Z cyklu: „Kwiaty cmentarne.“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Neruda
Tytuł Z cyklu: „Kwiaty cmentarne.“
Pochodzenie Z bratniej niwy
Wydawca Nakładem Ziarna
Data wyd. 1906
Druk E. Nicz i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Z CYKLU: „KWIATY CMENTARNE.“

Cisza, jak przed świętem w polu,
Tylko wóz po grudzie dzwoni.
Tu, wśród mogił stary grabarz
Kopiąc, głowę na dół kłoni,
— Pójdź no, starcze, powiedz, w którym
Mój przyjaciel leży grobie?
— Czem był? — Czemże? — Był człowiekiem.
— A po jakiej zmarł chorobie?
— Pękło serce zawiedzione
Z bólu... Żal go zmógł w rozłące...
— Próżno szukać, boć tych u nas
Liczym, panie, na tysiące.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Zbudziła rosa w pączku kwiatek mały,
Co drzemiąc, pragnął ujrzeć promień słońca;
Duch twój młodzieńczy zbudził ideały
Czyste, świetlane, pełne żądz bez końca.

Gdy rankiem słońce ogrzewało kwiaty,
Ów mały kwiatek słabą główkę kłonił,
Gdy ideałów burzono ci światy,
Nad ich utratą tyś łzy gorzkie ronił.

O czem kwiat marzył, to się wkrótce stało,
Zwiądł, pocałunkiem słońca upojony;
Ty, gdy ci życie trud w udziale dało,
Gdy sny twe pierzchły, padłeś uznojony.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Raz pośród grobów zeszły się dwa czerwie.
— Skąd wracasz?
— Toczę świeży mózg poety.
— To musisz, bracie, być w nielada werwie.
— Gdzie tam! Mózg zwykły, nic w nim gienialnego.
— Ty skąd?
— Mózg mędrca miałem dziś na wety.
— Cóż?
— E — i tutaj nie masz nic nowego...
— Ja myślę, bracie, iż gieniusze owi
To jak te świece: w każdej nocy dobie
Rozjaśniać mroki zawsze są gotowi,
Aż się przepalą w końcu sami w sobie.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Gdy ci przed zwątpień rojem czoło zbladło,
Przestań wyrzekać, przestań oczy łzawić.
Jedz, pij, do syta wciąż pchaj w siebie jadło,
W grobie dość czasu, aby wszystko strawić.
Gdy już się staniesz prochem, pyłem — niczem,
W długim gdy legniesz nieboszczyków rzędzie,
Wierz mi, co było w życiu tajemniczem
Dla cię i w grobie też zagadką będzie.
Lecz myśl twa każda, to jak echo pieśni,
Wszech-zwątpień pełna i bólów i zgrzytów,
Ocknie się kiedyś w tej mogilnej cieśni,
Zawsze jednaka, tam wśród innych bytów.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Łza — to jak dyament, jak karbunkuł czysty,
Posiada w sobie tajemniczą moc,
By jako słońca promień wiekuisty
Tęczowe blaski siać w pogodną noc.

Łzie owej bywa stokroć często danem
Gorzkość piołunnych w sobie miewać ros,
Łza taka zdolna wstrząsnąć oceanem,
Ofiarny zdolna zgasić nieraz stos.

Łza lśni, jak w górze srebrna droga mleczna,
Co przez lazury ma w bezkresy wieść.
Gorzkość łzy owej, to zagadka wieczna,
Jak gwiazd tej drogi cel i bytu treść.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Smutek myśl naszą mroczy, z niej wyplenia
Złudne miraże, urojone światy,
Rozkoszne wonie i barw świetność
Na lśniące szrony i lodowe kwiaty.

Łza w smutku — deszczyk ciepły to wiosenny,
Co w skrzepłej glebie nowe życie nieci;
Nie daje myśli zapaść w letarg senny
I wypleniony znowu łan jej kwieci.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

W dal potok spieszy, wyjąc jak wichrzyca,
Rozwarta przed nim droga nieskończona.
Ta piasku wydma — praca rąk zburzona,
Ten namuł — zgasłych ludów to kostnica;

Fal migot — resztki słońc to ocalałe,
Co światło niosły w pra-istnienia czasy,
Budziły życie pełne czaru, krasy,
Promieni resztki, resztki barw spłowiałe.

Czas, potok wartki nosi na przezwisko,
Zatorów mocy nie zna jego fala.
Jedną wszak wyspę mija i okala,
A nią jest: myśli ludzkich cmentarzysko.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Czy ojcem mym Apollo był,
Nic mnie to nie rozczula,
I z racyi, ponoć, nigdy tej,
Nie miałem w głowie móla.

Wszak liczne fakta z młodych lat
Niezbity dowód czynią,
Ze mi Poezya była wciąż
Piastunką i mistrzynią.

Poezya, miła pani ta —
Jak wszystkie jest dziewczyny:
Wierną ci była, czy też nie,
Nie przyzna się do winy.

„Wierzysz dziewczynie,“ głosi pieśń,
„Uwierzyć tez potrzeba,
„Ze pajęczyny wiotka nić
„Zawiedzie cię do nieba.“




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Znam ludek, który, jak anatom stale
Z lancetem w ręku kęs zdobywa chleba.
On zwykł pieśń moją kłaść na własną szalę,
By wiedzieć, co w niej zganić mi potrzeba.

Z motylich pyłków tłum ten wapno pali,
Gdy piasek bierze, źródła mąci głębie,
Kamień gdy łomie — dom sąsiada wali,
Belek zaś szukać w cudzej zwykł porębie.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Mgły dokoła... Płaszcz szarawy
Niebo na się zwolna wkłada
I jak pątnik przed kościołem
Swe memento wypowiada.

Słychać łkania... Może stracił
Ktoś na wieki żonę młodą?
Może matkę niemowlęcia
Ksiądz oświęca w trumnie wodą?...

Gdzie tam, gdzie tam! Nikt tu dzisiaj
Łez nie roni — tylko niebo
Sieje ciepły deszczyk ranny,
Byś odżyła, święta glebo!




Z TEGOŻ ZBIORKU.

— Czy mnie kocha, jest mi wierną
Nawał myśli w głowie miewam.
Raz jej wierzę, znów naprzemian
O wierności powątpiewam.

Skąd się ta wątpliwość wkrada,
Wprost mi zdanie swoje krop.
— E... przyjaciel odpowiada,
Nie dziw, boś szkaradny chłop.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

W zapasach z nędzą, podczas wizyi sennych
Nieraz ci złoto sieją szczodre nieba,
Lecz za to złoto, które zbierasz we śnie,
Świat ci i kromki nie da swego chleba.

Gdyś upośledzon od przyrody, bracie,
Miłości szukać, co ci za ochota,
Albowiem łacno ktoś pochwycić może
Największą stawkę z twoich szal żywota.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Nad obłąkanych domem, snać pomocy
Wzywając, w niebo szczyt się wspina wieży.
Jako ta ręka nad mogiły darnią,
Świadcząca, że tu matkobójca leży.

— Kto ci, co tutaj pogrzebani żywcem,
Czy matkobójcy są pomiędzy nimi?
— Być może, bowiem od przyrody — matki
Chcieli w swych czynach stać się mądrzejszymi.




Z TEGOŻ ZBIORKU.

Gdym z matką niegdyś śpiewał gorzkie żale
O Twem męczeństwie, Nazareński Chryste,
Ból serce dziecka targał nieustannie,
A z ócz wyciskał często łzy rzęsiste.

Do łona matka tuliła swe dziecię
I moją tkliwość głośno wychwalała,
A szepcąc do mnie pocieszenia słowa,
Sama łzą gorzką oczy swe zraszała.

Gdy duch mój przejrzał, odtąd przed oczyma
Stawałeś, Panie, na Twej chwały szczycie,
A symbol wieczny Twego odkupienia
Radosne wzniecał serca mego bicie.


Już nigdy, nigdy, korząc się przed Tobą,
Jam łez nie ronił, na myśl o Twej męce
Wszak przez nią mroki Tyś rozproszył Panie,
Pochodnie dając człowieczeństwu w ręce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Neruda i tłumacza: Konrad Zaleski.