałem, lecz przypuszczam, iż sumienie jej nieraz wyrzucało ten czyn, małoduszny popełniony pod wpływem strachu, a może w jej snach budził ją czasami widok, kołyszącego się na szubienicy powstańca, którego ona z tchórzostwa wrogom oddała!!
Otóż dla uspokojenia wyrzutów sumienia pani S. dodam, iż Bóg inaczej zrządził: Moskale (jeżeli oni tam byli) nie ujrzeli mnie, a ja idąc wprost przed siebie i po kilkudniowem tułaniu się po domach, dobiłem się nareszcie do obozu Mielęckiego, w okolicy tegoż samego Oślęcina. — Wkrótce jednak musiałem dla leczenia się, oddział opuścić, i udać się w Krakowskie do mej rodziny.
Potem, wiele — bardzo wiele — przeszedłem i widziałem, lecz drugiej takiej pani S. już nie spotkałem.

Lwów w Lutym 1900 r.

P. S. Przy redagowaniu księgi pamiątkowej „W Czterdziestą rocznicę powstania styczniowego“ spotkałem w niektórych rękopisach wspomnień wyrazy uznania dla patryotyzmu i poświęcenia obywatelskiego domu państwa S. w Kamieniu.
Z przyjemnością stwierdzam ten fakt, dowodzący, że akt małoduszności przezemnie wyżej opisany, spełniony został przez panią S. wyjątkowo w chwili nieprzezwyciężonej paniki.
„I sprawiedliwy upada siedmdziesiątsiedem razy na godzinę“ — mówi Pismo Święte.

Lwów w Czerwcu 1907 r.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Anc.